-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać325
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
Wreszcie mogę zasiąść do pisania ,,recenzji''... I choć lektura ,,Joannitów" zajęła mi jeden dzień, to słowa ,,wreszcie" używam z czystym sumieniem. Bo była to książka, którą naprawdę miałem ochotę parę razy rzucić w kąt. Może zasiadłem do niej jakiś rozproszony czy ze złym nastawieniem, ale...
Na sam początek uwaga dla równie spostrzegawczych co ja - otóż autor ,,Joannitów" - Bertrand Galimard Flavigny - studiował prawo i literaturę; jest dziennikarzem, krytykiem literackim i pisarzem. Jego artykuły ukazywały się w jakichś francuskich magazynach, których nazwy nic mi nie mówią (mea culpa); a nadto pracował jako reporter w Azji, Afryce i na Bliskim Wschodzie.
Z kolei historią zakonów rycerskich tylko się pasjonuje. I nie jest to zarzut; niekiedy podejście i wiedza pasjonatów w ostatecznym rozrachunku potrafią być fundamentem świetnej publikacji popularyzatorskiej.
Tylko, że przebijając się przez pierwsze kilka rozdziałów (po których oczekiwałem dość precyzyjnego opisu korzeni i początków zakonu Joannitów) cały czas odczuwałem, że czytam tekst dyletanta. Może - tak jak już pisałem - to kwestia złego nastawienia, ale jak nie mieć złego nastawienia jeżeli już na 37 stronie tłumacz (?!) wchodzi w spór z autorem co do cytowanych źródeł, a niewiele stron dalej dosłownie wytyka mu szkolny błąd co do przytaczanych dat (fakt ekskomunikowania Fryderyka II przed wyruszeniem do Ziemi Świętej, a później datę zgonu wielkiego mistrza zakonu templariuszy Armanda de Perigorda; który według autora miał zginąć w 1236; a według przypisu tłumacza w 1244) albo podkreśla, że autor operuje danymi przesadzonymi (z kronik), zaś nowsza historiografia je neguje (tutaj konkretnie liczebność oddziałów, a także poniesionych strat w trakcie jednej z bitew).
Zarzut nieco bardziej subiektywny, który pojawił się w mojej głowie w trakcie lektury pierwszych rozdziałów - widać po prostu, że pan Bertrand nie ma tej samej swobody i łatwości łączenia różnych wątków, który charakteryzuje chociażby Asbridge'a (któremu z kolei niektórzy zarzucają bardzo swobodną narrację; niemalże filmową) i innych HISTORYKÓW. Szybki rzut oka na rozstrzał przytaczanych dat i już wiemy, że autor z perwersyjną konsekwencją zachowuje w swojej książce achronologię.
Książka dzieli się bowiem na ,,wątki" i może byłoby to nawet dobrym rozwiązaniem, ale w ostatecznym rozrachunku zupełnie się nie broni. Ilość podejmowanych tematów i szybkość z jaką autor się z nimi rozprawia, powodowały u mnie na zmianę znużenie i irytację. Niektóre informacje warte były tylko ,,przebiegnięcia po nich wzrokiem", bo i tak były zbyt mocno wyrwane z kontekstu, by tworzyły jakąś narracyjną spójność (a co dopiero je zapamiętać). Może warte były odnotowania jako temat do ,,doczytania".
Tam gdzie autor postanowił zatrzymać się nad pewnymi kwestiami chwilę dłużej, dało się odczuć pewne przebłyski nadziei na to, że coś z lektury da się wynieść. I faktycznie - rozdział [czy podrozdział?] dotyczący opieki nad chorymi czy metod jakie stosowali Joannici by poskramiać zarazy - uważam za udany. Podobnie rozdział dotyczący korsarstwa i walk o wpływy na morzu (choć między prawdą, a Bogiem to autor stworzył tylko pewien zarys czegoś czemu spokojnie można by poświęcić książkę o gabarytach ,,Plantagenetów" wydawnictwa Astra.).
Coby jeszcze dodać dwa zdania odnośnie struktury książki - w rzeczy samej, nie jest to długa lektura. Tekst ,,właściwy" kończy się bowiem na stronie 288, a dalej zaczynają się aneksy. A więc autor streścił historię zakonu Joannitów od Średniowiecza, po współczesność na niecałych 300 stronach. Przy czym stosując nieco bardziej ekonomiczny układ tekstu ilość ta mogłaby się nieco skrócić. Co jest dalej? Aneksy! Jest ich XVII, każdy ma około 3-5 stron i zawiera w sobie jakieś tam skrawki informacji, z czego niektóre może i mogłyby znaleźć się w tekście ,,właściwym", ale autorowi zdaje się zabrakło przytaczanej przeze mnie wyżej swobody w posługiwaniu się faktografią (lista świętych i błogosławionych wraz z krótkimi adnotacjami co do nich; z czego niektóre postaci wydawałyby się na tyle ciekawe, że mogłyby znaleźć się w rozdziałach, omawiających historię zakonu.).
Inne aneksy jak stronicowe (?!): system monetarny i system filatelistyczny...
Już pominę milczeniem podobnie jak wielkie przeoraty i baliwaty (ich spis) czy ,,dawne urzędy" (również robią wrażenie). Do tego stroje kawalerów, ich wyobrażenie w kulturze i sztuce (także króciutkie wzmianki o tekstach, w których się pojawiają) - mam wrażenie, że miały na celu głównie powiększenie gabarytów książki. No i oczywiście spis wielkich mistrzów i kalendarium (wielka ulga zarówno dla autora jak i czytelnika) zamyka tę publikację.
Cóż rzec... Dla ludzi, którzy są zaznajomieni z tematem - stanowczo odradzam. Nic nowego tutaj nie znajdziecie, a wiele tematów jest tylko ,,zasygnalizowanych". Dla osób, które w ogóle wcześniej nie miały zbytniego pojęcia o zakonie Joannitów - myślę, że lepsze będzie każde inne opracowanie dotyczące ruchu krucjatowego, w którym opisane zostaną precyzyjnie realia średniowiecznej Europy. Autor oczywiście wykracza poza tę epokę (tak jak pisałem - na 288 stronach był w stanie ,,dobić" do współczesności napisać co nieco na temat udziału Joannitów w akcjach humanitarnych w Wietnamie, Ugandzie, Ogadenie, Libanie, obozach dla uchodźców w Tajlandii.. Tyle, że te interwencje w których zakon brał udział - faktycznie zostały tylko wymienione.
Nie mam nic więcej do dodania - książka, oprócz tego że jest pięknie wydana (twarda oprawa, szycie + ładnie wygląda na półce) - niewiele oferuje.
Wreszcie mogę zasiąść do pisania ,,recenzji''... I choć lektura ,,Joannitów" zajęła mi jeden dzień, to słowa ,,wreszcie" używam z czystym sumieniem. Bo była to książka, którą naprawdę miałem ochotę parę razy rzucić w kąt. Może zasiadłem do niej jakiś rozproszony czy ze złym nastawieniem, ale...
Na sam początek uwaga dla równie spostrzegawczych co ja - otóż autor...
Dobra książka. Ot taki tam zbiór ciekawostek i historii [zgonów] ciekawszych postaci doby Średniowiecza i Nowożytności. Lojalnie jednak ostrzegam, że nie jest to książka historyczna na miarę opracowań np. Thomasa Asbridge'a (które również wydaje Astra), lecz coś dużo skromniejszego.
Jako - właśnie - ciekawostkę i do uzupełnienia kolekcji (bo faktem jest, że książki z Astry są pięknie wydane :3) - polecam.
Dobra książka. Ot taki tam zbiór ciekawostek i historii [zgonów] ciekawszych postaci doby Średniowiecza i Nowożytności. Lojalnie jednak ostrzegam, że nie jest to książka historyczna na miarę opracowań np. Thomasa Asbridge'a (które również wydaje Astra), lecz coś dużo skromniejszego.
Jako - właśnie - ciekawostkę i do uzupełnienia kolekcji (bo faktem jest, że książki z...
Niestety - po całkiem dobrym I tomie, który miał w sobie coś przyciągającego i ,,własnego", Bisy są okrutnie przeciętne. Są tak przeciętne, że aż zacząłem się zastanawiać, co takiego niby mi się podobało w I tomie, że sięgnąłem po II? Tak jak już ktoś wyżej wskazywał - poszczególne wątki niemiłosiernie się wleką, opisy są przeładowane głupimi drobiazgami... I pal licho, że drobiazgowe - wielu pisarzy przecież tak robi. Tutaj jednak w ogóle one niczemu nie służą. Nie tworzą klimatu, nie dodają jakiejś stylowej otoczki, no kompletnie nic. ,,Czarny wygon'' od początku kojarzył mi się nieco z ,,Miasteczkiem Salem" Kinga, które do dzisiaj pozostaje jedną z moich ulubionych książek tego autora. W II tomie ,,Czarnego wygonu'' również raz na jakiś czas pojawiały się fragmenty przywodzące na myśl dzieło Kinga, ale w przeciwieństwie do I tomu - tutaj wywoływały przewracanie oczami i myśl ,,cholera, ktoś to już napisał 3x lepiej". Może inni czytelnicy mieli podobnie, ale nawet jeżeli nie - to sedno jest takie, że zwyczajnie ten horror był niestraszny. [UWAGA SPOILER]: To co sprawiało, że opowieść Dardy była niestraszna to fakt, że w dalszym ciągu posługiwał się starymi narzędziami, które imo się stępiły. Zagrożenia nie czuć w ogóle. W chwili gdy bohaterowie mają przy sobie różaniec / łorewa-cokolwiek-poświęconego - wiadomo, że są nietykalni przez złych. I czego się tu bać? Sposób w jaki ginie główny zły? Śmiech na sali. Tutaj oczywiście skojarzenie z finalnego starcia z Barlowem... U Kinga cała Drużyna pierścienia nagle się wykruszyła pod koniec i odniosła tak naprawdę Pyrrusowe zwycięstwo. Wszystko zostało okupione potężnymi stratami. To co niegdyś zrobiło na mnie ogromne wrażenie - ksiądz Callahan i jego walka z Barlowem - czy choćby późniejszy finał całej książki - tutaj nie było NIC równie emocjonującego. Zresztą - nie było niczego nawet W POŁOWIE tak emocjonującego. Nuda i zmuszanie się do czytania. Oczywiście - dalej kibicuję panu Stefanowi, ale ta książka ewidentnie nie powinna powstać. ,,Czarny wygon" powinien zakończyć się na I tomie. Z dobrych elementów wymieniłbym jednak: scenę z panią w hotelu; scenę z babcią bez źrenic i ,,Słowo czarnego". To były chwile gdzie faktycznie można było odczuć, że (1) zło jest (2) zło się rozszerza i zagraża. Oczywiście w toku całego opowiadania przytępiono tym złym kły, no ale... A co wystarczyło zrobić? Poświęcić jeszcze kilka rozdziałów na ,,Słowa czarnego" i wówczas może odczuwalibyśmy większy respekt przed tym panem. W ,,Miasteczku Salem" wryły mi się w pamięć także rozmowy, które prowadził ze zwykłymi ludźmi pan Barlow. Tam zachodził bardzo podobny proces ,,kuszenia" (i tam również główny zły za prawą rękę miał potem księdza, no ale...) Reasumując - ten horror mnie nie straszył xd Co znaczy, że autor zawiódł na najważniejszym polu tego gatunku. Ciężko w takim razie o lepszą ocenę niż to marne 4/10.
Niestety - po całkiem dobrym I tomie, który miał w sobie coś przyciągającego i ,,własnego", Bisy są okrutnie przeciętne. Są tak przeciętne, że aż zacząłem się zastanawiać, co takiego niby mi się podobało w I tomie, że sięgnąłem po II? Tak jak już ktoś wyżej wskazywał - poszczególne wątki niemiłosiernie się wleką, opisy są przeładowane głupimi drobiazgami... I pal licho, że...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo dobra książka/album :)
Nie jest to jakieś potężne kompendium wiedzy, lecz zbiór ciekawostek ozdobiony pięknymi ilustracjami. Czyta się szybko i przyjemnie, a informacje zapadają w pamięci.
+ oczywiście bardzo ładne wydanie, książka jest w twardej oprawie, szyta, gruby papier, elegancko się prezentuje na półce.
Bardzo dobra książka/album :)
Pokaż mimo toNie jest to jakieś potężne kompendium wiedzy, lecz zbiór ciekawostek ozdobiony pięknymi ilustracjami. Czyta się szybko i przyjemnie, a informacje zapadają w pamięci.
+ oczywiście bardzo ładne wydanie, książka jest w twardej oprawie, szyta, gruby papier, elegancko się prezentuje na półce.