-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1179
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać421
Biblioteczka
2023-11-20
2023-06-02
Niestety albo stety najpierw widziałam serial, więc będą porównania. Charlie komiksowy jest o wiele lepiej strawny niż ten z ekranizacji – dalej zachowuje się trochę jak pick me boy, ale nie wkurza przy tym aż tak. Powiedziałabym wręcz, że chłop wydaje się bardziej ogarnięty i samodzielny.
Nick dalej jest kochaną cynamonową bułeczką 😍, chociaż w jego przypadku chyba wolę wersję serialową. Poza tym od samego początku chłopak zachowuje się bardzo… no, gejowo (ewentualnie jakby Charlie mu się podobał), więc wątpliwości Springa wydają się trochę naciągane. Z kolei odkrywanie własnej orientacji przez Nicka wyszło moim zdaniem bardzo dobrze 💜.
Co się zaś tyczy innych postaci… bardzo ich mało. Niestety tło wydaje się puste, a świat raczej martwy. Tao, którego pokochałam w serialu, dostajemy tyle, co kot napłakał. Meh.
Relacja głównych bohaterów jest urocza i bardzo ciepła, rozwija się raczej powoli (w ramach konwencji komiksowej). Ogólnie git, chociaż niektóre sceny wywołują żenadę i chęć rozchodzenia 😆.
Oceniając komiks, ciężko nie wspomnieć o kresce. Ta zdecydowanie do mnie nie przemawia, nie mój styl. Ale to, że mi się nie podoba, nie przeszkadzało w polubieniu tej historii.
Niestety albo stety najpierw widziałam serial, więc będą porównania. Charlie komiksowy jest o wiele lepiej strawny niż ten z ekranizacji – dalej zachowuje się trochę jak pick me boy, ale nie wkurza przy tym aż tak. Powiedziałabym wręcz, że chłop wydaje się bardziej ogarnięty i samodzielny.
Nick dalej jest kochaną cynamonową bułeczką 😍, chociaż w jego przypadku chyba wolę...
2020-04-18
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/04/no-wiec-dlaczego-bane-zosta-wygnany-z.html ← tu całość
Myślę, że jeśli czytałeś „Dary Anioła”, bardzo polubiłeś Magnusa Bane'a i czujesz potężny niedosyt, to to ten zbiór opowiadań jest skierowany właśnie do ciebie (czuję się, jakbym próbowała opchnąć tę książkę)! Mamy tu do czynienia z aż jedenastoma odrębnymi historiami z życia czarownika od rewolucji francuskiej po czas akcji „Miasta zagubionych dusz”. Chyba w każdym możemy znaleźć humor sytuacyjny, który często rozładowuje napięcie ― bo nie brakuje też scen ckliwych i poruszających. Dostajemy coś w stylu wyciętego materiału zza kulis tworzącego odrębną historię.
I tak, najbardziej mi się podobały opowiadania, w których występuje Alec, ale ja mam bzika na punkcie tego związku, więc to nieważne. Reszta też jest niezła, naprawdę.
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/04/no-wiec-dlaczego-bane-zosta-wygnany-z.html ← tu całość
Myślę, że jeśli czytałeś „Dary Anioła”, bardzo polubiłeś Magnusa Bane'a i czujesz potężny niedosyt, to to ten zbiór opowiadań jest skierowany właśnie do ciebie (czuję się, jakbym próbowała opchnąć tę książkę)! Mamy tu do czynienia z aż jedenastoma odrębnymi...
2020-06-16
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/06/norweska-literatura-to-jakis-kosmos-t.html ← tu całość
Jarle Klepp jest straszliwie toksyczny i egoistyczny. Poza tym praktycznie nie ma własnej osobowości, bo wszystkie poglądy zaczerpnął od kumpla i uważa się przy tym za nie wiadomo jakiego nonkonformistę i gościa walczącego z systemem, bo przecież zawsze robi co innego, niż mu każą. Paradoksalnie wydaje się przez to jeszcze bardziej konformistyczny... i bardzo wkurzający. Helge, jego najlepszy przyjaciel, jest według mnie całkiem w porządku, a na pewno lubię go bardziej od głównego bohatera. Jego poglądy i ostentacyjną nienawiść do wszelkich przejawów kapitalizmu jakoś bardziej kupuję, może przez to, że wyniósł je z domu. Yngve z kolei, który w zasadzie pojawia się ze trzy razy na krzyż w całej powieści, robi bardzo dobre wrażenie. Pewnie przez olbrzymi kontrast między nim a Jarlem. Bo to naprawdę miły i prawie niczym nie wyróżniający się natolatek, który lubi grać w tenisa, słuchać mainstreamowej muzyki i interesuje się Egiptem. Najbardziej jednak intryguje jego odpływanie w czasie rozmów. Coś wisiało w powietrzu od początku i nie mogę powiedzieć, żebym się zawiodła akurat tym wątkiem.
Okej, trochę pochwaliłam, to może teraz spróbuję uzasadnić moją ocenę. Pierwsze zastrzeżenie mam do najpierwsiejszego spotkania głównego bohatera z Yngvem albo raczej do tego, co po nim następuje. Mamy niby do czyniania z miłością od pierwszego wejrzenia ― może płytkie, może ultra romantycznie, sam zdecyduj. Jarle zaczyna szukać nieznajomego chłopaka podczas pierwszej przerwy, chociaż pewnie najchętniej robiłby to już podczas lekcji, i kiedy go zauważa, dostaje nagłego zastrzyku jakichś hormonów i dochodzi do wniosku, że go kocha. A potem przytula i całuje swoją dziewczynę, Katrine, myśląc o Yngvem (coś, jakby próbował sobie zwizualizować, że to jego w tej chwili maca), proszę bardzo, oto super zdrowa relacja i dojrzałe podejście do własnych uczuć. Wow. Po prostu wow. Chyba dawno nie czułam takiego obrzydzenia do postaci fikcyjnej, gratulacje 👏. Później wszystkie wątki prowadzą do związku Kleppa z nowym uczniem albo do zaliczenia, on sam raczej tego nie wie, bo dalej ciągnie relację z Katrine, a ja po prostu nie mogę patrzeć na tak przedmiotowe traktowanie jakiejkolwiek osoby. W ogóle nie kibicuję mu w niczym, nie obchodzi mnie jego zespół i nie zależy mi na tym, żeby jakoś wyszedł z kłopotów, w które się wpakował. Według mnie za wszystko, co zrobił, powinien jeszcze mocniej na końcu beknąć.
Do tego narracja, totalny horror. Wstęp byłby naprawdę w porządku, gdyby nie ciągnął się przez tyle stron, a dalej jest tylko gorzej, co jakiś czas autor znowu serwuje nam boomerskie wynurzenia na temat lat 80. i rozwoju cywilizacyjnego. W pewnym momencie zaczęłam po prostu przewracać kartki, bo nie byłam w stanie przez to przebrnąć. Trochę, jakby cała ta książka była pretekstem do powspominania, jak kiedyś to było. I chyba możemy już ustalić, że ta książka jest po prostu nudna, a zarazem pokazuje toksyczną relację jako coś normalnego, bo młodość albo ja jestem nieczułym gnojem, niezdolnym do głębszej refleksji ― wybierz jedno.
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/06/norweska-literatura-to-jakis-kosmos-t.html ← tu całość
Jarle Klepp jest straszliwie toksyczny i egoistyczny. Poza tym praktycznie nie ma własnej osobowości, bo wszystkie poglądy zaczerpnął od kumpla i uważa się przy tym za nie wiadomo jakiego nonkonformistę i gościa walczącego z systemem, bo przecież zawsze robi co...
2020-06-23
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/06/wiec-polskie-ksiazki-sa-okej-czy-nie-n.html ← tu całość
Nie ukrywam, że trochę się obawiałam, że znowu czeka mnie w tym miesiącu rozczarowanie, bo kompletnie nie czytam polskiej literatury, ale nie tym razem. Oczywiście nie powstrzyma mnie to przed narzekaniem, gdyż Leon, który jest w powieści najgłówniejsiejszą postacią, wkurzał mnie co najmniej przez pierwszą jej połowę. Zacznijmy od tego, że on po prostu kocha dramatyzować prawie jak moja babcia i myśleć o swojej mrocznej przeszłości, ale tylko tak ogólnikowo, żeby czytelnik dowiedział się o niej w odpowiednim momencie (kiedy ja się dowiedziałam, miałam mieszane odczucia, ale wcześniej to trochę mi się przewracało oczami) i wiecznie czuje się pokrzywdzony, bo ludzie nie wiedzą, że jest przytłoczony obowiązkami, ale uwaga, uwaga, nikomu o nich nie mówi. A Tosiek? Strasznie energiczny gość, raczej z tych mniej odpowiedzialnych, ale dla mnie to nie jest kompletnie powód, żeby tak po nim cisnąć. Leon bywał naprawdę przykry, bardzo długo nie rozumiał Tośka i nie było mowy o jakiejś akceptacji tej drugiej osoby, która jest mimo wszystko jedną z podstaw zdrowego związku. Dlatego miałam lekki problem, ich relacja śmierdziała toksycznym związkiem na sto metrów i nawet biorąc pod uwagę przemianę wewnętrzną bohatera (jak na moje trochę zbyt gwałtowną), nie jestem pewna, czy nie lepiej byłoby go sobie odpuścić. Romantyzm, bla, bla, bla, kumam, a jednak coś chyba jest nie tak, kiedy zazdrościsz swojemu partnerowi dobrej relacji w rodzinie i ciągle zawistnie myślisz o tym, jak to ty masz gorzej 🤔. A nawet nie wspomniałam o tym, że Tosiek potrzebuje wsparcia zwłaszcza w tym momencie, kiedy szuka siebie (tak, brzmi banalnie), tymczasem Leon wręcz odbiera mu prawo do tego. Dlaczego? Bo on przede wszystkim nie akceptuje samego siebie.
Jednak oprócz związku tych dwóch, który jest główną osią fabuły, przez kartki przewija się kilka ciekawych postaci pobocznych, kółko teatralne i groźna aura klasy maturalnej. Mam wrażenie, że każdy z tych elementów został dopracowany na tyle, żebyśmy dostali bardzo przyjemną i nawet trochę wzruszającą książkę. Nic wybitnego, ale bardzo miłe zaskoczenie, na pewno przeczytam poprzednią część (nie wiem, jak udało mi się jej wcześniej nie zauważyć).
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/06/wiec-polskie-ksiazki-sa-okej-czy-nie-n.html ← tu całość
Nie ukrywam, że trochę się obawiałam, że znowu czeka mnie w tym miesiącu rozczarowanie, bo kompletnie nie czytam polskiej literatury, ale nie tym razem. Oczywiście nie powstrzyma mnie to przed narzekaniem, gdyż Leon, który jest w powieści najgłówniejsiejszą...
2020-06-28
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/07/drugi-najlepszy-ship-ever-w-europie-c.html ← tu całość
Podobnie jak w „Kronikach Bane'a” Magnus gra w tej powieści główną rolę, Alec Lightwood, wiadomo, zdecydowanie nie jest duszą towarzystwa i raczej słabo się w nim odnajduje. Mimo to moje obawy, że znowu zobaczymy wydarzenia tylko z perspektywy Bane'a szybko się rozwiały, dostajemy dużo Aleca razem z jego niezrozumieniem relacji międzyludzkich, szlachetnością i ogólnie to jest przeuroczy 🥰. A Magnus to po prostu Magnus, raczej nie trzeba nic dodawać (chyba już na początku powinnam wspomnieć, że uwielbiam tę parę i to nie do końca sprawiedliwa ocena). To trochę tak, jakby ktoś postanowił spełnić moje życzenie i wyrzucił z „Darów Anioła” wszystkie nużące wątki i wkurzających bohaterów, pozostawiając moich dwóch faworytów i ich wzajemną relację. Już w tym miejscu napiszę, że nie mogę się doczekać następnej części, bo zapowiada się świetna trylogia.
No, ale chyba warto wspomnieć coś na temat fabuły, co do której też nie mam większych zastrzeżeń. Zdaje się, że wydarzenia mają miejsce podczas akcji „Miasta upadłych aniołów”, kiedy Magnus i Alec postanawiają zrobić sobie wakacje w Europie. Oczywiście nic nie idzie zgodnie z planem i ciągle coś im przeszkadza podczas ważnych rozmów albo gdy chcą spędzić ze sobą trochę czasu w romantycznej atmosferze. Do tego czarownik zostaje wplątany w sprawę kultu jednego z władców piekła, który trzeba rozwiązać, bo przestało być śmiesznie, kiedy jego członkowie zaczęli mordować, a Lightwood nie ma wyboru ― ponieważ jest za-ko-cha-ny ― i musi mu pomóc.
Moja odjechana ocena jest spowodowana głównie ciepełkiem, jakie czułam po przeczytaniu powieści. Dla mnie, wielkiej fanki Aleca i Magnusa to było coś wspaniałego i po prostu nie mogłabym pozostawić tego bez wyróżnienia. Myślę, że inni czytelnicy, który są tak samo zakochani w tym duecie też będą się świetnie bawić.
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/07/drugi-najlepszy-ship-ever-w-europie-c.html ← tu całość
Podobnie jak w „Kronikach Bane'a” Magnus gra w tej powieści główną rolę, Alec Lightwood, wiadomo, zdecydowanie nie jest duszą towarzystwa i raczej słabo się w nim odnajduje. Mimo to moje obawy, że znowu zobaczymy wydarzenia tylko z perspektywy Bane'a szybko się...
2020-08-07
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/08/fantasy-albo-obyczajowka-wzbogacona.html ← tu całość
Hannah jest całkiem w porządku. Sympatyczna i zabawna, czego nie mogę raczej powiedzieć o niektórych postaciach literackich. Problem w tym, że jest przy tym strasznie nierozsądna i poziom, na jakim znajduje się jej głupia brawura, można śmiało porównać do tego u Harry'ego Pottera albo mojego (niech spoczywa w spokoju 🖤) psiaka, który będąc na smyczy kozaczył do każdego czworonoga w promieniu piętnastu metrów. Myślę, że oceniałabym tę książkę zupełnie inaczej, gdyby coś się tej dziewczynie nie przestawiło w głowie pod koniec i nie zaczęła potterować. Myślę, że Veronica też zasługuje na kilka słów jako jedna z najbardziej toksycznych bohaterek fantasy, z jakimi miałam do czynienia. Wiem, że najpewniej miała mnie tak wkurzać tymi akcjami z molestowaniem, ale przez nie potem do końca nie wiedziałam, dlaczego Hannah jest taka szlachetna i biegnie ratować jej dupsko za każdym razem. Zresztą samo to, że zamiast do kogoś starszego i doświadczonego dzwoni do MŁODSZEJ koleżanki jest strasznie głupie, bo w książce wielokrotnie podkreśla się, że Hannah na razie nie potrafi świetnie czarować. A co gorsza pod koniec czuje się, że autorka chyba jednak zrezygnowała z robienia z niej czarnego charakteru i takie o „przepraszam” ma zlikwidować problem. Gemma z kolei to zaskakująco dobrze napisana przyjaciółka głównej bohaterki. Ani razu nie zastanawiałam się, dlaczego Hannah się z nią przyjaźni, nawet, kiedy próbowała ingerować w jej styl. A jeśli chodzi o Morgan to zwrot akcji z nią związany w ogóle mnie nie zaskoczył, więc trochę słabo. Dziewczyna z charakteru jest okej, ale troszkę za bardzo przewrażliwiona na swoim punkcie, chociaż jestem w sumie w stanie ją zrozumieć, chyba większość z nas tak się zachowuje, kiedy poczuje się niepewnie.
Właściwie wiele poza „sympatyczne” o tych trzech dziewczynach powiedzieć nie mogę, ponieważ chyba nic więcej nie ma. Nie wyróżniają się wcale.
Co się tam tak właściwie dzieje? W Salem (miejsce akcji) pojawia się tajemniczy fan niezgodnych z prawem i związanych z ogniem zabaw, a Hannah podejrzewa wiedźmę, z którą miała spinę podczas wycieczki do Nowego Jorku. Korzystając z okazji, nie rozumiem, dlaczego nie ma tutaj rozróżnienia na czarowników i czarownice, nie wiem, jak jest w oryginale, ale po polsku to brzmi trochę dziwnie, gdy mówisz o swoim tacie, że jest wiedźmą. Tak naprawdę jednak fabuła nie jest tu najważniejsza, a przynajmniej nie ta część, w której Hannah nie rusza na podryw. Te czarownice, magia i w ogóle elementy fantasy są tylko dodatkiem, gdyby ich nie było, nie zmieniłoby się zupełnie nic 😐.
Do pewnego momentu, wyłączając trochę dziwny wstęp, to bardzo lekka powieść, którą naprawdę chce się czytać, ale gdzieś po dwusetnej stronie coś zaczyna się psuć i pani Sterling zaczyna robić przesadny dramat, żeby uzasadnić głupotę niektórych zachowań swojej bohaterki. Denerwuje mnie też straszna powierzchowność relacji Hannah i Morgan, tę pierwszą sytuację rozumiem, niezłe wyjaśnienie, ale potem spotykają się ze dwa razy i ja mam wierzyć, że zdążyły się bardzo dobrze poznać, bo gdzieś poza kadrem trochę smsowały (zupełnie jak w pewnej książce o wampirach). No nie, ze mną nie tak łatwo.
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/08/fantasy-albo-obyczajowka-wzbogacona.html ← tu całość
Hannah jest całkiem w porządku. Sympatyczna i zabawna, czego nie mogę raczej powiedzieć o niektórych postaciach literackich. Problem w tym, że jest przy tym strasznie nierozsądna i poziom, na jakim znajduje się jej głupia brawura, można śmiało porównać do tego u...
2020-11-20
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/11/wreszcie-fantasy-ktore-nie-jest-tylko.html ← tu całość
Wow, widzę, że w opiniach absolutna niezgoda co do tego, czy jest to książka dobra, czy przedobrzona 😅, ja oczywiście uważam, że to pierwsze.
Zacznę od tego, że narratorów mamy czterech, co w ogóle nie sprawiało mi problemu ze zrozumieniem, kto jest kim i gdzie. Odnoszę wręcz wrażenie, że to starannie przemyślane zagranie autorki, ponieważ dzięki temu, że śledzimy perspektywy tych bohaterów, zapoznajemy się z wydarzeniami rozgrywającymi się równolegle w różnych częściach wykreowanego przez panią Shannon świata (świata, warto wspomnieć, dużo mniejszego niż ten martinowski). Przede wszystkim właśnie ten podział rozdziałów nasuwa mi skojarzenia do „Pieśni Lodu i Ognia”, to i dworskie intrygi... i smoki.
Pierwsze, co sobie zapisałam, podczas czytania to to, że Ead jest sympatyczna. W dalszym ciągu utrzymuję, że to prawda, ale teraz mogę dodać, że to kawał dobrej bohaterki kobiecej: niezależna, twardo trzyma się wytyczonych celów i nie czeka, aż ktoś ją wyręczy w brudnej robocie. Do tego nieźle komentuje to, co się odwala na dworze królewskim. Właśnie tego chyba potrzebowałam.
Szybko wtrącę kilka słów o królowej Sabran, ponieważ, mimo że nie należy ona do grona narratorów, jest moją drugą ulubioną postacią w całej powieści. W przeciwieństwie do Ead nazwanie jej sympatyczną byłoby raczej... nadużyciem. Sabran to wiarygodna psychologicznie kobieta, której całe życie wszystko było podsuwane pod nos, ale równolegle oczekiwania względem niej rosły i rosły, doprowadzając ją do dość kiepskiej kondycji psychicznej. Ten moment, w którym zaczęłam ją rozumieć był dość kluczowy, aż przyłapałam się na tym, że tylko czekam, aż się pojawi i jestem absolutnie największym fanem jej relacji z Ead 💕.
Nie będę się tu rozwodzić nad wszystkimi narratorami, ale chciałabym napisać jeszcze słów kilka o Locie, którego wątek jest bardzo ciekawy, ale traci na tym, że sam bohater jest fanatykiem religijnym (jako stosunkowo niedawno nawrócona ateistka jestem przewrażliwiona na punkcie nawet niektórych normalnych wierzących, więc to chyba jasne, że piekielnie mnie wkurzał), tak więc nie jest absolutnie tak, że wszystko mi się w tej powieści podobało. Ale nie można powiedzieć, że postacie nie są przemyślane, wiarygodne i różne.
Fabuła orbituje wokół wybudzających się z tysiącletniego snu wyrmów (takich smoków, tylko że złych) i ogólnego przypału. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale wszędzie, gdzie autorka nas zabiera, ma to swoje konsekwencje i odbija się na bohaterach. Dostajemy więc wątek królowej, na której wszyscy wywierają presję, żeby urodziła już smarkacza-zastępcę, bo państwu zagraża inwazja. Alchemika na wygnaniu, gdzie bezpośredniego zagrożenia na razie nie widać. Oraz szkołę jeźdźców smoków (ale takich dobrych).
Co jeszcze sobie wynotowałam? Ano na przykład to, że ekspozycja nie drażni i nie dostajemy nią po mordzie jak w niektórych powieściach, coraz to nowszych faktów o świecie dowiadujemy się w sposób w miarę naturalny, przykładowo poprzez opowieść, o którą prosi królowa w ramach rozrywki. Do tego język w książce jest bardzo przystępny, wiem, że raczej wspominam o języku w kontekście negatywnym, ale tutaj wydaje mi się to warte zaznaczenia. I największy plus według mnie: te wszystkie feministyczne wątki, od których człowiekowi cieplutko na sercu się robi. No naprawdę, ze świecą szukać czegoś, co jest fantasy, ale nie urban i są w tym kobiety, które nie robią za tło, tylko mają jakieś znaczenie. Żeby było jasne, wcale nie pluję na bohaterów męskich, tylko tak trochę ciężej się z nimi utożsamić, kiedy jest się babką, a *sensacja* babki też czytają fantasy.
Jestem chyba w stanie zrozumieć osoby, które twierdzą, że książka ich męczyła, bo to fantasy fantasy, a nie na przykład wspomniane przeze mnie wyżej urban fantasy (zdecydowanie bardziej lekki kuzyn), a mnie samą wykańczają powieści Tolkiena. Ale w tym przypadku to żadnych dłużyzn (poza takimi, że chciałam już wracać do najciekawszego wątku Ead) nie odczułam. Jeśli czytał*ś „Pieśń Lodu i Ognia” i ci się podobała, to to takie coś, tylko że w wersji light 😆.
https://natcystycznapaplaninablog.blogspot.com/2020/11/wreszcie-fantasy-ktore-nie-jest-tylko.html ← tu całość
Wow, widzę, że w opiniach absolutna niezgoda co do tego, czy jest to książka dobra, czy przedobrzona 😅, ja oczywiście uważam, że to pierwsze.
Zacznę od tego, że narratorów mamy czterech, co w ogóle nie sprawiało mi problemu ze zrozumieniem, kto jest kim i gdzie....
2022-06-02
A oto i mój prezent urodzinowy od przyjaciółki (więc postaram się być troszkę łagodniejsza). I nie to, że miałam ostatnio urodziny – następne są za niecałe 3 miesiące – po prostu jestem bardzo leniwa z wrzucaniem tu rzeczy.
Czy mogę tę książkę polecić komuś, kto jest tak dużym fanem motywu yaoi jak ja? Nie, raczej nie.
Główni bohaterowie są klasycznymi przeciwieństwami – Alex to ekstrawertyk, Henry jest introwertykiem (nowe, nie widziałam). Ale to jeden z mniejszych problemów, który nawet nie byłby widziany przeze mnie jako problem, gdyby całość wyszła trochę lepiej. Szkoda tylko, że historię opowiada przede wszystkim Alex, który moim zdaniem jest o wiele nudniejszą postacią od Henry’ego.
Mnie najbardziej podczas czytania powieści denerwowała jej amerykańskość. Wiem, jak to brzmi, już tłumaczę, o co mi chodzi. Sam pomysł na relację romantyczną między synem pani prezydent USA, a księciem z Wielkiej Brytanii dla mnie w pytkę, ale problem pojawia się, kiedy autorka faworyzuje jedną stronę kosztem drugiej. I szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, kogo obchodzi szczegółowy opis kampanii prezydenckiej matki Alexa poza Amerykanami, którzy się bardzo tym fiksują. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że inne interesujące wątki są spychane przez ten na dalszy plan.
Dodaj do tego demonizowanie monarchii i tych strasznych Brytyjczyków (mają swoje za uszami, ale bez przesady) i masz pełen obraz. Nie rozumiem, dlaczego McQuiston zrobiła ze swojego bohatera Anglika, jeżeli jego pochodzenie jest ewidentnie w jakimś sensie wadą. I serio, ze mnie żaden fan monarchii, ale przynajmniej widzę, że demokracja to też nie idealna opcja i że nie ma co się nad nią spuszczać. Bo, uwaga, systemy idealne nie istnieją (tak, wiem, przełomowe).
No dobrze, ale wróćmy do tej cudownej relacji łączącej Alexa z Henrym, uważam, że jest… MEH. Autorka zdecydowała się na zabieg, którego nie znoszę i skipnęła to, co tygryski lubią najbardziej, czyli budowanie romansu. Całość odbywa się w wersji skróconej. Panowie najpierw średnio się lubią, potem zaczynają mailować (możemy przeczytać tylko kilka wnoszących coś rozmów) i bum, nagle jest ta słynna miłość. Fajnie, że to stało się poza „kamerami”. Trzeba jednak autorkę zrozumieć, w końcu nie byłoby miejsca na ten polityczny szajs, gdyby dała więcej dialogów między główną parą w tym romansie.
Miałam chyba nie narzekać aż tak, ale naprawdę jest ciężko przy takim rozczarowaniu. Bo książki ze zmarnowanym potencjałem najbardziej mnie drażnią – mogła z tego wyjść kolejna, raczej sztampowa, ale przyjemna opowieść. Największym plusem, jaki mogę wymienić jest łatwość czytania, przebrnęłam przez tę historię bardzo szybko. Ale jest, jak jest 🙄.
A oto i mój prezent urodzinowy od przyjaciółki (więc postaram się być troszkę łagodniejsza). I nie to, że miałam ostatnio urodziny – następne są za niecałe 3 miesiące – po prostu jestem bardzo leniwa z wrzucaniem tu rzeczy.
Czy mogę tę książkę polecić komuś, kto jest tak dużym fanem motywu yaoi jak ja? Nie, raczej nie.
Główni bohaterowie są klasycznymi przeciwieństwami –...
Rozczarowujący szajs, który próbuje udawać coś ciekawego.
Główna bohaterka to idiotka, ale bardziej chyba denerwował mnie fakt, że kompletnie nie przystosowała się przez 16 lat życia do funkcjonowania w świecie wykreowanym na potrzeby powieści (który, nawiasem mówiąc, spójnością i logiką raczej nie grzeszy). Jej miłostki są mniej angażujące niż w przeciętnej młodzieżówce, a romantyczne wybory wątpliwej jakości. Nie ma tutaj żadnego bohatera, którego można by polubić, bo większość bab albo jest płaska jak kartka papieru, albo pała nienawiścią do każdego przedstawiciela płci męskiej. Generalizacjo, witamy.
Sama fabuła nie porywa, książka wlecze się niemiłosiernie, a plot twisty wzbudzają tylko politowanie. Chyba za wiele oczekiwałam (tym większym rozczarowaniem okazała się rzeczywistość), ale nie będę zawyżała oceny czemuś, na czym wynudziłam się jak mops.
Czy istnieją jakieś dobre lesbijskie romanse fantasy?
Rozczarowujący szajs, który próbuje udawać coś ciekawego.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGłówna bohaterka to idiotka, ale bardziej chyba denerwował mnie fakt, że kompletnie nie przystosowała się przez 16 lat życia do funkcjonowania w świecie wykreowanym na potrzeby powieści (który, nawiasem mówiąc, spójnością i logiką raczej nie grzeszy). Jej miłostki są mniej angażujące niż w przeciętnej młodzieżówce, a...