-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik1
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać10
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant2
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2021-07-07
reread trylogii skończony z dniem 11.09.2022, kocham tak samo, jak za pierwszym razem o ile nie bardziej ❤️
Neil Josten wiedział, że przyjazd do Uniwersytetu Palmetto to był zły wybór. Wiedział, że powinien był zachować dystans i nie przywiązywać się do niczego, ani nikogo. Niestety ignorowanie Lisów i Andrew nigdy nie należało do łatwych zadań, a teraz, kiedy ich relacje zaczęły się stopniowo poprawiać, napastnikowi szybko kończy się czas. Śmierć czyha na niego za każdym rogiem, a Riko nie jest jedynym potworem w jego życiu. Neil obiecał poprowadzić drużynę do zwycięstwa i ma zamiar dochować obietnicy. Choćby ceną własnego życia.
Na świecie jest zdecydowanie masa bardzo dobrych książek, jednakże tylko nieliczne z nich posiadają idealnie wyważone, fantastyczne, przyprawiające o gęsią skórkę i łzy zakończenie!
„The King’s Men” oferuje nam niezłą powtórkę z rozrywki z dwóch poprzednich tomów i znacznie więcej! Na przestrzeni tych trzech części bawiłam się wyśmienicie. Pokochałam tę historię już od pierwszej strony i z każdą kolejną utwierdzałam się w tym przekonaniu. All for the Game dostarcza gamę różnorodnych emocji, i tak jak pisałam w poprzedniej recenzji, przebrnięcie przez tę trylogię, to niczym zjazd z ekstremalnej kolejki górskiej. Nie żartuję. Dreszczyk emocji gwarantowany!
W tym tomie wszystko łączy się w całość. Tajemnice wychodzą na jaw, przeszłość dogania naszych bohaterów, stare problemy przechodzą niekiedy w zapomnienie, za to nowe się nawarstwiają. Autorka sprawnie lawiruje między jednym tematem a drugim. Wyjaśnia niezbędne kwestie, a niektóre pozostawia naszej wyobraźni.
Piękne jest to, jak bohaterowie z tomu na tom dorastali i mierzyli się z udrękami losu. Życie nie oszczędzało ich i co chwilę rzucało im masywne kłody pod nogi, mimo to Lisy nie poddawały się, tylko dzielnie brnęły naprzód. Zespół nareszcie zaczął się do siebie zbliżać. Lisy mogły liczyć na wzajemne oparcie. Brak mi słów. Postacie w całej trylogii grają bardzo, ale to bardzo ważną rolę, a ich zmagania stają się naszymi. Kibicujemy im na każdym kroku i trzymamy kciuki!
Neil Josten z uciekiniera zmienił się w chłopca, który wreszcie znalazł powód do życia, nadzieję i rodzinę, której nigdy nie miał, i za którą mógł umrzeć. Bardzo doceniam jego zapał, ciężko pracę, odwagę i zadziorność. Przeszedł przez piekło, tak jak większość drużyny, a to sprawia, że na każdym kroku mam ochotę ich przytulić i podać pomocną dłoń. Zawsze będzie mnie rozbrajać jego kultowe „Wszystko w porządku” — Neil, słonko, nic nie jest w porządku.
Andrew Minyard. Ah, Andrew. Bramkarz jest najbardziej złożoną postacią w historii. Jego zachowanie i postępowanie można rozkładać na czynniki pierwsze. Sam doświadczył ogromnego bólu, którego nie możemy sobie nawet wyobrazić. Kiedy dowiedziałam się więcej o jego przeszłości, zaczęłam płakać. Naprawdę. Wszystko to ukształtowało go w osobę, którą jest teraz. „Tak czy nie?” — najbardziej chwytające za serce słowa.
Kevin Day. W tej części przechodzi niesamowitą zmianę. W pewnym momencie sprawił, że na mojej twarzy było widać jego wielkie zaskoczenie. „Ja będę najsilniejszą figurą na całej szachownicy” — tym tekstem sprawił, że byłam z niego dumna jak nigdy dotąd.
Nicky Hemmick nadal jest jedną z najzabawniejszych postaci! Swoim humorem i czasami sprośnymi tekstami doprowadzał mnie i Lisy do śmiechu, ale i białej gorączki!
Aaron Minyard. To także zagadka. W gruncie rzeczy spokojniejszy z bliźniaków. Jego relacje z bratem stopniowo ulegają zmianie. W „The King’s Men” mamy okazję poznać dokładniejszy obraz jego przeszłości i jaką rolę grał w niej Andrew. Kibicuję mu i Katelyn z całego serducha!
Renee Walker i Allison Reynolds! Cudowne kobiety. Renne jest wspaniałą przyjaciółką, a Allison zawsze powie ci prawdę, nawet tę najokrutniejszą.
Dan i Matt. Najlepsza para, przysięgam. Dan jest silną, zdecydowaną babką, która nie da sobie w kaszę dmuchać, a Matt dzielnie ją w tym wspiera.
Wymack, Abby i Bee, to kolejne postacie warte uwagi. Razem opiekują i troszczą się o Lisy jak o swoje własne dzieci!
Do tego poznajemy także nowych, fenomenalnych bohaterów. Drużyna USC Trojan to wisienka na torcie w całej trylogii! Gdy tylko poznacie Jeremy’ego i resztę, to zrozumiecie, czemu tak mówię!
Nora Sakavic do tego wszystkiego niesamowicie opisuje mecze Exy! Przysięgam wam, że podczas czytania czułam się jakbym była na prawdziwej rozgrywce pełnej kibiców. I mimo tego, że gdzieś tam z tyłu głowy wiedziałam, jak mogą się zakończyć mecze, to i tak siedziałam, jak na szpilkach! Widać, że autorka włożyła w całą historię serce.
Tutaj romans nie gra dużej roli, ale kiedy przychodziło do delikatnych i pełnych napięcia zbliżeń, uwierzcie mi — można było się tym zachwycać i zachwycać. Zwykłe „tak” przerodziło się w słowo o kolosalnym znaczeniu!
Uwielbiam to, że te książki są mroczne i brutalne — ale także zabawne, pełne ciepła i nadziei. Podczas lektury uroniłam nie raz łzę, a były i nawet momenty, w których musiałam ją odłożyć na kilka minut/godzin, aby się po niej pozbierać. Nora Sakavic grała na moich emocjach jak na harmonijce!
Już nie będę wspominać aż tak o błędach, ale powiem jedynie, że gdzieniegdzie występują.
Na koniec chciałabym wam powiedzieć, że All for the Game to wspaniała i warta poznania trylogia. Znajdziecie w niej dosłownie wszystko: sport, dramy, miłość, problemy z zaufaniem, niestabilność psychiczną, nałogi, znęcanie się fizyczne i psychiczne, a nawet mafię. Tak, jak mówiłam wcześniej — zakochałam się w niej już od pierwszych stron i w tym momencie mam ochotę zrobić reread i powrócić do tego niesamowitego uniwersum i ponownie przeżyć te przygody z Lisami!
reread trylogii skończony z dniem 11.09.2022, kocham tak samo, jak za pierwszym razem o ile nie bardziej ❤️
Neil Josten wiedział, że przyjazd do Uniwersytetu Palmetto to był zły wybór. Wiedział, że powinien był zachować dystans i nie przywiązywać się do niczego, ani nikogo. Niestety ignorowanie Lisów i Andrew nigdy nie należało do łatwych zadań, a teraz, kiedy ich relacje...
2022-08-04
Długaśna recka, ale zapraszam serdecznie 😎
Wieczna Wojna, zakazana miłość i spiski!
Wieczna Wojna między Maridrianą a Valcottą trwa od wielu pokoleń. Śmierć poniosły tysiące istnień. Generał Zarrah Anaphora – następczyni Cesarzowej Valcotty usilnie dąży do zniszczenia wrogich sił Maridriany. Zemsta napędza jej siłę i nie spocznie, dopóki nie pośle na drugą stronę wszystkich potomków Veliantów, szczególnie króla szczura Silasa i jego następcę Kerisa. Jednakże przypadkowe spotkanie z anonimowym i urzekającym Maridrianem skłania ją do refleksji; czy przemoc, jakiej się dopuszczała, była aktem sprawiedliwości czy zbrodnią. A kolejne spotkania z nieznajomym tylko podsycają jej ciekawość.
„Niechciany następca” to bardzo dobra kontynuacja Królestwa Mostu. W większości jest to historia romantyczna z elementami akcyjnymi, nie na odwrót. Tutaj warto to podkreślić, gdyż różni się ona tym od swoich dwóch poprzedniczek. W zamian tego przyzwyczajcie się do zdrad i spisków, bo są one tutaj na porządku dziennym!
Po ogłoszeniu przez autorkę kontynuacji serii cierpliwie czekałam na trzecią część. Przeczytałam „Niechcianego następcę” z ekscytacją w oryginale kilka dni po premierze i zapoznałam się również z polskim przekładem, ale niestety z mniejszą fascynacją. Czytając po raz drugi, spostrzegłam, że wcześniej umknęło mi kilka ważnych aspektów, dlatego właśnie siedzę i przerabiam pierwotną reckę.
Historia opowiedziana w tym tomie rozpoczyna się w momencie przejęcia przez Maridrianę Ithiciańskiego mostu. Podążamy losem Kerisa i Zarrah w czasie trwania akcji w „Zdradzieckiej Królowej”. Początek mamy świeżutki, poznajemy nowe otoczenie Maridriany i Valcotty – miejsce starć żołnierzy Nerastis. Miasto pełne gruzów i trupów. To tutaj nasi bohaterowie splatają swoje losy. I prawdę mówiąc, ta część wcale nie była tak interesująca, jak się tego spodziewałam. Zaskoczeniem nie będzie fakt, że w kolejnej części historii przenosimy się do zamku w Maridrianie i powtarzamy niektóre sceny z poprzedniej części. Dla niektórych może być to utrapieniem, dla innych nie. Szczerze powiedziawszy, uważam ta część, była najlepsza ze wszystkich trzech (roboczo podzieliłam książkę na trzy części). To tutaj rozpoczynamy manipulacje, spiski i poznajemy bliżej harem! Trzecia część jest już plątaniną przednich i nowych wydarzeń. Osadzenie akcji w momencie trwania drugiego tomu miało swoje plusy i minusy. Z jednej strony wiesz, czego możesz się spodziewać, z drugiej nie.
Jak już wspomniałam historia Kerisa i Zarrah skupia się głównie na napięciu seksualnym i wzajemnym oczarowaniu. Niezmiernie lubię pióro autorki, jej książki są wciągające, przemyślane i zaskakujące. Danielle L. Jensen potrafi wzbudzić zainteresowanie czytelnika i pobudzić jego wyobraźnię. Sceny erotyczne są wyśmienicie napisane. Są śmielsze, ale z wyczuciem dobrego smaku. Zdecydowanie fanom takich wątków się one spodobają, mi samej się spodobały, a względem nich mam duże wymagania. Aczkolwiek, były momenty, w których obu bohaterom miłość (do której przejdę przy postaciach) przyćmiewała inne cele, o wiele ważniejsze i mające na uwadze miliony istnień, co mnie lekko irytowało.
Dowiadując się w drugim tomie, że Maridriański następca tronu i generał Valcotty mają się ku sobie, byłam ciekawa, co ich do siebie zbliżyło i przede wszystkim, w jakich okolicznościach się poznali. Autorka całkiem sprytnie splotła ze sobą ich drogi i początkowo byłam zadowolona rozwojem dalszej sytuacji. Podobał mi się mętlik i pewne niezdecydowanie obraną ścieżką, ale z biegiem czasu zauważyłam, że nie do końca kupuję ich „miłość”. Nie zrozumcie mnie źle, ich relacja jest iście skomplikowana i oboje mają pod górkę, ale w moim odczuciu bohaterowie nie mieli w ogóle czasu, aby wystarczająco się poznać i poczuć do siebie COŚ więcej. Nie mówię im “nie”, jestem optymistycznie nastawiona na rozbudowanie ich uczucia w kolejnym tomie.
Widziałam w kilku recenzjach stwierdzenie, że to, co grało u Lary i Arena, nie do końca gra u Kerisa i Zarrah…i muszę się z tym zgodzić.
Moja relacja z Kerisem jest skomplikowana. To mocne love-hate. Podoba mi się jego odmienność. Jest jedynym mężczyzną w rodzie Veliantów, który nie pragnie wojny tylko pokój, marzy o wolności i możliwości rozwoju. Jest całkowitym przeciwieństwem swojego ojca – do czasu. Co prawda mam problem z jego tzw. manipulacjami, gdyż nazywa się ich mistrzem, a ja bym powiedziała, że jest co najwyżej przeciętniakiem, kiedy jego własna ciotka zrobiła go w bambuko. Jednakże istnieje jeden moment w historii, a dokładnie mówiąc w rozdziale 81, w którym Kerris stracił w moich oczach. I odnoszę się tutaj do owej miłości, która doprowadziła do tragedii. Zarrah miała, choć na tyle odwagi i honoru, by wyrzec się swojego szczęścia i wyruszyć na pomoc innym. Maridriański następca nie był do tego zdolny. Postąpił samolubnie. Nie potrafię do tej pory uwierzyć w jego zuchwałość i idiotyzm. Jeśli Lara i Aren nie spiorą go na kwaśne jabłko, to ja to zrobię.
Zarrah poznawało się nadzwyczaj dobrze. Początkowo nie wzbudziła mojej sympatii, powiedziałabym nawet, że przyprawiała mnie o ból głowy. Na całe szczęście im dalej w las, przepraszam w pustynię i morze, jej charakter ulegał zmianie. Lubię jej waleczność i empatię. Zarrah poświęciła własne życie, aby wspomóc tych w potrzebie. Ma trudny charakter i ciężko przebić się przez jej mury obronne, chociaż Keris sobie szybko z tym poradził.
Mamy również walki! Jeśli podobały wam się one w „Królestwie Mostu” i „Zdradzieckiej Królowej” to te również polubicie. Nawet jak poprzedniczki was nie zachwyciły, to te to nadrobią. Gwarantuje wam to.
Zakończenie budzi zdziwienie, gdyż nie pamiętałam, aby była o nim wzmianka w poprzedniej części. Wydaje mi się, że jest nowiutkie i dlatego tak dobrze je przyjęłam. Pozostawia duży potencjał do wykorzystania w kolejnym tomie. Po cichu liczę na epicką konfrontację Lary z Kersiem. Ale jak autorka wspomniała na swojej facebookowej grupie – Aren zrobi wszystko, by uchronić swoje baby! Kochani, będzie grubo!
Do polskiego wydania został także dołączony dodatek w postaci sześciorozdziałowej historii o Larze i Arenie tuż po „Zdradzieckiej Królowej” – czyli wisienka na torcie dla fanów tej dwójki <3. Jestem nią total zachwycona.
Pisałam już o tym na Instagramie, ale powtórzę jeszcze raz: overall bardzo podobał mi się „Niechciany następca” (aczkolwiek większą fanką jestem poprzednich części). Miał swoje lepsze i gorsze momenty. Historia jest ciekawa, niekiedy bardziej dojrzalsza, skupiona głównie na romansie, ale również na polityce i trudnych wyborach. Polecam!
Długaśna recka, ale zapraszam serdecznie 😎
Wieczna Wojna, zakazana miłość i spiski!
Wieczna Wojna między Maridrianą a Valcottą trwa od wielu pokoleń. Śmierć poniosły tysiące istnień. Generał Zarrah Anaphora – następczyni Cesarzowej Valcotty usilnie dąży do zniszczenia wrogich sił Maridriany. Zemsta napędza jej siłę i nie spocznie, dopóki nie pośle na drugą stronę...
2021-11-14
Oj, ile to ja się naszukałam tej książki na internetach! Po ciężkich przeprawach przez olx i vinted „Król kruków” w końcu wylądował magicznie w progu mojego domu — a kiedy go dorwałam, nie mogłam się od niego oderwać!
Pierwsza część kruczego (wiecie, to moja robocza nazwa) cyklu zapowiada ciekawą, tajemniczą, mroczną i wartą uwagi serię. Historia zdecydowanie odbiega od książek YA fantasy, które miałam okazję przeczytać. Rozkręca się powoli, co dla niektórych może być wadą, mi osobiście w tym przypadku to nie przeszkadzało, mimo tego, że uwielbiam pędzącą akcję. A! Fajerwerków też początkowo nie ma, ale wszystko w swoim czasie. Cierpliwość popłaca, uwierzcie! Zasługą również jest przyjemny styl autorki — barwny i pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że niekiedy bardzo poetycki. Sprawnie kończyłam rozdział za rozdziałem. Jedne krótkie, drugie długie. Z odpowiednią ilością informacji na raz.
Kilka dni temu w opinii innej czytelniczki zauważyłam, że zwraca ona szczególną uwagę na bohaterów i pisze, że są najmocniejszym elementem tej historii — z czym się zdecydowanie zgodzę! Są wielobarwni, wyraziści, o sprzecznych charakterach i statusach społecznych. Rozróżniają ich minione przeżycia na dość krótkiej ścieżce życia, nie zawsze się ze sobą zgadzają, a nawet kiedy dają sobie w kość, jedno za drugim skoczyłoby w ogień.
Dlatego, że fabuła stopniowo się rozkręca, mamy okazję każdego z nich poznać z bliska. Blue i jej zwariowaną rodzinę medium składającą się z samych kobiet pod jednym dachem! Gansleya i jego motywy odnalezienia ukrytego grobowca. Adama, który usilnie chce sobie dużo — czasami za dużo udowodnić. Buntowniczego Ronana i tajemniczego Noah. Najbliżej mojemu sercu jest Ronan Lynch, którego postawę bardzo dobrze rozumiem, ale także i Blue, która czasami nie do końca umie się odnaleźć w otaczającym ją świecie.
Autorka zaznajamia nas z magią już od pierwszych stron. Przeprowadza nas przez rytuały, przepowiednie, skomplikowane i trudne do odnalezienia linie mocy. I może się wydawać, że na pierwszy rzut oka jest jej dużo, ale wcale tak nie jest. Maggie Stiefvater bardzo subtelnie podaje nam magiczne smaczki — w tym legendy i mity — co skutkuje tym, że chcemy wiedzieć więcej!
„Król kruków” pomimo tego, że schematyczny, to zaskakuje. Trzyma poziom i napięcie wzrasta z każdym nowym odkrytym elementem. Zdecydowanie jest to także wspaniała historia o przyjaźni, z której można czerpać garściami! Dla miłośników romansów — jest też taki wątek, niezwykle uroczy i delikatny.
Jest humor, jest tajemnica i małe miasteczko, młodzi, pełni wigoru bohaterowie, magia oparta na mitach i legendach, zaginiony król, a do tego przeuroczy kruk Piła! Czytajcie!
Oj, ile to ja się naszukałam tej książki na internetach! Po ciężkich przeprawach przez olx i vinted „Król kruków” w końcu wylądował magicznie w progu mojego domu — a kiedy go dorwałam, nie mogłam się od niego oderwać!
Pierwsza część kruczego (wiecie, to moja robocza nazwa) cyklu zapowiada ciekawą, tajemniczą, mroczną i wartą uwagi serię. Historia zdecydowanie odbiega od...
Minęło pięć lat od Mrocznej wojny i Emma Carstairs nie jest już przerażoną i pogrążoną w żałobie dziewczynką, lecz młodą obiecującą Nocną Łowczynią, która zamierza za wszelką cenę odnaleźć mordercę rodziców i pomścić ich śmierć. Poszukiwania zabójcy schodzą na drugi plan, kiedy Emma wraz ze swoim parabatai Julianem Blackthornem odkrywa demoniczny spisekm obejmujący całe Los Angeles. Gdyby tych komplikacji było mało, brat Juliana Mark — uprowadzony przed pięcioma laty przez Dzikie Polowanie — powraca do domu w geście dobrej woli fearie. Wszystko ma jednak swoją cenę i haczyk, a kłopoty nawarstwiają się z dnia na dzień.
Do książek Cassandry Clare zawsze miałam wielki sentyment i za każdym razem wracałam do nich z entuzjazmem. Niestety nie w tym przypadku. Otwarcie mówię, że „Pani Noc” nie podeszła mi tak dobrze, jak „Dary Anioła”, „Diabelskie maszyny” czy też „Łańcuch ze złota”. Męczyłam się z tą książką miesiąc i nie wracałam do niej z wielką chęcią. Nie mówię, że była zła. Nie. Absolutnie. Miała lepsze i gorsze momenty, jednak w moim odczuciu tych drugich było więcej.
Zacznę najpierw od samej fabuły i akcji z nią związaną. Po pierwsze, uważam, że książka mogłaby być o połowę krótsza i wyszłoby jej to na dobre. Clare niekiedy naprawdę niepotrzebnie przedłuża niektóre wątki. Rozwodzi się nad nimi kilkanaście stron, w których na dobrą sprawę powtarza to samo. Przykładowo: Emma i Julian wałkujący po raz setny o korzyściach związanych ze związkiem parabatai — załapaliśmy za pierwszym razem. Przeniesienie całej historii do Los Angeles i na dobrą sprawę próba zastąpienia Clary i Jace’a wypadła średnio. Jasne, cała główna intryga i jej poprowadzenie było świetne, ale cała reszta już mniej.
Bohaterowie. Mój największy problem z nimi związany wiąże się z Em i Julsem. Emma była mi totalnie obojętna, głównie przez swoje irytujące podejście do innych spraw nie związanych z nią samą. Jej przesadna pewność siebie totalnie mnie nie kupiła. Dziewczyna jest kopią Jace’a, do której Clare się przyznaje, kiedy bohaterowie powtarzają, że Emma jest drugim/przyszłym Jacem Herondalem. Z Julianem nie do końca się polubiłam po drugiej połowie. Odgrywał w moich oczach męczennika, który na siłę opiekował się dziećmi, nie mając z tyłu głowy tego, że w końcu dorosną, a niektóre z nich już są dorosłe w oczach Nocnych Łowców.
Jeśli chodzi o resztę postaci, to do nich nic nie mam. Przeciwnie, bardzo ich polubiłam. Zwłaszcza Marka, Kierana, Cristinę i Malcolna, z którym sprawy nabrały obrót o sto osiemdziesiąt stopni! O wiele bardziej interesowali mnie niż wysuwająca się na pierwszy plan nasza dwójka parabatai. Do tego z całej zgrai Blackthornów największą moją uwagę przyciągnął tajemniczy i zupełnie inny w charakterze i sposobie bycia Tiberius. Na horyzoncie pojawił się także nowy Herondale, który sądzę, że wywoła wiele zamieszania wokół siebie.
Przejdźmy zatem do wątku romantycznego, który nie wywierał we mnie zbyt ciepłych uczuć. Moim zdaniem został zbyt szybko i nagle przedstawiony. Nie miał czasu rozkwitnąć i dochodzę do wniosku, że został stworzony na siłę. Mowa tutaj oczywiście o zakazanej miłości Emmy i Juliana — parabatai. Zapewne romans między nimi miał być pełen uniesień i przeciwności losu, aczkolwiek był w moim odczuciu najbardziej wkurzającym tematem.
Większość, na czym opiera się „Pani Noc”, mieliśmy już okazję poznać w poprzednich książkach Clare. Ta część niestety nie jest niczym twórczym, a raczej powiedziałabym, że wtórnym.
Chciałabym przeczytać w końcu powieść spod piórka Clare, w której głównym bohaterem nie jest Nocny Łowca, a ktoś z Podziemia. Ten temat nie został w moim odczuciu wystarczająco wyczerpany, a wiem, że zabierając się za to, autorka miałaby duże pole do popisu. Czy się kiedyś takiej historii doczekam? Prawdopodobnie nie.
Na całe szczęście na koniec otrzymałam dodatkowe opowiadanie z bohaterami z „Darów Anioła”, które nazwałabym soczystą wisienką na mniej smacznym torcie 😅.
Pewnie przeczytam kolejny tom, gdyż mam nadzieję, że inni bohaterowie będą też grali tam główne skrzypce, jednak zdecydowanie z czasową przerwą.
Minęło pięć lat od Mrocznej wojny i Emma Carstairs nie jest już przerażoną i pogrążoną w żałobie dziewczynką, lecz młodą obiecującą Nocną Łowczynią, która zamierza za wszelką cenę odnaleźć mordercę rodziców i pomścić ich śmierć. Poszukiwania zabójcy schodzą na drugi plan, kiedy Emma wraz ze swoim parabatai Julianem Blackthornem odkrywa demoniczny spisekm obejmujący całe Los...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-29
Przeczytane: 29.09.2021
Nie będzie to recenzja taka jak zawsze, raczej luźna pogadanka, ot takie podsumowanie „Chain of Gold” (Łańcucha ze złota). Zapraszam!
Do tej pory przeczytałam prawie wszystkie książki Cassandry Clare i nie ukrywam, że jedne podobały mi się bardziej, a drugie mniej. Przykładowo: do serii Darów Anioła mam ogromny sentyment, gdyż od nich zaczęła się moja wariacka przygoda z czytaniem. Diabelskie Maszyny są moim zdaniem najlepszą powieścią Clare, a Panią Noc, którą aktualnie czytam, uznałabym na razie za średniaczka. Cienie Nocnego Targu i Akademię Nocnych Łowców — zbiór opowiadań — bardzo polubiłam. Clare ciekawie przedstawiła niektóre wydarzenia z życia znanych i nieznanych nam do tej pory postaci. Fajne dodatki do serii Łowców. Kroniki Bane’a i cykl Najstarszych Klątwy mam wciąż przed sobą!
Więc jak jest w przypadku „Chain of Gold”? Już wam mówię!
Cassandra Clare postawiła sobie nie lada poprzeczkę, ponieważ wielu z nas zna już bardzo dobrze świat Nocnych Łowców, pewnie niejedna osoba zastanawia się, co nowego może wymyślić jeszcze autorka? No i tu was może zaskoczę, bo uwierzcie mi, Clare ma jest dużo asów w rękawie. Tym razem przenosimy się do przeszłości i tu znajomość trylogii Diabelskich Maszyn jest konieczna, gdyż podążamy losami dzieci bohaterów wcześniej wspomnianej trylogii. Nastoletnie rozterki, walka z demonami z podziemia i tymi własnymi, brak samoakceptacji, aranżowane związki, zaufanie i jego brak, uzależnienia, miłość, nawet i wykorzystywanie, a także wiele więcej.
Z bohaterami było różnie. Nie będę wam o nich zbyt dużo mówić, bo mogłabym niechcący coś ważnego zdradzić, więc postaram się streścić. Z Cordelią się nie polubiłyśmy. Zgraję Merry Thieves uwielbiam i z chęcią bym do nich dołączyła, a jeden z członków — Matthew jest moim ulubieńcem. Jedna z bardziej skomplikowanych postaci, łamiąca serca czytelnika. Warto zapoznać się z jego backstory z Cieni Nocnego Targu! Napięcie rosnące wokół Lucie i Jessego — bomba. O Annie mogłabym czytać godzinami, a brat Cordelii Alastair przykuł moją uwagę od pierwszych stron. Przemawia do mnie jego pogarda i próby naprawienia błędów z przeszłości, z którymi nie do końca sam wie, jak sobie poradzić.
Historia ma miejsce w czasach edwardiańskich, poznajemy przeróżne zakątki Londynu. Akcja jest zbilansowana. Clare wciąż potrafi zaskoczyć czytelnika i wprawić go w osłupienie.
Wydaje mi się, że już pewnie sami znacie odpowiedź, ale tak: „Chain of Gold” mi się podobało, chociaż niektóre rozwiązania uznaje za dziwne, to myślę, że The Last Hours będzie kolejną bardzo dobrą trylogią, którą zaoferuje nam Clare.
Przeczytane: 29.09.2021
Nie będzie to recenzja taka jak zawsze, raczej luźna pogadanka, ot takie podsumowanie „Chain of Gold” (Łańcucha ze złota). Zapraszam!
Do tej pory przeczytałam prawie wszystkie książki Cassandry Clare i nie ukrywam, że jedne podobały mi się bardziej, a drugie mniej. Przykładowo: do serii Darów Anioła mam ogromny sentyment, gdyż od nich zaczęła się...
Po tragicznym wydarzeniu z jednym z chłopaków z zespołu, Lisy cudem są na dobrej drodze, by stać się zgraną drużyną zdolną zdobyć mistrzostwa. Wszystko szłoby jak z płatka, gdyby nie Andrew stojący im na drodze. Chłopaka nie obchodzą zawody, wygrana, ani przyjaźnie. Bramkarz łatwo nie odpuszcza i nie zapomina składanych obietnic. Wykuł wokół siebie mur, który trudno zburzyć, a prostą drogą do pokonania Kruków jest zjednoczenie ze sobą wszystkich Lisów. By im się to udało, ktoś będzie musiał przekonać Andrew, że dalej warto walczyć. Osobą zdolną przebić się przez emocjonalną barierę chłopaka jest sam Neil, który nie ufa nikomu poza samym sobą. Obaj nie mają jednak dużo czasu, by dojść do porozumienia i zaakceptować zaistniałą sytuację, gdyż Riko bacznie im się przygląda i nie przegapi żadnej okazji, aby zniszczyć dostatecznie Lisy.
W porównaniu z pierwszą częścią All for the Game „The Foxhole Court” „The Raven King” znacznie podnosi poziom! Ta historia, ten tom, to emocjonalny rollercoaster. Przysięgam. Przeczytałam ją na jednym wdechu i chwilę zajęło mi, nim się po niej otrząsnęłam.
Nora Sakavic stworzyła wspaniałą historię przekraczającą wszelkie oczekiwania. Nigdy nie sądziłam, że pokocham tak bardzo książkę, w której sport gra jedną z ważniejszych ról. Naprawdę nie mam słów, którymi mogłabym opisać jej wspaniałość. Może i nie będę obiektywna, ale dla mnie ta seria (w tym momencie pozostało mi siedemdziesiąt dziewięć stron, aby skończyć trzeci tom) jest idealna. „The Raven King” sprawił, że śmiałam, płakałam i cieszyłam się jednocześnie. Sakavic wykreowała niesamowite uniwersum, w którym ból, śmierć, problemy psychiczne i fizyczne, towarzyszą postaciom na każdym kroku. Zrobiła to jednak umiejętnie i chwała jej za to, bo uwierzycie bądź nie, nie jest to łatwą z pozoru sprawą.
Wiecie, jest coś w tym, że skrzywdzone postacie przyciągają nas (mnie zwłaszcza) do siebie. Sprawiają, że dopinguję im i wspieram w ich życiowej drodze. Obłędne jest to, że w tej serii nie znajdę postaci, której bym nie lubiła. Uwielbiam każdą. Nawet Riko, który jest popapranym szaleńcem i psychopatą, przez którego cierpią inni. Autorka zdecydowanie ma dar do tworzenia unikatowych bohaterów. Skupia się na wszystkich aspektach ich życia. Krzywdzi, a potem stopniowo składa ich do kupy. Do tego dochodzą wszystkie skrywane przez lata tajemnice, które stopniowo wychodzą na jaw i rozwalają na łopatki. Majstersztyk.
Problemy Neila narastają z każdym dniem, sytuacja z Moriyamami się pogarsza, a potwór z jego koszmarów jest coraz bliżej. Chłopak powoli uczy się ufać i pokładać nadzieję w innych. Exy i Lisy, to rzeczy, które sprawiają, że napastnik dzielnie walczy o to, co mu pozostało. Nie da sobą pomiatać.
Andrew. Andrew. Andrew… To twardy orzech do zgryzienia. Mimo to ze strony na stronę kocham go coraz bardziej. Jest w nim coś wyjątkowego i specjalnego. Nareszcie zrozumiałam, jakie blizny będzie musiał nosić do końca swoich dni, a także, z czym się mierzyć.
Poza tym jakbym mogła nie wspomnieć o Kevinie Dayu — zaciekłym, ale zastraszonym chłopaku, Nickym — ikoną humoru, Aaronie — dupkiem do granic, ale kochającym skrycie bliźniaku, Matcie i Dan — lojalnych do samego końca, zdeterminowanej Allison i przesłodkiej Renee! Są rozbitkami z różnych części świata, ale razem tworzą rodzinę!
W tym, jak i w poprzednim tomie Nora obrazuje nam gamę zmagań Lisów. Przedstawia jakie ważne jest zaufanie i troska o drugiego człowieka. Dosadnie przekazuje, że wszyscy zasługują na miłość. Opisuje, jak ważna jest praca nad samym sobą i mimo trudów nie można się poddawać.
Smuci mnie jednakże to, że błędy gramatyczne i interpunkcyjne nadal występują w lekturze. Wydawnictwo mogło się z tym akurat lepiej postarać.
Kurczę, ta recenzja to zachwyt w czystej postaci, ale nic na to nie poradzę! Z pewnością kiedyś mieliście tak, że zakochaliście się w jakieś serii od samego początku!
Przepraszam Sir! Gdzie mogę złożyć papiery, by dostać się do drużyny Palametto State University?
Po tragicznym wydarzeniu z jednym z chłopaków z zespołu, Lisy cudem są na dobrej drodze, by stać się zgraną drużyną zdolną zdobyć mistrzostwa. Wszystko szłoby jak z płatka, gdyby nie Andrew stojący im na drodze. Chłopaka nie obchodzą zawody, wygrana, ani przyjaźnie. Bramkarz łatwo nie odpuszcza i nie zapomina składanych obietnic. Wykuł wokół siebie mur, który trudno...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Neil Josten jest zapalonym graczem Exy, który podpisał kontrakt z drużyną Uniwersytetu Stanowego Palmetto, ale jest również uciekinierem i synem groźnego przestępcy znanego pod pseudonimem „Rzeźnik”. Podpisanie kontraktu ze znaną drużyną Lisów wydaje się więc ostatnią rzeczą, jaką chłopak taki jak Neil powinien zrobić. Kłamstwa pozwolą mu zachować fałszywą tożsamość, dopóki ktoś go nie przejrzy, a jeśli prawa wyjdzie na jaw, Neil będzie martwy. Problemy niestety nawarstwiają się z każdym minionym dniem, a jeden z zawodników Lisów, to ktoś z przeszłości Neila. Niewłaściwy krok i chłopak zaprzepaści szansę, jaką zesłał mu los. Może wreszcie uda mu się odnaleźć kogoś, dla kogo warto żyć i coś, o co warto walczyć.
Historia opisana przez Norę Sakavic w „The Foxhole Court” zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Nie jest to fantastyka, a lektura nie raz, nie dwa, a kilkanaście razy mnie nieźle zaskoczyła. Książka jest inna niż wszystkie. Jest specyficzna. Bardzo. Nie każdemu może się spotkać. Jednak, jeśli tylko dacie jej szansę, to porwie was aż do ostatniej strony. Autorka porusza wszelkiego rodzaju tematy tabu i ich nie bagatelizuje. Rzuca nas zdecydowanie na głęboką wodę.
Głównym bohaterem jest Neil Josten — chłopak zagadka. Dzieciak o trudnej i skomplikowanej przeszłości. Wraz z nim poznajemy drużynę Lisów i co warto zaznaczyć, Nora Sakavic koncentruje się na każdym z nich osobna. Nie spycha nikogo na dalszy plan. Autorka stworzyła barwne postacie, które mają liczne wady i problemy. Każdy z nich ma skazy i blizny. Nie są idealni, a część z nich jest zdecydowanie popaprana. Daję słowo, że takich nigdzie nie spotkaliście.
Zatrzymując się jeszcze przy postaciach, chciałabym powiedzieć, że podobało mi się wejście w psychikę Neila i nie tylko jego. Takiego zróżnicowania charakterów i osobowości bohaterów jeszcze nie spotkałam. A Andrew — bramkarz Lisów — jest najbardziej pokręcony z nich wszystkich, ale szczerze, za to go uwielbiam.
Fabuła powoli toczy się do przodu i absolutnie mi to nie przeszkadza. Uważam, że jest to bardzo dobre posunięcie, bo mamy czas na przyswajanie nowych informacji. Autorka po kolei odkrywa przed nami karty, jednak strzeżcie się, bo w niespodziewanych momentach zrzuci na was taką lawinę, że szczęka pozostanie na podłodze.
Pierwszy raz spotkałam się z tak dobrze rozwiniętym sportem w książce. Nora Sakavic przedstawia nam Exy na wzór Lacrosse. Kto oglądał Teen Wolfa, od razu będzie wiedział, na czym polega ta rywalizacja, a nawet jeśli nie, to nie macie się o co martwić, gdyż gra będzie od podstaw wytłumaczona.
Niby akcja nie gna na łeb na szyję, a mimo to dziej się sporo.
Tutaj znajdziecie wszystko: sport, dramy, miłość, problemy z zaufaniem, czy też niestabilność psychiczną, nałogi, znęcanie się fizyczne i psychiczne, a nawet mafię.
Wachlarz emocji gwarantowany. Podczas czytania, poczujecie się, że zjeżdżacie naprawdę z wysokiej kolejki górskiej.
Niestety muszę się przyczepić do błędów gramatycznych i interpunkcyjnych, które występują i nie jest ich mało… Specjalnie sprawdziłam w recenzjach czy inni czytelnicy je zauważyli i owszem, nie byłam jedna. Nawet imiona zostały niepoprawnie odmienione, a jedno było napisane dwa razy zupełnie inaczej.
Zakończenie chwyta za serce i zmusza do sięgnięcia od razu po drugi tom — i tak też zrobiłam!
Historia zdecydowanie warta poznania! Jeśli macie okazje po nią sięgnąć, to nie zwlekajcie!
Neil Josten jest zapalonym graczem Exy, który podpisał kontrakt z drużyną Uniwersytetu Stanowego Palmetto, ale jest również uciekinierem i synem groźnego przestępcy znanego pod pseudonimem „Rzeźnik”. Podpisanie kontraktu ze znaną drużyną Lisów wydaje się więc ostatnią rzeczą, jaką chłopak taki jak Neil powinien zrobić. Kłamstwa pozwolą mu zachować fałszywą tożsamość, dopóki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Rayn początkowo nieświadoma konsekwencji swoich przyszłych czynów, wskrzesza Aidena — tajemniczego mężczyznę, który pojawił się śmiertelnie ranny na terenie owianego tajemnicą Zakonu Inayari. Od tej pory obydwoje zostają połączeni mistyczną więzią, której nie są w stanie zrozumieć. Dzielą ze sobą emocje, sny oraz potrafią wyczuć swoją obecność. Rayn nie jest pewna, czy jej myśli w stu procentach należą do niej, czy Aidena. Gdyby tego było mało, okazuje się, że Mojry — boginie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości są w to również uwikłane, a każda przyszła decyzja głównych bohaterów, zaważy o losach świata.
O ile stronię od polskiej fantastyki, czy też jakichkolwiek innych książek w naszym ojczystym języku, to tak coraz bardziej zaczynam się do nich przekonywać (wiadomo, są granice gatunkowe). „Mojra: Przeklęte dzieci Inayari” to dobry, wciągający, ze świetnym humorem debiut Agnieszki Kulbat.
Rozpoczynamy przygodę w mroźnych, mrocznych murach Inayari wraz z Rayn — główną bohaterką, postacią z krwi i kości. Uzdolnioną runiczną. Kapłanką ze sprzecznościami. Dziewczyną nieznającą życia poza zakonem. Nie do końca jeszcze wiem, czy bardziej przechylam się do lubienia, czy też nie Rayn. Nie zgadzałam się z niektórymi jej decyzjami i w pewnych momentach miałam wrażenie, że jest nazbyt ufna i naiwna, ale daję jej jeszcze szansę, więc zobaczymy.
Mamy także Aidena, tajemniczego mężczyznę, który przysporzył Rayn masę problemów. Chłopa z fajnym charakterem i niezłym poczuciem humoru. Agnieszka Kulbat sprawnie prowadzi relację między dwójką naszych głównych bohaterów — nie za szybko, nie za wolno, a w sam raz. Ich więź na całe szczęście nie jest romantyzowana, kryje się za nią znacznie więcej!
Bardzo polubiłam się również z niektórymi pobocznymi postaciami, mam tutaj na myśli nieśmiałą i strachliwą Aurorę, dzielną i tajemniczą Elys, odważnego Sandera (moje słoneczko) i Yrisha, którego na dobrą sprawę za dużo nie było, ale jego cięte gadki zdecydowanie do mnie przemówiły. Z nich wszystkich jednak najbardziej jestem ciekawa przeszłości Elys — dlaczego postanowiła dołączyć do zakonu, gdzie i kto ją wcześniej trenował — oraz Sandera, który wprowadził niezłe zamieszanie.
Magia w historii opiera się o runy i w przypadku medyczek energii życiowej. Osób umiejących korzystać z run, czyli runicznych, jest bardzo mało. Jest to rzadka i mało spotykana profesja, której podejmują się wyznawczynie. W zakonie dziewczęta szkolą się również na medyczki i skrytobójczynie, a w przypadku tych drugich zostanie jedną z nich, jest niezwykle ciężkie. Powrócę jeszcze na chwilę do kwestii samych run, gdyż nadal pozostają one dla nas niezłą zagadką, ale wierzę autorce, że ujawni ona nam ich rąbek tajemnicy.
Jeśli chodzi o samą akcję — początkowo troszkę ciężko było mi się wkręcić w całą historię. W moim odczuciu brakowało pewnej żwawości w niektórych scenkach, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo kilka stron dalej, akcja weszła na pełnej!
Mam też trochę pytań odnośnie do samego zakonu, ich kapłanek i magii. Jak na razie nie dostałam na nie odpowiedzi, ale mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni.
No i finalnie — czy mi się podobało? Tak. Miło spędziłam czas przy lekturze, a to się ceni. Wiecie, książka nie jest idealna, ma pewne mankamenty, ale ze względu na to, że dobrze się podczas czytania bawiłam, to sięgnę z zainteresowaniem po kolejny tom!
Rayn początkowo nieświadoma konsekwencji swoich przyszłych czynów, wskrzesza Aidena — tajemniczego mężczyznę, który pojawił się śmiertelnie ranny na terenie owianego tajemnicą Zakonu Inayari. Od tej pory obydwoje zostają połączeni mistyczną więzią, której nie są w stanie zrozumieć. Dzielą ze sobą emocje, sny oraz potrafią wyczuć swoją obecność. Rayn nie jest pewna, czy jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dwór seksów i żenady.
Kiedy dobre dwa lata temu skończyłam „Dwór skrzydeł i zguby”, powiedziałam, że z chęcią przeczytałabym kontynuację Dworów, ale wiecie co — cofam swoje słowa. Ta część jest zupełnie niepotrzebna. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle została wydana, ponieważ nie wnosi nic nowego. Czy ktokolwiek sprawdzał tę książkę? Przez 751 stron wynudziłam się jak nigdy dotąd.
Trzech poprzednich tomów jestem fanką, a raczej byłam, gdyż ta część sprawiła, że znienawidziłam w tej serii dosłownie wszystko. Począwszy od świata, kończąc na postaciach, które bardzo lubiłam. Do bohaterów i świata jeszcze wrócimy, chciałabym za to poruszyć najpierw kwestię, która zasługuje najbardziej na komentarz. Chodzi mi tutaj o sceny erotyczne. Ugh. Od czego by tu zacząć. Może od tego, że Maas nie potrafi pisać scen łóżkowych, erotycznych, zwał jak zwał. Wiecie, nie sztuką jest napisać erotyk. Sztuką jest napisane go sensownie, ładnie i przede wszystkim smacznie. Pani Maas absolutnie tego nie potrafi i lepiej dla niej, aby więcej już się za takie wątki nie zabierała. Ile razy na boga można powtarzać „seed” albo „cock”? Ile razy można czytać o tych samych scenach, tylko w innych miejscach i pozycjach? Dlaczego wszystkie problemy bohaterów muszą być rozwiązywane za pomocą seksu i do tego sprowadzane? Pominę już fakt, że Nesta jest przez całą część tak napalona, że nawet demon musiał ją o tym uświadomić. Mówienie o tym już nawet nie jest śmieszne. To dno. Sceny erotyczne doprowadziły mnie końcowo do napadów śmiechu, przewracania oczami, wewnętrznego bólu i męczarni.
Bohaterowie. Tutaj będzie się działo.
Na pierwszy ogień weźmy Nestę i Elain. Sukę i idiotkę. Tej pierwszej nie lubiłam już od początku serii i dodatkowo się w tym utwierdziłam. Wszyscy czekaliśmy na wytłumaczenie dotychczasowego zachowania Nesty i powiem wam, że jest one śmiechu warte. Absolutnie mnie nie przekonuje. Na ostatnich szesnastu stronach Nesta dostaje jakiegoś cudownego olśnienia i przechodzi niesamowitą duchową przemianę. Obraża i obwinia o swoje cierpienie wszystkich dookoła, pluje jadem, ale ostatecznie zdaje sobie sprawę, że wszyscy jej nienawidzą i ups, nie ma do kogo się odezwać, więc ich poprzeprasza. Mówią, że lepiej późno niż wcale, nie?
Elain. Po co ona jest w tej części? Poza użalaniem się nad sobą i współczuciem innym uświadomieniem sobie także, że Nesta faktycznie jest paskudna i nie da się z nią żyć, o czym wiedzą wszyscy inni. Gdyby jej nie było, nadal nic by się nie zmieniło.
Rhysand i Feyra, Kasjana zostawmy na później. Ta dwójka miała już swój czas, czy moglibyśmy zostawić ich w spokoju? Kochałam tę parę, ale Maas sprawiła, że ją znienawidziłam. Pojawiają się tylko po to, aby Rhys roztaczał wokół siebie „groźną” i obronną aurę, Feyra nie miała własnego zdania i możliwości decydowania o sobie, a na dodatek przypomnijmy czytelnikom, że cały czas się pieprzą i nie robią nic więcej. O, nie przepraszam. Składają też idiotyczną przysięgę.
Kasjan. Mój drogi Kasjan. Naprawdę go lubiłam, bardzo. Chłop miał świetne poczucie humoru, był sarkastyczny i potrafił się odpowiednio zachować, kiedy sytuacja tego wymagała, ale dłużej już tego nie potrafi. Za to biega jak piesek za Nestą. Nie umie utrzymać „sprzętu” (xD) w spodniach i jedynie, o czym myśli, to o przeleceniu Nesty. Dlaczego Sarah? Naprawdę chciałabym wiedzieć, dlaczego tak go skrzywdziłaś. Nie chce mi się wierzyć, że Illyrian mający ponad pięćset lat, przez cały ten czas nie umiał znaleźć żadnej innej odpowiedniej dziewczyny, bo przecież to Nesta sprawia, że aż go roznosi.
Chciałabym powiedzieć, że z pozostałymi postaciami jest lepiej, ale nie mogę. Amrena — tak, ta silna Amrena — drży i prawie ucieka w popłochu na widok Nesty, cholera wie czemu. Azriel na dobrą sprawę nie zrobił nic złego, ale przez fantazję, którą wyobraziła sobie z nim i Kasjanem Nesta, nie mogę patrzeć na niego jak dawniej. Wątek Mor i Erisa był niejakim zaskoczeniem. Dochodzą nowe postacie, „przyjaciółki” Nesty — Emerie i Gwyn i szczerze nie mam pojęcia, jak i jakim cudem funkcjonuje ta znajomość. Bohaterowie zostali strasznie zniszczeni.
Relacje między postaciami, to kolejna porażka. Nie ma nawet o czym do końca mówić, bo tych relacji jest brak. Nesta i Kasjan nawet nic do siebie szczególnego nie czują oprócz chorego przyciągania, które powoduje, że co dwadzieścia stron muszą się obmacywać i ocierać o siebie…
Przejdźmy do tego, że autorka absolutnie nie trzyma się pewnych reguł, które sama ustanowiła w uniwersum. Pisze tę historię jakby o nich zapomniała, przez co lektura jest miejscami nielogiczna, niespójna i absurdalna.
Plot. Właściwie jaki plot? Generalnie, gdyby usunąć sceny erotyczne, cringe’u, niepotrzebne nikomu opisy (np. muzyki i instrumentów przez 10 stron) i totalnie niedorzeczne dialogi, z tej książki nie zostałoby wiele. Maas powtarza swoje schematy po raz dziesiąty, setny, a nawet tysięczny. Nic w tej historii nie zaskakuje. I niby autorka porusza ważne kwestie związane z zaburzeniami psychicznymi, czy też przemocą cielesną, ale robi to tak nieumiejętnie, że szkoda gadać.
Naprawdę chcę zapomnieć o tym. Żałuję, że to przeczytałam. Według mnie ten tom jest niepotrzebny. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jest to skok na kasę, bo wszystkim wyszłoby na dobre, gdyby ta część niepowstała. Porn without plot. Tyle w temacie.
Dwór seksów i żenady.
Kiedy dobre dwa lata temu skończyłam „Dwór skrzydeł i zguby”, powiedziałam, że z chęcią przeczytałabym kontynuację Dworów, ale wiecie co — cofam swoje słowa. Ta część jest zupełnie niepotrzebna. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle została wydana, ponieważ nie wnosi nic nowego. Czy ktokolwiek sprawdzał tę książkę? Przez 751 stron wynudziłam się jak nigdy...
Galadriel Higgins uczęszcza do Scholomance — nietypowej szkoły magów, w której nie ma nauczycieli, którzy prowadziliby lekcje, wakacji, przyjaźni między uczniami, a paradowanie samotnie korytarzami oznacza śmierć. Strategiczne sojusze i potwory wychodzące z wentylacji są na porządku dziennym. Zasady w Scholomance są proste i jeśli chcesz przetrwać, i nie dać się za własną głupotę uśmiercić, musisz ich przestrzegać. El równie dobrze mogłaby mieć zasady gdzieś i opuścić szkołę w mig, dzięki magii, którą dysponuje, jednak istniałoby duże prawdopodobieństwo, że zza jej murów wyszłaby sama…
Pierwsze spotkanie z twórczością Naomi Novik uznaje za dość nijakie. Nie zrozumcie mnie źle, były elementy, które mi się podobały i przypadły do gustu, ale były i też takie, co do których mam wątpliwości. Autorka przedstawiła nam nowatorski sposób prowadzenia szkoły magów, z którym do tej pory nigdy się nie spotkałam.
Szkoła pełna drapieżnych i krwiożerczych potworów, ale i cwanych uczniów? Bomba. Naprawdę spodobał mi się sposób przedstawienia Scholomance. Placówka odbiega w zupełności od innych obrazów szkół w powieściach, jakie znamy. Jej system jest skomplikowany i z całą pewnością trzeba się skupić podczas czytania. Novik wyjaśnia nam fascynujące korzyści bycia w enklawie.
W tym wszystkim jest także bardzo dobry system magiczny, który działa na zasadzie równowagi. Uczniowie nie rzucają czarów znikąd. Tworzą dzięki swojej lub czyjejś energii witalnej.
Z El ciężko było mi się polubić. Dziewczyna jest ciężka w obyciu, chamska i opryskliwa. Fakt zmienia się na przestrzeni kart powieści, jednak nadal nie do końca pałam do niej sympatią. Ciekawiej (w moim odczuciu) jest z innymi bohaterami. Autorka barwnie prezentuje nam postacie różnej reprezentacji. Szczególnie zainteresował mnie Orion, który swoją nieśmiałością i głupotą przyznam, że nieźle mnie rozbawił.
Co warto również zauważyć, to przedstawione przez autorkę procesy dorastania, samoakceptacji i zrozumienia.
Niestety największym minusem według mnie w lekturze, to brak akcji. Owszem, są sceny walk i nie zaprzeczę temu, że są ciekawe, zapierające niekiedy dech w piersi i intrygujące, ale jest ich zdecydowanie za mało! Pojawiają się na początku i do końcowych setnych stron ich nie ma. Do tego dochodzi także powtarzalność scen, gdzie każda kolejna nie wnosi nic szczególnego do powieści.
Coś, co jeszcze mi przeszkadzało, to masywne i często zbiegające z konkretnego toru opisy (dosłownie wszystkiego). Były momenty, w których musiałam wrócić do poprzedniego zdania, bo już nie pamiętałam, o czym czytałam, gdyż większość informacji była nużąca i zbędna. A skoro już jesteśmy przy opisach, to dodam jeszcze tyle, że przez nie było zdecydowanie mało dialogów między postaciami.
Jak mówiłam, mam mieszane uczucia. Nie za bardzo mi się lektura podobała, aczkolwiek miała w sobie elementy, które mnie zafascynowały i wpadły do listy plusów. Pewnie sięgnę po kolejny tom, gdyż ostatnie dwa rozdziały mnie zaciekawiły.
Galadriel Higgins uczęszcza do Scholomance — nietypowej szkoły magów, w której nie ma nauczycieli, którzy prowadziliby lekcje, wakacji, przyjaźni między uczniami, a paradowanie samotnie korytarzami oznacza śmierć. Strategiczne sojusze i potwory wychodzące z wentylacji są na porządku dziennym. Zasady w Scholomance są proste i jeśli chcesz przetrwać, i nie dać się za własną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-15
Dziękuję wydawnictwu Jaguar za egzemplarz!
Cain i Warden jeszcze trzy lata temu walczyli ramię w ramię przeciwko krwiożerczym kreaturom i mieli do siebie bezgraniczne zaufanie. Dziś prawie wszystko ich dzieli, a rany, które zadali sobie w przeszłości, są wciąż świeże. Jednak kiedy partner Cain ginie bez śladu, a król wampirów — Isaac powraca, muszą ponownie stanąć razem do walki. Czy mimo trzyletniej przepaści nadal będą w stanie sobie zaufać?
Wiele osób podkreśla, że drugi tom jest zdecydowanie lepszy pod względem akcyjnym i bardziej dynamiczny niż pierwszy, i w połowie się z tym zgodzę. Walk jest więcej, są bardziej zacięte, a podczas ich trwania bohaterowie obrywają. Ponadto autorki bliżej opisują nam kwatery hunterów, zasady i hierarchię. Aczkolwiek w moim odczuciu historia jest miejscami niedopracowana i już tłumaczę, dlaczego tak uważam.
Pierwszym moim zarzutem jest szybka i gwałtowana zmiana Wardena. Mieliśmy już okazję poznać go w „Mocy amuletu” i tam ukazał się nam jako opryskliwy, tajemniczy, nieznający sprzeciwu hunter. Tutaj natomiast po powrocie do domu i ponownym spotkaniu z Cain zaczął zachowywać się jak dzieciak. Miękł przy niej momentalnie. Rozumiem, że wspomnienia i dawno skrywane uczucia powróciły, a dziewczyna będąca na wyciągnięcie ręki, niczego mu nie ułatwia, jednak gdyby Warden utrzymał swój charakter z pierwszego tomu i stopniowo w trakcie zmieniał swoje podejście, to sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej.
Sama Cain również nie przypadła mi do gustu. Co prawda dziewczyna stara się przestrzegać zasad obowiązujących w kwaterze, jest sumienna i dokładna, ale mimo to wydawała mi się momentami natarczywa, naiwna i głupiutka. Chociaż chciałabym podkreślić, że zmiany, do jakich dąży dziewczyna, mnie samej się podobały. Fajnie, że widzi nierówność w hierarchii Edynburskiego instytutu hunterów i chce go zmienić.
Dodatkowo romans między dwójką głównych bohaterów jest widoczny od samego początku. Moim zdaniem rozwija się zbyt błyskawicznie. Nie czuć między nimi chemii. Działają w moim odczuciu gorzej niż Roxy i Shaw.
Cieszy mnie jednak fakt, że postać Kevina — posłańca śmierci, została w tym tomie szczerzej opisania. Ciekawym i śmiesznym zabiegiem było przedstawienie go, jako fana k-popu.
Mam także zarzut odnoszący się do podziału dobra i zła w tej historii. Nie podobało mi się, że wszystkie magiczne stworzenia były wrzucone do jednego wora. Nie chce mi się wierzyć, że wśród tysięcy wampirów, nie znajdzie się chociaż jedna osoba określona mniej jednoznacznie. Mam nadzieję, że coś w tej kwestii się zmieni i w przyszłych tomach dostaniemy większą postaciową różnorodność.
Historia miała swoje lepsze i gorsze momenty. Niestety mnie plot twisty zastosowane przez autorki w ogóle nie porwały. Dla mnie były one do przewidzenia.
Odnoszę wrażenie, że ja się od tej części odbiłam. Biorąc ją pod lupę jako całokształt, uważam, że pierwsza część cyklu była zdecydowanie lepsza. Nie będę ukrywać, ale troszkę się na niej wynudziłam. Przed nami jeszcze cztery tomy i pomimo tego, że ten niekoniecznie mi się spodobał, to jestem ciekawa kolejnych. Może w trzeciej części dostaniemy Grim hunterów?
Dziękuję wydawnictwu Jaguar za egzemplarz!
Cain i Warden jeszcze trzy lata temu walczyli ramię w ramię przeciwko krwiożerczym kreaturom i mieli do siebie bezgraniczne zaufanie. Dziś prawie wszystko ich dzieli, a rany, które zadali sobie w przeszłości, są wciąż świeże. Jednak kiedy partner Cain ginie bez śladu, a król wampirów — Isaac powraca, muszą ponownie stanąć razem do...
Kiedy Lara — królowa na wygnaniu, zdrajczyni Ithiciany i Maridriny — dowiaduje się, że Aren został wzięty przez jej ojca do niewoli, podejmuje niezwłocznie decyzję odbicia go. Wie jednak, że zachował go przy życiu tylko i wyłącznie dlatego, aby Lara wpadła w jego pułapkę. A ona całkowicie świadomie zamierza w nią wpaść, mając ze sobą grupę niezwykle niebezpiecznych i przebiegłych kobiet — jej sióstr.
Na sam początek na pochwałę zasługuje akcja, która nie zwalnia od samego początku. Czas spędzony przy tej książce przelatuje nam przed oczami. Danielle L. Jensen stopniowo buduje napięcie, które wzrasta z każda kolejną stroną. Wie jak pobudzić emocje w czytelniku. Doskonale steruje intrygami i w idealnych momentach uchyla przed nami rąbki tajemnic.
Autorka w tym tomie przedstawia nam skomplikowaną relację Arena z Laurą. Jesteśmy świadkami tego, jak zdrada potrafi wstrząsnąć człowiekiem i wpłynąć na jego późniejsze decyzje. Lara na każdym kroku odczuwa konsekwencje popełnionych błędów i za wszelką cenę stara się je naprawić. Uparcie dąży do uwolnienia Ithiciany i przywrócenia jej suwerenności. Przysięga sobie, że nie spocznie, dopóki nie wypełni postanowionych celów.
W tej części role się odwróciły i to Aren chwilami doprowadzał mnie na skraj irytacji. Chodzi konkretnie o momenty, w których mimo usilnych tłumaczeń Lary, mężczyzna nie potrafił jej zrozumieć i myślał jedynie zerojedynkowo. Jestem ciekawa, co on by w jej sytuacji zrobił, biorąc pod uwagę szkolenie i wpajane kłamstwa do głowy Laury. Na całe szczęście Aren zmienił później swoje nastawienie i zaczął dostrzegać więcej szczegółów.
Najbardziej jestem zachwycona tym, że nareszcie mogliśmy poznać tajemnicze siostry Lary. Danielle L. Jensen ukazała nam cudowną, wspierającą relację między rodzeństwem. Dziewczyny były gotowe oddać za siebie życie. Kiedy jedna z nich potrzebowała pomocy, pozostałe się skrzyknęły i niezwłocznie tę pomoc dostarczyły. Chciałabym, aby takich ciepłych rodzinnych relacji w książkach było więcej.
Intryg, spisków, nowych sojuszy i zdrad w tym tomie jest masa. Dokładnie tak jak walk, które przyspieszają bicie serca i zapierają dech w piersi!
Dodatkowo w „Zdradzieckiej królowej” dochodzą nowe postacie drugoplanowe, które niewątpliwie zwróciły moją uwagę. Mowa tutaj szczególnie o bracie Lary — Kerisie. Młody mężczyzna ma wiele asów w rękawie i niezaprzeczalnie przyciąga uwagę. Mam nadzieję, że już niedługo będziemy mieli okazję się z nim zaznajomić bliżej.
Kontynuacja dorównuje, a nawet niekiedy przerasta poprzednią część. Nie ma tutaj nudy ani zbędnego gadania. Dzieje się dużo i ja to bardzo lubię. Jestem bez dwóch zdań zwolenniczką wartkich akcji i sądzę, że im ich więcej, tym lepiej!
Zakończenie — bomba! Napięcie sięgało zenitu! Wręcz nie do opisania! Ale mimo wszystko uważam, że brakowało mu paru dodatkowych stron, aczkolwiek czytałam z wypowiedzi autorki, że zostawiła je ona specjalnie niedokończone, ponieważ w przyszłych tomach będzie miało one swoją kontynuację, więc trzymam za słowo!
„Zdradziecka królowa” szalenie mi się podobała, wybaczam jej nawet momenty zwątpienia w Arena. Podczas lektury możemy doświadczyć dosłownie całej gamy uczyć, wrażenie gwarantowane!
Kiedy Lara — królowa na wygnaniu, zdrajczyni Ithiciany i Maridriny — dowiaduje się, że Aren został wzięty przez jej ojca do niewoli, podejmuje niezwłocznie decyzję odbicia go. Wie jednak, że zachował go przy życiu tylko i wyłącznie dlatego, aby Lara wpadła w jego pułapkę. A ona całkowicie świadomie zamierza w nią wpaść, mając ze sobą grupę niezwykle niebezpiecznych i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-01
Lara w swoim życiu ma dwa cele — wypełnić przysięgę z traktatu pokojowego podpisanego piętnaście lat temu i poślubić na mocy niego króla Arena, ale również rzucić na kolana jego królestwo. Szkolona od najmłodszych lat na niebezpiecznego, urokliwego i przebiegłego szpiega, gotowa zrobić wszystko, aby ocalić od klęski Maridrianę, dociera do Królestwa Mostu. Jej zadaniem jest zdobycie jak największej ilości przydatnych informacji dotyczących tajemniczego i nie do zdobycia mostu, a jeśli jej się powiedzie, to w jej ojczyźnie nareszcie zapanuje dobrobyt, a ona sama uwolni się spod ręki ojca. Jednak z każdym kolejnym dniem spędzonym na Ithicanie, Lara zastanawia się po której stronie leży dobro, a po której zło i czy na pewno wszystko, o czym do tej pory słyszała z ust jej dawnych mistrzów, to prawda. W końcu będzie zmuszona wybrać, po której stronie konfliktu się opowie — swojej ojczyzny, czy Ithicany.
Danielle L. Jensen miałam okazję poznać, przy trylogii Klątwy i już wtedy autorka zachwyciła mnie swoim piórem. Tak samo było w przypadku „Królestwa Mostu”, które od samego początku mnie oczarowało. Historia, którą stworzyła Danielle L. Jensen, jest barwna, magiczna, zaskakująca i pełna tajemniczości. Nie sposób było się od niej oderwać!
Niezwykle urzekł mnie wykreowany świat, a zwłaszcza Ithicana, której autorka poświęciła znacznie więcej miejsca i obszernie ją opisała. Mamy tutaj problemy, trudności i zmagania, z jakimi idzie walczyć temu krajowi na każdym kroku. Współczułam mieszkańcom i razem z nimi chciałam unieść broń i stanąć w obronie państwa. Ithicana stworzona jest na wzór dżungli, co również mnie zaskoczyło, bo jednak rzadko na takie rejony w książkach trafiałam. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jest inspirowana niekiedy lasami deszczowymi, wiecie, duża wilgoć, wysoka i utrudniająca życie temperatura i różnorodna forma życia — czuliście ten vibe?
W tym wszystkim brakowało mi jedynie mapki zamieszczonej w książce. Mimo licznych i pięknych opisów momentami łapałam się na tym, że gubiłam się w trakcie czytania i nie wiedziałam, gdzie, w jakiej odległości znajduje się dane państwo.
Autorka obdarza nas wieloma opisami żeglugi, przedstawia nam statki znajdujące się w zasięgu wzroku Lary i Arena, a także zarzuca paroma niebezpiecznymi w skutkach walkami.
Oprócz tego wszystkiego byłam także zachwycona bohaterami, którzy skradli moje serce od początku do końca. Danielle L. Jensen wspaniale przedstawiła główne, jak i poboczne postacie. Ukazała ich wady i zalety. Nie koloryzowała, a dzięki temu, że autorka postawiła na dwie perspektywy — Arena i Lary, to mogliśmy doskonale ich poznać.
Zacznę od Arena, ponieważ to on został moim ulubieńcem. Bohater z krwi i kości, niedający sobie w kaszę dmuchać, o dobrym i szczodrym sercu. Mężczyzna dbający o swoich i walczący do ostatniej utraty krwi. Uparty i stawiający zawsze na swoim.
Lara, sprytna, wyszkolona i zdecydowanie brawurowa kobieta. Skrupulatnie dążąca do wyznaczonego celu, momentami niezważająca na konsekwencje. Polubiłam Larę równie mocno, jak Arena, aczkolwiek były momenty, w których przyprawiała mnie o ból głowy. Zwłaszcza wtedy, kiedy prawdę miała tuż przed nosem, a nie potrafiła jej dostrzec i ślepo podążała za dawnymi naukami.
Nie mogę narzekać również na wątek polityczny, bo był ciekawie moim zdaniem rozbudowany i rozłożony w czasie. Relacja Lary i Arena była doskonale poprowadzona, ich przepychanki słowne sprawiały, że na mojej twarzy gościł uśmiech. Cieszę się, że autorka doskonale zróżnicowała przebieg ich relacji, bo nie była ona ani przesłodzona, ani niedokładnie opisana.
Cóż mogę więcej rzec, „Królestwo Mostu” jest bardzo dobrą lekturą, przy której wspaniale spędziłam czas. Danielle L. Jensen wie jak budować napięcie i je rozładowywać. Przez tę książkę zdecydowanie się płynie!
„Królestwo Mostu”, to z pewnością książką, z którą chce się zerwać nockę!
Lara w swoim życiu ma dwa cele — wypełnić przysięgę z traktatu pokojowego podpisanego piętnaście lat temu i poślubić na mocy niego króla Arena, ale również rzucić na kolana jego królestwo. Szkolona od najmłodszych lat na niebezpiecznego, urokliwego i przebiegłego szpiega, gotowa zrobić wszystko, aby ocalić od klęski Maridrianę, dociera do Królestwa Mostu. Jej zadaniem jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dziękuję serdecznie Wydawnictwu Jaguar za egzemplarz!
Roiben zostaje nowym władcą Dworu Termitów, podczas gdy na horyzoncie czai się zagrożenie w postaci Królowej Silarial — jego dawnej ukochanej. Aby zapewnić bezpieczeństwo swojemu ludowi, musi zmierzyć się z Panią Jasnego Dworu, jednocześnie walcząc wciąż z żywym uczuciem, którym ją darzył. Tym samym odpycha od siebie Kaye, która nieopatrznie i pod wpływem chwili składa mu przysięgę, o której wolałaby najchętniej zapomnieć. Dokładniej mówiąc, Roiben powierzył jej niemożliwą misję do wykonania, którą zrealizuje i po wszystkim zostanie jego małżonką, albo zostanie na zawsze odrzucona i nie będzie mogła wystąpić przed jego oblicze. Mimo wszystko Kaye decyduje się podjąć wyzwania, dodatkowo próbując przywrócić życie siostrze, które jej skradła.
Zdecydowanie „Żelazna kraina” jest dobrym i ciekawym zakończeniem cyklu Elfy ziemi i powietrza. Holly Black sprawia, że historie, które wychodzą spod jej pióra, czyta się bardzo dobrze. Autorka sprawnie lawiruje między jedną intrygą a drugą. Doskonale prowadzi swoje postacie od początku do końca. Do tego idealnie łączy poprzednie części w całość i odpowiada na wszelkie pytania zadane w poprzednich tomach.
Kaye — jedną z głównych bohaterek polubiłam jeszcze bardziej niż w „Złej królowej”. Dziewczyna zdaje sobie sprawę ze swoich błędów i na wszelkie sposoby próbuje je rozwiązać. Nie poddaje się mimo porażek. Jest rozsądniejsza i na pewno sprytu jej nie brakuje. Roibena również poznajemy lepiej. Dowiadujemy się o więcej o jego przeszłości i skrywanych głęboko obawach, lękach i uczuciach. Dostrzegamy także, że potrafi być on okrutny, nieustępliwy, ale zarazem skryty. Ponadto w tej pozycji pojawiają się postacie z „Serca trolla”!
Akurat ja nie przepadam zbytnio za Cornym, a jest go tutaj o wiele więcej. Nie wszystkie kwestie dotyczące rozwiązania jego wątku mi się spodobały i znalazłabym parę „ale”.
W „Żelaznej krainie” dzieje się dużo. Ta część definitywnie jest najbardziej akcyjną z dwóch pozostałych. Mamy tutaj dworskie intrygi, walki i interesujące zagadki — rozwiązanie głównej mnie jednocześnie zaskoczyło i rozśmieszyło!
No i wiadomo, że świat elfów był super, przecież to Holly Black. Tutaj nie mogło nic pójść źle. Nie było go jednak wiele, ale każdy jego skrawek wprawiał mnie w zachwyt.
Co więcej, na końcu dostajemy cudowne opowiadanie o Luttie—Loo, w którym pojawiają się bohaterowie z trylogii Okrutnego księcia! Razem z małym chochlikiem wyruszymy na tajną misję!
Historia pozytywnie mnie zaskoczyła. Miała interesujące zwroty akcji. Była lekka i przyjemna. Szybko się ją czytało. Autora postawiła także na subtelny wątek homoseksualny.
Powtórzę to jeszcze raz: bardzo dobre zakończenie serii!
Dziękuję serdecznie Wydawnictwu Jaguar za egzemplarz!
Roiben zostaje nowym władcą Dworu Termitów, podczas gdy na horyzoncie czai się zagrożenie w postaci Królowej Silarial — jego dawnej ukochanej. Aby zapewnić bezpieczeństwo swojemu ludowi, musi zmierzyć się z Panią Jasnego Dworu, jednocześnie walcząc wciąż z żywym uczuciem, którym ją darzył. Tym samym odpycha od siebie...
2021-06-17
Kiedy dym się rozwiewa i stygną popioły, jeden płonący żar może rozpalić rewolucję…
Księżniczka Theodosia przez dekadę była więźniem we własnym kraju, we własnym domu. Dzielnie znosiła wszelakie tortury fizyczne i psychiczne, jakich poddawał ją Kaiser. Z pomocą niezastąpionych sojuszników udało jej się wydostać i zdobyć armię rebeliantów gotowych ją poprzeć i za nią do ostatniego tchu walczyć. Jednak we krwi Theo płonie silny, szukający ujścia ogień, a ona doskonale wie, że tylko dzięki niemu będzie zdolna pokonać nowego wroga — przerażającą Kaiserinę. Przepełniona magią, determinacją i silną wolą walki za Astreę, Theo rusza w bój, gotowa spopielić każdego i wszystko na swej drodze.
Ah, jakie to było dobre zakończenie trylogii. Pełne napięcia, intryg i szalonych planów bitewnych! Laura Sebastian idealnie domknęła wszystkie wątki i odpowiedziała na wszelakie pytania, które nasunęły mi się w trakcie. Dodatkowo autorka doprowadziła mnie do niespodziewanych łez na ostatnich stronach lektury. Emocje sięgały zenitu, to trzeba przyznać!
„Pani dymu” skończyła się w takim momencie, że koniecznie chciałam wiedzieć, co nastąpi dalej. Akcja nie zwolniła nawet na początku „Królowej żaru”. Autorka wrzuca nas w wir wydarzeń i nie zwalnia nawet na chwilę. Sprawnie operuje wątkami i przedstawia nam najważniejsze informacje z pierwszej ręki, jednocześnie mając asa w rękawie i rzucając nim w nas niespodziewanie.
Jeśli czytaliście poprzednie tomy i tam podobały się wam intrygi oferowane przez autorkę, to i w tej części je pokochacie, bo jest ich zdecydowanie więcej. Ta część aż kipi od spisków, niebezpiecznej i doprowadzającej do szaleństwa magii, walk i usilnych prób przetrwania.
Również bohaterowie w tym tomie przechodzą przemiany. Theodosia, która w drugiej części pod koniec musiała dokonać ważnego wyboru, ponosi teraz jego konsekwencje i próbuje oswoić się z silną mocą krążącą w jej żyłach. Zmierzenie się z Kopalnią Ognia zmieniło ją i jej moc. Widać również, że lata tyranii Kaisera wywarły na nią znaczny wpływ. Do tej pory dziewczyna zmaga się z koszmarami i za wszelką cenę pragnie pozbyć się wrogów ze swojego królestwa.
Nie zapominajmy także o pobocznych postaciach, bo Laura Sebastian w „Królowej żaru” poświęciła im więcej miejsca i znacznie przybliżyła ich obraz. Ukazała ich lęki, pragnienia, marzenia i skrywany do tej pory ból. Pokazała jaką drogę przeszli, aby znaleźć się właśnie w tym miejscu, w którym przebywają.
To, co również bardzo mi się podobało, to wojenna taktyka, w której nie wszystko idzie gładko i precyzyjnie, a przede wszystkim po myśli bohaterów. Postacie same przyznają się, że często liczą na łut szczęścia, bo ich plany bywają niedopracowane, przez co ponoszą konsekwencje i muszą zmagać się z podjętymi decyzjami, które przekładają się na setki, tysiące osób.
Nie obyło się jednakże bez minusów, a głównym jest trójkąt miłosny, za którym nie przepadam. Uważam, że obyłoby się bez niego i mimo to, że w tej części jest go zdecydowanie mniej niż w poprzednich, to konfrontacje Theo z Blaisem czasem doprowadziły mnie na skraj irytacji. Są także momenty, w których Theodosia bez żadnego przeszkolenia potrafi kontrolować bez problemów swoją moc, aczkolwiek nie są to rzeczy, które zmniejszyłyby mi pozytywny odbiór tej lektury.
Historia Theodosii to opowieść o sile przetrwania, nadziei, zdradzie, miłości, przyjaźni, walce o lepszą przyszłość, magii tak silnej, że doprowadza do szaleństwa i przede wszystkim zaufaniu. Nie żałuję ani sekundy spędzonej przy trylogii Księżniczki popiołu, a jeśli jeszcze jej nie znacie, to najwyższa pora po nią sięgnąć!
Kiedy dym się rozwiewa i stygną popioły, jeden płonący żar może rozpalić rewolucję…
Księżniczka Theodosia przez dekadę była więźniem we własnym kraju, we własnym domu. Dzielnie znosiła wszelakie tortury fizyczne i psychiczne, jakich poddawał ją Kaiser. Z pomocą niezastąpionych sojuszników udało jej się wydostać i zdobyć armię rebeliantów gotowych ją poprzeć i za nią do...
2021-04-26
Dziękuję za egzemplarz Kasi Wycisk!
Dotychczasowe życie Alex zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy jest świadkiem makabrycznego zdarzenia, w którym widzi ludzi płonących żywcem, a pośrodku nich chłopaka władającym niebieskimi płomieniami. Incydent jest tak potworny, że dziewczyna zastanawia się, czy nie jest on tylko i wyłącznie wynikiem halucynacji bądź jej bujnej wyobraźni. Teoria szybko upada, gdy następnego dnia staje twarzą w twarz z tajemniczym chłopakiem z lasu.
Rzadko czytam książki polskich autorów i uważam, że zraziłam się do nich przez ciągłe powtarzające się mafijne historie pojawiające się bez przerwy na polskim rynku wydawniczym. Całe szczęście „Falcon. Na ścieżce kłamstw.” nie ma nic wspólnego z oklepaną mafią i banalnym romansem. Jest to historia o tajnej, niebezpiecznej i brutalnej organizacji, ludziach obdarzonych (często zabójczymi) mocami i wplecionym lekkim wątkiem romantycznym.
Ciekawym, aczkolwiek trochę ryzykownym zabiegiem, który wykorzystała autorka, jest umieszczenie fabuły w żadnym konkretnym miejscu. Nie wiemy, w jakim kraju bądź świecie rozgrywa się akcja. W trakcie czytania nawet tego nie zauważyłam, ale po skończeniu książki zaczęłam się nad tym zastanawiać i doszłam do wniosku, że faktycznie nie wiem, gdzie umiejscowiona jest fabuła.
Żołnierze Falconu nie mają imion, oznaczono ich zamiast tego numerami, wyczyszczono pamięć i faszerowano nieznanymi specyfikami. Na karcie powieści poznajmy bliżej Jeden i Trzy. Mrocznych, tajemniczych i zranionych mężczyzn, którzy w swoim dotychczasowym życiu przeszli wiele. Nie będę wam bardziej ich przybliżać, bo mogłabym zdradzić zbyt dużo, ale dla fanów wątków romantycznych mogę powiedzieć, że z jednym z nich rozwinie się ciekawa relacja.
Jeśli chodzi o główną bohaterkę – Alex, to mam z nią lekki problem. Na początku było mi jej szkoda i jej współczułam. Dziewczyna straciła rodziców i wplątała się w niezłe bagno, z którego nie będzie mogła się uwolnić. Niestety z czasem zaczęła mi odrobinkę grać na nerwach, ponieważ zamiast myśleć logicznie i zacząć działać (co powtarzali jej inni), to skupiała się na swoich uczuciach i perypetiach z nimi związanymi.
Autorka ma lekkie pióro i przez jej historię ekspresowo przebrnęłam. Fabuła nie jest skomplikowana i niepotrzebnie rozwleczona w czasie. Bardzo spodobało mi się przeplatanie aktualnych wydarzeń z retrospekcjami poszczególnych bohaterów, w których to dowiadujemy się lepiej, jak działa i funkcjonuje Falcon – tajna organizacja.
Na koniec mogłabym się przyczepić jeszcze do ogólnej edycji książki, ponieważ zdarzają się błędy (myślniki, niekonsekwencja w pisowni danych wyrazów, literówki), ale jestem w stanie wybaczyć to autorce, gdyż wiem, że wydawała swoją powieść sama.
Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona lekturą. Przyjemnie spędziłam przy niej czas. „Falcon. Na ścieżce kłamstw.” posiada ciekawe i zaskakujące zwroty akcji. Historia, którą stworzyła Katarzyna Wycisk, zapowiada się naprawdę interesująco i mam nadzieję, że kolejne tomy utrzymają równie dobry poziom.
Dziękuję za egzemplarz Kasi Wycisk!
Dotychczasowe życie Alex zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy jest świadkiem makabrycznego zdarzenia, w którym widzi ludzi płonących żywcem, a pośrodku nich chłopaka władającym niebieskimi płomieniami. Incydent jest tak potworny, że dziewczyna zastanawia się, czy nie jest on tylko i wyłącznie wynikiem halucynacji bądź jej bujnej...
2021-04-12
Dziękuję Wydawnictwu Otwarte za egzemplarz!
Luc O’Donnell jest znany właściwie tylko dlatego, że jest synem gwiazdy rocka i popularnej piosenkarki, co wcale a wcale nie jest mu na rękę. Chłopak marzy wyłącznie o tym, aby mieć święty spokój i nie górować w tabloidach, które skrupulatnie śledzą każdy jego krok. Niestety kiepska passa podąża za nim jak cień i kiedy po nieudanej imprezie w przebraniu królika, potyka się i ląduje na chodniku, brukowce natychmiast wykorzystują ten fakt, aby jeszcze bardziej zrujnować jego wizerunek. Sytuacja ta nie różniłaby się od poprzednich, gdyby nie to, że przez całe to zajście fundacja ekologiczna, w której pracuje Luc, raptownie zaczyna tracić darczyńców. Żeby wyjść z twarzą i uratować nadszarpniętą reputację, Luc musi znaleźć sobie chłopaka, który uratuje jego wizerunek.
Jakie to było dobre! Historia sam raz na raz! Już po początkowych rozdziałach wiedziałam, że pokocham tę lekturę i tak się właśnie stało. Brytyjskiego humoru jest tu co niemiara i możliwe, że nie każdemu przypadnie on do gustu, jednak mnie chwycił. Dawno się tak nie uśmiałam!
Język i styl autorki jest bardzo przyjemny, dialogi błyskotliwe, nie da się przejść obok nich obojętnie.
Bohaterowie są wprost niesamowici. Lucien – główny bohater, narrator – jest charyzmatycznym, niekiedy sarkastycznym i bucowatym, ale zarazem wrażliwym mężczyzną, który lubi się dobrze zabawiać. Mierzy się on z wieloma problemami i przeszkodami na co dzień, jednak mimo tego stara się nie poddawać i iść przed siebie. Jeśli chodzi o Oliviera, to zdecydowanie jest to facet, którego nie da się nie lubić. Twardo stąpający po ziemi adwokat, posługujący się głównie logiką. Poukładany, czuły, opiekuńczy i z ogromną gamą cierpliwości do Luca i jego szczeniackich zachowań. Mężczyźni są swoimi przeciwieństwami i można byłoby rzec, że do siebie nie pasują, aczkolwiek kiedy poznajemy ich bliżej, dochodzimy do wniosku, że nie mogliby oni znaleźć sobie lepszych połówek. Chciałabym dodać jeszcze, że Oliver skradł moje serce, a jego nieśmiałość była ujmująca.
Historia porusza także ważne tematy zaufania i jego braku, problemów z akceptacją i samooceną, ale również kwestie dotyczące rodzicielstwa. „Materiał na chłopaka” to również opowieść o dorastaniu, miłości i wsparciu. Alexis Hall stworzyła historię, obok której nie da się przejść obojętnie.
Stuprocentowo jestem oczarowana lekturą. Zabawna, przyprawiona dobrym humorem, urocza i emocjonująca powieść, jaką miałam ostatnio możliwość przeczytać!
Widziałam też, że jest to pierwsza część trylogii, więc z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnych tomów!
Dziękuję Wydawnictwu Otwarte za egzemplarz!
Luc O’Donnell jest znany właściwie tylko dlatego, że jest synem gwiazdy rocka i popularnej piosenkarki, co wcale a wcale nie jest mu na rękę. Chłopak marzy wyłącznie o tym, aby mieć święty spokój i nie górować w tabloidach, które skrupulatnie śledzą każdy jego krok. Niestety kiepska passa podąża za nim jak cień i kiedy po...
2021-04-06
Dziękuję Wydawnictwu Jaguar za egzemplarz!
Vianne zostaje ukąszona przez syfildę i cierpi na śmiertelną demoniczną gorączkę, która stopniowo wysysa z niej życie. Aby przetrwać, zostaje wysłana przez Lożę do Kongregacji, która jako jedyna może ją ocalić. Po dwóch latach leczenia Vi wraca do pełni sił i powraca w rodzime strony wraz z siostrami jako wysłanniczki Kongregacji, aby dowiedzieć się, czy Wielki Mistrz Loży wciąż jest w stanie uchronić mieszkańców Francji przed demonami.
Z twórczością Marah Woolf nie miałam wcześniej do czynienia, więc pod żadnym względem nie miałam żadnych oczekiwań związanych z „Siostrą gwiazd”. Historie o czarownicach i magii bardzo mnie interesują i mimo tego, że na rynku wydawniczym takich powieści jest multum, to uważam, że potencjał nie został do końca wykorzystany. Czy było tak jednakże w przypadku tej lektury? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w dalszej części recenzji.
Na sam początek muszę pochwalić, postać Caleba — demona równie zabawnego co strasznego, który odgrywa całkiem ważną rolę w historii. Zabawny, sarkastyczny i niezwykle przemiły demon. O nim najchętniej czytałam i chciałabym poznać go jeszcze lepiej. Był on moim zdaniem jasnym promykiem światła w tunelu ciemności.
Jeśli chodzi natomiast o pozostałych bohaterów, to z nimi jest różnie. Za nic w świecie nie polubiłam Vianne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo jakaś postać mnie męczyła. Dziewczyna jest do bólu naiwna i irytująca jednocześnie. Nie doszukałam się w niej żadnej pozytywnej cechy. Wiecznie niezdecydowana, nierozumiejąca słowa „nie” i zaślepiona miłością do Erzy — Wielkiego Mistrza Loży, który na domiar złego się nią ewidentnie bawi, a ta mu na to pozwala.
Zdążyłam polubić również Aimee i Maelle — siostry głównej bohaterki. Co prawda nie wiemy o nich dużo, ale urzekła mnie ich troska o swoją najmłodszą siostrę, dla której są w stanie wiele poświęcić.
Wracając jeszcze do relacji Vi i Erzy, to uważam, że jest ona toksyczna. Jak napisałam wyżej, chłopak od początku bawi się uczuciami dziewczyny i wodzi ją za nos. Vi jest w nim ślepo i bezpowrotnie zakochana do tego stopnia, że nie wyobraża sobie życia bez niego. Non stop wspomina o tym, jak Erza ją potwornie skrzywdził i zaklina, że nigdy więcej nie da się już tak potraktować, jednakże kilka stron później ponownie do niego wzdycha. Krew mnie na samą myśl o tym wątku zalewa. Uważam, że mogło się bez niego obejść, a dodatkowo autorka mogła nam oszczędzić zbędnych opisów ochów i achów Vianne.
W historii znajdziemy również nawiązania do legend arturiańskich, na których opiera się większość fabuły. Prastare boginie, demony i czarna magia są także nieodłącznymi elementami lektury. Marah Woolf stworzyła ciekawy świat, niestety pozostawiła mnie już na samym początku z wieloma pytaniami i jak na razie nie doczekałam się odpowiedzi. Nie mam pojęcia, jaka jest różnica między czarodziejami a magami? Dlaczego jedni należą do Loży, a drudzy do Kongregacji? Takich pytań mam wiele.
Schematy występują i „Siostra gwiazd” nie oferuje nam niczego nowego. Na całe szczęście w powieści znajdziemy kilka ciekawych zwrotów akcji.
Mimo wszystko jestem mile zaskoczona zakończeniem, gdyż było naprawdę intrygujące i ciekawe. Autorka przerwała w takim momencie…
Ostatecznie uważam, że potencjał „Siostry gwiazd” nie został do końca wykorzystany. Początkowe rozdziały niezwykle mnie wciągnęły, nawet mimo tego, że akcja nie rozwijała się szybko. Niestety po drodze całe zainteresowanie historią opadło. Według mnie Vianne jest największym minusem tej historii, bo gdyby nie ona i jej wieczne rozterki, to sądzę, że lektura byłaby o wiele ciekawsza.
Bądź co bądź sięgnę po kolejne tomy głównie ze względu na zakończenie, bo nie ukrywam, jestem zainteresowana, w którą stronę potoczy się akcja.
Dziękuję Wydawnictwu Jaguar za egzemplarz!
Vianne zostaje ukąszona przez syfildę i cierpi na śmiertelną demoniczną gorączkę, która stopniowo wysysa z niej życie. Aby przetrwać, zostaje wysłana przez Lożę do Kongregacji, która jako jedyna może ją ocalić. Po dwóch latach leczenia Vi wraca do pełni sił i powraca w rodzime strony wraz z siostrami jako wysłanniczki Kongregacji,...
2021-03-30
Dziękuję Wydawnictwu Jaguar za egzemplarz!
Roxy ma niemożliwą do wykonania misję — 449 zbiegłych dusz, 449 dni, aby je wszystkie wytropić i z powrotem odesłać do podziemia. Jej dni są policzone, a obiecała sobie, że odnajdzie zaginionego sprzed lat brata. Sprawy wcale nie ułatwia dodatkowo fakt, że zostaje niańką tajemniczego mężczyzny, który po bliskim spotkaniu z duchem niczego nie pamięta.
Chciałabym wspomnieć na wstępnie o tym, że książka w moim odczuciu jest pewnymi aspektami podobna do cyklu Nocnych Łowców Cassandry. Ze względu na to, ale nie będę ukrywać, ciężko było mi początkowo wgryźć się w historię. Przez to wydarzenia osadzone na pierwszych kartach powieści za bardzo mnie nie porwały i nie zachwyciły. Sądzę też, że to głównie dlatego, iż autorki wrzucają nas w wir wydarzeń i stopniowo dorzucają kolejne informacje, wyjaśniające poszczególne kwestie. Jednak, aby nie było tak pesymistycznie, to historia zawiera w sobie kilka ciekawych smaczków!
Jedną z głównych bohaterek lektury jest Roxy — Wolna Hunterka, dziewczyna z jajami. Niestety nie polubiłyśmy się z Roxy Blake. Jej perspektywę zdecydowanie gorzej mi się czytało. Momentami przewracałam oczy na jej wieczne niezadowolenie i irytujące już do bólu narzekanie na swój los. Kumam, ma przechlapane, ale naprawdę, ile można o tym samym wspominać.
Znacznie lepiej natomiast czytało mi się perspektywę Shawa. Z chęcią i zainteresowaniem śledziłam jego losy. Kibicowałam mu w sprawie odzyskania wspomnień na każdym kroku! Identycznie było z Wardenem — Blood Hunterem, który może i na pierwszy rzut oka wydaje się gburem, ale niech nie zmyli was jego postawa. Chłopak się dopiero rozkręca!
Jeśli chodzi o podobieństwa, o których już wcześniej wspomniałam, to już wam je przedstawiam. Zacznijmy od Hunterów, którzy mają co nieco wspólnego z Nocnymi Łowcami. Polują na paranormalne stworzenia, szkolą się na łowców, przechodzą odpowiednie egzaminy, a dodatkowo większość z nich posiada towarzysza, z którym chodzi na łowy. Mamy także kwatery, które wyglądem, umieszczeniem i wystrojem przypominają Instytuty.
Wróćmy na chwilę do Hunterów. Z nimi jest jednak ciekawiej, ponieważ jest ich kilka rodzajów. Blood Hunterzy polują na wampiry, ghule, strzygi i wszystkie inne żywiące się krwią stworzenia. Grim Hunterzy mierzą się z wilkołakami, psami piekielnymi, gremlinami, wendigo itp. Soul Hunterzy tropią duchy. Magic Hunterzy polują na elfy, wróżki, wiedźmy, czarownice itp. Istnieje jeszcze grupa tzw. Wolnych Hunterów. Są nimi ludzie, którzy nie urodzili się w hunterami, ale sami się do nich przyłączyli i odpowiednio szkolili. Nie będę ukrywać, ale ich podział bardzo mi się spodobał!
Niestety mam pewne zarzuty dotyczące walk. Autorki podkreślają za każdym razem to, że wypady na łowy są bardzo niebezpieczne i nie zawsze hunterzy wracają z nich cali i zdrowi. Jednakże sceny walki, które przedstawiają nam autorki, są bardzo króciutkie. Nie ma w nich, przyznaję z bólem nic ekscytującego. Bohaterowie co najwyżej wracają z kilkoma otarciami i siniakami…
Na szybko wspomnę jeszcze o opisach, które w niektórych momentach były przydługie, niewnoszące niczego nowego, jednym słowem — niepotrzebne.
Mimo wszystko jestem ciekawa kolejnych tomów, a z tego, co widzę, z tyłu książki zapowiada się ich jeszcze pięć. Pierwszy tom nie jest dopiero wprowadzeniem do historii. Jeszcze dużo przed nami!
Dziękuję Wydawnictwu Jaguar za egzemplarz!
Roxy ma niemożliwą do wykonania misję — 449 zbiegłych dusz, 449 dni, aby je wszystkie wytropić i z powrotem odesłać do podziemia. Jej dni są policzone, a obiecała sobie, że odnajdzie zaginionego sprzed lat brata. Sprawy wcale nie ułatwia dodatkowo fakt, że zostaje niańką tajemniczego mężczyzny, który po bliskim spotkaniu z duchem...
Po wymęczających i brutalnych w skutkach wojnach, w których Rin stoczyła dzielnie bój, zostaje zdradzona przez sojuszników na rzecz obcych. Pozostawiona na śmierć, okaleczona, z rozbitą duszą, wraca do rodzinnej Tikany. Powrót do korzeni stawia przed Rin wiele wyzwań i nieoczekiwanych możliwości. Dziewczyna pojmuje, że siła nie leży wcale w przywódcach Koalicji Południa, a zwykłych ludziach, którzy pragną zemsty równie mocno, jak ona i czczą ją jako swoją ognistą boginię zbawienia. Rin wie, że ci ludzie razem z nią staną ponownie do boju, jednak tym razem stawka jest o wiele większa i młoda Speerytka będzie walczyć o cały jej znany świat. Ten ludzki i ten boski. A gdy na scenę ponownie wkroczy Feniks i jego odurzające szepty o spopieleniu do cna świata, czy Rin będzie wystarczająco silna, by się mu oprzeć?
Rebecca F. Kuang napisała fenomenalne zwieńczenie trylogii Wojen makowych. Stworzyła historię doprowadzającą do łez rozpaczy, historię pozostawiającą w sercach na długi czas. Autorka konsekwentnie prowadziła wszystkie wątki od początku do końca. Dopięła każdy element na ostatni guzik. Sprawnie prowadziła zwroty akcji i ani razu nie przynudzała! Przedstawiła nam epicką fantastykę inspirowaną swoimi rodzimymi stronami. Poruszyła ciężkie tematy kolonializmu, rasizmu i ludobójstwa. Wzniosła nas na nowy poziom ekscytacji, a dodatkowo poprawiła się w swoim rzemiośle na przestrzeni tych trzech książek. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam wszystkie trzy części, jednak „Płonący Bóg” stoi na o wiele wyższym poziomie!
„Weź wszystko, co chcesz. Znienawidzę cię za to. Lecz będę też kochać cię po wsze czasy. Nic na to nie poradzę. Kocham cię.”
Świat Rin nie oszczędza. Pomiata nią raz za razem. Od dziecka zdana była tylko na siebie. Jej droga nie była usłana różami. Wyśmiewana w Sinegardzie, brana za dziwaczkę, obłąkańca i szaleńca do czasu, gdy za sprawą swojego bóstwa i własnego uporu doszła do punktu, w którym ludzie uciekają przed nią w popłochu. Moim zdaniem, Rin zdecydowanie jest jedną z lepszych, jak nie najlepszych bohaterek w fantastyce. Dziewczyna jest do bólu uparta, nie da sobą pomiatać, ani się zastraszyć. Nie jest szlachetna ani honorowa, jest za to prawdziwa i wyrazista. Speerytka jest osobą żądną władzy i mocy, siejącą zamęt i brutalność na każdym kroku. Nie straszne są jej konsekwencje jej działań. Rin nie jest za to bezduszna. Dzielnie skrywa przed sobą i przed światem ból, który jej towarzyszy od niepamiętnych czasów. Nie pozwala dopuścić go do siebie. Ukrywa swoje smutki, żale i tęsknotę. Nie chce pozwolić im zawładnąć.
„Zniszcz mnie, zniszcz nas oboje, a ja na to pozwolę.”
Autorka za sprawą Rin, ale nie tylko pokazała nam, co zemsta, zdrada, żądza władzy w trakcie wojny robi z człowiekiem. Na jakie niebezpieczeństwa go naraża. Czego się przez to dopuszczamy.
Bohaterowie na kartach historii, na naszych oczach zmienili się przez otaczające ich środowisko. Zadziałały wpływy i namowy. Każdy z poszczególna miał za sobą i wciąż przed sobą trudną drogę. Na swoich barkach nosili fizyczne i psychiczne ślady traum, zaczynając od przemocy emocjonalnej, kończąc na seksualnej. Strach stał się im blisko, strach był ich przewagą.
Wspaniałe jest również przedstawienie wszelakich relacji między postaciami. Od tych dobrych, ciepłych, rodzinnych, po niszczycielskie i krzywdzące. Idealnym przykładem będzie Rin z Kitajem, którzy razem przeszli wiele. Wspierali się nawzajem, walczyli o siebie i swoich bliskich, kochali się, aż wreszcie obydwoje doprowadzili do swojego upadku.
„Była boginią. Była potworem.”
W tej części mamy możliwość poznać dokładniejszą, a do tego bardziej okrutną historię Cesarstwa Nikan i jego władców. Od jego powstania, do upadku. Autorka nareszcie ujawnia prawdziwą, tragiczną historię Speer i jej mieszkańców. Również bardzo dobrym posunięciem jest ukazanie, że moc szamanizmu ma swoje ograniczenia, nie jest nieskończona, ma wady i okropne, a często nawet przerażające skutki uboczne.
„Nie robię tego dla ciebie. To nie jest przysługa. To największe okrucieństwo, jakiego mogę się dopuścić.”
Powiem to wszem wobec — „Płonący Bóg” ma najlepsze sceny bitewne, jakie kiedykolwiek miałam okazję przeczytać. A pośród tego wszystkiego Nezha i Rin. To napięcie, te skrzeczące iskry. Brak mi słów. Obrazy były iście rzeczywiste. Przeżywałam każdy pocisk, każdą strzałę wystrzeloną w ich kierunku. Miecz skierowany w drugie. Kolejne kopnięcia, uderzenia, starcie siłach boskich. Od tego wszystkiego płonęłam od środka. Trzęsłam się za każdym razem i przeżywam podwójnie, kiedy ponownie się spotykali, toczyli rozmowy i walczyli po dwóch różnych frontach.
Strategie wojenne są dopracowane do końca, zwrotów akcji nie da się przewiedzieć, wątki polityczne ekscytujące jak nigdy dotąd, niespodziewane nowe sojusze i zdrady!
Rebecca F. Kuang nie boi się krzywdzić swoich bohaterów. Ukazuje nam prawdziwe, straszliwe realia wojen i ich długotrwałe skutki.
„Jestem kresem i początkiem. Świat to malowidło, a pędzel mam ja. Jestem bogiem.”
Tak naprawdę chciałabym jeszcze tak wiele napisać, ale boję się, że zdradzę wam za dużo. Pozostaje tutaj jeszcze wiele rzeczy do pochwały, naprawdę masa. W poprzednich recenzjach stwierdziłam, że „przed nami rodzi się przyszła królowa fantastyki.” i całym sercem podtrzymam to stwierdzenie. Rebecca F. Kuang doprowadza swoimi historiami czytelników do łez wzruszenia. Powoduje, że jej powieści przeżywa się nadmiar emocjonalnie. Tworzy wspaniałe opowieści fantasy, które bez dwóch zdań zasługują na nagrody, które zdobywają. Cieszę się, że mogłam śledzić poczytania młodej autorki od samego początku. Wierzę, że jej kolejne powieści będą równie, albo nawet i bardziej fascynujące!
Mówią, że historia jest pisana przez zwycięzców. Ale czy na pewno?
Po wymęczających i brutalnych w skutkach wojnach, w których Rin stoczyła dzielnie bój, zostaje zdradzona przez sojuszników na rzecz obcych. Pozostawiona na śmierć, okaleczona, z rozbitą duszą, wraca do rodzinnej Tikany. Powrót do korzeni stawia przed Rin wiele wyzwań i nieoczekiwanych możliwości. Dziewczyna pojmuje, że siła nie leży wcale w przywódcach Koalicji Południa, a...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to