Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Historia ewolucji Steve Parker, Alice Roberts
Ocena 8,4
Historia ewolucji Steve Parker, Alice...

Na półkach:

Przepiękna publikacja. Zaczynam opinię od kwestii estetycznych, bo właśnie one wysuwają się tutaj na pierwszy plan. Jakość wydania jest bardzo dobra (kredowy papier, twarda oprawa, książka jest porządnie szyta, wszystko super); liczne grafiki także wysokiej jakości, skład tekstu na początku wydał mi się nieco dziwaczny, lecz szybko się z nim oswoiłem. Ze względu na rozsądną proporcję tekst-grafiki czyta się tę biblię ewolucji stosunkowo szybko. A już stricte subiektywnie jako osoba, która w naukach przyrodniczych ma spore braki (co przy takiej lekturze miejscami ujawnia się z pełną mocą), stwierdzam że książka jest napisana bardzo ciekawie, a pewna trudniejsza baza terminologiczna przewija się na tyle regularnie, że szybko się ją zapamiętuję (może pierwsze zderzenie z endosymbiozą nie jest najszczęśliwsze, ale później łatwo się łączy wątki).

Jeszcze może słowem rozwinięcia co do samej treści - w zasadzie, co strona napotykamy tutaj na jakieś niesamowite zdarzenie z historii Ziemi albo zagadkowe stworzenie. Dajmy na to drapieżna gąbka, która pionowymi wypustkami ze swego ciała łapie w pułapkę larwy skorupiaków (Chondrocladia lyra) czy na przykład Anomalocaris (tzw. dziwna krewetka, drapieżnik z okresu kambru). No i to co trzeba zaznaczyć - ilość wiedzy na temat poszczególnych faktów jest tutaj jednocześnie duża (bo publikacja jest bardzo merytoryczna), ale nie studiujemy przez dziesiątki stron tego samego, stąd duża różnorodność. Może komuś cykl rozmnażania paprotników nie podejdzie (((chociaż ja czytałem kilka razy jak ewolucja wykoncypowała sobie tak dziwaczny mechanizm; w życiu bym nie powiedział, że paprotniki mnie jakoś szczególnie zainteresują, a tu niespodzianka))), ale już stronę dalej mamy np. lepidendrony, czyli rośliny którym zawdzięczamy dzisiaj złoża węgla w ziemi. Łatwo można przepaść w tej opowieści o meandrach życia i jego ślepych zaułkach. Wydaje mi się, że po przeczytaniu tej książki człowiek będzie kojarzył już nie tylko trias, jurę i kredę, ale także większość (o ile nie wszystkie) pozostałych okresów z tabeli stratygraficznej.

Wspaniała książka, gorąco polecam. Nie jest najtańsza, ale w jej przypadku wystarczy szybkie przekartkowanie by ustalić, że cena współgra z jakością.

Przepiękna publikacja. Zaczynam opinię od kwestii estetycznych, bo właśnie one wysuwają się tutaj na pierwszy plan. Jakość wydania jest bardzo dobra (kredowy papier, twarda oprawa, książka jest porządnie szyta, wszystko super); liczne grafiki także wysokiej jakości, skład tekstu na początku wydał mi się nieco dziwaczny, lecz szybko się z nim oswoiłem. Ze względu na rozsądną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oby jak najwięcej takich nienaukowych książek, bo więcej z nich pożytku niż z choćby 10 innych > >naukowych< <.

Oby jak najwięcej takich nienaukowych książek, bo więcej z nich pożytku niż z choćby 10 innych > >naukowych< <.

Pokaż mimo to


Na półkach:

W swojej kategorii wagowej - uważam, że książka jest bardzo dobra. Nie sposób odmówić słuszności recenzjom, w których wytykane jest, że faktycznie sens tej publikacji można z łatwością podważyć (wszak nie stanowi ona jakiegoś zupełnie nowego spojrzenia na omawianą kwestię, ani nie jest jakoś przesadnie wyczerpująca), ale mi się spodobała :)

Zwłaszcza końcowe rozdziały dotyczące procesu i niszczenia zakonu uważam za całkiem udane. A przynajmniej - budzące ciekawość czytelnika, który prawdopodobnie sięgnie po kolejną książkę dotyczącą templariuszy. Może nawet tego samego autora - kolejna jego publikacja pojawiła się niedawno w ofercie Astry. I ona zdaje się być poświęcona już wyłącznie nim.

Może to kwestia tego, że sięgnąłem po tę książkę po lekturze bardzo słabych ,,Joannitów" tego samego wydawnictwa, tym niemniej - nie czułem się aż tak oszukany, jak po lekturze tych pierwszych. Zarys historii państw krzyżowców jest istotnym elementem publikacji, lecz nie czuć w tym wypadku, iż jest dodany na siłę. Tekst jest spójny i czyta się go dość dobrze.

Należy jednak wyraźnie zaznaczyć, że osobom które posiadają już jakąś wiedzę na temat Templariuszy - książka może się nie spodobać, bo faktycznie nosi ona w sobie więcej cech pracy popularyzatorskiej niż stricte naukowej (nie jesteśmy zalewani taką masą informacji, charakterystyczną dla wszystkich ,,ambitniejszych dzieł". Ma to swój plus - Templariusze są bardziej przystępni).

W swojej kategorii wagowej - uważam, że książka jest bardzo dobra. Nie sposób odmówić słuszności recenzjom, w których wytykane jest, że faktycznie sens tej publikacji można z łatwością podważyć (wszak nie stanowi ona jakiegoś zupełnie nowego spojrzenia na omawianą kwestię, ani nie jest jakoś przesadnie wyczerpująca), ale mi się spodobała :)

Zwłaszcza końcowe rozdziały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo dobra książka/album :)

Nie jest to jakieś potężne kompendium wiedzy, lecz zbiór ciekawostek ozdobiony pięknymi ilustracjami. Czyta się szybko i przyjemnie, a informacje zapadają w pamięci.

+ oczywiście bardzo ładne wydanie, książka jest w twardej oprawie, szyta, gruby papier, elegancko się prezentuje na półce.

Bardzo dobra książka/album :)

Nie jest to jakieś potężne kompendium wiedzy, lecz zbiór ciekawostek ozdobiony pięknymi ilustracjami. Czyta się szybko i przyjemnie, a informacje zapadają w pamięci.

+ oczywiście bardzo ładne wydanie, książka jest w twardej oprawie, szyta, gruby papier, elegancko się prezentuje na półce.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem ów wycinek świata Zmroczy, tj. pierwsze opowiadanie z tej książki i... na tym chyba poprzestanę. Jeżeli to właśnie była opowieść o ,,władzy i upadku, o miłości, śmierci i głosach z mroku'' to z przykrością stwierdzam, że to była po prostu nudna i płaska historia.

Po prostu. Jeżeli autorka konstruuje jakiś wielopoziomowy, płaszczyznowy świat rozbity na kilka utworów to chciałbym zostać wcześniej poinformowany, że powinienem wpierw przebić się przez X innych.

A jeżeli ta opowieść miała jakimś cudem funkcjonować samodzielnie - to stwierdzam, że tylko miała. Jest to po prostu słaba opowiastka z płaskimi bohaterami i jednym zwrotem akcji, w dodatku nie najwyższych lotów.

Od czego zaczyna się historia? Od nalotu dywanowego ekspozycji. I nie uważam tego za zły zabieg. Ba! Wielu pisarzy go stosuje i to w taki sposób, że tym chętniej przewraca się kolejne strony ich cegieł. Tutaj jednak mamy 45 stronicową historyjkę, gdzie początkowo rzucane nazwy królestw, domen, postaci, rodów etc. nic nie wnoszą. Równie dobrze mogłoby tam być - król Nibylandii Heniu, księżniczka Jadźka z rodu Bumbusiów. Muszę oddać autorce sprawiedliwość, że wiele nazw jest dźwięcznych, dopasowanych i generalnie daję im znaczek jakości. Tylko, że oprócz nazw fajnie by było jakbym wiedział coś więcej o Królestwie X niż tylko to, że jest i że ma króla.

Zresztą... nie będzie dużym spoilerem jeżeli zdradzę, że schemat opowieści wygląda w ten sposób = umiera dobry król, władzę przejmuje początkowo nawet nie taki zły królewicz, ale potem staje się zły. W królestwie dzieje się źle, bo król jest zły...

Eh... Historia jest opowiadana z perspektywy księżniczki, siostry królewicza, ale o tej bohaterce też za dużo nie mogę powiedzieć, bo niczym się nie wyróżnia. Szlachetna, lawfull good, jak [UWAGA, ZDRADZAM WAŻNY PLOT FABULARNY] jej brat zdycha, to pewne złe duszki sugerują, żeby nabić jego łeb na pal, ale ona stwierdza, że to się nie godzi i że złe duszki nie mają racji, braciszka trzeba pochować [OKEJ, MOŻECIE CZYTAĆ DALEJ].

Gdzieś tam jest jakaś historia miłosna. Ponoć. Historia na tyle subtelna i na tyle skondensowana (no musi być skondensowana, mamy tej opowieści 45 stron, a trza jeszcze znaleźć czas na wątek XDDD polityczny), że ledwo da się ją odczuć.

To co mogłoby pomóc tej opowieści to retrospekcje, bo treść jest opowieścią, wspominkiem tak surowym, że przypomina mi relację dziecka z zielonej szkoły (tutaj jednak zaznaczam, że nie chodzi o język, bo warsztatowo jest dobrze, a miejscami bardzo dobrze; chociaż Księga Mgieł Olgi Tokarczuk to to nie jest). No było tak, tak, tak, potem tak i o.

Nie sposób odczuć wagi dziejów tego królestwa. Postać, której poświęcono chyba najwięcej uwagi (a więc z 20 stron na wyłączność może miał? Szaleństwo) czyli królewicz, na pewno zyskałaby wiele gdyby jego obłęd (...eh... obłęd... Zestawić go z Aerysem Szalonym [o którym w Grze o Tron dowiadujemy się wyłącznie z krótkich wzmianek, opowieści, etc.; przemycanych gdzieś tam); zestawiamy pinczera z dobermanem] został potraktowany nieco mniej skrótowo. Kilka wspomnień więcej, w których uchwycono by zmianę jaka zachodziła w jego psychice na przestrzeni sprawowanych rządów, może przekonałyby czytelników do tego, że faktycznie była to postać przechodząca jakąś metamorfozę, a nie n-ty z kolei zły królewicz, kontrastujący z dobrym tatusiem. Tym bardziej, że w kilku miejscach pojawiają się próby przezwyciężenia tej ,,płaskości" postaci. Tj. mowa, że królewiczem był dobrym i pojętnym, dużo gorszym królem. No tylko, że - znowu - narracja jest bardzo surowa i summa summarum nie sposób tutaj dostrzec jakichś ,,losów" postaci. Ona wydaje się być po prostu od początku do końca zła, hurr durr.

A! No i jeszcze gdzieś tam w tle pojawia się antagonista - ,,Potwór". Przyznam szczerze, że nieco mnie zaciekawił. Był w jakiś sposób spokrewniony z główną bohaterką, ale ostatecznie okazał się fabularnym wypierdkiem (bo każde inne określenie będzie eufemizmem), który nic nie wnosi. Równie dobrze zamiast niego mógł się pojawić losowy zły generał X i tyle. A było tak blisko do stworzenia jakiejś ciekawej postaci...

Momentami bardzo ładne opisy nie ratują tej mini-powieści.
Bardzo ładna okładka.

A naprawdę byłem ciekaw tej opowieści, bo opis przyciągnął moją uwagę :<

Przeczytałem ów wycinek świata Zmroczy, tj. pierwsze opowiadanie z tej książki i... na tym chyba poprzestanę. Jeżeli to właśnie była opowieść o ,,władzy i upadku, o miłości, śmierci i głosach z mroku'' to z przykrością stwierdzam, że to była po prostu nudna i płaska historia.

Po prostu. Jeżeli autorka konstruuje jakiś wielopoziomowy, płaszczyznowy świat rozbity na kilka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wreszcie mogę zasiąść do pisania ,,recenzji''... I choć lektura ,,Joannitów" zajęła mi jeden dzień, to słowa ,,wreszcie" używam z czystym sumieniem. Bo była to książka, którą naprawdę miałem ochotę parę razy rzucić w kąt. Może zasiadłem do niej jakiś rozproszony czy ze złym nastawieniem, ale...

Na sam początek uwaga dla równie spostrzegawczych co ja - otóż autor ,,Joannitów" - Bertrand Galimard Flavigny - studiował prawo i literaturę; jest dziennikarzem, krytykiem literackim i pisarzem. Jego artykuły ukazywały się w jakichś francuskich magazynach, których nazwy nic mi nie mówią (mea culpa); a nadto pracował jako reporter w Azji, Afryce i na Bliskim Wschodzie.

Z kolei historią zakonów rycerskich tylko się pasjonuje. I nie jest to zarzut; niekiedy podejście i wiedza pasjonatów w ostatecznym rozrachunku potrafią być fundamentem świetnej publikacji popularyzatorskiej.

Tylko, że przebijając się przez pierwsze kilka rozdziałów (po których oczekiwałem dość precyzyjnego opisu korzeni i początków zakonu Joannitów) cały czas odczuwałem, że czytam tekst dyletanta. Może - tak jak już pisałem - to kwestia złego nastawienia, ale jak nie mieć złego nastawienia jeżeli już na 37 stronie tłumacz (?!) wchodzi w spór z autorem co do cytowanych źródeł, a niewiele stron dalej dosłownie wytyka mu szkolny błąd co do przytaczanych dat (fakt ekskomunikowania Fryderyka II przed wyruszeniem do Ziemi Świętej, a później datę zgonu wielkiego mistrza zakonu templariuszy Armanda de Perigorda; który według autora miał zginąć w 1236; a według przypisu tłumacza w 1244) albo podkreśla, że autor operuje danymi przesadzonymi (z kronik), zaś nowsza historiografia je neguje (tutaj konkretnie liczebność oddziałów, a także poniesionych strat w trakcie jednej z bitew).

Zarzut nieco bardziej subiektywny, który pojawił się w mojej głowie w trakcie lektury pierwszych rozdziałów - widać po prostu, że pan Bertrand nie ma tej samej swobody i łatwości łączenia różnych wątków, który charakteryzuje chociażby Asbridge'a (któremu z kolei niektórzy zarzucają bardzo swobodną narrację; niemalże filmową) i innych HISTORYKÓW. Szybki rzut oka na rozstrzał przytaczanych dat i już wiemy, że autor z perwersyjną konsekwencją zachowuje w swojej książce achronologię.

Książka dzieli się bowiem na ,,wątki" i może byłoby to nawet dobrym rozwiązaniem, ale w ostatecznym rozrachunku zupełnie się nie broni. Ilość podejmowanych tematów i szybkość z jaką autor się z nimi rozprawia, powodowały u mnie na zmianę znużenie i irytację. Niektóre informacje warte były tylko ,,przebiegnięcia po nich wzrokiem", bo i tak były zbyt mocno wyrwane z kontekstu, by tworzyły jakąś narracyjną spójność (a co dopiero je zapamiętać). Może warte były odnotowania jako temat do ,,doczytania".

Tam gdzie autor postanowił zatrzymać się nad pewnymi kwestiami chwilę dłużej, dało się odczuć pewne przebłyski nadziei na to, że coś z lektury da się wynieść. I faktycznie - rozdział [czy podrozdział?] dotyczący opieki nad chorymi czy metod jakie stosowali Joannici by poskramiać zarazy - uważam za udany. Podobnie rozdział dotyczący korsarstwa i walk o wpływy na morzu (choć między prawdą, a Bogiem to autor stworzył tylko pewien zarys czegoś czemu spokojnie można by poświęcić książkę o gabarytach ,,Plantagenetów" wydawnictwa Astra.).

Coby jeszcze dodać dwa zdania odnośnie struktury książki - w rzeczy samej, nie jest to długa lektura. Tekst ,,właściwy" kończy się bowiem na stronie 288, a dalej zaczynają się aneksy. A więc autor streścił historię zakonu Joannitów od Średniowiecza, po współczesność na niecałych 300 stronach. Przy czym stosując nieco bardziej ekonomiczny układ tekstu ilość ta mogłaby się nieco skrócić. Co jest dalej? Aneksy! Jest ich XVII, każdy ma około 3-5 stron i zawiera w sobie jakieś tam skrawki informacji, z czego niektóre może i mogłyby znaleźć się w tekście ,,właściwym", ale autorowi zdaje się zabrakło przytaczanej przeze mnie wyżej swobody w posługiwaniu się faktografią (lista świętych i błogosławionych wraz z krótkimi adnotacjami co do nich; z czego niektóre postaci wydawałyby się na tyle ciekawe, że mogłyby znaleźć się w rozdziałach, omawiających historię zakonu.).

Inne aneksy jak stronicowe (?!): system monetarny i system filatelistyczny...
Już pominę milczeniem podobnie jak wielkie przeoraty i baliwaty (ich spis) czy ,,dawne urzędy" (również robią wrażenie). Do tego stroje kawalerów, ich wyobrażenie w kulturze i sztuce (także króciutkie wzmianki o tekstach, w których się pojawiają) - mam wrażenie, że miały na celu głównie powiększenie gabarytów książki. No i oczywiście spis wielkich mistrzów i kalendarium (wielka ulga zarówno dla autora jak i czytelnika) zamyka tę publikację.

Cóż rzec... Dla ludzi, którzy są zaznajomieni z tematem - stanowczo odradzam. Nic nowego tutaj nie znajdziecie, a wiele tematów jest tylko ,,zasygnalizowanych". Dla osób, które w ogóle wcześniej nie miały zbytniego pojęcia o zakonie Joannitów - myślę, że lepsze będzie każde inne opracowanie dotyczące ruchu krucjatowego, w którym opisane zostaną precyzyjnie realia średniowiecznej Europy. Autor oczywiście wykracza poza tę epokę (tak jak pisałem - na 288 stronach był w stanie ,,dobić" do współczesności napisać co nieco na temat udziału Joannitów w akcjach humanitarnych w Wietnamie, Ugandzie, Ogadenie, Libanie, obozach dla uchodźców w Tajlandii.. Tyle, że te interwencje w których zakon brał udział - faktycznie zostały tylko wymienione.

Nie mam nic więcej do dodania - książka, oprócz tego że jest pięknie wydana (twarda oprawa, szycie + ładnie wygląda na półce) - niewiele oferuje.

Wreszcie mogę zasiąść do pisania ,,recenzji''... I choć lektura ,,Joannitów" zajęła mi jeden dzień, to słowa ,,wreszcie" używam z czystym sumieniem. Bo była to książka, którą naprawdę miałem ochotę parę razy rzucić w kąt. Może zasiadłem do niej jakiś rozproszony czy ze złym nastawieniem, ale...

Na sam początek uwaga dla równie spostrzegawczych co ja - otóż autor...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Siedem śmierci. Jak umierano w dawnych wiekach Agnieszka Bukowczan-Rzeszut, Barbara Faron
Ocena 6,3
Siedem śmierci... Agnieszka Bukowczan...

Na półkach: ,

Dobra książka. Ot taki tam zbiór ciekawostek i historii [zgonów] ciekawszych postaci doby Średniowiecza i Nowożytności. Lojalnie jednak ostrzegam, że nie jest to książka historyczna na miarę opracowań np. Thomasa Asbridge'a (które również wydaje Astra), lecz coś dużo skromniejszego.

Jako - właśnie - ciekawostkę i do uzupełnienia kolekcji (bo faktem jest, że książki z Astry są pięknie wydane :3) - polecam.

Dobra książka. Ot taki tam zbiór ciekawostek i historii [zgonów] ciekawszych postaci doby Średniowiecza i Nowożytności. Lojalnie jednak ostrzegam, że nie jest to książka historyczna na miarę opracowań np. Thomasa Asbridge'a (które również wydaje Astra), lecz coś dużo skromniejszego.

Jako - właśnie - ciekawostkę i do uzupełnienia kolekcji (bo faktem jest, że książki z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Komentarz pisany na gorąco.
- Zakochałeś się w ,,Zjawie" z Di Caprio?
- Uwielbiasz fragmenty Władcy Pierścieni opisujące podróż Froda do Mordoru?
- Najchętniej wyrzuciłbyś z Gry o Tron wszystkie POV-y oprócz tych Brana gdy podróżuje za Murem i jest mu zimno?
No to jak najprędzej bierz się za lekturę ,,Terroru" Dana Simmonsa. W przeciwnym wypadku - chyba jednak odradzam.

Skoro mam za sobą już ten jakże żartobliwy wstęp, w którym ujawniłem pośrednio, że mój gust jest wytworem dennej popkulturowej masówki, co może stanowić uzasadnienie dla tak niskiej oceny (choć z drugiej strony Hyperion Simmonsa uwielbiam...) - przejdę do mięsa.

A dawno żadna książka mnie tak nie poirytowała. Simmons, który jest pisarzem bardzo dobrym, który potrafi pisać tak, że tekst wręcz ocieka klimatem - spłodził cosia zupełnie dla mnie niestrawnego. Oczywiście to Simmons, więc nawet w tym przeciętnym Terrorze obecne są mistrzowskie szlify, więc nie dajcie się tak do końca zwieść ocenie. No, ale...

To nie jest horror. ANI TROCHU. Usiadłem do książki z myślą, że jego elementy mają się pojawić, a początkowe rozdziały zaostrzyły apetyt. I to jeszcze jak. Bo Simmons jak już wyżej wspomniałem - pisze bardzo klimatycznie, tak że łatwo się wsiąka w wykreowany świat. Osoby, które piszą o tym, że przemarzły na kość mają 100% racji. Bo chłód towarzyszyć nam będzie przez całą lekturę.

Tyle, że to horror nie jest, a pierwsze wrażenie jest mylne. Bo dalej jest już nieco mniej horroru, a więcej opisu katastrofy i mini-tragedii ludzkich. Trochę perypetii załogi i gdzieś w tle czające się zło. Tyle, że ta cegła ma 650 stron. Chciałoby się by przez tak długą książkę raz na jakiś czas zaserwowany nam został jakiś łakomy kąsek, który zaspokoiłby apetyt, jaki narobił nam początek tejże. Niestety. Głodni będziemy przez większość czasu, podobnie jak cała załoga Terroru i Erebusa. Ewentualne ochłapy i tak nie powstrzymają literackiego szkorbutu, który sprawi, że przebijanie się przez kolejne rozdziały - świetnie napisane, to nadal Simmons i nadal czyta się to dobrze - nie będzie zbyt pasjonujące. Miejscami do czytania książki miejscami wręcz się zmuszałem, ale ze względu na pewne zabiegi fabularne.

Ah, zanim przejdę do części spoilerowej jeszcze - delikatna sygnalizacja ,,tempa" książki. Otóż pewne ,,zło", które pojawia się gdzieś na początku książki i potem coraz częściej niepokoi załogę - bardzo szybko zostaje obdarte z nimbu tajemniczości pod względem formy, a jedyna co pozostaje to jego historia. Bo forma naprawdę nie poraża. I wiecie co? Zamiast mieć serwowane jakoś po drodze pewne urywki wiedzy, strzepki informajci, coś co sprawiałoby, że nadal chcielibyśmy wiedzieć czym jest to zło... Zamiast tego otrzymujemy suchy opis (przez chwilę miałem wrażenie, że pisany przez autora posłowia), który wszystko wyjaśnia. Po prostu. Nagle pojawia się element ekspozycji równie subtelny co wielka ledowa tablica i wiemy wszystko. Czemu? Czemu Dan Simmons zrobił coś tak głupiego? Tj. fabularnie ma to uzasadnienie i jest to logiczne, że teraz i w tym miejscu dowiadujemy się wszystkiego - ale do cholery... Przecież Simmonsa stać na 10 lepszych rozwiązań ekspozycjo-fabularnych niż coś takiego.

Tym nieoptymistycznym akcentem kończę sekcję bezspolierową. [UWAGA - SPOILERY]:
Bohaterowie... Oczywiście, ciekawe postaci; komandor, doktorek, kucharz, lodomistrz, etc.; również antagoniści - wszyscy świetnie napisani. Hickey'a zapamiętam na pewno na długo. Ostatnia scena z jego udziałem jest fenomenalna.
I nie wiedzieć czemu te świetnie napisane postacie strasznie mnie drażniły.

Dziwnie lekceważące podejście do licznych relacji o niedźwiedziu-demonie... Wydawałoby się - minimalna reakcja na niesamowite wieści o Lady Ciszy i jej rozmowie z Niedźwiadkiem.
Zupełne zignorowanie (bo de facto tak było) wiedzy o tym, że Hickey to pieprzony kanibal i spiskowiec.
Potem kolejne świetne posunięcie w postaci wygnania Hickey, a następnie władowanie się prosto w jego sidła. W dodatku przez Croziera - człowieka, który w całej książce wydawał się najbardziej trzeźwo (XD) myślącym człowiekiem spośród obydwu załóg.

Nie chce mi się tego komentować. Tym bardziej, że z wieloma marynarzami człowiek się zżył i do końca im kibicował. Momentami jednak zachowywali się tak, jakby nie wiem... Tj. prawdopodobnie w tym wszystkim jest oczywista racjonalność, nie chce mi się kłócić z zarzutem typu ,,no na pewno, od razu uwierzyliby w niedźwiedzia-demona" i tak dalej. Stricte subiektywnie to co robili marynarze, oficerowie i tak dalej - nie sklejało mi się to w ogóle do kupy. Abstrahując od tego na ile było to uzasadnione/nieuzasadnione. Nie. Po prostu to nie pasowało do siebie. Tam gdzie powinni reagować stanowczo, przymykali oko, jakby problemu nie było. A człowiek się denerwował, bo wiedział, że takie psy ze wścieklizną jak Hickey trzeba po prostu uśpić :D (i znowu podkreślam, że Simmons stworzył ciekawych, zapadających w pamięć bohaterów i znów podkreślam jak ambiwalentne mam odczucia wobec Terroru).

I wypadałoby zawrzeć w tym miejscu jakąś myśl podsumowującą, ale prawdę mówiąc nie wiem co napisać. Na moje wrażenia na pewno złożyło się wiele czynników (od początkowego błędnego nastawienia [myślami, że może będzie tu więcej pierwiastku horroru]; przez powolne tempo akcji; skończywszy na kilku zabiegach fabularnych, które w ogóle nie przypadły mi do gustu) i sam nie wiem komu z czystym sercem mógłbym polecić tę książkę, a komu odradzić. Tym niemniej - jeżeli po przeczytaniu jakichś 200 stron nie wsiąkliście w tę książkę i dopuszczacie do siebie myśl pozostawienia na półce jakiejś książki nieprzeczytaną - odpuście. To co jest na końcu drogi, nie jest warte brnięcia w ten Terror dalej. Bo choć są w tej książce świetnie napisane sceny, to są one jak żarcie z puszki, którym zajadają się marynarze. Może w pierwszej chwili pozwalają pokonać głód, ale z czasem i tak człowiek zdycha od trucizny czy szkorbutu albo nudy...

Komentarz pisany na gorąco.
- Zakochałeś się w ,,Zjawie" z Di Caprio?
- Uwielbiasz fragmenty Władcy Pierścieni opisujące podróż Froda do Mordoru?
- Najchętniej wyrzuciłbyś z Gry o Tron wszystkie POV-y oprócz tych Brana gdy podróżuje za Murem i jest mu zimno?
No to jak najprędzej bierz się za lekturę ,,Terroru" Dana Simmonsa. W przeciwnym wypadku - chyba jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka mocna jak dobrze wymierzony prawy sierp. Po przeczytaniu człowiek czuje się brudny.

Książka mocna jak dobrze wymierzony prawy sierp. Po przeczytaniu człowiek czuje się brudny.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Faktycznie jest to książka z pogranicza pracy naukowej i popularyzatorskiej, ale ten dualizm w niczym jej nie ujmuje. Wspaniale opisano historię dymitriad, a także zawiłą sytuację polityczną, jaka miała miejsce w dobie kolejnych łżecarów i sporów pomiędzy głowami poszczególnych ośrodków władzy na wschodzie. Barwne opisy i ,,wartka akcja" sprawiają, że książkę czyta się rewelacyjnie :D Ładnie wydana, zachęca do sięgnięcia po inne książki opisujące wydarzenia z lat 1602-1612. Gorąco polecam.

Faktycznie jest to książka z pogranicza pracy naukowej i popularyzatorskiej, ale ten dualizm w niczym jej nie ujmuje. Wspaniale opisano historię dymitriad, a także zawiłą sytuację polityczną, jaka miała miejsce w dobie kolejnych łżecarów i sporów pomiędzy głowami poszczególnych ośrodków władzy na wschodzie. Barwne opisy i ,,wartka akcja" sprawiają, że książkę czyta się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niestety - po całkiem dobrym I tomie, który miał w sobie coś przyciągającego i ,,własnego", Bisy są okrutnie przeciętne. Są tak przeciętne, że aż zacząłem się zastanawiać, co takiego niby mi się podobało w I tomie, że sięgnąłem po II? Tak jak już ktoś wyżej wskazywał - poszczególne wątki niemiłosiernie się wleką, opisy są przeładowane głupimi drobiazgami... I pal licho, że drobiazgowe - wielu pisarzy przecież tak robi. Tutaj jednak w ogóle one niczemu nie służą. Nie tworzą klimatu, nie dodają jakiejś stylowej otoczki, no kompletnie nic. ,,Czarny wygon'' od początku kojarzył mi się nieco z ,,Miasteczkiem Salem" Kinga, które do dzisiaj pozostaje jedną z moich ulubionych książek tego autora. W II tomie ,,Czarnego wygonu'' również raz na jakiś czas pojawiały się fragmenty przywodzące na myśl dzieło Kinga, ale w przeciwieństwie do I tomu - tutaj wywoływały przewracanie oczami i myśl ,,cholera, ktoś to już napisał 3x lepiej". Może inni czytelnicy mieli podobnie, ale nawet jeżeli nie - to sedno jest takie, że zwyczajnie ten horror był niestraszny. [UWAGA SPOILER]: To co sprawiało, że opowieść Dardy była niestraszna to fakt, że w dalszym ciągu posługiwał się starymi narzędziami, które imo się stępiły. Zagrożenia nie czuć w ogóle. W chwili gdy bohaterowie mają przy sobie różaniec / łorewa-cokolwiek-poświęconego - wiadomo, że są nietykalni przez złych. I czego się tu bać? Sposób w jaki ginie główny zły? Śmiech na sali. Tutaj oczywiście skojarzenie z finalnego starcia z Barlowem... U Kinga cała Drużyna pierścienia nagle się wykruszyła pod koniec i odniosła tak naprawdę Pyrrusowe zwycięstwo. Wszystko zostało okupione potężnymi stratami. To co niegdyś zrobiło na mnie ogromne wrażenie - ksiądz Callahan i jego walka z Barlowem - czy choćby późniejszy finał całej książki - tutaj nie było NIC równie emocjonującego. Zresztą - nie było niczego nawet W POŁOWIE tak emocjonującego. Nuda i zmuszanie się do czytania. Oczywiście - dalej kibicuję panu Stefanowi, ale ta książka ewidentnie nie powinna powstać. ,,Czarny wygon" powinien zakończyć się na I tomie. Z dobrych elementów wymieniłbym jednak: scenę z panią w hotelu; scenę z babcią bez źrenic i ,,Słowo czarnego". To były chwile gdzie faktycznie można było odczuć, że (1) zło jest (2) zło się rozszerza i zagraża. Oczywiście w toku całego opowiadania przytępiono tym złym kły, no ale... A co wystarczyło zrobić? Poświęcić jeszcze kilka rozdziałów na ,,Słowa czarnego" i wówczas może odczuwalibyśmy większy respekt przed tym panem. W ,,Miasteczku Salem" wryły mi się w pamięć także rozmowy, które prowadził ze zwykłymi ludźmi pan Barlow. Tam zachodził bardzo podobny proces ,,kuszenia" (i tam również główny zły za prawą rękę miał potem księdza, no ale...) Reasumując - ten horror mnie nie straszył xd Co znaczy, że autor zawiódł na najważniejszym polu tego gatunku. Ciężko w takim razie o lepszą ocenę niż to marne 4/10.

Niestety - po całkiem dobrym I tomie, który miał w sobie coś przyciągającego i ,,własnego", Bisy są okrutnie przeciętne. Są tak przeciętne, że aż zacząłem się zastanawiać, co takiego niby mi się podobało w I tomie, że sięgnąłem po II? Tak jak już ktoś wyżej wskazywał - poszczególne wątki niemiłosiernie się wleką, opisy są przeładowane głupimi drobiazgami... I pal licho, że...

więcej Pokaż mimo to