-
Artykuły
Nowa książka autora „Wyspy tajemnic”: coś więcej niż kryminałEwa Cieślik2 -
Artykuły
„Foto Retro”, czyli XX-wieczna historia Warszawy zatrzymana w siedmiu albumachLubimyCzytać1 -
Artykuły
Najlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński19 -
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać4
Biblioteczka
2024-03-28
2023-10-23
2023-04-01
2022-10-06
2022-10-06
2022-09-07
Mam bardzo mieszane uczucia. Na początku bardzo mi się podobała. Była urocza, zabawna, a zachowanie młodych bohaterów wydawało się adekwatne do ich wieku. Ale im dalej, tym mniej bawiła, a bardziej żenowała. Odniosłam wrażenie, że ta znajomość z dzieciństwa była potrzebna tylko dla unaturalnienia szybkiego zakochania się. Zresztą, trudno mi tu mówić o miłości, bo moim zdaniem Jasonem kierowało tylko pożądanie, nic poza tym (ciągle zaznaczał, że Olive jest seksowna, zwracał uwagę na jej ciało i na to, jak ma ochotę zrobić z nią różne rzeczy).
Fabuła była tak przewidywalna, że aż za bardzo, a do tego bardzo płytka, jak tanie romanse, mimo dobrego początku. Z jednego absurdu wchodziło w kolejny. Np. rozumiem, że nie poinformowali rodziny Olive o przyczynach ślubów, ale żeby nawet ich na ten ślub nie zaprosić? Nie, jednak nie rozumiem. To było po prostu dziwne, zwłaszcza że rodzina Olive była też niemal rodziną dla Jasona, więc co stało na przeszkodzie?
Scena nocy po ślubie z rozpłakaną, pijaną Olive przelała czarę goryczy. W tym momencie postanowiłam przestać czytać i tylko zerknęłam na końcowe rozdziały, z czystej ciekawości.
Lubię tego typu lektury dla odprężenia i naprawdę przez długi czas nie umiałam się od tej oderwać. Ale jednak wady przeważyły, zwłaszcza w połączeniu z licznymi błędami (np. Jason chciał wyjść za Olive – nie ożenić się, wyjść za nią).
Mam bardzo mieszane uczucia. Na początku bardzo mi się podobała. Była urocza, zabawna, a zachowanie młodych bohaterów wydawało się adekwatne do ich wieku. Ale im dalej, tym mniej bawiła, a bardziej żenowała. Odniosłam wrażenie, że ta znajomość z dzieciństwa była potrzebna tylko dla unaturalnienia szybkiego zakochania się. Zresztą, trudno mi tu mówić o miłości, bo moim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-08
2022-02-04
Mam z tą książką pewien problem. Bo z jednej strony strasznie mnie zaciekawiła i chcę poznać dalsze losy bohaterów, z drugiej jednak mam jej dość. Wiem, że jestem niewdzięcznym czytelnikiem, i nikomu nie życzę takiego jak ja, ale nic na to nie poradzę. Zacznę jednak od tego, co mnie w książce urzekło.
Przede wszystkim Edyta Świętek nie koloryzuje. Pokazuje życie w tamtych czasach wiarygodnie, stworzyła postaci, które mogłyby istnieć. I mimo że bardzo zabolała mnie sytuacja jednej z bohaterek, to cieszę się, że autorka od kulis pokazała życie aranżowanych małżeństw, które raczej nie bywały szczęśliwe. Do tego świetne opisy i cudownie oddane emocje. A ja kocham emocje i to dla mnie wyznacznik dobrej książki. Na nic się jednak mogły zdać, kiedy lektura przysparzała mi głównie irytacji. A chyba nie o to chodzi.
I pół biedy, gdybym denerwowała się na bohaterów. Ale ja się denerwowałam na treść, a konkretnie – na powtórzenia. Powtórzenia informacji. Bez przerwy było zaznaczane na przykład, że Bernadeta jest w ciąży, nieco rzadziej, choć nadal często – że jest w ciąży po raz pierwszy. W ciągu półtora rozdziału (bo przez tyle dałam radę przebrnąć) trzy razy wspomniano o historii nadania ziemi i nazwiska Trzosom. Co więcej, w tej sytuacji pojawił się również błąd logiczny, bo na koniec pierwszego rozdziału Antoni opowiada tę historię żonie, a w drugim słucha jej tak, jakby słyszał po raz pierwszy. Nawet dopytuje o to, co przecież wie. Jeszcze kilka rzeczy mogłabym wyliczyć, ale już sobie podaruję.
Miałam ochotę rzucić książkę już w trakcie pierwszego rozdziału, ale mam postanowienie, że muszę przynajmniej zacząć drugi. Na koniec pierwszego ponadto polubiła Cecylię (choć bardziej zaczęłam jej współczuć) i uznałam, że dla niej pociągnę dalej. Drugi rozdział jednak był o wiele bardziej irytujący i w pewnym momencie pomyślałam „Jeszcze jedna powtórzona informacja i kończę”. I wtedy jak na zawołanie… Tu już nawet moja sympatia do Cecylii nie pomogła. Może gdybym polubiła więcej postaci, ale to się nie udało. Bernadeta należy do tych bohaterów, których uwielbiają wszyscy wokół, a do których ja czuję z miejsca awersję, Prokop zdał mi się nijaki, po trzecim zdaniu Eulalii czekałam, aż zamilknie, a Antoni… Cóż, o Antonim mogłabym powiedzieć najwięcej, i to nic dobrego. Nie przeszkadza mu, że kobieta ma męża i jest w ciąży. Nazywa się przyjacielem mężczyzny, obok którego siedząc, snuje marzenia erotyczne o jego żonie. Pomijając fakt, że zakochał się w niej, choć poznał ją już jako narzeczoną przyjaciela i nie powinna być dla niego kobietą. Ale co ja tam wiem o męskiej przyjaźni.
Mimo wszystko uważam, że autorka świetnie pisze i ma do tego talent. Po prostu przez pewne rzeczy nie potrafię przebrnąć.
Mam z tą książką pewien problem. Bo z jednej strony strasznie mnie zaciekawiła i chcę poznać dalsze losy bohaterów, z drugiej jednak mam jej dość. Wiem, że jestem niewdzięcznym czytelnikiem, i nikomu nie życzę takiego jak ja, ale nic na to nie poradzę. Zacznę jednak od tego, co mnie w książce urzekło.
Przede wszystkim Edyta Świętek nie koloryzuje. Pokazuje życie w tamtych...
2021-11-15
2021-10-10
Jak to jest, że tragedia przyćmi nawet największe szczęście? Jedną z pierwszych scen w „Bibliotekarce z Saint-Malo” jest moment, w którym świeżo pobrani Jocelyn i Antoine w drodze na podróż poślubną dowiadują się o ataku Niemiec na Polskę, Francja grozi Hitlerowi wypowiedzeniem wojny, a co za tym idzie Antoine w każdej chwili może zostać powołany do wojska. Na domiar złego Jocelyn poważnie choruje.
Książka podzielona jest na trzy części, ja w całości przeczytałam pierwszą, drugą ledwie zaczęłam. I już tłumaczę dlaczego. Chodziło o dwa wątki, które zawsze, dosłownie zawsze mnie odrzucają. Pierwszym była miłość od pierwszego wejrzenia. Co prawda odpowiedź mi się wtedy spodobała i dała nadzieję, że to faktycznie bardziej ułuda niż miłość, ale moim starym zwyczajem zerknęłam na koniec książki… Żeby nie było, ja zazwyczaj czytam książkę, znając zakończenie, to nie jest dla mnie problem. Ale wiedziałam, że już dalej nie chcę czytać, bo moje obawy zostały potwierdzone.
Drugim wątkiem (choć one właściwie się ze sobą łączą) był Ten Dobry Niemiec. Już miałam podejrzenia co do tego po przeczytaniu opisu, ale fakt, że bohaterka ma męża, i informacja o tym, że historia jest oparta na miłości pewnego małżeństwa, dały mi nadzieję, że nie będzie tak źle. W końcu ludzie są różni, a przeciwne strony barykady nie oznaczają nienawiści do konkretnej osoby. Z tym, że on pojawiał się zawsze wtedy, gdy Jocelyn coś zagrażało. Jak jakiś rycerz na białym koniu. To naprawdę było irytujące. Chronił ją, kochał, ona zakochała się w nim, mimo że miała męża. Czytając, w ogóle miałam wrażenie, że mąż miał tu robić jedynie za przeszkodę na drodze miłości tych dwojga. I nie chciałam się przekonywać, czy i jak szybko ta przeszkoda zostanie usunięta.
Sam obraz wojny też wydawał mi się trochę zbyt delikatny, zabrakło poczucia, że to wojna. Pojawił się ruch oporu, ale oprócz wzmianki o dołączeniu do niego niewiele go pokazano. Miało być bronienie biblioteki, ale nie bardzo wiedziałam, przed czym trzeba było ją bronić, skoro raz przyszli Niemcy, spalili, co zakazane, i tyle. Do tego pojawiło się dość sporo nierealnych sytuacji, np. lekarz Francuz mówi Niemcom, że postrzelonego uciekiniera mogą odebrać następnego dnia, gdy go opatrzy, a oni tak po prostu się zgadzają, jak jakieś zbesztane dzieci. Nie wspomnę już o Żydzie, który wrócił z obozu w Dachau. Jeszcze w trakcie wojny.
Nie mogę jednak powiedzieć, że lektura była tak całkiem beznadziejna. Czytało się naprawdę dobrze, choć wielokrotnie brakowało mi emocji. Ale pojawiały się ładne opisy, a nawet zaznaczyłam sobie kilka co mądrzejszych cytatów. Spodziewałam się jednak czegoś o wiele lepszego po tak zachwalanym autorze. Ale nie mogę powiedzieć, żebym zmarnowała czas na czytanie. Mimo wszystko czuję jakąś satysfakcję z tego, co przeczytałam, choć kończyć nie zamierzam. Sama nie wiem, pierwszy raz mi się to zdarzyło.
Jak to jest, że tragedia przyćmi nawet największe szczęście? Jedną z pierwszych scen w „Bibliotekarce z Saint-Malo” jest moment, w którym świeżo pobrani Jocelyn i Antoine w drodze na podróż poślubną dowiadują się o ataku Niemiec na Polskę, Francja grozi Hitlerowi wypowiedzeniem wojny, a co za tym idzie Antoine w każdej chwili może zostać powołany do wojska. Na domiar złego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-26
Żeby tradycji stało się zadość, czas trochę ponarzekać. Padło na „Mąż potrzebny na już” Małgorzaty Falkowskiej. Z kilku powodów. Po pierwsze, ostatnio widziałam reklamy tej serii (bo to pierwsza część serii) wszędzie. Po drugie, to komedia romantyczna, a właśnie takich książek ostatnio szukałam. Po trzecie, tylko tu dotrwałam do połowy. Wyjątkowo nie będę się rozpisywać (chyba), po prostu zrobię listę minusów, która skutecznie odrzuciła mnie od tej pozycji.
1. Poczucie humoru. Nie powiem, że było całkiem beznadziejne. Jakbym miała trzynaście lat, to pewnie by mnie bawiło. Ale mam trochę więcej, bohaterki książki jeszcze więcej. Sytuacje były w większości co najwyżej żenujące niż śmieszne.
2. Główna bohaterka. Podobno z czasem się dojrzewa i więcej rozumie, ale główna bohaterka, w wieku około trzydziestu lat, chyba nigdy nie dojrzała. Rozumiem, że jako nastolatka mogła uznać, że skoro chłopak zwymiotował, to trzeba z nim zerwać. Ale po latach dzieli się tym w taki sposób, że wiadomo, że dla niej to wciąż dobry powód. No i ok, tyle że chwilę przed opowiedzeniem tego czytelnikowi, sama prawie na kogoś zwymiotowała. A ja nie lubię hipokryzji. Mogę dorzucić jeszcze jej podejście do małżeństwa, bo było naprawdę niedojrzałe. Szukała idealnego faceta, a myślała głównie o seksie.
3. Przyjaźń. Trudno mi nazwać relacje między bohaterami przyjaźnią, choć tak nazwała je autorka. Najlepszy przyjaciel, a zarazem współlokator bohaterki mówi, że jego kumple z pracy są beznadziejni, bo twierdzą, że jest gejem. A co na to bohaterka? Stwierdza, że on jest gejem. Nie no, powód idealny. Ponadto wyśmiewa przyjaciółkę, że jest idiotką, i to tak bardzo, że wciąż się z nimi zadaje, bo nie zauważa, że się z niej śmieją. Żadna z przyjaciółek nie zauważyła, że dwie z nich są parą. Żadna nie zauważyła, że inna ma dziecko (ani okresu ciąży, nic). Co to za przyjaciółki, które zaaferowane są co najwyżej sobą?
4. Przewidywalność. Od początku wiadomo, jak historia się skończy. Nawet przewinęłam sobie na koniec, i wiecie co? Nie pomyliłam się.
5. Główny wątek. Ogólnie zapowiadał się ciekawie. Poszukiwania męża, zmagania, nieudane związki. Z tego naprawdę można by było zrobić świetną komedię. A przynajmniej historię, bo humor naprawdę nie mój. Ale tu się nic nie działo. Facet dosłownie pojawiał się i znikał. I następny, i następny. O ile się pojawiał, bo w większości to były opisy, gdzie bohaterka szuka, ale nie znajduje. W międzyczasie przyjaciółka pojawiła się tam chyba tylko jedna i raz. To też świadczy o tej „przyjaźni”.
Żeby tradycji stało się zadość, czas trochę ponarzekać. Padło na „Mąż potrzebny na już” Małgorzaty Falkowskiej. Z kilku powodów. Po pierwsze, ostatnio widziałam reklamy tej serii (bo to pierwsza część serii) wszędzie. Po drugie, to komedia romantyczna, a właśnie takich książek ostatnio szukałam. Po trzecie, tylko tu dotrwałam do połowy. Wyjątkowo nie będę się rozpisywać...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jestem trochę przeziębiona i od kilku dni szukam na Netflixie kolejnych lekkich filmów i seriali, więc skoro dzisiaj wyskoczyła mi ta antologia na Instagramie, stwierdziłam, że będzie dla mnie idealna! Nastawiłam się na lekkie historie o miłości.
Pierwsza historia zirytowała mnie wymienianiem w pierwszym akapicie „to kocham, to lubię, to uwielbiam”, ale jak kilka akapitów dalej pojawiło się kolejne „kocham”, a potem porównanie osób w stylu Wattpadowym, przełączyłam.
Kolejne w większości mnie znudziły, a nawet te, które po tytule zapowiadały komedie, okazywały się nimi nie być.
A jedyna historia, która brzmiała naprawdę ciekawie i aż chciałam czytać ją dalej... to fantasy. A ja fantasy nie czytam...
Może zrobię kolejne podejście, jak stanę się mniej wybredna. Na tę chwilę jakoś mnie nie kupiło.
Jestem trochę przeziębiona i od kilku dni szukam na Netflixie kolejnych lekkich filmów i seriali, więc skoro dzisiaj wyskoczyła mi ta antologia na Instagramie, stwierdziłam, że będzie dla mnie idealna! Nastawiłam się na lekkie historie o miłości.
Pierwsza historia zirytowała mnie wymienianiem w pierwszym akapicie „to kocham, to lubię, to uwielbiam”, ale jak kilka akapitów...
2021-09-10
Już w pierwszym rozdziale zniechęciło mnie robienie z dziewczyny głównego bohatera tej złej. Pomyślałam, że dam jeszcze szansę, ale kiedy w drugim rozdziale złem okazała się matka głównej bohaterki, a w trzecim dziewczyna bohatera znowu była tylko zła, stwierdziłam, że odpuszczę.
Już w pierwszym rozdziale zniechęciło mnie robienie z dziewczyny głównego bohatera tej złej. Pomyślałam, że dam jeszcze szansę, ale kiedy w drugim rozdziale złem okazała się matka głównej bohaterki, a w trzecim dziewczyna bohatera znowu była tylko zła, stwierdziłam, że odpuszczę.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-17
Nie mam w zwyczaju porzucania książek. W najgorszym przypadku zwykle przeglądam dialogi, żeby dowiedzieć się, co stało się dalej i jak historia się zakończyła. Właściwie chyba nigdy nie porzuciłam żadnej książki, chyba że termin w bibliotece mi się skończył, ale to siły wyższe.
Jednak zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda? Pech chciał, że na liście porzuconych książek samotnie będzie teraz widnieć „Dama Kier” Moniki Godlewskiej. Dlaczego? Z kilku powodów, ale jeden przeważa — Eleanor Hardinge.
Bo wiecie, jak to jest — jak się kogoś nie lubi, to się unika jego towarzystwa. A czytanie książki to nic innego jak spędzanie czasu z bohaterami. Lady Eleanor zaś to osoba, która w dziewięćdziesięciu procentach prezentuje cechy, których u ludzi nie znoszę. Wyrachowana, dążąca do celu za wszelką cenę i zgrywająca ofiarę. Zdarzały się co prawda momenty, kiedy jej współczułam, ale znikały prędzej, niż się pojawiały.
Mogę przetrawić źle postawione przecinki czy błędny zapis dialogów. Przeżyję, że Eleanor nie jest najbogatsza ani najpiękniejsza, a za chwilę jest najbogatsza i wszyscy zachwycają się jej urodą. Zniosę nawet to, że o jej teściowej krążą okropne plotki i wystarczy słowo, aby pogrzebać jej reputację, a w następnym rozdziale jej reputacja jest tak nieskazitelna, że nie da się jej zniszczyć. Wytrzymam fakt, że mąż Eleanor nie pozwalał jej rodzić dzieci, ale jakimś cudem ma ona syna. Wiele takich rzeczy znosiłam i zniosę, ale charakter Eleanor mnie pokonał.
A teraz mała zagadka: jak zaprzeczyć plotkom o byciu rozpustnicą?
Eleanor: Sypiać z wpływowymi ludźmi i otwarcie flirtować z żonatymi mężczyznami w miejscach publicznych.
Naprawdę nie rozumiem, jakim cudem jeszcze nie wykluczono jej z towarzystwa (a przeczytałam ledwie dziewięćdziesiąt stron), skoro nawet współcześnie wielu by tego nie tolerowało.
Lady Eleanor sprawiała, że lektura zwyczajnie przestała mnie interesować. Kiedy odkładałam książkę, kompletnie nie czułam potrzeby, by ponownie po nią sięgnąć. Aż w końcu zamknęłam ją i więcej nie otworzyłam. Nie interesuje mnie ani jak potoczy się dalej życie Eleanor, ani o co chodziło z tym testamentem jej męża. Nic. Gdyby chociaż byli tu jeszcze inni bohaterowie, jakaś odskocznia od Nory, ale niestety dotychczas jest tylko ona, a inne osoby to krótkie sceny — pojawiają się i znikają.
Na tę chwilę nie jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć, czy skończę „Damę Kier”, choć szczerze mówiąc, wątpię. A szkoda, bo historia zapowiadała się naprawdę dobrze.
Nie mam w zwyczaju porzucania książek. W najgorszym przypadku zwykle przeglądam dialogi, żeby dowiedzieć się, co stało się dalej i jak historia się zakończyła. Właściwie chyba nigdy nie porzuciłam żadnej książki, chyba że termin w bibliotece mi się skończył, ale to siły wyższe.
Jednak zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda? Pech chciał, że na liście porzuconych książek...
Przeczytałam prawie połowę i końcówkę… to pierwsza książka papierowa, którą porzucam. Nie miałam wygórowanych oczekiwań – spodziewałam się czegoś lekkiego, prostego, zabawnego, z emocjami. To nie jest gatunek, od którego wymagam.
Bohaterowie bez wad. Autorka wyraźnie boi się urazić feministki (jeśli bohaterka nie zgadza się z jakimś zachowaniem kobiety, to zaraz zaznacza, że oczywiście nie ma w tym nic złego), przez co wprowadza podwójne standardy (kobiecie wolno, facetowi nie). Urocze momenty psuły nagłe podteksty, które w większości miejsc nie pasowały (w niektórych tak i komicznie wychodziły, ale rzadko). Pewność siebie Zacha długo była urocza, ale w pewnym momencie zaczęła irytować. O Delii nawet nie mam zdania. A pierwsze spotkanie na żywo, zamiast zachęcić, sprawiło, że sprawdziłam, jak historia się kończy. Szkoda, zapowiadało się swietnie.
Przeczytałam prawie połowę i końcówkę… to pierwsza książka papierowa, którą porzucam. Nie miałam wygórowanych oczekiwań – spodziewałam się czegoś lekkiego, prostego, zabawnego, z emocjami. To nie jest gatunek, od którego wymagam.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBohaterowie bez wad. Autorka wyraźnie boi się urazić feministki (jeśli bohaterka nie zgadza się z jakimś zachowaniem kobiety, to zaraz zaznacza,...