-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2024-05-09
2024-04-28
Zacznijmy od kilku słów o autorze. W połączeniu tego, co pisze o nim wydawnictwo i co zobaczyłam w książce, na usta cisną się dwa słowa. Hipokryta i... etnofob? Albo po prostu zadufany w sobie palant. Na tyle książki czytamy, że "sąsiedzi" nazywają go wiedźminem, a gardzi magią i ją potępia. Jednocześnie opisując w pierwszym rozdziale jak z niej korzysta. Do tego jest "katolem", bo nie można tego nazwać inaczej (zresztą o swojej wierze sam niezdrowo często przypomina), jest "zielonym" i wege, co kłóci się z przekonaniami kościoła katolickiego. Sprzeciwia się naturalnemu porządkowi świata i wyraża głęboką pogardę do tradycji i obyczaju. Wyraźnie również pogardza postawami, które sam opisuje, lub nawet swoimi informatorami i opisywanymi ludźmi używając względem nich takich epitetów jak "głupi", "prosty", "ciemny" itd., samemu stawiając się wyżej moralnie i intelektualnie. Prawdę mówiąc nie wiem czemu powstała ta książka. Jego "być może jest to warte opisania" mnie nie kupuje. Mamy XXI wiek, a czułam się jak przy czytaniu XIII wiecznego kazania. Postawę autora uważam za obrzydliwą i zaściankową, co próbuje zarzucić mieszkańcom Podlasia. W każdym razie ma potencjał na najbardziej irytującą osobę.
Mimo tego, co można zauważyć na pierwszy rzut oka postanowiłam nie zrażać się postawą autora, w końcu spisanie opowieści etnograficznych opinii nie wymaga. Bardzo się jednak myliłam w swoim optymizmie. Wspominałam już, że raptem przy pierwszej relacji korzysta z usług szeptuchy. Otóż zaraz potem stwierdza, że spisywanie wierzeń etnograficznych, czy uczestniczenie w zamowach powoduje u niego rozterki natury religijnej, a u mnie ten komentarz ucisk żenady. Z każdej strony jesteśmy dosłownie nachalnie bombardowani poglądami autora, to z prawej, to z lewej strony. Inne przekonania są złe, szkodliwe i przede wszystkim niebezpieczne.
Przechodząc już do samego sedna treści. Składa się ono z opowiadań spisanych przy pomocy miejscowych informatorów. Autor nie zna realiów etnograficzno-kulturowych, ani historycznych badanego terenu. Tak jak genezy spisywanych treści. Każdy duch domowy to diabeł. Magia sympatyczna, zamowy to podszepty szatana itd. Jego świat jest tak czarno-biały, że w pewnym momencie mimo zniesmaczenia i zmęczenia ignorancją zaczęłam mu po ludzku współczuć. Ciężko mi w ogóle określić jakieś walory edukacyjne tej pozycji, bo przez wszystko przebija się wszechobecna, niechciana i przede wszystkim będąca nie na miejscu opinia i postawa piszącego. Z ciekawostek tylko dodam, że na końcu, obok chaotycznych strzępek relacji, których nie udało się poskładać w opowiadania, znajduje się wariant baśni o głupim Jasiu, która pojawia się również w recenzowanej przeze mnie ostatnio książce "Baśnie wschodniosłowiańskie"
Zacznijmy od kilku słów o autorze. W połączeniu tego, co pisze o nim wydawnictwo i co zobaczyłam w książce, na usta cisną się dwa słowa. Hipokryta i... etnofob? Albo po prostu zadufany w sobie palant. Na tyle książki czytamy, że "sąsiedzi" nazywają go wiedźminem, a gardzi magią i ją potępia. Jednocześnie opisując w pierwszym rozdziale jak z niej korzysta. Do tego jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jak możecie się domyśleć, moją uwagę przyciągnął oczywiście tytuł komiksu. Takim sposobem trafiłam na 12 już zeszyt polskiego "Wydziału VII", kryminalnych zajmujących się sprawami nadnaturalnymi. Zamysłem nieco przywodzi na myśl Kapitana Żbika, czego nie uważam za wadę. Za publikację odpowiada sztab ludzi, więc pozwolę sobie tylko napisać, że za scenariusz wziął się Tomasz Konty, a za wygląd Krzysztof Owedyk, którego czy tałam między innymi świetne "Będziesz się smażył w piekle". Szata graficzna, a w szczególności nasycone kolory i głębokie cienie bardzo podkręcają niepokojący klimat.
Jesteśmy w powojennej Warszawie roku 1967. Wygląda na to, że w tym czasie w Polsce sprawy nadprzyrodzone mają się wyjątkowo dobrze, bo powołany zostaje wydział kryminalny VII, delegowany do takich przypadków. Głównym bohaterem komiksu i jak rozumiem głową jednostki jest moja rodzina, major Dobrowolski. W tle mamy doskonale odwzorowane życie PRLu. Osobom wychowanym w tych czasach gwarantuję nostalgię, bo smaczków jest wiele. Od haseł partyjnych po szeroko pojętą mass kulturę. Widać, że autorzy są nie tylko bardzo szczegółowi, ale też świetnie oddają realia epoki.
Gdy już wgryziemy się w lekturę okazuje się, że dostaniemy też dużą dawkę "Dziadów" Słowackiego, a mimo to komiks jest lekki, błyskotliwy i zabawny. Doskonale trafił w mój gust i poczucie humoru. Część fraz czytałam na głos zaśmiewając się przy tym serdecznie.
Główny bohater zrządzeniem przypadku staje się 'ochroniarzem' trupy aktorskiej wystawiającym wspomniany poemat. Grupa instyktownie używa słowiańskich karaboszek, co jest miłym akcentem, lecz autorzy, bądź bohaterowie opowieści nie znają ich właściwego użycia. Są to maski wytwarzanie z drewna, które noszono na pogrzebach, podczas konduktów i właściwych Dziadów nie po to, aby kontaktować się ze zmarłymi, a żeby przed nimi zabezpieczyć. Noszenie na twarzy maski miało uchronić przed tym, aby istoty zza światów nie rozpoznały swoich bliskich lub znajomych i nie podążyły za nimi do domów.
W komiksie pojawia się również wątek demoniczny i co zaskakujące, w lesie zastajemy również leszego. Jak zakładam z przeprowadzonej rozmowy, nie jest to jego debiut na łamach serii. W każdym razie beztroska randka przemienia się w masowe opętanie.
Jak możecie się domyśleć, moją uwagę przyciągnął oczywiście tytuł komiksu. Takim sposobem trafiłam na 12 już zeszyt polskiego "Wydziału VII", kryminalnych zajmujących się sprawami nadnaturalnymi. Zamysłem nieco przywodzi na myśl Kapitana Żbika, czego nie uważam za wadę. Za publikację odpowiada sztab ludzi, więc pozwolę sobie tylko napisać, że za scenariusz wziął się Tomasz...
więcej mniej Pokaż mimo to
Komiks Kościwproch ma na ten moment 2 tomiki. "Nie ma fleta we wsi" oraz "Pierwsze kroki". Tam, bardzo początkowo poznajemy głównego bohatera oraz dowiadujemy się szczątkowych informacji o narratorce, starej babie która skończyła w zakonie. Domniemanej ukochanej Kościwprocha. Pierwsza część jest już dostępna w kolorze. W obu znajdziemy dodatki, jeśli lubicie śledzić między innymi proces twórczy, szkice, czy wywiady z twórcami. Autorami są panowie Babiszewski i Medziński.
Komiks mocno nawiązuje graficznie do polskiej szkoły. Traktuje o Kościwprochu, bohaterze krainy Polanii, o którym jednak relatywnie mało się dowiadujemy. Jest on jednak przedstawicielem - jak rozumiem - uciskanego szczepu Lasostworów. Komiks jest lekki, wyjątkowo błyskotliwy i zabawny. Nawiązuje do polskich legend, w szczególności dynastycznych. Oba tomy możemy przeczytać w czarno-białym, pięknym, klasycznym tuszu nakładanym piórkiem, a pierwszy również w kolorze. W treści znajdziecie wiele easter-eggów dla fanów komiksów, ale radość z szukania pozostawię oczywiście dla Was.
Z moją ślepotą miałam momentami problemy z liternictwem. Ledwie rozszyfrowywałam zlewające się napisy. Na tym polu pewnie warto popracować, bo części musiałam się domyślać. Mam też wrażenie, że drugi tom gubi nieco wątki i momentami zdaje się niejasny, jakby z komiksu wyrwano stronę lub dwie.
Komiks Kościwproch ma na ten moment 2 tomiki. "Nie ma fleta we wsi" oraz "Pierwsze kroki". Tam, bardzo początkowo poznajemy głównego bohatera oraz dowiadujemy się szczątkowych informacji o narratorce, starej babie która skończyła w zakonie. Domniemanej ukochanej Kościwprocha. Pierwsza część jest już dostępna w kolorze. W obu znajdziemy dodatki, jeśli lubicie śledzić między...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zacznijmy od faktu, że możliwość przeczytania komedii Franka od początku napawała mnie radością, gdyż próbki Jego poczucia humoru z innych książek trafiały w moje gusta. Ostatnie "dodatkowe" publikacje, szczególnie z opowiadaniami typu horror bardzo mi odpowiadały. Zabawy konwencją stylu wypadały nader obiecująco, więc komedia zapowiadała się jak najlepiej, szczególnie że nieco przewidziałam formę wnioskując to z rozwijających się konceptów.
Książka "Trzej Maszkaronowie, czyli legendarna komedia" opowiada o trzech słowiańskich stworach. Strzygoniu Bezmirze, domowiku Witku i wegewąpierzu (które to słowo zawsze wywoływało śmiech mojego towarzysza) Radziu. Trzej przyjaciele swoją niefrasobliwością sami na siebie - można powiedzieć - rzucają klątwę i od tej pory muszą się mierzyć z powołanymi do życia polskimi legendami, które okazują się często jeszcze bardziej pokręcone niż oryginały, które znamy. Oczywiście wywołuje to serię niefortunnych zdarzeń, z którymi muszą się mierzyć z powołanym z tego powodu SOSem. Moimi ulubionymi wodnikami i Bogną. Okraszona jest standardowo ilustracjami pani Marty Żurawskiej, niemniej są bardziej rozbudowane i ciekawsze niż zazwyczaj.
Niestety, ja się na książce nieco zawiodłam. Franciszek przyzwyczaił do wysokiego poziomu książek, a ta wydaje mi się nieco niedopracowana. Nie jestem pewna, czy Autor jednak nie odnalazł się w komedii, czy było to spowodowane zbyt małą ilością czasu, co widać chociażby w sporej ilości powtórzeń, więc na poziomie językowym również pojawiły się pewne problemy. Miałam wrażenie, że humor również jest trochę czerstwy, niemniej od przyjaciela w odpowiedzi na własne marudzenie usłyszałam "suchary w sam raz dla nas, w końcu jesteśmy boomerami". Aż mi skrzypnęło w kręgosłupie.
Zacznijmy od faktu, że możliwość przeczytania komedii Franka od początku napawała mnie radością, gdyż próbki Jego poczucia humoru z innych książek trafiały w moje gusta. Ostatnie "dodatkowe" publikacje, szczególnie z opowiadaniami typu horror bardzo mi odpowiadały. Zabawy konwencją stylu wypadały nader obiecująco, więc komedia zapowiadała się jak najlepiej, szczególnie że...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-03
Mamy przed sobą książkę naukową wydaną przez PAN. Wyszła pod koniec zeszłego roku i prawdę mówiąc, stanowiła niemałą sensację w moim otoczeniu, szczególnie że 2023 obfitował głównie w beletrystykę, więc nie mogłam się doczekać, aż trafi w moje ręce. Pozycja skupia się na badaniach wierzeń Słowian nad Bałtykiem w X-XII wieku, jak zresztą wskazuje podtytuł. Jest przy tym bardzo pobudzająca intelektualnie i inspirująca. Powiem szczerze, że dawno nie czytałam takiej radości podczas lektury. Na nowo goreje we mnie twórcza iskierka.
Publikacja zawiera nieco kontrowersyjnych antytez i przyjmuje istnienie bóstw plemiennych, szczególnie wśród Słowian połabskich. Opisuje kult na ziemiach południowych, między innymi na Rugii, Wolinie, u Luciców i w Szczecinie.
Rosik przywołuje też nowe, ciekawe tezy. Między innymi mocno promuje pogląd tzw. bogów-patronów plemiennych. Godne uwagi jest też twierdzenie, iż zaawansowana antropomorfizacja wizerunków bóstw Słowian nadbałtyckich szła ramię w ramię z rozwojem teokratyzmu, w ramach którego rozwijał się kult boskich opiekunów plemienia na zasadzie mistycznego władcy, podejmującego ważne decyzje o jego przyszłości poprzez działania, a w szczególności wróżby wyznaczonych kapłanów.
Mimo podjętych studiów uniwersyteckich Autor ma jednak pewne problemy na tle religioznawczym, lecz te kwestie pozostawiam tęższym głowom. Książka polemizuje również z najnowszą publikacją Słupeckiego. Twierdzi, że w rogu wróżebnym Świętowita znajdowało się nie wino liturgiczne, a miód, wracając do pierwotnej koncepcji sprawowania kultu słowiańskiego.
Książka zawiera rozległy spis tłumaczeń oraz nie miej obszerną bibliografię.
Słowem podsumowania publikacja wprowadza nowe, świeże spojrzenie na dyskusję dotyczącą wierzeń Słowian nadbałtyckich.
Mamy przed sobą książkę naukową wydaną przez PAN. Wyszła pod koniec zeszłego roku i prawdę mówiąc, stanowiła niemałą sensację w moim otoczeniu, szczególnie że 2023 obfitował głównie w beletrystykę, więc nie mogłam się doczekać, aż trafi w moje ręce. Pozycja skupia się na badaniach wierzeń Słowian nad Bałtykiem w X-XII wieku, jak zresztą wskazuje podtytuł. Jest przy tym...
więcej mniej Pokaż mimo to
Debiut beletrystyczny "Chościsko". Mimo tego, że książka ma kilka wad, to jest całkiem przyjemna w odbiorze i nieźle napisana i bardzo dobrze mi się ją czytało. Ale od początku.
"Chościsko" to książka o tyłuowym bohaterze, protoplaście Piastowskiego rodu. Chłop niestety potyka się podczas obrzędu topienia Marzanny. Oznacza to rychłą śmierć, jeszcze tego samego roku. Co zrobi Chościsko, aby uniknąć marnego losu?
Książka posiada tak dużą gramaturę papieru, jakiej jeszcze chyba w życiu nie widziałam. Jest praktycznie wydrukowana na papierze technicznym. Taka ciekawostka.
Opis książki nieco wprowadza w błąd, sugerując że jest to powieść historyczna. Nie jest. To fantastyka historyczna, legenda o Chościsku. Nie dzieje się też całkowicie na ziemiach polskich, a zaczyna na Połabiu, na ziemiach Pomorza. Generalnie pomijam nierealistycznie przedstawione możliwości podróżowania w tamtych czasach przy specyficznych wskazówkach typu "północ" to zaznaczę swoją powściągliwość w stosunku do tego, czy Chościsko wywodził się z Radogoszczy. Pomiędzy opisami wziętymi z kronik, których to znajomości nie można odmówić autorowi, to gród znany jest z nich od XI wieku (fabuła to wiek IX), a nie jesteśmy w stanie zbadać jego początków, bo położenie nie jest do dzisiaj znane. Barańskiemu nie można też odmówić niezwykłej wyobraźni. W Radogoszczy nie czczono większości opisanych bogów, a cudowne opisy ich posągów pasują bardziej do "Sagi lodu i ognia". Sposób sprawowania kultu też odbiega od rzeczywistości. Tak koń świątynny mieszanej maści, jak i zakopywanie ofiar nieprzeznaczonych dla bogów chtonicznych. Co do ofiar z ludzi, oczywiście występowały, szczególnie, jak w książce przy klęskach żywiołowych. Co prawda raczej zabijano ofiary z zaskoczenia i bez zbędnego cierpienia, ale z oczywistych względów i szczątkowej ilości dowodów kopalnych, nie można wykluczyć innych scenariuszy. Przy spaleniu szczątków przyjaciółki również mam pewne wątpliwości. Pożegnanie kogoś w ten sposób to nie takie hopsiup, dla tego zabrania się nam tradycyjnego obrządku pogrzebowego w dzisiejszych czasach. Kobiety zaraz po połogu tak samo jak nowo narodzone dzieci skrupulatnie izolowano, nawet przed bliższą rodziną nie tylko jako nieczyste, ale również ze względów bezpieczeństwa.
Główny bohater jest nieco głupawy, przez co raz za razem pakuje się w kłopoty lecz nie można mu odmówić uroku. Na swojej drodze spotyka wiele demonów, ale to ludzie okazują się największymi wrogami życia.
Jak już wspomniałam, książka jest dobrze napisana i wzbudza wiele emocji. Osobiście zmieniłabym tytuł na "legenda Chościska", aby nie budzić wątpliwości. Łatwiej byłoby przełknąć niezgodności historyczne i elementy fantastyczne fabuły. Doceniam fakt, że mimo iż jest to beletrystyka, to znajdziemy w niej bibliografię. Zasmuciło mnie jednak, że znalazły się w niej 3 pozycje pseudonaukowe, w tym jedna wyjątkowo niebezpieczna, książka znanego kuglarza K.T.
Debiut beletrystyczny "Chościsko". Mimo tego, że książka ma kilka wad, to jest całkiem przyjemna w odbiorze i nieźle napisana i bardzo dobrze mi się ją czytało. Ale od początku.
więcej Pokaż mimo to"Chościsko" to książka o tyłuowym bohaterze, protoplaście Piastowskiego rodu. Chłop niestety potyka się podczas obrzędu topienia Marzanny. Oznacza to rychłą śmierć, jeszcze tego samego roku. Co...