rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Pamiętam, że będąc dzieckiem, i to nie wcale takim małym dzieckiem, bo miałam wtedy około dziewięciu lat, zapragnęłam pojechać gdzieś pociągiem. Tak bardzo męczyłam Tatę, że biedny, kochający wygodną jazdę samochodem, w końcu zgodził się na podróż pociągiem do Zakopanego. Nie wiem czy była to czysta, dzięcięca ciekawość, czy pociąg był takim moim "zakazanym owocem", którego rzadko miałam okazję używać, ale moje szczęście w dniu podróży było nie do opisania. I tak jak duże znaczenie miał dla mnie środek transportu, co pozostało mi do dzisiaj, tak zazwyczaj nie przywiązywałam zbyt dużej wagi, i dalej ma to dla mnie małe znaczenie, do miejsca, w którym śpię. Namiot, lotnisko, hamak, żaglówka, hostel...? Śpiąca usnę wszędzie!

Temperament u dziecka, wyrażany przede wszystkim w sposobie i sile reakcji na bodźce, objawia się już od pierwszych chwil jego życia. Wrodzone cechy osobowości, nazywane właśnie temperamentem, wpływają na różne sfery życia i decydują m.in. o tym, jak dziecko reaguje na zmiany i czy łatwo się do nich adaptuje, a także jak postrzega świat – czy jest ufne, czy raczej się go boi. Zachowanie i reakcje dziecka nie są jednak zależne jedynie od temperamentu. Ważną rolę odgrywa również wychowanie i otoczenie. My, rodzice, mamy bowiem nadprzyrodzone moce, dzięki którym możemy rozbudzić w nieśmiałym dziecku odwagę i pewność siebie, ale również ujarzmić i wzbudzić ostrożność w małym buntowniku.

Jak możecie się domyślić, nie bez powodu nawiązuję do reakcji na zmiany, postrzegania świata i wpływu rodziców. Wszystkie te trzy składniki mają swoje odzwierciedlenie w pozycji "Gdzie dzisiaj śpimy". Marta Kopyt, autorka książki, serwuje nam 12 krótkich rozdziałów. Każdy z nich poświęcony jest innemu miejscu, w którym można spędzić noc. Tym sposobem, razem z braćmi Kosmos i Małpka, ich rodzicami oraz przyjaciółmi, przenocujemy na żaglówce, w samochodzie i w pociągu. Zaliczmy drzemkę w hamaku, tipi, a nawet podejmiemy próbę spania w igloo. Brzmi zwyczajnie? A co powiecie na noc wśród astronautów, w podróży statkiem kosmicznym? Ponadto, poznamy wyposażenie kampera, dowiemy się, co należy zabrać na wyprawę do schroniska, a także składowe części żeglówki.

Chociaż książka przeznaczona jest dla dzieci w wieku 5+, mój prawie czterolatek był bardzo usatysfakcjonowany lekturą. Podzieliliśmy ją sobie na kilka dni, każdego poznając kolejne miejsca wyprawy Małpki i Kosmosu. Cieszę się, że autorka zestawiła ze sobą dwóch braci o różnym temperamencie. Małpka jest tym, który chociaż młodszy, nie boi się nocy w lesie, nie myśli o niebezpieczeństwie. Kosmos natomiast, być może bardziej świadomy, z bujną wyobraźnią, jest tym zdecydowanie ostrożniejszym i nieufnie podchodzi do nowości. Muszę zwrócić uwagę na ilustracje! Nieoczywiste, czarno-białe, raczej małe, plasujące się na drugim planie, a jakże oryginalne, pobudzające wyobraźnię, zagadkowe i... często podpisane! Przydatny to zabieg dodania komentarzy do obrazków, bo dzięki nim poznajemy specjalistyczne, nie zawsze jasne, nazewnictwo. Zdecydowanie polecam!

Pamiętam, że będąc dzieckiem, i to nie wcale takim małym dzieckiem, bo miałam wtedy około dziewięciu lat, zapragnęłam pojechać gdzieś pociągiem. Tak bardzo męczyłam Tatę, że biedny, kochający wygodną jazdę samochodem, w końcu zgodził się na podróż pociągiem do Zakopanego. Nie wiem czy była to czysta, dzięcięca ciekawość, czy pociąg był takim moim "zakazanym owocem", którego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Być kobietą, być kobietą - marzę ciągle będąc dzieckiem,
Być kobietą, bo kobiety są występne i zdradzieckie
Być kobietą, być kobietą - oszukiwać, dręczyć, zdradzać
Nawet, gdyby komuś miało to przeszkadzać."- chce mi się śpiewać z uniesionym czołem i piersią wypchniętą przed siebie.

Dziewczynko, która w szkole wyróżnia się odwagą, która swoich wyborów nie uzależnia od innych, która od młodych lat płynie pod prąd.
Nastolatko, która poznając swoją seksualność próbuje nowych smaków, która pragnie rozkoszy i uniesień, która przeżywa je w samotności.
Kobieto, która żądna jest namiętności prosto z planu filmowego, która zapomniała o tym jaka potrafi być zmysłowa, która prowadzi podwójne życie.
Matko, która wciąż poszukuje równowagi w prowadzeniu swej pociechy przez życie, która nie zapomniała czym jest miłość, która wie czym jest pragnienie.
Babko, która pamięta miłość z lat młodości jakby to było wczoraj, która tęskni za prawdziwym romantyzmem, która wie jak silnym lekiem jest kochanie.

Zaadresowana do nas.
Napisana o nas.
Wydana dla nas.
O kobietach. Dla kobiet.
Otwiera oczy. Dodaje odwagi.
Staje się partnerem dotrzymującym kroku.
Pozbawia wstydu. Zaciera wyrzuty sumienia.
Tłumaczy. Tłumaczy nas, tłumaczy nam, tłumaczy wam.

Marta Dzido, pisarka i reżyserka, w formie krótkich opowieści, przedstawia dziewięć kobiecych odsłon. Autorka prowadzi nas przez wszystkie etapy kobiecego rozwoju. Będziemy na trzepaku i w szkolnej szatni. Przeżyjemy niezliczoną ilość samotnie, ale upojnie spędzonych wieczorów. Pójdziemy na imprezę z przyjaciółkami, które kochają tego samego chłopaka. Wykradniemy się, oszukamy, zdradzimy. Urodzimy, będziemy wychowywać, kochać i się troszczyć. Zagubimy się, zbłądzimy, zrozumiemy. Doświadczymy kryzysu wieku średniego, zapragniemy znów o sobie pamiętać.

Autorka dosadnie, ale jednocześnie delikatnie, zmysłowo, a co najważniejsze prawdziwie przedstawia erotyzm. Uświadamia nam jak wiele z nas zapomina, że przyjemność, moment uniesienia, rozkosz, czy ta osiągnięta w samotności, czy w miłosnym akcie z partnerem, powinna cieszyć, a nie zawstydzać i uwierać. To dzięki Marcie, a tak naprawdę razem z nią, pozwalamy sobie przeraczać granicę, poczuć się zrozumiane, przestać się obwiniać. To dzięki takim książkom rośnie świadomość kobiet, rośnie poczucie wartości, pięlęgnujemy te idealnie nieidalne ciała, pięlęgnujemy swoje zachcianki, pragnienia. To właśnie takie książki są hymnem wybrzmiewającym podczas walki o emancypację kobiet. "Sezon na truskawki" przypomina nam to, o czym zapomniałyśmy, tłumaczy to, czego nie rozumiałyśmy i jest wyjaśnieniem, dzięki, któremu nie powinnyśmy się już więcej tłumaczyć.
Każda z nas ma prawo do popełniania błędów, każda ma prawo się dotykać, kiedy ma na to ochotę, każda może lubić inne rzeczy i mieć inne potrzeby. To co nas różni, tak naprawdę jest tylko dowodem na to, jak bardzo jesteśmy wyjątkowe. Serce mi pęka na myśl, że są wśród nas takie, które nie mają żadnego powiernika, które ze swoją kobiecością, będącą zarówno przepięknym procesem, jak również ciężkim bagażem, zmagają się w samotności. Naprawdę, szczerze, całą sobą uważam, że każda powinna po nią sięgnąć. Zobaczyć nas kobiety przedstawione z różnych perspektyw. Bo właśnie to idealnie udało się Marcie, bo właśnie ona zrobiła krok milowy w kierunku nazwania wcześniej nienazywanego, ukazania wieloznaczności, a przede wszystkim kobiecego piękna.
Matki, ale nie tylko, ostrzegam, że historia zatytuowana "Pępowina" wzrusza do granic możliwości. To jest tak prawdziwa, czysta i niewinna opowieść o ciąży, porodzie i wychowywaniu dziecka, że nie mogłam uwierzyć jak trudno, a jednocześnie banalnie, można ubrać w słowa te piękne momenty.

Skończyłam i piszę tę opinię o "Sezonie na truskawki" w sezonie na truskawki.

"Być kobietą, być kobietą - marzę ciągle będąc dzieckiem,
Być kobietą, bo kobiety są występne i zdradzieckie
Być kobietą, być kobietą - oszukiwać, dręczyć, zdradzać
Nawet, gdyby komuś miało to przeszkadzać."- chce mi się śpiewać z uniesionym czołem i piersią wypchniętą przed siebie.

Dziewczynko, która w szkole wyróżnia się odwagą, która swoich wyborów nie uzależnia od...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dwie samotności. Dialog mistrzów Gabriel García Márquez, Mario Vargas Llosa
Ocena 6,9
Dwie samotnośc... Gabriel García Márq...

Na półkach:

Ruch literacki lat 60. i 70. XX wieku, zwany boomem latynoamerykańskim, to czas, kiedy prace grupy stosunkowo młodych powieściopisarzy latynoamerykańskich, przede wszystkim Julio Cortázara z Argentyny, Carlosa Fuentesa z Meksyku, Mario Vargasem Llosy z Peru i Gabriela Garcíi Marqueza z Kolumbii, stały się szeroko rozpowszechnione w Europie i na całym świecie. Przeprowadzony przez wyżej wymienionych autorów "eksperyment", to przede wszystkim zakwestionowanie ustalonych wcześniej konwencji literatury latynoamerykańskiej. Rewolucja kubańska i jej wpływ na Amerykę Południową nadają temu okresowi, również w dziedzinie jaką jest literatura, mocny wydźwięk polityczny.

Boom był nie tylko fenomenem wydawniczym, ale także wprowadził do światowej literatury szereg nowatorskich zmian, nie tylko stylistycznych, ale również estetycznych. Początek tego okresu to przewaga realizmu, z powieściami o zabarwieniu pesymistycznym, z dobrze rozwiniętymi postaciami lamentującymi nad swoim losem i prostą linią narracyjną.
Lata 60. to natomiast modny, popowy, uliczny i przede wszystkim rozluźniony język, złożone postacie i skomplikowana chronologia. To wszystko sprawia, że czytelnik staje się aktywnym uczestnikiem rozszyfrowania tekstu.
Pod koniec tego okresu sytuacja polityczna staje się kwaśna, za to wyrafinowanie językowe osiąga zupełnie nowy poziom. Powieściopisarze zwracają się ku refleksji nad własnym pisarstwem. Postacie i wątki fabularne pokazują niszczącą siłę postmodernistycznego społeczeństwa.

"Dwie Samotności. Dialog Mistrzów." to dokument ze spotkania, które odbyło się kiedy Gabriel Garcia Marquez odwiedził Limę, a dokładnie 5 i 7 września 1967 roku, w Krajowej Wyższej Szkole Inżynierii, gdzie rozmawiał z Mariem Vargasem Llosą. Wtedy właśnie spotkały się dwa odmienne temperamenty: "Vargas Llosa- niezmiennie surowy, wytrawny teoretyk, metodyczny polemista i Garcia Marquez- z jego wybuchowym poczuciem humoru, niestroniący od paradoksów, szaleńczo witalny i obdarzony niebywałą inteligencją". Llosa, który przejął rolę prowadzącego, z dziennikarską precyzją zadawał, jak się później okaże przyjacielowi, pytania o życiu i literaturze. Iskrą do tego wyjątkowego spotkania był fakt, że kilka miesięcy wcześniej Marquez wydał zyskujące ogromną popularność dzieło "Sto lat samotności". W książce przeczytamy właśnie między innymi o genezie powstania powieści Garcii, o roli pisarza i początkach kariery, o czerpaniu inspiracji, przede wszystkim z własnych doświadczeń i otaczającego ich świata, o fantastytycznej, ale jednak rzeczywistości Ameryki Łacińskiej. Ten tytuł kryje nie tylko rozmowę noblistów, ale również wspomniania świadków wydarzenia i wywiady z autorami.

Przepięknie się czyta takie pozycje. Przepięknie, bo co może być lepszego dla książkoholika niż książka poświęcona rozmowie o literaturze. Nie byle jaka rozmowa, bo dwóch noblistów i nie byle jakiej literaturze, bo latynoamerykańskiej. To swoisty powrót do przeszłości. I chociaż na własnej skórze nie doświadczam i nie widzę wpływu tego ruchu na obecne pióro, nie mam porównania z tym, jak pisano wcześniej, to wierzę w każde słowo tych autorów. Muszę przyznać, że odebrałam to również jako pewnego rodzaju hołd oddany czytelnikom. Garcia Marquez wspomina bowiem, że boom latynoamerykański to nie tylko zmiana w warsztatcie twórców, nie tylko sława wybiegająca dalece poza granice Ameryki Południowej, to także boom, którego zasługą są sami czytelnicy. To oni uwierzyli, zapragnęli więcej, dali bilet zaufania i po prostu czytali.
Zderzenie się wody i ognia, dwóch żywiołów, emanujących zupełnie innymi mocami, obydwoje magiczni, obydwoje oddani, twórczy, posługujący się przepięknym językiem. Tę ich wybitność czuje się pomiędzy wierszami. Ciekawe to było doświadczenie. Polecam!

Ruch literacki lat 60. i 70. XX wieku, zwany boomem latynoamerykańskim, to czas, kiedy prace grupy stosunkowo młodych powieściopisarzy latynoamerykańskich, przede wszystkim Julio Cortázara z Argentyny, Carlosa Fuentesa z Meksyku, Mario Vargasem Llosy z Peru i Gabriela Garcíi Marqueza z Kolumbii, stały się szeroko rozpowszechnione w Europie i na całym świecie. Przeprowadzony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Być może nie powinnam zaczynać tak poważnie, w końcu to książka dla najmłodszych odbiorców, ale... Zastanawialiście się kiedyś nad rozwojem sektora produkcji maszyn? Wszystkie gałęzie przemysłu, cała gospodarka, uczelnie wyższe i kreatywność inżynierów, jest ściśle powiązane z sektorem maszynowym. Ten natomiast jest jednym z najbardziej innowacyjnych! Nie ma się czemu dziwić. W końcu nowoczesne i energooszczędne maszyny poprawiają produkcję i wydajność przedsiębiorstw. Mówiąc prościej, dziękujmy rozwijającej się w zawrotnym tempie technice, dzięki której mamy maszyny przynoszące wygodę, zyski i opłacalność pod prawie każdym względem.

Jo Nelson, absolwentka Wydziału Języków Nowożytnych i Średniowiecznych, zabiera nas w podróż, w której poznajemy się lepiej z występującymi w naszej codzienności maszynami. Czternaście "rozdziałów" poświęconych miejscom takim jak gabinet weterynaryjny, fabryka samochodów czy kuchnia restauracyjna, w których mamy okazj dowiedzieć się więcej o mniej kub bardziej znanych nam maszynach. Przeczytamy o znanej i uwielbianej betoniarce, spotykanych na ulicy światłach drogowych czy też bohaterce wielu opowieści- latarni morskiej. To jednak nie wszystko! Obok tych popularnych, zaprzyjaźnimy się też z windą kotwiczną, organami limonaire, podbijarką torową, a nawet mikserem, i nie mam tu na myśli tego z kuchni.

Książkę podzieliliśmy sobie na trzy dni. My, czyli ja i mój prawie czterolatek. Muszę powiedzieć, że dawno tak nie czekał na kontynuowanie lektury i nie prosił żebyśmy dokończyli czytanie o naszych maszynach. Zdarzały się chwile, że siadał w ciągu dnia przy moim biurku, otwierał książkę i "czytał" o maszynach. To chyba najlepsza rekomendacja. Forma przedstawiania maszyn w pierwszej osobie, np. "Jestem kasą samoobsługową", sprawiała, że dziecko powtarzało po mnie każdą, dosłownie każdą nazwę. Mogę się tylko domyślać, jakie figle płatała wyobraźnia mojego syna podczas czytania. Opisy każdej maszyny są krótkie i konkretne, dzięki czemu nie ma miejsca na nudę. Odkrywaniu maszyn i miejsc, w których występują towarzyszyła ciekawość, radość, a momentami nawet zagadkowość. Ilustracje autorstwa Aleksandar Savić są techniczne, wyraźne i proste. Wydawać by się mogło, że to pozycja dla dzieci, która na nieco ponad 60 stronach prezentuje kilka maszyn. Nie moi drodzy. To nie kilka, a sto maszyn i gwarantuję Wam, że trafi się wśród nich przynajmniej jedna, o której istnieniu nie mieliście pojęcia.

Polecamy(y)!

Być może nie powinnam zaczynać tak poważnie, w końcu to książka dla najmłodszych odbiorców, ale... Zastanawialiście się kiedyś nad rozwojem sektora produkcji maszyn? Wszystkie gałęzie przemysłu, cała gospodarka, uczelnie wyższe i kreatywność inżynierów, jest ściśle powiązane z sektorem maszynowym. Ten natomiast jest jednym z najbardziej innowacyjnych! Nie ma się czemu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Głód wykorzystywano jako instrument polityczny.
Głód był karą za złe pochodzenie,
głód był karą za chorobę, za nieprzydatność do rewolucji,
głód pomagał utrzymać dyscyplinę,
głód zastępował myśli."

Książek o politykach, władcach, królach czy właśnie dyktatorach jest mnóstwo. Od dzieł z gatunku literatury historycznej, aż po te autobiograficzne. Nie spotkałam się jednak jeszcze z pozycją, która odpowiadałaby na pytanie "co jadali oni w najważniejszych momentach swojej dyktatury." Żadną tajemnicą jest fakt, że głodny mężczyzna, to zły mężczyzna, chociaż ja osobiście uważam, że dotyczy to również kobiet. Skutki głodu czy złego odżywiania się potrafią bowiem być naprawdę groźne. W końcu poczucie głodu odbija się echem zarówno na naszym samopoczuciu fizycznym, jak i psychicznym. Nie rzadko powoduje choroby, a potrafi nawet doprowadzić do epidemii. Zdarza się również, że głód zbiera swoje żniwa w postaci masowych zgonów, w życiu gospodarczym powstają zakłócenia wzmagające przestępczość. Wniosek z tego płynie jeden, trzeba się zdrowo odżywiać, albo prościej- dobrze jeść! A już na pewno, kiedy jest się urzędnikiem z władzą absolutną, dyktatorem!

"Jak fascynującymi ludźmi potrafią być kucharze, są poetami, fizykami, lekarzami, psychologami i matematykami w jednym."

Witold Szabłowski, dziennikarz i reportażysta, którego ja osobiście za tę książkę pokochałam, przedstawia nam obraz 'od kuchni, o kuchni', czyli w garnku i w brzuchu dyktatora. Zgodnie z informacjami na okładce, poznamy historie kucharzy pięciu wielkich władców. Ale to nie wszystko! Poznamy niezliczoną ilość przepisów. Zaczerpniemy wiedzy o obyczajach Iraku czy Kuby. Dowiemy się do jakich poświęceń zmuszeni byli kucharze, czego musieli się wyrzec w imię swojego władcy i szefa. Odkryjemy jakie umiejętności, oprócz tych oczywistych kulinarnych, musieli mieć kandydaci, jak rozpoznawali nastroje dyktatorów i dopasowywali od tego posiłki.

Ta książka jest przesmaczna! Szabłowski zaserwował nam danie główne skłądające się ze świata kuchni doskonale wymieszanego ze światem polityki. Wypełniona po same brzegi, zupełnie jak miska pysznego babcinego rosołu, książka opiewa w nieskończenie wiele ciekawostek z życia dyktatorów i ich kucharzy, ale również warte uwagi momenty historyczne, obyczaje czy tradycje. Ja osobiście najadłam się nią do syta, a przedstawionych w książce dyktatorów poznałam od zupełnie innej strony. "Jak nakarmić dyktatora" to swego rodzaju historia XX wieku przedstawiona oczami kucharzy, kucharzy, którzy zaufali autorowi i zgodzili się opowiedzieć mu o "kulisach" swojej mimo wszystko nietypowej pracy, a to wszystko oblane ich emocjami, przeżyciami i wątpliwościami, które towarzyszyły im w codziennej pracy.
Wielki szacunek, a zarazem duma, że właśnie nasz człowiek, Witold Szabłowski, spektakularnie przygotowany i zdeterminowany, poświęcił cztery lata swojego życia, odwiedził niejeden kontynent, wypił przy tym hektolitry kawy i stworzył danie na miarę gwiazdki Michelin. Książkę wysłuchałam w formie audiobooka, którego czyta Leszek Filipowicz, a ja tego Pana uwielbiam! Wyraźny, męski, potężny, ale zarazem bardzo pogodny i ciepły głos, z którym już wcześniej się spotkałam, umilał mi godziny w pracy.
Zdecydowanie polecam!

"Głód wykorzystywano jako instrument polityczny.
Głód był karą za złe pochodzenie,
głód był karą za chorobę, za nieprzydatność do rewolucji,
głód pomagał utrzymać dyscyplinę,
głód zastępował myśli."

Książek o politykach, władcach, królach czy właśnie dyktatorach jest mnóstwo. Od dzieł z gatunku literatury historycznej, aż po te autobiograficzne. Nie spotkałam się jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Myśląc o tym jak napisać tę recenzję, jak podejść do tak trudnego tematu, a przede wszystkim od czego zacząć, przychodzi mi na pomoc niezastąpiona psychologia. Niezastąpiona, bo w większości przypadków możemy odnaleźć w niej odpowiedzi na dręczące nas pytania. Powiedzmy sobie szczerze, jedni szukają odpowiedzi u Boga i tutaj mogę przytoczyć słynne "jak trwoga, to do Boga", inni natomiast, i zaliczam się do tej grupy ja, sięgamy po źródła bardziej przyziemne. I chociaż nauka jaką jest psychologia to wciąż nic namacalnego, odwoływanie się do badań i teorie, które na ich podstawie powstały, przemawiają do mnie zdecydowanie bardziej.

Pierwszym zaburzeniem psychicznym, o którym chcę wspomnieć, a którego objawy poznajemy już od pierwszych stron książki, jest zespół stresu pourazowego (ang. PTSD). Zburzenie będące reakcją na skrajnie stresujące wydarzenie, z którym osoba nie potrafi sobie poradzić. Do wydarzeń, których konsekwencją może być właśnie ta przypadłość, to m.in. działania wojenne, katastrofy, kataklizmy żywiołowe, wypadki komunikacyjne, bycie ofiarą napaści, gwałtu, molestowania, uprowadzenia, tortur, uwięzienia w obozie koncentracyjnym. W przypadku dzieła O. Vuong'a mówimy o zarówno matce, jak i babce, o wydarzeniach wojennych w Wietnamie, odbiających się echem jeszcze długo po ich doświadczeniu, doprowadzając prawdopodobnie do "trwałych zmian osobowości po katastrofach", które są skwalifikowane w Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-10 jako osobne zaburzenie.

Kolejną rzeczą, którą muszę, bo się uduszę, tutaj przytoczyć, są słowa, a może lepiej powiedzieć wnioski, które wypłynęły z ust prof. de Barbaro. Stwierdził, że często pretensje czy zachowania kierowane do naszych partnerów są tak naprawdę pretensjami skierowanymi do naszych rodziców, a nie tej osoby, która realnie przed nami jest. Ponadto, bardzo często powtarzamy różne błędy z przeszłości będąc tego zupełnie nieświadomi. De Barbaro twierdzi, że "jeśli ktoś miał w dzieciństwie poczucie, że jest bez przerwy odrzucany i nieakceptowany, to też może prowokować w obecnym związku czy w życiu takie sytuacje, żeby być odrzucanym i niechcianym".

"Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę" to autobiograficzny list autora do matki. Ocean Voung, wietnamski pisarz i poeta, odkrywa przed nami losy swojej rodziny, opowiada o dzieciństwie, kiedy nie raz został przez matkę uderzony, wraca do historii narodzin samej matki, do jej związku z ojcem. Dzieli się on również swoją drogą na wyżyny męskości, wspomina o związkach, odkrywaniu homoseksualności, a nawet samych zbliżeniach seksualnych, bólu czy poniżaniu. Ta książka jest obrazem rodzinnym, tego jak ogromny wpływ na trudną teraźniejszość, ma jeszcze trudniejsza, traumatyczna przeszłość. To przerażający dokument będący lekcją, przestrogą, może lustrzanym odbiciem problemów, z którym mierzą się nie tylko Azjaci, ale imigranci, homosekualiści, czy dzieci doświadczające przemocy domowej.

Chociaż jestem ogromną fanką literatury poruszającej tematykę poszukiwania własnej tożsamości, segregacji rasowej czy dyskryminacji z powodu orientacji seksualnej, tak muszę przyznać, że bardzo ciężko było mi przebrnąć przez tę książkę. Naprawdę bardzo doceniam melancholijny, poetycki język autora. Bez wątpienia nleży mu się wielki podziw za umiejętność przelania tak bolesnej historii, uzewnętrznienia się, podzielenia się swoją samotnością czy bezradnością w tak szczerym i głebokim tonie. Czytając przeżywałam momenty wzruszenia, piekącej serce złości, ale najmocniej odczuwałam współczucie. Tak bardzo było mi przykro, że kolejny raz uwagę zwraca się na kolor, że kolejny raz bariera językowa staje się nie do pokonania. Kiedy to wszystko sprawia, że nawet płacz i ból dzieli ludzi, bo płakać też musimy w obcym języku. Ogrom tych problemów, okoliczności jest tak przytłaczający, że czasami myślałam, że może to byłoby łatwiejsze w swoim przekazie gdyby było napisane prozą?

Owacje na stojąco dla tłumaczenia, którego autorem jest Adam Pluszka. Nie wiem jak Pan to zrobił, ale stoję i klaszczę.

Myśląc o tym jak napisać tę recenzję, jak podejść do tak trudnego tematu, a przede wszystkim od czego zacząć, przychodzi mi na pomoc niezastąpiona psychologia. Niezastąpiona, bo w większości przypadków możemy odnaleźć w niej odpowiedzi na dręczące nas pytania. Powiedzmy sobie szczerze, jedni szukają odpowiedzi u Boga i tutaj mogę przytoczyć słynne "jak trwoga, to do Boga",...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przepis na gorącą czekoladę na zakochanie,
korzenne ciasto marchewkowe do maczania w przygotowanej wcześniej gorącej czekoladzie,
racuchy, które robiłam nie raz, ale nigdy tak, jak to robiła pani Leokadia,
świeży twarożek z chrupiącą rzodkiewką jedzony w sielskim klimacie,
a ponadto... mikstury z nutą Wietnamu, na dolegliwości takie jak: kac, bolące żebra, złamane serce czy mniej typowe: smog, relaks i zewnętrzny blask.

Brzmi jak książka kucharska? Skądże! Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że tam gdzie jedzenie, tam szczęście! W końcu głodny człowiek, bo nie tylko facet, to zdenerwowany człowiek, a sposób na dostanie się do serca przez żołądek jest powszechnie znany i bardzo skuteczny. Wspomniane przeze mnie wcześniej smakołyki są zgrabnie ulokowane w książce "Chwała meksykańskim zakonnicom", pozycji z gatunku iteratury obyczajowej. A jaka ma być idealna "obyczajówka"? Przede wszystkim lekka i przyjemna w odbiorze.

Nasza przygoda z książką rozpoczyna się spektakularną ucieczką sprzed ołtarza. Dwudziestosiedmioletnia Emilia Starska, bo o niej mowa, w dniu swojego ślubu czyta list od zmarłej mamy, po którym stwierdza, że nie może wyjść za Dawida. To wydarzenie kończy pewien etap jej życia bowiem jej niedoszły teściowy, a w zasadzie teściowie, to właściciele firmy, w której pracuje. Poukładana, kochająca planowanie, notująca wszystko w kalendarzu dziewczyna rozpoczyna życie od zera. Rad szuka u przyjaciółki, pochodzącej z Wietnamu Lien, natomiast odpoczynku, i jak się później okaże pomysłu na życie, w domu rodzinnym, w towarzystwie cichego, ale kochającego ją taty. Basia Kwinta, autorka powieści, zabiera nas na krakowskie ulice, w niedoszłą podróż do Paryża, a nawet... do egzotycznego Wietnamu!

"A może zjawy to nie był wymysł Dickensa. Może w odpowiednim momencie każdy spotyka swoje duchy przeszłości i przyszłości, tylko nie każdy je zauważa. Niektórym wystarczy subtelny sygnał z niebios, a inni muszą dostać łomot, żeby zastanowić się nad życiem."

Kiedy dostałam propozycję zrecenzowania tej pozycji, a pani z działu promocji wydawnictwa Prószyński napisała mi, że to zabawna i pouczająca obyczajówka, nie byłam do końca przekonana. Pomyślałam przez chwilę, że przecież nie mogłaby napisać o książce niczego złego, bo odbiłoby się to brakiem zainteresowania książką, ale walczyłam ze sobą. Z jednej strony pamiętałam, że nie przepadam za literaturą obyczajową, zawsze mam obawy, że autor będzie chciał tam siłą przemycić jakiś tani romans, że wszystko będzie przerysowane, a w najgorszym wypadku nudne. Z drugiej, uwielbiam Jodi Picoult i jej pióro, autorka zawsze porusza ważne tematy społeczne, a dodatkowo potrafi bardzo umiejętnie mieszać gatunki.
W myśl rosyjskiego przysłowia "kto nie ryzykuje, nie pije szampana" postanowiłam zaryzykować. Nie mogę też już dłużej ukrywać, że ten tytuł... Chwała meksykańskim zakonnicom, serio? Przecież to jest mistrzostwo świata! Zupełnie nie zdradza jak potoczą się losy bohaterów, a uwierzcie mi, jeszcze większe zaskoczenie czeka Was, kiedy już odkryjecie co zrobiły zakonnice z Meksyku i dlaczego należy im się za to dożywotnia chwała.

Żarty, żartami, ale w życiu nie zgadłabym, że to debiut autorki. Warsztat Basi Kwinty, to jak prowadzi historię, jak normalne, tak normalne, a nie karukatyralne, są dialogi, a przede wszystkim jej poczucie humoru, te porównania, żarty. Śmiałam się w głos! Odkryłam też co jest dla mnie ważne w książce obyczajowej. Czytam słowa autorki, tekst, który przyjmijmy, że jest fikcją i wierzyłam w to wszystko. Wzruszyłam się na liście od zmarłej mamy bohaterki. Wierzyłam, że napisała to kilkanaście lat temu kobieta, która chciała dać ostatnie rady swojej córce, zostawić jej coś, do czego będzie mogła wrócić. A wiecie co jest najlepsze?! List składa się z kilku życiowych pigułek i ja te wszystkie pigułki zażywam! Niektóre już łyknęłam dawno, zanim przeczytałam książke, a niektóre połknęłam w trakcie jej czytania.

"Chwała meksykańskim zakonniczom" to rzeczywiście zabawna i pouczająca lektura. I chociaż losy bohaterki można porównać do przejażdżki do rollercoastera to sama książka jest poprowadzona gładko. Z zachowanych idealnie proporcji powstało wspaniałe, nie tak małe, bo ponad czterystastronicowe dzieło. Basia Kwinta poczęstowała nas książką, która w moim przypadku, nie jest tylko luźną, relaksującą historyjką, którą przeczytałam chętnie pomiędzy ciężkimi pozycjami z gatunku reportażu. Nie jest to również jedna z wielu obyczajówek, o której szybko zapomnimy. Dzieło Basi to ogromna dawka motywacji, to bodziec, który nie jedną osobę zachęci do zmian, doda odwagi. To także radosny czasoumilacz, który ogrzeje serce i rozbawi umysł. Finalnie, to dowód na to, że zmiany są dobre, że pozytywne nastawienie potrafi działać cuda, i że bliscy, których mamy wokół potrafią ratować jak nie jedno koło ratunkowe!

P.S. Dlaczego Emilia je tylko tosty z serem, a wydaje się być zdrową i seksowną kobietą?! To nie fair!

Przepis na gorącą czekoladę na zakochanie,
korzenne ciasto marchewkowe do maczania w przygotowanej wcześniej gorącej czekoladzie,
racuchy, które robiłam nie raz, ale nigdy tak, jak to robiła pani Leokadia,
świeży twarożek z chrupiącą rzodkiewką jedzony w sielskim klimacie,
a ponadto... mikstury z nutą Wietnamu, na dolegliwości takie jak: kac, bolące żebra, złamane serce czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejne, bo 12., rozdanie nagród Złotych Malin,
kolejna, bo 27., poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych,
kolejne finały NBA, kolejny puchar Super Bowl,
"Black or White" Michael'a Jackson'a jest singlem numer jeden.

To wszystko wydarzyło się w roku 1992, wcale nie tak odległym, miałam wtedy dwa lata.
To nie wspomnienia z czasów wojennych, to nie świat, którego my, młodzi ludzie, nie możemy pamiętać.

W 1992 roku miało jednak miejsce wydarzenie, które stało się inspiracją dla twórców gry komputerowej Grand Theft Auto: San Andreas, i którego ekranizacją jest film Straight Outta Compton. Wydarzenie, które członem nazwy powoduje dreszcz na skórze. Mowa o powstaniu Rodney'a King'a, powstaniu, które doprowadziło do największych w XX wieku zamieszek na terenie Stanów Zjednoczonych. Czarnoskórzy mieszkańcy kraju nie zgodzili się z wyrokiem ławy przysięgłych, która uniewinniła czterech białych policjantów oskarżonych o pobicie taksówkarza- właśnie Rodney'a King'a.

Tego samego roku urodził się również bohater dystopijnej powieści Tochi Onyebuchi- Kevin Jackson. Chłopiec, który od samego początku został naznaczony rewolucją, stąd jego ksywa Riot Baby. I chociaż jest wybitnie inteligentny, nie potrafi poradzić sobie z otaczającym go światem, takiego środowiska nie da się pokonać. A ten świat, nie tylko przedstawiony przez autora, to miejsce, które kipi rasizmem, brutalnością, nienawiścią i policyjnym terroryzmem. Ella, siostra Kev'a, posiada nadprzyrodzone moce, nad którymi nie może w pełni zapanować. Chciałaby pomóc rodzinie, bratu, ale przepełniona jest gniewem, tym samym krzywdząc bliskich. Kiedy usuwa się w cień, znikając na pewien czas, jej brat trafia do więzienia. Czy uda im się jeszcze zmienić mentalność okrutnych ludzi?

"To historia, która stawia przed nami pytanie: Jaki jest sens, by neonazista uczył się traktować czarnego jak człowieka, skoro za półtora roku i tak umrze? A może morał płynie z tego taki, że jedynymi białymi, gotowymi uznać czarnych za ludzi, są ci, którzy i tak szykują się na śmierć."

Amerykański pisarz pochodzenia nigeryjskiego stworzył kawałek wstrząsającej, zagadkowej lektury. Nie można zaprzeczyć, że elementy fantastyki budują zupełnie inną linię napięcia. Muszę przyznać, że na początku nie mogłam się odnaleźć. Ja nie przepadam za gatunkami science-fiction, za brakiem realizmu. Jest natomiast w tej książce coś tak magicznego, tak poruszającego, że nadprzyrodzone siły bohaterki stają się brakującym puzzlem całej układanki. Wizje, które pokazują obraz przyszłości małego chłopca przypadkowo postrzelonego podczas odbywającej się na ulicy wojny gangów, obraz lekarza, który niesprawiedliwie, pozbawiony empatii, traktuje ciężarną pacjentkę, wzrok policjantów, który dziurawi młodzież na wylot, prawie jak karabinowy pocisk, bez powodu. Pęka mi serce kiedy myślę, że takie sytuacje, dzisiejsze realia, prawie niczym się nie różnią od 1865 roku, kiedy to założone zostało Ku Klux Klan, organizacja rasistowska, która walczyła o supremację białych. Chce mi się krzyczeć, kiedy to się w końcu skończy?! Mam ochotę powiedzieć wszystkim to, co powiedziała Elli bratu: "Chcę pokazać to Kev'owi. 'Zobacz jacy oni są mali, bracie'. Bo wie, że więzienie próbuje komuś przekazać, że lepsi od niego są na wolności. 'Wcale nie są od ciebie lepsi Kev. Żaden z nich.' "

Kolejne, bo 12., rozdanie nagród Złotych Malin,
kolejna, bo 27., poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych,
kolejne finały NBA, kolejny puchar Super Bowl,
"Black or White" Michael'a Jackson'a jest singlem numer jeden.

To wszystko wydarzyło się w roku 1992, wcale nie tak odległym, miałam wtedy dwa lata.
To nie wspomnienia z czasów wojennych, to nie świat, którego my,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Cypr ma trochę ponad dziewięć tysięcy kilometrów kwadratowych i stał się polem bitwy między dwoma silnymi przeświadczeniami o lepszości- greckości i tureckości. Został też sceną walki głównych religii świata- chrześcijaństwa i islamu."

Czytając książkę zdałam sobie sprawę z tego, że o Cyprze nie wiedziałam prawie nic. Planowałam kiedyś wybrać się tam na wakacje. Wstyd przyznać, ale miały to być typowe wakacje nad morzem, wykupiona wycieczka z biura podróży, zupełna ignoracja otoczenia, tylko plaża, morze, ja i relaks. Dzisiaj, nadal chcę odwiedzić to miejsce, ale teraz już wiem, że Cypr to nie tylko wyspa składająca się z dwóch części: południowej- tureckiej i północnej- greckiej. Co więcej, wiem, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że Republika Cypru do dzisiaj nosi na ramionach ciężki bagaż w postaci historii, rewolucji, ale również opiewającej w fanatyzm religijny, rasizm i nacjonalizm teraźniejszości. Stosunkowo mała, podzielona jak żadne inne miejsce na Ziemi wyspa, w której, jak czytamy na tyle okładki, nazewnictwo kawy, której wypija się ogromne ilości, definiuje poglądy polityczne stała się moim małym podróżniczym marzeniem.

"Strach dzieli i wyniszcza obydwie społeczności od ponad pół wieku."

Thomas Orzechowski, dziennikarz specjalizujący się w tematyce zagranicznej, zabiera nas w podróż w różnorodność, odwiedza najmroczniejsze, najmniejsze i najbardziej zapomniane miejsca Cypru, ale nie zapomina przy tym o Nikozji, Famaguście czy Limassolu. Reportaż autora umiejscowiony jest na historycznej osi czasu. Książka składa się bowiem z trzech przedziałów czasowych: 1955-1974, 1974 oraz 1974-2020. W "Wyspie trzech ojczyzn" Orzechowski zasiada w domach obywateli Cypru, w kafenijo- lokalnych kawiarniach, w którym serwowana jest nie tylko kawa, ale i alkohol, odwiedza kościoły, niefunkcjonujące już lotnisko. Wszystko po to, żeby oddać klimat republiki, porozmawiać z jej obywatelami w ich naturalnym środowisku. Autor serwuje nam obraz nie tylko greckich i tureckich Cypryjczków. Bowiem obecny Cypr to nie tyko "(...) greccy i tureccy Cypryjczycy, Ormianie i maronici czy Grecy i Turcy", to również uchodźcy z Syrii, migranci z Indii, Bangladeszu, Pakistanu i Kamerunu, obywatele Zimbabwe i Nigerii. Dziennikarz staje pomiędzy nimi, neutralny i nieoceniający wsłuchując się w historię wyspy widzianą ich oczami.

"(...) Nikozja, miasto dwóch części; Cypr, wyspa kilku flag- nie, jedność nie jest tu popularna (...)"

Chociaż nie jestem dziennikarką, i nie napisałam, jeszcze, żadnego reportażu, to z pełną świadomością stwierdzam, że nie ma lepszego sposobu na dobry reportaż niż bardzo dobre przygotowanie autora połączone z głosem oddanym osobom, o którym dzieło jest. Obydwa warunki są tutaj spełnione. I możnaby rzec, że nie jestem obiektywna, bo literatura faktu to zdecydowanie mój ulubiony gatunek, ale wierzcie mi, staram się podejść do tego jak najbardziej neutralnie. Niezaprzeczalnie Thomas Orzechowski przygotował się do tej podróży, jeszcze przed wyjazdem na Cypr, radził się badaczy w Polsce. Znalazł osobę, która pomogła mu w transkrypcji greckich słów, a owocem tej "znajomości" jest lekcja pisowni i wymowy, którą dostajemy na początku książki. Jednak sercem tego reportażu, factorem X, który sprawia, że jest on przejmujący, że bije z niego życie, że porafi wzruszyć, są zdecydowanie ludzie. I tak jak wspomniałam wcześniej, nie można było lepiej przedstawić podzielonej republiki i wynikających z tego skutków niż oddać głos zarówno greckim, jak i tureckim Cypryjczykom. Autor rozpoczyna naszą podróż od powstania na Cyprze, słyszymy młodych walczących bojowników, zaglądamy do domów zwykłych rodzin, którzy ryzykując życiem pomagali walczącym tworząc dla nich kryjówki, aż wreszcie jesteśmy świadkami zwierzeń byłych powstańców. Brzmi znajomo? Dla mnie bardzo. W końcu schemat takich powstańczych historii w Polsce wygląda bardzo podobnie. Ta książka to kawał ciężkiej przeszłości mieszkańców Cypru, to masa bolesnych wspomnień, to obraz do dzisiaj trwającego konfliktu. Ale żeby nie było tak smutno i przytłaczająco, ta książka to też klimatyczne, czarno-białe ilustracje, zapach kawy, piękne krajobrazy, wiara, miłość, rodzina i oddanie. To również, mapa! Tak! Nie potrafię powiedzieć ile razy wracałam na pierwsze strony żeby przejechać palcem po mapie by móc łatwiej zobrazować opisywane sytuacje.

"Cypr ma trochę ponad dziewięć tysięcy kilometrów kwadratowych i stał się polem bitwy między dwoma silnymi przeświadczeniami o lepszości- greckości i tureckości. Został też sceną walki głównych religii świata- chrześcijaństwa i islamu."

Czytając książkę zdałam sobie sprawę z tego, że o Cyprze nie wiedziałam prawie nic. Planowałam kiedyś wybrać się tam na wakacje. Wstyd...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie tak dawno temu, bo 2 kwietnia, miał miejsce Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Z tej okazji, na portalu nakanapie.pl pojawił się artykuł, który zaczyna się słowami profesora Grzegorza Leszczyńskiego: "czytelnictwu zagraża sama książka – nudna, jałowa, źle wydana, źle napisana, źle zilustrowana, po prostu zła. To właśnie książkowe śmieciowe żarcie, byle jakie, nudne, żałosne, jest największym zagrożeniem dla naszych dzieci." Muszę przyznać, że jako mama, wkróce już, czterolatka, nigdy nie zastanawiałam się nad jakością literatury dziecięcej, nad tym, czy jest wystarczająco ciekawa czy rozwijająca. Zawsze wierzyłam, że już czytanie samo w sobie rozwija wyobraźnię, przenosi nas do innego świata, świata książki. Sama w dzieciństwie miałam masę przeróżnych książek i książeczek. Towarzyszyły mi tekturowe lektury pisane wierszem, grube księgi baśni, ale najbardziej pamiętam jedną. Kupiła ją moja mama, z perspektywy czasu myślę, że dla siebie, jako źródło pomysłów na ciekawie i kreatywnie spędzony czas. Książkę mam do dzisiaj i nie tak dawno mama opowiadała mi, że realizowała po kolei wszystkie propozycje nie tylko ze mną, przychodziły do nas też inne dzieci z bloku i wszyscy szczęśliwie tworzyliśmy wspaniałe rękodzieła z orzechów, kasztanów, kukurydzy czy po prostu z papieru.

Keri Smith, autorka książek dotyczących kreatywności i poznawania świata, promuje idee takie jak: wolność słowa, łamanie zasad, radość z wykonywanej czynności. Tym razem, mamy do czynienia z książką dla młodszych czytelników. Już na okładce przeczytamy "jak zakumplować się z książką z obrazkami", a to dopiero początek! "Wykończ tę książkę" jest totalnym przeciwieństwem wymyślonych kiedyś, prawdopodobnie przez dorosłego, "Zasad Czytania Książek". Te bowiem głosiły, że książką nie można rzucać, nie powinno się zaginać jej rogów i nie można po niej rysować. Ponadto, z książką należy obchodzić się ostrożnie i czytać ją po cichu. Autorka przekonuje, że przestrzeganie tych zasad może powodować, że obcowanie z książką i przebywanie w jej towarzystwie staje się niekomfortowe. Smith podejrzewa o czym potajemnie marzą książki. Wierzy, że pragną one, oprócz ich czytania, przytulania, podrzucania, rozbawiania, używania i... kochania ich!

Nie chcę zdradzać więcej w kwestii tego, co możecie znaleźć w środku. To jest po prostu magia. Żywa, angażująca i przede wszystkim powodująca uśmiech na twarzy dziecka i dorosłego, jedyna w swoim rodzaju książka. Takie pozycje są na wagę złota. Nie ma chyba efektywniejszego sposobu na zarażenie dziecka pasją do czytania jak bezpośrednie, prawie ludzkie obcowanie z literaturą. Wąchanie stron czy ich rolowanie, wyjście z książką na spacer, czy zwyczajne jej dotykanie pobudza nie tylko wyobraźnię, ale też pozostałe zmysły. Miłym dodatkiem jest instrukcja tworzenia korkowych ludzików na obwolucie! Polecam!

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

Nie tak dawno temu, bo 2 kwietnia, miał miejsce Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Z tej okazji, na portalu nakanapie.pl pojawił się artykuł, który zaczyna się słowami profesora Grzegorza Leszczyńskiego: "czytelnictwu zagraża sama książka – nudna, jałowa, źle wydana, źle napisana, źle zilustrowana, po prostu zła. To właśnie książkowe śmieciowe żarcie, byle jakie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwotnie, w starożytnej Grecji, słowo to oznaczało tajne głosowanie, podczas którego dochodziło do wskazania i wygnania osób uważanych za zagrożenie dla demokracji. Współcześnie, określeniem tym nazywamy, wykluczenie z towarzystwa lub środowiska osoby, która mu się naraziła, ale także wrogość i niechęć otaczająca taką osobę. Mam na myśli ostracyzm. Praktykę, która często dotyka osób uzależnionych. Uzależnionych od alkoholu, narkotyków, hazardu i... seksu.

Wiktor Krajewski, dziennikarz, który postanowił dowiedzieć się jakie są powody, dla których "ludzie robią takie rzeczy", co im daje zachowania, które zdecydowanie odbiegają od normalności, kiedy i czym spodowowane jest przekroczenie granicy, w której seks zamiast przyjemności zaczyna wyniszczać.

"Dla seksoholika seks jest jak słodycze dla innych ludzi. Niby nie jesz, bo nie masz na nie ochoty, ale gdy skusisz się na jeden kawałek czekolady, tak niby od niechcenia, to nagle masz ochotę na kolejny i kolejny, aż zjadasz całą tabliczkę."

Książka składa się z jedenastu rozdziałów, a każdy z nich poświęcony jest jednemu rozmówcy. Poznamy historię dziewięciu osób, seksoholików, którym stosunki seksualne, fetysze, czy ciągłe, nadmierne obcowanie z tematem, zaburzyły normalne funkcjonowanie. To kobiety, które z powodu swojego uzależnienia są samotne, którym ponadprzeciętne libido zniszczyło życie, które nie potrafiły stworzyć normalnego związku albo zyć, w na pozór idealnej rodzinie. To także mężczyźni, którzy zarabiają na swojej słabości niemałe pieniądze, dla których seks to nie tylko przyjemność, ale również mechanizm do zarabiania. Autor poświęcił również dwa rozdziały na wywiady z osobami współuzależnionymi, bo tak nazwałabym tych, którzy trwali w związkach z seksoholikami.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego zaskoczenia wywołanego przeczytanymi historiami. Absurdalność poziomu uzależnienia niektórych rozmówców nie mieści się na żadnej skali. Myślałam, że sporo wiem, że czytanie książek, nierzadko w formie wywiadów, otworzyła mi już oczy na wiele odchyleń, że naprawdę mam wiedzę na temat uzależnień, nie tylko tą zdobytą na studiach psychologicznych, ale również z życiowego doświadczenia. Aż tu nagle... Wiktor Krajewski, człowiek, który zebrał rzeczy tak niespodziewane, często obrzydliwe, wybiegające daleko poza pojęcie człowieczeństwa, gorszące i jednocześnie przykre. Zdarzały się momenty kiedy naprawdę było mi tych ludzi szkoda, kiedy bezpośrednio, albo między wierszami, widziałam ich ból, nienawiść, czy poczucie obrzydzenia do samych siebie, czułam, że naprawdę chcieliby pozbyć się nałogu raz na zawsze, zacząć normalne, przeciętne życie.
Cieszę się, że powstają takie książki, bo tak jak wciąż szokuje społeczeństwo alkoholizm u kobiet, tak problem, jakim jest seksoholizm, zamiatamy jest pod przysłowiowy dywan, nie traktuje się go poważnie. A wystarczy przeczytać chociażby zmagania osób, które z takimi uzależnionymi partnerami żyją na codzień. Dostajemy obraz prawdziwej męki, bezradności, obraz odgrywającego się między nimi koszmaru.
Historie o farmie suk, czy pragnienia, które spełnia męska prostytutka naprawdę wbiły mnie w fotel.
Nie dostaniemy tutaj psychologicznego profilu seksoholików, naukowego wytłumaczenia tego złożonego problemu, ale będę to podkreślać do skutku- literatura faktu zawsze otwiera czytelnikowi oczy, na problemy, inność, różnice kulturowe, uczy empatii, przestrzega i rozwija.

Pierwotnie, w starożytnej Grecji, słowo to oznaczało tajne głosowanie, podczas którego dochodziło do wskazania i wygnania osób uważanych za zagrożenie dla demokracji. Współcześnie, określeniem tym nazywamy, wykluczenie z towarzystwa lub środowiska osoby, która mu się naraziła, ale także wrogość i niechęć otaczająca taką osobę. Mam na myśli ostracyzm. Praktykę, która często...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy uczucie ciepła ma kolor czerwony, głos kobiety wybrzmiewający z porannych wiadomości barwi pokój na morelowo, cisza jest zielona, a rozdzierający ciało ból przybiera purpurowe odcienie... Synestezja. Zdolność do postrzegania rzeczywistości na wiele sposobów, kiedy doświadczenia jednego zmysłu wywołują równocześnie wrażenia charakterystyczne dla innych zmysłów. Synesteci to zwykle ludzie o niezwykłej inteligencji, obdarzeni niesamowitą wyobraźnią.

Taka właśnie jest Liv, główna bohaterka opowieści "Pod pokładem". To podzielone na trzy części dzieło rozpoczyna się historią 21-letniej dziewczyny, która rezygnuje ze stażu w branży ekonomicznej i wyrusza z poznanym przypadkowo żeglarzem Mac'iem i jego niewidomą przyjaciółką Meggie w podróż wokół australisjkich wybrzeży. Kolejny fragment życia, w którym towarzyszymy starszej o kilka lat Liv, to wypłynięcie w morze, w celach zarobkowych. Dostała tę pracę chociaż nie było łatwo, bowiem kapitan pięcioosobowej, męskiej załogi niechętnie zgodził się na jedyną w ich gronie kobietę. Rejs trwa pod znakiem nierównego traktowania, ciągłej krytyki i całkowitego braku zrozumienia względem dziewczyny. Kończy się...gwałtem i zupełnym pozbawieniem podstawowych cech człowieczeństwa. W ostatniej części, po całkowitym odcięciu się od morskiego życia, nasza bohaterka jest mieszkanką Londynu, pracuję w galerii sztuki, współorganizuje wystawy i prowadzi zwyczajny tryb życia. Poznaje Hugo, z którym tworzy na pozór zwyczajną, zakochaną w sobie parę. Wszystko przybiera ciemniejszych barw kiedy wspomnienia przeszłości powracają do niej jak bumerang.

Ta przepięknie, poetycko napisana historia jest niespokojnym i zagadkowym rejsem po oceanie zwanym życiem. Sophie Hardcastle namalowała, napisała, a nawet wyrzeźbiła dla nas słowami dzieło, które dotyka naszego serca i wywołuje łzy wzruszenia. To żagiel na wodzie poszukujący idealnego wiatru, takiego, który wskaże drogę do wnętrza siebie. Autorka zaprasza nas do bycia częścią łodzi. Łodzi, która nawet kiedy przestaje płynnie falować na morzu, wciąż próbuje sobie poradzić na betonowych ulicach miast. I chociaż jesteśmy już z bohaterką gdzie indziej, cieszymy się, że doświadcza pozytywnych, pięknych emocji, sukcesów czy miłości, to wciąż pamiętamy o przeszłości.Niemy krzyk, chociaż niemy, słyszymy między wierszami na każdej stronie. Mamy ochotę krzyczeć głośniej, ze wszystkimi kobietami, które zostały skrzywdzone, żeby w końcu ktoś nas usłyszał, żeby w końcu wybrzmiało to, co skrywane pod pokładem. Bo przeszłości, a szczególnie tej bolesnej, nie da się tak po prostu skreślić, skasować jak plików z komputera, wyciąć i wyrzucić. Przeszłość powraca, zaskakuje, a nawet paraliżuje. Historia atakuje nas i odbija się echem jak dźwięk nad przepaścią. Tylko, że ten tutaj, bezsilny krzyk Liv, jest jakby bezdźwięczny, niesłyszalny, jest pod powierzchnią...

Kiedy uczucie ciepła ma kolor czerwony, głos kobiety wybrzmiewający z porannych wiadomości barwi pokój na morelowo, cisza jest zielona, a rozdzierający ciało ból przybiera purpurowe odcienie... Synestezja. Zdolność do postrzegania rzeczywistości na wiele sposobów, kiedy doświadczenia jednego zmysłu wywołują równocześnie wrażenia charakterystyczne dla innych zmysłów....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na okładce książki, egzemplarza recenzyjnego, przeczytamy: "Straciła dla niego serce, głowę i rozsądek... Do czego jest zdolna zakochana kobieta?". I wiecie co? Nie miałabym nic przeciwko fabule ukazującej poświęcenia, do których zdolne są zakochane kobiety, tego jak dużo potrafią sobie odmówić, ile wyrzeczeń je czeka, jak mocno walczą z przeciwnościami losu i czym usłana jest ich droga do ołtarza. Nie od dzisiaj wiadomo, że my kobiety, matki, żony mamy w sobie niespożyte pokłady mocy i energii, że dla najbliższych zrobimy wszystko, że miłość, czy to ta do dziecka, czy do partnera, potrafi dodać nam skrzydeł, pomóc przezwyciężyć wszystkie przeciwności. Myślę, że kobieca intuicja, która często kieruje naszymi zachowaniami, popycha nas do rzeczy, których nigdy byśmy się po sobie niespodziewały. I chociaż mówi się, że ile kobiet, tyle treści i niewyobrażalnych historii, a tam gdzie damskie hormony, tam niewytłumaczalne zachowania, ale wiecie kogo ja zobaczyłam w tej książce? Historię z gatunku fantastyki o głupiej kobiecie. Głupiej nie dlatego, że straciła rozsądek, bo to się zdarzyło wielu z nas, ale głupiej, bo tak ją przedstawiła autorka.

Marta jest początkującą terapeutką na więziennym oddziale leczenia uzależnień. Jej mentorka i opiekunka, starsza stażem Luiza, właśnie powierzyła jej nowe, odpowiedzialne zadanie. Dziewczyna ma zdecydować czy Adam, wiezień przebywający na oddziale o podwyższonym rygorze, kwalifikuje się do terapii uzależnień, a później poprawdzić terapię grupową i indywidualną dla jej członków. Marta szybko zakochuje się w więźniu i postanawia nie tylko pomóc mu uwolnić się z więziennych krat, ale także ucieka z nim. Wyruszają w podróż, które celem jest Maroko. Większa część książki to ich tajemniczą przeprawa przez Niemcy, Włochy i Tunezję.

Książkę otrzymałam przypadkowo. Chyba nie zrozumiałyśmy się z Panią z działu promocji, ja odpisałam nie na tego maila i tak oto "Ucieczka" znalazła się u mnie. Początkowo, w związku z zaistniałą pomyłką, chciałam ją odesłać, ale później stwierdziłam, że czasami warto sięgnąć po coś lżejszego, po dobry romans z elementami erotyki. Oh, jak ja się przeliczyłam!
Muszę przyznać, że nie zapowiadało się wcale najgorzej. Tematyka więzienna połączona z psychologią, romans niewinnej terapeutki z przystojnym więźniem, pomyślałam, że może być z tego ciekawa historia. Niestety, z każdą kolejną stroną było coraz gorzej, im głębiej w morze absurdu się zagłębiałam, tym trudniej było mi oddychać. Tak, w tej pozycji absurd goni absurd. "Ucieczka" jest romansem, ma nawet elementy erotyczne, jeśli można tym nazwać kilka krótkich scen miłosnych i niedoszłe gwałty, ale przede wszystkim, jest to książka fantastyczna. Momentami miałam wrażenie, że autorka chciała zawrzeć w niej jak najwięcej możliwych gatunków literackich. Mamy tu bowiem, oprócz romansu, erotyku i fantastyki, nieprawdziwe elementy przypominające reportaż takie jak "Czarne Maczety", które prawdopodobnie miały być fikcyjnym odpowiednikiem nigeryjskiej mafii o nazwie "Czarna siekiera" działającej na terenie Włoch, fragmenty taniej sensacji, średniowieczne podróże wielbłądami i konno, czy obrzędy na marokańskim weselu, które stawiają ten kraj w okropnej pozycji, w najgorszym świetle. Dodatkowo, mój ukochany Kreuzberg, pełen oryginalnych ludzi, artystów, turystów, głośnej muzyki, przedstawiony jako najgorsza berlińska dzielnica pełna ćpunów, squatów, o które policją zapomniała i pozostawiła na pastwę losu. Autentycznie chciało mi się płakać.
Wracając do głupiej kobiety jaką jest główna bohaterka... Nie twierdzę, że kończąc studia psychologiczne jesteśmy encyklopedią wiedzy emocjonalnej, że bezbłędnie odróżniamy dobro od zła, że doskonale oceniamy sytuację. Ale Marta, terapeutka, chyba urwała się z przysłowiowej choinki, ona nie tylko straciła dla faceta rozsądek, ale całkowici pozbawiła się resztek rozumu.
Nie zniechęcam nikogo do przeczytania, książka zbiera też przychylne sobie opinie. Ja jednak, zdecydowanie straciłam dwa wieczory.

Na okładce książki, egzemplarza recenzyjnego, przeczytamy: "Straciła dla niego serce, głowę i rozsądek... Do czego jest zdolna zakochana kobieta?". I wiecie co? Nie miałabym nic przeciwko fabule ukazującej poświęcenia, do których zdolne są zakochane kobiety, tego jak dużo potrafią sobie odmówić, ile wyrzeczeń je czeka, jak mocno walczą z przeciwnościami losu i czym usłana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W wielu źródłach można dowiedzie się, jakie trzy cechy powienien mieć doskonały thriller. Przede wszystkim, ma się charakteryzować wciągającą i trzymającą w napięciu akcją. Dobra historia z tego gatunku to rownież niespodziewany zwrot wydarzeń. Ostatnim, ale wcale nie mniej ważnym, elementem thrillerowej układanki jest zaskakujące zakończenie. W przypadku wartości dodanej, jaką tutaj jest słowo "psychologiczny", występuje jeszcze jedna cecha charakterystyczna- podkreślanie stanów psychicznych bohaterów: ich spostrzeżeń, myśli, i widzianej ich oczami rzeczywistości.

Morderstwo kobiety w małej miejscowości o nazwie Blackdown budzi ogromne poruszenie. Sprawą zajmuje się Jack Harper, nadkomisarz, który z zamordowaną widział się kilka godzin przed jej śmiercią. Jack, to także były mąż Anny Andrews, prezenterki telewizyjnej, która stanowisko pełniła w zastępstwie za koleżankę i właśnie ponownie została zdegradowana do roli reporterki. Zaraz po tym, zostaje wysłana do Blackdown, miasteczka, w którym się wychowała, w celu nagrania relacji z miejsca zbrodni. Anna nie spodziewała się ani spotkania z mężem, ani przed wszystkim tego, że ofiarą jest jej bliska koleżanka z czasów szkolnych, Rachel Hopkins. Kiedy policja znajduje kolejną ofiarę, Jack kieruje swoje podejrzenia na Annę, ona natomiast jest przekonana, że to właśnie jej eks jest zamieszany w sprawę. Role narratorów pełnią Anna, Jack i... morderca.

Nawiązując do pierwszego akapitu muszę potwierdzić, że "Zabójcza przyjaźń" posiada wszystkie wymienione cechy. Zdecydowanie mogę potwierdzić, że ta historia trzyma czytelnika w napięciu, chociaż muszę przyznać, że nie zostałam porwana od pierwszych stron. Chwilę zajęło mi wczucie się w ten klimat pełen niespodziewanych zwrotów akcji, zagadek i ciągłego przenoszenia podejrzeń z bohatera na bohatera. W kwestii samej psychologii, postaci sprawnie dryfują pomiędzy graniem swojej roli a przeżywaniem emocji, które to opisywane są w formie monologów.
Skoro wszystkie elementy dobrego thrillera psychologicznego są zawarte w książce, dlaczego moja ocena nie jest wyższa i dlaczego nie uważam jej dzieła za wybitne? Sama zadaje sobie to pytanie. Dałam sobie czas na zastanowienie się. Momentami zastanawiałam się, czy to, że ostatnimi czasy czytam najczęściej literaturę faktu, ma wpływ na moją ocenę, czy po prostu odzwyczaiłam się od czytania thrillerów. Po przespaniu się z własnymi myślami wiem jedno, to co nie pasowało mi w książce to po prostu występujące w niej sytuacje absurdalne. Jestem w stanie stwierdzić, że idealny thriller psychologiczny, w mojej opinii, byłby historią, w której nie możemy doszukać się żadnej fikcji, który jest tak prawdziwy i prawdopodobny, że powoduje dreszcz i strach. Tego mi tutaj zabrakło.

W wielu źródłach można dowiedzie się, jakie trzy cechy powienien mieć doskonały thriller. Przede wszystkim, ma się charakteryzować wciągającą i trzymającą w napięciu akcją. Dobra historia z tego gatunku to rownież niespodziewany zwrot wydarzeń. Ostatnim, ale wcale nie mniej ważnym, elementem thrillerowej układanki jest zaskakujące zakończenie. W przypadku wartości dodanej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"W rzeczy samej jest to książka o śmierci- ale o śmierci nie da się opowiadać, nie czcząc życia. Nie mówiąc o tych, co potrafią stać prosto w świecie, który rozpada sie wokół nich. Że pomimo rozlewu krwi niektórzy potrafią nie tylko życ dalej, ale też żyja nadzieją. Że w śmierci jest miłość. Wszystko to mówi też coś o tym, kim jesteśmy jako naród."

Chociaż obejrzałam już kilka filmów i przeczytałam sporo książek poruszających temat społecznej i indywidualnej degradacji, segregacji rasowej, niekończącej się walki gangów czy okrucieństwa jakiego ludzie mogą zadawać sobie wzajemnie, książki takie jak "Amerykańskie lato" wciąż przyprawiają mnie o gęsią skórkę i łzy w oczach. Zdecydowanie nie należę do tych odbiorców, którzy z gazety lub telewizji dowiadują się o kolejnych ofiarach krwawych wojen ulicznych, a którzy stwierdzają, że ich uczestnicy na to zasłużyli. Nigdy nie bronię winnych, ale też ich nie oceniam, bo mam świadomość, że to, co wiemy my, to tylko ostatni akapit, to obraz finału przedstawiony nam przez media. Mało z nas wie jak do tego doszło, jakie przesłanki stały za takim przebiegiem konkretnych wydarzeń. Miłością prawdziwą, wewnętrzną i silną kocham takie książki. To właśnie dzięki nim wiemy jaki był wstęp i rozwinięcie wielu historii, to dzięki nim też dowiemy sie jak rozbita rodzina, brak pieniędzy i perspektyw, poczucie obcości i braku własnej wartości wpływają na nasz charakter, mechanizmy działania, treść książki zwanej życiem.

"Nic tak nie łączy ludzi jak rozpacz. Nic tak nie zbliża nas do siebie jak smutek."

Alex Kotlowitz, amerykański dziennikarz, pisarz, filmowiec i wykładowca odkrywa przed nami rzeczywistość chicagowskich ulic latem 2013 roku. Autor przedstawia zapiski ze swoich rozmów z matkami, które straciły dzieci i dryfują w morzu bólu, gniewu i rozpaczy, z byłymi więźniami, którzy dzisiaj, w pełni zresocjalizowani, mają rodziny i pomagają innym, z członkami gangów, którzy dla własnego bezpieczeństwa tkwią w sytuacji bez wyjścia. Poznamy też nocnego dziennikarza, którego pracę wyznaczają kolejne strzelaniny, a z których krótkie relacje na żywo udostępnia na Twitterze. Będziemy też świadkami krótkiej wycieczki dwóch, zupełnie od siebie różnych, polityków, którzy spierają się w kwestiach "naprawy" życia w najbiedniejszych dzielnicach Chicago. Reportaż Kotlowitza jest to domino: żywe i ciągle powracające wspomnienia ofiar o postrzeleniu, idący za tym strach, który przeradza się w złość, a następnie we wściekłość, która to znajduje ukojenie w fizycznej agresji.

"Obywatele zabijają obywateli, dzieci zabijają dzieci, policja zabija młodych czarnych."

Ta książka jest tak głęboko przejmująca, że trudno o niej mówić, a co dopiero napisać coś sensownego. Sceny z ulic Chicago to krzyk rozpaczy najbiedniejszych i podzielonych rasowo dzielnic, to mroczne wołanie o pomoc, ale to rownież płomyk nadziei, który płonie nawet w sercach mieszkańców wierzących, że będzie lepiej. "Amerykańskie lato" to świadectwo marginalizowania, lekceważenia i złego traktowania najsłabszych przez władze miejskie i federalne, to również dowód na to, że trauma może rozpętać w życiu piekło, które tak głęboko kształtuje charakter. Bo każda zbrodnia naznacza człowieka na resztę życia. I nie chodzi tylko o koleiny, które wyrobione w psychice robią miejsce na złe wspomnienia, to też konsekwencje w postaci braku możliwości w znalezieniu pracy czy wynajęciu mieszkania.
Ja odebrałam tę pozycję jako lekcję. Lekcję życia, wyrozumiałości i empatii. Jako przestrogę przed tym żeby nigdy nie oceniać książki po okładce, życia po tym jak zostaje zakończone. Może powinniśmy, tak jak w ośrodku wsparcia Mercy, zadawać pytania co złego spotkało tych ludzi, zamiast od razu co z jest z nimi nie tak. A może musimy wyciągnąć wnioski z miasta, w którym brakuje mobilizacji do zmian, w którym potworność, dostęp do broni i dźwiganie tych tragedii stało się codziennością. Bo tak naprawdę "przemoc kaleczy wszystkich, którzy codziennie mają z nią do czynienia", zarówno z tą psychiczną jak i fizyczną. I jeśli wydaje nam się, że jesteśmy tylko świadkami, to nie możemy zapomnieć, że te wspomnienia będą do nas wracać, że jeden akt przemocy wywołuje kolejny, a zmiany powinno zaczynać się od nas samych.

"W rzeczy samej jest to książka o śmierci- ale o śmierci nie da się opowiadać, nie czcząc życia. Nie mówiąc o tych, co potrafią stać prosto w świecie, który rozpada sie wokół nich. Że pomimo rozlewu krwi niektórzy potrafią nie tylko życ dalej, ale też żyja nadzieją. Że w śmierci jest miłość. Wszystko to mówi też coś o tym, kim jesteśmy jako naród."

Chociaż obejrzałam już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy w styczniu tego roku, zapytałam się mojego trzyletniego syna jakim zwierzęciem chciałby być podczas "Karnawałowego Balu Zwierząt" w przedszkolu, bez zastanowienia odpowiedział: "chcę być pingwinem". Kilka razy dopytywałam czy jest tego pewny, bo byłam w niemałym szoku. Nigdy nie oglądaliśmy żadnej bajki o pingwinach, nigdy tak naprawdę nic o nich nie słyszał. Byłam przekonana, że wybierze pandę, psa, ewentualnie... dinozaura. Jego wybór tak mnie zaskoczył, że postanowiłam zamówić przez internet strój pingiwna. Kiedy odbierałam go z przedszkola w dniu balu karnawałowego, Pani z jego grupy powiedziała, że jeszcze nigdy w swojej karierze nie widziała przebrania, które tak idealnie pasuje do charakteru dziecka, które noszone było z taką gracją, że nie mogła przestać się na niego patrzeć. Podziękowałam bardzo ciesząc się oczywiście z tego, że strój pingiwna zrobił furorę, ale wyszłam zastanawiając się co miała na myśli wychowawczyni Teo mówiąc, że strój odzwierciedlał charakter syna.
Dwa miesiące później, dzięki Wydawnictwu Prószyński, dostałam odpowiedź, której zupełnie się nie spodziewałam. Chciałam i chcę wierzyć w to, że moje dziecko wyrośnie na dzielnego, walecznego i wrażliwego człowieka. Takiego, jakimi są pingwiny cesarskie przedstawione przez Lindsay McCrae, nagradzanego i cenionego operatora i twórcy filmów przyrodniczych, w jego pamiętniku z 337-dniowej podróży na Arktykę i spędzenie "Roku wśród pingwinów".

Dwa lata przygotowań, jeżdżenie do Niemiec na przymiarki specjalnych ubrań przystosowanych do życia w temperturze czterdziestu stopni poniżej zera, pięćdziesiąt drewnianych skrzyń zapakowanych specjalnym sprzętem, sprawdzanie stanu zdrowia i wykonanie przy tym wszystkich możliwych badań, a to wszystko po to, żeby spełnić swoje największe marzenie jakim było udokumentowanie życia pingwinów cesarskich w ich naturalnym środowisku. Wybrany przez twórców programów przyrodniczych stacji BBC i zakwalifikowany przez specjalistów, Lindsay McCrae wyruszył w jedenastomiesięczną podróż na Antarktykę, która kosztowała go wyrzeczenia, jakich nawet się nie spodziewał. Jednym z nich było zostawienie Becky, jego żony, która w momencie wyjazdu męża była w ciąży. Książka jest warta wiecej niż miliony słów. Między wierszami widać poświęcenie i trudy wiążące się z podróżą, ale przede wszystkim wielką pasję i oddanie.

Autor książki małymi krokami wprowadza nas i przygotowuje do wyjazdu na najbardziej odległe miejsce na południu naszej planety. Opowiada o swoim dzieństwie, o pasji jaką dażył naturę od najmłodszych lat, o pracy w BBC jako ten, który roznosi kawę i przekłada papiery. Dostajemy przepiękne świadectwo, które krzyczy do nas słowami: "marzenia są po to by je spełniać!", a małymi krokami można osiągnąć niewyobrażalne efekty. McCrae nie tylko daje nam obraz tych wyjątkowych ptaków na tle arktycznego klimatu, ale również całą masę ciekawostek związanych właśnie z Antarktyką, z życiem w niemieckiej, całorocznej stacji badawczej Neumayer III, z transportem pożywienia na stację, z izolacją w okresie jesienno-zimowym, kiedy to w stacji znajdowało się tylko dwanaście osób. Jesteśmy z nim w momentach tak romantycznych jak pingwinie zaloty i szukanie partnera, wzruszających jak przekazanie przez samicę jaja i ulokowanie go na stopach samca, przerażających jak śmierć kilkudziesięciu małych pingwinków spowodowana okrutnymi warunkami pogodowymi, czy niebezpiecznych jak zepsuty skuter oddalony o kilometry od stacji badawczej czy zupełny brak widoczności wynikającym z burzy śnieżnej.

W życiu bym nie pomyślała, że zakocham się w książce przyrodniczej. Nie wyobrażałam sobie w jak trudnych warunkach, chyba najcięższych ze wszystkih żyjących stworzeń, rozmnażają się i żyją pingwiny cesarskie, Nie spodziewałam się też, że oprócz zachwytu wrażliwością, siłą i determinacją tych ptaków, uronię łzę przy ich walce, zagubieniu, czy śmierci, ani że obdarzę je wiecznym szacunkiem i podziwem! Bardzo przywiązałam się do tej książki i do jej autora. Trudno mi było kończyć tę przepiękną podróż. Towarzyszyłam Lindsay podczas tej wyprawy, ale również w początkowym etapie powrotu do "normalnego" życia. To była wspaniała wycieczka!

P.S. Warto dodać, że w podaną wszędzie ilość stron nie jest wliczona relacja fotograficzna. Książkę wypełniają cudowne zdjęcia zarówno z przygotowań jak i samej Antarktyki.

Kiedy w styczniu tego roku, zapytałam się mojego trzyletniego syna jakim zwierzęciem chciałby być podczas "Karnawałowego Balu Zwierząt" w przedszkolu, bez zastanowienia odpowiedział: "chcę być pingwinem". Kilka razy dopytywałam czy jest tego pewny, bo byłam w niemałym szoku. Nigdy nie oglądaliśmy żadnej bajki o pingwinach, nigdy tak naprawdę nic o nich nie słyszał. Byłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czuję ogarniający całą okolicę zapach spalenizny. Widzę zwęglone drzewa i kopcące się jeszcze resztki po pożarze. Słyszę tukot kół nadjężdżającego pociągu i charakterystyczny dla niego szum, który usypia pasażerów, a mieszkańców budzi do życia. Obok mnie przejeżdża wóz zaprzężony w konie prowadzony przez mężczyznę w kapeluszu, a w tyle zachód słońca odcina się znacznie od zamienionej w popiół, czarnej doliny. Szum wody, przy akompaniamencie wilczego wycia, nie przestają grać melodii rzeki Moyea. Jestem tam, w górach, na granicy Stanów Zjednoczonych i Kanady. Jestem tam, do późnych lat sześćdziesiątych XX wieku i przez poprzedzające ten czas prawie osiemdziesiąt lat.

"(...) Grainier przeżył dobrze ponad osiemdziesiąt wiosen, aż do późnych lat sześćdziesiątych. W tym czasie zdarzało mu się wyprawiać na zachód, w miejsca odległe od oceanu tylko o paredziesiąt mil, choć samego Pacyfiku nigdy nie ujrzał (...). Kochał się tylko z jedną kobietą- swoją żoną Gladys- posiadał jednoakrową parcelę, dwa konie i wóz. Nigdy się nie upił. Nigdy nie nabył borni palnej ani nie rozmawiał przez telefon. Regularnie jeździł pociągami, samochodami wiele razy, raz leciał samolotem."

Robert Grainier był porządnym robotnikiem zatrudniającym się tam gdzie pojawiała się praca. Rytm jego życia wyznaczany był więc przez pomoc przy budowie linii kolejowych, wycinka lasów, czy naprawa mostów, po których zakończeniu mógł wrócić do domu, do żony Gladys i ich kilkumiesięcznej córeczki Kate. Zupełnie zwyczajne, jak na okres, w którym osadzona jest historia, życie mężczyzny zostaje przerwane przez tragedię, w której pożar odebrał mu żonę, córkę i dom. To wydarzenie kończy dotychczasowe życie Grainiera i rozpoczyna jego wędrówkę, z samotnością na jednym i klepsydrą na drugim ramieniu.

Denisowi Johnsonowi, na 112 stronach, udało się uchwycić przemijanie i pokazać, jak powolne życie człowieka gubi się wśród nieubłaganie pędzącego czasu. Realizm, który tak bardzo zbliżył mnie, a nawet przeniósł do rzeczywistości bohatera, idzie w parze z obiektywizmem, który przedstawia realny, wolny od oceny autora świat i jest przeplatany magią, która subtelnie zagląda w postaci snów na jawie, duchów, czy wierzeń.
Autor z powagą i szacunkiem ukazuje specyfikę natury ludzkiej, natury człowieka samotnego, człowieka, który żeby oczyścić serce z zalegających tam ciężarów, wyje razem z wilkami. Tęsknota na zmianę z żałobą bije z każdej strony, ale przedstawiona jest tak subtelnie, chciałoby się rzec empatycznie, jakoby Johnson nie chciał spłoszyć swojego bohatera.

Poza obrazem samotności, tęsknoty i przemijania, na uwagę zasługują fragmenty dotyczące Rdzennych Amerykanów, ich wierzeń i obyczajów. To właśnie poznanie w ksiażce Indianina Bob'a Kutenaj'a było dla mnie wisienką na torcie, która przeniosła mnie na plan filmowy z pierwszej połowy XX wieku w Stanach Zjednoczonych.

Warto też podkreślić, last but not least, że Tomasz S. Gałązka, który odpowiada za tłumaczenie "Snów o pociągach" zrobił, potocznie mówiąc, kawał wielkiej, wspaniałej, dokładnej roboty z wydawałoby się chirurgiczną precyzją. Na początku nie czytało się tego łatwo, ale z każdą stroną czułam, że Gałązce udało się jednak wyruszyć w pierwszą w historii podróż do przeszłości.

Czuję ogarniający całą okolicę zapach spalenizny. Widzę zwęglone drzewa i kopcące się jeszcze resztki po pożarze. Słyszę tukot kół nadjężdżającego pociągu i charakterystyczny dla niego szum, który usypia pasażerów, a mieszkańców budzi do życia. Obok mnie przejeżdża wóz zaprzężony w konie prowadzony przez mężczyznę w kapeluszu, a w tyle zachód słońca odcina się znacznie od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z tymi, którzy wyjaśnień nie szukają w religii, podzielę się cytatem autorstwa niemieckiego pisarza epoki oświecenia Gotthold Ephraim Lessing'a, który powiedział: "Słowo przypadek jest bluźnierstwem; nic pod słońcem nie jest przypadkiem."
Dla tych natomiast, dla których wiara jest wszelkim źródłem, zacytuję francuskiego pisarza Anatole France'a: "Przypadek to pseudonim Boga, który nie chce się pod czymś osobiście podpisać."
Ci natomiast, którym w ręce wpadną "Rzeczy, które spadają z nieba", zostaną postawieni przed pytaniem z okładki: "Czy jedno zrządzenie losu może zmienić prostą ścieżkę w skomplikowany labirynt?", a przeczytanie książki pomoże w odpowiedzeniu na nie.

"Czasami niebo spada na głowę, czasami ziemia osuwa się spod nóg. Czasami dopada nas tak niepojęte szczęście, że trudno z nim dalej żyć. Czasami coś się wydarza- tylko jeden jedyny raz- ale przez resztę życia człowiek się zastanawia dlaczego. Czasami nie dzieje się nic i człowiek również przez resztę życia się zastanawia dlaczego."

Selja Ahava, fińska pisarka, przedstawia nam trzy historie, które łączy wspólny mianownik- zrządzenie losu. Będziemy świadkami wypadku, na miarę filmu science-fiction, w którym to spadająca z nieba bryła lodu, pozbawia kobiętę życia, a tym samym małą dziewczynkę matki . Poznamy też kobietę, która dwukrotnie wygrywa na loterii zostając dzięki temu multimilionerką. A na koniec przeczytamy również historię mężczyzny, który rażony piorunem cztery razy, nie stracił życia.

Jestem z tych osób, które wierzą, że wszystko w życiu dzieje się z jakiegoś konkretnego powodu, a ludzie, których spotykamy na swojej drodze pojawiają się na niej w konkretnym celu. I chociaż bardzo często tłumaczę wiele wydarzeń przypadkowością, to na koniec zawsze odnajduję sens ich losowego wystąpienia. Być może jest to chęć posiadania kontroli nad tym, nad czym zapanować w rzeczywistości nie mogę, albo po prostu moje optymistyczne podejście do życia, które zapewnia mi, w większości tych przypadków, odnalezienie pozytywnego faktora.

"Rzeczy, które spadają z nieba" przeżywam zatem podwójnie. Nie wiem czy dzieje się tak przez zabieg przypisania roli narratora dziecku, który pojawia się również w tej powieści i coraz częściej chwyta mnie za serce czy jest to prostota zarówno w postaci krótkich, jasnych rozdziałów, jak również języka nadającego książce nieopisanej wrażliwości. Wrażliwości, która pływa w morzu razem z bólem i samotnością. Emocje jakie wywołuje książka nasuwają tyle samo pytań, ile odpowiedzi. Po raz kolejny ukazują uniwersalne prawdy. Te prawdy co głoszą, że człowiek sam jest bezradny, a bliscy mogą być gwarancją lepszego bytu, prawdy o pieniądzach, w których próżno szukać szczęścia, a także prawdy o życiu, które przeżywać powinniśmy w pełni, bo decyzja o tym czy będziemy trwać ze światem czy odejdziemy w zapomnienie nie zależy często od nas, ale właśnie od przypadku.

Z tymi, którzy wyjaśnień nie szukają w religii, podzielę się cytatem autorstwa niemieckiego pisarza epoki oświecenia Gotthold Ephraim Lessing'a, który powiedział: "Słowo przypadek jest bluźnierstwem; nic pod słońcem nie jest przypadkiem."
Dla tych natomiast, dla których wiara jest wszelkim źródłem, zacytuję francuskiego pisarza Anatole France'a: "Przypadek to pseudonim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uproszczone schematy, którymi posługujemy się przy ocenie i kategoryzowaniu innych nazywamy stereotypami. Te natomiast, w przypadku policji, mało mają wspólnego z pochwalnymi opiniami, bliżej im do spływających w stronę funkcjonariuszy negatywnie nacechowanych osądów. O ile męską część wykonującą ten zawód dotykają często bolesne przekonania na ich temat płynące ze strony społeczeństwa, tak w przypadku pracujących na komisariatach i komendach policjantek, ocenijącymi są nie tylko społeczeństwo, ale także koledzy z pracy. Zdarza się tak, że uprzedzenia i krzywdzące kobiety pracujące w policji stereotypy powodują, że ich przydatność i skuteczność oceniane są przez pryzmat płci, a nie osiągnięć, wykształcenia, kompetencji czy zaangażowania. Mamy wtedy do czynienia z ukrytą formą dyskryminacji.

Marianna Fijewska przeprowadziła niezliczoną ilość wywiadów z funkcjonariuszkami policji i osobami powiązanymi z tym zawodem. Przeczytamy historie kobiet, które do policji wstąpiły niedawno i bardzo dobrze pamiętają cały proces rekrutacji, ale również historie tych, które już dawno przestały pracować w zawodzie, ale są idealnym narzędziem do wskazania różnic między obecną policją, a milicją, do której kiedyś należały. Autorka dotarła do policjantek, które zmuszone były do podjęcia radykalnych kroków w walce z dotykającym je na co dzień mobbingiem, a także do pełnomocnika Komendanta Głównego Policji do spraw Ochrony Praw Człowieka, który dodał swój komentarz w kwestii Polityki Antykonfliktowej, procedur zgłaszania i rozwiązywania zgłaszanych przypadków oraz udzielanego w przypadku mobbingu wsparcia. "Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb." to również Kasia i Asia, czyli kobiety, które powołały do życia Fundację #SayStop czyli prawną i psychologiczną pomoc dla kobiet w mundurach, które doświadczyły mobbingu, molestowania seksualnego czy nierównego traktowania w pracy.

Krążą opinie, że książka nie wnosi do życia czytelnika żadnych nowości, że nie dowiemy się z niej niczego, czego nie wiedzielibyśmy przed jej przeczytaniem. Całkowicie się z tym nie zgadzam. Nie uważam też, że brak mojej wiedzy w tym temcie jest oznaką ignorancji. Po to właśnie są takie książki! Rozłożenie na części pierwsze specyfiki zawodu jakim jest funkcjonariusz policji zawsze przynosi ze sobą ziarenko nowości, bo chociaż przeczytalibyśmy wszystkie książki z tej dziedziny, to dopóki wywiadów czy informacji nie udzielają w nich te same osoby, dopóty historie zawsze będą się czymś różnić, przeżycia i spostrzeżenia zawsze będą chociaż odrobinę inne.
To co w książce dotknęło mnie najbardziej, tym samym zdobywając moje zainteresowanie, to zdecydowanie rodziały poświęcone ustawie represyjnej czyli tzw. ustawie dezubekizacyjnej oraz wywiady z funkcjonariuszkami pełniącymi służbę jeszcze za czasów PRL-u. Jeśli chodzi o ustawę to w jej temacie wiedziałam, że taka była, ale o jej skutkach, liczonych m.in. w ilości popełnionych samobójstw czy zgonów związanych z brakiem środków na potrzebne lekarstwa nie miałam zielonego pojęcia. Na zawsze zapamiętam policyjną historię Romea i Julii... Obraz milicji przedstawiony przez emerytowane funkcjonariuszki spowodował, że zapragnęłam dowiedzieć się więcej w temacie okazywanego milicjantom szacunku i stanowiska jakie zajmowali w społeczenej hierarchii.
W temacie tego, co podobało mi się najmniej, to zdecydowanie brak przejrzystej organizacji książki. Wszystko było mocno pomieszane. Tematy, szczególnie w pierwszej połowie książki pojawiały się, w mojej opinii, bardzo przypadkowo. Podrozdziały i krótkie historie policjantek, które jakoby miały być do nich dopasowane, sprawiały, że zapominałam już jaki był główny temat rozdziału. Pierwsza część książki momentami była dla mnie bardzo monotematyczna, czy nawet nużąca, ale na szczęście dużo ciekawsza okazała się druga połowa.

Niemniej, każde słowo, dzieło, książka mające na celu poszerzenie wiedzy i będące zarazem głosem w walce przeciwko dyskryminacji kobiet czy seksizmowi są dla mnie zawsze warte uwagi. Nie zgadzam się bowiem żeby organizacja taka jak policja, w której policjantek zatrudnionych jest prawie sto tysięcy, była ślepa na płeć.

Uproszczone schematy, którymi posługujemy się przy ocenie i kategoryzowaniu innych nazywamy stereotypami. Te natomiast, w przypadku policji, mało mają wspólnego z pochwalnymi opiniami, bliżej im do spływających w stronę funkcjonariuszy negatywnie nacechowanych osądów. O ile męską część wykonującą ten zawód dotykają często bolesne przekonania na ich temat płynące ze strony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli tak zazwyczaj wyglądają autobiografie, to ja chcę je czytać przynajmniej raz w tygodniu. Zupełnie niepozorna książka, o kobiecie, o której nie miałam zielonego pojęcia i tytule, który w swej oczywistości i prostocie jest taki zagadkowy. Mniej więcej do połowy książki zastanawiałam się dlaczego została okrzyknięta bestsellerem New York Times'a, o czym z resztą możemy przeczytać na okładce, a także dlaczego na stronach tytułowych znajduje się cytat Mary Oliver "Powiedz, co zamierzasz wreszcie robić z twoim jedynym zwariowanym i cennym życiem?". Teraz już wiem. Wiem, że to nie jest zwykła autobiografia sportowca, a hymn zapraszający do walki z homofobią, rasizmem i seksizmem, hymn sławiący ideę walki o lepsze jutro, zmuszający do zastanowienia się nad tym, w jakim świecie chcemy żyć, wybrzmiewający słowami Michaela Jacksona "if you want to make the world a better place, take a look at yourself and make the change" (jeśli chcesz uczynić świat lepszym miejscem, spójrz na siebie i zacznij dokonywać zmiany).

"(...) miałyśmy świadomość, że reprezentujemy coś więcej niż Stany Zjednoczone. Grałyśmy na rzecz różnorodności, demokracji, tolerancji. Grałyśmy, by pokazać, że możemy się różnić i szanować jednocześnie. Grałyśmy z myślą o równych prawach, równej płacy i dla chwały kobiecego sportu. Grałyśmy, by udowodnić, że można wygrywać, nie depcząc nikogo po drodze; że można wygrywać i pomagać sobie nawzajem."

Colin Kaepernick, zawodnik męskiej drużyny footballu, który w 2016 roku, w ramach protestu przeciwko rasizmowi, uklęknął na jedno kolano podczas dźwięków granego na stadionie hymnu narodowego, stał się kostką domina rozpoczynającą karierę aktywistki Megan Rapinoe.
Autorka, reprezentantka Stanów Zjednoczonych w kobiecej piłce nożnej, podwójna złota medalistka Mistrzostw Świata, złota medalistka Igrzysk Olimpijskich oraz dwukrotna zdobywczyni złotego pucharu CONCACAF, oprócz bycia utalentowaną i wciąż aktywnie grającą zawodniczką, stała się aktywistką i prekursorką, wzorem do naśladowania dla innych sportowców, symbolem odwagi podającym rękę potrzebującym, słabszym, czy pokrzywdzonym.

Tematem pozycji, typowym dla gatunku jakim jest autobiogriafia, jest życie jej autorki, losy sportsmenki i jej rodziny, czyny i zdarzenia, których była świadkiem, doświadczenia, które nabywała, czy prezentowana wobec świata postawa. Zgodnie z tym, w książce przeczytamy o relacji Megan Rapinoe z jej siostrą bliźniaczką, o życiu w wielodzietnej amerykańskiej rodzinie należącej do klasy średniej, o wsparciu jakim od dziecka darzyli ją rodzice i bliscy. Autorka opowiada o normalnych, przeciętnych kolejach losu, o kontuzjach, a nawet smutnej historii jej brata narkomana. Z piłkarską precyzją drybluje pomiędzy tematami rodzinnymi, a pojęciami takimi jak nierówność płac, czy wspomniane wcześniej seksizm, homofobia i rasizm.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego, jakie emocje wzbudzi we mnie ta lektura. Gdybym była piłką, a uczucia zawodnikami, to możnaby powiedzieć, że autorka podawała mnie od wzruszenia, przez złość, wiarę, gęsią skórkę, nienawiść, aż po dumę.
"Jedno życie" to podróż z autorką do momentów tak pięknych jak strzelenie bramki w ostatniej minucie meczu, które zaowocowało zwycięstwem, do chwili zjednoczenia się z Kaepernickiem i klęknięcia w trakcie hymnu w ramach protestu, do chwil kiedy podjęła decyzję o publicznym coming oucie i poinformowaniu wszystkich o byciu lesbijką, do chwil kiedy oprócz zawodniczki stała się kobietą pragnącą zmian i robiącą wszystko w kierunku ich
Poruszony w książce problem seksizmu i dyskryminacji kobiet w sporcie oraz idące za tym nierówności płacowe są przerażające. Nie mieści się w głowie, że mężczyźni uprawiąjacy tą samą dyscyplinę, nieodnoszący sukcesów od kilkudziesięciu lat zarabiają więcej za przegrany mecz niż kobiety, kiedy go wygrają. Smutne, jak bardzo my kobiety, wciąż musimy coś udowadniać, wciąż żeby zostać usłyszanymi musimy starać się bardziej, robić więcej, krzyczeć głośniej. Tym co dotknęło moje serce, serce pełne tolerancji i wyrozumiałości dla różnorodności, było poruszenie tematu białej supremacji, która ukazana została jako fundament, na którym zbudowano Stany Zjednoczone. Powinniśmy jednak pamiętać, że problem segregacji rasowej czy homofobii nie występuje tylko tam. Na całym świecie to wciąż zadawany wobec inności cios, który boli jak niegojąca się rana.

Kibicowałam i kibucuję autorce, która w moich oczach stała się symbolem kobiety odważnej, walecznej i sprawiedliwej. Mam nadzieję, że jej postawa oraz książka otworzą oczy wielu z nas, będą motywacją do zapoczątkowania zmian. Jakbym była małą dziewczynką, powiedziałabym, że kiedy dorosnę, chcę być jak Megan.

Jeśli tak zazwyczaj wyglądają autobiografie, to ja chcę je czytać przynajmniej raz w tygodniu. Zupełnie niepozorna książka, o kobiecie, o której nie miałam zielonego pojęcia i tytule, który w swej oczywistości i prostocie jest taki zagadkowy. Mniej więcej do połowy książki zastanawiałam się dlaczego została okrzyknięta bestsellerem New York Times'a, o czym z resztą możemy...

więcej Pokaż mimo to