rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Mówią, że w życiu pewne są tylko podatki i śmierć. Z tym że te pierwsze są powtarzalne, a umieranie to już ostateczność, zdarza się tylko raz. A co jeśli nie potrafimy się pogodzić z odejściem najbliższej nam osoby? Zderzamy się wtedy ze ścianą, rzeczywistością, o której i tak wiemy, że nastąpi. Z uporem maniaka twierdzimy, że „nas to nie dotyczy”, że „za wcześnie”. To ogromnie trudne emocjonalnie doświadczenie, ale niestety nieuchronne i to z tą nieuchronnością wiąże się największy strach. Wciąż niepewni i pełni bólu zwyczajnie nie chcemy zakończyć ziemskiego bytu. Często nie pozwalają na to nasi bliscy, więc, zamiast okazać w tych ostatnich chwilach odrobinę zrozumienia, miłości czy empatii, panikujemy.

„Pomiędzy. Niezapomniane spotkania u kresu” życia to niezwykle ważna z punktu widzenia egzystencjalnego książka. Opisuje historie prawdziwe, daje świadectwo prawdzie, zaprasza do refleksji nie tylko nad śmiercią, ale też nad życiem. Dotyka najdelikatniejszego aspektu tego zamkniętego cyklu, a co gorsza autorka jako towarzyszka osób terminalnie chorych, codziennie spotyka się z nową opowieścią. Każda z nich jest inna i wcale nie chodzi tu o wiek, bo – jak pokazuje życie – umrze każdy bez względu na wiek, status społeczny czy materialny oraz płeć.

Natura jest niezmienna i jeszcze nikt nie wynalazł lekarstwa na śmierć. Vlahos Hadley wzrusza, wzbudza emocje i zachowuje dystans wobec tego, co i tak nastąpi. Książka ma w sobie niezwykłą mądrość spisaną w dwunastu historiach ludzkich. Czytelnik dowie się też, na czym dokładnie polega pracę pielęgniarki hospicyjnej. Z każdego przeczytanego słowa wypływa szczerość, miłość. Autorka z wielką starannością opowiada o procesie przyjmowania pacjentów, kryteriów rekrutacji oraz późniejszej opiece. Widać tu niezwykłą dbałość o szczegóły, co tylko potwierdza, że jest pielęgniarką aktywnie wykonującą ten trudny zawód. Co istotne, daje do zrozumienia, jak ważne są dla chorego ostatnie chwile i dbałość o każdy aspekt jego życia.

Autorka zdradza również wiele ze swojego życia. Dzięki temu bliżej poznajemy jej psychikę i, choć te fragmenty niewiele mają wspólnego z hospicjum, ale mimo wszystko ukazuje kobietę jako ludzką, pełną rozterek osobę. Mamy tu poruszony temat anoreksji oraz aborcji, co być może ukształtowało Hadley na późniejsze lata. Bez zbędnych metafor opowiada też o różnicy w podejściu do zawodu pielęgniarek szpitalnych, dla których najważniejsze jest zachowanie dystansu psychicznego. Uznaje tę postawę za błędną. Jako pracownica hospicjum hołduje emocjonalnemu podejściu od każdego człowieka. Zaangażowanie oraz okazana cierpliwość liczą się przede wszystkim. Bez przeszkód dzieli się z terminalnie chorymi swoimi rozterkami, smutkiem i własnymi problemami. Zżywa się z nimi, cierpi z powodu ich straty na równi z bliskimi. Pytanie, czy taka postawa nie wyrządzi krzywdy osobie, która mimo wszystko wykonuje swój zawód. Zdradza bowiem pewne symptomy wypalenia zawodowego, a przecież ma rodzinę i to ona powinna być dla niej najważniejsza.

Ta książka do łatwych nie należy i nie powiem, aby przeczytała ją z zaciekawieniem. Raczej odczułam ogromny lęk pomieszany z ciekawością przed tym, co zawierają historie spisane ludzką ręką osoby będącej tak blisko śmierci. Uważam, że każdy powinien poznać tę opowieść.

Mówią, że w życiu pewne są tylko podatki i śmierć. Z tym że te pierwsze są powtarzalne, a umieranie to już ostateczność, zdarza się tylko raz. A co jeśli nie potrafimy się pogodzić z odejściem najbliższej nam osoby? Zderzamy się wtedy ze ścianą, rzeczywistością, o której i tak wiemy, że nastąpi. Z uporem maniaka twierdzimy, że „nas to nie dotyczy”, że „za wcześnie”. To...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wenecja. Oblicza miasta na wodzie Beata Pomykalska, Paweł Pomykalski
Ocena 9,3
Wenecja. Oblic... Beata Pomykalska, P...

Na półkach:

Wenecja, jakiej nie znamy. Taki wizerunek miasta przedstawiają nam Beata i Paweł Pomykalscy w swoim najnowszym, niezwykłym przewodniku. Dowiemy się z niego rzeczy, o których nie przeczytamy nigdzie indziej. Odkryjemy najbardziej zapomniane zakątki, poznamy oblicze dość zaskakujące, ale też mroczne. Na kartach książki autorzy odsłonią kulturę, historię oraz tradycje. Zaproszą w podróż po tym wyjątkowym mieście zbudowanym na wodzie.

Przekonamy się za pośrednictwem opowieści o Wenecji, jak inspirowała ona twórców zarówno filmowych, jak i malarzy. Dowiemy się nieco więcej o powstaniu kanałów, dzięki którym rozwinęła się flota, a wraz z nią gospodarka. Te niezwykłe miasto stopniowo zyskiwało w świecie na znaczeniu, ale też było raczej odmienne w pojmowaniu moralności czy w znaczeniu kobiet w społeczeństwie. Tutaj zdecydowanie pozwalano sobie na więcej, o czym przekonują przedstawione dowody historycznie potwierdzone. Ta kolebka kultury złożona z wielonarodowościowego społeczeństwa mogła bez przeszkód się rozwijać i wnieść swój własny wkład w późniejszy rozwój renesansu. To w Wenecji powstało pierwsze „okno życia” czy getto.

Autorzy cofną się w swej podróży do wczesnego średniowiecza. Nagromadzenie szczegółów związanych z historią życia wenecjan jest tak ogromne, że nie sposób wszystkie zapamiętać. Książkę więc należy czytać fragmentami, aby głębiej poznać to miasto oraz jego mieszkańców. Nie zabraknie również wątków współczesnych dotyczących m.in. licznie przybywających tutaj turystów odstraszających swoją wielością miejscowych. Autorzy zastanawiają się przy tym, dlaczego wobec popularności Wenecji, nikt nie próbuje zahamować fali podróżników. Codzienność została zagrożona, co przy tak skomplikowanym trybie życia i tak już jest dość utrudnione.

Całość publikacji ilustrują czarno-białe fotografie będące w opozycji do tego, czym Wenecja naprawdę jest – pełnym kolorów, ludzi oraz przepięknych budowli o nietuzinkowej historii miejscem. Z pewnością przyciąga turystów, ale czy każdy potrafi docenić jej wspaniałość? Czy szybkość nie zatraca w oglądającym ciekawości? Pomykalscy mają na to radę, którą można przeczytać w książce. Apelują o większą uważność, kontemplację uroków Wenecji, jej niepowtarzalności oraz wgłębienie się historię, o której nie usłyszymy i nie przeczytamy w tradycyjnych przewodnikach.

Malowniczy krajobraz zachęca do zgłębienia tajemnic Wenecji, która ma też na swoim koncie kilka drobnych rys historycznych. Wiele z tych szczegółów zostało dopiero odkryte, docenione. Autorzy zajrzeli tam, gdzie turyści zazwyczaj nie chcą albo nie wiedzą o istnieniu danego miejsca. Warto zatem wybrać się tam poza sezonem turystycznym, aby móc w spokoju i bez świadków podziwiać widoki, okazałe budowle czy poznać dzieje tego pięknego miasta. Można wówczas zabrać ze sobą przewodnik i podążać jego śladem.

Wenecja, jakiej nie znamy. Taki wizerunek miasta przedstawiają nam Beata i Paweł Pomykalscy w swoim najnowszym, niezwykłym przewodniku. Dowiemy się z niego rzeczy, o których nie przeczytamy nigdzie indziej. Odkryjemy najbardziej zapomniane zakątki, poznamy oblicze dość zaskakujące, ale też mroczne. Na kartach książki autorzy odsłonią kulturę, historię oraz tradycje....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak to jest nie czuć się dobrze w danym miejscu i z pewnymi ludźmi? Pewnie nie jeden raz spotkaliście się z takiej sytuacji z niepewnością, lękiem. Zdarzyło się wam krzyknąć: „co to za ludzie”? Albo: „to jakieś nieporozumienie”? „A w ogóle, co ja tu robię?” Tak właśnie czuje się bohater książki Pawła Piliszki pt. „Przepraszam, bo ja pierwszy raz…”. Już sam tytuł wskazuje na zagubienie, a wgłębiając się w fabułę, doznajemy jeszcze większego absurdu. Cała historia jest jednym wielkim absurdem, pełnym neologizmów oraz przypadkowych historii, ale czy faktycznie nieprawdziwych?

W słowach autora przebija się nie tylko groteskowość owych przedstawionych ludzkich zachowań, ale też ogromna ironia czy nawet kpina z zaistniałych okoliczności. Piliszko jawnie wyśmiewa kuracjuszy z Sanatorii. Nie szczędzi im gorzkiej prawdy o ich zachowaniu, podejściu do wielu spraw czy stylu życia kuracjuszy. Piętnuje, wytyka palcami niczym świadek zdarzeń, któremu nigdy nie zdarzyło się popełnić żadnej gafy. Szczególnie gdy nie zna się zwyczajów panujących w danym otoczeniu, języka oraz środowiska.

Często też, podobnie jak mężczyzna z książki czujesz się wyobcowany w środowisku, do którego wsadzono cię przypadkiem, bez pytania o zgodę, bez żadnym instrukcji. To są dopiero emocje nie do opisania. Rodzi się komedia, z której trudno się śmiać. Zamiast tego, chce się zapytać: „serio?”. Przypominają się wtedy sytuacje, zdarzenia, ludzie z podobnymi historiami. Pomyślisz, „aż wstyd! Mam nadzieję, że to nie o mnie!”.

Autor nie miał litości dla swoich bohaterów. Piętnuje wszystkie zachowania społeczne w sposób dość ekspresyjny i oryginalny. Nazwał sytuacje, charaktery w dość niecodzienny, zaskakujący sposób, dodając im wyrazistości. Zbudował dość oryginalną atmosferę w sanatoryjnym życiu, co z pewnością daje też do myślenia czytelnikowi. Ten eksperyment lingwistyczny to idealny sposób na ukazanie zaściankowości osób będących pensjonariuszami.

Dla nich pobyt w sanatorium to nie tylko rehabilitacja, ale też relaks, czas na poznawanie nowych ludzi, możliwość nawiązania przelotnego romansu czy na potańcówki, podczas których każdy staje się nagle zdrowy. Każdy po przeczytaniu tej historii samego autora z pewnością zacznie powątpiewać, czy sanatorium to aby na pewno jest miejscem dla niego. Piliszko, niczym rasowy przewodnik, stopniowo wprowadza czytelnika w świat dotąd mu obcy. Od początku do końca tłumaczy, jak się zachować, na co reagować (albo nie), aby nie zwariować w tym pełnym absurdu świecie wśród harmonogramu zabiegów, wieczorków zapoznawczych oraz etykiety sanatoryjnej. Wnioski z tego trzytygodniowego turnusu są zaskakujące. Kuracjusze wcale nie przyjeżdżają się tutaj leczyć. Oni chcą przygody, poszukują miłości, ale takiej przelotnej z przygodami.

Mimo deklaracji, iż „Przepraszam, bo ja pierwszy raz...” jest komedią, to uważam, że tak naprawdę nie ma się z czego śmiać. Płakać też nie, ale ubaw w tym żaden. Odczuwa się raczej zażenowanie tym, jak zachowują się ludzie, gdy zaczną przebywać w innym niż domowe środowisko. Niby się bowiem coś słyszało o tych przygodach sanatoryjnych, ale jak się o tym przeczyta, to zaczyna się twierdzić: to jednak jest prawda! Nagle bowiem wstępuje w ludzi coś, co pozwala uwierzyć, że być może nie są z tego świata.

Jak to jest nie czuć się dobrze w danym miejscu i z pewnymi ludźmi? Pewnie nie jeden raz spotkaliście się z takiej sytuacji z niepewnością, lękiem. Zdarzyło się wam krzyknąć: „co to za ludzie”? Albo: „to jakieś nieporozumienie”? „A w ogóle, co ja tu robię?” Tak właśnie czuje się bohater książki Pawła Piliszki pt. „Przepraszam, bo ja pierwszy raz…”. Już sam tytuł wskazuje na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po „Żonach Konstancina” i „Kochankach Konstancina” przyszedł czas na „Rozwódki Konstancina”. Autorka po dwóch dobrze przyjętych książkach postanowiła pójść o krok dalej, aby opowiedzieć o żonach, które po dekadzie życia w luksusie, urodzeniu konstancińskim bogaczom dzieci, tracą zainteresowanie swoich książąt i panów. Ich termin przydatności zwyczajnie wygasa i czas się rozwieść, o czym często zostają poinformowane w sposób mało elegancki. Niektóre o tym wiedzą, a nawet spodziewają się takiego obrotu sprawy, ale są i takie, którym ta wiadomość rujnuje życie.

Bo jak tu żyć bez fortuny męża, luksusowych posiadłości, służby na każde skinienie, luksusowych marek czy biżuterii wartej miliony. A co jeśli własna matka, nie zważając na cierpienie swojej córki, nie może zrezygnować z oferowanych jej drogich prezentów?

Jedno jest pewne, co udowadnia autorka, Konstancin to nie miejsce na spełnianie własnych marzeń. To miejsce, gdzie kobieta ma być jedynie ozdobą swojego męża ubraną w najdroższe ubrania i błyskotki, o jakich zwykła śmiertelniczka nie ma śmiałości nawet marzyć. To również nie jest miejsca dla kogoś bez ambicji czy planu na życie po rozwodzie.

Ślotała w dość ironiczny, czasem wręcz sarkastyczny sposób opisuje batalię małżeństw miliarderów, sposoby manipulacji oraz przebiegłość każdej ze stron wykorzystywaną w walce o należną byłej żonie część majątku. Wszystko po to, aby nic stracić na pozycji, do której przez lata była przyzwyczajana. I nieważne, ile siniaków ją to kosztowało czy ile upokorzenia będzie musiał znieść, aby osiągnąć cel. Liczy się przebiegłość, spryt oraz dobrobyt dla niej i dzieci. Jeśli nie przygotuje się do tej bitwy o swoje „wszystko”, polegnie. Wszystkie chwyty dozwolone.

Jedno jest pewne, kobieta chcąca opuścić męża, nie może ufać nikomu. Musi zacząć grać według ściśle ustalonych z prawnikiem od rozwodów reguł. Każdy ruch powinien być przemyślany. Dobre rady warte są tysiące i tyle właśnie płacą rozwódki swoim jurystom. Tutaj pozory liczą się bardziej niż prawda. Plotki i chwilowe historie układają dzień miejscowym księżniczką. Zwierzyna musi mieć pożywienie. Wiarygodność w oczach innych należy zachować do samego końca.

Autorka z niezwykłą lekkością i niebywałą szczerością – czasem aż przesadną – wymienia ceny potraw, biżuterii, zastawy stołowej oraz usług, o które zabiegają konstancińskie kobiety. Wszystko dla prestiżu, szacunku miejscowych kobiet oraz podziwu. Na tym budują swoją wartość. Wycena wciąż trwa. Wyścig nie może się zakończyć zbyt szybko, bo to oznacza utratę wszystkiego.

Książka przestrzega również przed pewnym zachowaniem, udziela rad oraz demaskuje zachowania, manipulacje, fałsz czy obłudę tak powszechną wśród miliarderów. Docenia również inteligencję, ambicję oraz przebiegłość. Opisane historie, choć trudno na pierwszy rzut oka zidentyfikować ludzi z imienia i nazwiska, i tak dostarczają wiele wrażeń. Pobudzają wyobraźnię, napawają również odrazą czy wręcz obrzydzeniem do niektórych procederów. „Rozwódki Konstancina” nakazują zadać pytania. Gdzie kończy się prawdziwe bogactwo, a zaczyna zwykły snobizm? Ile warte jest ludzkie życie i czy lojalność i wierność można kupić? A może właśnie chodzi o to, aby być wiecznym łowcom? Czekam na kolejną część tej historii.

Po „Żonach Konstancina” i „Kochankach Konstancina” przyszedł czas na „Rozwódki Konstancina”. Autorka po dwóch dobrze przyjętych książkach postanowiła pójść o krok dalej, aby opowiedzieć o żonach, które po dekadzie życia w luksusie, urodzeniu konstancińskim bogaczom dzieci, tracą zainteresowanie swoich książąt i panów. Ich termin przydatności zwyczajnie wygasa i czas się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Śmierć – temat, o którym boimy się rozmawiać. Nie wiemy, co kryje się po tej „drugiej stronie”. Niewiedza prowadzi do lęku przed nieznanym. Pędzimy więc przez życie beztrosko, myśląc, że życie jest wieczne. Odpychamy od siebie ostateczność, oddając się codzienności, przyjemnością i zwyczajnym troskom. Tak żyli bohaterowie książki Nataszy Sochy pt. „Apteka marzeń”. Odsunęli od siebie pokorę i, niewiele myśląc, niedowierzają, gdy dopada ich tragedia – nowotwór. Najbardziej boli fakt, że rak postanowił zagościć w ciałach dzieci, tych niewinnych istot, które jeszcze nie zdarzyły zaznać prawdziwego życia.

Ola i Karolina – kilkuletnie dziecko i nastolatka, których dzieli cała dekada wspomnień, przygód, radości. Los postanowił ich połączyć w dość zaskakujących okolicznościach. Szpital – nikt nie chciałby z własnej woli się tam znaleźć, przyjmować lekarstw, kroplówek, po których wypadają włosy. One musiały i nikt nie pytał, czy chcą, czy nie są za młode. Zaakceptowały swój los i szybko dorosły. Pozbawione dziecięcego egoizmu walczyły o siebie oraz innych. Wbrew wszystkiemu. W „Aptece marzeń” nie zabrakło też zabawnych dialogów, które nieco rozluźniają sytuację. Płynie z nich pewnego rodzaju optymizm, dodają energii, pomagają zachowywać dystans wobec nadchodzącej nieuchronnie tragedii.

W tej sytuacji, mimo różnicy wieku, szybko potrafiły się zrozumieć. Postanowiły pomyśleć nie tylko o sobie, ale też o innych dzieciach będących w podobnej sytuacji. Stworzyły aptekę marzeń, która dostarcza wszystko to, co jest potrzebne bez recepty. Wystarczy tylko zapisać na karteczce i wysłać w niebo balonik.

Miłość, rodzinne ciepło, ale też zwątpienie, czy bezsilność wylewa się tutaj z każdego napisanego słowa. Autorka zaprasza nas do refleksji nad ludzkim życiem, nakazując odłożyć na chwilę codzienne zwykłe troski. Ta książka wprost wzrusza do łez, wbija w fotel mądrością płynącą z głów tych małych ludzi. Ale czy rzeczywiście są już dziećmi? A może jednak w jednej chwili dziewczynki stały się bardziej dorosłe od ich rodziców? Jedno jest pewne. Diagnoza zmieniła ich życie i patrzenie na świat raz na zawsze. Od tej pory nic już nie będzie takie same.

Jak mówi sama autorka, Ola to postać prawdziwa, a Karolina stała się symbolem wielu walczących z chorobą nastolatek. Dla jednej zmaganie z nowotworem zakończyło się zwycięstwem, druga – spełniając marzenia innych – sama przegrała. Ta historia pokazuje, że w życiu nie ma tylko happy end. Zwyczajne życie czasem płata figla w najmniej oczekiwanym momencie. Żadne prośby, groźby czy błagania nie wrócą zdrowia. Choroba nie wybiera płci, wieku, koloru oczu czy dzieci o szczególnych upodobaniach kulinarnych. Zwyczajnie się pojawia. Nie pyta. Życie nie stara się być sprawiedliwe dla nikogo. Każdego traktuje tak samo, po równo. Nawet jeśli wydaje się, że jest inaczej.

Od śmierci nie ucieknie nikt. Niektórzy mają po prostu więcej czasu. Jednak osoba z nowotworem może mieć go zaskakująco mało. Walka o każdą sekundę, minutę czy godzinę nie ustaje. Jako matki zapominamy wtedy o sobie, własnych pragnieniach i marzeniach. Rytm dnia ustawia chemia. Jednak czy w tym przypadku należy zapominać też o żyjących, o tych, co zostali w domu? Nad tym zastanawia się Natasza Socha. Troskę należy roztoczyć między wszystkich. Dzieci to wiedzą, a dorośli? No cóż… mają z tym problem. Szybko zapominają o doczesności, zapętlają się w swoim smutku. Nie dbają o siebie, co prowadzi tylko do ich wyniszczenia. Choroba bowiem dotyka nie tylko osoby chorej. Kiedy choruje dziecko czy dorosły członek rodziny, choruje cała rodzina. Pozostaje tylko wspierać i dodawać otuchy, jak robią to pielęgniarki na oddziale.

Książka pokazuje, jak skutecznie walczyć o cel, o każdy dzień. Trzeba być silnym, aby być chorym. Socha tłumaczy w sposób przystępny, co dzieje się z organizmem człowieka podczas choroby. Pomaga zrozumieć proces leczenia i tutaj ogromne gratulacje za szczegółowy research. Z pewnością nie było jej łatwo, bo temat jest niezwykle wyniszczający psychikę. To jedna z tych historii z misją nawołującą do niebagatelizowania tematu choroby, która może spotkać każdego. Kto wie, może po jej przeczytaniu, ktoś dołączy do dawców szpiku i uratuje komuś życie. Słowa przecież mają niezwykłą moc.

Śmierć – temat, o którym boimy się rozmawiać. Nie wiemy, co kryje się po tej „drugiej stronie”. Niewiedza prowadzi do lęku przed nieznanym. Pędzimy więc przez życie beztrosko, myśląc, że życie jest wieczne. Odpychamy od siebie ostateczność, oddając się codzienności, przyjemnością i zwyczajnym troskom. Tak żyli bohaterowie książki Nataszy Sochy pt. „Apteka marzeń”. Odsunęli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniały poradnik, który stawia na nogi kobiety. Tak bym o nim napisała. Mowa tu oczywiście o książce pt. „Szkice miłości. Jak odnaleźć drogę do siebie i swojego szczęścia” mojej imienniczki Sylwii Kocoń. Przeczytałam raz i pewnie będę do niego wracać częściej.

To opowieść napisana przez kobietę o kobiecie takiej jak każda z nas. Pełno w niej miłości, o której marzymy. Niekoniecznie jednak chodzi tutaj o miłość damsko-męską, ponieważ kochanie należy zacząć od siebie. O tym właśnie mówi autorka. Trzeba najpierw docenić siebie, pielęgnować własne poczucie wartości, zrozumienie swoich potrzeb a reszta przyjdzie sama. Aby jednak dokonała się w nas przemiana, musimy uznać naszą ważność, zdystansować się do rzeczy, które nas dotykają.

Dajmy sobie ciepło, współczucie. Zaopiekujmy się sobą. Sylwia Kocoń wie, co mówi i to słychać w każdym zapisanym słowie. Nie stańmy się ofiarami pragnień spełnianych na rzecz innych. Obdarujmy siebie, aby potem dawać dobro drugiej osobie. Zachowujmy przy tym maksymalne bezpieczeństwo i nauczmy się odmawiać w sytuacji, która wykracza poza nasz komfort psychiczny. Stwórzmy, my kobiety, swój azyl, bezpieczeństwo oraz bądźmy asertywne. Autorka chce, aby każda z nas stopniowo zwiększała oczekiwania wobec siebie i otoczenia. Nawołuje do poznania siebie, własnych pragnień, ograniczeń. Tylko tak dokona się rozkwit osobowości drzemiącej we wnętrzu. Otworzymy się na świat i odważnie staniemy mu naprzeciw. Kobieca natura bowiem nie została jeszcze w pełni odkryta.

„Szkice miłości” to nie tylko drogowskaz to instrukcja obsługi duszy pędzącej ku odkryciu kobiecości, ale nie w sensie fizycznym, lecz duchowym, mentalnym. Reszta rozwinie się sama. Taką właśnie drogę pokonała sama autorka, czym chce się z nami podzielić. Udziela wskazówek, ale nie wykona za nas całej pracy nad sobą. Resztę musimy zrobić same. Odszukanie własnego „ja” w obecnej rzeczywistości bywa trudne. Oczekiwania, stereotypy wciąż pokutują. Nie sprzyjają samopoznaniu. Kocoń chce jednak doprowadzić kobiety do stania się jednostką myślącą, odrębną, niezależną.

Trasa, jaką trzeba pokonać w celu dokonania się ewolucji, nie będzie łatwa. Często bywa pełna przeszkód. Czasem trzeba się zatrzymać. Pomyśleć, dokonać autorefleksji. Zadać sobie pytanie: „dlaczego?”. Jednak autorka przekonuje, że warto. Musimy postawić na siebie. Zaakceptować siebie i swoje ograniczenia, pokochać siebie z całym inwentarzem zalet i wad. Czeka nas potem ogromne zwycięstwo. Odkrycie pokładów energii gotowej do właściwego spożytkowania. Zyskamy korzyści w postaci ugruntowania swojego jestestwa w świecie pełnym chaosu i egoizmu.

To niezwykła, pozytywna książka, którą warto przeczytać nie tylko raz, ale i wiele razy, kawałek po kawałku, fragment po fragmencie. Spisana językiem korzyści, niezwykle motywującym do działania. Nakłania do sprawczości. Nikt przecież nie wykona za nas tej pracy. Wszystko w naszych rękach. Otoczmy się uważnością.

Wspaniały poradnik, który stawia na nogi kobiety. Tak bym o nim napisała. Mowa tu oczywiście o książce pt. „Szkice miłości. Jak odnaleźć drogę do siebie i swojego szczęścia” mojej imienniczki Sylwii Kocoń. Przeczytałam raz i pewnie będę do niego wracać częściej.

To opowieść napisana przez kobietę o kobiecie takiej jak każda z nas. Pełno w niej miłości, o której marzymy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Reanimacja” Rafała Artymicza to kontynuacja „Narkozy”, czyli dalsze losy Mariusza i Artura – pary homoseksualistów, którzy walczyli o swój związek przez długi czas. Tym razem autor poszedł o krok dalej. Nie dość, że historia romansu zakończyła się szczęśliwie, to kwitnie w najlepsze. Jest coraz bardziej śmiała i dosadna. Jedno może być pewne: wspólne tragedie oraz trudności połączyły tych dwóch mężczyzn. Jednak nic nie trwa wiecznie, więc ich szczęście ponownie zostanie próbie.

Obaj awansują zawodowo. Mieszkają razem. Wszystko układa się po ich myśli, jednak do głosu dochodzi przeszłość Artura. Aby móc cieszyć się w pełni swoim obecnym życiem, musi wpierw pogodzić się z tym, co było. Postanawia podjąć kroki ku zrozumieniu tego, co się wydarzyło. Poszukiwania rozpoczyna tam, gdzie wszystko się zaczęło, czyli w domu dziecka, w którym się wychował. Stawia pytania, ma wątpliwości, ale czy uda się opowiedzieć na wszystkie? Robi to wbrew woli rodziny i przyjaciół. Rozpoczyna się podwójna walka o życie i miłość. Jaką cenę tym razem przyjdzie mu zapłacić? Czy rodzice pogodzą się z jego orientacją? Co jest ważniejsze: miłość do matki i ojca czy do partnera?

Autor tym razem postawił na emocje. Nie mamy tu już aż tylu wątków, choć to nie znaczy, że jest nudno. Wręcz przeciwnie. Akcja ograniczona do minimum skupia się na społecznym aspekcie środowiska LGBT, aby jeszcze bardziej ukazać problemy tej społeczności – jej braku zrozumienia ze strony rodziny, małomiasteczkowego ostracyzmu dochodzącego do absurdalnych zarzutów.

Rafał Artymicz tym razem nie poskąpił również czytelnikowi bardzo szczegółowych opisów aktów seksualnych, co nie każdemu może przypaść do gustu. Choć nie stanowią one większości w fabule, to jednak naznaczają się dość znacząco i nie pozostają bez znaczenia. Nie do końca rozumiem, co autor chciał nam przez to powiedzieć.

Jednak w tej historii wszystko powiedziane jest wprost! Autor piętnuje kościół oraz polityków za ich awersję do środowiska LGBT, które wprost nazywają „zarazą” czy „ideologią”. Duchownym Oberwało się również za pedofilię. Co więcej, robi to imiennie. Oberwało się Rydzykowi i Jędraszewskiemu. Nikt bowiem nie ma prawa nazywać tak nikogo. Każdy jest człowiekiem i należy mu się szacunek. Orientacja seksualna to nie choroba wbrew temu, co sądzą niektórzy, więc nie można jej wyleczyć. Tutaj brak tolerancji ze strony najbliższych sięga zenitu, aby doprowadzić do jawnego wykluczenia z rodziny.

Kolejną ważną kwestią, o której wspomina Artymicz, jest kontrola i rejestr ciąż mający zapobiec aborcji. Można zarzucić autorowi przedawnienie tematu, ale w sumie, dlaczego. Uważam, że jest dość aktualny, tym bardziej, że książka z pewnością powstawała podczas ważnym w tej sprawie momencie. Jego cel nadrzędny to jawne i bezwzględne zmuszenie kobiet do urodzenia dziecka niezależnie od okoliczności poczęcia, predyspozycji psychologicznych oraz stopnia uszkodzenia płodu. Takie działania prowadzą do rozkwitu podziemia aborcyjnego, co w konsekwencji naraża ciężarną na śmierć przez błędnie wykonany zabieg w gabinecie przypadkowego rzemieślnika. Prawa kobiet, ograniczenie ich wolności to istotny fragment tej powieści. Państwo nie może być sumieniem narodu.

„Reanimacja” to powieść niezwykle emocjonalna i realistyczna w swym przekazem. Traktuje bez zbędnego lukru sprawy wykluczenia oraz świadomego macierzyństwa jako priorytet, którym zwyczajnie należy się pilnie zająć. Mówi bez zbędnych metafor o błędach instytucji zaufania publicznego. Zaprasza czytelników do objęcia własnego stanowiska, refleksji nad słusznością w podejmowaniu niektórych decyzji. Z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji tej niezwykłej historii, która z pewnością nastąpi, na co wskazuje zakończenie powieści.

„Reanimacja” Rafała Artymicza to kontynuacja „Narkozy”, czyli dalsze losy Mariusza i Artura – pary homoseksualistów, którzy walczyli o swój związek przez długi czas. Tym razem autor poszedł o krok dalej. Nie dość, że historia romansu zakończyła się szczęśliwie, to kwitnie w najlepsze. Jest coraz bardziej śmiała i dosadna. Jedno może być pewne: wspólne tragedie oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie medyczne obyczajówki? Ja ostatnio polubiłam za sprawą „Narkozy” Rafała Artymicza. Bohaterem książki jest anestezjolog Artur Korczyński, który po wielu latach nieobecności wraca do pięknego Wrocławia, aby podjąć pracę w miejscowym szpitalu. Powód jednak wydaje się znacznie poważniejszy. Musi rozliczyć się z własną przeszłością. Na jego drodze staje były partner, z którym rozstał się kilka lat temu. Na dodatek na oddziale dzieją się dość dziwne rzeczy – handel organami. W co zamieszani są tamtejsi medycy? Czy uda się zaprzestać temu makabrycznemu procederowi? I jaką cenę będzie musiał zapłacić za zdrowie najbliżej mu osoby?

Mając u swego boku oddanych przyjaciół, powoli buduje swoje życie i odnajduje spokój, ale czy szczęście naprawdę będzie na wyciągnięcie ręki? Dawne uczucia odżywają w nim ze zdwojoną siłą. Do tego prowadzi intensywne śledztwo, aby ukarać sprawcę mafii transplantologów, która ma znacznie większy obszar działania, niż początkowo przypuszczał. Początkowo irytujący wręcz mężczyzna stopniowo przechodzi metamorfozę, gdy wreszcie uświadamia sobie, co tak naprawdę stanowi dla niego największą wartość.

Autor zaprasza czytelnika do towarzyszenia mu w śledztwie, rozliczenia władz najwyższego szczebla. Problem okazuje się dużo poważniejszy, ponieważ zahacza o politykę, a jego zasięg jest międzynarodowy. Czytając tę książkę, będziecie zaskoczeni, ile warte jest ludzkie życie i do czego potrafi posunąć się człowiek, gdy w grę wchodzą naprawdę olbrzymie pieniądze, kredyt do spłacenia albo nielegalnie zaciągnięte długi.

Korczyński, owładnięty olbrzymią determinacją i zaangażowaniem, będzie się starał zapobiec kolejnym tragedią, ale co ma zrobić człowiek, którego najbliższa osoba również znajdzie się w sytuacji zagrożenia życia. Wtedy wszelkie normy etyczne oraz dotychczas wyznawane wartości przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczy się miłość oraz ratowanie tego jedynego człowieka. W tym momencie okazuje się, że wszystkie chwyty są dozwolone. Zaczyna się szantaż, a gra ludzkim życiem nabiera zupełnie innego znaczenia. Do tego jeszcze dochodzą wspomnienia, które dopadają nas w najmniej oczekiwanym momencie. Bolesna przeszłość nie pozwala normalnie żyć i zbudować szczęścia. Tak właśnie czuje się anestezjolog. Aby mógł zbudować „nowe”, musi rozliczyć się ze „starym”.

Książka Artymicza zawiera w sobie nieskończoną liczbę wątków, więc pierwsze, co przyszło mi do głowy, po jej przeczytaniu, to nazwanie jej thrillerem medycznym. Na takie miano zasługuje bezapelacyjnie. Drobiazgowe śledztwo, emocje z nim związane oraz wątki poboczne, o które zahaczył autor to istny szał dla czytelnika. Tutaj nic nie jest oczywiste, ponieważ za chwilę może się okazać, że bohater, o którym powiedzieliśmy „ten dobry”, okaże się „tym złym”. Z każdym kolejnym rozdziałem zaskoczenie narasta coraz bardziej. Autor umiejętnie buduje napięcie, przeskakując z historii na historię.

Dość ciekawie został też przedstawiony wątek romansu w środowisku LGBT. Nie ma tutaj epatowania nadmiernym erotyzmem, zamiast tego więcej jest emocji oraz aspektu społecznego. Dzięki temu książka zyskuje na znaczeniu. Buduje w czytelniku poczucie zrozumienia oraz akceptacji i tolerancji wobec mniejszości seksualnych. Ta realistyczna opowieść ukazuje homoseksualizm w zupełnie nowym świetle. Nie ma tutaj zbędnego lukrowania, zamiast tego mamy realizm, o którym jeszcze niewielu potrafi pisać. Dowiadujemy się więc, jak wygląda życie par gejowskich, z czym muszą się borykać na co dzień, jakie mają problemy. Bardzo dobrze ukazana została toksyczność tego środowiska, walka o własne miejsce w świecie oraz o prawo do miłości. Ich tolerancja czy akceptacja to raczej propaganda niż fakt. W rzeczywistości mają w sobie o wiele więcej arogancji, dumy i egoizmu niż każdym mógłby przypuszczać.

Jedynym minusem tej dość opasłej historii jest powolne rozwijanie się akcji na pierwszych 200 stronach powieści, ale jak już się zaczęło dziać, to nie pozwoliło oderwać się od czytania. Mamy tutaj wszystko: manipulację, pozory oraz próbę ukrycia prawdy albo wręcz naginanie jej do własnych potrzeb.

Polecam przeczytanie „Narkozy” wszystkim miłośnikom dobrych opowieści z wątkiem społecznym w tle okraszonym kryminałem oraz medycyną, a autor wie, o czym mówi. W końcu sam jest lekarzem.

Lubicie medyczne obyczajówki? Ja ostatnio polubiłam za sprawą „Narkozy” Rafała Artymicza. Bohaterem książki jest anestezjolog Artur Korczyński, który po wielu latach nieobecności wraca do pięknego Wrocławia, aby podjąć pracę w miejscowym szpitalu. Powód jednak wydaje się znacznie poważniejszy. Musi rozliczyć się z własną przeszłością. Na jego drodze staje były partner, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię czytać powieści historyczne, a szczególnie te z dużą dawką fabuły, gdzie historia stanowi jedynie tło wydarzeń. Paryż – miasto miłości, w którym piękne kobiety rządzą nad męskimi sercami i… fortunami. Pewne siebie, inteligentne, pełne sprytu i naturalnego wdzięku kurtyzany są na wagę złota, a dobrze urodzeni arystokraci zapłacą każdą cenę, aby spędzić z nimi choćby tylko jedną noc.

Wśród nich jest ona, ta jedyna Estera znana wszystkim jako markiza i hrabina de Païva. To o nią zabiegali, to jej pożądali i to jej powierzali majątki. Niezwykle urokliwa dama, rządziła alkową, tworzyła nieprawdopodobne historie o swojej przeszłości. I o dziwo! Każdy w nie wierzył.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk zaprasza czytelników w podróż do paryskiego półświatka tak barwnego, że aż niemożliwego. Zachęca do poznania losów kobiety wywodzącej się z nizin społecznych, a dzięki ambicji będącej jedną z najważniejszych postaci tamtejszej arystokracji. Była mitem, legendą, marzeniem i uosobieniem tego, czego brakowało ówczesnym żonom. I pewnie dzięki temu dorobiła się pokaźnego majątku, a jej pałac do dziś wzbudza niemałą ciekawość nie tylko wśród Francuzów.

Autorka z ogromną precyzją opowiada o losach uczestniczki wielu romansów. Ukazuje kobietę dumną i pozbawioną hamulców w dążeniu do osiągnięcia celu. Dokonała rzeczy niemożliwej. Krok po kroku, niemal szturmem, wdarła się na salony. A jej kolejne marzenia zdawały się nie mieć końca. Kim była naprawdę de Païva? Czy można uznać ją za bohaterkę? W końcu przecież z nierządu uczyniła sztukę, dzięki której mogła liczyć na dostatnie życie i szacunek innych. Zawsze i w każdym momencie swojego istnienia pragnęła być podziwiana.

Jednakże za fasadą władczości kryła się osoba niepewna siebie oraz świadoma swoich braków, które sprytnie ukrywała za inteligencją, erudycją oraz charyzmatyczną osobowością. Z jednej strony kobieca, a z drugiej okrutnica pozbawiona instynktu macierzyńskiego. Chciała żyć wygodnie, zapominając przy tym o przeszłości i podstawowych prawach moralnych, skrupułów oraz innych uczuć wyższych. Okrucieństwo. Tak właśnie widzi ją Gutkowska. Jako osobę przesadnie majętną, kokieteryjną i interesowną. Dawała innym miłość, ale czy sama umiała kochać?

Ona – kobieta, która uciekła od własnego męża i syna, aby zaznać szczęścia w Paryżu. Tam ponownie związała się z mężczyzną – muzykiem, któremu również powiła dziecko, którego również nie zdołała obdarzyć matczyną troską. Jako osoba wiecznie poszukująca spełnienia, szukała go nie tam, gdzie powinna. W majątku, błyskotkach, pałacach oraz pochlebstwach niekoniecznie szczerych. Była spragniona wiecznego uwielbienia, wygody, chytra, wyrachowana oraz ogromnie skąpa. Przyszło jej żyć w czasach absolutnego patriarchatu, kiedy władzę absolutną nad kobietami sprawowali mężczyźni. Bez nich niewiasty stanowiły jedynie ozdobę salonów, były jak lalki, którymi można łatwo sterować czy nawet manipulować. Pozbawione sprawczości i wolności istoty o wydawałoby się dość płochej naturze. De Paiva przełamywała jednak schemat, rozbiła szklany sufit bezradności swoją determinacją, przebiegłością i intelektem, który imponował nawet kobietą. Każda bowiem skrycie pragnęła być nią – panią serca oraz umysłu mężczyzn, którzy u jej stóp składali nie tylko swoje życie, ale również bogactwa świata. To ona niepodzielnie władała męskim światem.

Czy warto ją jednak za te przymioty podziwiać? Pewnie w jakimś sensie tak, ale nie zmienia to faktu, że w rzeczywistości była jednak kobietą upadłą, owładnięta obsesją bogactwa, w którym upatrywała klucz do zbudowania relacji z ludźmi, szczególnie mężczyznami.

Powieść, mimo swojej objętości, nie nudzi, ale buduje ciekawość. Czytelnik nie potrafi się oderwać od tej historii, pragnąc poznać jej zakończenie najszybciej jak się da. Ta historia nie pozostaje obojętna nikomu. Skłania do refleksji oraz, dzięki rozbudowanej psychologii postaci, pomaga zrozumieć życie kobiet w XIX-wiecznym Paryżu, gdzie nie zawsze było kolorowo i bajkowo, jak zwykło się nam pokazywać w filmie. „Jej wysokość kurtyzana”, mimo iż opowiada o rzeczach dość kontrowersyjnych, nie oburza, nie zawstydza oraz nie powoduje w nas, czytelnikach, uczucia zepsucia, które przy tego gatunku historii może się pojawić.

Lubię czytać powieści historyczne, a szczególnie te z dużą dawką fabuły, gdzie historia stanowi jedynie tło wydarzeń. Paryż – miasto miłości, w którym piękne kobiety rządzą nad męskimi sercami i… fortunami. Pewne siebie, inteligentne, pełne sprytu i naturalnego wdzięku kurtyzany są na wagę złota, a dobrze urodzeni arystokraci zapłacą każdą cenę, aby spędzić z nimi choćby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie książki z gatunku fantasy z elementami romansu? Ja tak, jeśli tylko nie ma w nich robotów, przemocy i statków kosmicznych. Dlatego właśnie zdecydowałam się przeczytać „Nietykalną”, która wam gorąco polecam.
Główna bohaterka Olympia Blunt, tuż po inwazji obcych na Ziemię, nagle budzi się w obcym dla siebie otoczeniu wyglądającym jak szpital. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że znajduje się na obcej planecie wśród dość osobliwych (nie)ludzi. Oszołomiona i owładnięta tęsknotą za bliskimi jeszcze nie zdaje sobie sprawy, w jakiej rzeczywistości przyjdzie jej żyć oraz że aby przetrwać, będzie musiała współpracować z wrogiem. Los dziewczyny od tej pory spoczywa bowiem w rękach tajemniczego księcia Adlaia. Co wyniknie z ich spotkania? Czy okaże się on realnym zagrożeniem? Jak będzie wyglądało teraz jej nowe mieszkanie? Stała się niewolnicą, która ratując życie przeciwnika, staje się jego pierwszą strażniczką, Nietykalną. Sytuacja coraz bardziej się komplikuje, gdy do głosu dochodzi uczucie… nieuchronnie zbliża się do chwili podjęcia ważnej dla siebie decyzji – miłość czy wolność? Co jest dla niej ważniejsze?
„Nietykalna” to opowieść budząca wiele skrajnych emocji. Mamy tu miłość i nienawiść, obcych i ziemian. Nie da się przejść obok tej historii obojętnie. Autorka zadbała o każdy szczegół. Idealnie poprowadziła postacie zarówno pod względem sytuacyjnym, jak i emocjonalnym nie pozwalają czytelnikowi na nudę. Wszystkiego, co ich spotyka, dowiadujemy się od nich samych. Tutaj nie ma narratora będącego świadkiem wydarzeń.
Są za to typowe damsko-męskie rozgrywki, pewien rodzaj rywalizacji oraz przyciągania. A jak wiadomo, od nienawiści do miłości droga nie jest zbyt daleka – przynajmniej w przypadku tych dwojga. Książę i jego Nietykalna nieustannie toczą ze sobą zaciętą grę, która jednocześnie irytuje i fascynuje, ale jednocześnie jest przewidywalna, na szczęście, tylko do pewnego stopnia.
Mimo że początek powieści nie zachęca do dalszej lektury, to z ciekawością doczekałam do chwili, gdy zacznie się coś dziać. Być może autorka miała właśnie taki zamysł, aby niespiesznie poprowadzić akcję, a potem znacząco przyspieszyć. Rodzące się uczucie również nie przypomina klasycznego romansu. Bohaterowie zachowują wobec siebie dystans, bo doskonale zdają sobie sprawę, iż to, co się wydarza, nie jest możliwe. Przysporzy więcej kłopotów niż szczęścia.
Na uwagę zasługuje również bogata wyobraźnia autorki, która nie szczędzi czytelnikowi szczegółów dotyczących procedur „przysposabiania” ziemian do nowej rzeczywistości. Te fragmenty idealnie oddają atmosferę międzygalaktycznej przestrzeni, w jakiej znajdują się wszyscy niewolnicy i ich panowie. Ukazują bowiem próby zniewolenia człowieka oraz celowego odbierania godności rodzajowi ludzkiemu. Zupełnie jakby obcy stali się od teraz jedynymi, słusznymi i prawowitymi mieszkańcami wszechświata. Okrucieństwo, z jakim traktują innych, jest tak ogromne, że trudne do wyobrażenia.
Na szczęście jednak autorka nie przerodziła tej powieści w krwawą jatkę, co daje pełne pole do wyobraźni. Zaprasza do refleksji nad sobą, nad człowieczeństwem oraz jego prawem do traktowania innych gorzej tylko dlatego, że jest się istotą zależną. Nikt bowiem nie powinien wykorzystywać władzy i pozycji do tego, aby odbierać komuś godność. Tę historię naprawdę warto przeczytać. Z ciekawością czekam też na jej kontynuację, ponieważ zapowiada się fascynująca przygoda czytelnicza.

Lubicie książki z gatunku fantasy z elementami romansu? Ja tak, jeśli tylko nie ma w nich robotów, przemocy i statków kosmicznych. Dlatego właśnie zdecydowałam się przeczytać „Nietykalną”, która wam gorąco polecam.
Główna bohaterka Olympia Blunt, tuż po inwazji obcych na Ziemię, nagle budzi się w obcym dla siebie otoczeniu wyglądającym jak szpital. I nie byłoby w tym nic...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ile wart jest luksus? Jaką cenę trzeba za niego zapłacić? I czy zawsze droga torebka równa się szczęściu? Na te i inne pytania odpowiada książka Anny Sławińskiej pt. „Emigrantka z torebką Louisa Vuittona” – autobiografia, która odczarowuje Paryż od lat uznawany za miasto miłości, spełnionych marzeń i nowych możliwości. Dla bohaterki tej opowieści to miejsce jak ze snów, z którym wiązała ogromne nadzieje. W rzeczywistości funkcjonuje jednak na styku wielu kultur i światów, gdzie każdy ma swoje oczekiwania. Wielość twarzy, do jakich musiała przywyknąć, była porażająca.
Od dawna skrywane pragnienie Anny, aby zamieszkać w Paryżu, w końcu się ziściło. Kończy studia, pakuje swój dobytek i wyrusza w podróż. Tylko nie wie, że ten krok w nieznane przyniesie jej nie tylko ekscytującą przygodę, ale również spore rozczarowanie. Wkracza w dorosłe życie z czystą kartą i z ogromnymi planami na przyszłość. Chce w Polsce zbudować dom i ma je w tym pomóc praca u rosyjskich bogaczy. Czy jednak tak się stanie? Co wyniknie z tej lekcji życia i jakie konsekwencje swojej decyzji poniesie? Ile będzie musiała poświęcić, aby choć trochę zbliżyć się do wzorców swoich pracodawców?

Książka Anny Sławińskiej pokazuje, jak często mylimy się co do pewnych utartych schematów myślowych. Ulegamy wpływom innych, przekazom medialnym albo często podkoloryzowanym opowieściom. Nie sprawdzamy, nie weryfikujemy – przyjmujemy coś za pewnik. Tak rodzą się potem wyobrażenia niemające z rzeczywistością nic wspólnego. Do tego dochodzą stereotypy o nas samych – ludziach. Wrzucamy każdego do szufladki tak jak Francuzi Polki. Staramy się naginać do czyichś wyobrażeń czy oczekiwań, jak próbowała to zrobić Anna w przypadku chlebodawców. A wszystko w imię marzeń, do których dążymy. Jednak, do pewnego momentu nie jesteśmy pewni, czy walczymy o właściwą nagrodę. Kiedy się dowiemy, doznajemy rozczarowania, smutku i popadamy w obłęd. Sypią się dotychczasowe ideały, zmieniają perspektywy. Zupełnie jak zmieniło się postrzeganie Anny wobec Francuzów i Paryża. Już tak nie cieszy, nie zachwyca, nie kusi swym światłem. Jest taki sam jak inne miejsca na ziemi.

Autorka na podstawie własnej historii pokazuje czytelnikom wady i zalety emigracji. Jasno mówi o mobbingu w miejscu pracy, o molestowaniu seksualnym, o samotności oraz o potrzebie bycia akceptowanym. Realizm tej opowieści razi tak mocno, że długo nie może ona wyjść z głowy. Książka wzbudza skrajne emocje – zarówno pozytywne, jak i negatywne. Narracja pozwala w pełni wczuć się w sytuacje i przeżywać je razem z Anną. Rodzi się w czytelniku współczucie graniczące ze smutkiem i niedowierzaniem, że takie historie w obecnych czasach mają jeszcze miejsce. Cóż, życie nie jest tylko kolorowe, bywa również brutalne i wciąż zaskakuje okrucieństwem. „Emigrantka z torebką Louisa Vuittona” to przewodnik po Paryżu inny niż wszystkie. Będziecie zaskoczeni, jakie niespodzianki kryje w sobie to miasto, w którym bieda nierozerwalnie łączy się z bogactwem. Bywa zabawnie, ale też poważnie. Uświadamia, że droga torebka z logo znanej marki nie zawsze staje się synonimem szczęścia i spełnienia najskrytszych marzeń. Takiej historii jeszcze nie czytaliście.

Ile wart jest luksus? Jaką cenę trzeba za niego zapłacić? I czy zawsze droga torebka równa się szczęściu? Na te i inne pytania odpowiada książka Anny Sławińskiej pt. „Emigrantka z torebką Louisa Vuittona” – autobiografia, która odczarowuje Paryż od lat uznawany za miasto miłości, spełnionych marzeń i nowych możliwości. Dla bohaterki tej opowieści to miejsce jak ze snów, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam czytać powieści historyczne wzbogacone o ciekawą fabułę. Szczególnie jeśli dotyczy okresu z dziejów historii nie do końca znanego z podręczników historii. Taka właśnie jest powieść Roberta F. Barkowskiego pt. „Siemowit. Burzliwy”. Widać tutaj ogromną wiedzę autora oraz umiejętność zainteresowania tematem w niebanalny sposób.

Książka rozpoczyna cykl o dynastii Piastów. Tutaj bohaterem jest Siemowit – pradziadek Mieszka I uznanego za pierwszego historycznie potwierdzonego władcę Polski. Mimo iż jest to wczesne średniowiecze, czyli IX w., które było dość mrocznym i krwawym okresem w dziejach naszego państwa, to jednak znalazło się tu miejsce na emocje inne niż zemsta. Na kartach powieści widać, z jakim poświęceniem budowało się państwo, ile krwi przelano oraz jak ogromne znaczenie miały wpływy dynastyczne na następne pokolenia. Te ciągłe wojny, potyczki słowne oraz rywalizacja sprawiały, że niemal codziennie ktoś musiał czuć się zagrożony, a przyjaciel w każdej chwili mógł stać się największym wrogiem. Liczyły się tylko koneksje, łupy oraz prawo silniejszego. Jednak oprócz tego, autor przemycił również dawne wierzenia i wróżby, co tylko uczyniło opowieść jeszcze bardziej interesującą.

Z łatwością więc można udać się w podróż w czasie do średniowiecznych grodów. Poczujemy atmosferę tamtejszych pól bitewnych, poznamy historię pierwszego rodu monarszego oraz zwykłą codzienność mieszkańców. Dzięki temu bez większego wysiłku możemy poznać losy legendarnych postaci znanych dotąd tylko z podań. Dowiemy się, jaką rolę odgrywały w tym patriarchalnym społeczeństwie kobiety czy w jaki sposób zdobywano sojuszników do walki z wrogim plemieniem. Tutaj najważniejsze były sojusze oraz niepisane zasady, którymi rządzili się członkowie rodów. Dowiemy się również, jak pojmowano moralność, jaka była hierarchia wartości oraz jak dbano o bliskich. Po przeczytaniu książki wniosek może być tylko jeden: średniowiecze to najburzliwszy z okresów w dziejach budowania się państwa polskiego, w którym każdy walczył o władzę, a nieślubne dzieci wraz ze swoją chęcią utrzymania koneksji, spadku oraz miejsca w szeregu stawały się niebezpiecznym rywalem do osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa.

Powieść historyczna Barkowskiego to idealne źródło poznania kultury średniowiecznej budowanej na wierzeniach, gusłach oraz kapłanach, od których zależało powodzenie lub porażka wielu bitew, wojen oraz przetrwanie rodu. Mieli oni bowiem nieograniczoną władzę nad ludzkim losem, mogli kierować wpływami swoich panów, co było idealnym polem do manipulacji. Z drugiej zaś strony doceniano możliwość podróżowania, nauki nowych sposobów sprawowania władzy i poszerzania tym samym horyzontów czy terytoriów. Ma to ogromny wpływ na rozwój państwowości i budowania struktur władzy. Wszystko prowadziło do zapewnienia bezpieczeństwa grodom, rodom oraz podwładnym, co niekoniecznie leżało w interesie kapłanów, co rodziło kolejny konflikt na linii wiara a państwo świeckie.

Według autora tak właśnie mogło wyglądać zdobywanie kolejnych ziem oraz próby zreformowania, a potem tworzenia grodów. Po tych wydarzeniach można dojść tylko do jednego wniosku: nowe rodzi się w cierpieniu ludzi i jest pokryte krwią przodków. Za rogiem czai się intryga, zamiast przyjaciół wszędzie jest pełno wrogów. Liczą się tylko polityka, relacje społeczne oraz ogromna wola przetrwania. Jednak, aby coś się zmieniło, stare wierzenia i zabobony muszą ustąpić miejsca nowym wierzeniom. Inaczej nie dojdzie do żadnych zmian.

Jeśli jednak szukacie tutaj długich i barwnych opisów krajobrazów czy emocji, to niestety ich nie znajdziecie. Zabrakło mi również fragmentów dotyczących przyrody czy chociażby stanów emocjonalnych pozwalających, choć na chwilę, zatrzymać się, aby złapać oddech. Akcja goni akcję i, moim zdaniem, trochę tego za dużo. Zamiast tego autor postawił na relacje z pól bitewnych w dość ciężki sposób, mnóstwo polityki oraz na retrospekcje pozwalające lepiej poznać bohaterów bez rysów charakterologicznych, co jest jedyną wadą książki, ale za to pokazuje ich losy oraz powody, dla których podejmują swoje decyzje. Wszystko po to, aby wprowadzić do fabuły właściwego bohatera. To tylko kreuje cały obraz sytuacji społeczno-politycznej, relacji rodzinnych, intryg oraz konfliktów wewnętrznych wynikających z próby rozdziału państwa od religii, na co kapłani nie chcą dać przyzwolenia. Ten stan może doprowadzić tylko do jednego – wojny domowej. Jeśli jeszcze dodamy do tego nieślubne dziecko oraz kobietę, w której zakochuje się dwóch braci – tragedia gotowa. Tak mogło wyglądać ówczesne życie w średniowieczu. Mogło, ponieważ od początku wiadomo, iż fabuła to jedynie fikcja literacka, w którą wsadzono postacie historyczne oraz legendarne. Taka mieszanka, choć mnóstwo w niej chaosu niepozwalającego głębiej poznać liczne postaci przewijające się w powieści niczym kadr w filmie, pozwoliła jednak uwiarygodnić realizm sytuacji.

Uwielbiam czytać powieści historyczne wzbogacone o ciekawą fabułę. Szczególnie jeśli dotyczy okresu z dziejów historii nie do końca znanego z podręczników historii. Taka właśnie jest powieść Roberta F. Barkowskiego pt. „Siemowit. Burzliwy”. Widać tutaj ogromną wiedzę autora oraz umiejętność zainteresowania tematem w niebanalny sposób.

Książka rozpoczyna cykl o dynastii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezwykle rzadko recenzuję autobiografie, ponieważ uważam, że nie powinnam tego robić, nie znając historii bohatera oraz jego motywacji do jej napisania. Jednak tym razem sytuacja z wielu powodów jest szczególna, więc zrobiłam w tym zakresie wyjątek i tak oto dzielę się z wami moją opinią o publikacji Dagmary Drab pt. „Miastenia i Bumi na klamerkach”.

To historia niezwykła, osobista, intymna i bardzo szczera. Napisana bardzo lekkim, nienachalnym językiem pozbawionym zbędnego wartościowania, tłumaczenia czy oskarżania kogoś za los, z jakim przyszło się tej kobiecie zmierzyć. Autorka dzieli się z czytelnikami najskrytszymi sekretami dotyczącymi nie tylko jej życia, ale też refleksji nad otaczającym ją światem czy ludźmi. Zdradza, jak postrzega rzeczywistość, w której przyszło jej żyć, dorastać i funkcjonować.

Trzeba wiedzieć czytelnikowi, z czym boryka się bohaterka niniejszej autobiografii – miastenia, rzadka i przede wszystkim nieuleczalna choroba, jaka dotknęła kobietę, często przypomina mylące symptomy raczej przypominającej alkoholika czy narkomana niż osobę cierpiącą na jakiekolwiek zaburzenie. Tak działa myślenie człowieka – na skróty. Przerażające i smutne, ale niestety taka jest okrutna prawda. Najczęściej więc ignoruje się takie osoby i nawet nie stara się nimi zainteresować, nie mówiąc już o wezwaniu pomocy lekarskiej. Trudno się jednak dziwić, ponieważ nawet sama medycyna ma ogromną trudność z diagnostyką, więc potrzebna jest naprawdę ogromna wiedza oraz dociekliwość czy chęć pomocy, aby rozpoznać, co tak naprawdę dolega pacjentowi.

„Miastenia i Bumi na klamerkach” opisuje życie zwykłej kobiety, na którą choroba spadła dosłownie jak grom z jasnego nieba – szybko, niespodziewanie i bez jakiegokolwiek, nawet najmniejszego ostrzeżenia. I, mimo że początek tej historii wydał mi się nie do końca interesujący, to ostatecznie uważam za ogromną odwagę mówienie o sobie w takim kształcie, w jakim zrobiła to autorka. Do tego trzeba było odwagi oraz pełnego zrozumienia dla siebie czy otoczenia. Bez tego nie powstałaby z pewnością taka książka. Tragizm sytuacji polega na tym, że z sytuacji Dagmary Drab nie ma wyjścia. Choroba jest i będzie z nią już całe życie. Bez względu na to, czy tego chce czy nie i jak zaciekle zacznie walczyć o siebie. Nie da się jej uniknąć. Uporczywe zaburzenia, które w sposób bezpośrednio wpływają na codzienność, stały się faktem. Dagmara musiała niemal całkowicie zmienić swoje przyzwyczajenia, nawyki oraz tryb życia, w tym też pracy. Można się z tym pogodzić i żyć pełnią życia albo użalać nad okrutnym losem. Autorka wybrała tę pierwszą opcję i stara się funkcjonować w takim stopniu, w jakim pozwala choroba. Nie poddała się wyrokowi. Wręcz przeciwnie stała się bardziej kreatywna, ambitna i dąży do obranego celu z jeszcze większym niż dotąd zaangażowaniem. Z ogromnym poświęceniem pokonuje trudności, przezwyciężając przy tym swoje ograniczenia. Nie daje się podporządkować chorobie – to nie ona tu rządzi, mimo że czasem tak to wygląda.

Dagmara Drab zwraca przy tym uwagę na ogromny ostracyzm społeczny wynikający z jej tzw. inności, braku świadomości a przez to i zrozumienia ze strony ludzi. Tłumaczy, uwrażliwia każdego z nas, jak nie należy w tej sytuacji postępować, ale niczego nie narzuca, nie piętnuje. Nie wylewa żalu, nie krytykuje. Stara się zrozumieć również i tę stronę. Pozwala zrozumieć, jak żyje się z chorobą, co niewątpliwie ma ogromne znaczenie, wnosi coś więcej niż tylko fakt opowiedzenia swojej historii dla poklasku czy nawet podziwu. Nie oczekuje tego, podobnie jak litości. Warto więc, aby tę książkę przeczytali nie tylko sami zainteresowani, czyli chorzy, ale też rodziny oraz ludzie zupełnie niezwiązani z jakąkolwiek chorobą. Autobiografia bowiem to cenna lekcja dla wszystkich.

Niezwykle rzadko recenzuję autobiografie, ponieważ uważam, że nie powinnam tego robić, nie znając historii bohatera oraz jego motywacji do jej napisania. Jednak tym razem sytuacja z wielu powodów jest szczególna, więc zrobiłam w tym zakresie wyjątek i tak oto dzielę się z wami moją opinią o publikacji Dagmary Drab pt. „Miastenia i Bumi na klamerkach”.

To historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie bajki z elementami fantasy? A co by było, jeśli nagle jakieś martwe przedmioty zaczęłyby do was mówić? Tak właśnie dzieje się w kolejnej przeczytanej przeze mnie bajce, którą nie wiem, jak sklasyfikować, ponieważ cała historia dzieje się na granicy jawy i snu.

„HARPER i zagubiona wiedza” opowiada przygody pewnej trzynastolatki o imieniu Harper pewnego razu zamienionej w złotego orła dzięki wehikułowi. Tak trafiła do Świata Ptaków. Tak zaczyna się przygoda pełna magii, tajemnic i gadających latających kufrów. Tutaj legenda czasem spotyka się z prawdą, a to, co dotąd było magią, może stać się realne. Zatopiona Atlantyda odkrywa przed czytelnikiem swoje sekrety. Poznajemy siłę ludzkiego umysłu, gdy nagle okazuje się, że postaci potrafią unosić głazy, podczas gdy śmiertelników hamuje ich własny lęk oraz blokada przed nieznanym.

Harper także staje przed nie lada zadaniem i odszukać Szmaragdową Czaszkę. Tylko czy zdoła zapanować nad swoimi własnymi ograniczeniami, aby uratować najbliższego jej sercu przyjaciela? Co będzie musiała zrobić, aby zapobiec atakowi prehistorycznych gadów, które chcą na nowo zapanować nad Ziemią?

Bajka Kingi Langley próbuje odnaleźć klucz do alchemicznego złota pozwalający zawładnąć ludzkim umysłem i ukazać czytelnikom jego potęgę, nawet jeśli sami nałożymy sobie blokadę. Każdy, kto przeczyta tę książkę, pozna, czym jest lęk i jak się go skutecznie pozbyć, bo opisane tutaj wydarzenia udowadniają, że niemożliwe staje się możliwe, jeśli tylko tego zapragniemy.

To w tej właśnie historii zostają odsłonięte najbardziej skrywane przez wszystkich tajemnice egzystencjalne. Pozwala marzycielom urzeczywistnić ich sny, interpretować napotkane na drodze znaki. Pomaga osiągać spełnienie dzięki pokonaniu licznych trudności, które trzeba przezwyciężyć, nim osiągnie się upragniony cel. Nie pozwala ani na chwilę zwątpić i nakazuje uwolnić się od tzw. złodziej czasu, które odciągają nas od realnego życia i zakłócają komunikację międzyludzką. Daje zatem nadzieję na szczęśliwe zakończenie w każdej sytuacji.

Z tego właśnie powodu książka staje się tak uniwersalna i odpowiada współczesnym potrzebom zarówno dzieci, jak i rodziców. Uczy przetrwania, układa priorytety oraz ukazuje siłę przyjaźni mogącej pokonać największe przeszkody. Autorka dała swoim czytelnikom niezwykłą lekcję. Przekonuje o ogromnej wartości lojalności oraz mocy wewnętrznej, jaką posiada każdy z nas.

Książka napisana niezwykle lekkim językiem nieraz zaskakuje zwrotami akcji oraz nieoczywistą fabułą. Autorce udało się w jednej opowieści zebrać wszystkie najważniejsze wartości, o których świat zdawał się zapomnieć. Na szczęście są historie, które nam i nich przypominają. Walor edukacyjny to niewątpliwie atut powieści i ogromna przyjemność dla fanów Harry’ego Pottera, z którym przygody Harper mogą być też kojarzone. Tę historię pokochają nie tylko dzieci, ale też ich rodzice. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie.

Lubicie bajki z elementami fantasy? A co by było, jeśli nagle jakieś martwe przedmioty zaczęłyby do was mówić? Tak właśnie dzieje się w kolejnej przeczytanej przeze mnie bajce, którą nie wiem, jak sklasyfikować, ponieważ cała historia dzieje się na granicy jawy i snu.

„HARPER i zagubiona wiedza” opowiada przygody pewnej trzynastolatki o imieniu Harper pewnego razu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Debiutancka powieść Bogumiły Juzyszyn-Banaś pt. „Dziennik wyjścia” przenosi czytelnika do świata marzeń, nierealnych zdarzeń zamkniętych w XIX-wiecznym pałacowym wnętrzu otoczonym lasem. Sceneria, w jakiej autorka osadziła fabułę, bajeczna jednak jest tylko z pozoru, ponieważ wydarzenia, jakie się tam rozgrywają bywają skrzyżowaniem thrillera, czy powieści popularno-naukowej oraz epistolarnej z elementami eseju. Ten synkretyzm gatunkowy nie pozwala na jednoznaczną ocenę „Dziennika wyjścia”, co wznosi czytelnika na wyższy poziom wtajemniczenia. Nie pozwala przejść obojętnie obok fabuły. Wzbudza ciekawość i prowokuje do niekończących się pytań.

Bohaterką jest Liliana Mada, autorka seriali telewizyjnych, pisarka i pedagog. Pewnego lata dostała zlecenie poprowadzenia warsztatów w Staniewie. W tym niezwykłym otoczeniu pełnym jezior i lasów rozpoczyna nową przygodę, którą dokumentuje w swoim dzienniku. A ma o czym pisać, ponieważ nagle okazuje się, że coś, co powinno dać odpoczynek, prowadzi do nieoczekiwanych wydarzeń z pogranicza jawy i snu, w których głos mają osoby zza światów.

Kobieta nagle więc staje się kimś na kształt niedefiniowalnej hybrydy, podobnie jak powieść niedająca się sklasyfikować do jednego gatunku literackiego. Otrzymuje możliwość połączenia świata realnego z metafizycznym. Jej rola w tym wszystkim diametralnie odmienia perspektywę na otaczającą ją społeczność. Jedno jest pewne, to lato odsłoni przed Lilianą wiele tajemnic. Będzie magicznie, tajemniczo i nieco mrocznie. Jesteśmy wciągnięci jako czytelnicy w proces twórczy, magiczne sztuczki oraz teatralność, gdzie jedynym źródłem wiedzy będzie nasza wyobraźnia. To ona też jest kluczem do nas samych, do odkrywania własnej tożsamości i pobudzania kreatywności.

Tutaj nauka łączy się z psychologią a groza z elementami romansu. Poetyckość czasem dość dramatycznych sytuacji dopełnia wiersz Zbigniewa Herberta. Nie bez znaczenia jest natomiast wykształcenie autorki, która jako teatrolog idealnie odnajduje się w tej scenerii pełnej sztuczności, metafor oraz intelektualnych rozgrywek skłaniających do ciągłych poszukiwań. Scenariusz wydarzeń piszą niewidzialne siły otaczające uczestników warsztatów i to one kreują ich dalsze losy.

Za pośrednictwem powieści Bogumiły Juzyszyn-Banaś mamy okazję zaobserwować, jak w realnym otoczeniu może funkcjonować umysł artysty, jak skonstruowana jest jego duchowa odsłona. To Liliana bowiem jako osobowość wybitnie wrażliwa próbuje uciekać w magiczną sferę życia, tworząc osobowość zwielokrotnioną, która w świecie zwykłych śmiertelników próbuje jedynie przetrwać. W tym kontekście niezwykle istotna jest również rola wiersza Herberta oraz samego słowa, ponieważ to na nim zbudowano świat. Staje się więc interpretatorem rzeczywistości, objawieniem prawdy o życiu. Stara się przeciętnemu odbiorcy wyjaśniać zjawiska i otaczający nas świat.

Na uwagę zasługuje motyw lalek stanowiący dość istotny fragment powieści, który idealnie oddaje mechanizmy manipulacji oraz wkładania nas, ludzi, w sztywne ramy cudzych oczekiwań, stereotypów czy nawet myślenia życzeniowego. To sytuacja, kiedy za wszelką cenę próbuje się naprawić niedoskonałości, zatuszować ubytki czy powstałe defekty. Mimo ciągłych starań zawsze będzie to tylko maskowanie, a nie całkowite zniwelowanie skazy. Podejmujemy jedynie próby zamaskowania, odrealnienia rzeczywistości. My jako ludzie chcemy mieć władzę nad innymi i w ten sposób ograniczamy, odbieramy wolność oraz traktujemy się nawzajem jak marionetki. Narzucamy innym role, traktując jak aktorów. Nakazujemy żyć tylko według napisanego przez nas scenariusza.

Patrząc na powieść w tym kontekście, należy ją odczytywać jako apel o wolność w świecie ograniczeń, norm społecznych czy schematów myślowych. Człowiek powinien przekraczać granice wyobraźni i nie trzymać się sztywnych ram, które w konsekwencji hamują kreatywność i prowadzą do ujednolicenia jednostki, stworzenia masy na kształt i podobieństwo kogoś, kto „wie lepiej”.

Ta niezwykle klimatyczna historia, bardzo lekko traktuje o sprawach błahych, a o sprawach trudnych zdaje się pisać za pośrednictwem barwnego języka metafor, skrótów myślowych czy innych zabiegów stylistycznych. Narracja pierwszoosobowa stawia bohaterkę w roli wszystkowiedzącego, bystrego i uważnego obserwatora idealnie wtapiającego się w otoczenie.

Debiutancka powieść Bogumiły Juzyszyn-Banaś pt. „Dziennik wyjścia” przenosi czytelnika do świata marzeń, nierealnych zdarzeń zamkniętych w XIX-wiecznym pałacowym wnętrzu otoczonym lasem. Sceneria, w jakiej autorka osadziła fabułę, bajeczna jednak jest tylko z pozoru, ponieważ wydarzenia, jakie się tam rozgrywają bywają skrzyżowaniem thrillera, czy powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka to jedna wielka wędrówka - wędrówka przez Afrykę, ale nie tylko. Autorka zaprasza nas, czytelników, do świata, którego nie znamy i często nie chcemy znać. Wszystko zaczyna się od wyprawy Joy Makeby marzącej o karierze dziennikarki. Nagle więc wyrusza w podróż życia, jednak nie spodziewa się, że będzie ona miała tak ogromny wpływ na jej późniejsze losy. Wyruszają w pogoń za przygodą, gdzie każdy ma swój cel. Dopiero potem okaże się, czy będzie to dobry temat na artykuł rozpoczynający błyskotliwą karierę w gazecie, romantyczna podróż czy odkrywanie czarnego lądu wraz z jego najmroczniejszymi sekretami.

Jedno jest pewne uczestnicy eskapady nie będą narzekać na nudę. Odkryją wiele ciekawych miejsc, dotrą do najgłębiej skrywanych zagadek Afryki. Zatopią się w mroczne sekrety, o których wielu woli nie wiedzieć. Świat wierzeń, zabobonów oraz okrutnych rytuałów stanie przed nimi otworem. Dostaną okrutną lekcję historii kontynentu tak odległego od Europy, że aż niemożliwe, żeby takie rzeczy działy się w XXI w. na oczach innych narodów. Mimo tych zbrodni autorka stara się jednak tłumaczyć tamtejsze tradycje i obrzędy, ponieważ nie zawsze wynikają one ze złych zamiarów.

Dość ciekawie opisana tutaj też została sytuacja kobiet, które niemal każdego dnia są narażone na niebezpieczeństwo, najczęściej złą wolę swoich ojców czy mężów. Nagminne jest ich uprzedmiotowienie, o czym Europejczykom zupełnie się nie śni. Ich pojęcie cywilizacji znacząco różni się od naszego. Często nie mając innego wyjścia, zgadzają się na swój los i w większości biernie się mu poddają. O żadnej walce nie może być mowy, ponieważ zwyczajnie narażają swoje życie.

Ta opowieść jest więc nie tylko o morderstwach, handlu dziećmi, kłusownictwie ale też o historii nas samych. Bez przeszłości bowiem nie istniejemy. Trudno nam zachować tożsamość, jeśli nie wiemy, kim byli nasi przodkowie. Trzeba za wszelką cenę pielęgnować wiedzę o sobie, aby przekazywać ją z pokolenia na pokolenie. Tylko tak ocalimy od zapomnienia skrawki przeszłości. „Największy skarb” to również fabuła poruszająca temat kobiecej siły i solidarności wobec przemocy. Daje do zrozumienia, że każde trudności jesteśmy w stanie przezwyciężyć tylko wtedy, jeśli będziemy się im przeciwstawiać razem.

Hanna Cygler zabiera czytelników w miejsca dobrze jej znane. Dzięki niej możemy się przekonać, co właściwie jest naszym największym skarbem. Mimo iż akcja powieści rozwija się dość wolno, to jednak w pewnym momencie odsłania całą paletę zdarzeń i emocji związanych z Afryką oraz ludźmi po niej podróżującymi.

Ta książka to jedna wielka wędrówka - wędrówka przez Afrykę, ale nie tylko. Autorka zaprasza nas, czytelników, do świata, którego nie znamy i często nie chcemy znać. Wszystko zaczyna się od wyprawy Joy Makeby marzącej o karierze dziennikarki. Nagle więc wyrusza w podróż życia, jednak nie spodziewa się, że będzie ona miała tak ogromny wpływ na jej późniejsze losy. Wyruszają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kobieta w burzy” Doroty Milli to drugi tom Sagi nadmorskiej, o której rozmawiałam jakiś czas temu z autorką. Stanowi ona kontynuację „Kobiety w deszczu”, ale pisarka zadbała, aby czytelnicy nie mieli obowiązku zapoznać się z tą książką. Każdy więc bez problemu zrozumie fabułę.

Tym razem trzy bohaterki znajdujące się na zakręcie, czyli Aletta Różańska, Eryka oraz Julia kolejny raz zmierzą się z własnymi słabościami, ale każda z nich z zupełnie innymi.

Terapeutka będzie musiała zawalczyć o własną spuściznę po doktorze Bo, jak zwykła nazywać swojego mentora. Jego bliscy spróbują podważyć testament i odebrać jej ukochany gabinet. Na domiar złego, detektyw Wysocki poprosi ją o dość nietypowe wsparcie psychologiczne w pewnej bardzo delikatnej sprawie. Czy tym dwojgu uda się zachować zawodowe relacje i nie przekroczyć granic prywatności, o które tak bardzo dba Aletta?

Julia po raz kolejny postara się zmierzyć z przeszłością, nieudanym związkiem i zranioną miłością do toksycznego partnera Mateusza dotkniętego zaburzeniem osobowości narcystycznej. Czy znajdzie w sobie siłę, aby na zawsze pożegnać się z mężczyzną i odnaleźć swoją drogę życiową? Co zrobi, gdy na horyzoncie znów pojawi się Wojtek?

Co ze swoim małżeństwem zrobi Eryka, która postanowiła tym razem, zamiast o rodzinę, zatroszczyć się tylko o siebie? Czy będzie umiała na nowo poskładać relacje z dziećmi? Jakie miejsce w jej życiu zajmie wciąż obecny mąż?

Jedno jest pewne: wszystkie kobiety znów czeka ciężka, pełna wyzwań praca nad sobą, nad poczuciem własnej wartości oraz walką o szczęście, którego pragną. Najpierw jednak muszą poznać siebie od nowa, pokonać demony przeszłości, pogodzić się ze stratą i przeżyć w spokoju pewnego rodzaju żałobę. W życiu bowiem najpierw musi się coś rozsypać, aby potem było co zbierać.

Autorka znów w sposób przystępny serwuje czytelnikom kolejną dawkę wiedzy na temat osobowości narcystycznej. Wskazując najbardziej nieoczywiste i niewidoczne dla przeciętnego człowieka cechy, które zdradzają jego dysfunkcję. Daje tym samym przestrogę osobom, które spotkały, spotykają albo spotykać będą na swojej drodze taki typ osobowości. Tedy muszą wiedzieć, jak się uwolnić z toksycznej relacji albo poradzić sobie po traumie, gdy wyjdą już z takiego związku. Łatwo bowiem popaść w poczucie winy oraz zatracić swoje poczucie własnej wartości. Taki los niestety spotkał Julię, która – mimo poniesionych strat moralnych – próbuje odnaleźć się po stracie, jak jej się wydawało, miłości jej życia.

Erykę zaś dopadł kryzys wieku średniego i – jak się okazuje – nie jest to przypadłość jedynie mężczyzn. Charyzmatyczna i pełna wdzięku właścicielka kawiarni zmienia swoje życie na lepsze i – co najlepsze – wciąga w swój biznes Julię, a Aletta zdaje się nieustannie im kibicować jako ich terapeutka. Wielka szkoda, że w jej życiu pozostaje jeszcze kilka tajemnic do odkrycia. Jakich? Przekonacie się sami, gdy sięgniecie po „Kobietę w burzy”. Naprawdę warto, ponieważ książka nie tylko jest idealną historią dla spragnionych przygód kobiet, ale też skłania do refleksji nad własnymi priorytetami, życiem oraz pozwala zastanowić się na zmianą postrzegania siebie. Fajnie jest przecież spojrzeć na samą siebie oczami obcych i obiektywnych osób. Terapia to idealny sposób na dokonanie zmian w codzienności, jaka nas otacza. Nikt przecież za nas nie zmierzy się z własnymi bolączkami. Trzeba jednak znaleźć na to motywację, siłę oraz chęć.

Dlatego ta historia opowiada nie tylko o traumie przeszłości, skomplikowanej ludzkiej psychice, życiowych zakrętach, ale też o prawdziwej, kobiecej przyjaźni pozbawionej zazdrości i zawiści, lecz takiej wspierającej w każdej sytuacji, szczególnie gdy w życiu człowieka pojawia się burza z piorunami strzelającymi w nas bez ostrzeżenia. Daje nadzieję na istnienie bezinteresownej i lojalnej bliskości dusz rozumiejących się niemal bez słów.

Tutaj smutek miesza się z radością, a miłość z cierpieniem. Zupełnie jak u każdego z nas. Autorka zadbała o pełną paletę emocji. Gratuluję i już niecierpliwie oczekuję finału tej fascynującej historii.

„Kobieta w burzy” Doroty Milli to drugi tom Sagi nadmorskiej, o której rozmawiałam jakiś czas temu z autorką. Stanowi ona kontynuację „Kobiety w deszczu”, ale pisarka zadbała, aby czytelnicy nie mieli obowiązku zapoznać się z tą książką. Każdy więc bez problemu zrozumie fabułę.

Tym razem trzy bohaterki znajdujące się na zakręcie, czyli Aletta Różańska, Eryka oraz Julia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tym razem autorka wciągających romansów przenosi czytelników do wspaniałych Włoszech – światowej stolicy mody, szyku i elegancji przejawiającej się w dosłownie każdej dziedzinie życia. Poznajemy historię rodziny Saverio, do której od kilkudziesięciu lat należy dom mody z luksusowymi wyrobami skórzanymi.

Danielle Steel nawet po latach pisarskiej działalności potrafi zaskoczyć nieoczywistą historią, pełną emocji i zaskakujących zwrotów akcji, a jednocześnie niezwykle współczesną i romantyczną do granic możliwości, lecz pozbawioną dosłowności tak powszechną we współczesnej literaturze. Dawno nie czytałam tak wciągającej i uroczej w odbiorze książki.

„Palazzo” odsłania przed czytelnikami skomplikowane i brutalne kulisy świata mody za sprawą opowieści i trójce rodzeństwa tak różnego, że aż dziwne, iż pochodzą od jednych rodziców. Na kartach powieści autorka przedstawia losy Cosimy, Allegry i Luci. Ta pierwsza to ok. czterdziestoletnia kobieta skazana na życie w samotności z powodu tragedii, jak rozegrała się wiele lat temu. Na jej barkach bowiem spoczywają losy firmy, czyli spuścizny po zmarłych rodzicach. Pracę zawodową łączy z opieką nad młodszą siostrą poruszającą się na wózku oraz próbą okiełznania brata, na którego nie może liczyć w kwestii przejęcia obowiązków nad przedsiębiorstwem. Jednak to nie jest koniec problemów kobiety, ponieważ musi ona także zadbać o Palazzo – rodzinną posiadłość od ponad 400 lat należącą do rodu Savierów.

W takiej sytuacji na życie prywatne kobieta nie ma już praktycznie czasu. Rodzeństwo, a szczególnie brat Luca ze swoimi upodobaniami do luksusowego i pełnego hazardu życia, nie garnie się do pomocy siostrze. Wręcz przeciwnie idealnie odgrywa główną rolę czarnej owcy. Natomiast Allegra jako poszkodowana przez los młoda kobieta może jedynie wspierać w niewielkim stopniu Cosimę, która wyróżnia się nie tylko urodą, ale i inteligencją i oddaniem w imię ustalonych przez ojca zasad. Czy będzie jednak umiała je zmienić lub nagiąć, aby poczuć się wreszcie szczęśliwą i spełnioną kobietą? Czy jej zakorzeniona w przeszłości misja ulegnie zmianie? Jak poradzi sobie z teraźniejszością i wreszcie jaką rolę odegra w jej życiu Olivier Bayard?

Opowieść Steel to nie tylko zwykła książka obyczajowa czytana przed snem. To historia o tradycji, miłości do rodzinnych pamiątek, o przywiązaniu do przeszłości, które często prowadzi do zapominania nie tyle o sobie, ile o rzeczywistości. To również próba przywrócenia kogoś do świata żywych w rozumieniu czasów współczesnych. Autorka daje do zrozumienia czytelnikom, że czasem warto odpuścić, aby żyć inaczej, po swojemu, a wspomnienia zachować należy dla siebie. Niekoniecznie musimy z nimi funkcjonować w naszej codzienności. Trzeba je pielęgnować, ale nie należy przy tym zatracać siebie. Możemy bowiem po drodze zgubić coś cenniejszego niż praca, sukces czy pieniądze. Podobnie w biznesie trzeba podążać za trendami i zmieniającymi się upodobaniami, zamiast kultywować odwieczne tradycje niemające zastosowania w obecnych czasach. Oczywiście, należy o nie dbać, ale nie obsesyjnie. Znalezienie kompromisu między przeszłością a teraźniejszością powinno być priorytetem. Inaczej spłoniemy w dotkniętym zębem czasu pałacu i nie zostawimy po sobie żadnego dziedzictwa. Wierność tradycji powinna mieć swoje granice.

Życie tu i teraz też ma swój urok, a praca nie powinna wkraczać do sfery prywatnej, jak to ma miejsce w przypadku bohaterki. Kiedyś bowiem trzeba będzie dokonać tego najtrudniejszego wyboru: praca czy rodzina, szczęście własne czy kaprysy wiecznie chciwego i uzależnionego od hazardu brata, które rujnują wszystko to, na co ciężko pracowali od wielu lat. Nie warto więc poświęcać wszystkiego w imię miłości nawet do rodzeństwa, które jej nie przyjmuje.

Zaskakująca wręcz jak na Danielle Steel narracja niezwykle urzeka. Minimalne dialogi pozwoliły skupić się jedynie na losach rodziny Saverio, poznać ich emocje, problemy oraz rozterki. Nie było tam nic nadmiernie przerysowanego, a wszelkie niedopowiedzenia autorka wyjaśnia na kolejnych stronach „Palazzo”.

Tym razem autorka wciągających romansów przenosi czytelników do wspaniałych Włoszech – światowej stolicy mody, szyku i elegancji przejawiającej się w dosłownie każdej dziedzinie życia. Poznajemy historię rodziny Saverio, do której od kilkudziesięciu lat należy dom mody z luksusowymi wyrobami skórzanymi.

Danielle Steel nawet po latach pisarskiej działalności potrafi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam powieści historyczne, szczególnie takie, które ze szczegółami opisują kulturę, tradycje oraz architekturę epoki. To idealne źródło wiedzy dla pasjonatów. Taką książką jest właśnie „Julia. Dom Cezarów” Michała Kubicza.

Opisuje w sposób niezwykle szczegółowy losy córki pierwszego cesarza Rzymu, czternastoletniej Julii, która wkracza w dorosłość. Powoli odkrywa, że jej wola i serce nie należą do niej. Jedynym panem i władcą jest jej ojciec August. Dziewczyna rozpoczyna niemą batalię o swoje istnienie, prawo wyboru oraz do życia na własnych warunkach. Jednak los nie będzie dla niej taki łaskawy, ponieważ mieszkając w pałacowych wnętrzach, musi się podporządkować regułom panującym na dworze. Jej jedyne zadanie to być wzorem dla innych kobiet. Czy jednak temperamentnej arystokratce odpowiada przypisana rola? Jakie będą konsekwencje dokonanych wyborów? Czy tocząca się od lat wojna między członkami rodów zakończy się pomyślnie?

Jak zdesperowana Julia przyjmie ciążący na nią obowiązek? Czy uda jej się zagłuszyć pragnienia serca na rzecz rozsądku i podporządkowania się surowej macosze? Książka Kubicza zdradza nie tylko skomplikowane meandry panujących w Starożytnym Rzymie praw i reguł, które obowiązują dosłownie wszystkich, ale i obnażają brutalną prawdę o tym, jak niegdyś zdobywano władzę. Wszystko to otoczone dość barwną opowieścią o relacjach, powiązaniach czy zależnościach między najwyższymi urzędnikami.

Odkrywa przed czytelnikiem mroczną tajemnicę świata, w którym najrozsądniej jest milczeć, a narzędziem do panowania nad mężczyznami są kobiety. Dynastyczne oczekiwania i aspiracje stają się jedyną ambicją, do której należy dążyć za wszelką cenę, nawet za cenę szczęścia własnych dzieci. Nie brakuje też kontrowersji związanych z przemocą domową, zabójstwami mającymi na celu eliminowanie wrogów oraz wszelkich przeszkód w dostępie do najwyższych urzędów.

„Julia. Dom Cezarów” to odkrywanie strona po stronie obłudy, kołtunerii oraz pozornej jedności panującej w domu Augusta. Zdradza, kto jest kim w walce o zaszczyty, urzędy oraz wpływy. Wewnętrzne przepychanki są tak zacięte, iż nie sposób uwierzyć, że precyzyjnie zaplanowane intrygi potrafią być dziełem człowieka. Każdy pragnie jednego: władzy większej od poprzednika i nie cofnie się przed niczym, aby ten cel osiągnąć. W tym całym zamieszaniu nie zauważają, że wokół czai się największy wróg. Dzieci najczęściej stają się częścią tej batalii. Julia musi się odnaleźć w tym skomplikowanym świecie. Jej jedyne zadanie, to przetrwać i zdobyć laur zwycięstwa.

Starożytny Rzym, jaki odkrywa przed nami autor to miejsce, gdzie życie i śmierć nie mają znaczenia, są jedynie przedmiotem targu. Człowiek zaś żyje, dopóki jest potrzebny, a nierząd to jedynie narzędzie dla skorumpowanych polityków łaknących jeszcze większych wpływów nad ludzkością. Nie ma tu miejsca na moralność, miłość czy współczucie. Te emocje zarezerwowane są dla słabych ludzi niedzierżących władzy w rękach. Jedyne, czego należy się jednak obawiać, to gniew bogów. Im należy zawierzyć bezwzględnie.

Gratuluję rozmachu i znajomości tematu. Z pewnością wrócę do lektury, aby jeszcze raz przeanalizować tę niezwykłą, pełną kryminalnych zagadek historię.

Uwielbiam powieści historyczne, szczególnie takie, które ze szczegółami opisują kulturę, tradycje oraz architekturę epoki. To idealne źródło wiedzy dla pasjonatów. Taką książką jest właśnie „Julia. Dom Cezarów” Michała Kubicza.

Opisuje w sposób niezwykle szczegółowy losy córki pierwszego cesarza Rzymu, czternastoletniej Julii, która wkracza w dorosłość. Powoli odkrywa, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pewnego dnia, tuż przed Bożym Narodzeniem do drzwi Nadii puka Natalia i prosi ją o opiekę nad swoją nastoletnią córką będącą jednocześnie jej bratanicą. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nikt nie wiedział o jej istnieniu. Aż do tej chwili. Dorastająca Wiki to nie tylko nieoczekiwana niespodzianka, ale i mnóstwo kłopotów… Co wyniknie z tej sytuacji? I jaką rolę w zamieszaniu odegra przystojny policjant Igor? Tego się przekonacie po przeczytaniu książki Ludki Skrzydlewskiej pt. „Życz mi szczęścia”.

W tej historii znajdziecie wszystko: zagadkę niczym z najlepszego kryminału, gorący romans oraz wciągającą do samego końca fabułę. Jeśli jednak spodziewacie się pięknej, klimatycznej świątecznej opowieści, to będziecie rozczarowani. Tutaj Boże Narodzenie jest jedynie tłem otwierającym i zamykającym perypetie Nadii.

Książka Skrzydlewskiej zawiera w sobie wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji i nie pozwala ani na moment oderwać się od czytania. Tu tutaj przekonujemy się, jak cienka jest granica między nienawiścią a miłością. Intryga w dość zaskakujący sposób łączy się z uczuciami rodzącymi się między dwójką bohaterów. Autorka przekonuje również, że czasem ktoś zupełnie niespodziewany czy nowopoznany może całkowicie zmienić nasze życie. Zaprasza do świata namiętności, tajemnic. Bez ogródek mówi o odrzuceniu.

„Życz mi szczęścia” nie jest też pozbawiona humoru, a bohaterowie mają dość ciekawe perypetie. Na uwagę zwracają ich zagadkowe zachowanie, niedopowiedzenia oraz dziwna chemia, która powoduje, że – mimo iż znamy zakończenie – to dalej chcemy czytać. Książka pokazuje, jak często możemy się mylić w swoich opiniach dotyczących emocji i drugiego człowieka. A wystarczy jedynie zwykła rozmowa, zmiana perspektywy oraz odrobina dobrej woli. Z niedopowiedzeń bowiem rodzą się tylko kłopoty, których u Nadii i Igora nie brakuje. Jak pokazuje Wiki, nastolatkom jest w tym względzie dużo prościej. Oni nie kalkulują. Idą na żywioł. Szkoda, że dorośli tak nie potrafią, a potem wszystko się komplikuje.

Mnie ta historia niesamowicie zaskoczyła, ale też momentami irytowała. Czasem miałam wrażenie, że Nadii te uczucia pomieszały zmysły i traci jasność umysłu. Faktycznie, jak sama twierdziła, zamiast mózgu miała gąbkę, gdy na horyzoncie pojawiał się Igor. Nieco wybrzmiało to infantylnie i służalczo, ale cóż… może niektóre kobiety właśnie takie są. To chyba jedyny minus tej historii. Resztę oceniam bez zarzutu.

Pewnego dnia, tuż przed Bożym Narodzeniem do drzwi Nadii puka Natalia i prosi ją o opiekę nad swoją nastoletnią córką będącą jednocześnie jej bratanicą. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nikt nie wiedział o jej istnieniu. Aż do tej chwili. Dorastająca Wiki to nie tylko nieoczekiwana niespodzianka, ale i mnóstwo kłopotów… Co wyniknie z tej sytuacji? I jaką...

więcej Pokaż mimo to