rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Historie polskich Żydów, albo Żydów polskiego pochodzenia, skazanych na opuszczenie Polski wskutek wydarzeń 1968 roku, próbuje uchwycić Mikołaj Grynberg w, wydanej nakładem wydawnictwa Czarne, Księdze wyjścia. To, co wyziera z zebranych wywiadów, to mnogość indywidualnych historii. Po latach, niemal każda z przepytanych osób ma inny punkt widzenia na wydarzenia 1968 roku, inny stosunek do Polski, czy nawet Izraela.
Dania, Izrael, Szwecja, Polska, Stany Zjednoczone to miejsca, które odwiedził autor celem odszukania pojedynczych losów uwikłanych w wielką historię. Niektóre spośród sportretowanych postaci to osoby znane. To do nich należy Aleksander Krakowski, którego losy umieścili również Ewa Winnicka i Cezary Łazarewicz w książce 1968 Czasy nadchodzą nowe. Inne, to życiorysy dzieci PRL-owskich dygnitarzy, o których pewnie większość z nas nie ma bladego pojęcia. Pozostali to osoby, które dowiedziały się o swoim pochodzeniu pod koniec lat 60., wskutek przeprowadzonej przez rząd Polski Ludowej akcji. Wymienione grupy zwróciły moją szczególną uwagę w trakcie lektury tekstu. Coś, co je łączy to niemal zapisane w grupowej pamięci szykany ze strony polskich dzieci. Wydaje się, że w całej powojennej Polsce żydowskie dzieci były obrzucane kamieniami w drodze do szkoły. I to wspomnienie jest szczególnie dotkliwe, bo dotyczy niemal wszystkich przepytywanych przez Grynberga emigrantów. Nawet jeśli później różni ich stosunek do Polski, Izraela, czy szeroko pojętej tożsamości religijnej, to jedno wspomnienie pojawia się niczym mantra.
Nie wiem czy sensowne jest rozpatrywanie, czy Żydzi w Polsce na przestrzeni stuleci ulegli zasymilowaniu, czy jak postuluje Monika Sznajderman w doskonałej książce Fałszerze pieprzu – nigdy nie doszło do przeniknięcia się tych dwóch światów. Jedyne, co wydaje mi się słuszne, to chęć utrzymania otwartej perspektywy wśród osób, które tym tematem się zajmują. Książka Grynberga pełna jest szacunku do drugiego człowieka, zrozumienia dla jego historii i prawa do wyrażania sądów, nawet wtedy, gdy są one niekiedy bardzo bolesne. Nie wiem, czy poprawi czytelnikowi humor fakt, że większość osób, które z Polski wówczas wyjechała znakomicie się w świecie odnalazła. Dla niektórych opuszczenie Polski było równoznaczne z uzyskaniem dostępu do większych możliwości zawodowych. O ile więc człowiek zaadaptuje się do najróżniejszych warunków, to ojczyznę akceptuje się nieco trudniej, gdy z upływem lat, dostrzega się jej najgorsze oblicza, tym bardziej, gdy polifoniczność przekazu znów stara się zmonopolizować jedna słuszna narracja.

Więcej na: bookoliki.wordpress.com

Historie polskich Żydów, albo Żydów polskiego pochodzenia, skazanych na opuszczenie Polski wskutek wydarzeń 1968 roku, próbuje uchwycić Mikołaj Grynberg w, wydanej nakładem wydawnictwa Czarne, Księdze wyjścia. To, co wyziera z zebranych wywiadów, to mnogość indywidualnych historii. Po latach, niemal każda z przepytanych osób ma inny punkt widzenia na wydarzenia 1968 roku,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki 1968. Czasy nadchodzą nowe Cezary Łazarewicz, Ewa Winnicka
Ocena 7,0
1968. Czasy na... Cezary Łazarewicz,&...

Na półkach:

Czasy nadchodzą nowe to zbiór jedenastu historii dotyczących wydarzeń z 1968 roku. Wybór jest subiektywny, ale nie trudno znaleźć w książce, autorstwa duetu tworzonego przez Ewę Winnicką i Cezarego Łazarewicza, najważniejszych spośród polskich i światowych zdarzeń z tego okresu. XX wiek ma swoje specyficzne kulturowe zakręty, które stara się uchwycić seria LATA, pomyślana przez redaktorów Wydawnictwa Agora.
Reporterzy przemierzają wielką historię w poszukiwaniu pojedynczych losów, oddających klimat czasów przemiany obyczajowej, tak charakterystycznych dla schyłku lat 60. XX wieku. Znajdziemy więc w książce znane powszechnie nazwiska, takie jak: Paul McCartney, Ringo Star, George Harrison, John Lennon, Roman Polański. Życiorysy bardziej intymne, do których należy zarówno otwierająca książkę opowieść o rodzeństwie: Joli i Stefanie, „zesłanych” przez rodzinę za złe zachowanie z Ameryki do Polski, w której w latach 60. byli niczym kolorowe ptaki przybyłe z egzotycznych krajów, jak i zamykający książkę, przejmujący reportaż, o losach Danka Baumrittera. Czytając niektóre z opowieści, wstyd się przyznać, że do tej pory się ich nie znało. Należy do nich powszechnie nieznane zabójstwo Jaroslava Veselyego oraz Zdenki Klimesovej, dokonane przez żołnierza Wojska Polskiego w czasie inwazji na Czechosłowację.
Będzie o hipisach tak w Polsce, jak i na świecie, nękaniu obywateli przez władzę, dążącą do kontrolowania jednostki i całkowicie pozbawioną poczucia humoru maszynerię, gotową zniszczyć człowieka za wszelką cenę, o francuskiej sile młodości, która potrafi prowadzić lud na barykady, a także emigracji i związanych z nią satysfakcjach i rozczarowaniach.
Książkę szczerze polecam, bo każdą z jedenastu opowieści można czytać niezależnie, pobudzając przy tym własne refleksje na temat procesów historycznych, tylko z pozoru niemających wpływu na nasze życie. Doskonały duet dziennikarski oddał do druku książkę, która powinna być lekturą każdego zainteresowanego kulturą, reportażem a także losami ludzi o żydowskich korzeniach, zmuszonych w tym okresie do opuszczenia Polski.

Więcej na: Bookoliki.wordpress.com

Czasy nadchodzą nowe to zbiór jedenastu historii dotyczących wydarzeń z 1968 roku. Wybór jest subiektywny, ale nie trudno znaleźć w książce, autorstwa duetu tworzonego przez Ewę Winnicką i Cezarego Łazarewicza, najważniejszych spośród polskich i światowych zdarzeń z tego okresu. XX wiek ma swoje specyficzne kulturowe zakręty, które stara się uchwycić seria LATA, pomyślana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Afekt zawsze kojarzył mi się z niekontrolowanym wyładowaniem agresji. Siedemnastoletnia Lusia Zarembianka została zabita w 1931 roku we własnym łóżku. Od początku podejrzewano, że sprawcą był któryś z mieszkańców podlwowskiego domu w Brzuchowicach. Zarzuty niemal niezwłocznie padają na Ritę Gorgonową, nieformalną partnerkę Henryka Zaremby, ojca zamordowanej Elżbiety. Gorgonowa po dwóch latach śledztwa zostaje skazana na osiem lat więzienia za zbrodnię w afekcie.

Można by podejść do tej książki jak pies do jeża, obawiając się, że autor będzie chciał powielać swój nagrodzony pomysł. I rzeczywiście trudno nie znaleźć w niej formatu, który przyniósł mu zeszłoroczny sukces. Rozprawa sądowa, poszlakowe dowody, indolencja wymiaru sprawiedliwości. Paradoksalnie zupełnie inna rzeczywistość dwudziestolecia międzywojennego niesie te same dylematy, cechujące społeczeństwo tak w okresie PRL-u, jak i wolnej Polsce.
O cóż więc chodziło, jeśli w zasadzie i uwaga, tu spoiler, nie udało mu się oczyścić Gorgonowej z ciążących na niej zarzutów? W reportażu historycznym pada, jak się okazuje, fałszywy trop jakoby potencjalna morderczyni miała pełnić społeczną funkcję polskiego Dreyfusa – sprawy, która pod koniec XIX wieku zelektryzowała społeczeństwo francuskie. I tu znów pojawia się element, który znamy z Żeby nie było śladów – Łazarewicz w sposób mistrzowski kreśli zachowanie tłumu – międzywojenne nastroje społeczne, obrazujące ostracyzm mas oraz nieliczne, ale jednak pojawiające się, szczególnie za sprawą działającego wówczas ruchu emancypacyjnego, głosy broniące oskarżoną. To, co niezwykle cenne w sprawie Gorgonowej, to drobiazgowo opisany system sądowniczy tamtych czasów, metody badań a także niedbałości w śledztwie.

Zrozumiałe jest, że trudno zrekonstruować tak emocje, jak i potencjalne motywy zbrodni. Rita nigdy nie przyznała się do winy. Była obca w domu Zaremby, miała stracić wszystko – Henryk, według zeznań, chciał zostawić kobietę, mimo że posiadali już jedno dziecko, które wychowywała także zamordowana nastolatka. Sama historia Gorgonowej jest dość tragiczna i jeśli jej życiorys w miarę możliwości został w książce bardzo dobrze nakreślony, to już motywów zbrodni nie udało się jasno sprecyzować. Czy możliwe jest morderstwo w domu, w którym przebywają wszyscy domownicy? Czy Gorgonowa była w stanie zwizualizować sobie dalsze życie z Zarembą, z krążącym nad parą widmem niepewności, co do potencjalnego sprawcy? Choć Łazarewicz stawia kropkę nad i, to jednak niepewności, dotyczących tego historycznego już procesu, nie rozwiewa.

To, co stanowi o wartości tej książki to z pewnością język reportera, który jak zwykle przykuwa czytelnika do lektury. A także, choć może przede wszystkim, opis kobiety, która przybyła znikąd, do nikogo nie należała, nic nie potrafiła, a musiała odnaleźć się w społeczeństwie samotnym kobietom zwyczajowo nieprzystępnym. Posada u Zaremby gwarantowała Gorgonowej względny dobrobyt, strata tej pozycji była równoznaczna z powrotem w najlepszym razie do przytułku i kolejną utratą dziecka. Może warto czytać tę książkę jako opis losów samotnych kobiet w dwudziestoleciu międzywojennym, które to czasy niesłusznie zwykliśmy dość mocno idealizować.

Zapraszam na blog: https://bookoliki.wordpress.com/2018/03/28/koronkowa-robota-sprawa-gorgonowej/

Afekt zawsze kojarzył mi się z niekontrolowanym wyładowaniem agresji. Siedemnastoletnia Lusia Zarembianka została zabita w 1931 roku we własnym łóżku. Od początku podejrzewano, że sprawcą był któryś z mieszkańców podlwowskiego domu w Brzuchowicach. Zarzuty niemal niezwłocznie padają na Ritę Gorgonową, nieformalną partnerkę Henryka Zaremby, ojca zamordowanej Elżbiety....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niewielu współczesnych pisarzy potrafi pochylić się nad losem zwykłego człowieka. Nad nudnym życiem, złożonych z przeciętnie wyreżyserowanych kadrów. Zawarta w tekstach wyrozumiałość, w stosunku do portretowanych osób, nie pozwala oderwać się od tekstu – choć czytelnik wie, że bohaterowie są nudni i przeciętni, a w jakiś sposób także samotni i nieszczęśliwi.
Pierwszy zbiór opowiadań kanadyjskiego dziennikarza, Wellsa Towera, ukazał się 2009 roku, choć wcześniej, bo od 2002 roku poszczególne teksty, składające się na zbiór Ruin i zgliszcz, były publikowane między innymi w „The New Yorker”, „The Paris Review”, „Vice”. Na polskie tłumaczenie Tower czekał aż osiem lat. Michał Kłobukowski nagrodził czytelnika przekładem, gdyż jak zwykle tłumacz stanął na wysokości zadania. To dzięki niemu można docenić w zbiorze dziewięciu opowiadań, wydanym nakładem krakowskiego wydawnictwa Karakter, język polski, który zachwyca swoją złożoną składnią i łączliwością wyrazów.
Podczas gdy starannie dopracowany język pozostawia czytelnika w podziwie niemożliwym do weryfikacji z oryginałem, w warstwie fabularnej wre od męskości, nad którą z pewną nostalgią pochyla się Tower. Bohaterowie to w większości mężczyźni ustawieni wobec świata. I ten świat u autora niejednokrotnie pozostaje zawężony do najbliższego grona osób im bliskich, choć nie tylko. Ludzi, którzy krzywdzą i przez których poszczególni bohaterowie są nieszczęśliwi i samotni, niekoniecznie tylko wtedy, gdy zostają sami – jak pisze w ostatnim opowiadaniu autor.
KOSZMAR DORASTANIA
Chciałoby się, by opowiadania uporządkowano tak, by dawały łatwy trop interpretacyjny. W Dzikiej Ameryce, niespodziewane pojawienie się bohaterek burzy podjęty w trakcie lektury męski trop. Co więcej, jest to jedno z ciekawszych opowiadań, w którym autor z dużą dozą empatii wkracza w świat dorastających dziewcząt. Spokojną koegzystencję przyjaciółek brutalnie przerywa dojrzewanie. Jacey, do której domu przyjeżdża kuzynka Maya, jest tą brzydszą o korpulentnych kształtach. Czas z Mayą obszedł się zjawiskowo – z dziecka przekształciła się w aspirującą do modelki kobietę. Tower pogrywa na emocjach między dziewczynami z finezją godną najlepszego obserwatora. Napięcie między bohaterkami budują niewielkie sceny zazdrości powodowane niewypowiedzianą fizyczną przewagą ładnej nad brzydszą. Gdy na scenę wkraczają mężczyźni wiadomo, dla kogo łaskawszy okaże się świat, a kto w skrytości, imitując idolkę, doprowadzi się do łez.
MĘSKIE UPADKI
Siłą Ruin i zgliszcz jest opis subtelnej dekonstrukcji znanego bohaterom świata. Odszukamy w nich frustrację, rozlewającą się niczym woda z rozbitego akwarium, w którym Bob Munroe, z opowiadania Brunatny brzeg, zbierał rzadkie okazy wyłowione z morza. Nieprzerwane ciągi nieszczęśliwych wypadków, realizują się w życiu bohaterów zgodnie z zasadą nieszczęść chodzących parami. Żalu z dzieciństwa za niezabliźnione rany, powstałe wskutek szyderstw między nieustannie rywalizującymi ze sobą braćmi, którzy nawet jako dorośli mężczyźni nie potrafią przestać się wzajemnie upokarzać, nie ukoi nawet tytułowa Samotnia. Tower, wbrew regułom panującym w męskim świecie, forsuję tezę, że to co czują jest ważniejsze od tego, co robią, choć i to nie pozostaje całkiem bez znaczenia.
LEPSZA WERSJA SAMYCH SIEBIE
Mężczyzna jako konstrukt, który musi opowiedzieć się wobec rodziców: niedoścignionych ojców, którzy, tak jak w opowiadaniu Zawiadowcy doniosłych energii, nie potrafią docenić wysiłków własnych dzieci, a także wobec szczenięcych uczuć do nierzadko młodszych macoch. A także żon, które sami zdradzają i które przyłapują na zdradzie. Wobec ludzi, którzy przypadkiem pojawiają się w ich życiu, jak wspomniana już macocha i jak nowy partner żony, znany wcześniej jako instruktor fitnessu. Nawet jeśli dochodzi do przemocy, to neutralizują ją wspomnienia szczęśliwszego okresu w życiu. Tak jakby trzeba było uderzyć, by móc jeszcze raz cokolwiek w ogóle poczuć. To, co konstytuuje tu i teraz bohaterów opowiadań, to także obcy. Osoby, z którymi nie łączy ich zbyt wiele, ale, które zapewniają łączność ze światem tuż po wszystkich opisywanych rodzinnych erupcjach. Wobec obcych przez krótką chwilę można być zawsze lepszą wersją siebie samych. Tak dzieje się w przypadku ojca Charlotte, który chcąc uratować kobietę z naprzeciwka, wstał z wózka inwalidzkiego, by osobiście pójść ją ostrzec przed potencjalnym niebezpieczeństwem. W Na pokaz to co miało być zabawą kończy się niezawinioną krzywdą, niebezpieczeństwem i upokorzeniem. Wszystko po to, by w tytułowych Ruinach i zgliszczach powrócić do archetypu mężczyzny wojownika, ubrać go w norweski kostium historyczny i uwypuklić krzywdzące konsekwencje dotychczasowej natury drapieżnika, a także by pokazać, że ten miecz jest obosiecznym narzędziem.
Jeśli więc patrzymy na bohaterów Wellsa Towera, to zawsze są oni słabsi i bardziej wrażliwi niż chcieliby, by ich postrzegano. Sam autor lawiruje wokół stereotypów, skrupulatnie omijając czyhające na niego niebezpieczeństwa. Być może dlatego, że wie, że z relacji międzyludzkich nie pozostało dużo więcej niż tytułowe ruiny i zgliszcza.

Zapraszam na bookoliki.wordpress.com

Niewielu współczesnych pisarzy potrafi pochylić się nad losem zwykłego człowieka. Nad nudnym życiem, złożonych z przeciętnie wyreżyserowanych kadrów. Zawarta w tekstach wyrozumiałość, w stosunku do portretowanych osób, nie pozwala oderwać się od tekstu – choć czytelnik wie, że bohaterowie są nudni i przeciętni, a w jakiś sposób także samotni i nieszczęśliwi.
Pierwszy zbiór...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Biedny chłopak z biednej rodziny kończy Uniwersytet Yale. Wiedzie życie zgodne z naszym o Ameryce wyobrażeniem i kreśli skąd wziął się sukces Donalda Trumpa w ostatnich wyborach. Tam, gdzie wzrasta poparcie dla populistycznych rządów, jednocześnie wzrasta odsetek ludzi spragnionych gotowych rozwiązań i łatwych wyborów. Pozwalam sobie na ferowanie tych niczym niesprawdzonych tez, bo taka też jest ta książka. Czy jeden człowiek może wysuwać wnioski wobec całej grupy społecznej, do której sam należy?
Ameryka była mistrzem soft power. Przez lata pozwalała ufać, że jeśli tylko wystarczająco mocno się czegoś pragnie, można osiągnąć wszystko. Kształtowała wyobrażenie o rzeczywistości, dając wzór tego, jak żyć się powinno. Nie dziwi więc fakt, że spostrzeżenia zawarte w tekście można z łatwością przenieść na inny grunt. Jednocześnie, trudno nie czuć się rozczarowanym. Podczas gdy ludzie od dawna ironizują z amerykańskiego podejścia do życia, szukając rozwiązań choćby w skandynawskim hygge, czy japońskim ikigai, Vance próbuje tchnąć nowe życie w starą maksymę. Czy damy się na to nabrać, a jeśli nie, to czy musimy już być europejskimi redneckami? Czy nie jest tak, że w społeczeństwie to, co kiedyś było osią napędu sukcesu, w pewnym momencie się wypala i trzeba poszukać innego paliwa stymulującego ludzi do działania?

Więcej na Bookoliki.wordpress.com

Biedny chłopak z biednej rodziny kończy Uniwersytet Yale. Wiedzie życie zgodne z naszym o Ameryce wyobrażeniem i kreśli skąd wziął się sukces Donalda Trumpa w ostatnich wyborach. Tam, gdzie wzrasta poparcie dla populistycznych rządów, jednocześnie wzrasta odsetek ludzi spragnionych gotowych rozwiązań i łatwych wyborów. Pozwalam sobie na ferowanie tych niczym niesprawdzonych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Początkowo pomyślałam, że Pierwszy bandzior Mirandy July jest tekstem z obszaru chick-lit. Czterdziestoletnia kobieta udaje się do chromoterapeuty, by uporać się z nękającą ją dysfunkcją o, brzmiącej nieco poważniej od specjalizacji lekarza, nazwie globus hystericus. Szczegółowo analizowana w tekście twarz bohaterki pozwala rozpoznać w niej kobietę o niewyróżniającej się urodzie. Postać hamowana własnymi wyobrażeniami o swoich ograniczeniach, podkochuje się w Philipie, będącym nie tylko członkiem zarządu Open Palm, firmy w której pracuje, a także jej przełożonym. Uporządkowane życie Cheryl ulega zmianie, gdy wskutek obezwładniającego braku asertywności, zgadza się przyjąć pod swój dach dwudziestoletnią Clee, córkę innych członków zarządu. Konfrontacja młodej i leniwej dziewczyny z dojrzałą i uporządkowaną kobietą zupełnie niespodziewanie zamienia się w romans, który wywraca do góry nogami dotychczasowe życie Cheryl. Chwilę później pomyślałam więc, że czytam lesbijskie chick-lit.
To, co pozwoliło mi wytrwać przy tej książce, to własna ciekawość – dokąd wszystkie te zabiegi zmierzają (?) i humor, oscylujący gdzieś pomiędzy groteską a absurdem, realizowanymi przez efekt dziwności, wielokrotnie uwypuklany w krążących w sieci recenzjach.
Myślenie o zaletach tej książki to trochę chodzenie po omacku. Z pewnością mogę podeprzeć się zaskakującą fabułą. Książka właściwie mogłaby aspirować do kobiecej wersji Tajemnicy Brokeback Mountain, mimo że ze stylem Annie Proulx ma naprawdę niewiele wspólnego. Mogłaby też być odświeżoną wariacją filmu Switch, mimo że mężczyźni nie mają tu wiele do powiedzenia. Zastanawiam się więc, czy chodzi bardziej o przygodę, o świadomość biseksualności ludzkiej natury, czy o (właśnie Switchowy) motyw dziecka jako fundamentalnej potrzeby człowieka, dającej poczucie sensu istnienia, co jest bardzo banalnym tropem.
Walorem tej książki nie jest język, a raczej konwencja. Jeśli więc dobrze rozumiem, a racji mieć wcale nie muszę, kluczem do powieści Mirandy July może być Dawid Bowie. Czyli próba myślenia poza schematem o kształtującym się społeczeństwie, w którym żadnej mocy nie mają konwencjonalne rozwiązania, a nadrzędną wartością jest raczej eksperyment. Człowiek jako zmieniający się aktor na scenie, niepatrzący na racjonalność następujących po sobie wyborów. Niezaprzeczalnym walorem książki Mirany July jest fakt, że jeszcze chwilkę po zakończeniu tekstu dość intensywnie o nim myślimy. Pierwszy bandzior wytrąca nam z ręki dość podstawowe narzędzia interpretacyjne, drocząc się z czytelnikiem od pierwszej strony.
Żaden z bohaterów Mirany July nie daje się lubić. Co to powoduje? Wspomniana już dziwność. Dziwny to określenie zbliżone do słowa specyficzny. Coś jest nie tak, ale nie do końca wiemy, co nam przeszkadza. Dziwny wytrąca z poczucia komfortu. Żyje niesztampowo, albo nie przejmuje się normami i oczekiwaniami społecznymi. Tylko, że wszyscy pojawiający się w książce bohaterowie reprezentują powszechnie spotykane typy społeczne. Starsze pokolenie pracuje, generują zyski z biznesów, które są wydmuszką, ale gdzie w kapitalizmie nie dochodzi do takich sytuacji? Młodsze pokolenie jest bierne, ogląda telewizję i pracuje w supermarketach. Młodzi są dziwni dla starszych, a starsi dla młodszych. I wtedy w absurdalną codzienność wkracza seks. Starszy mężczyzna jest emanacją amerykańskiego playboya, jednak uganiając się za młodszymi kobietami nie jest w stanie zaspokoić ich potrzeb seksualnych. Seksbomba, za jaką uchodzi Clee, okazuje się lesbijką. Lesbijka za jaką uchodzi Cheryl odnajduje się w roli matki. Kobiety, w sferze seksualnej, okazują się samowystarczalne, co spycha mężczyzn do lamusa. Nikt z pozoru nie wypełnia prawidłowo ról, w które czytelnik chciałby wepchnąć każdą z postaci, by już wreszcie mieć święty spokój.
Dodatkowo, July zaskakuje pewną przemocowością kontaktów seksualnych. Nie wiem, co zrobić z faktem, że romans między kobietami zaczyna się od odgrywania scenek z filmików uczących samoobrony. Ten zabieg wydawał mi się raczej charakterystyczny dla innej – bo męskiej – perspektywy, w której odnajdujemy sceny gwałtu. W ujęciu tym kobieta jako ofiara odnajduje z czasem w tym (chorym) zajściu rozkosz. I nikt już w kulturze nie wie, czy to kobieta fantazjuje o gwałcie, czy jest to kolejny konstrukt patriarchalnej kultury, który prześlizgnął się do naszej niesfornej nowoczesności.
Pozostaje mi tylko zadawać sobie pytanie, czy więc to wszystko nie jest pastiszem świata, w którym przyszło nam żyć?

Zapraszam na bookoliki.wordpress.com

Początkowo pomyślałam, że Pierwszy bandzior Mirandy July jest tekstem z obszaru chick-lit. Czterdziestoletnia kobieta udaje się do chromoterapeuty, by uporać się z nękającą ją dysfunkcją o, brzmiącej nieco poważniej od specjalizacji lekarza, nazwie globus hystericus. Szczegółowo analizowana w tekście twarz bohaterki pozwala rozpoznać w niej kobietę o niewyróżniającej się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Carrisi w umiejętny sposób pogrywa na emocjach czytelnika, mimo że stosowane przez niego chwyty należą do tych bardziej klasycznych. Główna bohaterka, Mila, pracująca w biurze osób zaginionych w siedzibie wydziału policji federalnej, skrywa sekret, a także boryka się z traumą wyniesioną z poprzedniego śledztwa (Zaklinacz). Towarzyszy jej policjant Simon Berish, z którym chętniej rozmawiają zatrzymani niż sami policjanci. Ze względu na sytuację sprzed dwudziestu lat, gremialnie uważany za wyrzutka wydziału, policjant śniadania zwykł jadać sam.
Spree killer to z kolei tylko jedna z hipotez, którą biorą pod uwagę policjanci po serii zabójstw, do których dochodzi z dnia na dzień. Dopóki ten koncept jest rozwijany, dopóty morderca lub mordercy wodzą policję za nos. Wraz ze zmarłymi pojawiają się także duchy z przeszłości, jak to w dobrym thrillerze bywa, pozwalające zrozumieć skrupulatnie zarysowane sylwetki głównych bohaterów – szczególnie samotne śniadania Berisha. Nikt w tej powieści nie jest bez winy, każdy w jakiś sposób zostaje wciągnięty w drobiazgowo rozrysowaną fabułę. W rozwikłaniu zagadki pomagają antropologiczne ciekawostki, a także Hitch, pies Brisha, rasy hovawart. I tu autor nie pozostawił czytelnikowi miejsca. Jeśli policjantka ma dziecko, a policjant psa, to z pewnością zostają oni wykluczeni z grona podejrzanych. A szkoda, bo po mocnym, naprawdę mocnym początku, pod koniec zszywanie wszystkich rozrzuconych z rozmachem nici idzie autorowi już mniej zgrabnie.
Wydaje się jednak, że w natłoku kryminałów, pojawiających się obecnie na rynku, jest to historia dość oryginalna, napisana z rozmachem, oddziałującym na czytelnika – jeśli tylko macie ochotę na odrobinę dreszczyku.
Zapraszam na blog: https://bookoliki.wordpress.com/

Carrisi w umiejętny sposób pogrywa na emocjach czytelnika, mimo że stosowane przez niego chwyty należą do tych bardziej klasycznych. Główna bohaterka, Mila, pracująca w biurze osób zaginionych w siedzibie wydziału policji federalnej, skrywa sekret, a także boryka się z traumą wyniesioną z poprzedniego śledztwa (Zaklinacz). Towarzyszy jej policjant Simon Berish, z którym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ma się co obrażać na tę książkę, trzeba ją tylko od deski do deski przeczytać. Wtedy stanie się rzecz (czarno)magiczna. W stulecie uzyskania praw wyborczych, tak to tylko i aż tyle, naszego panowania na tym łez padole, prawa kobiet drżą w posadach, a jeśli jesteście optymistkami / optymistami, to można powiedzieć, że naprawdę jest na co chuchać i dmuchać.
I choć książka Solnit nie jest najświeższa, najstarszy tekst pochodzi z 2008 roku, to traktuje o rzeczach, które (niestety) nie dezaktualizują się zbyt szybko.
Czy wiecie, że są kobiety, które nie wychodzą same po zmroku? Czy spotkaliście się kiedyś z sytuacją, w której jedna kobieta mówiła drugiej, że jest naiwnością myślenie, że nocą w mieście ma się takie same prawa jak mężczyźni? Czy zdarzyło się Wam unikać miejsc, które według miejskich legend uchodzą za niebezpieczne? Czy wiecie, że kobiety nieustannie same oddają pola nie walcząc tym samym o, wątpliwe jak się jednak okazuje, równouprawnienie?
Nie namawiam rzecz jasna do kuszenia losu – przecież wiadomo, że kuszenie jest domeną kobiet, ale o przyjrzenie się swojej postawie wobec świata. Książka amerykańskiej działaczki feministycznej jest dobrym do tego przyczynkiem. W życiu jak to w życiu – jeśli po coś nie sięgniesz sama, rzadko kiedy coś przyjdzie do ciebie ot tak. Prawda jest niestety smutna – tego lęku uczymy się od dziecka. Z pewnością w dużej mierze jest on dyktowany troską rodziców i tak zwanym chuchaniem na zimne. Autorka odwraca jednak sytuację, zadając nietuzinkowe pytanie: dlaczego robi się wszystko by przygotować kobietę na atak, a nic, by pomóc (najczęściej jednak) mężczyznom, którzy chcą atakować?
To nie jedyna sytuacja, na którą autorka zwraca uwagę. Każdą z nich warto przemyśleć na własną rękę. I nie chodzi tu tylko o tytułowy mansplaning, pojęcie dzięki zainteresowaniu mediów, w czasie promocji książki, dość silnie rozpropagowane, ale o szereg zupełnie innych sytuacji. I choć długo by wyliczać, to warto zwrócić uwagę na: przemoc wobec kobiet na którą składa się szereg sytuacji: od przemocy domowej przez molestowanie seksualne i prześladowania aż do gwałtów na randce, gwałtów dokonanych przez osoby bliskie czy gwałtów małżeńskich. Zagrożenie nie płynie tylko z aktów przemocy fizycznej, jest też efektem bagatelizowania głosu kobiet, uciszania ich w czasie dyskusji, czy nawet zakrywania ich obecności w przestrzeni publicznej. Równie interesujące jest wywoływanie duchów, którego dopuszcza się Solnit, polemizując w jednym z rozdziałów zarówno z Virginią Woolf, jak i Susan Sontag.
Co istotne to fakt, że nie jest to książka, która oskarża mężczyzn w którymkolwiek momencie. W moim odczuciu to stosunkowo wyważony tekst, zachęcający by obie płcie przemyślały swój stosunek do kultury, w której przyszło im żyć i częściej analizowały z pozoru niewinne zjawisk. Bo myli się ten, kto nie docenia mocy słów.
Więcej na: bookoliki.wordpress.com

Nie ma się co obrażać na tę książkę, trzeba ją tylko od deski do deski przeczytać. Wtedy stanie się rzecz (czarno)magiczna. W stulecie uzyskania praw wyborczych, tak to tylko i aż tyle, naszego panowania na tym łez padole, prawa kobiet drżą w posadach, a jeśli jesteście optymistkami / optymistami, to można powiedzieć, że naprawdę jest na co chuchać i dmuchać.
I choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem czy lektura Bernadette Mcdonald spełnia wszystkie moje oczekiwania, które spiętrzyły się odkąd zobaczyłam zapowiedź tej książki w Magazynie Książki. Z pewnością styl autorki pozostaje równie klarowny jak w przypadku Ucieczki na szczyt. Szczególną wartością pozostaje dystans jaki posiada ona do tzw. polskiej szkoły himalaizmu. Jednak to co mogło być zaletą w przypadku książki, traktującej o fenomenie polskiego himalaizmu lat 80., w przypadku książki o Wojtku Kurtyce niespodziewanie może stać się wadą.
Z łatwością można zarzucić autorce nadmierne dążenie do pisania pod tezę, jakoby wspinacze szukali w górach najwyższej z wartości jaką była i nadal pozostaje wolność. Nie daje to przestrzeni do poszukiwania indywidualnych przyczyn wspinania. Czy Kurtyka wspina się tylko dlatego, że jest w tym dobry, tylko dlatego, że od pierwszego spotkania ze ścianą poczuł, że to jest to, czemu powinien poświęcić resztę życia? Mimo wykształcenia, rodziny, zdecydował się na niepewną karierę himalaisty. I trudno znaleźć fragmenty o trudach obranej przez niego kariery. Nie jest więc dziwne, że dla człowieka, o perspektywie fotelowej, mgliście zarysowane pojęcie wolności, może nie wystarczać. Z rzeczy, które bardzo rzucają się w oczy, to styl, będący, szczególnie na początku, emanacją osobowości Kurtyki – jeśli tylko oglądaliście jakiekolwiek filmy z udziałem wspinacza, wiecie o czym mówię. Wojciech Kurtyka ma skłonność do opowiadania w sposób czasami niezwykle prosty i treściwy, po to by następnym razem plątać się w słowach metafizycznie niedookreślonych. Mam poczucie, że stało się to jego znakiem rozpoznawczym. Niewiele osób przykuwa taką uwagę do konstrukcji zdań. Słuchając jego wypowiedzi ma się wrażenie jakby każde zdanie było w pełni kontrolowane. I trochę taka też jest ta biografia, w układzie chronologicznym nie znalazło się miejsce na osobiste komentarze, a przecież szczególnie interesujące są te, które dotyczą duetu Kukuczka – Kurtyka, który z biegiem czasu uległ rozpadowi. Nie mam poczucia, by Kurtyki otwarcie na świat w latach 80. zostało w książce wytłumaczone. Nadal nie wiem, co zadecydowało o tym, że mógł on wyjeżdżać ze wspinaczami zza granicy, co więcej mógł wyjeżdżać mimo tego, że nie był podpinany pod wyprawy narodowe. Gdy już pod koniec książki poznajemy zdanie Kurtyki o Kukuczce jest ono spointowane cytatem z Reinholda Messnera – brutalna prawda, czy triumf żywych nad martwymi?
Nie zmienia to jednak faktu, że Wojtek Kurtyka jest postacią fascynującą, która może stanowić niepodważalny wzór tego, w jaki sposób z życiem należy się obchodzić.
Poznawszy swoje predyspozycje dobrze jest je wykorzystać, by żyć w zgodzie z pasją – z samym sobą. Choć nie obyło się bez strat w życiu prywatnym, to jednak zawodowo Kurtyka jest uważany za najbezpieczniejszego spośród wspinaczy w historii. Obdarzony instynktem potrafił wycofać się, gdy zastana sytuacja nawet potencjalnie zagrażała jego życiu lub życiu jego partnerów. Kurtyce udała się sztuka życia ukształtowana na wzór własnych o nim wyobrażeń. Z tekstu przebija obraz człowieka, który w odpowiednim czasie pojawił się w odpowiednim momencie, przyłączono go bez większych trudów do narodowych wypraw, mimo że konkurencja w latach 80. była olbrzymia, a ostatecznie i tak wybrał styl alpejski i organizował niezależne, w stosunku do narodowych, wyprawy, by mieć jeszcze większy wpływ na swój los. W odpowiednim momencie wyzbył się ambicji, a chwilę później zaakceptował, że starzejące się ciało i idące wraz z wiekiem ograniczenia są również lekcją, którą trzeba skrupulatnie odrobić. I nawet jeśli nie chce do końca wierzyć się w obraz człowieka tak doskonałego, to książkę czyta się wyśmienicie – trudno ukryć, że pierwsza biografia Kurtyki wzmaga czytelniczy głód. Może kolejnym krokiem mógłby być wywiad-rzeka?
Więcej na: https://bookoliki.wordpress.com/2018/02/12/kurtyka-sztuka-wolnosci/

Nie wiem czy lektura Bernadette Mcdonald spełnia wszystkie moje oczekiwania, które spiętrzyły się odkąd zobaczyłam zapowiedź tej książki w Magazynie Książki. Z pewnością styl autorki pozostaje równie klarowny jak w przypadku Ucieczki na szczyt. Szczególną wartością pozostaje dystans jaki posiada ona do tzw. polskiej szkoły himalaizmu. Jednak to co mogło być zaletą w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubię otwierać książkę Michała Cichego i czytać niezależnie od siebie najkrótsze z akapitów. Pozwól rzece płynąć polecam tym, którzy lubują się w nicnierobieniu, bo ciągle robienie nie jest im potrzebne do tego by zakłócić to, co gdzieś intensywnie kołacze, dopominając się o uwagę.

Polecam też tym, którzy nieustannie pytają i dyskretnie obserwują. Pytają, nawet gdy słowa głupio brzmią, zawieszone w ciszy. Może znajdziecie tu odpowiedzi na choćby i kilka spośród nurtujących was zagadnień. A obserwują, na tyle uważnie, że drobne zdarzenia układają się w, nawet jeśli wątpliwą, to jednak całość.

Cichy nie tylko obserwuje ale idzie o krok dalej. Otóż autor wchodzi w interakcję i obserwowanym zadaje pytania. Stąd też jego bohaterowie, mimo anonimowych grobów w rzeczywistości, w tekście wymienieni są z imienia i nazwiska. Nie zabraknie także psów, biegających wiernie przy właścicielach. Psy hasające z innymi psami w niejasnej komitywie aranżowanych kontaktów, zapośredniczonych przez rozmowy dwunożnych towarzyszy. Cichy ma przewagę wieku, co niezbyt taktownie wypominam, mając niejako żal za odpowiedzi, które może przyszły za wcześnie, a do których dojść można by samemu. Zagrożenie jednak, że wcale tak genialnym w wieku autora się nie będzie, pozostawia czytającego w uważnej wdzięczności. „Uważności” tej książki proszę nie mylić z propagowanym zewsząd hasłem „mindfulness”. Jeśli Cichy nad czymś się pochyla to nie nad stosem równo ułożonych kamieni, ociekających przezroczystą wodą, wydającą delikatny szum, który miałby na nas działać kojąco. Jeśli coś postuluje Cichy to rozejrzenie się w te zakątki, z których najczęściej uciekamy. Będą to więc nie tylko opisy znalezisk ulicznych, ale także rejestr pogody, opisy przyrody, i nawet jeśli nie zgadzam się z autorem co do podejścia do zimy, to jednak przyjemnie obserwuje się ten półroczny cykl życia w mieście. Będzie o spokoju, podróżach, architekturze, bliskich nieznajomych i o tu i teraz. A także o pewnej czułości do świata, do innych, całkiem obcych ludzi.
Więcej na: https://bookoliki.wordpress.com/2018/01/10/pozwol-rzece-plynac/

Lubię otwierać książkę Michała Cichego i czytać niezależnie od siebie najkrótsze z akapitów. Pozwól rzece płynąć polecam tym, którzy lubują się w nicnierobieniu, bo ciągle robienie nie jest im potrzebne do tego by zakłócić to, co gdzieś intensywnie kołacze, dopominając się o uwagę.

Polecam też tym, którzy nieustannie pytają i dyskretnie obserwują. Pytają, nawet gdy słowa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pod imieniem i nazwiskiem Vernona Subutexa autorka długo funkcjonowała na Facebooku. Virginie Despentes to też nie jest jej prawdziwe nazwisko. Kim jest autorka naprawdę głośnej książki 2015 roku trudno jednoznacznie powiedzieć. W Polsce nie wzbudziła takiego zainteresowania z jakim od lat spotyka się we Francji. Jako nastolatka została zgwałcona, przez około dwa lata pracowała jako prostytutka, była punkiem, jest zadeklarowaną feministką i nie jest tak, że nie lubi mężczyzn, mimo że często jest o to pytana. Na pewno dobrze operuje mocnymi słowami. Czytając Vernona Subutexa ma się wrażenie, że z kart powieści wylatują hasła: patriarchat, seksizm, rasizm, mizoginizm – a to tylko najdelikatniejsze spośród nich. Co bohater, to szok poznawczy, aż chciałoby się czasami odpocząć. Wydaje się jednak, że sami czytelnicy mogą w trakcie lektury produkować dużo gorsze inwektywy, bo powieść, choć nie można się od niej oderwać, jest też niesamowicie przytłaczającą pozycją.

Bohaterami są 40-latkowie, których młodość przypadła na lata 80. i 90. XX wieku. We Francji to pokolenia określa się mianem bobos (bourgeois-boheme).
Więcej na: https://bookoliki.wordpress.com/2018/01/04/vernon-subutex/

Pod imieniem i nazwiskiem Vernona Subutexa autorka długo funkcjonowała na Facebooku. Virginie Despentes to też nie jest jej prawdziwe nazwisko. Kim jest autorka naprawdę głośnej książki 2015 roku trudno jednoznacznie powiedzieć. W Polsce nie wzbudziła takiego zainteresowania z jakim od lat spotyka się we Francji. Jako nastolatka została zgwałcona, przez około dwa lata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Myślicie, że uczucia kiełkują na zaufaniu? Jak we fragmencie, gdy Ida Linde opisuje: „Brodzą w jeziorze, dno jest bagniste, stopy zapadają się. Teraz połóż się na plecach, mówi. Ona ostrożnie pochyla się do tyłu, czuje jak włosy mokną a ciężar ciągnie głowę w dół. Pochyla się bardziej i woda dotyka ramion. On kładzie rękę między jej łopatkami i mówi, zaufaj mi. Puść nogi. Kładzie drugą rękę pod jej krzyżem, czuje jak woda wpływa jej do uszu (s. 15).”
Jak dziadek nauczył mnie świata, jak świat opiera się na tym, co mi przekazał a także, jak to kim dziś jestem, zdeterminowane jest przez fakt posiadania bliskiej relacji, w przypadku tego tekstu akurat z dziadkiem.
Czuję się nieco onieśmielona twórczością Idy Linde, szwedzkiej pisarki, której już trzy książki ukazały się w Polsce, nakładem wydawnictwa Lokator. Po pierwsze dlatego, że tekst ten wydaje się bezpretensjonalnie szczery, a trudno odnosić się do czegoś, co nie wydaje się kreacją artystyczną. Po drugie, styl autorki Jeśli o tobie zapomnę… bardzo mi odpowiada. Krótkie opisy sytuacji, ukazujących relację wnuczki i odchodzącego dziadka, opowiedziane są w sposób fotograficzny. Z łatwością wyobrażam sobie tę niewielką powieść jako kolaż zdjęć czy kadrów, wyłuskanych z pamięci, który zwerbalizowany ukształtował czyjąś osobowość. I na końcu, to co chyba najbardziej mnie porusza, to tytuł, stanowiący podsumowanie tego, co każdy, zaprzęgając własne doświadczenie odchodzenia najbliższych mu osób, może z tekstu wyczytać.
W tej niewielkiej książce mieści się dużo czułości, uwagi i atencji wobec kruchości istnienia, a także świadomość, że ci, których kochamy najbardziej, nie są z nami na zawsze. Jest jeszcze skromność języka, która pokazuje, jak w sposób zupełnie niepatetyczny, między słowami, zachować w sobie najbliższe nam osoby. Zapraszam na: https://bookoliki.wordpress.com/

Myślicie, że uczucia kiełkują na zaufaniu? Jak we fragmencie, gdy Ida Linde opisuje: „Brodzą w jeziorze, dno jest bagniste, stopy zapadają się. Teraz połóż się na plecach, mówi. Ona ostrożnie pochyla się do tyłu, czuje jak włosy mokną a ciężar ciągnie głowę w dół. Pochyla się bardziej i woda dotyka ramion. On kładzie rękę między jej łopatkami i mówi, zaufaj mi. Puść nogi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Po dojściu do władzy Hitler wprowadza w Rzeszy zakaz usuwania ciąży. Od 1935 roku lekarze i położne mają w regionalnych biurach Ministerstwa Zdrowia Publicznego zgłaszać wszystkie przypadki poronienia samoistnego”[1]. Podobnie postąpił rząd Vichy, który wprowadzając w 1942 roku zmiany w kodeksie, jasno określa, że: „usunięcie ciąży staje się zbrodnią i zdradą stanu”[2], potwierdzając tym samym, że nie tylko niemoralny, ale i niezgodny z prawem jest fakt, by kobieta mogła samodzielnie decydować zarówno o swoim ciele, jak i o wszystkim, co jest z nim związane.
Więcej na: https://bookoliki.wordpress.com/2016/04/10/jak-wagina-staje-sie-kobieta/

„Po dojściu do władzy Hitler wprowadza w Rzeszy zakaz usuwania ciąży. Od 1935 roku lekarze i położne mają w regionalnych biurach Ministerstwa Zdrowia Publicznego zgłaszać wszystkie przypadki poronienia samoistnego”[1]. Podobnie postąpił rząd Vichy, który wprowadzając w 1942 roku zmiany w kodeksie, jasno określa, że: „usunięcie ciąży staje się zbrodnią i zdradą stanu”[2],...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ma takiego miejsca na Ziemi, do którego współczesny turysta nie mógłby dotrzeć. Spitsbergen, najbardziej wysunięte na północ ludzkie siedlisko, jest tego dowodem. Ilona Wiśniewska, autorka książki Białe, jak się domyślam „musiała na północ”, jak pisze we wstępie, z powodów osobistych, z tych samych przyczyn pozostała w Longyearbyen.

Ta niewielka książka, wydana w 2014 roku, jest wielką wyprawą nie tylko po historii wyspy, ale także po zamieszkującej ją społeczności – ludzi, którzy szukając swojego miejsca znaleźli się na końcu świata i jak wynika z opisu, jest im tam dobrze. A na Północ przygnało osoby z najdalszych zakątków Ziemi. Niemal każdy spośród nich skrywa niebanalną historię. Ten społeczny patchwork funkcjonuje jednak zaskakująco poprawnie. Wśród opisywanych osób można znaleźć plejadę życiorysów: nie zabraknie nie tylko Polaków, ale także Roalda Amundsena.
Więcej na: https://bookoliki.wordpress.com/2017/12/18/biale-zimna-wyspa-spitsbergen/

Nie ma takiego miejsca na Ziemi, do którego współczesny turysta nie mógłby dotrzeć. Spitsbergen, najbardziej wysunięte na północ ludzkie siedlisko, jest tego dowodem. Ilona Wiśniewska, autorka książki Białe, jak się domyślam „musiała na północ”, jak pisze we wstępie, z powodów osobistych, z tych samych przyczyn pozostała w Longyearbyen.

Ta niewielka książka, wydana w 2014...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zima Karla Ove Knausgård to właśnie trochę taka książka – nie mam na myśli atlasu, ale rzecz jasna sposób opisu. Moja marna próba naśladowania stylu jego pisania jest oczywiście nieuczciwą zagrywką, a jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że norweski pisarz pogrywa na nosie czytelnika. Są fragmenty, w których bez wątpienia można się rozkochać. To pochwała codzienności, pochwała rodzicielstwa, satysfakcja z odnalezienia swojego miejsca na Ziemi, radość z wykonywanego zawodu, a także uważność, którą autor Mojej walki kieruje ku życiu. Czy zastanawiacie się co tak naprawdę dotykacie, gdy otwieracie drzwi, czy przyszło Wam do głowy myśleć o świecie jako o atomach, o księżycu, o wodzie w dzbanku, stojącej na stole a nawet o istocie przytulanek? To są ładne fragmenty, przywodzące nieco na myśl Szczeliny istnienia Jolanty Brach-Czainy, a jednak nie daje mi spokoju czy na drugim końcu tego porównania nie powinien znaleźć się pewien brazylijski pisarz i poeta (uwaga: „świat nie kończy się na tym, co widzą oczy” – s. 262). Knausgårda, z licznymi wyjątkami, można by cytować i cytować, bo to wszystko wydaje się tak ważne, że w trakcie lektury niebezpiecznie spada czytelnikowi czujność i pozostaje tylko zastanawiać się, czy nie jest przypadkiem z tym życiem jak z połączeniami neuronów.
Więcej na: https://bookoliki.wordpress.com/2017/12/20/zima-literatury-czyli-karl-ove-knausgard/

Zima Karla Ove Knausgård to właśnie trochę taka książka – nie mam na myśli atlasu, ale rzecz jasna sposób opisu. Moja marna próba naśladowania stylu jego pisania jest oczywiście nieuczciwą zagrywką, a jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że norweski pisarz pogrywa na nosie czytelnika. Są fragmenty, w których bez wątpienia można się rozkochać. To pochwała codzienności,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Foucault w Warszawie to trochę akcja pod kryptonimem. Remigiusz Ryziński opisuje życie homoseksualne nie tylko polskich elit, ale także przeciętnych obywateli. Odnotowuje miejsca schadzek, rozsiane po całej stolicy, jak i opisuje – można by rzec – obyczaje seksualne z lat 50. i 60. Pobyt Michela Foucaulta zdaje się doskonałym punktem wyjścia do rozpoczęcia opowieści o świecie, który w jakiś sposób zniknął w mapy Warszawy. Krzysztof Tomasik, to pozycja okrzepła już na rynku wydawniczym, książka stanowiąca pewnego rodzaju antologię polskich homoseksualistów z obszaru literatury. Nikogo tu nie zabraknie. Nie wyobrażam sobie jednej pozycji bez drugiej.
Więcej można znaleźć na blogu: https://bookoliki.wordpress.com/2017/12/26/homobiografie-nie-tylko-krem-i-puder/

Foucault w Warszawie to trochę akcja pod kryptonimem. Remigiusz Ryziński opisuje życie homoseksualne nie tylko polskich elit, ale także przeciętnych obywateli. Odnotowuje miejsca schadzek, rozsiane po całej stolicy, jak i opisuje – można by rzec – obyczaje seksualne z lat 50. i 60. Pobyt Michela Foucaulta zdaje się doskonałym punktem wyjścia do rozpoczęcia opowieści o...

więcej Pokaż mimo to