-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać30
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant3
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
4/5 ⭐️
Siedemnastoletni Mickey James III jest studentem pierwszego roku college’u, bratem pięciu sióstr i potomkiem legend hokeju – dziadka i ojca, którzy przeszli do historii NHL. Mogłoby się wydawać, że pierwsze miejsce w lidze ma zagwarantowane, niestety w dążeniu do celu i sprostowaniu opinii publicznej na przeszkodzie stoi mu Jaysen Caulfield – jego odwieczny rywal w walce o pierwsze miejsce w hierarchii, a od niedawna też kolega z drużyny. Dlatego, kiedy obaj spotykają się na lodzie, rywalizacja przeradza się w coś więcej. A Mickey’emu ani trochę się to nie podoba.
Po rereadzie All for the Game szukałam czegoś podobnego i przeglądając goodreadsa, natrafiłam na tę pozycję. Czy dobrze mi się ją czytało? Jak najbardziej! Icebreaker różni się kilkoma aspektami od All for the Game; obie historie są słodko-gorzkie, ale w przypadku debiutu A.L. Graziadei mamy do czynienia z większą ilością słodyczy.
Icebreaker jest poniekąd lekką lekturą skupiającą się w dużej mierze na problemach zdrowotnych głównego bohatera Mickey’ego. Chłopak mierzy się z kilkuletnią depresją i lękiem społecznym. Nie rozmawiał do tej pory z nikim o tym i nie zabiera się na to, by w tej kwestii miało się cokolwiek zmienić. A.L. Graziadei świetnie przedstawiła zmagania Mickey’ego z chorobą. Widać, to kiedy chłopak podejmuje z trudem decyzje i kwestionuje wszystko, co robi. A gdyby tego było mało, wstydzi się, że zmaga się z depresją.
Mickey James III walcząc o swoją pozycję na lodzie, stara się udowodnić z każdym minionym dniem, że zasługuje na swoje imię i miejsce, w którym się znalazł. Dołączenie do Royalsów jest dla niego nowym startem i szansą na sukces.
Icebreaker porusza również kwestię rodzicielstwa, a właściwie jego brak. Autorka opisuje, co lata samotności mogą zrobić z człowiekiem pozostawionym samemu sobie. Skupia się także na sławie – jej plusach i minusach. Braku kontaktu z rówieśnikami i zrozumienia. Przyjaźniach i rodzinie (ps. siostry Mickey’ego są przekochane). I przede wszystkim ukrywaniu swojej tożsamości w obawie przed reakcją świata.
W trakcie lektury poznajemy bohaterów reprezentacji LGBT+, którzy nie są po to, tylko aby być! Każdy z nich wnosi coś od siebie do historii. Tym postaciom chce się kibicować! To bardzo ważne również z perspektywy sportowego światka, w którym sportowcy boją się wyjść z ukrycia.
Relacja między Mickey’em a Jaysenem jest skomplikowana. Chłopcy od lat rywalizują ze sobą o tytuł mistrza, a gdy spotykają się na lodzie, napięcie sięga zenitu. Kiedy nienawiść stopniowo zanika, na jej miejsce wskakuje ciekawość. Mickey boi się przed sobą samym przyznać, że ciągnie go do Jaysena. Nie wie, co ma z tym zrobić i jak sobie poradzić. Zdusić uczucia, czy pozwolić się ponieść. Ich wzajemne zainteresowanie rośnie z dnia na dzień. Jest slow burn, jest zabawa!
Podobało mi się również przedstawienie NHL. A.L. Graziadei zaserwowała nam kilka dobrych meczów, które apropo fajnie wyszłyby na dużym ekranie!
A zakończenie, co to były za jajca! Autorka zrobiła nas w niezłe bambuko, ale mi się to podobało! Mam jedno ale – Icebreaker mógłby być odrobinę dłuższy, a najlepiej, gdyby miał kolejną część!
Kochani… Polecam! Czytajcie!
4/5 ⭐️
Siedemnastoletni Mickey James III jest studentem pierwszego roku college’u, bratem pięciu sióstr i potomkiem legend hokeju – dziadka i ojca, którzy przeszli do historii NHL. Mogłoby się wydawać, że pierwsze miejsce w lidze ma zagwarantowane, niestety w dążeniu do celu i sprostowaniu opinii publicznej na przeszkodzie stoi mu Jaysen Caulfield – jego odwieczny rywal w...
„Nauczyłyśmy się szeptać, prawie nie wydając dźwięku”.
Ciężka lektura.
„Opowieść podręcznej” to wstrząsająca antyutopia o prawdziwym piekle kobiet. Świat wyjęty jak z koszmaru, w którym reżim i ortodoksja są jedynym wiążącym prawem. Freda jest Podręczną w Republice Gileadu. Dom swojego Komendanta i jego Żony może opuszczać tylko raz dziennie, aby pójść na targ. Nie może czytać, nie może pisać, wszystko, co znała przedtem, już nie istnieje. Co miesiąc musi pokornie leżeć i modlić się, aby jej zarządca ją zapłodnił, bo w czasach malejącego przyrostu naturalnego tylko ciężarne Podręczne mają jakąś wartość.
Gilead jest strasznym miejscem. Przerażającym, wyjętym z najstraszniejszych koszmarów. Kobiety nie mają w nim prawa głosu, nie mogą o sobie decydować. Przydzielane są im role: Żony, Podręcznej, prostytutki, czy też niekobiety. Władzę nad nimi sprawują mężczyźni. To oni ustalają obowiązujące prawa. Dyktatura rządzi państwem.
Współcześnie wciąż wiele państw ogranicza prawa kobiet. Co jest karygodne i nigdy nie powinno mieć miejsca. Tymczasem „Opowieść podręcznej” znacznie szerzej wychodzi poza skalę. W Gilead łamane są prawa człowieka. Można byłoby rzec, że jest on w mniemaniu rządzących nic nie znaczącą jednostką. Liczą się tylko dzieci. Nie ważne, że urodzone pod przymusem i z gwałtów. Gwałt w rozumowaniu Gilead jest winą kobiety. To ona sprowokowała mężczyznę i jest odpowiedzialna za całe zło.
W powieści podążamy losami Fredy – podręcznej. Przemierzamy z nią przez jej wspomnienia, sny, marzenia i refleksje. Autorka świetnie opisała przeżycia kobiety. Emocje się z tej historii wylewają. Margaret Atwood pisze w taki sposób, że czytelnik odczuwa podczas czytania pewien dyskomfort i niepokój. Niekiedy iście obrazowo przedstawia rytuały zaprzysiężone w podbitym kraju.
Warto tę pozycję przeczytać. Co prawda jest dołująca i wstrząsająca, ale skłania do wielu przemyśleń.
Zakończenie pozostawia po sobie pewną pustkę. Jest nad wyraz otwarte. Książkę przeczytałam po obejrzeniu serialu i gdyby nie to, że produkcja postanowiła dalej tworzyć świat Gilead (który swoją drogą jest niesamowicie rozbudowany), byłabym zawiedziona.
Oby nigdy na naszym świecie nie doszło do takiego upadku…
[6,5 ⭐️]
„Nauczyłyśmy się szeptać, prawie nie wydając dźwięku”.
Ciężka lektura.
„Opowieść podręcznej” to wstrząsająca antyutopia o prawdziwym piekle kobiet. Świat wyjęty jak z koszmaru, w którym reżim i ortodoksja są jedynym wiążącym prawem. Freda jest Podręczną w Republice Gileadu. Dom swojego Komendanta i jego Żony może opuszczać tylko raz dziennie, aby pójść na targ. Nie może...
2022-09-01
2/5 ⭐️
We współpracy z wydawnictwem You&Ya
Evey i jej młodsza siostra Dill są świadkami brutalnego morderstwa matki dokonanego przez czterech łowców czarownic. Dziewczyny cudem uciekają z rąk oprawców do sabatu czarownic, gdzie Evey łamie przysięgę złożoną matce w ostatnich chwilach w kwestii opieki nad siostrą i zostawia ją u ciotki, zaczynając realizować własny plan zemsty.
Wydawca opisuje tę książkę jako powieść o magii, czarach, zemście i sile kobiet, ale czy na pewno ona taka jest?
Historię rozpoczynamy z wysokiego C, gdyż od morderstwa matki Evey. Podczas tego nieszczęśliwego wydarzenia rodzi się w dziewczynie żąda zemsty. Buzuje ona w jej żyłach i napędza ją do działania. Evey jest silną bohaterką, z masą sprzecznych emocji kłębiących się w jej głowie i szukających ujścia. Nastolatka jest porywcza, a przez to często nie potrafiłam zrozumieć jej postępowania. Zachowywała się dziecinnie i w wielu momentach najpierw coś robiła, a dopiero po tym myślała.
Dill za to jest całkowitym przeciwieństwem Evey. Dziewczynka jest miła, dobra i uczynna. Ich relacja jest skomplikowana; Evey zazdrości siostrze umiejętności, których sama nie posiada i nie może zapomnieć o tym, jak traktowała ją matka. Doskonale pamięta, że Dill była jej ulubienicą i następczynią.
Evey jest moim zdaniem ciężką do polubienia bohaterką. A jeśli o postaciach mowa, to żaden z nich na dłuższą metę nie przekonał mnie do siebie oprócz Zielonookiej Anne, która nie uległa opresji mężczyznom i usilnie o siebie walczyła.
Jak mogłoby się wydawać, nie jest to opowieść pełna czarów i uroków. Owszem, mamy tutaj magię, ale nie taką… zwyczajną. Opiera się ona głównie na związku ze zwierzętami i wróżebnym – nie do końca zrozumiałym dla mnie – kamieniu.
Powieść Finbara Hawkinsa jest przesiąknięta mrokiem i brutalnością. Zaskakująco dużo w niej krwawych scen. Mamy proces czarownic, aresztowania ludzi oskarżonych za paranie się magią. Dzieje się wiele, są zwroty akcji, ale nie potrafiłam się w to w ogóle wkręcić. Książka ma niecałe 300 stron i odnoszę wrażenie, że ma braki. Akcja miejscami pędzi niepotrzebnie na łeb na szyję. Jest więcej dialogów niż czasami bardzo potrzebnych opisów. Problem miałam również z językiem. Zwróciłam uwagę, że wybijałam się z rytmu, kiedy autor stosował króciutkie, niepełne zdania.
Myśląc teraz o „Czarownicy” mam bardzo mieszane uczucia. Ta pozycja nie zachwyciła mnie niczym szczególnym, nie wkręciłam się ostatecznie w nią, ale nie uważam, że jest zła. Może nie była dla mnie? Może gdyby miała o kilkanaście stron więcej, byłoby lepiej? Niektóre wątki aż proszą się o rozwinięcie.
W każdym razie niestety jest to opowieść, o której szybko zapomnę, gdy tylko odłożę ją na półkę.
A tak przy okazji – książka jest bardzo ładnie wydana. W środku ma interesujące ilustracje przy każdym z rozdziałów.
2/5 ⭐️
We współpracy z wydawnictwem You&Ya
Evey i jej młodsza siostra Dill są świadkami brutalnego morderstwa matki dokonanego przez czterech łowców czarownic. Dziewczyny cudem uciekają z rąk oprawców do sabatu czarownic, gdzie Evey łamie przysięgę złożoną matce w ostatnich chwilach w kwestii opieki nad siostrą i zostawia ją u ciotki, zaczynając realizować własny plan...
2022-08-25
5/5 ⭐️
Każdego roku, gdy zabójcze sztormy nawiedzają rodzinne strony Min, dziewczyna z jej wioski jest ofiarowywana Bogu Morza jako panna młoda. Mieszkańcy usilnie wierzą, że w końcu któraś z dziewczyn będzie tą, którą podmorski Bóg sobie ulubi i zakończy ich cierpienie. Kiedy jednak wybranką zostaje Shim Cheong, najpiękniejsza dziewczyna w wiosce, ukochana brata Min, wszystko przewraca się do góry nogami. Joon nie potrafiąc pogodzić się z losem, wyrusza za dziewczyną. Min nie chcąc dopuścić do tragedii i chcąc uchronić brata przed gniewem Boga Morza, rzuca się w głębiny oceanu zamiast Shim. Nieoczekiwanie trafia do podmorskiego Królestwa Duchów, zamieszkanego przez bogów i mityczne bestie. Ku jej zaskoczeniu, odkrywa, że bóg, którego miała poślubić i dzięki, któremu jej wioska miała zostać ocalona, jest pogrążony w głębokim śnie.
Jeśli chciałabym opisać tę historię jednym słowem, z pewnością powiedziałabym, że „Dziewczyna, która wskoczyła do morza” jest magiczna! Magiczna, wciągająca, magnetyczna, wspaniała i bajeczna! Wciąga od początku do końca w swój mistyczny świat pełen bogów, pomniejszych bóstw i bestii.
Axie Oh stworzyła krótką, ale treściwą opowieść pełną magii, baśń i przypowieści, mądrości życiowej, walce z przeznaczeniem, przyjaźni, oddaniu i poświęceń nawet własnego szczęścia dla najbliższych. Dodatkowo doprawiła to wszystko iście subtelnym wątkiem romantycznym, który delikatnie powiewa sobie w tle.
„Dziewczyna, która wskoczyła do morza” obfituje w mitologię azjatycką, więc jeśli ją lubicie, to jest to idealna pozycja dla was (ja byłam wniebowzięta). A nawet jeśli nie, to gwarantuje wam, że po tej lekturze wpadniecie w nią, jak śliwka w kompot. Do tego Axie Oh ma lekkie pióro i ciekawie, z pełną dokładnością opisuje Królestwo Duchów, jak i pałac Boga Morza. Czytając, czułam się, jakbym razem z postaciami przemierzała okolice przedmieścia. Najbardziej w pamięci zapadł mi obraz rzeki umarłych. Straszne miejsce, pełne żalu i cierpienia dusz, ale również i miejsce oznaczające nowy start dla tych wytrwałych i pełnych chęci do życia.
Autorka przedstawia nam różnorodnych wspaniałych bohaterów. Każdy z nich ma inną historię, inne umotywowania i sposób bycia. Tak byłam nimi przejęta, że kiedy Axie Oh ujawnia kolejne plot twisty, powalała mnie na kolana.
Mina, główna bohaterka mająca zaledwie szesnaście wiosen musiała zmagać się z niszczycielskim żywiołem odbierającym ludziom nadzieję, śmiercią i związaną z nią żałobą, a także utratą rodziców. Mimo to dziewczyna jest pełna wigoru, determinacji, jest nieugięta i przepełnia ją złość, którą kieruje w stronę bogów. Nie może zrozumieć, dlaczego opuścili ludzi i z nich szydzą. A większość z nich jest zepsuta do szpiku kości i ma gdzieś krzywdy, których się dopuszczają.
Podczas lektury poznajemy także oddanego Shina, który chroni Boga Morza przed… wybrankami, z pozoru nieczułego i chłodnego Kirina, psotliwego Namgiego, a także trzy pomocne duszki Maskę, Daia i Miki!
Muszę także zaznaczyć, że nie raz łezka zakręciła mi się w oku na panującą niesprawiedliwość i przewrotność losu. Autorka umiała poruszyć moje serduszko, a to bardzo, ale to bardzo cenię.
Jak wcześniej wspomniałam w historii mamy motyw przeznaczenia, a dokładniej ujmując tzw. Czerwoną Nić Przeznaczenia, która nie raz postawi naszych bohaterów pod murem i zamiesza. Motyw nici mnie niezwykle urzekł i świetnie splatał opowieść w jedną całość.
Moje jedno ale to blurb z tyłu książki, który porównuje ją do filmu Spirited Away i trylogii Wojny makowej Rebeccki Kuang. Z filmem się zgodzę, gdyż po lekturze mam ogromną ochotę powrócić do krainy bogów, ale już z Wojną makową nie mogę. Oczywiście i tu mamy świat ogarnięty wojną, jak i mitologię azjatycką, ale DKWDM ani trochę nie zahacza o brutalność, jaka występuje u Kuang.
Ah, mogłabym opowiadać bez końca o tej pozycji. “Dziewczyna, która wskoczyła do morza” to idealna książka typu standalone! Lekka, wzruszająca, z boską fabułą i jeszcze lepszymi bohaterami, mitologią azjatycką i poruszającymi rodzinnymi sprawami. Polecam ją z całego serca!
A i pamiętajcie, że w każdej bajce jest ziarnko prawdy!
5/5 ⭐️
Każdego roku, gdy zabójcze sztormy nawiedzają rodzinne strony Min, dziewczyna z jej wioski jest ofiarowywana Bogu Morza jako panna młoda. Mieszkańcy usilnie wierzą, że w końcu któraś z dziewczyn będzie tą, którą podmorski Bóg sobie ulubi i zakończy ich cierpienie. Kiedy jednak wybranką zostaje Shim Cheong, najpiękniejsza dziewczyna w wiosce, ukochana brata Min,...
2022-08-04
Długaśna recka, ale zapraszam serdecznie 😎
Wieczna Wojna, zakazana miłość i spiski!
Wieczna Wojna między Maridrianą a Valcottą trwa od wielu pokoleń. Śmierć poniosły tysiące istnień. Generał Zarrah Anaphora – następczyni Cesarzowej Valcotty usilnie dąży do zniszczenia wrogich sił Maridriany. Zemsta napędza jej siłę i nie spocznie, dopóki nie pośle na drugą stronę wszystkich potomków Veliantów, szczególnie króla szczura Silasa i jego następcę Kerisa. Jednakże przypadkowe spotkanie z anonimowym i urzekającym Maridrianem skłania ją do refleksji; czy przemoc, jakiej się dopuszczała, była aktem sprawiedliwości czy zbrodnią. A kolejne spotkania z nieznajomym tylko podsycają jej ciekawość.
„Niechciany następca” to bardzo dobra kontynuacja Królestwa Mostu. W większości jest to historia romantyczna z elementami akcyjnymi, nie na odwrót. Tutaj warto to podkreślić, gdyż różni się ona tym od swoich dwóch poprzedniczek. W zamian tego przyzwyczajcie się do zdrad i spisków, bo są one tutaj na porządku dziennym!
Po ogłoszeniu przez autorkę kontynuacji serii cierpliwie czekałam na trzecią część. Przeczytałam „Niechcianego następcę” z ekscytacją w oryginale kilka dni po premierze i zapoznałam się również z polskim przekładem, ale niestety z mniejszą fascynacją. Czytając po raz drugi, spostrzegłam, że wcześniej umknęło mi kilka ważnych aspektów, dlatego właśnie siedzę i przerabiam pierwotną reckę.
Historia opowiedziana w tym tomie rozpoczyna się w momencie przejęcia przez Maridrianę Ithiciańskiego mostu. Podążamy losem Kerisa i Zarrah w czasie trwania akcji w „Zdradzieckiej Królowej”. Początek mamy świeżutki, poznajemy nowe otoczenie Maridriany i Valcotty – miejsce starć żołnierzy Nerastis. Miasto pełne gruzów i trupów. To tutaj nasi bohaterowie splatają swoje losy. I prawdę mówiąc, ta część wcale nie była tak interesująca, jak się tego spodziewałam. Zaskoczeniem nie będzie fakt, że w kolejnej części historii przenosimy się do zamku w Maridrianie i powtarzamy niektóre sceny z poprzedniej części. Dla niektórych może być to utrapieniem, dla innych nie. Szczerze powiedziawszy, uważam ta część, była najlepsza ze wszystkich trzech (roboczo podzieliłam książkę na trzy części). To tutaj rozpoczynamy manipulacje, spiski i poznajemy bliżej harem! Trzecia część jest już plątaniną przednich i nowych wydarzeń. Osadzenie akcji w momencie trwania drugiego tomu miało swoje plusy i minusy. Z jednej strony wiesz, czego możesz się spodziewać, z drugiej nie.
Jak już wspomniałam historia Kerisa i Zarrah skupia się głównie na napięciu seksualnym i wzajemnym oczarowaniu. Niezmiernie lubię pióro autorki, jej książki są wciągające, przemyślane i zaskakujące. Danielle L. Jensen potrafi wzbudzić zainteresowanie czytelnika i pobudzić jego wyobraźnię. Sceny erotyczne są wyśmienicie napisane. Są śmielsze, ale z wyczuciem dobrego smaku. Zdecydowanie fanom takich wątków się one spodobają, mi samej się spodobały, a względem nich mam duże wymagania. Aczkolwiek, były momenty, w których obu bohaterom miłość (do której przejdę przy postaciach) przyćmiewała inne cele, o wiele ważniejsze i mające na uwadze miliony istnień, co mnie lekko irytowało.
Dowiadując się w drugim tomie, że Maridriański następca tronu i generał Valcotty mają się ku sobie, byłam ciekawa, co ich do siebie zbliżyło i przede wszystkim, w jakich okolicznościach się poznali. Autorka całkiem sprytnie splotła ze sobą ich drogi i początkowo byłam zadowolona rozwojem dalszej sytuacji. Podobał mi się mętlik i pewne niezdecydowanie obraną ścieżką, ale z biegiem czasu zauważyłam, że nie do końca kupuję ich „miłość”. Nie zrozumcie mnie źle, ich relacja jest iście skomplikowana i oboje mają pod górkę, ale w moim odczuciu bohaterowie nie mieli w ogóle czasu, aby wystarczająco się poznać i poczuć do siebie COŚ więcej. Nie mówię im “nie”, jestem optymistycznie nastawiona na rozbudowanie ich uczucia w kolejnym tomie.
Widziałam w kilku recenzjach stwierdzenie, że to, co grało u Lary i Arena, nie do końca gra u Kerisa i Zarrah…i muszę się z tym zgodzić.
Moja relacja z Kerisem jest skomplikowana. To mocne love-hate. Podoba mi się jego odmienność. Jest jedynym mężczyzną w rodzie Veliantów, który nie pragnie wojny tylko pokój, marzy o wolności i możliwości rozwoju. Jest całkowitym przeciwieństwem swojego ojca – do czasu. Co prawda mam problem z jego tzw. manipulacjami, gdyż nazywa się ich mistrzem, a ja bym powiedziała, że jest co najwyżej przeciętniakiem, kiedy jego własna ciotka zrobiła go w bambuko. Jednakże istnieje jeden moment w historii, a dokładnie mówiąc w rozdziale 81, w którym Kerris stracił w moich oczach. I odnoszę się tutaj do owej miłości, która doprowadziła do tragedii. Zarrah miała, choć na tyle odwagi i honoru, by wyrzec się swojego szczęścia i wyruszyć na pomoc innym. Maridriański następca nie był do tego zdolny. Postąpił samolubnie. Nie potrafię do tej pory uwierzyć w jego zuchwałość i idiotyzm. Jeśli Lara i Aren nie spiorą go na kwaśne jabłko, to ja to zrobię.
Zarrah poznawało się nadzwyczaj dobrze. Początkowo nie wzbudziła mojej sympatii, powiedziałabym nawet, że przyprawiała mnie o ból głowy. Na całe szczęście im dalej w las, przepraszam w pustynię i morze, jej charakter ulegał zmianie. Lubię jej waleczność i empatię. Zarrah poświęciła własne życie, aby wspomóc tych w potrzebie. Ma trudny charakter i ciężko przebić się przez jej mury obronne, chociaż Keris sobie szybko z tym poradził.
Mamy również walki! Jeśli podobały wam się one w „Królestwie Mostu” i „Zdradzieckiej Królowej” to te również polubicie. Nawet jak poprzedniczki was nie zachwyciły, to te to nadrobią. Gwarantuje wam to.
Zakończenie budzi zdziwienie, gdyż nie pamiętałam, aby była o nim wzmianka w poprzedniej części. Wydaje mi się, że jest nowiutkie i dlatego tak dobrze je przyjęłam. Pozostawia duży potencjał do wykorzystania w kolejnym tomie. Po cichu liczę na epicką konfrontację Lary z Kersiem. Ale jak autorka wspomniała na swojej facebookowej grupie – Aren zrobi wszystko, by uchronić swoje baby! Kochani, będzie grubo!
Do polskiego wydania został także dołączony dodatek w postaci sześciorozdziałowej historii o Larze i Arenie tuż po „Zdradzieckiej Królowej” – czyli wisienka na torcie dla fanów tej dwójki <3. Jestem nią total zachwycona.
Pisałam już o tym na Instagramie, ale powtórzę jeszcze raz: overall bardzo podobał mi się „Niechciany następca” (aczkolwiek większą fanką jestem poprzednich części). Miał swoje lepsze i gorsze momenty. Historia jest ciekawa, niekiedy bardziej dojrzalsza, skupiona głównie na romansie, ale również na polityce i trudnych wyborach. Polecam!
Długaśna recka, ale zapraszam serdecznie 😎
Wieczna Wojna, zakazana miłość i spiski!
Wieczna Wojna między Maridrianą a Valcottą trwa od wielu pokoleń. Śmierć poniosły tysiące istnień. Generał Zarrah Anaphora – następczyni Cesarzowej Valcotty usilnie dąży do zniszczenia wrogich sił Maridriany. Zemsta napędza jej siłę i nie spocznie, dopóki nie pośle na drugą stronę...
Jedynie czego pragnie Avery Grambs, to ukończyć szkołę średnią z dobrymi wynikami, które pozwolą jej zdobyć stypendium, zacząć wymarzone studia i w międzyczasie znaleźć czas na podróże. Ale kiedy myślała o nowym życiu, nigdy nie przypuszczałaby, że odziedziczy majątek zmarłego miliardera Tobiasa Hawthorne’a, o którym nigdy wcześniej nie słyszała. Może i powiedziałaby, że trafił ją niespotykany łut szczęścia…ale aby otrzymać spadek, musi przenieść się do budzącego dreszcze niepokoju, pełnego ukrytych przejść Hawthorne House i zamieszkać w nim przez rok. Czy to pułapka? O co w tym wszystkim chodzi i dlaczego miliarder wydziedziczył całą swoją rodzinę, nie zapisał spadku swoim czterem błyskotliwym wnukom, żyjącym w przekonaniu, że majątek będzie ich, a nie nieznajomej? Kim jest Avery – zwykłą oszustką czy może ostatnią zagadką dziadka?
„Zostawił ci całą fortunę, Avery, a nam zostawił tylko ciebie”.
„The Inheritance Games” była strzałem w dziesiątkę! Dawno nie czytałam tak dobrej młodzieżówki , mówię wam, pochłonęłam ją na raz! To historia z niesamowicie porywającą akcją, pełną tajemnic i sekretów, osobliwego nastroju, zagadek i niebezpiecznej rozgrywki, w której stawką jest…no właśnie co? Majątek, a może sama satysfakcja z odkrycia ostatniej zaplątanej łamigłówki Tobiasa Hawthorne’a?
Świetnie mi się TIG czytało! Pióro Jennifer Lynn Barnes jest niesamowicie lekkie, przez jej opowieść się płynie. Dużym plusem są tutaj w miarę – a czasami bardzo – krótkie rozdziały. Czytasz jeden – musisz przeczytać kolejny, bo każdy z nich zakończony jest pewnym cliffhangerem.
„Nie jesteśmy normalni. Ten dom nie jest normalny, a ty nie jesteś graczem. Jesteś szklaną baleriną…albo nożem”.
Avery jest inteligentną, silną i niezależną bohaterką. Mimo ewidentnej wrogości ze strony rodziny Hawthornów nie poddaje się tak łatwo, jakby wszyscy chcieli. Nie uciekła z płaczem z rezydencji, a zacisnęła zęby i dąży do poznania prawdy. Jej relacja z dwójką braci nie była nachalna i wepchnięta na siłę, a fajnie barwiła tło. Jest subtelna i jak zauważyła @natka_bookish_life przypomina tą ze STAGS (również polecam!).
Im bliżej końca tym napięcie sięga zenitu. Do ostatniej strony nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego Tobias tak pogrywa ze swoimi wnukami i czemu wciągnął w to Avery? Cała historia została wyśmienicie przemyślana przez autorkę – intrygująca zagrania, zagadki, wiele niedomówień, tu przysłówka, ah, fantastyczne!
Aczkolwiek przyznam się, że w jednym momencie miałam powiedzieć „dość” w sprawie jednego wątku. Chodzi mi tutaj o Emily… I jeśli skusicie się na powieść, myślę, że zauważycie, o czym mówię, nieprawdaż @sunreads1?
Nie chce za wiele wam zdradzać, powiem jeszcze tyle, że „The Inheritance Games” ma lekko mroczny klimacik i ekscytujące plot twisty. Zagadki rozrzucone po całej posiadłości są zachwycające, a niektóre odpowiedzi na nie wcale nie są oczywiste!
Jestem bardzo zainteresowana, czym autorka zaskoczy mnie w kolejnym tomie, a sądząc po zakończeniu pierwszego, może być grubo!
Jedynie czego pragnie Avery Grambs, to ukończyć szkołę średnią z dobrymi wynikami, które pozwolą jej zdobyć stypendium, zacząć wymarzone studia i w międzyczasie znaleźć czas na podróże. Ale kiedy myślała o nowym życiu, nigdy nie przypuszczałaby, że odziedziczy majątek zmarłego miliardera Tobiasa Hawthorne’a, o którym nigdy wcześniej nie słyszała. Może i powiedziałaby, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Droga do władzy skąpana jest we krwi. Ana jako jedyna przeżyła z rzezi wykonanej na cyrilyjskiej rodzinie cesarskiej. Pozbawiona tronu, tytułu i sojuszników musi znaleźć sposób, by odzyskać swoje królestwo i wyzwolić je z okrutnych łapsk Morganii. Chcąc zwiększyć swoje szanse na powodzenie, wchodzi znów w sojusz z Ramsonem Złotustnym, który na boku ma własny plan schwytania lorda przestępczego światka. Ana chcąc zdobyć armię i poparcie, wyrusza wraz z garstką kompanów do niezdobytych fortów Bregonu na negocjacje. Nie wie jednak, jakie mroczne tajemnice owe mury skrywają…i wolałaby się nie dowiedzieć.
Pierwsza część „Dziedzictwo krwi” bardzo mi się spodobało i byłam ciekawa, czy drugi tom utrzyma poprzeczkę. I wiecie co? Utrzymał, a nawet ją podwoił.
Amelie Wen Zhao tym razem wysyła nas do Błękitnego fortu, aby tam nasi bohaterowie mogli szukać azylu i niezbędnego wsparcia do walki z cesarzową Morganią. Podróż przez nieznane wody do Bregonu wprowadziła do powieści powiew świeżości po mroźnej Cyrilii. Autorka i tym razem pięknie i szczegółowo ukazała nam świat. Jej pióro pisarskie widocznie się rozwinęło. Wciąż potrafi zaciekawić czytelnika i sprowadzić go na manowce tak, żeby niczego się nie domyślił. Mistrzostwo!
W poprzedniej recenzji pisałam o tym, że bohaterowie są silnym filarem tej historii…i wciąż to podtrzymuje. Postacie Amelie Wen Zhao nie są czarno–białe. Aż do ostatniej strony nie jesteśmy pewni, jakie mają zamiary i po której stronie stoją. Dużą rolę grają tutaj także relacje, jakie między nimi zachodzą. Przyjaźń, nienawiść, miłość aż w końcu zdrada.
W tym tomie mamy troszkę szerszy pogląd na Czerwone Płaszcze, które walczą przeciw cesarstwu i chcą wszcząć rewolucje, a ich decyzje podejmowane w imię większego dobra są mocno kontrowersyjne i nie zawsze słuszne.
Na główny plan wysuwa się pozbawiona tytułu i silna mimo przeciwności losu Anastazja, sprytny i podstępny Ramson, wojownicza Linn i enigmatyczny Kais. Tworzą oni ciekawy zespół i dawne zatargi zostawiają za sobą. Każdego z osobna polubiłam na swój sposób. Postacie mają wiele do zaoferowania. Doprowadzają do śmiechu, łez i rozterek emocjonalnych. Sądzę, że w trzecim tomie nie będę wiedziała komu z nich mam najbardziej kibicować.
„Czerwona tygrysica” nie opiewa aż tak w szaloną akcję, jak jej poprzedniczka, ale to nie sprawia, że ją się gorzej czyta! Broń boże! Tym razem możemy lepiej przyjrzeć się bezlitosnej walce o cesarki tron, w której giną i cierpią niewinni cywile. Gierki polityczne wysuwają się tutaj na główny plan, co bardzo mi się podobało, gdyż jestem ich zwolenniczką. Lubię czytać o strategii, negocjacjach i lichych umowach, których tutaj mamy pod dostatkiem.
Autorka nie rezygnuje z brutalności walk, które wprowadziła w pierwszym tomie. Tutaj są one na wysokim poziomie i jeśli mogę tak powiedzieć – podobało mi się ich czytanie i towarzyszące temu emocje: niepewność i strach czający się za kołnierzykiem.
I znów; zakończenie to majstersztyk. Nie spodziewałam, że akcja potoczy się w tę stronę i byłam pozytywnie zaskoczona. Na ten moment obawiam się, że zwieńczenie trylogii może nie do końca opiewać w happy-end i niektórzy mogą go nie doczekać.
Gorąco polecam!
Droga do władzy skąpana jest we krwi. Ana jako jedyna przeżyła z rzezi wykonanej na cyrilyjskiej rodzinie cesarskiej. Pozbawiona tronu, tytułu i sojuszników musi znaleźć sposób, by odzyskać swoje królestwo i wyzwolić je z okrutnych łapsk Morganii. Chcąc zwiększyć swoje szanse na powodzenie, wchodzi znów w sojusz z Ramsonem Złotustnym, który na boku ma własny plan schwytania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-06-25
Krew Nowych Bogów
Tysiące lat temu Wielka Wojna zniszczyła doszczętnie Alaris, pozostawiając po sobie brud i nienawiść kiełkującą z dnia na dzień. Garstce, której udało się przeżyć, zamieszkali w Gnieździe – osadzie wybudowanej przez bogów, którzy po latach są tylko wspomnieniem. Teraz światem władają aniołowie i to oni sprawiają zwykłym śmiertelnikom cierpienie i udrękę. W tym zgliszu żyje Moon. Dziewczyna doświadczając tragedii, przyłącza się do grupy buntowników, aby zmienić ustrój i pokonać wspólnego wroga.
Kurczę, mam bardzo mieszane uczucia względem „Krwi Nowych Bogów” autorstwa Katarzyny Wycisk. Trzeba przyznać, że autorka stworzyła barwny, wielkowątkowy świat, z szeroką gamą bohaterów i ciekawymi wydarzeniami dookoła, jednakże większość tych zdarzeń mnie niestety nudziła, a liczne postacie nie interesowały. I nie ukrywam, jest mi przykro z tego powodu, gdyż Falcon i EPI bardzo, bardzo lubię, a przy tej pozycji coś nie kliknęło.
Świat jest całkiem nieźle wykreowany. Pobudza w czytelniku wyobraźnię. Nie do końca jednak rozumiem jego politykę i reguły w nim obowiązujące, ale obstawiam, że zostanie to wytłumaczone w kolejnych tomach.
W „Krwi Nowych Bogów” mamy także sceny walki. Jest ich całkiem dużo. Pierwsza według mnie jest lekkim niewypałem, aczkolwiek kolejne naprawiają ten błąd i wprowadzają do lektury napięcie i dramatyzm.
Bohaterowie powieści są silnymi charakterami i nie zawsze przedstawieni w czarno-białych barwach. Moon jedna z głównych postaci jest silną babką, umiejąca walczyć o swoje. Aidan od pierwszych stron przypadł mi do gustu mimo swojej naiwności i łatwowierności. Za to lojalnością nadrabia z nawiązką. Do Drake’a musiałam się przekonać, ale jego intrygująca relacja z Moon wychodzi całkiem na plus.
Problemem za to była dla mnie słodka, głupiutka Lavena. Nie mogłam znieść tej dziewuchy i ktoś porządnie powinien nią potrząsnąć i przemówić jej do rozsądku. Rozdziały z nią były dla mnie niestety męczarnią. A jeśli chodzi o resztę postaci…cóż byli mi w większości obojętni. No może poza Rowanem. Gość jest sprytny, tajemniczy i budzi postrach.
Skoro jesteśmy jeszcze przy bohaterach, to zahaczę na chwilę o dialogi; niektóre wydawały mi się drętwe i sztuczne, ale Merlinowi bądźmy wdzięczni, to tyczyło się tylko pojedynczych przypadków.
Chciałabym zwrócić uwagę na format tekstu. Wersja papierowa niestety nie posiada interlinii i marginesów, przez co otrzymujemy ścianę tekstu, którą trudno jest czytać. Łapałam się na tym, że gubiłam się w akapitach, właśnie przez to, że litery zlewały mi się w jedno. Lubię, kiedy na stronie jest przejrzystość, a tu tego zabrakło.
Podczas czytania miałam lekki problem z częstymi wstawkami z niemieckiego. W moim odczuciu było ich zbyt dużo przez co, kiedy na nie natrafiałam, traciłam rytm. I co prawda, słowniczek znajduje się na samym końcu książki, ale uważam, że w tym wypadku z takim nazewnictwem lepiej sprawdziłyby się przypisy.
Ostatecznie, po licznych przemyśleniach mogę dać tej książce mocne 5/10. Nie kupiła mnie jak większość, a pierwsze rozdziały trochę mnie męczyły i mimo późniejszych dość rewelacyjnych wydarzeń, nie zdobyła wystarczająco dużo mojej sympatii 😔💔.
Krew Nowych Bogów
Tysiące lat temu Wielka Wojna zniszczyła doszczętnie Alaris, pozostawiając po sobie brud i nienawiść kiełkującą z dnia na dzień. Garstce, której udało się przeżyć, zamieszkali w Gnieździe – osadzie wybudowanej przez bogów, którzy po latach są tylko wspomnieniem. Teraz światem władają aniołowie i to oni sprawiają zwykłym śmiertelnikom cierpienie i udrękę....
Dziękuję wydawnictwu You&YA za możliwość zrecenzowania!
„Malice” autorstwa Heather Walter to retelling dobrze znanej większości nam baśni – a raczej ocenzurowanej baśni – o Śpiącej Królewnie. Między nami – nie przepadam za tą bajką. Niemniej jednak podeszłam do retellingu z otwartą głową i to była wspaniała decyzja.
„Malice” opowiada historię złej wróżki chrzestnej, tutaj Mrocznej Łaski Alyce. Dziewczynki znalezionej na ulicy jako niemowlę, oddanej na wychowanie Łaskom w Lawendowym Domu.
Pewnie zapytacie: ale kim są Łaski? Już tłumaczę. Mieszkańcy Briaru otrzymali od królestwa Fae Eltherian Łaski dzięki cząstce ich magii. To dziewczynki, które rodzą się w ludzkich rodzinach, mają kolorowe włosy, złote oczy i równie magiczną krew. Pośród nich żyje Alyce. Łaska, która zamiast złotej krwi, ma obrzydliwą, brudną zieloną. Jest popychadłem, wyrzutkiem i zniewagą dla całego królestwa. Budzi powszechny strach, chyba że ludzie potrzebują jej eliksirów.
Alyce jest samotna, oprócz Callow – ptaka, nie ma nikogo… Do czasu aż jej drogi i księżniczki Aurory, ostatniej spadkobierczyni Brairu nie przetną się. Księżniczka jest w wieku Mrocznej Łaski, a za rok skończy dwadzieścia jeden lat i umrze przez spowitą królestwo klątwę, jeśli nie otrzyma pocałunku prawdziwej miłości.
Oj, dobrze bawiłam się podczas czytania! Historia posiada niecałe 400 stron, przez które się płynie. Autorka ciekawie rozbudowała świat i przedstawiła nam głównych, jak i tych pobocznych bohaterów. Retelling jest całkiem innym, niż się tego spodziewałam, więc jestem pozytywnie zaskoczona.
„Malice” ma również wady: zbyt długie opisy, które niekiedy wytrącały mnie ze skupienia – show don’t tell. Wolne tempo pierwszych rozdziałów, co dla niektórych wcale nie musi być minusem. I…to chyba na tyle.
Główne bohaterki, jak i ku mojemu zaskoczeniu drugoplanowi bohaterowie są złożonymi postaciami. Każdy z nich ma pewne ukryte motywy swoich działań. Działają pod przymusem, z własnej woli, czy też z podstępem. Ich wątki łączą się ze sobą i tworzą spójną całość, dzięki czemu lepiej można się bawić i odkrywać poszczególne sekrety.
Nie byłabym w stanie wybrać między Alyce a Aurorą. Jedna i druga ma swoją mroczną przeszłość i niepewną przyszłość. Alyce od dziecka była gnębiona i poniżana, a to tylko za sprawą swojej odmienności. Aurora za to od wczesnych dziecięcych lat musiała spełniać swoje obowiązki i dążyć do zdjęcia nieszczęsnej klątwy, która odebrała jej dwie starsze siostry.
Heather Walter ładnie ujęła wahania Alyce pomiędzy dobrem a złem. Dziewczyna nie jest pewna czy powinna starać się czynić dobro, czy ulec pokusie zła, które bądź co bądź krąży w jej żyłach.
Aurora jest za to buntowniczą duszą. Nie chce polegać na innych. Z pomocą Alyce próbuje zdjąć z siebie klątwę. Pragnie uczynić królestwo bezpieczniejszym miejscem dla wszystkich ludzi. Nie toleruje dyskryminacji. Księżniczka jest odważna i często bezpośrednia. Ma charyzmę i uwierzcie mi, jej nie da się nie lubić.
Przez całą książkę mamy także przedstawioną historię Briaru od A do Z. Spodobał mi się motyw dobra i czystości po stronie Fae, a zła i nikczemności po stronie mrocznych Vill. Autorka ciekawie rozbudowała ich waśnie i sprytnie połączyła ich udział w wojnie, która odbiła się na Briarze.
Łaskom również Walter poświęca należyty czas. Prezentuje nam ich zdolności, przybliża powstanie, ukazuje ich troski i zmartwienia. Mamy tutaj Łaskę Rozkoszy, Piękna, Mądrości, Muzyki i wiele innych, które mogłyby według mnie uzyskać swoją odrębną opowieść.
Jak możecie domyślić się, mamy tutaj reprezentacje LGBT. Sam wątek romantyczny rozkwita dość późno jak na taką krótką opowieść, ale dzięki temu wychodzi iście subtelnie i przeuroczo.
Samo zakończenie nie przebiegło po mojej myśli i troszkę mnie rozczarowało, tak minimalnie, ale to nie wpłynęło na moją ocenę książki.
Dlatego, jeśli szukacie czegoś na odprężenie, to mogę serdecznie polecić wam „Malicie”. Nie zawiedziecie się.
Dziękuję wydawnictwu You&YA za możliwość zrecenzowania!
„Malice” autorstwa Heather Walter to retelling dobrze znanej większości nam baśni – a raczej ocenzurowanej baśni – o Śpiącej Królewnie. Między nami – nie przepadam za tą bajką. Niemniej jednak podeszłam do retellingu z otwartą głową i to była wspaniała decyzja.
„Malice” opowiada historię złej wróżki chrzestnej,...
W Cesarstwie Cyrilyjskim powinowaci uznawani są za demony, wynaturzenia. Ich dyskryminacja i wykorzystywanie do robót w nielegalnych kontraktach jest na porządku dziennym. W całym tym zgiełku Anastazja Michajłowna księżniczka koronna Cyrilyjskiego cesarstwa posiadająca przerażające powinowactwo krwi, zostaje oskarżona o zdradę stanu. Wrobiona w zabójstwo ojca, musi uciekać w siną dal, aby odnaleźć na własną rękę człowieka odpowiedzialnego za morderstwo, pomścić papę i oczyścić swe imię. Ku ironii losu, jedyną osobą, która może jej pomóc jest sam Ramson Złotousty, najchytrzejszy, najgroźniejszy baron światka przestępczego Cyrilii.
Amelie Wen Zhao porywa nas do mroźnego i niebezpiecznego klimatu Cyrilii. Historia rozpoczyna się z potężnym przytupem, gdyż od ucieczki z więzienia! Nie powiecie, że nie kozacko?! Autorka wrzuca nas w wir wydarzeń, dzięki którym nie sposób się nudzić. Wraz z biegiem historii poznajemy skazy cesarstwa Cyrilyjskiego ukryte głęboko pod grubą płachtą. Przez opowieść się płynie, a wszystko dzięki pięknemu – często poetyckiego – stylu Zhao, wywarzonemu tempu, przemyślanej, dopracowanej i bez luk fabule, przyprawionej bohaterami z krwi i kości.
Bohaterowie zdecydowanie tworzą „Dziedzictwo krwi”. Są silnym filarem całej opowieści, a na dodatek aż do ostatnich stron nie jesteśmy pewni ich intencji.
Na główny plan wysuwa się Ana i Ramson Złotousty. Obie postaci poznajemy właśnie w czasie ucieczki z więzienia i wspólnego zawarcia Interesu. Anastazja jest zawziętą młodą kobietą, którą postanowiła przysiąść, że pomości ojca i dowiedzie prawdy. Księżniczka jest waleczną bohaterką. Gotowa na wyrzeczenia i poświęcenia dla bliskich jej osób. Nie jest idealna, ma wady, a główną i lekko dręczącą Ane jest jej naiwność. Ale to, co sprawia, że dziewczyna zyskała od początku w moich oczach, jest jej nieustanny rozwój.
Ramson natomiast jest nieprzewidywalny i nigdy do końca nie wiemy, co siedzi w jego przestępczej głowie. Tajemniczy, a ironia i arogancja to jego drugie imię. Idzie – dosłownie – po trupach do celu. Proponuje Anie Interes, w którym widzi korzyści dla własnego siebie.
Szokiem była dla mnie brutalność i to całkiem niezła w przypadku YA. Mało książek ją posiada, a jeśli już to są to delikatne i mało wyraziste opisy. Tutaj, Amelie Wen Zhao nie oszczędza czytelnika i nie przebiera w słowach! Ma się lać krew – leje się krew, ma być tragicznie – jest tragicznie, chcecie walki na śmierć i życie bez skrupułów – macie! Co prawda daleko jej do „Wojny makowej” Kuang, ale niezwykle dobrze sobie radzi. Byłam zaskoczona tym faktem, ale za to, jaka usatysfakcjonowana, że autorka nie boi się wypływać na głębokie wody i eksperymentować z własną treścią!
Do tego Zhao przepięknie, szczegółowo i z niezwykłą dokładnością przyłożyła się do opisów wydarzeń, miejsc i osób, dzięki czemu możemy poczuć się, jakbyśmy byli w samym centrum wydarzeń wyjętych z filmów akcji. Autorka potrafi zaciekawić czytelnika już od pierwszych stron i utrzymać ten stan do samego końca.
Mimo tego, że historia jest schematyczna i księżniczek i złych bad guyów mieliśmy w literaturze masę, Amelie Wen Zhao zaskakuje odświeżeniem niektórych wątków i przyprawia czytelnika o szybsze bicie serca w niespodziewanych zwrotach akcji.
A finał! Zwalił mnie z nóg! Wspaniałe przeprowadzenie wydarzeń, widocznie zaplanowane od a do z.
Na okładce znajdziecie polecajkę powieści dla fanów Maas i fakt powinna się spodobać ona takim czytelnikom, ale osobiście uważam, że „Dziedzictwo krwi” jest lepsze.
Z pewnością będę śledzić karierę Amelie Wen Zhao! Czuję, że rośnie nam kolejna wspaniała autorka. A i oczywiście sięgam po drugą część, czyli „Czerwoną tygrysicę”.
W Cesarstwie Cyrilyjskim powinowaci uznawani są za demony, wynaturzenia. Ich dyskryminacja i wykorzystywanie do robót w nielegalnych kontraktach jest na porządku dziennym. W całym tym zgiełku Anastazja Michajłowna księżniczka koronna Cyrilyjskiego cesarstwa posiadająca przerażające powinowactwo krwi, zostaje oskarżona o zdradę stanu. Wrobiona w zabójstwo ojca, musi uciekać...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
[2/5]
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu You&YA.
Wszystko zaczyna się we względnie spokojny słoneczny dzień, gdy Lena wybiera się na wycieczkę wspinaczkową ze swoim bratem i jego znajomymi. Kiedy wchodzi do jaskini i czołga się w ciasnym tunelu, w niewyjaśnionych okolicznościach przenosi się do innego wymiaru — królestwa Ardiven. Pozostawiona samej sobie błąka się po niebezpiecznym lesie, gdy niespodziewanie na jej drodze staje Eavan ze swoją świtą.
Zagubiona dziewczyna musi poradzić sobie w nowej rzeczywistości, gdzie polityczne gierki są na porządku dziennym. Sprawy nie ułatwiają również dwaj młodzieńcy — Eavan i Cedrik — którzy wpadli jej w oko.
„Apogeum. Za kurtyną” to debiutancka powieść polskiej autorki Laury Savaes, z którą niestety nie najlepiej było mi po drodze. Uważam, że warto na początku zaznaczyć, że „Apogeum” to przede wszystkim romans z nikłymi elementami fantastyki. Chcę uprzedzić, gdyż może wiele osób jak ja sięgnie po nią z myślą o epickiej fantastyce (jak to wiele osób opisuje) w XVII, a wtedy historia może nie sprostać waszym oczekiwaniom.
Zacznę od tego, że czytając „Apogeum” wiele wątków i postaw bohaterów kojarzyło mi się z Dworami Sarah J. Maas — a najbardziej zachowania dwójki głównych bohaterów, Cedrika i Eavana, i poniekąd Leny (mowa tutaj o ucieczce). Nie mogłam przestać widzieć w chłopakach Tamlina i Rhysanda, i może komuś to nie będzie przeszkadzać, jednak mi osobiście ich kreacja nie przypadła zbytnio do gustu.
Pierwsze 50/60 stron było z mocnym przytupem i faktycznie czułam, że wkręcam się w historię. Niestety uczucie te nie trwało długo, gdyż po przyjeździe Leny do posiadłości Eavana, akcja raptownie zwalnia, a Lena oprócz wstawania, jedzenia, ubierania się w piękne suknie, szwendania się po dworku i ostatecznie spania, nie robili za wiele.
Przez to absolutnie nie mogłam się zaangażować w historię. Dopiero pojawienie się Cedrika (gdzieś poza połową książki) sprawiło, że lektura nabrała tempa. Skoro już jesteśmy przy nim, to na szybko poruszę kwestę postaci. Nie polubiłam żadnej no, chyba że liczymy opryskliwego Kaza, którego za wiele na moje nieszczęście nie ma. Próbowałam wykrzesać z siebie, choć odrobinę sympatii do bohaterki, nic z tego. Lena jest niedojrzała, egoistyczna i niesamodzielna. Bez Dominika — jej starszego brata — jest jak bez ręki. Za grosz nie umie sobie bez niego poradzić.
Nie najlepiej jest również z dwoma mężczyznami, którzy zawrócili Lenie (swoją drogą w bardzo krótkim czasie) w głowie. Eavan jak to przystało na „idealnego” faceta, skrywa pewien sekret, a Cedrik jest typowym flirciarzem. Razem tworzą trójkąt miłosny, na którym opiera się dobre 90% książki. Mężczyźni rywalizują o Lenę w dość nieudolny, dziecinny sposób, wyzywając się w trakcie od gnojków i idiotów. Na miejscu dziewczyny, nie zbliżałabym się do żadnego z nich.
Świat przedstawiony jest…w porządku. Autorka ma dość lekkie pióro i opisy przestrzeni były całkiem dobre. Fajnie, że Laura Savaes pofatygowała się i osadziła fabułkę w bardziej „polskich” klimatach, jednakże ma to swoje mankamenty. To, co najbardziej rzuciło mi się w oczy: Lena na samym początku zauważa, że ludzie w rzeczywistości, w której się znalazła, posługują się językiem w archaiczny sposób i super…tylko że w późniejszych etapach historii ta kreacja całkowicie znika i bohaterowie (a zwłaszcza Cedrik i Eavan) zwracają się do głównej bohaterki naszą współczesną polszczyzną — a poza zwrotem „panienko” nie znajdziemy tam nic więcej. Jeszcze jedna kwestia: niesamowicie gryzło mi się to, że skoro przedstawiony świat został w większości zaprezentowany na Europę XVII w., to dlaczego na Boga Lena nie uważała na to, co mówi, kiedy jak dobrze wiemy, w tym okresie masowo odbywały się tzw. polowania na czarownice i kobieta w każdej chwili mogła zostać spalona na stosie, nawet za krzywe spojrzenie.
Ostateczny plot twist jak mniemam, miał mnie wbić fotel — nie zrobił tego. I nie będę się nad tym niepotrzebnie rozwodzić.
Naprawdę próbowałam podejść do „Apogeum” z dużym dystansem i przymrużeniem oka, zważywszy na debiut, ale ponownie spotykam się z sytuacją, kiedy przedpremierowo na portalach widnieją recenzje zawierające „ochy” i „achy”, a mi samej czytanie książki nie sprawia frajdy.
Finalnie, „Apogeum” nie została, ani nie zostanie moim ulubieńcem. Aczkolwiek życzę autorce powodzenia w pisarskiej karierze. Na tę chwilę nie wiem, czy sięgnę po drugi tom. Jeśli tak się stanie, to w dużej mierze, aby zaobserwować, czy jest jakiś postęp.
[2/5]
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu You&YA.
Wszystko zaczyna się we względnie spokojny słoneczny dzień, gdy Lena wybiera się na wycieczkę wspinaczkową ze swoim bratem i jego znajomymi. Kiedy wchodzi do jaskini i czołga się w ciasnym tunelu, w niewyjaśnionych okolicznościach przenosi się do innego wymiaru — królestwa Ardiven. Pozostawiona samej sobie błąka...
2022-03-11
Króciutka opinia:
Tak samo rewelacyjna i śmieszna zarazem jak poprzedniczka. Bohaterowie rozwijają się na kartach historii — Willa dojrzewa, podejmuje więcej racjonalnych decyzji. Zatrzymuje swoją uroczą niezdarność, która ciąży na niej jak paskudna klątwa. Jest równie ironiczna i cięta, co poprzednio. Bracia Abcurs’e wciąż ujmują swoją nieziemskością i mieszają w głowie Will, która nie może i równie mocno nie chce ich opuszczać nawet na krok. Do tego mamy ciekawie wykreowany świat, fantastyczne plot twisty i warte odkrycia tajemnice! Polecam z całego serducha, dawka śmiechu przyda się każdemu!
A teraz wracam gonić trzeci tom 💜
Króciutka opinia:
Tak samo rewelacyjna i śmieszna zarazem jak poprzedniczka. Bohaterowie rozwijają się na kartach historii — Willa dojrzewa, podejmuje więcej racjonalnych decyzji. Zatrzymuje swoją uroczą niezdarność, która ciąży na niej jak paskudna klątwa. Jest równie ironiczna i cięta, co poprzednio. Bracia Abcurs’e wciąż ujmują swoją nieziemskością i mieszają w głowie...
Willa Knight jest ziemianinem, co w Minatsol, w którym żyje już przeszło osiemnaście cykli, oznacza tyle, co… właściwie nic. Jest gorsza niż brud, a jedyną w miarę dobrą drogą na przyszłość jest dostanie się do Bożylasu i usługiwanie wybranym sol, którzy pewnego dnia mogą stać się bogami. Ze swoją felerną niezdarnością i pakowaniem się, co rusz w kłopoty nigdy nie podejrzewała, że zostanie jedną z wybranych i dostąpi tego zaszczytu. Przez czysty przypadek zostaje wysłana wraz z przyjaciółką Emmy do akademii, aby móc służyć nieznośnym sol. Jakby Willa mogła się tego spodziewać, nie wszystko idzie jak po maśle i już pierwszego dnia wpada w kłopoty, a dokładniej prosto w paszcze pięciu nieznośnych braci sol.
„Oszustwo” to pierwsza część sześciotomowej serii „Klątwy Bogów” autorstwa Jaymin Eve i Jane Washington. Historia opowiada o wyjątkowym świecie pełnym zwykłych, szarych ludzi, niezwykłych sol i przepotężnych bogów. Autorki wciągają nas w wir przezabawnych wydarzeń, postaci (a zwłaszcza jeden) niczym z kabaretu i szybkiej akcji, przy której nie sposób się nudzić.
Teraz przyznam się wam z ręką na sercu, że zaczynając powieść, nie sądziłam, że mi się ona spodoba. Rozpoczęła się bardzo przeciętnie i początkowo nie widziałam swojej przyszłości z nią w kolorowych barwach, jednak im dalej w las w podróży z Willą, tym lektura stawała się coraz bardziej zabawna i nawet śmiesznie niedorzeczna.
Wiecie, czasami każdy z nas potrzebuje lekkiej, prostej i humorystycznej historii, która rozbawi go do łez. Dla mnie właśnie taką pozycją było „Oszustwo”. Potrzebowałam lektury, której nie będę rozkładać na czynniki pierwsze, a jedynie przy której będę się wyśmienicie bawić podczas czytania komicznych dialogów.
Willa swoją niezdarnością, uroczą na swój sposób głupotą i fatalnym wyczuciem czasu, urzekła mnie na całego. Dziewczyna nie jest idealna i nie boi się o tym mówić. To z jej perspektywy prowadzona jest narracja — i jak zazwyczaj nie przepadam za pierwszoosobową narracją, tak tu… uważam, że doskonale się wpasowała i żadna inna nie miałby tutaj prawa bytu. Śledziłam wydarzenia oczami Willi i nie mogłam powstrzymać się często od śmiechu. Jej sposób wypowiadania się — cięte riposty, ironiczne komentarze — a także opisywania otaczającej ją przestrzeni nie mogłoby nie wprawić czytelnika w dobry humor.
Oprócz Wilii mamy jeszcze pięciu tajemniczych, nieziemskich, totalnie zapierających dech w piersi braci Abcurs’e. Nie jedno skomplikują i nie raz namieszają w głowie ziemianki. Jest ich wszędzie pełno i jeśli komuś życie miłe, to lepiej schodzić im z drogi! Nie chcę za dużo wam zdradzać, bo wolę, abyście się sami przekonali, jacy właściwie są!
Do tego autorki sprawnie przedstawiły wykreowany świat, który na pierwszy rzut oka może wydawać się skomplikowany, ale wcale taki nie jest! Ładnie lawirują między poszczególnymi informacjami, podając nam je wtedy, kiedy trzeba. Dodatkowo w książce znajduje się słowniczek, z którego wystarczy, że skorzystacie raz, a potem na bank zapamiętacie wszystkie nowe słówka.
Cóż mogę jeszcze dodać? Wkręciłam się w pokręcony świat Will i po skończeniu w niecałe 24h pierwszego tomu, od razu sięgnęłam po kolejny (a już jestem w połowie). Serdecznie wam „Oszustwo” polecam! Ubaw po pachy gwarantowany!
Willa Knight jest ziemianinem, co w Minatsol, w którym żyje już przeszło osiemnaście cykli, oznacza tyle, co… właściwie nic. Jest gorsza niż brud, a jedyną w miarę dobrą drogą na przyszłość jest dostanie się do Bożylasu i usługiwanie wybranym sol, którzy pewnego dnia mogą stać się bogami. Ze swoją felerną niezdarnością i pakowaniem się, co rusz w kłopoty nigdy nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
RECENZJA PATRONACKA
Czy dwójka zagubionych dusz odnajdzie drogę do siebie?
Lena od kilku lat zmaga się z epilepsją, za Alkiem jak cień podążają demony przeszłości. Obydwoje nie radzą sobie z ponurą rzeczywistością. Stwarzają pozory normalności, chowając emocje za maską, a ucieczką od bólu i bezsilności okazują się książki fantasy.
Czy uda im się pokonać mrok i zaznać szczęścia i upragnionego spokoju?
Katarzyna Wycisk przelała na papier niesamowicie emocjonującą historię opartą po części na swoich doświadczeniach. Stworzyła historię, przy której nie raz łezka zakręciła mi się w oku, a także nie raz się uśmiałam. „EPI. Nie pozwól mi upaść” to wielowarstwowa opowieść, która porusza ważne tematy związane z przyjaźnią, zaufaniem, rodziną, traumą, chorobą, samookaleczaniem, agresją i odrzuceniem.
Autora skupia dużą wagę na chorobie głównej bohaterki. Przedstawia nam, z czym się ona wiąże i jakie niesie ze sobą skutki: psychiczne i fizyczne. Padaczka to nieuleczalna choroba. Ataki nadchodzą w najmniej spodziewanym momencie, a cierpiący na epilepsję nie ma nad nią żadnej kontroli.
Z EPI od kilku lat mierzy się Lena, nasza główna bohaterka. Młoda kobieta jest skryta i wrażliwa. Lekko wycofana z powodu wcześniejszego odrzucenia przez najbliższych przyjaciół i chłopaka. Lenka tęskni za dawnym beztroskim życiem, ale mimo otaczających ją szarych barw, stara się patrzeć z uśmiechem na twarzy w przyszłość. Pomaga jej w tym pewien nieznajomy z internetu, którego historie fantasy podnoszą ją na duchu.
Jak już mówiłam, Kasia porusza wiele znaczących wątków, a jednym z nich jest także alkoholizm i przemoc fizyczna. Wielu z nas ma świadomość, jak poważnym uzależnieniem może stać się alkohol. Przebywanie w obecności z taką osobą, w dodatku pod wpływem może być niebezpieczne.
Właśnie z taką rzeczywistością miał styczność Alek. Wracał każdego dnia ze szkoły do domu z myślą, jak i czym dzisiaj oberwie od ojca. Dorastając, pragnął jedynie spokoju i uwolnienia. Kilka lat później uwalniając się z koszmaru z pomocą ukochanej babci Stasi, Alek jest dumnym właścicielem jednego z najlepszych salonów tatuażu na Śląsku. Z pozoru kobieciarz, sprawia wrażenie wyluzowanego i beztroskiego chłopaka, a wewnątrz jest kłębkiem nerwów i analitykiem. Demony przeszłości podążają za nim utartą ścieżką. Mało kto wie, co tak naprawdę przeżywa.
Bohaterowie zostali rzetelnie wykreowani. Autorka nie spycha nikogo na dalszy plan. Ukazuje ich takimi, jacy są. Złotą kobietą w powieści jest babcia Stasia, która wywołuje w człowieku same dobre emocje. Cudowna kobieta, chcąca zrobić wszystko dla swoich najbliższych. Gdyby mogła, sama dźwigałaby na swoich barkach problemy innych.
Ciekawym zabiegiem było zastosowanie gwary śląskiej w rozmowach Stasi z Alkiem. Początkowo miałam mieszane uczucia z tym związane, ale po kilku dialogach przekonałam się, gdyż to dodawało dużej autentyczności powieści. Nie martwcie się tylko na zapas! W książce znajdują się przypisy dot. rozmów przetłumaczone na język polski, dzięki temu wszystko zrozumiecie!
„EPI. Nie pozwól mi upaść” jest wspaniałą, wartościową historią. Nie brakuje w niej scen zabawnych, wywołujących łzy i tych namiętnych. Powieść prezentuje nam zmagania się z trudnościami. Walkę z naszymi wewnętrznymi, jak i zewnętrznymi demonami. Wykazuje, że każdy człowiek bez względu na wszystko zasługuje na miłość i wsparcie drugiej osoby.
Najnowszą książkę Katarzyny Wycisk polecam wam z całego serduszka. Jest cenna i godna uwagi!
RECENZJA PATRONACKA
Czy dwójka zagubionych dusz odnajdzie drogę do siebie?
Lena od kilku lat zmaga się z epilepsją, za Alkiem jak cień podążają demony przeszłości. Obydwoje nie radzą sobie z ponurą rzeczywistością. Stwarzają pozory normalności, chowając emocje za maską, a ucieczką od bólu i bezsilności okazują się książki fantasy.
Czy uda im się pokonać mrok i zaznać...
Co tu dużo mówić? Jedna z najgorszych książek, jakie do tej pory przeczytałam (a czytałam wiele). Infantylna, toksyczna, stylistyki w niej nie ma, fabuła zmierza donikąd, a bohaterowie przyprawiają o ból głowy... dopiszcie sobie, co tam jeszcze chcecie.
Przeraża mnie fakt, że jest ona tak bardzo popularna. Zwłaszcza w kręgu młodych czytelników 😑.
Co tu dużo mówić? Jedna z najgorszych książek, jakie do tej pory przeczytałam (a czytałam wiele). Infantylna, toksyczna, stylistyki w niej nie ma, fabuła zmierza donikąd, a bohaterowie przyprawiają o ból głowy... dopiszcie sobie, co tam jeszcze chcecie.
Przeraża mnie fakt, że jest ona tak bardzo popularna. Zwłaszcza w kręgu młodych czytelników 😑.
UPDATE: nie sięgnęłam po 2 tom i definitywnie tego nie zrobię.
Hej, na wstępie chciałabym zaznaczyć, że będę posługiwała się terminologią angielską, gdyż czytałam książkę właśnie w tym języku.
[2/5]
Poppy jest Maiden, Wybranką Bogów z urodzenia. Jej życie składa się z samych zakazów i ścisłych reguł. Jako Wybranka nie może mieć przyjaciół, a rozmawiać może jedynie z wybranymi odgórnie osobami. Wszelka rozrywka jest poza zasięgiem jej ręki, a okrytą welonem twarz Poppy widzieli tylko nieliczni. Krótko mówiąc, nie może dopuścić się niczego, co uznałoby ją za niegodną miana Maiden.
Poppy jednak nie jest posłuszną Wybranką. Szkoli się w walce pod okiem jednego z gwardzistów. Wymyka się również do Red Pearl w zasmakowaniu prawdziwego życia, gdzie nieoczekiwanie spotyka Hawke — młodego, pnącego się po szczeblach wojownika.
W tym samym czasie czarne chmury zbierają się nad
Masadonią: tajemnicze zgony, próby porwania, ataki krwiożerczych Carven i groźba ataku ze strony The Dark One. W związku z obawą dotyczącą życia Poppy zostaje przydzielony jej nowy strażnik, którym na domiar złego okazuje się Hawke. Intrygujący, szalenie przystojny mężczyzna coraz częściej zajmuje myśli Poppy. A przecież nie powinno tak być, prawda?
Co mogę powiedzieć? Liczyłam na coś innego? Na bardziej fascynującą i zaskakującą historię? Niestety tak. Miałam okazję przeczytać wiele pozytywnych recenzji i dzięki nim sięgnęłam po From Blood and Ash.
W moim odczuciu jednym z problemów FBAA jest to, że przez pierwszą połowę nic, ale to nic się nie dzieje. W większości czytamy o licznych rozterkach Poppy, które na dobrą sprawę są nieustannie powtarzane: Poppy nie chce być Maiden, przeszkadza jej to, że nie może być jak wszystkie inne dziewczęta. Nie wspominając już o tym, że Poppy cały czas wspomina o tym, jaki to Hawke jest seksowny. Oczywiście są (bodajże) z 2/3 sceny w pierwszej połowie, gdzie miejsce ma fajna akcja, ale szybciutko się kończy, a zaraz potem wracamy do głowy Poppy.
Tak naprawdę ostatnie 60 stron to jazda bez trzymanki. Autorka obsypuje nas informacjami, które mogły być wplecione wcześniej, np. właśnie przy przemyśleniach Poppy — dziewczyna mogłaby debatować, czy wszystko, co się wokół niej dzieje jest prawdą. Przez całą książkę miałam więcej pytań niż odpowiedzi i nie wiem, czy tutaj chodziło o to, aby czytelnik zainteresowany pewnymi kwestiami, sięgnął po kolejny tom, ale jak dla mnie, to było męczące i denerwujące.
Poppy. Muszę przyznać, że nie lubię jej jako głównej bohaterki. Jej naiwność i głupie wybory w całej historii sprawiły mi tylko frustrację. Jest uparta aż nadto. Nie potrafi słuchać innych, a zwłaszcza w momentach, kiedy ktoś stara się jej przekazać prawdę. Poppy zobowiązana jest do bycia posłuszną. Nie powinna robić niczego, co w rozzłościłoby bogów i ukazałoby ją w ich oczach jako niegodną bycia Maiden. Poppy zabroniona jest rozmowa czy to socjalizacja z innymi ludźmi. Obracać może się jedynie w kręgu wyselekcjonowanych. Problem jest w tym, że nigdy jakoś szczególnie w jej postaci tego nie czułam. Poppy ma bzika na punkcie swojej urody. Nieustannie powtarza, że nie jest piękna z powodu kilku blizn, które posiada. Ok, łapię, ale ile razy można? Hawke musi uświadamiać ją, że jest śliczna i nigdy nie spotkał nikogo tak olśniewającego, jak ona. Omal bym nie zapomniała — Poppy intryguje Hawke do tego stopnia, że stwierdza on, iż Poppy nie jest taka sama jak inne dziewczyny. Ale wiecie co? Za wiele to się od nich nie różni.
Oczywiście, Poppy stara się, abyśmy przypadkiem nie zapomnieli o tym, że jest THE MAIDEN, THE CHOSEN…z urodzenia. Przez całą książkę zastanawiałam się, kim dokładnie jest Maiden, i jak się nią staje. Ostatecznie nie doczekałam się odpowiedzi.
Muszę przyznać, mam odrobinę sympatii do tej bohaterki. Głównie dlatego, że umie walczyć i posługiwać się bronią. Trzymam kciuki za to, że Poppy zmieni się w kolejnej części.
Jeśli ktoś kazałby mi wybrać pomiędzy Hawke a Poppy, z automatu wybrałabym Hawke’a. Zapytacie dlaczego — on przynajmniej miał jakiś cel do którego dążył i nie zwracał uwagi na koszta. Jednakże…ugh, uważam, że był creepy. Początkowo, polubiłam go, ale niektóre jego wypowiedzi sprawiły, że zmieniłam zdanie. Hawke jest typowym złotym chłopcem, w którym zakochują się dziewczyny — silny, seksowny, pan i władca, który wie, czego chce.
Pewnie was to nie zdziwi, ale niespodzianka — Poppy zakochuje się w nim! Muszę być z wami szczera — nie mam pojęcia, jak to się stało. Może to wina jego przeszywających, złotych oczu, a może sprawka seksownego ciała?
Romans, czyli główny wątek. Po pierwsze dzieje się za szybko! Poppy zakochuje się po uszy w kimś, kogo nie zna. Hawke okazał jej odrobinę wsparcia, czułości i zrozumienia, nic poza tym. Mimo wszystko muszę przyznać, że sceny +18 zostały całkiem nieźle napisane (w większości). Hawke i Poppy tworzą główną parę i idąc tym tropem powinnam ich shipować — niestety, wcale tak nie było. Nie wyobrażam ich sobie razem. Przynajmniej na razie.
Spodziewałam się lepszych plot twistów — skończyło się tak, że odgadłam je bez najmniejszych problemów. Moim zdaniem dość łatwo jest się zorientować, kto jest kim, kto jest tym zwodzącym już na początkowym etapie opowieści. Szkoda, bo liczyłam na coś lepszego.
Worldbuilding. Praktycznie nic o nim nie wiemy. Jest strasznie okrojony. Autorka zrzuca go na dalszy plan i skupia się na kompletnie czymś innym. Byłoby fajnie mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, o czym czytamy. Nadal nie do końca rozumiem, czy są Ascended i jak właściwie ten proces stania się jednym z nich wygląda. To jeden z głównych elementów fabuły, ale nie mamy żadnych informacji na jego temat. Nie wspominając już o THE Maiden, THE Chosen One.
Zawiodłam się. Nie mówię, że książka jest do bani, bo nie. Ma kilka dobrych momentów, ale na przestrzeni 600 stron, uważam, że jest ich za mało.
Powiem wam więcej — jest mi przykro, że FBAA nie spodobało mi się tak jak większości.
Czy sięgnę po kolejny tom? Tak. Głównie dlatego, że mam drugi i trzeci na półce, a dodatkowo żyję naprawdę ogromną nadzieją, że historia obierze lepszy kierunek.
UPDATE: nie sięgnęłam po 2 tom i definitywnie tego nie zrobię.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toHej, na wstępie chciałabym zaznaczyć, że będę posługiwała się terminologią angielską, gdyż czytałam książkę właśnie w tym języku.
[2/5]
Poppy jest Maiden, Wybranką Bogów z urodzenia. Jej życie składa się z samych zakazów i ścisłych reguł. Jako Wybranka nie może mieć przyjaciół, a rozmawiać może jedynie z...