Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

„Fale” nie są najpopularniejszą książką Virginii Woolf. Nie są nawet tą powieścią, która przyniosła jej popularność. Więc w zasadzie w całym jej dorobku, ta pozycja niczym zanadto się nie wyróżnia. Któż słysząc nazwisko „Woolf” myśli o „Falach”? Zdaje się, że nikt poza mną. Bo zazwyczaj ludziom, którzy choć trochę orientują się w XX wiecznej literaturze angielskiej, cichutki głosik z tyłu głowy szepczę: „Pani Dalloway”, „Do latarni morskiej”, „Pokój Jakuba”, a później w trakcie dyskusji z zaświatów powracają takie nazwy i nazwiska: Bloomsbury Group, modernizm, strumień świadomości, Joyce, Vita Sackville-West, żona, lesbijka, samobójczyni, geniusz… Ale czy te nazwy i nazwiska rzucane mimochodem (choć nie wyzbyte z wewnętrznej ekscytacji) podczas zwyczajnej burzy mózgów, mają jakieś znaczenie dla ogólnego wyrazu tej powieści? Oczywiście, że tak. Dwa twory: książka i jej autor, są niczym ciało i dusza, połączone ze sobą nierozerwalną więzią; gdy przetniesz jedną nić, zniszczysz też tą drugą. Książka jest odzwierciedleniem duszy pisarza, istnieje zawsze tylko połączona z ciałem, wyraża jego pragnienia, słabości, skomplikowane podejście do świata i tym podobne… Wyjątkami od tej reguły są książki naukowe, reportaże (nie autobiograficzne) oraz biografię – w nich znajduje się zaledwie mały ułamek osobowości autora, przywiązany starannie do słupa (jak pies, który musi czekać i słuchać się swojego pana) odgórnych zasad, którymi charakteryzują się te gatunki. Virginia Woolf za przyczynę tego związku, a może czasem romansu gdy obie strony są bardziej kapryśne, niezdecydowane, pisarza i jego twórczości, podaję wieloznaczeniowość słów i rozwijając tę myśl piszę: „Przecież żaden autor nie chcę narzucać czytelnikowi swojego żałosnego charakteru, swoich osobistych sekretów i wad. Ale czy któremukolwiek pisarzowi – który nie jest tylko przepisywaczem – udało się zachować całkowitą bezosobowość? Nie ma rady – zawsze razem z książką poznajemy autora.”

Więcej o wybitnej książce Virginii Woolf (oraz również o samej autorce), można przeczytać na moim blogu: Kultura w notabene -> http://kulturawnotabene.blogspot.com/2020/08/fale-zawsze-pozostaje-we-mni-cos-co.html

„Fale” nie są najpopularniejszą książką Virginii Woolf. Nie są nawet tą powieścią, która przyniosła jej popularność. Więc w zasadzie w całym jej dorobku, ta pozycja niczym zanadto się nie wyróżnia. Któż słysząc nazwisko „Woolf” myśli o „Falach”? Zdaje się, że nikt poza mną. Bo zazwyczaj ludziom, którzy choć trochę orientują się w XX wiecznej literaturze angielskiej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lubimy błyskotki. To co przyciąga wzrok, gdy wszystko inne wydaje się szare. Ale lubimy nie tylko to, że owe błyskotki się błyszczą, ale również, że są prawdziwe – wykonane z czegoś szczerego, podparte jakimś niezaprzeczalnym dowodem. Chciałam sprawdzić ile jest wart proza Olgi Tokarczuk. Chciałam przekonać się jak bardzo złoty jest nobel. Zrobiłam to tak po prostu. Dla własnej zabawy i satysfakcji.
Czasem ciężko sprostać wyzwaniom, jakie stawia przed nami świat. Czasem jest to trudne, może nawet niewykonalne. Lecz czasem warto spróbować – zmierzyć się z prawdą i tym co zostało stworzone nieszczerymi intencjami; Dlaczego wybrałam właśnie „Bieguni”? To proste, skusiło mnie srebro i bursztyny zawarte w okładce tej książki. Dwie dodatkowe, jakby zupełnie niepotrzebne nagrody: Bookera i Nike. Człowiek jest chciwy. Chciałby błyszczeć jeszcze bardziej, niż wydaje się przyzwoite.
Trzy prestiżowe nagrody w literackiej sferze to sporo (niejeden życiowy dorobek niejednego wytrawnego pisarza). Ale to nie znaczenia. „Nie wszystko złoto co się świeci”, choć może nie w tym przypadku… Powiem otwarcie: Tokarczuk na nobla jak najbardziej zasłużyła, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości; „Bieguni” było inne, niż mogłam się spodziewać. To książka podręcznik, księga prawdy, wiedza w pigułce na temat podróży (wewnętrznych – anatomicznych – i zewnętrznych – na ziemi, w powietrzu, oraz wszędzie gdzie zaprowadzi nas los). Bardzo trafnie jej prozę podsumowała Akademia Szwedzka w uzasadnieniu po przyznaniu Literackiej Nagrody Nobla: za wyobraźnię narracyjną, która z encyklopedyczną pasją reprezentuje przekraczanie granic jako formę życia.
Tokarczuk piszę prosto, niekiedy urywanie. Fakty mogłaby zawsze łańcuchem wymieniać po przecinku – tyle ich ma w swym zbiorze. Zaciekawia tym, co ma do przekazania. Mówi obrazami. Sprawia, że wszystko nabiera większego znaczenia; że świat to tylko jedna struktura, prosty schemat do naszkicowania w pośpiechu ołówkiem. Nie daje odpowiedzi. Najwyraźniej wierzy jeszcze w ludzki intelekt. Jest bardzo precyzyjna, szczegółowa. Gwarantuję, nic nie umknie jej przenikliwemu spojrzeniu. Czasem prowadzi operacje. Wkłada białe, nieskazitelne rękawiczki i przygląda się wszystkiemu od wewnątrz, z bliska poznaje to co ukryte, na pierwszy rzut oka niewidoczne. Wszystko skrupulatnie zapisuję. Robi szczegółowe notatki, zupełnie jak początkujący student, który ma w sobie jeszcze odrobinę wewnętrznego zapału. Wydaje się, że jest obiektywna. Tak samo sucha i surowa, jak fakty, które tak zapamiętale przedstawia. Lecz ja dostrzegam w tym coś więcej. Jakiś ukryty upór nagromadzony przez lata, karzący mówić otwarcie o swoich uczuciach. Przecież ludzie zrozumieją. Są bardziej wyrozumiali, niż chociażby pięćset lat temu. W końcu ostatecznie nie jesteśmy od siebie, aż tak różni, jak mogłoby się wydawać; Tokarczuk coś zmienia. Najpierw przedstawia w zupełnie inny, nowatorski sposób. Następnie pyta, lecz tylko retorycznie. A na końcu zmusza do szukania odpowiedzi. Powoduję jakiś nieokiełznany ruch w ludzkich umysłach. Sprawia, że naraz wracamy do pamiętnych słów Kartezjusza „Cogito ergo sum”. Nagle stają się dla nas ważne, bo zakosztowaliśmy prawy o życiu, która bywa męcząca. Może to za proste? Może Sienkiewicz to bardziej odpowiedni kandydat? Zapewne pod pewnymi względami (na pewno przecinkowymi). Ale mnie to aż tak nie przekonuję. Wolę skrajny minimalizm od nadmiernego przepychu. Dlatego krzyknę głośno (co z tego, że sąsiedzi za ścianą usłyszą): Tokarczuk górą! I nie przyjmuję już żadnych sprzeciwów.

Bardziej szczegółową recenzję książki można znaleźć na moim blogu: https://kulturawnotabene.blogspot.com/

Lubimy błyskotki. To co przyciąga wzrok, gdy wszystko inne wydaje się szare. Ale lubimy nie tylko to, że owe błyskotki się błyszczą, ale również, że są prawdziwe – wykonane z czegoś szczerego, podparte jakimś niezaprzeczalnym dowodem. Chciałam sprawdzić ile jest wart proza Olgi Tokarczuk. Chciałam przekonać się jak bardzo złoty jest nobel. Zrobiłam to tak po prostu. Dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W centrum Warszawy, nie opodal Pałacu Kultury mieści się pewna kancelaria prawnicza, w której to niejaka Joanna Chyłka na swym krześle przekleństw zasiada. Pracuję ona w nocy i dnie, bez wytchnienia. Nic więc dziwnego, że taki z niej okrutny stwór bez serca, co to dla swojego opiekuna Oryńskiego żadnej litości nie ma. Sprawy, które prowadzi zazwyczaj wygrywa – bo któżby śmiał się sprzeciwić takiej bezkompromisowej kobiecie? Ale na wszystkich w świecie znajdzie się hak. Dla Joanny Chyłki hakiem może okazać pewien Langer, rzekomy morderca dwóch osób. Sprawa wydaje się prosta: winę oskarżonego widać, jak na dłoni. Więc tym trudniejsze zadanie ma przed sobą pani mecenas, która ma obronić Langera, a nie bynajmniej wymierzyć mu sprawiedliwość.

Czy można popełnić morderstwo w świetle prawa? Co się tak naprawdę liczy dla sędziego słuszność sprawy, czy zgodność z konstytucją? Bo nie wierze, aby jakiekolwiek prawo było w stanie wyznaczać wszystkie zasady, które miały by swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Takie pytania rodzi ta książka. Pozostawia nas ona z jednym wielkim znakiem zapytania – Jak żyć?, pyta. „Kasacja” jest bardzo specyficzna, wręcz kontrowersyjna. Jednych może zachwycać (jak na przykład moją byłą panią z języka polskiego), a drugich doprowadzać do zimnej furii, szczególnie swoim zbyt wulgarnym językiem; Chyłka to typowa „baba z jajami”, twarda niczym skała i uparta nawet bardziej, niż osioł. A Oryński to jej vice versa prawie pod każdym względem. Och jak oni dobrze się uzupełniają. Te napięcie między nimi jest wprost namacalnie wyczuwalne na kartach powieści. Oj, Mrozie, Mrozie powinieneś być przystojnym autorem romansów, skupiającym się na literaturze kobiecej - to by ci wszyło na dobre. To dla mnie dosyć śmieszne, że w prawniczym kryminale znalazłam wątek romantyczny, który jest lepiej zarysowany, aniżeli cała ta sprawa, wokół której toczy się akcja. Choć szczerze mówiąc relacja Chyłka – Oryński, Oryński – Chyłka jest schematyczna przez płytkość stworzonych postaci. Gdybym miała napisać szczegółową charakterystykę głównej bohaterki, to niezmiennie przez cały tekst przejawiały by się synonimy słowa „twarda”, lub „bezwzględna”. A tak to w zasadzie nic więcej nie przychodzi mi do głowy na jej temat. Z Zordonem jest podobnie, ale cóż można począć w wyniku tak wielkiego niedopatrzenia…


Podsumowując: na szczytach stoi „Kasacja” zimna i chłodna, niczym Chyłka w przypływie bezwzględnego uporu, i wiązanki wulgaryzmów. Zewsząd mych uszu dobiega głośni krzyk konkurencji, wspinającej się na szczyt, ale jest tutaj tak ciasno, że wątpię aby ktokolwiek zdołał dołączyć jeszcze do tego zacnego grona „szczęśliwców”. Więc każdy musi pilnować swojego miejsca, w szczególności „Kasacja”, bo w każdej chwili nasi przeciwnicy mogą wykorzystać naszą nieuwagę, wdrapać się na szczyt, zająć nasze miejsce i już nigdy więcej nie odstąpić nam pola. W związku z tym trzeba walczyć okrutnym wulgaryzmami i schematami, by przetrwać.

Bardziej szczegółową recenzję można znaleźć na moim blogu:http://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/10/na-tropie-morderstwa-jak-to-jest-byc.html

W centrum Warszawy, nie opodal Pałacu Kultury mieści się pewna kancelaria prawnicza, w której to niejaka Joanna Chyłka na swym krześle przekleństw zasiada. Pracuję ona w nocy i dnie, bez wytchnienia. Nic więc dziwnego, że taki z niej okrutny stwór bez serca, co to dla swojego opiekuna Oryńskiego żadnej litości nie ma. Sprawy, które prowadzi zazwyczaj wygrywa – bo któżby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na pewnej wyspie od lądu oddalonej, mieszkało sobie dziesięciu żołnierzy, skazanych na wieczną niewolę. Wyspę opuścić nie zdołali, choć bardzo się starali. Współpracę podjąć chcieli, lecz przez to jeszcze szybciej wszyscy poginęli. Ratunku nie ma, więc ze śmiercią pogodzić się trzeba. A smutno umierać na wyspie, tak po prostu bez powodu. Bez sztormu żadnego. Bez wiatru mocnego. Ani też bez winy – choć ona jednak gdzieś pod pozorami się kryję; Tak oto dziesięciu hardych żołnierzyków na wyspę zawitało i tam też już po kres swoich dni pozostało.

„I nie było już nikogo” to najlepszy kryminał Agaty Christie, jakie do tej pory przeczytałam. Trzymający w napięciu, błyskotliwy i pomysłowy. Prawdziwa literacka gratka dla wszystkich, którzy nie boją się swojego serca – bo książka ta właśnie tam trafia, uderza celnie w sam środek i na długo tam pozostaje; Ta powieść nie jest zwykłym przerywnikiem, czy preludium do zapomnienia. Nie, ona ma w sobie jakąś głębie, przekaz, czyli na ogół coś nietypowego dla pustej, rozrywkowej literatury kryminalnej. „I nie było już nikogo” rodzi w nas naprawdę ważne pytania. Czy nasze złe czynny, o których próbujemy ciągle zapomnieć zasługują na niemalże boską karę? A może to my sami powinniśmy wymierzy sobie sprawiedliwość? Co jest lepsze długie życie z niegasnącymi wyrzutami sumienia, czy może szybka śmierć zadana sobie, jakoby z litości? Takie podstawowe pytania budzi w nas ta książka. Myślę, że warto poszukać na nie odpowiedzi, w samotności; A gdyby książka to, było by dla Was za mało, to spokojna głowa, jest jeszcze miniserial, równie świetny i zasługujący na uwagę, co sama książka - „And Then There Were None”, 2015 rok, trzy odcinki, można je znaleźć na CDA tutaj.

Podsumowując: z samotnej wyspy położonej niedaleko brzegu, można powrócić jeszcze bardziej samotnym, lub nie wrócić wcale. Na wszystko co się dzieje wokół można znaleźć odpowiedzi w nas samych. Jest to bardzo przydatne, kiedy wszyscy z różnych przyczyn nas opuszczą, kiedy będziemy samiuteńcy jak najmniejszy palec, kiedy my również będziemy chcieli „zniknąć” z tego świata… „I nie było już nikogo”.


Bardziej szczegółową recenzje można znaleźć na moim blogu: http://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/10/na-tropie-morderstwa-dlaczego-tak.html

Na pewnej wyspie od lądu oddalonej, mieszkało sobie dziesięciu żołnierzy, skazanych na wieczną niewolę. Wyspę opuścić nie zdołali, choć bardzo się starali. Współpracę podjąć chcieli, lecz przez to jeszcze szybciej wszyscy poginęli. Ratunku nie ma, więc ze śmiercią pogodzić się trzeba. A smutno umierać na wyspie, tak po prostu bez powodu. Bez sztormu żadnego. Bez wiatru...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Theo żyję, jak każdy. No może prawie, jak każdy. Bo, powiedzmy sobie szczerze, nie każdy może „pochwalić się” ojcem alkoholikiem, który z niewiadomych przyczyn opuścił swoją „starą” rodzinę (zabierając ze sobą drogocenne przedmioty i oszczędności), by zacząć wszystko od nowa gdzieś indziej. Nie mniej jednak Theo był w miarę szczęśliwy mieszkając sobie spokojnie z matką i zajmując się swoimi codziennymi, trywialnymi sprawami. Ale ta „sielanka” nie trwała długo, bo zakończył ją gwałtownie wybuch, który zabrał ze sobą matkę Theo, oraz jego stare beztroskie życie. Owa katastrofa miała miejsce w galerii sztuki, która w trakcie tego „zamachu” została bezbożnie okradziona z kilku wspaniały, drogocennych dzieł. „Szczygieł” obraz Carela Fabritiusa jest jednym z zaginionych; A ukradł go nie kto inny, jak nasz „ukochany” Theodore Decker, który ratując się z wybuchu, postanowił również uratować (i później zatrzymać) sławne dzieło z 1654 roku. I tak oto rozpoczyna się długa podróż, w której chłopak będzie musiał zmierzyć się z: upałem i rozpustą panującą w Las Vegas; labiryntem drogocennych, zakurzonych antyków; ciemnym, tajemniczym, nieobliczalnym Amsterdamem; oraz ze swoim życiem i samym sobą. Tak prezentuje się „Szczygieł” – trzecia, nagrodzona Pulitzerem powieść Donny Tartt – autorki tajemniczej, inteligentnej i nieobliczalnej, która już od lat zadziwia ludzi z całego świata swoimi pomysłami, stylem, oraz niebywałym wyczuciem językowy.

...

Podsumowując: powieść „Szczygieł” autorstwa Donny Tartt, to genialna książka o życiu, pięknie i mierzeniu się z samym sobą. Serdecznie polecam ją wszystkim – bez wyjątku.

Bardziej szczegółową recenzję można znaleźć na moim blogu: http://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/08/szczygie-czyli-duga-prawdziwa-powiesc-o.html

Theo żyję, jak każdy. No może prawie, jak każdy. Bo, powiedzmy sobie szczerze, nie każdy może „pochwalić się” ojcem alkoholikiem, który z niewiadomych przyczyn opuścił swoją „starą” rodzinę (zabierając ze sobą drogocenne przedmioty i oszczędności), by zacząć wszystko od nowa gdzieś indziej. Nie mniej jednak Theo był w miarę szczęśliwy mieszkając sobie spokojnie z matką i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W pociągu z pozoru zwyczajnym siedzą z pozoru zwyczajni pasażerowie. Pociąg, który Orient Express się zowie, mknie przez pola, doliny i lasy, by zadanie powierzone wykonać i wszystkich pasażerów bezpiecznie do celu „oddać”. Wszystko swoim zwykłym rytmem płynie, aż tu nagle noc zapada, pociąg w zaspę wpada… i życie jedno w proch się obraca. Cóż teraz począć? Jak dalej jechać, gdy Panna Śmierć odziana w białą szatę, nie pozwala z zaspy wyjechać? Na szczęście ktoś mądry i mniej zwyczajny, niż reszta, poważył się na pojedynek wezwać, tego co życia linę odważył się zerwać.

W „Morderstwie w Orient Expressie” została sprytnie wykorzystana zasada zbiorowej odpowiedzialności – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Więc kto zabił? A no… wszyscy. Z wyjątkiem Herkulesa Poirota, który oprócz swej rosnącej z dnia na dzień pychy, jest czysty, niczym łza; Tego się nie spodziewałam. Ba! Myślę wręcz, że tego nikt się nie spodziewał. A jeżeli już taki delikwent by się gdzieś znalazł, to posyłam w jego stronę pięć głębokich ukłonów podziwu, za dokonanie rzeczy (prawie) niemożliwej.
Cóż mogę więcej rzecz? Styl pisania prosty, ale przejrzysty i przemyślany. Bohaterowie prawdziwi, dobrze wykreowani. Fabuła świetna, miejscami nawet intrygująca. A zakończenie… istne arcydzieło. Nić utkana z taką dokładnością i zapałem, że nobla, nobla proszę – dla tej niezwykle zdolnej „pajęczycy”…

Podsumowując: serdecznie zachęcam do głębszego pochylenia nad temat morderstwa i jego skutków. Co Wy byście zrobili gdybyście zostali sam, na sam z największym zbrodniarzem tego świata? Sięgnęlibyście po broń, czy po Wasze osobiste pokłady miłosierdzia?; W tych rozważaniach pomocna może okazać się powieść kryminalna „Morderstwo w Orient Expressie”, autorstwa Agaty Christie. Liczę, że ta książka okaże się dla Was interesującą, głęboką lekturą, godną przeczytania

Bardziej szczegółową recenzję można znaleźć na moim blogu: http://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/09/na-tropie-morderstwa-christie.html

W pociągu z pozoru zwyczajnym siedzą z pozoru zwyczajni pasażerowie. Pociąg, który Orient Express się zowie, mknie przez pola, doliny i lasy, by zadanie powierzone wykonać i wszystkich pasażerów bezpiecznie do celu „oddać”. Wszystko swoim zwykłym rytmem płynie, aż tu nagle noc zapada, pociąg w zaspę wpada… i życie jedno w proch się obraca. Cóż teraz począć? Jak dalej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do domu wchodzi morderca. Zabija każdego na swojej drodze – mamę, tatę, córkę - jedynie najmłodszemu dziecku szczęśliwy przypadek (czasami powiernik naszego życia) sprawia, że dziecku udaje się przerwać. Owo dziecko trafia na zabytkowy cmentarz, gdzie „musi uczyć się życia od umarłych”, którzy zdecydowali się objąć nad nim opiekę. Tak sobie żyje tańcząc Makabrela i czeka na swój koniec – który może przyjść szybciej, niż powinien. Bo niedoszły morderca chowa się tuż za rogiem, by dokończyć rozpoczętego sprzed laty dzieła.

I to jest właśnie Neil Gaiman, największy współczesny cudotwórca. (Recenzję „Gwiezdnego pyłu”, pierwszej książki Gaimana, którą przeczytałam możecie znaleźć tutaj.) Nie wiem skąd ten autor czerpie pomysły. Wydaje mi się, że na jego ramieniu siedzi ciągle mały, niewidoczny skrzat, który szepcze mu do ucha tajemnicze słówka, podsuwając różne niekonwencjonalne rozwiązania. Chciałam przez to powiedzieć, że podziwiam Cię, szanowny panie Gaimanie za twoją bujną wyobraźnie, po której można się spodziewać naprawdę wszystkiego. Myślę nie ma lepszego autora literatury fantasy, który byłby w stanie tak zaskoczyć czytelnika swoimi surrealistycznymi pomysłami. Pamiętam doskonale, lekturę „Gwiezdnego pyłu”, nie mogłam się nadziwić, dziwnością tej powieści. To było tak, jakbym szła tajemniczą, ciemną ścieżką w ciągu nocy, wiedziała, że coś za chwilę wyskoczy zza rogu, ale i tak pomimo to, gdy nadeszłaby chwila próby i tak bym się tego przestraszyła. Z książkami Gaimana jest tak samo, tylko że w bardziej pozytywnym znaczeniu. Teraz już się przyzwyczaiłam. Wiem, że nie mogę się nigdy niczego spodziewać, bo albo się zawiodę, ponieważ będę oczekiwała czegoś lepszego, albo po prostu zaskoczę się tak, że uznam dany pomysł za absurdalny, bezsensowny, czy niepotrzebny. A tak, kiedy człowiek pozbywa się tych uprzedzeń, jest wolny, nieograniczony żadnymi swoimi ograniczonymi pomysłami
„Księga Cmentarna” opowiada historię chłopca, którego wychowały duchu. Nik Owens jest bardzo niezwykłym młodzieńcem. Jest w nim więcej niezwykłości, niż w każdym z nas. Ale to przez miejsce, w którym dorastał. Bo wychować kogoś „normalnego” w duchu przeszłości, wcale nie jest tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Lecz najbardziej absurdalne wydaje się to, że faktycznie można zwyczajnie żyć na cmentarzu – w miejscu, które z pozoru jest doskonałym antonimem wszystkiego, co oddycha. Ale tu nie chodzi o miejsce, tylko o ludzi, którzy go tworzą. „Dom - to tam, gdzie choćby pod gołym niebem ludzie są razem”. To prawda. Więc w zasadzie nie ważne, jak i gdzie żyjemy, liczy się to z kim, i w jaki sposób;
Podsumowując: „Księga Cmentarna” autorstwa Neila Gaimana, to bardzo dobra książka, opowiadające o życiu i śmierci, przyjaźni i samotności, oraz rodzinie, którą tworzą ludzie – ich wady, zalety i serce. Serdecznie polecam, nie tylko oddanym fanom, naszego brytyjskiego cudotwórcy, ale również innym czytelnikom. Ta powieść do niezłe preludium, do czegoś większego.

Bardziej szczegółową recenzję można znaleźć na moim blogu: https://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/09/ksiega-cmentarna-czyli-opowiesc-o-tym.html

Do domu wchodzi morderca. Zabija każdego na swojej drodze – mamę, tatę, córkę - jedynie najmłodszemu dziecku szczęśliwy przypadek (czasami powiernik naszego życia) sprawia, że dziecku udaje się przerwać. Owo dziecko trafia na zabytkowy cmentarz, gdzie „musi uczyć się życia od umarłych”, którzy zdecydowali się objąć nad nim opiekę. Tak sobie żyje tańcząc Makabrela i czeka na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Grace, Helen i Judy połączyło San Francisco i trudna przeszłość, oraz ich samotność, która niepocieszona brakiem jakichkolwiek towarzyskich rozrywek, sama wybrała sobie towarzystwo. Czy można mówić o przeznaczeniu? Czasami tak, czasami nie… Ale w tym wypadku na pewno tak. Bo nie ma innego słowa, niż przeznaczenie, które mogłoby opisać początek relacji tychże dziewczyn. Bo dzieliło ich wszystko, a zdaje się, że połączyło tylko San Francisco, a w zasadzie nocny klub Forbidden City, który sprawił, że ich historia potoczyła się tak, a nie inaczej. I warto by było jeszcze dodać, iż ta opowieść ma swój początek w roku 1938. A opowiada ona nie tylko o przyjaźni, ale również o tolerancji, chińskim tańcu orientalnym, oraz kłamstwach i sekretach, które skrywają przed sobą, nawet najlepsze przyjaciółki…
Przyjaźń, to dość chwytliwy temat w literaturze. Bo albo ktoś ma przyjaciół, którzy są dla niego opoką w radzeniu sobie z innymi problemami, albo jest samotny, opuszczony przez cały świat i jego głównym problem jest właśnie ich brak [przyjaciół]. Wobec tego książka Lisy See nie powinna być czymś szokującym, czy nadzwyczajnym. Bo „Chińskie lalki” traktują o przyjaźni, o tej nietypowej relacji, która może się zrodzić pomiędzy trzema samotnymi, młodymi kobietami; Tematy „oklepane” można przedstawić na milion różnych sposobów. I nawet pomysł milionowy pierwszy może okazać się bestsellerem, czy czymś wyjątkowym. Bo czasami (a może nawet i zawsze) nie chodzi o oryginalność, o przedstawienie czegoś, czego jeszcze nie było, zarówno w świecie literackim, jak i rzeczywistym, ale o sposób wykonania tego. „Chińskie lalki”, to poniekąd książka biograficzna, lecz swą formą i stylem narracji, nie przypomina powieści biograficznej wcale! Mało tego, Lisa See wplotła w tę lekturę fragment swojej duszy, który przemienił coś „zwyczajnego”, w coś „nadzwyczajnego”. Więc jednak nie jest to kolejna książka o przyjaźni. Lecz jedyna i niepowtarzalna powieść o przyjaźni zabójczej, taka jak ta. I choćby było miliony tym podobnych książek, to w gąszczu nich „Chińskie lalki” będą odstawać i rzucać się od razu w oczy.
Podsumowując: serdecznie, a może i gorąco (jak kto woli) polecam nieśmiertelną powieść Lisy See pt. „Chińskie lalki”, która opowie wam historię o tym jak osiągnąć sukces głoszenia prawdy; jak (nie)żyć w trójkącie; oraz jak (nie)tolerować nietolerancji. A to wszystko w rytmach tradycyjnego, chińskiego orientalnego tańca; Panie i Panowie przygotujcie się na niezapomniane widowisko. Takie wrażenia, tylko u nas. Czy jesteście gotowi, na tę rozkosz dla Waszych oczu? (W końcu będę tu tańczyć nie lada ślicznotki.) Tak? Więc zaczynamy!

Bardziej szczegółową recenzję można znaleźć na moim blogu: http://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/09/chinskie-lalki-czyli-o-trzech-duszach.html

Grace, Helen i Judy połączyło San Francisco i trudna przeszłość, oraz ich samotność, która niepocieszona brakiem jakichkolwiek towarzyskich rozrywek, sama wybrała sobie towarzystwo. Czy można mówić o przeznaczeniu? Czasami tak, czasami nie… Ale w tym wypadku na pewno tak. Bo nie ma innego słowa, niż przeznaczenie, które mogłoby opisać początek relacji tychże dziewczyn. Bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W wyniku pewnych okoliczności bogata i poważana rodzina Marchów, traci swój majątek. Od tej pory cztery siostry: Meg, Jo, Beth i Amy, wraz ze swoją matką wiodą bardziej skromne, aczkolwiek nie mniej szczęśliwe życie. Dziewczynki swoim optymizmem i radością starają się urozmaicić sobie swoje codzienne obowiązki. Ze wszystkich sił pragną być dobre, bezinteresowne i pokorne, by ich ojciec po powrocie z wojny secesyjnej mógł być z nich dumny.
To była książka słodka, niczym najsłodszy pszczeli miód. Czytało się ją szybko i nad wyraz przyjemnie; Miałam wrażenie, że płynę. Wiosłuję, ale nie męczę się zbytnio. Podziwiam wspaniałe widoki i uśmiecham się szczerze. Bo może i naprawdę płynęłam, tylko, że bez łodzi i oceanu, i tylko z książką w ręce;
Nie żałuję, że przeczytałam tę książkę, bo wiem, że wybrałam właściwie; Bo czasem nasze drogi splatają się po to by się w końcu rozdzielić i pozostawić za sobą historię, taką jak ta, która ma być pomocną opowiastką na drodze innych, zagubionych dusz.

Bardziej szczegółową recenzję tej powieści można znaleźć na moim blogu: https://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/09/mae-kobietki-czyli-po-prostu-usmiechnij.html

W wyniku pewnych okoliczności bogata i poważana rodzina Marchów, traci swój majątek. Od tej pory cztery siostry: Meg, Jo, Beth i Amy, wraz ze swoją matką wiodą bardziej skromne, aczkolwiek nie mniej szczęśliwe życie. Dziewczynki swoim optymizmem i radością starają się urozmaicić sobie swoje codzienne obowiązki. Ze wszystkich sił pragną być dobre, bezinteresowne i pokorne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bilbo Baggins mieszkał sobie spokojnie pod Pagórkiem – jadał regularne posiłki, palił fajkę przed domem, oraz zapraszał gości na popołudniową herbatkę, słowem żył, jak każdy szanujący się (i szanowany) hobbit. Wszystko zmieniło się wraz z zjawieniem się Gandalfa – wielkiego, potężnego czarodzieja – który zauważył coś w niepozornym panu Bagginsie i zaproponował mu udział w wyprawie pod Samotną Górę. Bilbo wiedziony jakimś nieokreślonym impulsem (pewnie przez cząstkę krwi Tuków, która w nim nadal płynęła) wyruszył wraz z trzynastoma krasnoludami i jednym czarodziejem, na największą podróż jego życia – tam i z powrotem.
Chyba już każdy z nas zna dobrze „Hobbita”, bo jak nie czytał książki, to zapewne oglądał film, a właściwie filmy, które Peter Jackson nakręcił na jej podstawie. Lecz my odsuńmy dzisiaj na bok wspaniały świat kinematografii i skupmy się na jeszcze lepszej rzeczy – prozie Tolkiena. Nie od teraz wiadomo, że niektórzy pisarze mają większy talent, czy może, jakby to ująć bardziej delikatnie, predyspozycję, od innych. Tolkien oczywiście zalicza się do tej pierwszej grupy szczęśliwców urodzonych pod wyjątkową gwiazdą. Czytałam już kiedyś „Hobbita”, zrobiłam to ponownie, ponieważ miałam nieodparte wrażenie, że za pierwszym razem nie doceniłam dostatecznie dobrze języka i stylu pisania autora. A jest (jak to się mówi) na czym oko zawiesić. Niekończące się szczegółowe opisy, wymyślne, aczkolwiek nadal proste nazwy własne oraz ten cudowny i wyjątkowy świat przedstawiony, który nie pozwala ani na moment oderwać się od lektury. Wprost nie mam słów, aby nakreślić Wam barwność, niezwykłość i nieszablonowość stylu pisania Tolkiena. Byli (a w zasadzie nadal są) na tej ziemi ludzie wyjątkowi. Ludzie posiadający zadziwiające talenty, zdolności… o których nie jeden, przeciętny szary człowiek myśli nocami. John Ronald Reuel Tolkien stworzył od podstaw własny język, napisał „Hobbita”, oraz równie znaną (jak nie i bardziej popularną) trylogię „Władca pierścieni” (więcej o samym autorze napiszę w następnym wpisie, który ukaże się już 13.08.19r.). Kto, jak to, ale taka szycha, autorytet w literaturze fantasy nie mógłby stworzyć książki przeciętnej – jego powieść już 1937 roku, po jej oficjalnej publikacji, przyniosła mu rozgłos na całym świecie.
Serdecznie polecam.

Bardzie szczegółową recenzję możecie przeczytać na mim blogu: http://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/08/hobbit-czyli-o-pewnych-dugich-wakacjach.html

Bilbo Baggins mieszkał sobie spokojnie pod Pagórkiem – jadał regularne posiłki, palił fajkę przed domem, oraz zapraszał gości na popołudniową herbatkę, słowem żył, jak każdy szanujący się (i szanowany) hobbit. Wszystko zmieniło się wraz z zjawieniem się Gandalfa – wielkiego, potężnego czarodzieja – który zauważył coś w niepozornym panu Bagginsie i zaproponował mu udział w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wielki Brat patrzy. Wielki Brat obserwuje. Wielki Brat zawsze jest przy Tobie. To kwintesencja opowieści o alternatywnym, totalitarnym świecie, od którego dzieli nas tylko krok… Winston Smith byłby niewyróżniającym się dojrzałym mężczyzną, gdyby nie jedna rzecz, którą jego świat mógłby mu zarzucić. A mianowicie myślenie. Ponieważ Winston myśli, analizuje i codziennie popełnia tę samą myślozbrodnię, zastanawiając się nad motywem, i przyczyną działań rządzącej partii. To prowadzi go do coraz większego buntu, a bunt w 1984 może się skończyć tylko jednym – śmiercią. I chociaż Winston wie, że już jest martwy, to nadal nie zaprzestaje swoich działań, ponieważ wierzy w lepszy świat. A ten nikły promyk nadziei jest jego prawdziwym szczęściem.
„Rok 1984” znacząco różny się od lat 80 jakie znamy. Ponieważ w totalitarnym świecie podzielonym na trzy kraje: Oceanie, Eurazję i Wschódazję, nie ma miejsca na bujne fryzury, szalone imprezy, czy znaczący rozkwit kina (mnie przynajmniej z tym kojarzą się lata 80 ubiegłego wieku). Zamiast tego mamy do czynienia z wszechogarniającą biedą, nędzą i złudnym poczuciem, że jest lepiej niż było kiedyś. W przedstawionym świecie najważniejszy jest Wielki Brat i ideologia Partii. Aby podporządkować sobie społeczeństwo, Partia stworzyła nowe zasady funkcjonowania świata. Zaczęła kreować wedle własnego zamysłu teraźniejszość, przyszłość i przeszłość. Tak przeszłość. Ponieważ Partii nie wystarczało istnienie tylko i wyłącznie od danego momentu w przeszłości, ona chciała istnieć już zawsze, zarówno w tym co było, jak i w tym co będzie. Ponadto wprowadziła zasadę jednomyślności - ten kto choćby pomyśli źle, lub inaczej niż Wielki Brat, popełni myślozbrodnię, a myślozbrodnia to jedno z największych przestępstw jakie istniało w totalitarnym 1984 roku. Żeby tego uniknąć Partia wpadła na kolejny „cudowny” pomysł – zamontowania tzw. teleekranów, które nie tyle miały przekazywać najnowsze komunikaty Partii, co przede wszystkim, obserwować i wyłapywać choćby najdrobniejszych przestępców. Jakby tego wszystkiego było mało, trwa nieustanna wojna, z pozostałymi dwoma krajami. A to z kim Oceania prowadzi obecnie wojnę, nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ: a) życie mieszkańców wcale nie ulega zmianie i b) nawet jeśli wróg Oceanii zmienia się co jakiś czas, to i tak Partia uparcie twierdzi, że owo państwo było ich wrogiem zawsze, a to co mówi Partia jest niepodważalną prawdą. W tym świecie Winston Smith jest pracownikiem Ministerstwa Prawdy, który próbuję być kimś więcej niż tylko pionkiem, ale wie również, że jego myśli to przestępstwo.
Podsumowując, książka „Rok 1984” autorstwa Georga Orwella, to kompletna opowieść o przeszłości, przyszłości i ciągle poszukiwanej wolności. Tej powieści nie można tylko przeczytać, ją trzeba przeżyć. Ponieważ totalitaryzm to nieśmiertelna choroba, która może ukrywać się nawet pod maską demokracji.

Bardziej szczegółową recenzje można znaleźć na moim blogu:
https://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/07/rok-1984-czyli-o-prawdziwej-wolnosci.html

Wielki Brat patrzy. Wielki Brat obserwuje. Wielki Brat zawsze jest przy Tobie. To kwintesencja opowieści o alternatywnym, totalitarnym świecie, od którego dzieli nas tylko krok… Winston Smith byłby niewyróżniającym się dojrzałym mężczyzną, gdyby nie jedna rzecz, którą jego świat mógłby mu zarzucić. A mianowicie myślenie. Ponieważ Winston myśli, analizuje i codziennie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mały Książę Paweł Pawlak, Antoine de Saint-Exupéry
Ocena 8,1
Mały Książę Paweł Pawlak, Antoi...

Na półkach: , , ,

Zastanawiałam się kto jest głównym bohaterem tej powieści. Czy jest to bezimienny narrator, czy może tytułowy Mały Książę? Trudno powiedzieć, ponieważ wydarzenia opisane w książce są opowiadane z perspektywy dorosłego pilota, który dzieli się z czytelnikiem historią poznania tajemniczego przybysza z innej planety. Właśnie, to jasnowłosy chłopiec jest głównym tematem tej powiastki. W takim razie jak można wyznaczyć głównego bohatera, skoro obie historie są ze sobą związane? Moim zdaniem to kwestia sporna – nierozwiązalna. Oczywiście można by było polemizować w tym temacie, ale po co? Niemniej jednak książka opowiada o dwóch zupełnie różnych światach: dorosłych i dzieci. Te dwie rzeczywistości zderzają się ze sobą gwałtownie, szczególnie podczas wycieczki Małego Księcia po sąsiednich planetach. Mały Książę to symbol dziecięcej niewinności i niezmierzonej ciekawości. Natomiast Król, Próżny, Pijak, Bankier, Latarnik, Geograf to przedstawiciele pewnych, często spotykanych zachowań dorosłych. Antoine de Saint-Exupéry w tych krótkich spotkaniach w nieco satyryczny sposób ukazuje stosunek dorosłych do świata, dzieci i rzeczy mniej ważnych (niepoważnych). Oczywiście tych krótkich fragmentów, jaki i całej książki nie można traktować dosłownie. „Mały Książę” to przypowieść, która ma pokazać nam schematyczne funkcjonowanie świata, a nie przedstawić logiczną historię opartą na faktach. Ta zasadnicza różnica usprawiedliwia wszelką magiczność i symbolikę, która może być przeróżnie interpretowana. I to właśnie sprawia, że książka „Mały książę” jest zaliczana do powieści uniwersalnych. Ponieważ z tej lektury możemy garściami, niczym z Biblii, czerpać prawdy o życiu i nas samych.
Po przeczytaniu „Małego Księcia” mogę stwierdzić, iż autor powieści był bardzo mądrym człowiekiem. W prozie Antoine’a de Saint-Exupéry’ego wydać wyraźnie jego zainteresowanie światem i naturą ludzką. Autor pisał krótko, zwięźle, zrozumiale i na temat. Ja osobiście uważam jego styl pisania za piękną kwintesencję literatury, w której prawdziwie piękno tkwi w prostocie. Oczywiście uwielbiam wspaniałe, rozbudowane opisy na miarę Tolkiena, lecz taki język autora przekreśla automatycznie uniwersalność utworu. Owszem „Władca pierścieni”, czy „Hobbit”, to powieści kultowe i ponadczasowe, lecz nie uniwersalne. Ponieważ rozbudowany język autora sprawia, że jakieś grono czytelników nie jest zainteresowane prozą tego pisarza. W takim wypadku utwór, choć absolutnie genialny, nie jest uniwersalny, bo brak mu prostoty, która nikogo nie odrzuca. Po za wspaniałym językiem w „Małym Księciu” znajdziemy jeszcze pasjonujące ilustracje, które nadają powieści barwności i lekkości. Ponieważ nie istnieje prostszy sposób przekazania wiedzy, niż za pomocą rysunku, czy obrazu, który sprawia, że łatwiej przyswajamy zawarte w tekście treści;
Podsumowując: zachęcam wszystkich do czytania i czerpania z mądrości „Małego Księcia”. Gwarantuję, że za każdym razem, kiedy będziecie czytać tę powieść jeszcze raz, odnajdziecie w niej coś zupełnie nowego, czego nie zauważyliście wcześniej. Polecam.

Bardziej szczegółową recenzje można znaleźć na moim blogu:
https://kulturawnotabene.blogspot.com/search?q=ma%C5%82y+ksi%C4%85%C5%BC%C4%99

Zastanawiałam się kto jest głównym bohaterem tej powieści. Czy jest to bezimienny narrator, czy może tytułowy Mały Książę? Trudno powiedzieć, ponieważ wydarzenia opisane w książce są opowiadane z perspektywy dorosłego pilota, który dzieli się z czytelnikiem historią poznania tajemniczego przybysza z innej planety. Właśnie, to jasnowłosy chłopiec jest głównym tematem tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Wielki Gatsby”, to powieść chciałoby się rzec równie wielka, co opisujący ją przymiotnik. Lecz książka Francisa Scotta Fitzgeralda, pomimo bujnych pozytywnych opinii, jakie słyszałam na jej temat, nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia, jak mogłabym się spodziewać na początku lektury. Doskonale pamiętam moment, w którym pierwszy raz sięgnęłam po tę powieść. Długo czekałam na przeczytanie tej książki i kiedy w końcu zabrałam się za nią, zdziwiłam się przeczytawszy pierwszą jej stronę. Od samego początku myślałam, że „Wielki Gatsby” to książka napisana przez samego „wielkiego” Gastby’ego. Cóż, najwyraźniej pan Gatsby nie zaszczycił nas swoją wspaniałą prozą…. Zaintrygował mnie ten nowy bohater. „Kto to jest?”, pytałam siebie, raz za razem. Pozornie długo nie musiałam czekać na odpowiedź na moje pytanie (podstawowe informacje na temat głównego bohatera zostały podane już na pierwszych stronach książki), lecz mi chodziło o takie prawdziwe, wewnętrzne poznanie, które powie mi z kim tak naprawdę mam do czynienia.
W moich poszukiwaniach przełomowym momentem okazała się propozycja pracy, złożona przez Gatsby’ego. Jay chciał odwdzięczyć się Nickowi za zaproszenie Daisy na herbatę, związku z tym zaproponował mu prosty zarobek. Nick odmówił. Cieszę się, że tak zrobił, ponieważ pokazał przez to, że przyjacielska pomoc nie musi wiązać się z korzyściami finansowymi. W końcu istnieje jeszcze coś takiego, jak bezinteresowna przysługa, która nie czeka na rewanż. Po za tym Nick nie chciał pracy ofiarowanej, jakby z litości. Wolał swoje uczciwie, aczkolwiek ciężko zarobione pieniądze, od prostego zastrzyku gotówki na boku. Ta, można by rzec, uczciwość przekonała mnie o zaletach charakteru Nica Carraway’a. Ale wróćmy może do początku powieści, w końcu nie wszyscy znają fabułę „Wielkiego Gatsby’ego”.
W 1920 roku Nick Carraway przyjeżdża na Wschodzie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Wynajmuję niewielki domek (za 80 dolarów miesięcznie) w eleganckiej dzielnicy West Egg. Nick miał o tyle szczęścia – bądź wręcz przeciwnie – że wprowadził się, dosłownie na podwórko najsłodszej śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. Mieszkał między ogromną rezydencją tajemniczego Jay Gatsby’ego, a równie wielkim pałacem (mieszczącym się po przeciwnej stronie zatoki) jego bogatej kuzynki Daisy. Pewnego dnia Nick wybiera się w odwiedziny do swoich „sąsiadów” z naprzeciwka. Spotyka tam piękną golfistkę Jordan Baker, która często bywa na imprezach Gatsby’ego. Wkrótce chłopak otrzymuje zaproszenie od swojego sąsiada, na jedną z licznych jego balang. Zaciekawiony Nick z chęcią udaje się na przyjęcie; Jeżeli czasem stoimy przed trudnym wyborem, który może zmienić nasze życie, zastanawiamy się jaką ścieżkę mamy obrać. Nick wybrał drogę prowadzącą wprost
w ramiona Jay Gatsby’ego;
„Wielki Gatsby” to książka, która doskonale oddaje prosperitę, jaka zapanowała po I wojnie światowej. Ludzie chcieli w jednej chwili nadrobić stracone lata, romansowali, kosztowali różnych trunków i balowali do późnych godzin nocnych… Może już powieść Fitzgeralda, wyda nam się ciut starodawna (przyznaję, że w otaczającej nas rzeczywistości, brak Internetu i telefonów komórkowych, może doskwierać czytelnikowi na każdym jego literackim kroku), ale bynajmniej nie mnie aktualna. Nie dziwie się, że często w amerykańskim liceach nauczyciele omawiają tę książkę. To ważna lektura dla młodych Amerykanów, którzy mogą jeszcze marzyć o amerykańskim śnie… Jednakże, to równie ważna lektura dla nas wszystkim. W końcu każdego dotyczą książki o niespełnionych marzeniach… Cóż, taki już nas los – nie możemy mieć wszystkiego, czegokolwiek byśmy zapragnęli… i dzięki Bogu, że tak jest. Bo któż z nas cieszyłby się z nowo otrzymanych możliwości, skoro wiedziałby, że (np. za pomocą nieograniczonych środków finansowych) sam mógłby je sobie zapewnić?

Pełną, bardziej szczegółową recenzje można znaleźć na moim blogu:
https://kulturawnotabene.blogspot.com/2019/07/wielki-gatsby-czyli-o-wielkich.html

„Wielki Gatsby”, to powieść chciałoby się rzec równie wielka, co opisujący ją przymiotnik. Lecz książka Francisa Scotta Fitzgeralda, pomimo bujnych pozytywnych opinii, jakie słyszałam na jej temat, nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia, jak mogłabym się spodziewać na początku lektury. Doskonale pamiętam moment, w którym pierwszy raz sięgnęłam po tę powieść. Długo czekałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Genialna książka! Coś co zachwyca, porusza i sprawia, że uświadamiamy sobie prawdę o życiu - o wadzę podejmowanych decyzji i dokonanych czynów.

Genialna książka! Coś co zachwyca, porusza i sprawia, że uświadamiamy sobie prawdę o życiu - o wadzę podejmowanych decyzji i dokonanych czynów.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wilki finał trylogii snów. Daj się ponieść sennej rzeczywistości!
Problemy Liv wcale się nie rozwiązały. Wręcz przeciwnie przybyło ich w zdwojonej ilości...
Śnienie na jawie daje ludziom wiele możliwości, ale i przynosi nie lada zagrożenia. Posiadając osobisty przedmiot jakieś osoby i pokonując zabezpieczenie możemy bez problemu wkraść się do snu (w zasadzie)każdego kogo tylko zechcemy. Możemy nie tylko wpływać na jego sny, ale też w pewien sposób je kontrolować. Dobrze, ale w takim razie jakie zagrożenie może nam to przynieść? A no takie, że jeśli nabawimy się wrogów (np. Anabel) to możemy no nie wiem... już się nie obudzić?
Zapadnięcie w wieczny sen to nie wszystko... Ktoś zaczyna kontrolować inne osoby - i to na jawie...
Jak Liv, Henry i Garson poradzą sobie z tym problemem? Przekonajcie się sami czytając Trzecią księgę snów!

Pierwsze dwa tomy podobały mi się, ale to właśnie ta książka potwierdziła status, że książki Krestin Gier są po prostu bardzo dobre i aż trudno się przy nich nie śmiać! "Silver. Trzecia księga snów." to książka, w której znajdziecie: absurdalnie śmieszne sytuacje, więcej akcji, niż w poprzednich tomach, oraz skomplikowanie wątków miłosnych. Czegoż więcej chcieć od zabawnej, lekkiej młodzieżówki?

Polecam!

Ps: Dodam jeszcze, że na pewno nie zgadniecie kim jest Secrecy!

Wilki finał trylogii snów. Daj się ponieść sennej rzeczywistości!
Problemy Liv wcale się nie rozwiązały. Wręcz przeciwnie przybyło ich w zdwojonej ilości...
Śnienie na jawie daje ludziom wiele możliwości, ale i przynosi nie lada zagrożenia. Posiadając osobisty przedmiot jakieś osoby i pokonując zabezpieczenie możemy bez problemu wkraść się do snu (w zasadzie)każdego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Liv od zawsze przywiązywała dużą wagę do snów, ale kiedy przeprowadziła się do Londynu stały się w centrum jej zainteresowań.
Mroczny korytarz, zielone drzwi z klamkom w kształacie jaszczurki,dziwny rytuał w środku nocy raz nowo poznani "koledzy". Co dziwne na jawie czwórka najprzystojniejszych chłopaków w szkole, wie o niej więcej niż mogli by wiedzieć. No chyba, że... śnili ten sam sen co ona?


"Silver. Pierwsza księga snów" autorstwa Krestin Gier to lekka, zabawna młodzieżówka. Czytając tę książkę można się przenieść do deszczowego Londynu i interesujących snów głównych bohaterów. W śnie wszystko przychodzi łatwiej, niż na jawie - podobno.
"Silver" to idealna książka dla niewymagającego czytelnika, naprawdę bardzo dobra.

Polecam!

Liv od zawsze przywiązywała dużą wagę do snów, ale kiedy przeprowadziła się do Londynu stały się w centrum jej zainteresowań.
Mroczny korytarz, zielone drzwi z klamkom w kształacie jaszczurki,dziwny rytuał w środku nocy raz nowo poznani "koledzy". Co dziwne na jawie czwórka najprzystojniejszych chłopaków w szkole, wie o niej więcej niż mogli by wiedzieć. No chyba, że......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Władca cienie" - Cassandry Clare...

No cóż nie będę się za bardzo rozpisywać. Bo żadne słowa nie mogą się równać ze wspaniałością tej książki. Świat wykreowany przez Cassandre, to świat w którym chciałabym żyć. Nocni Łowcy są kim więcej niż tylko bohaterami Przyziemnych - są żywą legendą w nierealnym świecie.
Ci z Was, którzy go jeszcze nie poznali, muszą w najbliższej przyszłość (koniecznie) uzupełnić te braki.

Polecam!

:D

"Władca cienie" - Cassandry Clare...

No cóż nie będę się za bardzo rozpisywać. Bo żadne słowa nie mogą się równać ze wspaniałością tej książki. Świat wykreowany przez Cassandre, to świat w którym chciałabym żyć. Nocni Łowcy są kim więcej niż tylko bohaterami Przyziemnych - są żywą legendą w nierealnym świecie.
Ci z Was, którzy go jeszcze nie poznali, muszą w najbliższej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po "Osobliwym domu pani Peregrine" sięgnęłam po jego kontynuacje - "Miasto cieni".

Jacob Portman wraz z osobliwymi dziećmi wyrusza na poszukiwania ymbryki, która mogła by pomóc schorowanej pani Peregrine. Ukochana dyrektorka bowiem, została zraniona i utknęła pod postacią ptaka. Jeżeli pozostanie w tym stanie za długo już się więcej nie odmieni - pozostanie ptakiem na zawsze. Dlatego Jacoba i osobliwe dzieci czeka nie mała rzesza wyzwania w drodze do Londynu - stolicy osobliwego świata. Do tego jeszcze Jacob będzie musiał zdecydować co tak naprawdę czuję do Emmy Bloom.

O ile pierwsza część była dobra, o tyle druga go przebiła. "Miasto cieni" jest zdecydowanie lepsze od "Osobliwego domu pani Pregrine". Dlatego jeżeli pierwszy tom serii Was nie porwał, to zachęcam do dalszego czytania. Ponieważ "Miasto cieni" na pewno Was nie zawiedzie!
Polecam.

Po "Osobliwym domu pani Peregrine" sięgnęłam po jego kontynuacje - "Miasto cieni".

Jacob Portman wraz z osobliwymi dziećmi wyrusza na poszukiwania ymbryki, która mogła by pomóc schorowanej pani Peregrine. Ukochana dyrektorka bowiem, została zraniona i utknęła pod postacią ptaka. Jeżeli pozostanie w tym stanie za długo już się więcej nie odmieni - pozostanie ptakiem na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Osobliwy dom pani Peregrine" to pierwsza książka trylogii o osobliwych dzieciach...

Jacob Portman od zawsze uwielbia swojego dziadka. Fascynują go w nim: odwaga, tajemniczość oraz niezwykłe historie uargumentowane starymi fotografiami. Kiedy ukochany dziadek ginie, a światkiem zdarzenia jest Jacob wszystko się zmienia...
Wyrusza na do Walii, aby poznać odpowiedzi na nurtujące go pytania. To co w nim znajduję na zawsze odmienia jego życie.

"I było już tylko Przed i Po"...

Zanim przeczytałam tą dość osobliwą książkę zobaczyłam film. Ale nie bijcie. nie wiedziałam w tedy o istnieniu książki... Teraz trochę tego żałuję, ponieważ gdybym najpierw przeczytała książkę, wydałaby mi się lepsza niż teraz. Nie ukrywam, że film jednak bardziej mnie zachwycił. Ale to w żadnym wypadku nie oznacza, że książka była zła. Nie! Była naprawdę dobra! Lecz to film bardziej mnie zachwycił. Nic na to nie mogę poradzić... Mogę za to liczyć na jedno, że następna część będzie lepsza, bo nie postawiłam jeszcze krzyżyka na tej serii.

"Osobliwy dom pani Peregrine" to pierwsza książka trylogii o osobliwych dzieciach...

Jacob Portman od zawsze uwielbia swojego dziadka. Fascynują go w nim: odwaga, tajemniczość oraz niezwykłe historie uargumentowane starymi fotografiami. Kiedy ukochany dziadek ginie, a światkiem zdarzenia jest Jacob wszystko się zmienia...
Wyrusza na do Walii, aby poznać odpowiedzi na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynthia Hand, Jodi Meadows
Ocena 7,4
Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynth...

Na półkach: , ,

Szesnastowieczna Anglia, król, Lady i koń - czego chcieć więcej?

Lady Jane to kuzynka króla Edwarda VI.Uwielbia czytać książki, i gdyby tylko mogła nie robiłaby nic innego.W tym gorsza, że jej kuzyn postanawia wydać ją za mąż za jakiegoś Lorda...

Edward jest królem i już od dzieciństwa prowadzi iście królewskie życie. Ma wiele planów na przyszłość, ale wszystko lega w gruzach gdy dowiaduje się o swojej rychłej śmierci. Ale zamiast martwić się o dalsze losy Anglii, Edward raczej wolałby planować swój pierwszy pocałunek...

Lord Gifford - ale mówcie mu G! - należy do wyjątkowego gatunku... Od świtu, aż do zmroku jest pięknym rumakiem, co znacznie utrudnia jego pałacowe życie... I jak tu być normalnym?

Wszystko komplikuje się gdy w pałacu zaczyna kiełkować spisek przeciwko choremu królowi. Co zrobi Lady Jane Gray gdy przyjdzie jej zasiąść na tronie? Jak poradzi sobie w spełnianiu małżeńskich obowiązku?
Wśród pałacowych intryg rozpoczyna się zażarta gra o tron!


Książka "Moja Lady Jane" jest absolutnie przezabawna i prze fantastyczna. Bohaterowie wykreowani przez autorki są wyraziści, prawdziwi i (oczywiście) zabawni. Ta powieść to dowód na to, że można połączyć elementy fantasy, humoru i faktów historycznych w zadziwiającą nierozłączną całość.
To bardzo dobra książka, którą bardzo gorąco polecam!

Szesnastowieczna Anglia, król, Lady i koń - czego chcieć więcej?

Lady Jane to kuzynka króla Edwarda VI.Uwielbia czytać książki, i gdyby tylko mogła nie robiłaby nic innego.W tym gorsza, że jej kuzyn postanawia wydać ją za mąż za jakiegoś Lorda...

Edward jest królem i już od dzieciństwa prowadzi iście królewskie życie. Ma wiele planów na przyszłość, ale wszystko lega w...

więcej Pokaż mimo to