-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać370
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2018-11-20
2011-02-04
Dziś prezentuję kompilację trzech autorów: Marcina Świetlickiego, Irka Grina i Gai Grzegorzewskiej. Książkę ową wybrałam sobie jako nagrodę w konkursie i pełna radosnego podniecenia oczekiwałam na paczuszkę. Jak po każdej stronie moje radosne podniecenie ustępowało całej palecie innych odczuć- o tym później. Skupię się najpierw na autorach.
Marcina Świetlickiego chyba nie muszę przedstawiać. Gościł już raz na łamach mojego fotobloga. Nie ukrywam, że jestem pod jego dużym wpływem, lecz wraz z przeczytaniem "Orchidei" jego wizerunek w moich oczach został porządnie nadszarpnięty...
Pozostała dwójka autorów- Grin i Grzegorzewska również jak ich starszy kolega zajmują się pisaniem kryminałów i powieści sensacyjno-szpiegowskich (Grin). Osobiście nie miałam z nimi do czynienia, lecz wszystko przede mną. Będą musieli odkupić swoje niecne postępki w swych prywatnych książkach i będzie to dla nich sprawdzian, który zorganizuję im przy stosownej okazji... Warto też nadmienić, iż Irek Grin jest jednym z założycieli oraz prezesem Stowarzyszenia Miłośników Krymianału i Powieści Sensacyjnej "Trup w szafie". Corocznie zasiada też w jury (wraz z Marcinkiem notabene) wybierającą najlepszą powieść kryminalną, tudzież sensacyjną i honorując ją tkz. Nagrodą Wielkiego Kalibru.
Absolwentka filmoznawstwa oraz dwóch byłych studentów filologii polskiej zaczęło publikować kolejne odcinki "Orchidei" dla pewnego internetowego portalu. Dzialalność tę zdjęto. Niezrażeni jednak twórcy postanowili ciągnąć swą opowieść dalej, by na końcu ją wydać.
Tytułowa "Orchidea" to Katarzyna Kwarc, która zawisła pewnego dnia na moście ze stosowną karteczką: "co ma wisieć, nie utonie". Oczywiście, śmierć kobiety wywoła poruszenie wśród całej rzeszy pozostałych bohaterów: Mistrza (postać z poprzednich książek Świetlickiego, w ksiażce były mąż Kwarc), dwóch zabójców, Julii Dobrowolskiej (kobietka z literatury Gai) i jej siostry Loli, Józefa Marii Dyducha (bardzo barwny charakter wykreowany przez Grina, moja ulubiona postać), Ostrowskiego, Pana Gienka, Hermana Heblarcka (obecny mąż Orchidei) itd...
Śledztwo w sprawie tajemniczego zabójstwa jest dość... nietypowe, a i czynione mozolnie i z wielkim uporem. Trójka naszych detektywów (Mistrz, Dyduch i Doborowolska) duma nad całą sprawą przy kolejnych szklankach, kieliszkach, czy też butelkach alkoholu. Dumaniom nie ma końca, a wszystko tak, czy siak kończy się na pijackich rozmowach w mniej lub bardziej podłych barach (lub dla odmiany w mieszkaniu Mistrza). Oczywiście, poza nimi sprawą oficjalnie zajmuje się funkcjonariusz Ostrowski, który jednak bardziej zainteresowany jest swoim internetowym światkiem i tamtejszymi przygodami, aniżeli właściwą sprawą. Całość treściowa jak widać klei się dość nieskładnie, a strony, gdzie autorzy nie mieli pomysłów na dalszy ciąg wydarzeń albo zajmują ich własne komentarze, gdy postanawiają się ujawnić (cóż za szczytna misja...) albo też mamy do czynienia z całą paletą nietuzinkowych poczynań drugoplanowych postaci (którzy notabene zaczynają rozpychać się łokciami i zajmować pierwsze lokaty). I tak kolejno, Lola, wesoła i głupiutka kokietka, siostra Julii zajmuje się uwodzeniem mężczyzn i "dobywaniem ich miecza", córka Ostrowskiego przynależąca do subkultury emo wypłaukuje swą nieszczęśliwą duszę na internetowych forach zamieszczając tam swoje wierszydła i spotykając się z Behemotem, a pan Gienek ucieka ze skrzynką. Dwójka zabójców, albo uprawia seks (ze średnią satysfakcją) albo snuje się z bronią w te i wewtę.
Do połowy jeszcze mnie to wszystko bawi, jeszcze wybuchem śmiechem, daję się porwać (dość wątpliwej jednak) akcji. Potem jest tylko coraz gorzej. Jest tak jakby za wszelką cenę autorzy musieli wydać tę książkę. Jakby ktoś przystawił im lufę do skroni i wysyczał: "piszcie, bo jak nie to...". Rozumiem, że książka miała być żartem, miała wykiwać czytelnika, miała się z nim zabawić w kotka i myszkę, jednakże żart ten wcale, a wcale się nie udał. Wszystko sypie się na łeb i na szyję, i nie pomaga tu nawet fakt, że współtwórcą jest Świetlicki. Wstyd panie Marcinie, wstyd! Jako stosowną formę komentarza przytoczę kadr z filmu "Małożowina" z Marcinem w roli głównej, który stojąc na poręczy swego łóżka wypowiada te oto słowa: "robię w kulturze", po czym skacze na brzuch na swe łoże. Nihilizm autorów przekroczył moim zdaniem tę cienkę linię oddzielającą zażenowanie od ubawu. Ja na mojej linie wygięłam się zdecydowanie w stronę zażenowania...
Cóż, mam nadzieję, że Grzegorzewska i Grin obronią się jednak w pozostałych ich książkach. Fakt, przyznaję, że lepiej bym uczyniła, gdybym najpierw zapoznała się z ich autorską twórczością. Ale cóż, mleko zostało rozlane. Co do obrony Marcina nie wypowiem się.
Wnioski: kryminał niskich lotów, tak niskich, że nasz sterowiec w pewnym momencie niebotycznie nisko zliża się ku ziemi i ryje skrzydłami w ziemi, oczywiście ku uciesze autorów.. Ze spokojnym sumieniem i sercem mówię do Was: możecie. sobie odpuścić. Lepiej weźcie się za autorskie projekty pozostałych twórców.
Ocena: 5/10, największe, jak dotąd rozczarowanie roku 2011.
Dziś prezentuję kompilację trzech autorów: Marcina Świetlickiego, Irka Grina i Gai Grzegorzewskiej. Książkę ową wybrałam sobie jako nagrodę w konkursie i pełna radosnego podniecenia oczekiwałam na paczuszkę. Jak po każdej stronie moje radosne podniecenie ustępowało całej palecie innych odczuć- o tym później. Skupię się najpierw na autorach.
Marcina Świetlickiego chyba nie...
Jednym moich czytelniczych marzeń było mieć tę książkę na swojej półce i przeczytać ją w te pędy.
Od publikacji minęły jednak dwa lata, a ja nadal tylko marzyłam i wskazywałam znaczącym wzrokiem narzeczonemu tę pozycję w księgarni.
(Co innego, że moje hołubione uczucia wobec obywatela M.Ś. od czasu ukończenia studiów uległy zdecydowanemu wygaszeniu.)
W końcu doczekałam się!
To opasłe, bodaj 650-stronicowe tomiszcze połknęłam w 5 dni.
I szczerze powiem, że mam mieszane uczucia.
Z M.Ś. spotkałam się w początkach moich studiów, czyli ładnych parę lat temu.
Wielbiłam jego poezję, hołubiłam Świetliki, ale - co wydaje mi się z punktu widzenia czasu najważniejsze - uległam jego nihilistycznej wizji kreowania świata. Zakochałam się w tym cynizmie, outsiderstwie, "opluciu" - było to bowiem tak zbieżne z moim wówczas światopoglądem.
Gdybym czytała tę książkę jeszcze w ferworze miłosnych uniesień i zauroczenia osobą M.Ś - wtedy moja ocena byłaby pewnie inna.
Niemniej dziś mam mieszane uczucia. Wynika to z:
1. Kreacji poety, która przylgnęła do jego prywatnej osoby. Mam świadomość, że nie tylko ja dałam się unieść temu efemerycznemu poczuciu. A i sam poeta nie miał zamiaru nikogo wyprowadzać z tego błędu. No i teraz bach - rozczarowanko.
2. Obecnej świadomości, jak mało wiem o tym autorze (patrz punkt 1). Niezwykła zawodowa żywotność M.Ś. budzi we mnie podziw (jak powszechnie wiemy strony medalu są dwie, a człowiek musi zarabiać). Projekty (he, he), w których bierze udział są dostępne tylko dla niszy i trzeba trochę się postarać, aby nadążać i je wszystkie lokalizować. Tym bardziej, że jako wokalista nie ogranicza się tylko do Świetlików (a nawet w pewien niemiły dla mnie sposób w książce odżegnuje się od nich jak od wody święconej).
Na pewno zdziwiło mnie, że M.Ś. zgodził się na napisanie swojej autobiografii.
Od jakiegoś czasu nie ślędzę już jego poczynań na bieżąco, ale miło było uzupełnić i rozszerzyć kontekst - to na pewno. Tym bardziej, że autor książki odwalił porządną dziennikarską robotę (i te zdjęcia Marcinka, hi hi!).
W mojej świadomości Świetlicki zawsze będzie nierozerwalnie złączony ze Świetlikami.
Bo takiego M.Ś. poznałam i takiego pokochałam.
Amen.
<spoiler alert>PS. Marcin Świetlicki zawsze był przysiadalny! </spoiler alert>
Jednym moich czytelniczych marzeń było mieć tę książkę na swojej półce i przeczytać ją w te pędy.
więcej Pokaż mimo toOd publikacji minęły jednak dwa lata, a ja nadal tylko marzyłam i wskazywałam znaczącym wzrokiem narzeczonemu tę pozycję w księgarni.
(Co innego, że moje hołubione uczucia wobec obywatela M.Ś. od czasu ukończenia studiów uległy zdecydowanemu wygaszeniu.)
W końcu doczekałam...