-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2022-07-07
2017-04-10
Wydawać by się mogło, że Ku Klux Klan to mroczna organizacja należąca do już do niechlubnej historii Stanów Zjednoczonych, a tymczasem działa ona nadal, znajdując wielu entuzjastów szczególnie na terenie tzw. Pasa Biblijnego. W życiu mieszkańców tych południowych stanów bardzo ważne miejsce zajmuje religia, a jawne opowiadanie się za segregacją rasową jest przekazywaną z pokolenia na pokolenie tradycją. To konserwatywna Ameryka zupełnie odmienna od kosmopolitycznego Nowego Jorku czy liberalnej słonecznej Kalifornii. Tutaj popiera się się Trumpa i jego antyimigracyjne pomysły, współziomka Clintona byłego gubernatora Arkansas uważa się za zdrajcę, który sprzeniewierzył się protestanckim zasadom, a Obamy w ogóle nie uznaje się za prezydenta. Atutem książki jest obiektywizm autorki, która daje swoim bohaterom prawo do przedstawienia swoich kontrowersyjnych poglądów, a ich ocenę pozostawia czytelnikom. Zaskakujące i lekko przerażające jest to, że wcale nie jest ona jednoznaczna, bo rasizm w USA jest zjawiskiem dwustronnym, obywatele o ciemniejszy odcieniu skóry nie czują się pewnie na obszarach zamieszkałych przez białych, a ci znowu nie zapuszczają się ze względów bezpieczeństwa do dzielnic zamieszkałych przez afroamerykanów czy latynosów.
Wydawać by się mogło, że Ku Klux Klan to mroczna organizacja należąca do już do niechlubnej historii Stanów Zjednoczonych, a tymczasem działa ona nadal, znajdując wielu entuzjastów szczególnie na terenie tzw. Pasa Biblijnego. W życiu mieszkańców tych południowych stanów bardzo ważne miejsce zajmuje religia, a jawne opowiadanie się za segregacją rasową jest przekazywaną z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-19
„Nakręcone w Łodzi” to pięknie wydana książka, która będzie ciekawa zarówno dla zamieszkujących na miejscu kinomanów, jak i przyjezdnych, dla których może ona stanowić fantastyczną pamiątkę z wizyty w Mieście Filmu UNESCO.
Anna Michalska i Jakub Wiewiórski opisują 153 filmy nakręcone w łódzkich plenerach i wnętrzach na przestrzeni 92 dwóch lat, poczynając od przedwojennej wersji „Ziemi obiecanej”, o której istnieniu wiele osób nie ma pojęcia, a kończąc „Piłudskim” Michała Rosy powstałym kilka lat temu. Nie są to oczywiście wszystkie łódzkie produkcje, bo nie dałoby się ich ująć w ramach jednej książki. Autorzy piszą o lokalizacjach, szczegółach realizacji, czy rozmaitych ciekawostach związnych z takimi klasykami jak „Krzyżacy”, „Pokolenie”, „Zakazane pioseki”, „Ziemia obiecana”, „Va bank”, „Znachor” „Przypadek „ , ”Psy „,”Ida„ czy ”Zimna wojna".
Spokojnie można wykorzystać ich książkę jako swoisty przewodnik do odbycia wycieczki szlakiem filmowej Łodzi. Korzystając z niej można odwiedzić miejsca istniejące do dziś i te których już ma, tak jak polskiej fabryki snów, czyli legendarnej Wytwórni Filmów Fabularnych przy ul. Łąkowej 29, gdzie obecnie mieści się hotel znanej światowej sieci i działa jeden z najlepszych klubów muzycznych w naszym kraju.
Kolejnym ciekawym tematem wydawnictwa są miejsca z kraju i ze świata, jakie miasto udawało na ekranie, a są wśród nich zarówno Warszawa i inne polskie miasta, ale także Wiedeń, Paryż, Berlin, a nawet Nowy Jork.
Jako osoba od ponad dwóch dziesięcioleci związana z poligrafią nie mogę też wspomnieć o pięknej szacie graficznej, pozycja ta jest bogato ilustrowana filmowymi fotosami, posiada też piękną twardą okładkę i choć ze względu na format nie można jej uznać album, to bliżej jej do tego typu wydawnictw, niż do zwykłej książki, dlatego może spokojnie stanowić ozdobę każdej domowej biblioteki.
„Nakręcone w Łodzi” to pięknie wydana książka, która będzie ciekawa zarówno dla zamieszkujących na miejscu kinomanów, jak i przyjezdnych, dla których może ona stanowić fantastyczną pamiątkę z wizyty w Mieście Filmu UNESCO.
Anna Michalska i Jakub Wiewiórski opisują 153 filmy nakręcone w łódzkich plenerach i wnętrzach na przestrzeni 92 dwóch lat, poczynając od przedwojennej...
2014-08-18
9 miesięcy temu w naszych kinach gościł film na motywach tej książki, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Autorka powieści Margaret Mazzantini współtworzyła do niego scenariusz, ze swoim mężem Sergiem Castellitto, który całość wyreżyserował i zagrał jedną z ważnych ról. Na ekranie pojawił się również ich syn Pietro Castellitto, wcielający się w postać swojego imiennika (syna głównej bohaterki Gemmy). Z filmu znałem już główne wątki, a także zaskakujący i wstrząsający finał tej opowieści, więc aby lepiej poczuć jej klimat, książkę zacząłem czytać podczas urlopu, w drodze do Sarajewa, miasta w którym spotykają główni bohaterowie i gdzie rozgrywają się najważniejsze i najbardziej dramatyczne jej fragmenty.
Nie jest to napewno łatwa i przyjemna książka na wakacje. Po pierwsze dość gruba, napisana raczej dla kobiet (co nie jest zarzutem), poza tym opowiadająca o długoletniej walce głównej bohaterki z bezpłodnością, a także o tragicznej miłości i traumatycznych losach mieszkańców bośniackiej stolicy w czasie wojny bałkańskiej. Warto jednak trochę się pomęczyć i przeczytać, nawet jeśli ktoś zna już film, bo z pięciuset stronicowej powieści na ekranie pojawiają się tylko urywki, a w dwóch godzinach nijak nie dało się zawrzeć wszystkich jej wątków ( np. dość istotnego - ukraińskiego). Niezaprzeczalnym atutem książki są też ciekawe obserwacje autorki na temat kondycji dzisiejszego świata, w którym bogate Włoszki, opalając się na bezpiecznej adriatyckiej plaży, rozmyślają o nowych ćwiczeniach w klubie fitness, kuracjach odchudzających czy nowych ciuchach, a kilkaset kilometrów dalej po drugiej stronie morza mieszkanki Sarajewa „utrzymują kondycję” uciekając przed strzałami snajpera, odłamkami pocisków i żywiąc zdobytymi z narażeniem życia pokrzywami.
9 miesięcy temu w naszych kinach gościł film na motywach tej książki, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Autorka powieści Margaret Mazzantini współtworzyła do niego scenariusz, ze swoim mężem Sergiem Castellitto, który całość wyreżyserował i zagrał jedną z ważnych ról. Na ekranie pojawił się również ich syn Pietro Castellitto, wcielający się w postać swojego...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-08
Nowa książka Witolda Szabłowskiego nawiązuje w pewien sposób do swojej poprzedniczki „Jak nakarmić dyktatora”, której bohaterami byli szefowie kuchni największych tyranów XX wieku. Tym razem niezwykle uzdolniony polski reportażysta nie ogranicza się tylko do zajrzenia do kuchni przywódców największego państwa świata, choć w książce pojawiają się barwne opowieści o osobach odpowiedzialnych za dietę cara Mikołaja II, Lenina, Stalina, Breżniewa czy Putina, to jej myślą przewodnią jest chęć opowiedzenia o Rosji, Związku Radzieckim i ich historii przez pryzmat tego, co pojawia się na stołach naszych sąsiadów za wschodniej granicy.
Rozbieżność poruszanych tematów, w których tle znalazły się nóż i widelec jest znaczna, Szabłowski rozmawia m in. z kucharkami, które karmiły likwidatorów szkód spowodowanych przez awarię reaktora w elektrowni jądrowej w Czarnobylu i żołnierzy na wojnie w Afganistanie. Spotyka się z osobami, które przeżyły Wielki Głód na Ukrainie czy blokadę Leningradu, opowiadają mu one jak zrobić chleb z dodatkiem zmielonych kamieni czy placki ze słomy. Odsłania też co podano przywódcom republik Rosji, Ukrainy i Białorusi na słynnym spotkaniu w Puszczy Białowieskiej, gdzie doszło do podpisania porozumienia, które zakończyło istnienie ZSRR. W innym rozdziale zgłębia owiany nutą tajemnicy jadłospis pierwszych kosmonautów, w kolejnym przybliża potrawy kuchni krymskich Tatarów, opowiadając jednocześnie o ich trudnych losach, a jeszcze w innym pokazuje, ile prawdy, a ile propagandy jest w rozpowszechnianej w mediach historii o dziadku Władimira Putina, który ponoć miał gotować, choćby dla Lenina i Stalina.
Przyznaję, że w przypadku Witolda Szabłowskiego nie jestem obiektywny, bo od lat łykam wszystko, co wyda i należy do grona moich najulubieńszych polskich autorów, a jeśli jeszcze do tego pisze o państwie, które jednocześnie fascynuje mnie i przeraża od wczesnego dzieciństwa, to rzeczą wiadomą było, że „Rosję od kuchni” zamówię już w przedsprzedaży i pochłonę w kilka dni, nie mogąc oderwać wzroku. Jeśli uwielbiacie Rosję, to musicie przeczytać, bo jest zupełnie inne spojrzenie na ten kraj, okraszone jeszcze mnóstwem przepisów na wspaniałe potrawy z terenów całego dawnego mocarstwa, takie jak bliny, szci, czy czebureki. Rosjanie jak większość Słowian słyną z gościnności, lecz, o ile łatwo dostać się do ich salonu to prawdziwym wyrazem uznania i zaufania jest zaproszenie do kuchni. Polski dziennikarz właśnie tam spotyka się ze swoimi bohaterami, bo ma jakiś niezwykłą zdolność do zjednywania sobie ludzi, którzy opowiadają mu o rzeczach, o których by nie wspomnieli nikomu innemu. Potwierdzeniem jego literackiego talentu niech będzie fala zagranicznych przekładów jego książek, w swoim czasie czytelnicy na całym świecie nauczyli się wymawiać trudne nazwisko Kapuściński, a wiele wskazuje na to, że następnym może być Szabłowski, równie skomplikowane dla cudzoziemców.
Polecam tę i inne książki autora, wśród nich kultowe już w pewnych kręgach i czekające na ekranizację „Tańczące niedźwiedzie” i „Merhabę”, jeden z najlepszych zbiorów reportaży o Turcji.
Nowa książka Witolda Szabłowskiego nawiązuje w pewien sposób do swojej poprzedniczki „Jak nakarmić dyktatora”, której bohaterami byli szefowie kuchni największych tyranów XX wieku. Tym razem niezwykle uzdolniony polski reportażysta nie ogranicza się tylko do zajrzenia do kuchni przywódców największego państwa świata, choć w książce pojawiają się barwne opowieści o osobach...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-19
Rzadko wracam do książek, do tej zaglądam po jakiś 20 latach przerwy, odbierając ją zupełnie inaczej, między innymi dlatego, że przez ten czas udało mi się zobaczyć wiele dzieł artysty, któremu jest ona poświęcona, ale również ze względu na własne życiowe doświadczenia. Nadal uważam, że jest to jedna z najlepszych powieści w swoim gatunku.
Irving Stone jest jednym z najbardziej znanych twórców zbeletryzowanych książek poświęconych życiu znanych ludzi. Spod jego pióra wyszły tak znane biograficzne powieści jak "Pasja życia" o Vincencie Van Gohgu, "Grecki skarb" opisująca historię archeologicznych odkrycia Troi Heinricha Schliemanna, "Pasje utajone czyli życie Zygmunta Freuda" opowiadająca o życiu Zygmunta Freuda czy "Bezmiar sławy" przybliżająca postać Camille’a Pissarro. Jednak to "Udrękę i ekstazę", której bohaterem jest Michał Anioł, jeden z najwybitniejszych artystów w dziejach uznaje się za opus magnum amerykańskiego pisarza. Irving Stone przygotowując swoją książkę wykonał tytaniczną pracę, nie tylko zapoznał się z opracowaniami naukowymi poświęconymi wybitnemu twórcy renesansu i prekursorowi baroku. Spędził też kilka lat we Włoszech przeglądając setki dokumentów, umów, prywatnych i bardziej oficjalnych listów twórcy, ale również ksiąg rachunkowych rodu Buonarrotich, sięgając do czasów na długo przed urodzeniem Michała Anioła. Dzieki temu udało się przedstawić włoskiego rzeźbiarza, malarza, rysownika, architekta i poetę jako pełnokrwistą postać.
Michelangelo Buonarroti był postacią skomplikowaną, większość czasu poświęcał swojej pracy artystycznej i ciągłemu dążeniu do perfekcji w myśl zasady , że "nie należy zostawać artystą dlatego że można nim być, ale dlatego że się musi, a sztuka jest tylko dla tych którzy bez niej nie mogliby żyć". Poświęcenie dla sztuki prowadziło u niego do autodestrukcji, praca po 20 godzin dziennie wyniszczała jego i tak wątłe ciało, bo całe życie było on mężczyzną o skromnej "szczurowatej" fizjonomii. Jego życie osobiste było serią porażek, do śmierci pozostał kawalerem, związki z kobietami często pozostawały platoniczne, do tego artysta przez cały czas łożył na utrzymanie wszystkich członków swojej rodziny na której czele stał zaborczy ojciec. Jego praca zawodowa związana była z ciągłą walką z rywalizującymi ze sobą rodami rządzącymi włoskimi państwami- miastami czy konfliktami z kolejnymi papieżami, wikłającymi go w swoje gierki i zlecającymi mu ponadludzkie zadania. Artysta zobowiązany kontraktami często musiał porzucać jedno dzieło, by na przekór sobie zająć się kolejnym. Tak powstały np. imponujący fresk "Stworzenie Adama" w Kaplicy Sykstyńskiej, do tworzenia którego Buonarotti został zmuszony, choć sam uznawał się, zupełnie niesłusznie za nędznego malarza.
Kolejnym elementem książki są szczegółowe opisy powstania dzieł mistrza, będącym dziś bezcennym dziedzictwem kultury. Dla miłośników sztuki stworzona przez Stone'a iluzja uczestniczenia w powstawaniu Piety, Dawida, Madonny z Brugii, fresków w Kaplicy Sykstyńskiej czy rozbudowie Bazyliki św. Piotra w Rzymie oraz ciekawostki dotyczące technik malarskich, rzeźbiarskich czy fragmenty dotyczące wydobycia i transportu marmuru będą prawdziwą rozkoszą, dla innych czytelników być może nudą. Autor pięknie przedstawił epokę Ogrodzenia, fascynujące czasy w których żył Micheleangello czyli przełom XV i XVI stulecia, w tle pojawiają się takie wydarzenia jak upadek Republiki Florenckiej, wyprawa Kolumba w poszukiwaniu zachodniej drogi do Indii, reformacja zapoczątkowana przez Marcina Lutra czy działania Wielkiej Inkwizycji. Na kartach książki przewijają się postaci z którymi mistrz miał styczność, Leonardo Da Vinci, Lorenzo de’ Medici, Antonio da Sangallo, Rafael Santi, Sandro Botticelli, papieże Aleksander VI Borgia, Juliusz II, Leon X. Irving Stone niemal malarsko opisuje też włoskie miasta Rzym, Bolonię, Carrarę, a przede wszystkim Florencję, niezdziwiłbym się gdyby "Udręka i ekstaza" stała się dla kogoś inspiracją do podróży do Toskanii czy Wiecznego Miasta śladami Micheleangello Buonarottiego, bo momentami aż chce się pakować walizki i wyruszać na południe Europy.
Rzadko wracam do książek, do tej zaglądam po jakiś 20 latach przerwy, odbierając ją zupełnie inaczej, między innymi dlatego, że przez ten czas udało mi się zobaczyć wiele dzieł artysty, któremu jest ona poświęcona, ale również ze względu na własne życiowe doświadczenia. Nadal uważam, że jest to jedna z najlepszych powieści w swoim gatunku.
Irving Stone jest jednym z...
2021-03-19
2021-01-29
Długo czekałem na taką książkę, o ile na temat Bałkanów ukazało się ich w Polsce całkiem sporo, to poza przewodnikami i pozycjami traktującymi o wojnie w latach 90, nie przypominam sobie pozycji poświęconej tylko i wyłącznie Bośni i Hercegowinie. Nie pamiętam kto stworzył kilka lat temu ranking europejskich państw o najmniej wykorzystanym potencjale turystycznym, w którym właśnie ten kraj znalazł się na pierwszym miejscu, ale zestawienie to było dowodem na to, że wiedza o Bośni poza kręgiem bałkanofilów jest raczej znikoma.
Cieszy mnie to, że tym tematem zajął się Argymir Iwicki, który kraje byłej Jugosławii przemierzył wielokrotnie swoim kamperem. Autor wydanej kilka lat temu bardzo udanej książki na temat Serbii pt. "Burek na śniadanie" tym razem zabiera czytelników w podróż po skleconym na prędce kraju w którym, żyją obok siebie przedstawiciele trzech narodów, niedarzący się zbyt dużą estymą. Nie jest to jedynie wyprawa do miejsc tak oczywistych jak Sarajewo czy Mostar, choć oczywiście nie mogło ich zabraknąć. Iwicki często opuszcza główne szlaki w poszukiwaniu Bośni prawdziwej, również tej odchodzącej już bezpowrotnie. Podobno podróżujący po świecie dzielą się na tych, którzy jadą w jakieś miejsce dlatego, że jest tam McDonald lub dlatego że go tam nie ma. Autor tej publikacji należy raczej do tej drugiej grupy i dzięki temu jest ona interesująca zarówno dla tych czytelników którzy odwiedzili już ten kraj jak i osób które tam jeszcze nie były.
Moje ulubione fragmenty "Bośni" to opowieść o sevdalinkach (siostrach portugalskiego fado, hiszpańskiego flamenco, greckiego rebetiko czy najbliższego im sevdah, orientalnego miłosnego tureckiego bluesa, "pieśniach o smutku i utraconych niematerialnych dobrach: miłości, zdrowiu, młodości czasie, który wydaje się przeciekać między palcami") oraz rozdział o Wiszegradzie i budowli opisanej przez Ivo Andriča w "Moście na Drinie", książce, którą powinien przeczytać każdy, kto pragnie zrozumieć dlaczego na Bałkanach różnica między radością i smutkiem jest tak znikoma.
Dla mnie jest to krajoznawcza książka bez wad, pisana bez nadęcia, z sercem i doskonałą znajomością tematu. Bardzo dobrym pomysłem jest umieszczenie na końcach rozdziałów kodów QR z linkami do materiałów multimedialnych czy map. Żałuję jedynie, że "Bośnia" nie ukazała się w tej formie co "Burek na śniadanie", bo cenię Argymira Iwickiego jako fotografa, a zdjęcia które są istotną częścią tej książki o wiele lepiej prezentowałyby się w większym albumowym formacie.
..
Długo czekałem na taką książkę, o ile na temat Bałkanów ukazało się ich w Polsce całkiem sporo, to poza przewodnikami i pozycjami traktującymi o wojnie w latach 90, nie przypominam sobie pozycji poświęconej tylko i wyłącznie Bośni i Hercegowinie. Nie pamiętam kto stworzył kilka lat temu ranking europejskich państw o najmniej wykorzystanym potencjale turystycznym, w którym...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-28
Twórczość Ernaux to żywy dowód na to, że podział na literaturę męską i żeńską nie istnieje. Podobnie jak w przypadku wydanych wcześniej w Polsce „Bliskich” otrzymujemy 3 opowiadania o kobiecie, bardzo ocierające się o wątki autobiograficzne samej pisarki. Te przeplatające się wzajemnie historie są tak wyśmienicie napisane, że powszechny zachwyt nad książkami francuskiej autorki, czy nie tak dawna Nagroda Nobla zupełnie mnie nie dziwią.
„Zdarzenie” to jeden z najlepszych opisów niechcianej ciąży i nielegalnej aborcji, z jakim się zetknąłem, znany także z doskonałej ekranizacji sprzed kilku lat. Problemy, z którymi musi zmierzyć się studentka z lat 60., są przerażająco aktualne dziś, w dobie nieustających aborcyjnych debat we współczesnej Polsce.
„Pamięć dziewczyn” to spojrzenie z perspektywy dojrzałej kobiety na młodą licealistkę Annie wywodzącą się z klasy robotniczej, która w 1956 roku zostaje opiekunką na letnich koloniach, gdzie odkrywa świat kontaktów damsko-męskich. Ernaux obserwuje kilka lat z życia osoby, w której z początku trudno jej rozpoznać samą siebie. Annie powoli poznaje świat, odkrywa swoją kobiecość przeistaczając się z zahukanej dziewczyny w świadomą swojej drogi, wyzwoloną i niezwykle inteligentną przedstawicielką płci pięknej.
„Młody mężczyzna” to krótki, ale bardzo treściwy opis romansu ponad pięćdziesięcioletniej pisarki i wykładowczyni literatury z młodszym o kilka dekad mężczyzną, a jednocześnie próba odpowiedzi na pytanie, czy tego typu relacja może być w ogóle wartościowa dla obu stron. Choć to najsłabszy element tego zbioru opowiadań, to w zderzeniu z twórczością wielu popularnych słowokletów są to nadal pisarskie Himalaje.
Z niecierpliwością czekam na kolejne tłumaczenia książek Ernaux, bo są one literacką ucztą i ciekawym wyzwaniem intelektualnym, zarówno dla wielbicieli jej twórczości, jak i tych, którzy jak np. u nas Tomasz Terlikowski nie zgadzają się z nią światopoglądowo, ale cenią to jak portretuje ona przemiany społeczne, do jakich doszło w drugiej połowie XX wieku i na początku nowego milenium.
Twórczość Ernaux to żywy dowód na to, że podział na literaturę męską i żeńską nie istnieje. Podobnie jak w przypadku wydanych wcześniej w Polsce „Bliskich” otrzymujemy 3 opowiadania o kobiecie, bardzo ocierające się o wątki autobiograficzne samej pisarki. Te przeplatające się wzajemnie historie są tak wyśmienicie napisane, że powszechny zachwyt nad książkami francuskiej...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-03
„Diuna” Franka Herberta to książka, za którą zabierałem się jak kot do jeża, głównie ze względu na zawarte w niej liczne elementy fantasy, które zdecydowanie nie należy do moich ulubionych gatunków. Ostatecznie zmobilizowała mnie wspaniała ekranizacja powieści stworzona przez kanadyjskiego reżysera Denisa Villeneuve'a i jego ekipę. Podobnie jak to było w przypadku „Złego” Leopolda Tyrmanda, którego również przeczytałem dopiero po czterdziestce, początkowa głupia i niczym nieuzasadniona niechęć z każdą stroną przemieniała się totalny zachwyt i za kompletne zanurzenie się w stworzonej przez pisarza rzeczywistości, a ponad siedmiuset stronicową „cegłę” pochłonąłem w kilka dni.
Nie będę zagłębiał się w treść książki, która ze względu na kultowość i rolę, jaką dzieło Herberta odegrało w pop-kulturze jest często jako tako znana nawet tym, którzy jak ja wcześniej jej nie czytali. Gdyby porównać powieść do przepysznej praliny, to fabuła jest w niej tylko smaczną czekoladową polewą, a nadzieniem będącym prawdziwym delikatesem jest niezaprzeczalny literacki talent autora objawiający się, w tym, jak trafnie opisuje naturę człowieka, czy odwieczne prawa przyrody oraz jak spójne jest kosmiczne uniwersum, stworzone przez niego przy użyciu niezwykle finezyjnego języka. Wystarczy zwrócić uwagę tylko na nazwy pospolite i własne, które są po prostu cudne zarówno w oryginalnym brzmieniu, jak i w mistrzowskim, polskim przekładzie Marka Marszała.
Jeśli ktoś lubi dobrze napisane książki, to gatunek staje się sprawą drugorzędną, narracja, doskonałe dialogi, czy gęsto poutykane aforyzmy i sentencje (przytoczę tylko 2 ich przykłady: „Bogactwo to narzędzie wolności, ale pogoń za nim to droga do niewolnictwa.”, „Głęboko w ludzkiej podświadomości tkwi przemożna potrzeba logicznego, mającego sens wszechświata. Ale rzeczywisty wszechświat jest zawsze o krok poza logiką.”) sprawiają, że obcowanie z nią jest prawdziwą przyjemnością.
Nie zaskakuje, więc to, że „Diuna”, która najpierw w latach 1963–1964 ukazywała się jako gazetowa powieść w odcinkach, a potem w 1965 roku pojawiła sięw formie książkowej, w odróżnieniu od wielu pozycji sprzed wielu lat nie zestarzała się wcale. Niektóre wątki jak np. ten pokazujący jak istotną rolę w mocno spatriarchizowanym świecie odgrywa ostatecznie żeński zakon Bene Gesserit, sprawiają wrażenie, jakby zostały stworzone dziś.
∆
„Diuna” Franka Herberta to książka, za którą zabierałem się jak kot do jeża, głównie ze względu na zawarte w niej liczne elementy fantasy, które zdecydowanie nie należy do moich ulubionych gatunków. Ostatecznie zmobilizowała mnie wspaniała ekranizacja powieści stworzona przez kanadyjskiego reżysera Denisa Villeneuve'a i jego ekipę. Podobnie jak to było w przypadku „Złego”...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-15
Jednym słowem - ZACHWYT.
Przewyborna uczta literacka, podróż przez wieki w poszukiwaniu własnych korzeni i definicji patriotyzmu i tzw. polskości. Opowieść o odnajdywaniu ukrywanej przez najbliższych prawdy o przodkach. Kurski z niezwykłym pisarskim wyrafinowaniem pokazuje jak w jego rodzinie przeplatały się wątki polskie, żydowskie, niemieckie i rosyjskie, a wielka historia wpływała na losy jej poprzednich generacji żyjących na tych łez padole.
Autor, którego brat Jacek dowodził przez dłuższy czas publiczną telewizją szerzącą propagandę skierowaną przeciw innym nacjom w tym Żydom pokazuje czarno na białym, że jedna z linii ich rodziny wywodzi się wprost od wyznawców judaizmu, którzy w pewnym momencie spolonizowali się i przeszli na katolicyzm, co w dalszej perspektywie uchroniło znaczną część rodu od zagłady w czasie holokaustu. W skomplikowanych familijnych układach znalazł się też i „dziadek w Wermachcie” czy pracujący dla stalinowskiej Rosji naukowiec. W książce pojawia się mnóstwo fascynujących postaci o zaskakujących i niezwykle oryginalnych życiorysach mogących być tematem osobnych publikacji, np. Lewis Bernstein Namier aka Ludwik Niemirowski, brytyjski historyk i działacz syjonistyczny, którego z Kurskimi łączy bliskie pokrewieństwo.
„Dziady i dybuki” olśniewają finezyjnym językiem, jakim opowiedziane są te wszystkie zawarte w nich historie, a małym arcydziełem pisarskim trzeba nazwać umieszczone pod koniec książki poetyckie ujęcie uroczystości pogrzebowych matki Jarosława i Jacka Kurskich, gdzie duch Golema spotyka się z katolicką celebrą w specyficznym polskim wydaniu i pompą charakterystyczną dla uroczystości, gdzie wszystko musi być wielkie i oczywiście narodowe.
Choć rok jeszcze się nie skończył to już wiem, że ta książka znajdzie się u mnie w absolutnej czołówce tych przeczytanych w 2023. Absolutnie fantastyczna jest również wersja audio w mistrzowskiej interpretacji Andrzeja Seweryna, prawdziwy miód na uszy.
Jednym słowem - ZACHWYT.
Przewyborna uczta literacka, podróż przez wieki w poszukiwaniu własnych korzeni i definicji patriotyzmu i tzw. polskości. Opowieść o odnajdywaniu ukrywanej przez najbliższych prawdy o przodkach. Kurski z niezwykłym pisarskim wyrafinowaniem pokazuje jak w jego rodzinie przeplatały się wątki polskie, żydowskie, niemieckie i rosyjskie, a wielka...
2022-10-31
Na kilka dni przed premierą „Kołysanki”, piątego tomu serii o Jakubie Kani wracam do wcześniejszej nienależącej do tego cyklu książki autorstwa Macieja Siembiedy pt. „Gambit”, moim skromnym zdaniem obok „Katharsis” najlepszej w jego powieściowym dorobku.
Wszystko zaczęło się od nietypowego hobby autora, czyli odwiedzania cmentarzy i analizowania treści tablic nagrobnych. Na jednej z nich, znalezionej w Bytomiu nic się nie zgadzało, a Siembieda jako dziennikarz specjalizujący się śledztwach historycznych, po wielu próbach dowiedzenia się czegoś więcej na jej temat, poprosił o jakąkolwiek pomoc czytelników swoich artykułów. Po dłuższym czasie otrzymał telefon z Monachium od Jerzego Arłamowskiego, mistrza szachowego i inżyniera w biurze konstrukcyjnym BMW, współtwórcy projektu modelu Z-3 znanego z Bondowskiego filmu „Goldeneye”. Żyjący na emigracji Polak zaprosił go do Niemiec i opowiedział mu zarówno o swoim życiu przypominającym nieco perypetie bohatera „Procesu” Franza Kafki, ale także o losach nieżyjącego brata Włodzimierza Arłamowskiego (pseudonim. „Ryś”), ułana konnego walczącego w Armii Krajowej, później aresztowanego przez Rosjan. Wspomnienia te stały się zalążkiem szpiegowskiej intrygii toczącej się w „Gambicie”, a rodzeństwo Arłamowskich pod zmienionym nazwiskiem Ostrowscy stało się jednymi z najważniejszych bohaterów powstającej powieści.
Niewiele da się przybliżyć z treści książki, bo jest ona tak skonstruowana, że zagadka goni zagadkę, a zdradzenie drobnego szczegółu psuje niespodzianki i zaskoczenia towarzyszące ich odkrywaniu przez czytelników. Choć wydaje się to kompletnie niewiarygodne, wiele postaci poza fikcyjną główną bohaterką Wandą Kuryło (przywodzącą pewne skojarzenia ze słynną polską agentką Krystyną Skarbek) to najczęściej prawdziwe osoby, a sporo opisanych niesamowitych zdarzeń miało miejsce w rzeczywistości. W „Gambicie” pojawia się mnóstwo znanych osobistości, Witold Pilecki, Ian Fleming, czy Jurij Andropow to tylko niektóre z nich. W treść książki wpleciono też dzieje Brygady Świętokrzyskiej, wstrząsające wspomnienia z likwidacji Jasła pod koniec nazistowskiej okupacji, informacje o kulturze łemkowskiej, tajemniczych złożach ropy na Podkarpaciu, opowieść o niezwykłym szachowym pojedynku w środku wypoczynkowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Arłamowie czy zamachu terrorystycznym w czasie Igrzysk Olimpijskich w Monachium. Dla bardziej dociekliwych czytelników zapewne będzie to impuls do poszerzenia swojej wiedzy w tych tematach już na własną rękę.
Maciej Siembieda podobnie jak jego idol Ken Follett, potrafi pisać doskonałe książki łączące fikcję z wyraźnie zarysowanym historycznym tłem. W „Gambicie” stworzył epicką opowieść o dwóch dwudziestowiecznych wojnach. II światowej, tej prawdziwej i najkrwawszej w dziejach, ale również o zimnej rozgrywającej się potem pomiędzy Wschodem a Zachodem, także tragicznej w skutkach dla wielu ludzi. Efekt pracy pisarza jest naprawdę imponujący, bo to kolejna jego powieść, od której nie mogłem oderwać wzroku, a jego książki to dla mnie najważniejsze odkrycie literackie w 2022 roku.
-----------------
Maciej Siembieda
Gambit
Data wydania: 2019-04-03
ISBN: 9788326827884
Na kilka dni przed premierą „Kołysanki”, piątego tomu serii o Jakubie Kani wracam do wcześniejszej nienależącej do tego cyklu książki autorstwa Macieja Siembiedy pt. „Gambit”, moim skromnym zdaniem obok „Katharsis” najlepszej w jego powieściowym dorobku.
Wszystko zaczęło się od nietypowego hobby autora, czyli odwiedzania cmentarzy i analizowania treści tablic nagrobnych. Na jednej z nich, znalezionej w Bytomiu nic się nie zgadzało, a Siembieda jako dziennikarz specjalizujący się śledztwach historycznych, po wielu próbach dowiedzenia się czegoś więcej na jej temat, poprosił o jakąkolwiek pomoc czytelników swoich artykułów. Po dłuższym czasie otrzymał telefon z Monachium od Jerzego Arłamowskiego, mistrza szachowego i inżyniera w biurze konstrukcyjnym BMW, współtwórcy projektu modelu Z-3 znanego z Bondowskiego filmu „Goldeneye”. Żyjący na emigracji Polak zaprosił go do Niemiec i opowiedział mu zarówno o swoim życiu przypominającym nieco perypetie bohatera „Procesu” Franza Kafki, ale także o losach nieżyjącego brata Włodzimierza Arłamowskiego (pseudonim. „Ryś”), ułana konnego walczącego w Armii Krajowej, później aresztowanego przez Rosjan. Wspomnienia te stały się zalążkiem szpiegowskiej intrygii toczącej się w „Gambicie”, a rodzeństwo Arłamowskich pod zmienionym nazwiskiem Ostrowscy stało się jednymi z najważniejszych bohaterów powstającej powieści.
Niewiele da się przybliżyć z treści książki, bo jest ona tak skonstruowana, że zagadka goni zagadkę, a zdradzenie drobnego szczegółu psuje niespodzianki i zaskoczenia towarzyszące ich odkrywaniu przez czytelników. Choć wydaje się to kompletnie niewiarygodne, wiele postaci poza fikcyjną główną bohaterką Wandą Kuryło (przywodzącą pewne skojarzenia ze słynną polską agentką Krystyną Skarbek) to najczęściej prawdziwe osoby, a sporo opisanych niesamowitych zdarzeń miało miejsce w rzeczywistości. W „Gambicie” pojawia się mnóstwo znanych osobistości, Witold Pilecki, Ian Fleming, czy Jurij Andropow to tylko niektóre z nich. W treść książki wpleciono też dzieje Brygady Świętokrzyskiej, wstrząsające wspomnienia z likwidacji Jasła pod koniec nazistowskiej okupacji, informacje o kulturze łemkowskiej, tajemniczych złożach ropy na Podkarpaciu, opowieść o niezwykłym szachowym pojedynku w środku wypoczynkowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Arłamowie czy zamachu terrorystycznym w czasie Igrzysk Olimpijskich w Monachium. Dla bardziej dociekliwych czytelników zapewne będzie to impuls do poszerzenia swojej wiedzy w tych tematach już na własną rękę.
Maciej Siembieda podobnie jak jego idol Ken Follett, potrafi pisać doskonałe książki łączące fikcję z wyraźnie zarysowanym historycznym tłem. W „Gambicie” stworzył epicką opowieść o dwóch dwudziestowiecznych wojnach. II światowej, tej prawdziwej i najkrwawszej w dziejach, ale również o zimnej rozgrywającej się potem pomiędzy Wschodem a Zachodem, także tragicznej w skutkach dla wielu ludzi. Efekt pracy pisarza jest naprawdę imponujący, bo to kolejna jego powieść, od której nie mogłem oderwać wzroku, a jego książki to dla mnie najważniejsze odkrycie literackie w 2022 roku.
Na kilka dni przed premierą „Kołysanki”, piątego tomu serii o Jakubie Kani wracam do wcześniejszej nienależącej do tego cyklu książki autorstwa Macieja Siembiedy pt. „Gambit”, moim skromnym zdaniem obok „Katharsis” najlepszej w jego powieściowym dorobku.
Wszystko zaczęło się od nietypowego hobby autora, czyli odwiedzania cmentarzy i analizowania treści tablic nagrobnych....
2023-03-29
Niesamowite jak dużo można opowiedzieć na zaledwie 240 stronach o nieustannych przemianach towarzyszących życiu każdego człowieka od lat młodości, przez dorosłość, aż po wiek dojrzały, jeśli jest się pisarką, która mistrzowsko operuje słowem i jest bystrą obserwatorką otaczającego nas świata.
„Lata” to książka o niezwykłej strukturze, w zasadzie pozbawiona fabuły, oparta na opisie ulotnych chwil, analizie starych zdjęć, rodzinnych wspomnień, fragmentów filmów, piosenek czy programów telewizyjnych składających się na niezwykłą historyczną podróż przez drugą połowę XX wieku i początek nowego millenium. To także fascynująca opowieść o życiu Francuzki urodzonej pod koniec II wojny światowej ciągnąca się od dzieciństwa, aż do lat dwutysięcznych. Annie Ernaux w tej opowieści inspirowanej własnym życiorysem pokazuje jak przez poszczególne dekady zmieniała się Francja. Czego tu nie ma, powojenna bieda, zachwyt konsumpcjonizmem, rewolucja obyczajowa, upadek kolonializmu, rozczarowania dotyczące polityki społecznej, narodziny multikulturowego społeczeństwa, techniczna ewolucja ostatnich lat.
Tej książki nie da się dobrze opisać, trzeba ją po prostu przeczytać, bo tegoroczna Literacka Nagroda Nobla dla jej autorki nie jest przypadkiem, mamy bowiem do czynienia z absolutną perełką.
Niesamowite jak dużo można opowiedzieć na zaledwie 240 stronach o nieustannych przemianach towarzyszących życiu każdego człowieka od lat młodości, przez dorosłość, aż po wiek dojrzały, jeśli jest się pisarką, która mistrzowsko operuje słowem i jest bystrą obserwatorką otaczającego nas świata.
„Lata” to książka o niezwykłej strukturze, w zasadzie pozbawiona fabuły, oparta...
2023-03-23
Książek na temat przewin kościoła było w ostatnim czasie całe multum, tę wyróżnia to, że poza zajmującą treścią jest napisana przepięknym językiem. Obawiam się niestety, że ci którzy powinni "Maximę Culpę" przeczytać i wyciągnąć z niej wnioski, raczej tego nie uczynią, tylko będą mówić o ataku na polskość i kościół.
Ekke Overbeek, korespondent holenderskich mediów w Polsce przekopał się przez tony akt IPN-u, dowodząc że Jan Paweł II doskonale wiedział o przestępstwach pedofili popełnianych przez księży, co więcej zetknął się z nimi i reguarnie tuszował je już jako biskup w Krakowie. Dziennikarz obala również mit o tym, że perelowskie służby nagminnie tworzyły lewe papiery na ludzi kościoła, czasem rzeczywiście tak było, ale sami kapłani mieli tak wiele za uszami, że nie trzeba było zbytnio się natrudzić, aby szantażem sprowokować ich do współpracy i donoszenia na innych.
Książka Overbeeka wbrew krytycznym opiniom środowisk prawicowych i związanych z kościołem katolickim nieustannie używających haseł o solidarności i miłości do bliźniego, nie ma na celu burzenia pomników, pokazuje raczej, że często wyidealizowany obraz polskiego papieża musi ulec metamorfozie pod naporem faktów. Autor udowadnia, że Karol Wojtyła niczym nie wyróżniał się na tle innych hiererchów kościoła, z problemem pedofili postępował w duchu czasów w których żył, a więc dokładnie tak samo jak jego poprzednicy, chroniąc sprawców i za wszelką cenę pragnąc uniknąć skandalu. Tak naprawdę jego następcy również działali, używając tej samej kliszy i wypracowanych przez wieki schematów.
Najbardziej mrozi krew kompletny brak empatii w stosunku do ofiar, często dodatkowo stygmatyzowanych przez swoje lokalne środowiska i instytucje kościelne, niestety odnosi się także wrażenie że sprawcy są wręcz nagradzani, a nie karani przez swoich przełożonych. Holender świetnie opisuje proces wyparcia występujący zarówno wśród poszkodowanych i świadków haniebnych wydarzeń, który nieustannie powtarzają, że "coś się mówiło że ksiądz X molestował, ale oni tylko słyszeli od innych, a w ogóle to takie były wtedy czasy".
Książek na temat przewin kościoła było w ostatnim czasie całe multum, tę wyróżnia to, że poza zajmującą treścią jest napisana przepięknym językiem. Obawiam się niestety, że ci którzy powinni "Maximę Culpę" przeczytać i wyciągnąć z niej wnioski, raczej tego nie uczynią, tylko będą mówić o ataku na polskość i kościół.
Ekke Overbeek, korespondent holenderskich mediów w Polsce...
2023-05-04
„Nemezis” to powieść nawiązująca do swojej fantastycznej poprzedniczki, jaką była „Katharsis”. Nie jest to jednak typowy sequel, a zupełnie nowa, odrębna opowieść, z którą można obcować zupełnie niezależnie, po prostu w pewnym momencie pojawia się w niej kilku bohaterów z poprzedniej książki. Muszę przyznać ze smutkiem, że nie do końca zagrał mi główny łącznik, czyli motyw nienawiści głównego bohatera do wszystkich Greków, powodowanej rodzinną tragedią, do której ponoć mieli się przyczynić przedstawiciele tego narodu, ale i tak jest to kolejna wyborna pozycja w bibliografii Macieja Siembiedy.
Autor znów zbudował wielowątkową, obyczajową konstrukcję opartą na prawdziwych wydarzeniach, perfekcyjnie mieszając fakty, ich reinterpretacje z kompletną fikcją. W opowieści o Brunonie Janoschku, polskim mistrzu cyrkowym, a jednocześnie byłym członku hitlerowskich sił specjalnych, która zaczyna się jeszcze przed II wojną światową i kończy prawie współcześnie świetnie uchwycił zawiłości relacji polsko-niemieckich dotyczących przynależności narodowej mieszkańców Śląska. Jak zawsze przedstawił też w bliższym lub dalszym tle wiele fascynujących elementów historii XX wieku, m in. dzieje spec komanda Ottona Skorzenego, fałszowania pieniędzy przez więźniów obozu w Sachsenhausen, czy egipskiego programu rakietowego opartego na osiągnięciach nazistowskich naukowców, którzy po wojnie znaleźli schronienie w tym kraju.
Po raz kolejny podziwiam jak Maciej Siembieda potrafi spleść w jednej książce mnóstwo potencjalnie niezwiązanych ze sobą wątków. Dramatyczny supeł zdarzeń, którego rozwiązanie wydaje się niemożliwe w różnych momentach akcji pod koniec zostaje rozwikłany tak, że czytelnik doznaje efektu wow! Pojawia się on też podczas lektury posłowi w jego powieściach, bo autor wyjaśnia tam, które z opisanych zdarzeń są prawdziwe, a które nie. Często te najbardziej niewiarygodne, okazują się najprawdziwszą prawdą.
Z powyższych powodów Maciej Siembieda, którego twórczość poznałem bardzo niedawno, to jeden z moich ulubionych polskich pisarzy z nurtu powieści popularnej.
P.S. „Nemezis” trzyma wysoki poziom, a audiobook w interpretacji Przemysława Bluszcza to podobnie jak w przypadku „Katharsis” absolutne mistrzostwo świata w swojej dziedzinie, jedno z najlepszych wydawnictw tego typu, jakiego miałem przyjemność słuchać.
„Nemezis” to powieść nawiązująca do swojej fantastycznej poprzedniczki, jaką była „Katharsis”. Nie jest to jednak typowy sequel, a zupełnie nowa, odrębna opowieść, z którą można obcować zupełnie niezależnie, po prostu w pewnym momencie pojawia się w niej kilku bohaterów z poprzedniej książki. Muszę przyznać ze smutkiem, że nie do końca zagrał mi główny łącznik, czyli motyw...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-19
Kolejna świetna pozycja w bibliografii jednego z moich ulubionych autorów literatury non fiction, która powinna trafić na listę obowiązkowych lektur szkolnych zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie.
Z okazji przypadającej na ten rok 80. rocznicy rzezi wołyńskiej, Witold Szabłowski prezentuje nowe, zmienione wydanie swojej książki „Sprawiedliwi zdrajcy”, poświęconej Ukraińcom ratującym Polaków w czasie tamtych tragicznych dni. Autor rozmawia z doktorem Leonem Popkiem, który przeprowadzał pierwsze ekshumacje masowych grobów na Wołyniu, z prof. Grzegorzem Motyką, historykiem specjalizującym się w relacjach między tymi dwoma państwami, Agnieszką Deją, wnuczką Wołyniaków pomagającą uchodźcom z Ukrainy na Dworcu Zachodnim w Warszawie. Wybitny reportażysta wraca także do swoich bohaterów i przygląda się trudnemu fragmentowi polsko-ukraińskich stosunków w kontekście agresji Rosji na naszego sąsiada za wschodniej granicy.
Opowieści zawarte na kartach tej książki są niesamowite, wstrząsające, ale także niosące nadzieje, że iskra dobra potrafi rozbłysnąć nawet na oceanie niewytłumaczalnego zła. Historie ojca i syna, którzy spotykają się po kilkudziesięciu latach, ocalałej Polski przygarniętej i wychowanej przez ukraińską rodzinę, czeskiego pastora ratującego w czasie wojny zarówno naszych rodaków, jak i Żydów, czy dzieje rodziny Hermaszewskich, przodków i najbliższych krewnych jedynego polskiego kosmonauty chwytają za serce. Szabłowski wykorzystuje swoją umiejętność rozmowy z ludźmi, której doświadczyłem kiedyś sam, jadąc z nim przez moment w windzie, aby namówić swoich bohaterów do szczerej dyskusji i poszukiwania płaszczyzny zrozumienia i pojednania. Udowadnia, że podniecanie konfliktu między, między naszymi narodami, którego zarzewiem może tragedia na Wołyniu to coś, o czym marzą władze na Kremlu.
Książka Szabłowskiego pełna jest wyczucia i spojrzenia na losy pojedynczego człowieka w zderzeniu z nieludzkim systemem miażdżącym całe narody. Smutną konkluzją po jest niestety i to, że sprawcy okrutnej zbrodni, której motywem były również mrzonki o niepodległości własnego państwa po zakończeniu II wojny światowej, zostali oszukani przez dwa totalitaryzmy nazizm i stalinizm, a następne pokolenia mieszkańców Ukrainy, która po upadku ZSRR wreszcie odzyskała suwerenność, znów muszą jej bronić, przelewając swoją krew na froncie.
Kolejna świetna pozycja w bibliografii jednego z moich ulubionych autorów literatury non fiction, która powinna trafić na listę obowiązkowych lektur szkolnych zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie.
Z okazji przypadającej na ten rok 80. rocznicy rzezi wołyńskiej, Witold Szabłowski prezentuje nowe, zmienione wydanie swojej książki „Sprawiedliwi zdrajcy”, poświęconej Ukraińcom...
2019-03-18
Jeśli Marina Abramović nie skorzystała przy tworzeniu tej autobiografii z usług ghostwritera, to może spokojnie rozpoczynać karierę w świecie literatury. Choć nie do końca rozumiem jej artystyczne czy życiowe wybory to muszę przyznać, że powstała niezwykle wciągająca książka.
Abramović wraca do swojego dzieciństwa spędzonego w Belgradzie, obalając przy okazji modny, powstały na fali jugonostalgii mit o wspaniałości życia w epoce rządów Josipa Broz-Tity. Ekshibicjonizm będący ważnym elementem jej artystycznej drogi sprawia że, z dużą otwartością prezentuje swoje życie prywatne, przyznając się przy okazji do wielu błędów. Opisuje również liczne podróże związane z pracą, a trzeba przyznać, że przejechała świat wzdłuż i wszerz, tworząc swoje prefomance czy inne projekty w tak nietypowych miejscach jak wioska Aborygenów, tybetański klasztor, czy położona w amazońskiej dżungli kopalnia złota, swoje prace prezentowała także we wszystkich ważniejszych galeriach czy wystawach sztuki współczesnej, co ciekawe przed kilkoma tygodniami otworzyła swoją retrospektywę w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej.
Ludzi takich jak Abramović nazywa się często obywatelami świata, ona sama nie zapomina jednak o swoich serbsko-czarnogórskich korzeniach, nie bez przyczyny jedno z jej najważniejszych dzieł nosi tytuł "Bałkański barok", a artystka ciągle wraca w rodzinne strony. "Pokonać mur..." będzie więc ciekawą pozycją dla miłośników tego regionu Europy, choćby ze względu na dawkę specyficznego humoru, sporą kolekcję bałkańskich dowcipów czy liczne odniesienia Mariny do wydarzeń w dawnej ojczyźnie.
Jeśli Marina Abramović nie skorzystała przy tworzeniu tej autobiografii z usług ghostwritera, to może spokojnie rozpoczynać karierę w świecie literatury. Choć nie do końca rozumiem jej artystyczne czy życiowe wybory to muszę przyznać, że powstała niezwykle wciągająca książka.
Abramović wraca do swojego dzieciństwa spędzonego w Belgradzie, obalając przy okazji modny,...
2017-09-24
Motywem łączącym opowiadania jugosłowiańskiego noblisty zebrane w tym tomie jest śmierć głównych bohaterów, choć w żadnym z przypadków nie jest ona najważniejszym czy bardzo smutnym elementem opowieści. Andrić jako rzadko kto, potrafi pisać o życiu i jego najprostszych aspektach, a wydarzenia z pozoru banalne przedstawiać w filozoficznym ujęciu, nadając im wręcz metafizyczny wymiar.
Najdłuższe i najbardziej udane opowiadanie zbioru, czyli "Przeklęte podwórze" to z pozoru prosta historia o Piotrze, duchownym z Bośni, który trafia przypadkiem do stambulskiego więzienia, gdzie obserwuje otoczenie, rozmawia z osadzonymi z różnych stron świata, i tak w zasadzie można by streścić fabułę. Cała finezja i literackie mistrzostwo ukryte jest w przenikających się opowieściach współwięźniów, które przenoszą czytelników w czasie, przestrzeni i pełne są trafnych życiowych obserwacji. Andrić tworzył to dzieło przez wiele lat skracając je wielokrotnie z początkowych ponad 300 stron zostawiając esencję liczącą ich ok.100, określaną przez wielu literaturoznawców mianem powieści i zaliczaną do najważniejszych w jego twórczości.
Motywem łączącym opowiadania jugosłowiańskiego noblisty zebrane w tym tomie jest śmierć głównych bohaterów, choć w żadnym z przypadków nie jest ona najważniejszym czy bardzo smutnym elementem opowieści. Andrić jako rzadko kto, potrafi pisać o życiu i jego najprostszych aspektach, a wydarzenia z pozoru banalne przedstawiać w filozoficznym ujęciu, nadając im wręcz...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-15
Katharsis" to pierwsza powieść Macieja Siembiedy, którą przeczytałem, nie oznacza to jednak, że autor jest mi postacią kompletnie obcą. Znam go jako reportażystę zajmującego się śledztwami historycznymi, w latach 90. kilkukrotnie wyróżnianego Nagrodą Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także redaktora naczelnego lokalnych gazet na Górnym Śląsku i Pomorzu. Siembieda angażował się też w działalność społeczną, był jednym z organizatorów protestu przeciw likwidacji województwa opolskiego w czasie reformy administracyjnej w 1999 roku, a dzięki akcji codziennych telefonów do GDDKiA i innych instytucji państwowych z dziennikarskimi zapytaniami o postępy prac dotyczących powstania autostrady do Gdańska, przyczynił się znacząco do przyspieszenia decyzji o budowie tej drogi przez rząd Marka Belki.
Wieloletnie doświadczenie autora w tworzeniu tekstów znajduje odzwierciedlenie na każdej z ponad sześciuset stron ,,Katharsis". Wielowątkowa opowieść, która zaczyna się w latach 20., a kończy na początku ostatniej dekady XX wieku jest przykładem mistrzowskiego połączenia fikcji literackiej z opisami prawdziwych wydarzeń. Akcja książki i losy bohaterów związane są z dwoma małoznanymi epizodami naszej historii, niejawną operacją pomocy greckim i macedońskim partyzantom, którzy na pod koniec lat 40. przybyli do Polski po wojnie domowej w Grecji oraz procesowi wydobywania rudy uranu w Kletnie, na potrzeby budowy radzieckiej bomby atomowej. Nie sposób jednak opisać w kilku zdaniach mnogości i zawiłości zdarzeń dotyczących czterech głównych bohaterów książki Kostasa, Janisa, ,,Zulusa" i ,,Sacharyny" oraz tego jak ich losy w różnych miejscach i przestrzeniach czasu połączą się ze sobą. Siembieda miesza tyle wątków, że czytelnik zastanawia się jak autor wybrnie z tego zamętu, ale spokojnie finał tej historyczno-obyczajowej sagi to prawdziwa petarda.
Muszę przyznać, że podziwiam nie tylko to jak pisarz poukładał wszystkie wątki w ,,Katharsis", ale i to jak wiele historycznych ciekawostek, którymi zajmował się na swojej reporteskiej drodze udało mu się wpleść do swojej powieści. Niektóre z nich, choć wspomninane zaledwie w kilku zdaniach mogłyby stać się tematem odrędnych publikacji. Chciałoby się dowiedzieć czegoś więcej np. o tajnym szpitalu na Wolinie i akcji rozminowywania wyspy, przemytnikach czy bandach młodocianych opryszków działających w przedwojennej Gdyni, losach osób osadzonych w polskich więzieniach po wkroczeniu hitlerowców we wrześniu 1939 roku, akcji wysadzenia mostu na rzece Gorgopotamos i jej wpływie na przebieg II wojny światowej na jej bałkańskim odcinku, a także o przyjmowaniu przez Egipt byłych funkcjonariuszy nazistowskiej machiny zagłady po 1945 roku.
Zachwyciło mnie również podejście Siembiedy do stworzonych przez siebie postaci, widać że autor kocha swoich bohaterów i niezależnie od ich postępowania potrafi znaleźć w nich człowieka. Głównym atutem tej polsko-greckiej opowieści jest bowiem przedstawienie losów ludzi wplątanych w tryby wojen i wielkiej polityki, postawionych przed niełatwymi wyborami, które znacząco wpływają na życie ich i przyszłych pokoleń.
Ta książka wciąga totalnie, bo napisana jest bardzo obrazowo, wręcz filmowo. Świetne są przeskoki w czasie, również niektóre lokalizacje to zupełnie przypadkowo miejsca które troszkę znam i bardzo lubię, Gdynia, Kotlina Kłodzka, Saloniki, Albania, Wolin, Luksor, Wrocław, Ateny przez moment pojawia się nawet moja Łódź. Zakończenie powieści jest prawdziwym majstersztykiem, bo pozwala czytającym jeszcze lepiej zrozumieć tytuł książki. Wyjaśnienie pewnej wielkiej zagadki, pomaga bohaterom w pogodzeniu się z nieodwracalnymi zdarzeniami z przeszłości, oczyszczeniu umysłu i spojrzeniu w przyszłość z odrobiną nadziei.
,,Katharsis'' to ekstraklasa w kategorii literatury pięknej, zdecydowanie jedna z najlepszych rzeczy jaką przeczytałem w ostatnich latach, więc już przymierzam się do wcześniejszych książek Macieja Siembiedy czyli cyklu powieści o byłym prokuratorze IPN Jakubie Kani, aby sprawdzić czy są one równie dobre.
Katharsis" to pierwsza powieść Macieja Siembiedy, którą przeczytałem, nie oznacza to jednak, że autor jest mi postacią kompletnie obcą. Znam go jako reportażystę zajmującego się śledztwami historycznymi, w latach 90. kilkukrotnie wyróżnianego Nagrodą Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także redaktora naczelnego lokalnych gazet na Górnym Śląsku i Pomorzu. Siembieda...
więcej Pokaż mimo to