rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Miałam do tej książki wiele oczekiwań, ze względu na autora, bo to człowiek niezwykle inteligentny, błyskotliwy ale i kpiarz, miałam więc i obawy, bo wziął na warsztat temat trudny i zdawać by się mogło, że na temat miłości napisano już wszystko na przestrzeni wieków. Autor przekonał mnie, że czasy się zmieniają i postrzeganie tego uczucia również. Chciałoby się rzec, jakie czasy taka miłość.

Szereg krótkich rozdziałów, w każdym inny bohater i w każdym niemal przypadku inne spojrzenie i definicja najpiękniejszego z uczuć, no może poza przyjaźnią. W wielu przypadkach sprowadzonego do sfery czysto fizycznej, jak np u domorosłego Casanovy filozofa, przekonanego o głębi swoich uczuć do każdej z zaliczonych pań. Albo u owładniętego demonem zemsty, zdradzonego amanta.
Prawdę mówiąc, miłość u Brykalskiego niewielu ma wspólnego z romantycznym, wzniosłym uczuciem, które dodaje skrzydeł i czyni świat łatwiejszym do zniesienia, obarczona jest szaleństwem, powierzchownością, zorientowana na fizyczność, mechanikę.
Zapuszcza się autor w sfery brudu, upodlenia, niezrozumienia, szaleństwa. Ale pokazuje, że szemrane towarzystwo, pewien margines społeczny, patologia czy jak ładnie mówiąc, środowiska dysfunkcyjne również mają swoje tęsknoty i realizują się w miłości, z tym, że definicja jej jest inna od ogólnie przyjętej. Kochają jak potrafią.
Jedna jest chyba świętość, miłość rodzicielska, której na drodze nie stoi nawet zrozumienie.
Książka jest niestety krótka, na dwie godziny, a szkoda, bo nie dość, że napisana pięknym językiem, to ma cechy pracy reporterskiej. Autor ma dar do autentyczności, kapitalnie oddał realizm życia swoich bohaterów i bankructwo miłości.
Koniecznie przeczytajcie, bo jest świetna.

Miałam do tej książki wiele oczekiwań, ze względu na autora, bo to człowiek niezwykle inteligentny, błyskotliwy ale i kpiarz, miałam więc i obawy, bo wziął na warsztat temat trudny i zdawać by się mogło, że na temat miłości napisano już wszystko na przestrzeni wieków. Autor przekonał mnie, że czasy się zmieniają i postrzeganie tego uczucia również. Chciałoby się rzec, jakie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czekałam na tę książkę bardzo. Bardzo byłam ciekawa czy i jakie postępy zrobił autor. Oczywiście jak potoczą się dalsze losy Heńka Duszańskiego, bo to postać niezwykle interesująca, barwna.

O ile sięgając po pierwszy tom miałam obawy, że będę się nudzić, bo to zupełnie nie moja tematyka, o tyle byłam mile zaskoczona i po prostu wsiąkłam w klimat "Hrabiego". Dlatego bez żadnego wahania sięgałam po drugi tom.

Bo Robert ma niezwykłą zdolność do tworzenia specyficznej atmosfery, cudownie oddaje klimat tamtych czasów, zwłaszcza językowo, a trzeba przyznać, że jest to grupa społeczna raczej...niszowa. Chylę czoła za ogrom pracy nad językiem bohaterów. Do tego świetna umiejętność splatania losów bohaterów, z rozmysłem, bez nachalności, wszystko tam poukładane jak w pudełeczku. Wartka, dymaniczna akcja. Galeria bohaterów arcyciekawa. I choć tytułowego Hrabiego po prostu nie da się nie lubić, mimo, że to zlodziejskiej nasienie to jednak dobry człowiek po prostu, mimo,że wydaje się to stać w sprzeczności, to mnie serce skradli bracia Wrześniowie. Uważam, że skradli samemu Hrabiemu cały spektakl. Ale to nie jest wada. Genialnie wykreowani Robcik i Tusiek, bez mała równorzędni z Heńkiem. Te postacie nie dość, że wprowadzają młyn w akcji powieści to jeszcze nadają jej mnóstwo humoru, co dodatkowo jest wielkim jej atutem. Sam Hrabia przechodzi pewną przemianę, ale nie jest ona od czapy, jest konsekwentna, przemyślana. Dojrzewa, dorasta do pewnych spraw. Dalej jest budzącym respekt członkiem chewry, charyzmatycznym, ale nabiera doświadczenia, niekoniecznie dla niego szczęśliwego, co nie pozostaje bez wpływu na jego zapatrywanie się na świat.

To jest taka książka słodko gorzka. Losy bohaterów nie są usłane różami, mówiąc oględnie. Muszą walczyć o swoje w świecie przestępczym, gdzie roi się od szumowin wszelkiej maści i proweniencji, konkurencja jest bardzo wymagająca, ale i na brak dolatorów nie ma co narzekać, bo naiwnych i lekkomyślnych na pęczki, jeśli ma się głowę na karku i wyćwiczone palce.

Muszę koniecznie zwrócić uwagę na rzecz dla mnie dość istotną. W pierwszym tomie duży nacisk autor położył na stronę taką społeczną świata powieści. To była podróż przez Staszów. Tu akcja rozgrywa się w Warszawie, ale...uwaga, nie ma aż takiego skupienia na oddaniu jej atmosfery. To też nie jest zarzut. Bo bardziej tutaj rozbudowane są postaci, świetnie zbudowane charakterologicznie. Z rozmachem. To nie podróż przez Warszawę ale przez bohaterów, ich wnętrza, przeżycia, emocje, przez ich warstwę społeczną ze szczegółami, detalami, smaczkami.

I nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o...przesłaniu, idei. W najgorszym położeniu, w najgłębszym szambie, dole kloacznym kiedy zaczyna się przelewać, ważne jest,kogo mamy przy sobie. Czy kogoś kto wbrew wszystkiemu wyciągnie do nas rękę, nierzadko samemu wystawiając się na szkody i będzie stał za nami niczym mur, na którym możemy się oprzeć, żeby złapać oddech i nabrać siły. I czy my będziemy umieli stać się taką opoką w godzinie próby. Przyjaźń, nieważne gdzie i jak urodzona, honor, który nie pozwoli nam się odwrócić plecami, zwykła ludzka przyzwoitość, która nie pozwoli odwrócić głowy od potrzebujących.

To nie jest powieść tylko o złodziejskim świecie. Ona przypomnia o wartościach uniwersalnych. Bo dla tych opryszków kodeks honorowy to świętość. I idą za siebie jak w dym. Takich przyjaciół wszystkim i sobie samej życzę.

Karkołomne przedsięwziecie muszę przyznać. Podjąć się napisania spin offa i poprowadzić fabułę do zakończenia, które nie będzie kolidować z resztą i czyniąc powieść tak atrakcyjną, brawo.

Polecam bardzo.

Czekałam na tę książkę bardzo. Bardzo byłam ciekawa czy i jakie postępy zrobił autor. Oczywiście jak potoczą się dalsze losy Heńka Duszańskiego, bo to postać niezwykle interesująca, barwna.

O ile sięgając po pierwszy tom miałam obawy, że będę się nudzić, bo to zupełnie nie moja tematyka, o tyle byłam mile zaskoczona i po prostu wsiąkłam w klimat "Hrabiego". Dlatego bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pięknie zaczęłam nowy rok. Szczygła wielbię. O czym wiedzą wszyscy znajomi. A tutaj, o czym on ciągle i bez wstydu mówi, przemówił jego pierwiastek kobiecy. Bo my jesteśmy pomieszani, ja mam pierwiastek męski czasem również 😁, co jednak nie ułatwia mi zrozumienia mężczyzn. Taki los. Wróćmy do książki.
Cudowne, fantastyczne historie kobiet. Zofia Czerwińska co go nawiedzała z lustra.

Janina Turek, która zamykała w swoich notatnikach "szczeliny istnienia". Zapisywała ze skrupulatnością najlepszej księgowej niezauważalne wysiłki codzienności, o których zwykle zapomina się już po chwili. Zostało po niej ponad 700 zeszytów. Cała codzienność, samotność, proza życia zamknięta w okładkach.

I pani Ania, która regularnie robi sobie sesję zdjęciową u tego samego fotografa. Specjalnie wystylizowane, przygotowane, zapięte na ostatni przysłowiowy guzik. I jaka ona wymagająca i jaka nieugięta, a przy tym jaka niezwykła w tych swoich pozach przed obiektywem.

I kartka z zapisanymi nazwiskami i adresami kobiet, gdzie i nazwisko jego przyjaciółki pada. Ile było sprawdzania, szukania, domysłów, że może aborcji się dopuściły, że może były inwigilowane i zgubił kartkę jakiś roztargniony były pracownik dawnych służb, bo karteluszek stareńki, albo nawet lista mordercy. I jakiż niesamowity wynik tych poszukiwań, prozaiczny ale piekny.

I jaką trzeba mieć fantazję, i jak trzeba kochać, żeby zdobyć się na taki gest jak rektor Akademii Gorniczo-Hutniczej. Dowód wzajemnego przywiązania, więzi wyrażony w niebanalny sposób. Oczywiście, że chodzi o kobietę.

A już Izabella Skrybant-Dziewiątkowska ze swoją cudowną historią. Urzeczona byłam i zupełnie nie miałam świadomości jak to wszystko wyglądało z jej perspektywy.

Przecudne listy, wyraz wzajemnej przyjaźni i wsparcia, płynące latami w obie strony między Teresą i Henryką, gdzie całe ich życie odbite na papierze. Dopiero jako starsze panie zaczęły używać komórek i listy płynąć przestały, zastąpiły je smsy. A mieszkały tylko 30 kilometrów od siebie, odwiedzały się raczej rzadko, z braku czasu, bo życie przez nie płynęło pełne trosk. Za to list łatwiej napisać, wyrwać tę chwilę z karuzeli codzienności.

I smaczek na koniec, Ida Kamińska. Wielka aktorka, o której nie miałam pojęcia, że istnieje taka osoba. Jej film nagrodzony został Oscarem w 1966 roku. Los odszedł się z nią dość...okrutnie. Czasy wojny a ona przecież Żydówka. Ale teatr był jej miłością i jemu wszystko poświęciła

To jest tylko telegraficzny skrót reportaży. Ja nawet nie potrafię ubrać w słowa mojego...zachwytu. Szczygieł ma taką niebywałą zdolność opowiadania o rzeczach codziennych, które u niego przestają być tylko zwykłą codziennością. Stają się celebracją życia, choćby to była drobnostka, czyta się jak o wielkim święcie. I Ci bądź co bądź zwykli ludzie, których on gdzieś tam, czasem przypadkiem odkrywa, już nie są zwykli w oczach czytelnika. Być może dla siebie samych są, ale Szczygieł tak pięknie stroi ich w słowa, z taką ciekawością świata i ludzi, empatią, która pozwala mu ich zrozumieć i podać dalej. Z taką niespotykaną otwartością i chyba się nie pomylę mówiąc, z miłością. Bo trzeba kochać ludzi, żeby umieć w nich odkryć cuda. Ot, taki kaprysik, który czyni życie bohaterek niezwykłym, a Szczygieł tą niezwykłość wyłuskuje jak ziarnka fasoli ze strączka, przyprawia i podaje jako najpyszniejsze kąski. Z każdą przeczytaną książką Szczygła upewniam się, on nie jest z tego świata. Takich ludzi po prostu nie ma. Och, zdradziłam się już, gdzie moje myśli biegną i co przy moim łóżku leży i czeka na mnie co wieczór 😁.

Obowiązkowa.

Pięknie zaczęłam nowy rok. Szczygła wielbię. O czym wiedzą wszyscy znajomi. A tutaj, o czym on ciągle i bez wstydu mówi, przemówił jego pierwiastek kobiecy. Bo my jesteśmy pomieszani, ja mam pierwiastek męski czasem również 😁, co jednak nie ułatwia mi zrozumienia mężczyzn. Taki los. Wróćmy do książki.
Cudowne, fantastyczne historie kobiet. Zofia Czerwińska co go...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytała mi się i czytała ta książka. Tak ogromna ilość faktów, tła historycznego, ogólnej sytuacji carskiej Rosji na arenie międzynarodowej i wewnętrznej...ojej, nie dało się czytać jednym ciągiem, bo mózg się przegrzewał 😁. W celu usystematyzowania faktów, przyswojenie ich sobie, musiałam po rodziale co wieczór (jako przerywnik miałam osławioną Puzynską, już wiecie, dlaczego mimo absurdów, tak dobrze wchodziła 😁).
Można pisać o tej publikacji setki stron, ale autor uczynił to arcyciekawie. Jedyny zarzut jaki mam, to przytaczanie "faktów" a w zasadzie plotek, które krążyły jak Rosja długa i szeroka i stwierdzenie, że to absolutnie nie mogło się wydarzyć, te czy inne przypadki.
Sama postać świętego starca niezwykle fascynująca. Człowiek znikąd wywyższony ponad wszystkich. Jego awansu społecznego, bo majątku nigdy wielkiego się nie dorobił ( a widoki i szanse były) trzeba upatrywać w słabości carycy Aleksandry, która z kolei wynikała z jej troski o jedynego syna, następcę tronu, chorego Aleksego. Głęboko wierzyła, że tylko Rasputin, posiadający niezwykłe, cudowne zdolności, jest w stanie uleczyć Aleksego. Słabość carycy do Rasputin wynikała również ze słabości cara Mikołaja, ostatniego Romanowa, jak pokazała historia. Bezwolny wręcz, niedecyzyjny, zamknięty w sobie. Zresztą cały kraj chwiał się już w posadach a działalność świętego starca pogłębiala ten proces. Niemal wszyscy, nie tylko wpływowi ludzie ale i najzwyklejsza biedota, uważali, że poprzez carycę, Rasputin ma potężny, destrukcyjny wpływ na Mikołaja, na jego złe w ich oczach decyzje. Postanowiono więc się Rasputina pozbyć, co wcale nie okazało się sprawą łatwą, ale okazało się makabryczną. To co uczyniono później z ciałem Rasputina, podnosi włosy na ciele ze zgrozy. Jego śmierć stała się przysłowiowym gwoździem do trumny carskiej Rosji w przenośni i dosłownie dla carskiej rodziny. Ci, którym tak bardzo leżało na sercu dobro mateczki Rosji w dotychczasowej formie, zabójstwem Rasputina przyczynili się, zapewne nawet nie podejrzewając, do jej ostatecznego upadku.
Dodać należy, że nazwisko Rasputina odbiło się szerokim echem w całej Europie. Z mnóstwem domysłów, niedomówień, legend wręcz. Bo, według autora, między legendy należy włożyć jego niespożyty i nigdy nienasycony apetyt seksualny oraz rozmiar jego członka. Tego akurat sprawdzić nie sposób 😁. Natomiast jego hipnotyzujące oczy były faktem, co potwierdzają osoby z jego otoczenia, tak przyjaciele jak i wrogowie. Chyba do dziś nie udało się wyjaśnić, aczkolwiek pewne wnioski z książki wyciągnąć można, co sprawiło, że był tak szalenie popularny na carskim dworze, tak wpływowy. Śmiem stwierdzić, że głęboka wiara w Boga carycy Aleksandry, jej potrzeba bezpieczeństwa, jaką dawał jej ów święty starzec była tego przyczyną. A potem jakoś się tak rozgościł na arenie wewnętrznej.
Historia jest fascynująca. Szeroko ujęta, wyczerpującą. Kopalnia wiedzy dla każdego rusofila, do których zaliczam swoją skromną osobę. Wszystko co do tej pory wiedzieliście o Rasputinie, włóżcie między bajki. Taki ogrom pracy włożony w tą publikację nie może dawać efektu nieprawdy. Autor przekopał się chyba do fundamentów jakichkolwiek kiedykolwiek udokumentowanych informacji o tej wciąż zagadkowej postaci, która pogrzebała pośrednio carską Rosję i wstrząsnęła Europą.

Polecam bardzo.

Czytała mi się i czytała ta książka. Tak ogromna ilość faktów, tła historycznego, ogólnej sytuacji carskiej Rosji na arenie międzynarodowej i wewnętrznej...ojej, nie dało się czytać jednym ciągiem, bo mózg się przegrzewał 😁. W celu usystematyzowania faktów, przyswojenie ich sobie, musiałam po rodziale co wieczór (jako przerywnik miałam osławioną Puzynską, już wiecie, ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jest jedna z tych książek, powieści, gdzie w niezwykły sposób połączone zostały fakty z fikcją, dając zaskakującą całość. To nie jest tylko jakieś tam czytadło, to jest kopalnia wiedzy o...szeptuchach, zaklinaczkach, zielarkach, nazw mnóstwo, rodem z Czech. Fascynujące. Wprost nie do uwierzenia, że ten fach kwitł w najlepsze przez stulecia. To do tych kobiet udawali się ludzie po pomoc medyczną, radę, wsparcie. Wiedza o ziołach i lecznictwie przechodziła z pokolenia na pokolenie, przez wieki. Przetrzymała Niemców, komunizm, dopiero współczesny, żarłoczny świat stał się hamulcem. Ja jednak mam nadzieję, że to piękne dziedzictwo, gdzieś tam, w tych Białych Karpatach, wciąż żyje.

Powieść trudna, wielopłaszczyznowa. To podróż w głąb czasu, przez ludzi i archiwa, żeby odkryć, odczarować boginie, na których cień położył nazizm i komunizm. A także ludzie małego serca, zawistni, źli, mściwi.
Powieść o tym, że Bóg i wiara w Niego czy też jej brak, nie determinuje w ludziach dobra. Boginie pięknie potrafiły połączyć głęboką wiarę ze swoimi praktykami, które my, współcześni, uznajemy za zabobon i pogaństwo. Nie występował u nich konflikt na tym tle. Bo, takie mam wrażenie, u większości z nich dobro płynęło z ich wnętrz. Były i złe boginie. Ale ich zło wynikało raczej z małostkowości, zawziętości i poczucia krzywdy. Jakie to ludzkie.
Powieść o trudnych relacjach rodzinnych, próbie poukładania ich, niemocy. Ale i o niezwykłym przywiązaniu, miłości, beziteresowności. I o intymności, trudnej, bo z obawą o ludzkie języki.
Powieść o losie człowieka. Nie chcę myśleć, że mamy jakiś naznaczony i że w momencie narodzin wkraczamy na ścieżkę z góry nam wyznaczoną. I naszym jedynym zadaniem jest ją przebyć. A już co gorsze chyba, jak w przypadku tej powieści, klątwa rzucona na kogoś może prowadzić już tylko do zatracenia.
I wreszcie oś tej niezwykłej historii, wokół której zbudowany został łańcuszek cudownych zdarzeń i ludzi. Przeszłość, która ma obronić boginie, ludzie, głęboko wierzący w ich moc, świadectwa, które ową moc potwierdzają. To w zakamarkach archiwów ukryty jest ich los. Los potworny, okrutny, niszczący do fundamentów. A może to nie los ma takie zdolności, tylko ludzie, którym boginie w jakiś sposób zaszkodziły? Może to te marne kreatury, karierowicze za wszelką cenę, stały się przyczyną ich zatracenia. Myślę, że tak. Są w książce takie mniej wiecej słowa, nie mam jej pod ręką, żeby sprawdzić, że nie zniszczył ich nazizm, nie zniszczył komuniz, a zniszczyła jedna marna osoba. Jak potężna musi być nienawiść, która z pewnością siebie skazuje drugiego człowieka na śmierć. W swoim zadufaniu, pysze. Pomyślcie o tym w kontekście obecnych w Polsce wydarzeń i zastanówcie się chwilę, do czego takie zło samo w sobie prowadzi.

Ja nie potrafię nic konstruktywnego o tej książce napisać. Ona porusza tak wiele kwestii i strun we mnie, że od tego ogromu wrażeń i myśli trudno mi cokolwiek napisać.

Jestem pełna podziwu dla autorki, że potrafiła uchwycić, przemycić w pozornie nudnych poszukiwaniach po archiwach wartości najważniejsze, fundamentalne. Która każe, mnie również, bić się w pierś i pomyśleć, dokąd zmierzamy. Jestem książką porażona.

W mojej opinii trzeba koniecznie.

To jest jedna z tych książek, powieści, gdzie w niezwykły sposób połączone zostały fakty z fikcją, dając zaskakującą całość. To nie jest tylko jakieś tam czytadło, to jest kopalnia wiedzy o...szeptuchach, zaklinaczkach, zielarkach, nazw mnóstwo, rodem z Czech. Fascynujące. Wprost nie do uwierzenia, że ten fach kwitł w najlepsze przez stulecia. To do tych kobiet udawali się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To chyba pierwsza obszerna publikacja na temat wielkiego głodu na Ukrainie. Jak u Pani Applebaum, skrupulatnie, szczegółowo ale bardzo przystępnie dla zwykłego zjadacza chleba. Jak to brzmi w kontekście tej książki. Autorka pokazuje(znalazłam również potwierdzenie tej tezy u Montefiore), że głód na Ukrainie, nie tylko, został wywołany sztucznie. I miał swój cel, jak zresztą wszystko u bolszewików. I jak u bolszewików, nie liczyły się koszty, w tym przypadku ludzkie, ale sam cel. Głównym zamierzeniem było zduszenie ruchów nacjonalistycznych na Ukrainie. Nieustające dążenie tego narodu do niepodległości było solą w oku Stalina, któremu chyba marzyła się nowa, zjednoczona, jednolita mateczka Rosja. Kolejną przyczyną posunięć rządu czy partii, w tym wypadku wychodzi na jedno, była walka z kułactwem,jako odpryskiem burżuazji. I nie miało znaczenia, że ci biedni chłopi mieli np. jedną czy dwie krowy, bieda aż piszczała. Ma, na własnej ziemi pracuje...burżuj. Wywołany sztucznie głód miał zmusić chłopów do kolektywizacji, która szła marnie, co wywoływało konsternację i gniew na szczytach partii. Nie chciała się ta Rosja układać podług woli Stalina. Nie bez znaczenia był też eksport. Za pieniądze ze sprzedaży zboża miała ruszyć z kopyta industrializacja, kraj miał się rozwijać przemysłowo, zwłaszcza w przemyśle ciężkim i wydobywczym. Żeby zaspokoić rzesze proletariatu, robotników, których reżim Stalina niósł na sztandarach. Wszystkie te przyczyny stały się zarzewiem wielkiego głodu.
Odbywało się to strasznie. Najpierw zabierano ziarno z zapasów, później na siew, a jeszcze później przetrząsano każdą chałupę, od fundamentów po dach, żeby odebrać nawet garstkę, żeby zniszczyć, bo co ona znaczyła dla państwa w tych milionach ton, a dla tych ludzi była gwoździem do trumny w męczarniach śmierci głodowej. Różnie reagowali owi kułacy,tylko w wyobrażeniach państwa. Na znak protestu nie obsiewali pól, wybijali zwierzęta, żeby nie oddać do kołchozu. Niczym to było, plan musiał być wykonany. Zaślepienie władzy albo głęboka wiara w słuszność systemu, jaki próbowano narzucić wolnym duchom Ukrainy, przyniosła miliony ofiar.
Książka jest wstrząsająca ze względu na zasięg zjawiska, liczbę ofiar, metody postępowania władzy. Nie mamy w niej wiele drastycznych opisów zagłodzonych ludzi. Te,które są, w zupełności wystarczą. Cała ta historia to jeden wielki koszmar. Bo jak nazwać inaczej premedytację, planowanie i urzeczywistnianie działań władzy? Z rozmysłem,bez litości. Człowiek był dla systemu przedmiotem, nie podmiotem. Nie wyobrażam sobie, że w trosce o jednych można, nazwijmy rzecz po imieniu, zabić innych, tylko dlatego, że nie chcą się wpasować w ramy systemu.
Bardzo lubię Anne Applebaum za rzetelność, za pisanie w sposób zrozumiały, bez zbytnich emocji, za fakty.
Bardzo warto, polecam.

To chyba pierwsza obszerna publikacja na temat wielkiego głodu na Ukrainie. Jak u Pani Applebaum, skrupulatnie, szczegółowo ale bardzo przystępnie dla zwykłego zjadacza chleba. Jak to brzmi w kontekście tej książki. Autorka pokazuje(znalazłam również potwierdzenie tej tezy u Montefiore), że głód na Ukrainie, nie tylko, został wywołany sztucznie. I miał swój cel, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze spotkanie z Bunschem, od 5 tomu 😀. Czytało się dobrze ale ciężkawo, ze względu na język. Za to treść, fascynująca. I po raz pierwszy zdarzyło mi się tak, że moje sympatie do bohaterów zaliczyły taki zwrot. Ale po kolei.

Mamy tu Polskę piastowską. Na tronie Bolesław Śmiały. Do walki idzie jak w dym, z brawurą. Marzy, żeby sukces Chrobrego powtórzyć, chce być godny imienia, jakie nosi po pradziadzie. Z wielkimi ambicjami. Wiecznie w drodze, król wojownik, co tak zaangażował się w sprawy sąsiadów, że swoje państwo zaniedbał. Kochany przez wojsko, za bohaterstwo, brawurę, bo w pierwszym szeregu z nimi stawał, krwi swojej nie szczędził. Latami ciągał ich po wyprawach. Drużyna zapatrzona była w niego jak w obraz przenajświętszy. I zupełnie nie wiem, dlaczego, bo butny, arogancki, nie szanujący innych. Niby prawo władcy, co miarę swoich sukcesów zna. Ale taki...nieludzki. Żadnego rysu, który by go do człowieczeństwa choć przybliżał. Bo nawet w miłości jakiś hardy był, jakiś nieustępliwy, pretensjonalny. A w kontrze do Bolesława biskup Stanisław. W spisek przeciw władcy zamieszany, władzy pragnący. Ze swoim asystentem Wolkmarem, w rękach którego był marionetką. Postać jeszcze bardziej nie dająca się lubić niż sam król.
I tak się losy potoczyły, tak bieg historii zwroty zaliczał, że biskup odnalazł siebie w sobie, a władca zagubił się dokumentnie. W jednej chwili sympatia moja się odwróciła. Zniknął podziw dla Śmiałego. Współczucie dla Stanisława zajęło miejsce pogardy. Jak czytam sporo, tak taka sytuacja mi się jeszcze nie zdarzyła.

Znacie moją namiętność do królewskich historii. A Bunsch ją niezwykle ciekawie opowiedział. Nie tylko postać Bolesława czy Stanisława pięknie odmalowana, wyrazista. Tam na uwagę i Nawój zasługuje. Reszty imion nie sposób spamietać, takie staro staro staro polskie 😀. Piękne tło, mimo, że mroczne, bo tyle tam brutalności, zasad, do jakich wracać, mam nadzieję, ludzkość by nie chciała. Skóra cierpnie. A my narzekamy, że czasy nasze trudne. A gdzie tam. Tam się za bądź co ćwiartowali, miecz był prawem i wola władcy choćby i tyrana. I jak Bolesław dobrze zaczął, tak kiepsko skończył, bo na wygnaniu życie przyszło mu skończyć, na łasce cudzej, a nie nawykły do łaski, pogardą i hardością za nią płacił. A władze po nim przejął jego znienawidzony brat Władysław Herman. I tak się zakończyła historia ambitnego księcia a później króla butnego , co postrachem był ówczesnej Europy.

Z Bunschem się raczej zaprzyjaźnię, ponieważ ten okres historii to mój konik. Mam tylko nadzieję, że rozpoczęcie przygody od tomu piątego w niczym mi nie przeszkodzi.

Miłośnikom historii polecam.

Pierwsze spotkanie z Bunschem, od 5 tomu 😀. Czytało się dobrze ale ciężkawo, ze względu na język. Za to treść, fascynująca. I po raz pierwszy zdarzyło mi się tak, że moje sympatie do bohaterów zaliczyły taki zwrot. Ale po kolei.

Mamy tu Polskę piastowską. Na tronie Bolesław Śmiały. Do walki idzie jak w dym, z brawurą. Marzy, żeby sukces Chrobrego powtórzyć, chce być godny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tu trzeba szybko, na gorąco. Bo jeszcze nie wiem, czy uciekać od niej, czy wyjść jej naprzeciw, ze swoim własnym NIE MA.
Gdzieś już widziałam opinię o tej książce i śledziłam komentarze, bo Szczygieł działa na mnie jak lep na muchy. Odniosę się do jednego komentarza. Monika Ankudowicz, Monia kochana, napisałaś, że nie możesz znaleźć tu klucza. A to Szczygieł nim jest. On jest klamrą spinającą te reportaże. On się otwarcie przyznaje do swojego pierwiastka żeńskiego, on go w sobie hołubi. Nie ujmując nic mężczyznom, no może odrobinkę, moim zdaniem, ten pierwiastek czyni go szczególnie wrażliwym, empatycznym. Ma jeszcze, w mojej opinii, jedną ważną cechę, niemal dziecięcą ciekawość świata, która usuwa mu z drogi wszelkie bariery i pozwala się zagłębić w świat niedostępny pragmatykowi. Nie znaczy to,że Szczygieł buja w obłokach. On po prostu wchodzi w obszary, które są średnio ciekawe dla przeciętnego człowieka, po czym opowiada je na swój własny, metafizyczny niemal sposób. Mało tego, nienachalnie, może nawet nieświadomie, zmusza czytelnika do sięgnięcia w siebie, zadawania sobie pytań, w moim przypadku bez odpowiedzi na razie. Dobra, dobra, macie mnie, uwielbiam Szczygła.

Absolutnie nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele płaszczyzn i wymiarów mogą mieć te dwa słowa, które są sprawcą całego zamieszania. Nagle Szczygieł mi tu próbuje wmówić, że jak czegoś nie ma, to wcale nie znaczy, że tego...nie ma. A może coś nawet nie wiedziało, że miało być. I w swojej nieświadomości...stało się, zaistniało jako fakt, zdarzenie, osoba. Cokolwiek. Jak strasznie można się pomylić, jeśli założymy, że nie ma i pójdziemy dalej. Brak otwartości, zgnuśnienie intelektualne, zwykłe lenistwo a może nawet lęk sprawia, że zgadzamy się na braki, na nieistnienie. Nie dostrzegamy w tym braku, który nie ma, żadnej wartości.
Tak mnie ta książka uruchomiła emocjonalnie, od lewa do prawa, przez wszystkie stany pośrednie, od bieli, przez szarość aż do czerni, od euforii, zachwytu po rozpacz. Bliska mi jest bardzo, a jednocześnie tak daleka, że nawet drogi do niej wyobrazić sobie nie umiem. Mistrz emocji, geniusz przekazu. Myśli pozbierać nie mogę. Brak może być tragedią ale i szczęściem, może być niewolą i wyzwoleniem, tęsknotą i miłością. I nagle okazuje się, że Nie ma, to nie stan negatywny tylko i wyłącznie. Że tam są różne odcienie, ba, że tam jest całe bogactwo barw.

Polecam bardzo.

Tu trzeba szybko, na gorąco. Bo jeszcze nie wiem, czy uciekać od niej, czy wyjść jej naprzeciw, ze swoim własnym NIE MA.
Gdzieś już widziałam opinię o tej książce i śledziłam komentarze, bo Szczygieł działa na mnie jak lep na muchy. Odniosę się do jednego komentarza. Monika Ankudowicz, Monia kochana, napisałaś, że nie możesz znaleźć tu klucza. A to Szczygieł nim jest. On...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że ta książka to...uczta. Od pierwszej do ostatniej strony styl na najwyższym poziomie, co się w książkach nie zdarza często. Pod względem językowym, bogactwo, elegancja, szyk. Jeśli można mówić o kindersztubie językowej, najwyższy poziom. Orgia odniesień do literatury, malarstwa, sztuki jako takiej. I jak pięknie się to wszystko uzupełnia, łączy, przeplata, tworząc dzieło niezwykłe o sprawach...zwykłych. Opowiedziane z elegancją, subtelnością. O miłości jako muzyce duszy, balansowaniu na krawędzi, pragnieniu, nie bardzo wiadomo czego właściwie. Czy tej jedności dusz ( ku temu się skłaniam), czy zaspokojeniu instynktu. Ten monolog, a w końcu dialog dwojga ludzi jest tak wysoko wyniesiony, że przez myśl mi przejść nie chce, że może chodzić tylko o związek ciał. Zapewne jest i fascynacja ciałem, bo trudno się jej ustrzec, ale tu, w mojej opinii, bardziej idzie rzecz o podmiot, nie przedmiot. Tak umiejętnie ukryte to wszystko pod strofami, teatrem, obrazem, filmem. To w nich się wyraża głębia uczucia, młodzieńczego, pełnego ideałów, nieskalanego jeszcze niczym. To tu możemy się go domyślić, poczuć jego siłę.
I potężny kontrast, siermiężnej, trudnej, brudnej rzeczywistości komunistycznej Polski. Z całym bogactwem bredni, irracjonalnych wymagań, potrzeb, trudów życia codziennego. Na tej pustyni intelektualnej, emocjonalnej, zindoktrynowanej, uczucie, pełne poświęcenia, gry słów, gestów, pełne niedomówień jawi się jak cud, jak oaza. Spokoju i wytchnienia ta oaza nie daje, bo uczucia wszelkie wyzbyte są tej cechy, ale jest swego rodzaju ucieczką od smutnej, beznadziejniej rzeczywistości.
Wydaje mi się również, że tytułowa Madame to symbol. Tęsknoty za normalności, gdzie można tworzyć bez cenzury, gdzie można żyć nieokiełznaną pełnią życia. Gdzie słowo znaczy dokładnie to, co znaczy, nie poddane ideologicznym machinacjom. A skoro jesteśmy przy Słowie , warto pamiętać, że to ono było na początku.

Hipnotyzująca, piękna, najzwyczajniej w świecie. Pełna emocji, nieśpieszna, można się w niej zanurzyć, pławić się w jej urodzie. A później wynurzyć się samemu...piękniejszym. Czego Wam bardzo życzę i polecam z całego serca.

Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że ta książka to...uczta. Od pierwszej do ostatniej strony styl na najwyższym poziomie, co się w książkach nie zdarza często. Pod względem językowym, bogactwo, elegancja, szyk. Jeśli można mówić o kindersztubie językowej, najwyższy poziom. Orgia odniesień do literatury, malarstwa, sztuki jako takiej. I jak pięknie się to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo emocjonalna, rzekłabym, osobista książka. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Wspomnienia. Zabieg na żywym organiźmie. Próba oswojenia lęków. Wyrzucenie z siebie potwornej makabry. Często spotykam się w publikacjach obozowych, tu również się potwierdziło, że gorsze od bólu, głodu było upokorzenie, próba zabicia ducha w więźniarkach na wiele różnych sposobów.
Wspomnienia Półtawskiej są wstrząsające, ale już mi znane. Odsyłam do lektury "Kobiety z Ravensbruck". Z tym, że u Półtawskiej są jakby zesencjalizowane , skupione na grupie polskich więźniarek. Może zbyt gloryfikuje te kobiety, polskie kobiety, niezłomne patriotki,ale takie jej prawo. Tak to pamięta, tak czuła, tak to widziała. Owszem i wśród nich zdarzały się przypadki odmiennej postawy, ale generalnie z tej publikacji wyłania się obraz róż na gnojowisku. My, wspierające się, buntujące się, walczące na miarę swoich możliwości, solidarne,które w tych trudnych warunkach starały się zachować resztki człowieczeństwa i cała reszta, z małymi wyjątkami, chyba gorsza. Takie mam odczucia. Ale jak już wspomniałam, takie prawo autorki.
Ze względów poznawczych książka wiele wnosi. Bo poza wspomnianymi przeze mnie "Kobietami z Ravensbruck" nie spotkałam się nigdzie z informacjami na temat życia, warunków i tych operacji, strasznych, okaleczających ciało i ducha.
Ravensbruck widziany oczami młodej dziewczyny to piekło na ziemi. Głód, brud,choroby, amoralność ( według jej światopoglądu), odarcie z niewinności. Momentami wydaje się niewiarygodna, według mnie zwłaszcza powrót do domu. Ale uznaję, że można mieć w sobie taki hart ducha, taką charyzmę, być może łut szczęścia, że wyglądało to tak, jak Półtawska wspomina. Bo przecież były i są na świecie sprawy, o których nie śniło się filozofom.

Warto przeczytać, tym bardziej, że potrzeba około dwóch, trzech godzin na zapoznanie się z lekturą. Warto ją potraktować jako wstęp do "Kobiet z Ravensbruck", ponieważ obie w jakiś sposób się uzupełniają.

Bardzo emocjonalna, rzekłabym, osobista książka. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Wspomnienia. Zabieg na żywym organiźmie. Próba oswojenia lęków. Wyrzucenie z siebie potwornej makabry. Często spotykam się w publikacjach obozowych, tu również się potwierdziło, że gorsze od bólu, głodu było upokorzenie, próba zabicia ducha w więźniarkach na wiele różnych sposobów....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Refleksja. Jestem zażenowa, sama sobą i poziomem mojej wiedzy na temat Stalina, w ogóle samej ideologii, działań jaką wyniosłam ze szkół, które dane mi było ukończyć. Zaznaczam, że liceum kończyłam już w dobrych czasach, więc nie było już zatajania faktów jak w jedynie słusznym systemie. Chyba byłam nieuważna na lekcjach albo zakochana 😁.
Wracajmy jednak do książki, bo jest do czego. Genialna. Oczywiście mnóstwo przypisów, materiałów źródłowych, na które autor się powołuje, rozmów z żyjącymi potomkami dworu Stalina.Zaznacza jednak, że nie wszystko jest jeszcze odtajnione, zapewne sporo faktów może jeszcze wypłynąć, czy rzucić zgoła inne światło na te powszechnie już znane. Kopalnia wiadomości na temat sytuacji w Rosji za panowania wodza, jego najbliższego otoczenia, jego samego. A czasy były straszne , nie tylko dla udręczonego społeczeństwa, gdzieś głód, strach szedł ramię w ramię z podziwem i miłością do sprawcy tych zdarzeń, czego pojać nie potrafię. Machina stworzona przez Stalina niszczyła w swoich trybach wszystkich bez wyróżniania.Ale jak to się już utarło, bycie Rosjaninem to stan umysłu, obawiam się, że nigdy ich nie pojmiemy.
Panowanie Stalina upływało pod znakiem czystek, nie tylko w partii ale i tam, gdzie sięgały ręce jego i jego palatynów. Czyli...wszędzie. To był terror straszliwy, bo nie tylko zabierał ludzkie życie, on niszczył ich człowieczeństwo, ich dusze.Bez znaczenia,czy niechęć lub utrata zaufania dotyczyła kogoś ze szczytów czy zwykłego obywatela. Wyjścia były dwa, zsyłka albo kulka, stosowane naprzemiennie z dużą częstotliwością. Dnia ani godziny nikt pewnym być nie mógł. To mniej więcej z lekcji historii pamiętałam.
Natomiast Montefiore szkicuje nam portret wodza na dwóch płaszczyznach. Prywatnej i zawodowej. I jestem w kropce. Bo o ile na gruncie prywatnym Stalin dostaje rysy człowieczeństwa, takiego w miarę ludzkiego zachowania, o tyle na drugiej płaszczyźnie...potwór, psychopata, paranoik, morderca. Zręczny manipulator, tytan pracy, nieobliczalny, kochający ojciec, perfidny morderca,który na śmierć posłał miliony, spieszący z pomocą potrzebującym ( ja wiem, jak to brzmi, ale miał takie odruchy). Jakby ten jeden człowiek miał dwa bieguny. Zresztą, podobno w każdym z nas jest i dobro i zło, więc jemu również odmawiać nie należy. Do tego dodajmy świadomość wszechwładzy, rząd nad ludzkim życiem i tak oto powstał największy chyba w dziejach despota, tyran, ślepiec pośród innych ślepców., którzy wzrok stracili chyba ze strachu i od zachłyśniecia się tym kawałkiem tortu, jakim w swojej wspaniałomyślnosci dzielił się z nimi Stalin ( chyba tylko pozornie). Galeria szubrawców ogromna, ludzi nie wahających się przed niczym, na rozkaz wstać i jeść, byle czerwony car gniewem się nie uniósł, bo konsekwencje znali, byle zdobyć jego poklask i zaufanie. Dobrali się oni wszyscy jak w korcu maku. Żyli jak w komunie, blisko siebie, niby zaprzyjaźnieni, ale na tym dworze trzeba było być czujnym, na każde wezwanie wodza i na każdą próbę zdyskredytowania przez owych przyjaciół. Przerażające, w jakim potwornym napięciu oni wszyscy żyli. Nie tylko sama wierchuszka, ale i ich rodziny, żony, dzieci. Stan permanentnego zagrożenia i czuwania. Że oni wszyscy nie powariowali, to ja się szczerze dziwię.
Ja swoją historię na podstawie Montefiore mogę snuć, że internetu braknie 😁.
Postać Stalina, jak dla mnie, fascynująca. Na pewno przedmiot dogłębnych badań dla psychologów i psychiatrów. I oczywiście jak każdy rozsądny człowiek, wiedzący choć trochę na temat panowania Stalina, potępiam, bo to bezprzykladny, perfidny morderca. Ale wiecie, co, żal mi go, zwłaszcza, kiedy autor dochodzi do momentu jego śmierci. Ktoś by mógł powiedzieć, że na gorszą zasłużył, za to, co zrobił. Ale to mimo wszystko był człowiek. Wymyka mi się jednoznacznej ocenie po tej książce. Czy potwory też mają duszę???

Polecam bardzo. Czyta się jak najprzedniejszą powieść. Doskonała.

Refleksja. Jestem zażenowa, sama sobą i poziomem mojej wiedzy na temat Stalina, w ogóle samej ideologii, działań jaką wyniosłam ze szkół, które dane mi było ukończyć. Zaznaczam, że liceum kończyłam już w dobrych czasach, więc nie było już zatajania faktów jak w jedynie słusznym systemie. Chyba byłam nieuważna na lekcjach albo zakochana 😁.
Wracajmy jednak do książki, bo jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Remarque. I tyle powinno wystarczyć, jako komentarz do tej pozycji. Ale nie byłabym sobą, ze swoim nużącym mnie samą czasem swoim gadulstwem.

Miałam...mały problem z "Cieniami w raju" bo bardzo, ale to bardzo przypominają "Łuk triumfalny". I taka byłam rozgoryczona, taka się czułam...oszukana. Bo czy Remarque też schematowi uległ? Czy mam go postawić w jednym szeregu z całą rzeszą innych schematyków? Serce mnie bolało, całkiem jak złamane.

Mamy tu niemal wszystko, co w "Łuku triumfalnym" tylko przeniesione na inny kontynent. Wojna naszych bohaterów wygnała za ocean, w Ameryce szukają swego szczęścia, spokoju, życia. Kolejny etap w podróży wojennej. I nawet dobrze się tu odnajdują, przynajmniej niektórzy, a może tylko powierzchownie, może to kolejna z masek, jakie mierzą, jakie przylegają do ich twarzy, serc i dusz zniszczonych wspomnieniami dramatu wojny w Europie, a w Ameryce zdającej się być snem jakimś dalekim, budzącym ich nagle spoconych ze strachu i niedowierzania. Receptą na nostalgię za rajem utraconym i nadzieję, płonną, jak się okazuje, na zmianę w sposobie myślenia już po hekatombie, jest wódka, czasem jakiś lżejszy trunek i...miłość. Ale czy możliwa jest miłość, taka zwykła, pełna czułości, zrozumienia, kiedy oni sami tak bezbrzeżnie pełni beznadziei, snujący się po nowym świecie niczym cienie, ze świadomością, że to nie ich miejsce i nie czas. Bo oni gdzieś tam zostali, w swoich ojczyznach, nawet Niemcy, którzy przeciw są i byli tej całej wojnie, którzy zakosztowali obozów i więzień od swoich współbraci. Jakże gorzka ta świadomość. Niemożliwe jest w takim przypadku miłości czysta, czasu pokoju i spokoju. U Remarque to potyczka, nieustanny pojedynek, pełen niedomówień i prze...mówień. Z gorączka ciała, namiętna ale oschła emocjonalnie. Pełna lęku. Bo chociaż padają wyznania, to niczym one są wobec otaczającego świata, który dla tych emigrantów jest teatrem, udawaniem. Bo niby wojna jest, oni ją znają, ale jest tak daleko, za oceanem, a jednocześnie tak blisko, najbliżej, pod ich skóra, w ich umysłach. I oni sami są udawaniem, bo żyć trzeba. Ale nie żyć również. I wielu z nich chce właśnie nie żyć, więc umierają cichutko, w samotności, czasem w ostatnim odruchu instynktu wołają o pomoc, ale nikt tego wołania na czas zrozumieć nie potrafi, może nie chce zburzyć swojej własnego pokoju w darowanym wspaniałomyślnie domu. W tym raju, w którym oni tylko cieniami snujacymi się w makabrycznym tańcu udawanego życia. I ostatecznie porzucają ten raj, by wrócić do swojego, prawdziwego, który istnieje już tylko jako raj utracony.

Była ta książka przyczyną mojej melancholii. Pełna goryczy, smutku, nie ma w niej choćby szczypty optymizmu. Chociaż jednej iskry, która można by pieczołowicie rozdmuchać. Nic.
Styl typowy dla Remarque, nieśpieszny, taki jak zza szyby. Kocham go za ten styl i tylko dlatego, przynajmniej początkowo brnęłam strona po stronie. On mnie urzeka, wciąga między wersy, przemiela mnie, wypluwa i mam...swoją melancholię. Amerykańskie życie emigrantów w dużym kontraście, ale nie dosłownym, z życiem ich samych kiedyś, nie tak dawno w Europie i w obliczu toczącej się tam wojny. Wątek miłosny doskonały, nieoczywisty, nagły, trudny.
Jedyny minus, to tłumaczenie. Z uporem godnym lepszej sprawy tłumacz stosował szyk przestawny, co jawiło się momentami jak kuriozum i tak nieładnie się te słowa na języku układały.

Wybaczam mu schemat, mając nadzieję, że "Cienie w raju" to niejako kontynuacja "Łuku triumfalnego". Mam jeszcze kilka pozycji tego autora, ale jeśli się okaże, że schemat powiela, to się pogniewam na niego. I tyle.

Ach, byłabym zapomniała. Ponieważ ja ciągle gonię króliczka, czytaj, poszukuję w życiu dwóch dla mnie kwestii zasadniczych, sensu i szczęścia....cóż, znalazłam u Remarque receptę. Nie wiem, czy skuteczna: "Komfort cielesny...zabija każdy przebłysk ducha. Trzeba się mniej wytężać i jest się szczęśliwym". Czyżby to było aż tak proste? Będę testować.

Polecam bardzo.

Remarque. I tyle powinno wystarczyć, jako komentarz do tej pozycji. Ale nie byłabym sobą, ze swoim nużącym mnie samą czasem swoim gadulstwem.

Miałam...mały problem z "Cieniami w raju" bo bardzo, ale to bardzo przypominają "Łuk triumfalny". I taka byłam rozgoryczona, taka się czułam...oszukana. Bo czy Remarque też schematowi uległ? Czy mam go postawić w jednym szeregu z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron lekko mnie rozczarowała, do momentu śmierci Stalina, ponieważ autorka garściami czerpała z Montefiore, a ja dopiero co go skończyłam. Więc te fakty były mi znane. Dalej już było lepiej, nowe fakty, nowe źródła.

Tragiczna postać, ta tytułowa córka Stalina, Swietłana Alliłujewa, bo używała nazwiska panieńskiego matki, żeby choć trochę uczynić swoje życie znośniejszym. Kremlowska księżniczka, wychowywana bez matki, z ojcem, jednym z największych zbrodniarzy w historii, w atmosferze wszechobecnego terroru, w tym gnieździe szerszeni. Jaki efekt? Otóż kobieta...trudna. Z jednej strony, w opinii ludzi, którzy stanęli na jej drodze, pełna ciepła, szalenie inteligentna, ale porywcza, wybuchowa, nieokiełznany charakter. Wszyscy oni twierdzą, że miała ten stalinowski rys charakteru odziedziczony po ojcu.
Zdecydowała się na krok brawurowy, uciekła z mateczki Rosji do Ameryki. Ale ta podróż i całe to zamieszanie, to chyba tylko ona mogła znieść. Traktowana jak gorący kartofel, bo żadne z krajów nie chciało popsuć i tak już niezbyt stabilnych stosunków z ZSRR. Pamiętajmy, że to czas zimnej wojny, co w zasadzie wszystko wyjaśnia. Ale udało się, dostała azyl, dotarła do Stanów. Z rękopisem "Dwudziestu listów do przyjaciela". To tam rozpoczęła rozliczanie się z przeszłością, z ojcem, z systemem. Odczarowała mi trochę Stalina. Jasno i wyraźnie twierdziła, że to był potwór. Pewnie kochał ją na swój wypaczony sposób, ale w niczym go to nie usprawiedliwia. A ona sama? Mnóstwo perypetii. Miała niebywały dar do pakowania się w kłopoty. Ale to chyba wynikało stąd, że najzwyczajniej w świecie nie znała ani życia ani świata, żyjąca pod kloszem w stalinowksiej Rosji. Radziła sobie jak umiała, raz lepiej raz gorzej, spragniona miłości, akceptacji. Żyjąca bezustannie na świeczniku, gdziekolwiek się udała wzbudzała sensację. Trudne życie. Sama czasem, ze względu na swój wybuchowy charakter, dolewała oliwy do ognia.
Podziwiam ją. Za hart ducha, za szaloną odwagę, graniczącą z brawurą, za odporność psychiczną. Że będąc tym, kim była, z tym piętnem, z cieniem ojca, który szedł za nią przez całe życie, tak stosunkowo dobrze przeżyła swój czas.
Polecam, bo jest co czytać, a przede wszystkim zapoznać się z historią tej tragicznej w gruncie rzeczy postaci.

I gdyby ktoś miał zbędne "Dwadzieścia listów do przyjaciela" chętnie przygarnę 😁😁.

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron lekko mnie rozczarowała, do momentu śmierci Stalina, ponieważ autorka garściami czerpała z Montefiore, a ja dopiero co go skończyłam. Więc te fakty były mi znane. Dalej już było lepiej, nowe fakty, nowe źródła.

Tragiczna postać, ta tytułowa córka Stalina, Swietłana Alliłujewa, bo używała nazwiska panieńskiego matki, żeby choć trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Prawdą jest, że jedna książka pociąga za sobą drugą, ta kolejną i kolejną. Są jak myszy, wpuścić jedną do domu, lezą już bez opamiętania. Takim sposobem trafiła do mnie ta. Czytając inną, koniecznie musiałam sprawdzić o co tyle szumu.

Na pewno "Sąsiedzi" tematu nie wyczerpują, to zaledwie zarys. Podobno, ja to jakoś przeoczyłam, jej ukazanie wywołało burzę. Czemu wcale się nie dziwię. Temat niezwykle drażliwy. Z naszą polską mentalnością, skłonnością do martyrologii i uważania Polski za męczennika narodów, bo przecież tyle w czasie wojen i w ogóle w historii przecierpiała, i taką obronną moralnie ręką wyszła z każdej zawieruchy, książka Grossa to jak bluźnierstwo. My, Polacy zdolniśmy do takich czynów?? Oszczerstwo, to Żyd, a już na pewno żydowski pachołek, na usługach tej największej z mafii świata.

Przyznaję, tematu dobrze nie znam. Jestem na wstępnym etapie poznawania tragedii w Jedwabnem. Bo nie wiadomo już, kto tam był ofiarą a kto prześladowcą. Te role są wymieszane. Mówi się, że pogrom w Jedwabnem to swego rodzaju odwet za działalność Żydów w czasie radzieckiej okupacji. Bo wydawali Polaków, co skutkowało m.in zsyłką. Mówi się również, że to chciwość popchnęła mieszkańców narodowości polskiej do pozbycia się sąsiadów w celu zagarnięcia ich majątków. A ja sobie myślę, że Polska to naród antysemitów w znakomitej większości, a ten antysemityzm ciągnie się za Polakami od wieków i jestem przekonana, że końca jego nie będzie. Zwracał na to uwagę Jan Karski jeszcze przed wybuchem wojny. I nie ma znaczenia, że żyli w Polsce Żydzi od wieków, że stosunkowo dobrze się zasymilowali. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego te stosunki między Polakami a Żydami zawsze niemal były tak napięte. Bo Polska jest katolicka? I to Żydzi ukrzyżowali Chrystusa? Mnie się wydaję, że problem tkwi gdzieś indziej. Żydzi byli przedsiębiorczy, zaradni, pracowici, wspierali się nawzajem i pomagali sobie. Polacy w większości nie mają takich skłonności. I nie ma cienia wątpliwości, że w obliczu dramatu jakim była ostatnia wojna, wielu z Polaków stanęło na wysokości zadania, zachowało się wspaniałe, nie znaczy to wcale, że byli i tacy, którzy dokonali morderstwa choćby właśnie w Jedwabnem, na swoich własnych sąsiadach, z którymi żyli drzwi w drzwi od pokoleń. Nie ma się co tego wypierać, bo każdy kraj ma taką czarną kartę w swojej historii. Żeby być poprawnym politycznie, czego nie znoszę, bo uważam, że należy nazywać rzeczy po imieniu, choćby były bolesne, bo prawda oczyszcza, IPN ustalił, że była to zbrodnia dokonana z niemieckiej inspiracji przez grupę Polaków. I takie są fakty.
Publikacja Grossa jest niepełna zapewne, może niedokładna, ale jest, bardzo ważna, bo skłania do refleksji i przede wszystkim do uderzenia się w pierś. Bo nie byliśmy i nie jesteśmy krystaliczni jak chcielibyśmy się widzieć. Bo celebrujemy i chwalimy się dobrem, ale co uczyniliśmy złego, zagrzebujemy głęboko, wstydzimy się, mam nadzieję, że tak. Poza wszystkim co Gross w tej książce zawarł, jest tam kilka trafnych refleksji, choćby ta: " I jeśli w jakimś punkcie biografii (zbiorowej) tkwi kłamstwo, to wszystko, co przyjdzie później, będzie również w jakiś sposób nieautentyczne,podszyte niepokojem i brakiem pewności siebie. I w rezultacie zamiast żyć własnym życiem będziemy oglądać się nieufnie przez ramię usiłując zgłębić co też inni o nas myślą, odwracać uwagę od wstydliwych epizodów z przeszłości i oraz to bronić dobrego imienia upatrując obcego spisku w każdym niepowodzeniu. Polska nie jest pod tym względem wyjątkiem w Europie. I tak, jak w przypadku społeczeństw paru innych krajów, po to żeby odzyskać własną przeszłość, będziemy ją musieli opowiedzieć sobie na nowo ".

Warto się nad nią pochylić. Nie jest w żaden sposób, w mojej opinii, kontrowersyjna. A to wszystko, co się wokół niej działo i co się dzieje obecnie, to czysta polityka. A tu potrzeba odrobiny zrozumienia, współczucia i pokory. W przeciwnym razie końca konfliktu nie będzie.

Prawdą jest, że jedna książka pociąga za sobą drugą, ta kolejną i kolejną. Są jak myszy, wpuścić jedną do domu, lezą już bez opamiętania. Takim sposobem trafiła do mnie ta. Czytając inną, koniecznie musiałam sprawdzić o co tyle szumu.

Na pewno "Sąsiedzi" tematu nie wyczerpują, to zaledwie zarys. Podobno, ja to jakoś przeoczyłam, jej ukazanie wywołało burzę. Czemu wcale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

11/2019


No mam problem, przyznaję. Nie wiem, czy być dyplomatą czy wierną sobie. Mogę tylko obiecać, że zachowam względną...powściągliwość.

Zacznę od plusów.
Na pewno pomysł, ciekawy, intrygujący, nośny. Tempo akcji.
Fragmenty, gdzie bohater zwraca się bezpośrednio do czytelnika, ciekawy zabieg i najmniej w nich błędów.
To w zasadzie tyle.

Minusy.
Totalny chaos, autor pogubiony chyba sam w czasie, nie zadbał o szczegół, który jest dość istotny. Początek dla mnie niezrozumiały ze względu na radosne podejście do czasu akcji. Fabuła skupiona na głównym bohaterze, wydaje się, że to nie powinien być zarzut, a jednak. Nie ma balansu, wątki poboczne praktycznie nie istnieją. Postacie, w zasadzie jedna, główna, dość płytka. Nie nadążałam za tokiem myślenia bohatera, ze względu właśnie na ten chaos czasowy, który nie dość, że odwracał moją uwagę, to jeszcze czynił akcję niezrozumiałą. Redakcja w tej książce w ogóle nie istnieje, a szkoda, bo można było uniknąć stosunkowo prostych błędów i uczynić książkę po prostu czytelną.

Myślałam, że to będzie, jest, obyczajówka. A okazało się, chyba, że to thriller miał być, i jako taki zaczyna się...pod koniec książki.

Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że to książka marna. Po drugie, autor młody, więc wszystko przed nim. Zachwytu na pewno nie wzbudziła i potrzeba na nią jakieś...dwie godziny, z przerwami na kawę i papierosa.

Wiem, że jest druga część, przeczytam, z ciekawości, czy autor i zespół wydawnictwa wyciąga wnioski.

11/2019


No mam problem, przyznaję. Nie wiem, czy być dyplomatą czy wierną sobie. Mogę tylko obiecać, że zachowam względną...powściągliwość.

Zacznę od plusów.
Na pewno pomysł, ciekawy, intrygujący, nośny. Tempo akcji.
Fragmenty, gdzie bohater zwraca się bezpośrednio do czytelnika, ciekawy zabieg i najmniej w nich błędów.
To w zasadzie tyle.

Minusy.
Totalny chaos,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakie cudne są te listy do Kwiecieńki. Potok słów, tak pięknych że dech zapiera. I w tej rzece słów zawiera Hrabal wszystko, miłość i nienawiść, życie i śmierć, piękno i brzydotę, szczęście i rozpacz, humor i dramat. I tak potrafi czytelnika rozkołysać, że nic, tylko pragnie się spotkać swoją własną Kwiecieńkę, co potrafi z objeć śmierci wyciągnąć ku życiu, dla której zbiera się siły na rzeczy niemożliwe, bo przecież połączonym się jest niewidzialną nicią, na którą nas nawija, jak przeznaczenie, i ciągnie ku sobie. Dla Hrabala ta Kwiecieńka to dar, to miłość, wynikającą z ocalenia,to porozumienie dusz. I w tych listach do niej niczego Hrabal nie ukrywa, szczery jest w swojej rozpaczy, miłości i strachu. I podróżuje do niej przez świat niemal cały, ale wszędzie tam widzi swoje ukochane Czechy. Z praską wiosną, z aksamitną rewolucją, z barami,po których szlajał się namiętnie. Takie w tych listach bogactwo obrazowe,barw,smaków, dźwięków i emocji, że nie sposób się nie zachwycić. A opowiedziane w tak pozornym chaosie. Jestem urzeczona, oczarowana jak dawno mi się nie zdarzyło. Wrażenie,kiedy otwierałam książkę, że siedzę z nim w tym Kersku, że starym człowiekiem, zniszczonym przez samego siebie, pełnym rezygancji,z błyskiem humoru czasem, z jego ukochanymi kotami, a on snuje te swoje opowieści na jednym oddechu, nie opuszczało mnie ani przez chwilę. Tak żal było się rozstawać, bo te jego, a raczej Kwiecieńki Stany Zadowolone takie u Hrabala piękne, mimo, że dostrzega też ich brzydotę, upadek, te jego Czechy takie wielkie, odważne, odmłodzone młodością i zapałem studentów, którzy dość mieli demokracji ludowej. I koty. A jak pięknie przełożył kocie życie na życie ludzi, bo oba rządzą się tymi samymi prawami. I tu i tam silniejsi pokonują słabszych, są lepsi i gorsi, ale wszyscy, jesteśmy Emmanuelami.

Cudowna podróż przez świat, ustroje,przez ludzkie i kocie dusze, przez Hrabala.

Jakie cudne są te listy do Kwiecieńki. Potok słów, tak pięknych że dech zapiera. I w tej rzece słów zawiera Hrabal wszystko, miłość i nienawiść, życie i śmierć, piękno i brzydotę, szczęście i rozpacz, humor i dramat. I tak potrafi czytelnika rozkołysać, że nic, tylko pragnie się spotkać swoją własną Kwiecieńkę, co potrafi z objeć śmierci wyciągnąć ku życiu, dla której...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jest książka wstrząsająca. Wstyd się przyznać, ja nie miałam pojęcia, co tam się wydarzyło. Owszem, w telewizji gdzieś się widziało, ale jakoś na dłużej w mojej głowie nie zagościło. I jak jestem średnio czuła, wręcz w ogóle na makabrę, tak w przypadku tej książki było inaczej. Zapewne przez opisy makabrycznych zbrodni, przerażających, bo znów sąsiad sąsiada mordował, bez względu na wiek i płeć. Jedynie w miarę ładne kobiety mogły przeżyć, tylko po to, żeby umrzeć w męczarni i hańbie. Niepojęte zezwierzęcenie. Tylko tu chyba obrażam zwierzęta, bo one do takich czynów niezdolne. Rwanda do tej pory kojarzyła mi się tylko z gorylami górskimi, które zamieszkują ten maleńki kraj i z filmem "Goryle we mgle". I tu nagle zjawia się Tochman i rzuca w twarz prawdę okrutną jak ci okaleczeni, zabici ciosem maczety Tutsi, zgwałcone po wielokroć kobiety, pomordowane bestialsko dzieci. Na szczęście nie wszystkie. Ale na czyje szczęście? Bo chyba nie tych ocalałych. Bo jak żyć z obrazami pod powiekami, z których wyzwolić się nie sposób, kiedy mordowano ich całe rodziny. Jak żyć, kiedy na ulicy ciągle można spotkać oprawcę, bo chociaż zginęło wówczas około miliona ludzi, oni wciąż obok siebie mieszkają. W pełnym napięciu, niepewności czy kiedyś się nie powtórzy. I w samotności, bo sierot po 1994 r mnóstwo. Ludzie bez korzeni, bez rodziny, bez punktu odniesienia. Ze wspomnieniami, które budzą grozę. I ta książka nie jest straszna tylko z powodu opisów. Ona jest straszna z powodu pytań, które autor zadaje, a na które po prostu nie ma odpowiedzi. Tu, w mojej opinii, tkwi największy dramat.
Wielkie moje zdziwienie wywołał fragment, który odnosi się do Kościoła. Że nie zapobiegł, że przebywający tam księża, misjonarze, nie pomogli, przynajmniej nie wszyscy. Ale przecież nie każdy rodzi się bohaterem, nie każdy zdolny jest do heroizmu, ale chyba każdy chciałby żyć. Ja nie potępiam takiej postawy. Wyziera z tego fragmentu krytyka Kościoła, przytoczone są słowa jednego z przebywających tam wówczas księży, owszem, nieprzyjemne, powiem nawet, że zatrważające, ale Kościół tworzą ludzie, a ludzie są różni. Co nie znaczy, że jestem obrończynią Kościoła jako takiego.

Książka świadectwo. Krótkie zdania, dynamika, ofiary i kaci. Wspomnienia, które bolą bólem nie do ukojenia, bo po tylu latach nic tam nie jest tak, jak powinno. I pewnie długo nie będzie.

Chyba dla czytelników odpornych. Ale warto.

To jest książka wstrząsająca. Wstyd się przyznać, ja nie miałam pojęcia, co tam się wydarzyło. Owszem, w telewizji gdzieś się widziało, ale jakoś na dłużej w mojej głowie nie zagościło. I jak jestem średnio czuła, wręcz w ogóle na makabrę, tak w przypadku tej książki było inaczej. Zapewne przez opisy makabrycznych zbrodni, przerażających, bo znów sąsiad sąsiada mordował,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyczynkiem do powstania tej książki byli "Sąsiedzi" Jana Tomasza Grossa. Pogrom w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku, kiedy z rąk polskich sąsiadów zginęli Żydzi z Jedwabnego. Nie ma się co sprzeczać, że to nie jest prawdą. Śledztwo IPN jednoznacznie stwierdziło, że to Polacy pomordowali bestialsko Żydów, z poduszczenia niemieckiego okupanta.
Anna Bikont włożyła mnóstwo pracy, żeby zweryfikować dane z książki Grossa i przede wszystkim poznać prawdę. Ale jak się okazuje, w Jedwabnem, po tylu latach od pogromu, trwa zmowa milczenia w najlepsze. Antysemityzm tam jest wciąż żywy. I strach. Bo nie wszyscy przyłożyli rękę do masakry, byli również ukrywający Żydów, ci, a właściwie ich potomkowie, boją się najbardziej. Ostracyzmu, aktów przemocy ze strony sąsiadów. Najczęściej po prostu uciekają, emigrują. Nie widzą możliwości pozostania w tej społeczności. Boją się również potomkowie żydowskich katów. Przyczyna prozaiczna rzec można, ale nie do końca. Boją się, że jeśli prawda wyjdzie na jaw, odnajdą się potomkowie, bo nie wszystkich udało się zabić i będą chcieli odebrać im pożydowskie mienie. Nie jest tajemnicą, że tuż po pogromie polscy sąsiedzi zajmowali żydowskie domy, grabili co się tylko dało. Dlatego nabierają wody w usta i dowiedzieć się czegokolwiek nie sposób. Świadków pogromu jest coraz mniej, ale i oni niechętnie wracają pamięcią do wydarzeń z 10 lipca. Dla jednych to była hańba, dla innych...inni się nie przyznają, konfabulują, mimo, że prawomocnym wyrokiem zostali skazani za udział.
O przyczynach pogromu powiedziano już wiele, i w zasadzie nic nowego w tej sprawie nie udało się ustalić. Że to była zemsta na Żydach, ponieważ podczas okupacji sowieckiej wydawali Polaków NKWD, co kończyło się ich wywózką, że byli aktywnymi członkami sowieckiej służby bezpieczeństwa,chciwość i chęć zysku, bo Żydzi byli bogatsi. Powodów sporo. Ale, według mnie, głównym był antysemityzm, którego symptomy można było dostrzec już przed wybuchem wojny, o czym wspomina Jan Karski. Zresztą wspólna historia Polaków i Żydów nigdy nie była sielanką, mimo, że żyli obok siebie przez wieki. To była taka tykająca bomba, wystarczyło tylko podłożyć iskrę. I tą iskrą stało się dojście Hitlera do władzy i niejako przyzwolenie na eksterminację Żydów. Żal takiej okazji nie wykorzystać, żeby pozbyć się znienawidzonego przez wieki i od wieków Żyda.
Jeden z dzielnych muszkieterów zwrócił mi uwagę, że książka jest w pewnym sensie stronnicza, bo autorka ma żydowskie korzenie. Ja takiej zależności nie zauważyłam. W mojej opinii, dołożyła wszelkich starań, żeby dojść do prawdy. Zadanie niezwykle trudne, bo Jedwabne przykryte całunem milczenia, strachu, antysemityzmu, który nigdy tam chyba nie wygasł.
Sporo przeczytałam na ten temat. Wiem, że do pogromów dochodziło na ziemiach polskich. Już mnie to nie przeraża. Nie chcę tłumaczyć, że wojna wyzwala w ludziach postawy najlepsze i najgorsze, bo to swego rodzaju przyzwolenie. Uważam, że tego wytłumaczyć nie sposób. Zło i dobro tkwi w człowieku i tylko on sam może dokonać wyboru, po której stronie stanie. Tym bardziej, że akurat w Jedwabnem nikt z okupantów Polakom broni do głowy nie przyłożył, brak udziału w okrutnym mordzie nie miał konsekwencji. Część mieszkańców Jedwabnego wybrała jedną ścieżkę, część inną. Byłabym w stanie zrozumieć, gdyby na szali położono życie uczestników mordu i ich rodzin. Wtedy wybór trudny, i podejrzewam, że wybraliby swoje ocalenie. Tutaj nikt ich życia na szali nie kładł. Podjęli taką a nie inną decyzję, zupełnie bezinteresownie, może nie do końca, bo przecież cześć z nich się wzbogaciła, i to mnie przeraża. Że dla garści srebrników człowiek gotowy jest do czynów najgorszych. I na dodatek w katolickim kraju.

Warto poczytać.

Przyczynkiem do powstania tej książki byli "Sąsiedzi" Jana Tomasza Grossa. Pogrom w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku, kiedy z rąk polskich sąsiadów zginęli Żydzi z Jedwabnego. Nie ma się co sprzeczać, że to nie jest prawdą. Śledztwo IPN jednoznacznie stwierdziło, że to Polacy pomordowali bestialsko Żydów, z poduszczenia niemieckiego okupanta.
Anna Bikont włożyła mnóstwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy mroczny świat popędów kieruje świadomym postępowaniem człowieka?

Niezwykle ciekawa historia jednego chyba z pierwszych brytyjskich profilerów, który brał udział w całym mnóstwie śledztw, z przewagą tych popełnionych na tle seksualnym. Uderzyła mnie przede wszystkim dogłębna znajomość ludzkiej psychiki, zazdraszczam panu bardzo, bo też chciałabym tak dużo wiedzieć o ludziach i o tym, co się kryje w odmętach i zakamarkach ich umysłów. Też tak do końca nie zdawałam sobie sprawy, a ta książka mi to dobitnie uświadomiła, że nasze zachowanie w życiu dorosłym często uwarunkowane jest przeżyciami z dzieciństwa. To nas w pewien sposób kształtuje, w każdym razie, nie pozostaje bez wpływu.
Autor opisuje sporo śledztw, gdzie służył pomocą jako psycholog w ustalaniu profilu sprawcy, jak się okazało bardzo trafnego. Ale oczywiście nie tylko na tym opierały się te śledztwa. Książka pokazuje, jakie koszty ludzkie i finansowe pociągają za sobą niektóre przypadki. No i opisy zbrodni i sprawców. To jest najbardziej przerażająca cześć książki. Brutalność potworna, a sprawcy...nie umiem nawet nazwać. Przerażające po prostu. I już nawet nie sam fakt zbrodni,jej przebiegu ale fakt, że ci zwyrodnialcy w tłumie zwykłych ludzi są...najzwyklejsi. Nie mają napisane na czołach...jestem potworem, mordercą, gwałcicielem. Nie sposób ich odróżnić od ludzi niezaburzonych. Bo wiele tych zbrodni popełnili ludzie nie chorzy, ale z jakimś defektem psychologicznym, na pierwszy rzut oka zupełnie niezauważalnym dla człowieka, który psychologią się nie para. Przez kilka dni po przeczytaniu książki przyglądałam się ludziom na ulicach, a już powrót do domu po pracy późnym wieczorem przyprawiał mnie o dreszcze, bo też mam nawyk łażenia skrótami 😁. Chyba się szykuję na potencjalną ofiarę ewentualnie sprawcę, jeszcze nie zdecydowałam 😁.
Rozumiem teraz drobiazgowe i szczegółowe pytania Brittona nie tylko odnośnie sprawcy ale i ofiary. Wydające się początkowo zupełnie bez związku ze sprawą, a które pozwoliły mu stworzyć bardzo dobre, jak się później okazało, portrety psychologiczne. No i nie mogę nie wspomnieć, niekoniecznie z dumą, że i moje miasto, Carlisle, wymienione jest w książce, przekazywano tu okup na trzecim peronie.
Bardzo interesująca książka ale ma jeden minus. Spotkałam się z tym samym w "Życiu pasterza". Ja nie wiem, czy Brytyjczycy mają taką manierę, nie mam pojęcia jak to wytłumaczyć, ale traktują czytelnika trochę jak...mało inteligentną istotę. Nie uzurpuję sobie prawa do jakiejś mega inteligencji i wszechwiedzy bo ja tylko pył na wietrze, ale irytujące były niektóre fragmenty.
Generalnie dobra książka, daje świadomość, że mordercy są wśród nas, czasem bardzo blisko i niezwykle trudno ich odróżnić. Należy być ostrożnym o ile cokolwiek to zmieni.

Czy mroczny świat popędów kieruje świadomym postępowaniem człowieka?

Niezwykle ciekawa historia jednego chyba z pierwszych brytyjskich profilerów, który brał udział w całym mnóstwie śledztw, z przewagą tych popełnionych na tle seksualnym. Uderzyła mnie przede wszystkim dogłębna znajomość ludzkiej psychiki, zazdraszczam panu bardzo, bo też chciałabym tak dużo wiedzieć o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Postaci owego pana bohatera tej książki przedstawiać nikomu zapewne nie trzeba. Której z nas się nie marzyło, żeby przyszedł taki i wyssał krew do ostatniej kropli,zwłaszcza, jeśli mamy na myśli bohaterów rodem z Hollywood. Sięgając po tą książkę tegoż samego się spodziewałam, szalejącego wampira co to zachłannie ssie krew, zwłaszcza z dziewic, bosko przystojnego, jednym słowem maczo mordercy.Skąd u mnie pomysł z dziewicami akurat 🤔, czasem trudno mi za sobą nadążyć. Widocznie tak mi było śpieszno do czytania, że przeoczyłam w tytule "palownik". Ale autor mnie dość szybko na dobrą drogę sprowadził. I okazało się, że to w ogóle nie jest o wampirach ani tym bardziej o dziewicach.
Książka przenudzona. Dzieje się, owszem, historia nośna bardzo i ujęta w ciekawym, zupełnie innym od spodziewanego przeze mnie aspekcie. Ale tak nudnie opowiedziana, że naprawdę trudno było przebrnąć. Bo niby pale się ostrzą, och przepraszam, tępią właśnie, żeby było ciekawiej, krew się leje, głowy lecą jak przejrzałe jabłka, pola bitwy pokryte do ostatniej piędzi ziemi trupami Turków i Wołochów. Miłość owszem, emocjonalna i cielesna w dowolnych konfiguracjach. Rys psychologiczny osławionego Drakuli wyraźny. Widać, czego pragnie, jakie ma cele, do czego dąży, jakim kosztem. Widać jego okrucieństwo, ale nie ma co pochopnie oceniać, wszak to był tylko środek, droga do celu,którą przebyć trzeba było. Wszystko jest gotów poświęcić. Tragiczna postać. Wszystko w tej książce jest ale takie...płaskie, płytkie, nie wzbudzające emocji zupełnie, przynajmniej u mnie, aż się bałam, że ze mną coś nie halo. Po prostu...nudne. Dopiero trzydzieści ostatnich stron jest naprawdę ciekawych. Więc jeśli komuś się uda wytrwać, jest nadzieja.
Aspekt społeczno, polityczno, historyczno psychologiczny udał się najlepiej. Ale wydawać by się mogło, że miał być elementem pobocznym, tymczasem w mojej opinii zasługuje na największą uwagę, bo reszta tej uwagi nie przyciąga.
Ale przynajmniej mam jako takie pojęcie kto zacz ten Drakula, no i jak na paliki nizać, co by było długo i nie do końca szczęśliwie dla nanizanego. Może mi się kiedyś ta wiedza przyda, w końcu nie zbadane są wyroki.

Jeśli ktoś ma zacięcie, może się pokusić.

Postaci owego pana bohatera tej książki przedstawiać nikomu zapewne nie trzeba. Której z nas się nie marzyło, żeby przyszedł taki i wyssał krew do ostatniej kropli,zwłaszcza, jeśli mamy na myśli bohaterów rodem z Hollywood. Sięgając po tą książkę tegoż samego się spodziewałam, szalejącego wampira co to zachłannie ssie krew, zwłaszcza z dziewic, bosko przystojnego, jednym...

więcej Pokaż mimo to