rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Przeczytałam książkę, zastanowiłam się nad jej treścią, a następnie spojrzałam na okładkę i okazało się, że Monika Jagodzińska to bardzo młoda osoba. Kiedy przeszukałam internet, odkryłam, że to nie jest pierwsza jej książka. I w zasadzie mocno mnie to zdumiało, bo chociaż książka opowiada o młodzieży i jest skierowana do młodzieży, to jest też niezwykle dojrzała, nieźle skonstruowana i na swój sposób niezwykła.

Diana to ciepła i wrażliwa dziewczyna, która ma problemy z akceptacją w szkole. Walczy z otyłością, a koledzy i koleżanki wyśmiewają się z tego, jak wygląda, nie potrafią polubić jej taką, jaka jest. Poza jedyną przyjaciółką nie ma nikogo, kto darzyłby ją sympatią. Dziwi się, że nowy uczeń zwraca na nią uwagę. Tym bardziej że zaprasza ją na spotkanie. W pierwszej chwili wydaje się, że może się z tego rozwinąć fajna znajomość, ale niestety kończy się jak zwykle, czyli Diana staje się obiektem drwin. Jednak tym razem postanawia zawalczyć o siebie i zmienić swoje życie. Chce jeść zdrowiej, ćwiczyć i poczuć się lepiej. Tak bardzo pragnie zmian, że wpada w pewnego rodzaju pułapkę i przegapia moment, w którym jej marzenie zmienia się w jednostkę chorobową. Zdrowe jedzenie zamienia w głodówkę, a do tego trenuje ponad siły. Zamiast czuć się coraz lepiej i wyglądać świetnie, zaczyna przypominać swój cień. Rodzice i przyjaciółka martwią się o nią, a ona wypiera swoją chorobę i jeszcze bardziej się pogrąża.

Kiedy w życiu Darii pojawia się choroba, nie potrafi sobie z nią poradzić. Gubi się w tym wszystkim emocjonalnie, gubi się fizycznie. Nie widzi zmian, które w niej zachodzą. I tak naprawdę, mimo że chce wyzdrowieć, to jej stan się pogarsza. Niespodziewanie spada na nią duże nieszczęście. I to jest taki przełomowy moment - zastanowienie się nad sobą, nad ulotnością chwili, nad życiem.

Jak już wspominałam - zaskoczył mnie wiek Autorki. Zwłaszcza w konfrontacji z treścią i z trudnym problemem, który porusza w swojej książce. Zaburzenia, jakimi są anoreksja i bulimia, to temat trudny i wymagający. Autorka świetnie kreuje główną bohaterkę i pokazuje jej emocje, uczucia, a także walkę, jaką młoda dziewczyna musi prowadzić sama ze sobą każdego dnia. Świetnie się tu sprawdza narrator w pierwszej osobie - zabieg ten uwiarygodnił całą historię. Bardzo ładnie zarysowane zostały relacje z otoczeniem - zaczynając od osób, które wspierają Darię w jej chorobie, aż po jednostki, które nie są świadome, z czym nastolatka się zmaga. Nie dostrzegają problemu lub nie chcą go dostrzegać. Także początkowe prześladowanie z powodu nadwagi jest pokazane jako poważny problem, który może przytrafić się każdemu uczniowi. Książka napisana naprawdę przyzwoicie, postaci wydają się sympatyczne i ładnie wprowadzone do historii, a cała akcja przekonała mnie i zmusiła do refleksji.

Nie jest to lekka opowieść, ale czyta się ją szybko i na pewno warto polecić zwłaszcza młodym, dopiero wkraczającym w życie osobom.

Przeczytałam książkę, zastanowiłam się nad jej treścią, a następnie spojrzałam na okładkę i okazało się, że Monika Jagodzińska to bardzo młoda osoba. Kiedy przeszukałam internet, odkryłam, że to nie jest pierwsza jej książka. I w zasadzie mocno mnie to zdumiało, bo chociaż książka opowiada o młodzieży i jest skierowana do młodzieży, to jest też niezwykle dojrzała, nieźle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Przesądy towarzyszą nam każdego dnia. Czarny kot, przechodzenie pod drabiną i liczba trzynaście przynoszą pecha. A co ze szczęściem? Czy znalezienie czterolistnej koniczynki koniecznie musi obrócić się w coś dobrego? Autor książki, Jan Melerski, urodził się w czepku (medycznie po prostu mały człowiek przychodzi na świat w nienaruszonych błonach, ale zabobony głoszą, że oznacza to urodzenie pod szczęśliwą gwiazdą) i postanowił w autobiograficznej książce zmierzyć się z tym, czy aby na pewno ten czepek przyniósł mu zapowiadane szczęście."

Cała recenzja na blogu:

http://kulturalnamysz.blogspot.com/2017/08/zapowiedziane-szczescie-jan-melerski.html

"Przesądy towarzyszą nam każdego dnia. Czarny kot, przechodzenie pod drabiną i liczba trzynaście przynoszą pecha. A co ze szczęściem? Czy znalezienie czterolistnej koniczynki koniecznie musi obrócić się w coś dobrego? Autor książki, Jan Melerski, urodził się w czepku (medycznie po prostu mały człowiek przychodzi na świat w nienaruszonych błonach, ale zabobony głoszą, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Dwaj mężczyźni przyjeżdżają do malutkiej miejscowości. Ich spotkanie jest przypadkowe - starszy pan prosi młodszego od siebie nieznajomego o pomoc przy wrzuceniu węgla. Pozornie błaha sprawa, a skutkuje godzinami wspólnych rozmów. Chociaż.. czy rozmów? To bardziej monolog, spowiedź starszego z nich, który próbuje odnaleźć sens życia. Szuka w swoich wspomnieniach czegoś, co pozwoli mu zaznać spokoju. Opowiada o wszystkim - o swojej pracy, o tym, jak stał się biznesmenem i jakie troski przynosiło mu prowadzenie sieci sklepów. Zwierza się z rzeczy błahych, jak i też najbardziej osobistych..."

Reszta na blogu: http://kulturalnamysz.blogspot.com/2017/06/cien-jaboni-wojciech-szlezak.html

"Dwaj mężczyźni przyjeżdżają do malutkiej miejscowości. Ich spotkanie jest przypadkowe - starszy pan prosi młodszego od siebie nieznajomego o pomoc przy wrzuceniu węgla. Pozornie błaha sprawa, a skutkuje godzinami wspólnych rozmów. Chociaż.. czy rozmów? To bardziej monolog, spowiedź starszego z nich, który próbuje odnaleźć sens życia. Szuka w swoich wspomnieniach czegoś, co...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://kulturalnamysz.blogspot.com/2017/03/dziewczyna-do-towarzystwa-audrey-carlan.html

http://kulturalnamysz.blogspot.com/2017/03/dziewczyna-do-towarzystwa-audrey-carlan.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://kulturalnamysz.blogspot.com/2017/03/dowod-ontologiczny-andrzej-ballo.html

http://kulturalnamysz.blogspot.com/2017/03/dowod-ontologiczny-andrzej-ballo.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Niedomówienia" Anny Sakowicz, to jedna z książek, które trafiły do mnie tylko dlatego, że zaintrygował mnie opis na okładce. Zwiastowały lekką i przyjemną powieść obyczajową i dokładanie z taką lekturą miałam do czynienia.

Główna bohaterka, to czterdziestoletnia Janka, która prowadzi własną drukarnię. Kocha druk, kocha swoją pracę, a jej mistrzem jest sam Gutenberg. Jest w związku, ale planuje się rozstać - ku wielkiej rozpaczy mamy, która chciałaby bawić wnuki, tak jak wszystkie jej koleżanki. Sama Janka nie planuje potomstwa, realizuje się zawodowo i nie wyobraża sobie siebie z gromadką dzieci. Zobowiązuje się za to napisać reportaż dla ukochanego dziadka - oczywiście na cześć druku, ale też "Biblii Gutenberga", która w jej domu ma status niemalże świętości. I dziadek, i ojciec to zapaleni drukarze, którzy przelali na dziewczynę wiedzę na temat druku, a także miłość do składania książek.

Janka zanosi każdą wydrukowaną w swojej drukarni książkę pod gdański pomnik Gutenberga. Pewnego dnia natyka się pod pomnikiem na zdjęcie. Gdy pojawia się więcej zdjęć w tym miejscu, daje się wciągnąć do gry i długo zastanawia się, kto może jej zostawiać wiadomości ukryte na kolejnych fotografiach. Kiedy odkrywa prawdę - załamuje się jej świat i przestaje wierzyć w siebie i w to, kim naprawdę jest. Zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem, nad tym dokąd dąży i czy aby na pewno wystarczająco zna siebie.

Najbardziej w głowie miesza jej pewna tajemnicza kobieta, która całkowicie wybija Jankę z rytmu i sprawia, że dziewczyna za dużo myśli i troszkę traci kontakt z rzeczywistością. W najgorszym z możliwych momentów niepotrzebnie miesza się rodzina, czym tylko komplikuje i utrudnia i tak już trudną sytuację.

Jedyna odskocznia Janki to reportaż, który pisze przede wszystkim w oparciu o zapiski dziadka. To w nim realizuje się, a także to on daje jej impuls do rozwinięcia swoich literackich zdolności i zaplanowania napisania powieści - oczywiście również na cześć Gutenberga.

Bardzo ciekawa i dobrze napisana powieść, której zwroty akcji sprawiają, że czyta się szybko, sprawnie, a całość nie nudzi. Autorka ma niezły styl i ładnie kreuje postaci. Książka jest lekka i przyjemna. Zdecydowanie warto przeczytać, zwłaszcza, jak ktoś gustuje w naprawdę przyzwoitych obyczajówkach. Ja ogólnie nie lubię tego gatunku, a tę pozycję czytałam z ogromną przyjemnością.

"Niedomówienia" Anny Sakowicz, to jedna z książek, które trafiły do mnie tylko dlatego, że zaintrygował mnie opis na okładce. Zwiastowały lekką i przyjemną powieść obyczajową i dokładanie z taką lekturą miałam do czynienia.

Główna bohaterka, to czterdziestoletnia Janka, która prowadzi własną drukarnię. Kocha druk, kocha swoją pracę, a jej mistrzem jest sam Gutenberg. Jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Remigiusz Mróz to autor legenda. Pojawił się i zawładnął sercami i duszami czytelników. Pisze dużo i podobno świetnie. Blogosfera rozpływa się w zachwytach, na forach i fanpage'ach pojawia się niewiele krytycznych opinii. Jednym słowem - przebojowy, zdolny i skazany na sukces.

Wcześniej nie miałam do czynienia z tym autorem, ale Gwiazdka w tym roku postanowiła sprowadzić moją osobę na właściwe tory i pod choinką znalazłam "Kasację". Pomyślałam - czemu właściwie nie? Przecież twórczość każdego autora trzeba sprawdzić na własnej skórze.

Główna bohaterka powieści - Joanna Chyłka dostała pod swoją pieczę aplikanta Kordiana Oryńskiego, którego już na początku przezwała Zordon. Dostali wyjątkowo skomplikowaną sprawę - podwójne morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Dramatyzmu dodał fakt, że potencjalny oprawca spędził ze swoimi ofiarami 10 dni w zamkniętym mieszkaniu. W momencie odkrycia zbrodni - ciała były w stanie częściowego rozkładu, natomiast podejrzany zachowywał się niewiarygodnie spokojnie. Przez cały proces odmawiał współpracy i nie wykazywał zainteresowania ewentualną obroną i oczyszczeniem z zarzutów.

Sprawa morderstwa od początku była dość mroczna i zawiła. Dodatkowo zarówna Chyłka, jak i Zordon, zostali w trakcie trwania śledztwa poszkodowani. Starali się dotrzeć jak najdalej, ale nie każdy ich krok wychodził im na dobre. Całą sytuację utrudniała zażyłość, która narodziła się pomiędzy aplikantem a jego opiekunką. Jeszcze nie uczucie, ale już ogromne przywiązanie sprawiły, że w obronie drugiej osoby zaczęli popełniać głupie błędy, które mogły przynieść opłakane skutki.

Nie jest to książka, którą czytałam z zapartym tchem od początku do końca. Bardzo długo wczuwałam się w akcję, miałam wrażenie, że przez pierwsze 150 stron nic się nie dzieje, tak naprawdę akcja zaczęła rozkręcać się późno, kiedy już byłam troszkę zniechęcona. Na szczęście im dalej w las tym lepiej, od połowy już było całkiem nieźle, a końcówka mnie pozytywnie zaskoczyła. Bezgranicznie zachwycona nie jestem, ale też nie uważam, że to była kiepska powieść. Niezła, chociaż zbyt rozwlekła. Na szczęście autor pisze naprawdę dobrze, styl ma przystępny, a książkę czyta się szybko i sprawnie.

Nie do końca jeszcze rozumiem fenomen Chyłki, bo to jednostka, którą większość uwielbia od pierwszego wejrzenia. Dla mnie nie wyróżnia się aż tak wśród innych bohaterów, ale muszę przyznać, że jej postać jest całkiem nieźle napisana. Niby ostra i wredna, niby z lekceważącym sposobem bycia, ale też z sercem na właściwym miejscu, co sprawia, że jest niezłą prawniczką, ambitnym pracownikiem, ale też dobrą przyjaciółką.

Zordon natomiast to taki chłopiec, który próbuje odnaleźć się w wielkim świecie, ale jeszcze nie do końca rozumie, jak działa ta cała prawnicza maszyna. I z jednej strony stara się zaimponować, a z drugiej strony zachowuje się jak nieopierzony kurczak. Wzbudza jednak w czytelniku ogromną sympatię i imponuje swoim przywiązaniem do Chyłki.

To dobra książka, którą warto w wolnej chwili przeczytać. Zbyt długi wstęp i zbyt wolne rozkręcanie akcji mogą co prawda mocno zniechęcić, ale finalnie opłaca się dobrnąć do końca, bo końcówka zaskakuje i nastawia pozytywnie do książki. Jeszcze nie pokochałam bezgranicznie autora, ale już zyskał moją sympatię na tyle, że kiedyś sięgnę po kolejną część.

Remigiusz Mróz to autor legenda. Pojawił się i zawładnął sercami i duszami czytelników. Pisze dużo i podobno świetnie. Blogosfera rozpływa się w zachwytach, na forach i fanpage'ach pojawia się niewiele krytycznych opinii. Jednym słowem - przebojowy, zdolny i skazany na sukces.

Wcześniej nie miałam do czynienia z tym autorem, ale Gwiazdka w tym roku postanowiła sprowadzić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Wychodzisz z domu i zaczynasz się zastanawiać - czy wyłączyłem żelazko? Czy zamknąłem drzwi? Może warto wrócić i sprawdzić? Niepokój rośnie z każdym krokiem. Wreszcie nie wytrzymujesz, zawracasz, sprawdzasz - jak ostatni frajer, bo przecież wszystko w porządku, zamknięte i wyłączone.

To nie umysł płata Ci figle. Istnieje niewidzialny świat duchów, które żerują na ludzkich emocjach, marzeniach i snach".

Czy po takim opisie na okładce mogłam przejść obok tej książki obojętnie? Nie, nie mogłam. Przecież to wypisz wymaluj ja i moje natręctwa. Wróć - moje duchy, które żerują na mnie i moich słabościach.

Z urban fantasy miałam dotychczas niewiele do czynienia. Pojedyncze książki, które zachwycały mniej niż więcej - ot i cała przygoda z gatunkiem. Podeszłam z dystansem, ale i z ciekawością.

Pierwsze wrażenie - książka jest mroczna. Mroczna akcja, mroczne wydarzenia, mroczny główny bohater i mroczne duchy, które spotyka na swojej drodze. Spotyka je, a na dodatek wie, jak z nimi walczyć. Co prawda nie do końca opanował skuteczną walkę, ale przynajmniej się stara i to należy docenić. A czy zginie ten, którego próbuje uwolnić od ducha, czy ten duch, to już sprawa drugorzędna. Te niewidzialne dla zwykłego śmiertelnika, a widzialne dla Tomasza Zająca stworzenia przeważnie mają odrażający wygląd i przesympatycznie się nazywają: humanoid, gryziec, smyślnia (albo smyśleń), gżdyl, szpilec czy wijec. Jeśli jakiś duch przyczepi się do człowieka, zawiąże mu pętle na szyi, a człowiek ulegnie - to koniec - włącza się nieracjonalne myślenie, szał, złość, krzyk, zagubienie. I w takich sytuacjach właśnie próbuje pomagać Tomasz, który sięga po magiczne zaklęcia, wiedzę odziedziczoną po dziadku i własne przeczucia.

To jest naprawdę ciekawa książka. Ciekawa nie dlatego, że wartka akcja wciąga i nie można się od niej oderwać. Jest po prostu ciekawie skonstruowana. Autor dociera do zakamarków duszy - zarówno ludzkich, jak i pozaludzkich. Przedstawia szarobure społeczeństwo, ponure miasto, smutny świat pełen istot, które ten świat pogrążają. I istot (bardziej ludzkich), które nie potrafią się przed tym bronić.

"Wtajemniczenie" ma zwartą konstrukcję, jest dobrze napisane. Stylistycznie i językowo nic nie zgrzyta. Bardzo podobał mi się czarny, przemycany tu i ówdzie humor, który uprzyjemnił lekturę. Podobał mi też pomysł na głównego bohatera, który chciał dobrze, a wychodziło mu wszystko tak różnie, a wręcz tak nieszczególnie dobrze. Przeurocza postać, przeurocza lektura, tylko ten urok to taki czarno-smutny i wnoszący niepewność wymieszaną z lękiem - szczególnie widać to na ilustracjach Macieja Piątka, które idealnie oddają klimat lektury. Ja polecam - dla fanów fantasy to może być naprawdę interesujące doświadczenie, a pozostali czytelnicy mogą dowiedzieć się z tej książki, skąd się biorą emocje w naszym życiu. Chociaż z drugiej strony wiedza ta jest dość przerażająca, więc podkreślam, że to lektura na własną odpowiedzialność.

"Wychodzisz z domu i zaczynasz się zastanawiać - czy wyłączyłem żelazko? Czy zamknąłem drzwi? Może warto wrócić i sprawdzić? Niepokój rośnie z każdym krokiem. Wreszcie nie wytrzymujesz, zawracasz, sprawdzasz - jak ostatni frajer, bo przecież wszystko w porządku, zamknięte i wyłączone.

To nie umysł płata Ci figle. Istnieje niewidzialny świat duchów, które żerują na ludzkich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://kulturalnamysz.blogspot.com/2016/04/medalion-z-bursztynem-anna-klejzerowicz.html

Lubię sięgać po książki Anny Klejzerowicz. Wnoszą w moje wieczory dużo spokoju, dużo swojskości i tak potrzebny mi relaks. Ostatnio czytałam "List z powstania", który zrobił na mnie ogromne wrażenie, dlatego tym chętniej wzięłam do ręki "Medalion z bursztynem". Miałam nadzieję na kilka miłych chwil z dobrą lekturą.

Sama nie wiem, czy to było dokładnie to, czego oczekiwałam. Niby ładnie stworzona historia, niby wszystko składnie, a jednak zabrakło mi polotu i szczerych emocji. Dodatkowo nie odnalazłam się w tle historycznym, nie poczułam prawdziwego klimatu książki. Było miło, ale jak dla mnie - niewystarczająco.

Główna bohaterka Ewa to silna, niezależna kobieta. Podczas porządków w mieszkaniu babci znajduje medalion z przepięknym bursztynem i z dołączonego do niego listu dowiaduje się, że należy on do jej matki. Sprawa wygląda jednak tajemniczo, na medalionie wyryto zupełnie inne imię, a pierwsza osoba, która próbuje rozwikłać zagadkę, ginie w wypadku. Czy aby na pewno był to wypadek? Akcję komplikują wspomnienia matki, a urozmaica ją Jacek - dziennikarz, który próbuje rozwiązać nie tylko sprawę z przeszłości, ale też tajemniczą śmierć kolegi po fachu.

Najbardziej nie podobał mi się opis relacji Ewy i Haliny. Źle ona ewoluowała, jakoś tak nienaturalnie. Miałam wrażenie, że autorka stara się tak przedstawić matkę, żeby czytelnik przypadkiem jej nie polubił. A właśnie na przekór wszystkiemu, od razu zyskała ona moją sympatię i to chyba najbardziej z całej książki. Uważam, że to jedna z najlepiej skonstruowanych postaci. Oczywiście pomijając stosunek do córki. Moją sympatię zyskał też Jacek - fajny, konkretny facet, który wziął sprawy w swoje ręce i nadał akcji bardzo przyjemny nurt. Duży plus za wprowadzenie bohatera odmiennej orientacji seksualnej, a także za wszystkie powroty do przeszłości i opisy zamierzchłych wydarzeń. Nie podobały mi się za to wstawki z perspektywy prześladowcy, jego monologi wewnętrzne. Zbędne i tyle.

Nie żałuję, że wypożyczyłam tę książkę, bo czytało mi się ją przyjemnie. Tylko nie potrafię jej ocenić bardzo wysoko, bo zdecydowanie rozminęłam się z treścią, zwłaszcza z warstwą historyczną. Jednak słabość do autorki nie uległa zmianie i z chęcią sięgnę po kolejną książkę.

http://kulturalnamysz.blogspot.com/2016/04/medalion-z-bursztynem-anna-klejzerowicz.html

Lubię sięgać po książki Anny Klejzerowicz. Wnoszą w moje wieczory dużo spokoju, dużo swojskości i tak potrzebny mi relaks. Ostatnio czytałam "List z powstania", który zrobił na mnie ogromne wrażenie, dlatego tym chętniej wzięłam do ręki "Medalion z bursztynem". Miałam nadzieję na kilka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie wiem, co sprawiło, że tak bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Może tytuł, może pozytywne opinie, a może po prostu projekt okładki, ale coś przyciągało mnie okrutnie. Aż w końcu wypożyczyłam, przeczytałam i do teraz siedzi mi w głowie. Na dodatek mi w niej mąci.

"Nie wiem, gdzie jestem, rozumiesz? Jestem kompletnie zdezorientowana, mogę tylko mamrotać "boli", mogę myśleć intensywnie słowami, których nie umiem powiedzieć, i mogę się bać, że zostanę odstawiona w kąt jak grabie przez kogoś, na kim mi bardzo zależy, oraz że ktoś będzie czegoś ode mnie chciał, a ja to zrobię źle."
Nie jest trudno zagubić się, z lękiem spoglądać w przyszłość, bać się ludzi i trzymać na dystans każdego, kto próbuje się zbliżyć. I nawet alkoholu nie potrzeba, narkotyków też nie, żeby uroić sobie w głowie, że nie da się, nie mogę, nie potrafię, to nie dla mnie.

"Przyzwyczaiłam się, że jeśli chcę z kimś być, to go nie ma. Sama muszę się sobą zająć.
Nic nie daję z siebie, tylko się zasklepiam i wyginają mi się plecy, i za karę zostanę sama na wieki. Czy ty wiesz, co to jest samotność, kiedy gotujesz dla siebie jednoosobowe obiady przez dwa lata i wypala ci ktoś znamię w kształcie swastyki na pluszowym sercu?"
Książka urzekła mnie wspaniałymi cytatami. Z niektórymi się utożsamiałam, z innymi zupełnie nie, ale trafiały, dogłębnie trafiały i mogłam radować się tekstem, który wywołał u mnie emocje, przemyślenia, a także rozkosz, bo jak tu się nie rozkoszować, kiedy ktoś pisze o "pluszowym sercu"?

"Bo ja zawsze wszystko odkładałem. Jak było coś do zrobienia. Telefon jakiś na przykład albo jak na pocztę miałem iść czy z szefem porozmawiać. I potem się tak męczyłem z tym. Normalnie taki ciężar miałem, że to niezrobione jest. Zwlekałem. I tylko myślałem, że muszę to zrobić. I teraz, dzięki terapii, nauczyłem się, że robię od razu. Jak mam coś zrobić, zadzwonić do urzędu na przykład, to dzwonię. No, tak po prostu robię to. I wtedy się nie męczę."
Znalazł się też przykład mojej największej bolączki, coś z czym borykam się od zawsze i pewnie już na zawsze, bo żadne podjęte próby nie sprawiły, że jak mam coś zrobić, to po prostu to robię. Nie i już. Odnalazłam kawałek siebie, a to rzadkie zjawisko i chociaż z nałogami nie mam za wiele wspólnego, to i tak mi do tej powieści wyjątkowo po drodze.

Tę książkę czyta się bardzo dobrze. Urzeka swoją prostotą, krótkimi, dosadnymi zdaniami i perspektywą z jakiej został ukazany temat - od środka, dogłębnie, ale rzeczowo, z chłodnym subiektywizmem. Pokazuje nam drogę, jaką przechodzi każdy, kto chce się uwolnić od nałogu - ze wszystkimi wzlotami, upadkami, potknięciami, kryzysami, waleniem głową w ścianę i radością z tego, co udało się osiągnąć.

Główna bohaterka opowiada o sobie w sposób bezsprzecznie krytyczny, ale nierówny. Chwilami próbuje się bronić, aby za chwilę znów uznać się za najgorszego człowieka na świecie. Opisuje swoje relacje z otoczeniem, wrażenia z terapii, spotkania z psychologami, z innymi uzależnionymi, relacje z partnerem, z kolegami z pracy. Nakreśla pułapki, jakie czekają na nią i na każdego innego alkoholika/narkomana, który próbuje pokonać zło panoszące się w jego życiu.

Najbardziej zaskakujące były dla mnie fragmenty z wyimaginowanym towarzystwem. Jak bardzo musi być samotny człowiek, który ucieka się do takiej metody radzenia sobie w życiu? I ile osób tak naprawdę na co dzień zakłada maskę dla otoczenia, a w głębi duszy cierpi i prowadzi niekończące się rozmowy z kimś, kogo tak naprawdę nie ma? Terapia, psycholog, psychiatra - są to pojęcia napawające lękiem. Człowiek broni się przed nimi rękami i nogami, udowadnia wszystkim - w tym sobie, że zupełnie nie potrzebuje pomocy i wszystko gra. Chodzenie na terapię to wstyd. Posiadanie własnych problemów to wstyd. Przyznawanie się do tego, to też wstyd. A potem okazuje się, że terapia nie boli, a każdy ma jakieś słabości, z którymi jakoś musi sobie poradzić. I jedni radzą sobie sami, a inni idą na terapię i uczą się siebie, uczą się nazywać rzeczy po imieniu, uczą się rozmawiać o lękach, o potrzebach, o życiu. I tak naprawdę właśnie o tym jest ta książka - o walce z samym sobą, walce z nałogiem, walce z cierpieniem. I niekoniecznie w takim zestawieniu główną rolę muszą grać używki - chociaż fakt, tu grają. Stanowią główny temat i główny problem.

Dla mnie było to niezwykle emocjonalne spotkanie z czymś nieznanym, a jednak na swój sposób bliski. Dorzucając fantastyczny styl książki, zgrabny podział na rozdziały i ładnie napisaną historię walki z nałogiem - skończyłam zachwycona. I przypomniało mi się, jak całkiem niedawno przeczytałam opinię, że przez to nie da się przebrnąć. Da się, może się nawet całkiem spodobać, tylko do tego trzeba patrzyć w tym samym kierunku, co autorka. Zdecydowanie polecam.

Nie wiem, co sprawiło, że tak bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Może tytuł, może pozytywne opinie, a może po prostu projekt okładki, ale coś przyciągało mnie okrutnie. Aż w końcu wypożyczyłam, przeczytałam i do teraz siedzi mi w głowie. Na dodatek mi w niej mąci.

"Nie wiem, gdzie jestem, rozumiesz? Jestem kompletnie zdezorientowana, mogę tylko mamrotać "boli", mogę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wampiry przewijają się we współczesnej literaturze, w filmach, w serialach i w reklamach. Jednym połyskuje skóra, innym krew kapie z kłów, a jeszcze inne leżą w swoich sarkofagach i straszą. Mity i przesądy są wszechobecne, ale ja postanowiłam sięgnąć do klasyki, czyli do powieści "Dracula" Brama Stokera, żeby poznać najsłynniejszego i budzącego największy postrach wampira wszech czasów.

Książka jest zbiorem listów, pamiętników i luźnych notatek - pisanych przez różne osoby i ukazujących różne perspektywy. Umownie można podzielić ją na dwie części - pierwsza to służbowa wyprawa Jonathana do Transylwanii. Przybliża nam postać Draculi, jego przyzwyczajenia i wprowadza w nastrój grozy. W drugiej części zbiera się grupa osób, którym Dracula wyrządził dużo złego. Bardzo zależy im na zniszczeniu hrabiego i urządzają polowanie na wampira, które jest trudne, niesie ryzyko i wymaga poświęceń. Przygody Jonathana na zamku wprowadzają niepokój, dziwne napięcie. Nie ma tam drastycznych opisów i zwrotów akcji, jednak stopniowo odkrywana tożsamość gospodarza i próba uwolnienia się z pułapki są przedstawione tak, że wzbudzają dużo emocji u czytelnika. Niestety właśnie emocji brakuje w dalszej części książki - mroczny klimat bezpowrotnie znika. Na szczególną uwagę zasługują dwie przyjaciółki - Lucy i Mina, które odgrywają kluczową rolę w tej historii. Lucy zostaje zaatakowana przez Draculę i to właśnie dookoła niej zbiera się grupa mężczyzn, którzy pragną pomścić wyrządzoną dziewczynie krzywdę. Mina - narzeczona, później żona Jonathana, odkrywa tajemnice zamku w Transylwanii podczas lektury pamiętników małżonka. Kiedy dowiaduje się, co przydarzyło się jej przyjaciółce z wielkim zapałem dołącza do grupy pościgowej.

Bardzo dobrze napisana historia. Sposób budowania zdań, wzniosły język wyraźnie wskazują na to, jak dawno książka powstała. Egzaltacja bohaterów i sposób ich zachowania bawią współczesnego czytelnika, a przygody, które przeżywają napawają grozą. Książka odbiega od współczesnych standardów, nie jest tak straszna, tak krwawa, tak obrzydliwie przepełniona krwią i śmiercią, a jednak robi duże wrażenie - zwłaszcza w pierwszej części. Jest to bardzo przyjemna powieść, którą polecam każdemu, kto lubi wędrówki po mrocznych krainach.

Wampiry przewijają się we współczesnej literaturze, w filmach, w serialach i w reklamach. Jednym połyskuje skóra, innym krew kapie z kłów, a jeszcze inne leżą w swoich sarkofagach i straszą. Mity i przesądy są wszechobecne, ale ja postanowiłam sięgnąć do klasyki, czyli do powieści "Dracula" Brama Stokera, żeby poznać najsłynniejszego i budzącego największy postrach wampira...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tess Gerritsen odkryłam całkiem przypadkiem kilka lat temu. Pochłonęłam kolejne części serii o Maurze i Jane, pochłonęłam thrillery spoza cyklu i byłam zachwycona. Powróciłam do klimatów tworzonych przez autorkę z ogromną przyjemnością. Miło było spotkać się z przyjaciółmi z Bostonu, a także przeczytać naprawdę dobrą książkę.


Akcja powieści biegnie dwutorowo. Na pierwszym planie mamy okrutne morderstwo na bostońskich przedmieściach. Oprawca zwierząt zostaje znaleziony w swoim garażu - powieszony na lince i wypatroszony. Brutalności całej scenerii dodają rozwieszone po całym domu trofea - martwe zwierzęta. Dodatkowo okazuje się, że zaginęła skóra pantery - ostatniego zlecenia, którego podjęła się ofiara - bardzo droga i bardzo pożądana na rynku. To kolejna sprawa, z którą muszą się zmierzyć Maura Isles i Jane Rizzoli. Śledztwo jest skomplikowane, nowe tropy utrudniają rozwikłanie sprawy, co jakiś czas wypływają nowe poszlaki, które mogą mieć związek z tym morderstwem, a dodatkowo kierują kroki pani detektyw w kierunku afrykańskiej ziemi. I właśnie w Afryce, w Botswanie rozgrywają się wydarzenia uzupełniające akcję. Wszystko dzieje się 6 lat wcześniej, kiedy to grupa młodych ludzi wybiera się na safari, żeby przeżyć przygodę swojego życia. Początkowo jest cudownie - spartańskie warunki, obserwacja dzikiej przyrody, walka o przetrwanie. Jednak splot wypadków i nieoczekiwanych wydarzeń sprawia, że uczestnicy zaczynają się bać, patrzyć na siebie podejrzliwie i zastanawiać się, czy uda im się wyjść cało z tej wyprawy.


Książka wciąga i cały czas trzyma w napięciu. Jest bardzo ładnie skonstruowana, mnogość ofiar i podejrzanych sprawia, że autorka w łatwy sposób manipuluje czytelnikiem, który już myśli, że znalazł winnego, a okazuje się, że to ślepy zaułek i trzeba szukać dalej. Do stylu Tess nigdy nie miałam zastrzeżeń, do polskiego tłumaczenia też nie. Te książki się pochłania i cieszę się, że w żaden sposób lektura "Umrzeć po raz drugi" mnie nie zawiodła. Miło było też przekonać się, co się dzieje w prywatnym życiu Maury i Jane. W swoich thrillerach Gerritsen fantastycznie zachowuje proporcję między sprawą i śledztwem, a całą otoczką, której jest malutko, ale która jest wystarczająca. I tym samym już wiem, że u Jane nic się nie zmieniło, chociaż zadrą w oku jest sytuacja w małżeństwie jej rodziców. Za to u Maury wiele przemyśleń, planów i dająca się wyczuć chęć ucieczki od tego wszystkiego. Na pewno nie ułatwia matka, która próbuje odnowić kontakt, na pewno nie pomaga tęsknota za Danielem. Zabrakło mi jedynie Szczurka. Może jeszcze rozwoju jednego wątku miłosnego, który pojawił się w moich marzeniach, ale którego autorka za wszelką cenę nie chce rozwinąć. Najbardziej cieszy mnie to, że te dwie główne bohaterki nie zatraciły swoich cech, za które je polubiłam. To 11 tom z cyklu, a obie - mimo przejść, mimo konfliktów z otoczeniem, są takie same, jak na samym początku.


Fantastyczna lektura, która spełniła wszystkie moje wymagania i oczekiwania. Z niecierpliwością czekam na kolejną część serii. I polecam każdemu, kto lubi dobre thrillery, wartką akcję i ma ochotę na naprawdę dobrą książkę.

Tess Gerritsen odkryłam całkiem przypadkiem kilka lat temu. Pochłonęłam kolejne części serii o Maurze i Jane, pochłonęłam thrillery spoza cyklu i byłam zachwycona. Powróciłam do klimatów tworzonych przez autorkę z ogromną przyjemnością. Miło było spotkać się z przyjaciółmi z Bostonu, a także przeczytać naprawdę dobrą książkę.


Akcja powieści biegnie dwutorowo. Na pierwszym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książki Katarzyny Puzyńskiej ukazują się w krótkich odstępach czasu i za każdym razem mam obawy, że kolejna powieść ucierpi na jakości. Nic bardziej mylnego. Poziom jest równy, a wręcz powiedziałabym, że dwie ostatnie części są dużo lepsze od "Trzydziestej pierwszej". Na swój sposób to imponujące, zwłaszcza uwzględniając grubość poszczególnych tomów i młody wiek autorki.

Utopce to mała wioska, której mieszkańcy drżą na myśl o wampirze i uparcie wierzą, że to właśnie on pozbawił życia dwie osoby w 1984. Policjanci z Lipowa odgrzebują tę starą sprawę, która na nowo zaczyna wzbudzać wśród mieszkańców ogromne emocje i rozdrapuje rany z przeszłości. Podejrzanych jest kilkoro, a z każdą stroną powieści na jaw wychodzą ich nowe tajemnice i małe grzeszki, o których woleliby zapomnieć. Jak w każdej książce pani Puzyńskiej, wątki się mnożą, akcja się gmatwa, a dodatkowego smaczku dodaje pojawiający się co jakiś czas zapis przesłuchania Emilii Strzałkowskiej, który ewidentnie wskazuje na winę Klementyny Kopp. Tylko cóż takiego ona mogła tak naprawdę zrobić?

Autorka podpadła mi sposobem prowadzenia wątków prywatnych. Koszmarne zachowanie Klementyny, jeszcze gorsze Daniela i w pewnym momencie poczułam się mocno zniesmaczona. Komisarz Kopp od początku wydawała się bardzo dobrze pisaną, wyrazistą postacią, ale niestety jej wyrazistość przeszła w karykaturalność, a wydarzenia z tego tomu sprawiły, że przestałam traktować ją poważnie. Nadmienię też, że bardzo nie lubię przewijającego się wątku Teresy. Najsztuczniejszy element tych powieści.

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego historia Daniela i Weroniki potoczyła się w takim kierunku. Dorzucając obecność Emilii i jej syna w życiu Podgórskiego robi się z tego wątku niezła opera mydlana. Dla mnie jest to sytuacja całkowicie nie do zaakceptowania. Mam nadzieję, że autorka w kolejnej części wszystko wyprostuje i skupi się raczej na sprawach, a nie na wprowadzaniu bzdurnych wydarzeń w życie bohaterów. (A przede wszystkim wierzę, że odeśle matkę Weroniki, bo jej obecność w życiu młodych pozbawiona jest sensu. Chociaż.. czy to ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie?)

Stylowo niewiele się zmieniło, wciąż liczne powtórzenia, wciąż nadmiar tytułowania i używania nazwisk, ale to już raczej taki znak rozpoznawczy autorki i prawdę mówiąc przestałam zwracać uwagę, albo po prostu się przyzwyczaiłam. Pani Puzyńska ma lekkie pióro, nie dręczy czytelnika przydługimi opisami, więc odbieram jej twórczość pozytywnie. Mam nadzieję, że kolejna część przygód policjantów z Lipowa ukaże się szybko i będzie tak samo przyjemna w odbiorze.

Książki Katarzyny Puzyńskiej ukazują się w krótkich odstępach czasu i za każdym razem mam obawy, że kolejna powieść ucierpi na jakości. Nic bardziej mylnego. Poziom jest równy, a wręcz powiedziałabym, że dwie ostatnie części są dużo lepsze od "Trzydziestej pierwszej". Na swój sposób to imponujące, zwłaszcza uwzględniając grubość poszczególnych tomów i młody wiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za każdym razem, kiedy zerkam w kierunku półki ze skandynawskimi kryminałami, zastanawiam się, czy dać kolejną szansę. W swoim czasie zachwyciło mnie "Millennium" Larssona, jednak nie na tyle, żeby przeczytać wszystkie trzy tomy (chociaż faktycznie dwa były fantastyczne, to jakoś ciężar, ogrom tekstu, jak i bieg historii nie sprawiły, że z radością sięgnęłam po część trzecią). Kolejne spotkania ze skandynawskimi pisarzami wcale nie były jakieś oszałamiające. Wynika to prawdopodobnie z charakterystycznego, bardzo spokojnego, leniwego wręcz sposobu pisania. Wiele osób zachwyca się tym gatunkiem literackim w wykonaniu Szwedów, czy Finów. Ja mam mieszane uczucia. Nie przepadam za mieszaniem gatunków, jeśli coś nazywa się kryminałem, niech będzie kryminałem, jeśli coś nazywa się thrillerem medycznym, niech będzie thrillerem, a obyczajówka spokojnie może pozostać obyczajówką. Skandynawowie mieszają. Powieść 400 stron, z czego 100 stanowi akcja właściwa, a pozostałe to wątki poboczne, opowieści dziwnej treści, pełno dzieci, związków, kłótni i innych rodzinnych relacji. Szczerze mówiąc bardzo mi to przeszkadza.

Kjell Eriksson oszczędza nam pretensji synowej skierowanej do teściowej i kłótni małżonków o kolor samochodu. Za to wprowadza tyle wątków, że właściwie do końca nie wiadomo, czy jest jakaś jedna wiodąca historia, czy to szereg mniejszych i większych opowieści o zabarwieniu kryminalnym. Po przeczytaniu książki zerknęłam do internetu i tu największe zdziwienie! Okazało się, że to jedna z kolejnych książek serii o Ann Lindell. Jeśli to ona ma być spoiwem i jej obecność motywem wiodącym, to coś poszło zdecydowanie nie tak. Dodatkowo Ann jest wybitnie irytującą jednostką. Nie wiem, czy wynika to z tego, że nie znam wcześniejszych części i nie udało mi się wejść w jej historię, tak jak należało, czy zwyczajnie jest pisana w taki sposób, żeby czytelnikowi przypadkiem nie udało się jej polubić.

Co mamy w powieści? Mamy zdemolowane centrum Uppsali, wybite szyby i zwłoki młodego chłopaka w jednym ze sklepów. Mamy przesympatycznego Aliego i jego dziadka, którzy bezpośrednio nie mają dużego znaczenia, ale pośrednio Ali odgrywa ważną rolę w rozwiązaniu sprawy. Mamy też dużo zbiegów okoliczności, poruszony problem imigrantów i policjantów, którzy nie do końca prawidłowo wykonali swoją pracę, co niesie za sobą szereg konsekwencji. Mamy też bardzo pociętą akcję, ponieważ autor urywa wątki, przeskakuje między postaciami i wydarzeniami. Całość sprawia wrażenie jednego, wielkiego chaosu.

Nie mam żadnych zastrzeżeń do stylu Erikssona, ani do polskiego tłumaczenia. Pod tym względem czyta się tę powieść bardzo dobrze. Jednak patrząc całościowo, to książka pozostawia dużo do życzenia. I zdecydowanie nie jest jedną z tych, od których nie można się oderwać. Spróbować można, ale nie trzeba, na pewno są inne, które bardziej pochłoną czytelnika.

Za każdym razem, kiedy zerkam w kierunku półki ze skandynawskimi kryminałami, zastanawiam się, czy dać kolejną szansę. W swoim czasie zachwyciło mnie "Millennium" Larssona, jednak nie na tyle, żeby przeczytać wszystkie trzy tomy (chociaż faktycznie dwa były fantastyczne, to jakoś ciężar, ogrom tekstu, jak i bieg historii nie sprawiły, że z radością sięgnęłam po część...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Długo dojrzewałam do przeczytania najnowszej książki Katarzyny Puzyńskiej. Siedział mi w głowie ten "chłopiec w ciele mężczyzny" z poprzedniej części. I to mnie zniechęcało. Niesłusznie całkiem, bo "Z jednym wyjątkiem" to bardzo dobrze napisany kryminał. Powtórzenia są, były i będą. Po prostu to tytułowanie trzeba polubić, albo przynajmniej zaakceptować i nauczyć się nie zwracać uwagi. Wtedy czyta się bardzo dobrze.

To, co naprawdę lubię w opowieściach z Lipowa, to wielowątkowość. Czuć styl podobny do Läckberg, ale kryminał pozostaje kryminałem, a nie staje się obyczajówką z domieszką. Bohaterów jest wielu, śledztwo biegnie kilkoma torami, podejrzani zmieniają się, policjanci mają pełne ręce roboty, każdy kłamie, albo po prostu nie mówi wszystkiego i ogólnie ciężko się połapać. A kiedy wszystko zaczyna się układać w logiczną całość, to nagle następuje zwrot. I gra też zaczyna się od nowa. Zabawa w kotka i myszkę z czytelnikiem, to ryzykowna zabawa, ale akurat autorka potrafi to rozegrać we właściwy sposób.

Tak też dzieje się w tej książce. Cztery części, każda przynosi nowe wydarzenia, nowe tropy, nowego winnego. Jedynym motywem, który przewija się przez całą powieść jest gra w szachy, a szczególnie historia pewnej "nieśmiertelnej rozgrywki". W trakcie lektury sprawdziłam, że taka rozgrywka faktycznie miała miejsce i szachiści, którzy brali w niej udział też istnieli. Autorka wyjaśniła na końcu, że resztę, zwłaszcza historię nie tylko miłosną wymyśliła.

" Z jednym wyjątkiem" czyta się dobrze. Szybko. Przyjemnie. Kasia Puzyńska nie leje wody i nie wtrąca zbędnych opisów, zbędnych wydarzeń. Ładnie prowadzi życie prywatne bohaterów. Pod tym względem nie mam zastrzeżeń, a w poprzedniej części też momentami mnie irytowało. Zachwycona jestem wprowadzeniem Józka. Nadał on Klementynie pewnej normalności. Okazało się, że pod skórzaną kurtką kryją się też ludzkie odruchy i zwykłe emocje, takie jak u innych śmiertelników. Najbardziej podoba mi się nowa relacja w życiu Strzałkowskiej. Ciekawa jestem, jak jej historia potoczy się w kolejnej części. Rozwiązanie sprawy mnie zaskoczyło. Nie miałam w sumie żadnego podejrzanego, miałam jedną postać, która absolutnie nie mogła być winna, bo ją polubiłam za bardzo. Na szczęście śledztwo poszło w innym kierunku. Za to dziękuję.

Już wiem, że z "Utopcami" nie będę tak długo zwlekać. Bardzo dobra część, może stanie się nawet moją ulubioną.

Długo dojrzewałam do przeczytania najnowszej książki Katarzyny Puzyńskiej. Siedział mi w głowie ten "chłopiec w ciele mężczyzny" z poprzedniej części. I to mnie zniechęcało. Niesłusznie całkiem, bo "Z jednym wyjątkiem" to bardzo dobrze napisany kryminał. Powtórzenia są, były i będą. Po prostu to tytułowanie trzeba polubić, albo przynajmniej zaakceptować i nauczyć się nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Julian i Irena Tuwim dzieciom Irena Tuwim, Julian Tuwim
Ocena 8,1
Julian i Irena... Irena Tuwim, Julian...

Na półkach: , ,

Wierszyki Juliana Tuwima zna każde dziecko. I każdy dorosły. Od najmłodszych lat przewijają się przez nasze życie rymowanki o panu Hilarym, co zgubił okulary, czy o panu Tralalińskim i jego kotku Tralalotku. Nie każdy jednak wie, że siostra Juliana, Irena, też ma w swoim dorobku bardzo ciekawe pozycje dla maluchów, chociaż głównie zajmowała się tłumaczeniem i dzięki jej pracy polskie dzieci mogły poznać Kubusia Puchatka, czy Mary Poppins.

A co autorstwa pani Ireny możemy przeczytać w naszej książce? Na pewno opowiadanie "O pingwinie Kleofasku", które w przystępny sposób przybliża najmłodszym problem niewoli, jaką dla zwierząt jest zamknięcie w zoo, czy w cyrku. Poza tym jest to ciepła opowieść pełna miłości, czułości, która niewątpliwie przekazuje pozytywne wartości młodemu czytelnikowi. Autorka zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie i cieszę się, że moja córka miała okazje poznać opowieść o pingwinku, jego rodzinie i przyjaciołach. Kolejnym wartym odnotowania utworem pani Ireny, jest wiersz o Marku Wagarku. Okazało się, że w utworach rymowanych siostra naszego poety czuje się też bardzo dobrze. Znalazłam w historii małego wagarowicza wszystko, co powinien zawierać utwór dla dziecka - proste zdania, ciekawą historię i morał.

Sympatycy Tuwima przeczytają tutaj wszystko, co kochają i z czym koniecznie trzeba zapoznać swoje potomstwo. Sympatyczne wierszyki o ptakach ("Ptasie plotki", "Ptasie rado", "Mowa ptaków"), o niesfornych dzieciach ("Zosia Samosia", "O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci", "Gabryś), czy o niezwykłych zjawiskach ("Cuda i dziwy", "Rok i bieda", "Mróz"), to pozycje obowiązkowe na spotkania z książką przed snem. Nie zabrakło też "Lokomotywy", która sapała i dyszała, "Rzepki", z którą nie mogło sobie poradzić pół rodziny z pokaźnym zwierzyńcem, czy skocznego wierszyka o dwóch Michałach, którzy tańcowali i tańcowali, aż popadali...

Zbiór utworów rodzeństwa Tuwimów wydany przez Naszą Księgarnię jest przepięknie ilustrowaną książką, dlatego moja córka sięga po nią z przyjemnością i każdego wieczoru domaga się czytania swoich ulubionych wierszyków. Idealne na prezent dla najmłodszych, bo przyciąga solidnym wykonaniem i paletą przyjaznych barw, odpowiednie dobraną czcionką, a także tematycznie ułożonymi utworami. Na pewno godna polecenia pozycja, przy której będą się dobrze bawić i starsi, i młodsi czytelnicy.

Wierszyki Juliana Tuwima zna każde dziecko. I każdy dorosły. Od najmłodszych lat przewijają się przez nasze życie rymowanki o panu Hilarym, co zgubił okulary, czy o panu Tralalińskim i jego kotku Tralalotku. Nie każdy jednak wie, że siostra Juliana, Irena, też ma w swoim dorobku bardzo ciekawe pozycje dla maluchów, chociaż głównie zajmowała się tłumaczeniem i dzięki jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Są książki, które się czyta z zainteresowaniem, są też takie, które się czyta, bo się czyta, z nadzieją, że się szybko skończą. Są też takie, które się porzuca i takie, których się nie zdąży porzucić, ba! nie zdąży się od nich oderwać, bo nagle się kończą. Ta książka była specyficzna. Cudowna. Przyciągała jak magnes i tym bardziej drażnił brak czasu i czytanie "gdzie się da" i "kiedy się da". Tak mało czasu, a tak dużo fantastycznie napisanych stron!

Akcja powieści biegnie dwutorowo. To opowieść o Danielu, który odnalazł na Cmentarzu Zapomnianych Książek książkę Juliana Caraxa. Nie wiedział, że to przełomowy moment, że teraz zaczyna się prawdziwa, bardzo niebezpieczna przygoda, która odmieni jego życie. Chłopiec przeczytał powieść i zafascynowany autorem pragnął poznać inne dzieła. Okazało się, że nie jest to takie łatwe, bowiem ktoś poluje na te książki, a następnie je pali. Każda próba zgłębienia tej historii niosła za sobą mniejsze lub większe ryzyko. Daniel przeżywał przy okazji pierwsze przygody miłosne, które jeszcze bardziej plątały mu i tak poplątaną już rzeczywistość.
Drugim torem biegnie historia Juliana Caraxa i jego wielkiej miłości. Dowiadujemy się z kilku źródeł, jak wyglądało jego życie, jak zaczął pisać, a przede wszystkim o bardzo romantycznym, ale zakazanym związku. Carax to największa tajemnica powieści, tajemnica, której rozwiązanie dawkowane jest ze smakiem i która trzyma czytelnika w niepewności. .

Nie jest to taka książka podobna do innych, które czytałam. To moje pierwsze spotkanie z Zafonem, ale z pewnością nie ostatnie, bo zachwycił mnie on klimatem, który zbudował na kartach swojej powieści. Piękne uliczki Barcelony zostały przedstawione w taki sposób, że miałam wrażenie, że spaceruję z bohaterami. Dodatkowo urzekły mnie wymowne i pełne subtelności opisy emocji i relacji między bohaterami. I to nie tylko w relacjach damsko-męskich, ale też relacje z rodzicami, z przyjaciółmi. Zafon nakreśla wszystkie uczucia, które towarzyszą nam w życiu - miłość, tęsknotę, smutek, radość, szczęście... Wszystkie one przeplatają się ze sobą tworząc piękną otoczkę do wydarzeń. A sama akcja? Akcja toczy się leniwie, kawałek po kawałku poznajemy nowe oblicza głównego bohatera, a także pisarza, który jest jego największą fascynacją. Przeżywamy wraz z bohaterami porywy namiętności, ponosimy wraz z nimi konsekwencję i chcemy więcej i więcej, bo całość trzyma w napięciu do ostatniej strony.

Bardzo polecam każdemu, kto ma ochotę na podróż uliczkami Barcelony i poznanie niesamowitej historii z książką w roli głównej.

Są książki, które się czyta z zainteresowaniem, są też takie, które się czyta, bo się czyta, z nadzieją, że się szybko skończą. Są też takie, które się porzuca i takie, których się nie zdąży porzucić, ba! nie zdąży się od nich oderwać, bo nagle się kończą. Ta książka była specyficzna. Cudowna. Przyciągała jak magnes i tym bardziej drażnił brak czasu i czytanie "gdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Odetchnęłam z ulgą. Ostatnia część przygód prokuratora Szackiego za mną. Teodora poznałam, pokochałam i wdzięczna jestem za tak barwną postać, ale "Gniew" nie wzbudził we mnie pozytywnych uczuć. Niestety. Większość osób uważa, że to najlepsza część trylogii, ja pokuszę się o stwierdzenie, że zdecydowanie najsłabsza. W moim odczuciu najlepsze było "Ziarno prawdy", którego akcja rozgrywała się w sandomierskich plenerach.

Dużo niewyjaśnionych wątków, nierozwiązanych kwestii, to największa bolączka moja po przeczytaniu tej pozycji. Pytania się mnożą, odpowiedzi na nie nie ma, a ja nie z tych, co lubią sami sobie dopowiadać dalszy ciąg. Zakończenie, to ma być zakończenie, a nie splot wydarzeń urwanych w połowie zdania.

Przede wszystkim czekałam na jakąś informację o Basi z "Ziarna prawdy". Nie doczekałam się. Doczekałam się za to pojawienia Klary, ale to pojawienie nic nie wniosło. Jakby na siłę.

Intryga zawiązana w "Gniewie" jest zawiła. W podziemiach znaleziono zwłoki. Właściwie same kości. Początkowo wydaje się, że to kolejne szczątki z dawnych czasów, oddane więc zostają uczelni do badań. Szybko okazuje się, że kości nie przeleżały w podziemiach długo, że jeszcze 2 tygodnie temu z denatem było wszystko w porządku. Dzięki kolejnym badaniom wychodzą na jaw kolejne przerażające rzeczy - znaleziony szkielet składa się z kości różnych osób, nie tylko zaginionego mężczyzny.

W książce poruszony jest bardzo poważny problem przemocy domowej. Relacje ofiary i kata, krzywda jakiej doświadczają dzieci, kiedy bita jest matka, trauma, która się ciągnie przez całe życie, to tylko niektóre z elementów, na które autor zwraca uwagę. To jest bardzo dobry motyw, bardzo drastycznie nakreślony, który daje do myślenia. Uświadamia, że nie tylko kat jest winny, ale też każdy, kto wie o tym, że za ścianą dzieje się zło i nie przeciwdziała mu.

Nie podobał mi się wątek prywatny w tej części trylogii. Naciągany, bardzo naciągany.

Niby to wszystko stanowiło całość, początkowo całkiem przyjemny obrazek, potem akcja trzymała w coraz większym napięciu, by mniej więcej w 3/4 tomu rozmyć się całkowicie. Moje zainteresowanie się gdzieś zgubiło, a autor dołożył wszelkich starań, żeby nawet na chwilę nie poprawić mojego odbioru powieści. Końcówka jest fatalna, może miała być zagadką, może wyzwaniem dla czytelnika, może gdzieś tam w powieści jest do niej klucz, ale ja się czuję jak wyjątkowo mało inteligentny odbiorca, który zamiast się zachwycić po prostu jest zniesmaczony.

Nie zmienia to jednak mojego odbioru prokuratora Szackiego, którego postać od początku do końca była fantastycznie budowana. Polubiłam tego bohatera i chociaż po "Gniewie" nie mam już ochoty na ciąg dalszy, to jednak gdzieś tam we mnie tli się nutka smutku, że nie spotkam już Teodora na kartach żadnej powieści.

Odetchnęłam z ulgą. Ostatnia część przygód prokuratora Szackiego za mną. Teodora poznałam, pokochałam i wdzięczna jestem za tak barwną postać, ale "Gniew" nie wzbudził we mnie pozytywnych uczuć. Niestety. Większość osób uważa, że to najlepsza część trylogii, ja pokuszę się o stwierdzenie, że zdecydowanie najsłabsza. W moim odczuciu najlepsze było "Ziarno prawdy",...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Apsik!
Po stokroć apsik i alleluja, że znalazła się taka cudowna Ałtorka, która stworzyła to wiekopomne dzieło. Ostatnio tak genialna książka wpadła w moje macki w podstawówce, jest 20 lat później i z radością wielką powitałam kolejny bestseller na liście moich osobistych bestsellerów.

"Dożywocie" jest książką przeuroczą, przesympatyczną i przezabawną. I zapewne znalazłabym jeszcze więcej takich prze-, bo gotowam pisać peany i na cześć Marty Kisiel, że mi taką rozrywkę zafundowała, i na cześć wydawnictwa Uroboros, że wyrwało "Dożywocie" z sideł innego wydawnictwa, tak szybko, jak tylko mogło i wznowiło wydanie. Dzięki temu mój osobisty egzemplarz legendarnej i owianej tajemnicą powieści stoi dumnie na półce. Opatrzony jest ałtorską zakładką, ałtorską pieczątką, ałtorskim podpisem samej Ałtorki i jak tylko znajdę odpowiednie miejsce i czas, to opatrzę też zdjęciem wspólnym zrobionym na wieczorze autorskim. I tym samym tak wyposażony egzemplarz będzie zajmował honorowe miejsce w pokoju i czekał na swoją kontynuację. Mam nadzieję, że niejedną.

Do rzeczy. "Dożywocie" jest głównie o dożywotnikach. A dożywotnicy to ci, co dożywotnio należą do spadkobiercy Lichotki, dworku z wieżyczką, który to kryje wielkie tajemnice. Do Lichotki przybywa Konrad Romańczuk. Przyjął on właśnie spadek i ma nadzieję, że będzie sobie mieszkał w spokoju na prowincji i pisał, bo właśnie tym się trudni - pisaniem. I kiedy dojeżdża do tej zniewalającej budowli z wieżyczką, odkrywa z przerażeniem, że coś tu jest bardzo, ale to bardzo nie tak. Dożywotnicy okazują się być jedyni w swoim rodzaju, a przy tym tak uroczy, że ma ochotę uciec w podskokach i uznać to za kiepski żart losu. Tylko nie może uciec, bo właściwie psuje mu się u wrót domostwa samochód i tym samym jest tak jakby uwiązany.

Pierwszy z dożywotników, to anioł Licho. Licho, to wymarzona partia na żonę dla każdej kobiety, która nie bardzo lubi sprzątać, bowiem robi to maniakalnie, zawsze i wszędzie i wręcz z niecierpliwości czeka, kiedy będzie coś do zrobienia. Brałabym w ciemno, u mnie Licho na pewno nie nudziłoby się. Licho ma jednak pewien mały defekt - alergię. I to o zgrozo alergię na pierze. I tym samym biedne męczy się okrutnie, bo uczulają go własne skrzydła, które w ramach leczniczych wyskubuje z piórek. Najwięcej uroku dodają zasmarkanemu Lichu bamboszki, w których drepcze poczciwy anioł przez karty powieści. Kolejnym przedziwnym stworzeniem zamieszkującym Lichotkę jest Krakers - ośmiornica, która z dzikim zapałem gotuje, piecze, smaży. Jednym słowem odwala całą kulinarną robotę. Dworek zamieszkuje też panicz Szczęsny, a właściwie bardziej nieszczęsny, bo swoim bólem istnienia mógłby obdzielić znaczny kawałek świata. Pisze, rymuje, szuka natchnienia, szuka kobiety, wielbi, smęci i ogólnie irytuje, ale jest też uroczy w swojej bolesności. Do tego zestawu dochodzą utopce, które lubią pluskać się w wannie Konrada i królik. Niepozorny króliczek, przeuroczo-przewredne stworzenie ochrzczone dostojnym imieniem Rudolf Valentino, który w trakcie powieści dokonuje niesamowitej przemiany, i to dwukrotnej. A fakt, jeszcze Zmora. Kotka. I w zasadzie każdy kto miał koty, zna koty i kocha koty wie, co może oznaczać taki bohater w powieści.

Tak naprawdę cała książka to splot zwykłych i niezwykłych wydarzeń, ale napisanych tak, że przeciętny zjadacz chleba nie powinien w momencie czytania zjadać chleba, bo może się to dla niego skończyć zadławieniem. Nie powinien też pić, bo grozi to opluciem aktualnie trzymanej w dłoni powieści. Ani siedzieć za wysoko, bo ze śmiechu może po prostu spaść na podłogę i się uszkodzić. Dożywotnicy dbają o to, żeby Konrad się nie nudził, a czytelnik miał frajdę z czytania. Tak naprawdę nie znam lepszej książki, którą można stosować w ramach śmiechoterapii, od dłuższego czasu polecam właśnie tę.

"Była noc przed Gwiazdką i w całym domu...
No, może nie tak do końca przed. W zasadzie wcale nie przed, a na pewno nie tuż przed, bynajmniej. Właściwie to do Gwiazdki było dość sporo czasu, tak ze dwa tygodnie. A dokładnie rzecz ujmując, trzynaście dni. Mikołajkowe prezenty zdążyły się już znudzić, po słodyczach zostały tylko stosy sreberek i papierków, nowe komórki tłuszczowe oraz radosne zaczątki próchnicy, zaś pora na rozplątywanie światełek i ubieranie choinki jeszcze nie nadeszła. Takie grudniowe ni wpiął, ni wypiął, kiedy nie za bardzo wiadomo, co ze sobą począć."
Ja na takie właśnie grudniowe ni wpiął, ni wypiął zalecam lekturę "Dożywocia". Niezawodny przyspieszać czasu!

Apsik!
Po stokroć apsik i alleluja, że znalazła się taka cudowna Ałtorka, która stworzyła to wiekopomne dzieło. Ostatnio tak genialna książka wpadła w moje macki w podstawówce, jest 20 lat później i z radością wielką powitałam kolejny bestseller na liście moich osobistych bestsellerów.

"Dożywocie" jest książką przeuroczą, przesympatyczną i przezabawną. I zapewne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

http://kulturalnamysz.blogspot.com/2015/12/uwikanie-zygmunt-mioszewski.html

Teodor Szacki obrósł legendą. Każdy o nim słyszał, prawie każdy czytał trylogię, której jest głównym bohaterem. Wiedziona ciekawością sięgnęłam po pierwszy tom i nie mogłam wyjść z zachwytu.

Przede wszystkim bardzo polubiłam głównego bohatera. Teodor jest genialnie napisaną postacią. Genialnie, bo to zwyczajny, prosty człowiek, z całym naręczem wad i złych decyzji. Ma ludzką twarz i popełnia ludzkie błędy, a przy tym cechuje go inteligencja, poczucie humoru i błyskotliwość. Wszystko składa się na osobę fantastycznego prokuratora, trochę gorszego ojca, jeszcze gorszego męża i nieprzeciętnego człowieka. To jego postać przyciągnęła mnie najbardziej. W kilku miejscach mi zaimponował, w kilku zawiódł, bo miałam nadzieję, że przewidywalny scenariusz to jedno, a postępowanie Teodora pójdzie swoją drogą. Nie poszło, ale i tak za tego bohatera wielki ukłon w stronę autora.

Akcja "Uwikłania" dzieje się w stolicy. Podczas dwudniowej terapii ustawień prowadzonej przez znanego psychoterapeutę zostaje znaleziony martwy jeden z uczestników. Pozostali trzej zostają przesłuchani, podobnie jak przesłuchana zostaje żona zmarłego, koledzy z pracy i prowadzący terapię. Teodor próbuje wyjaśnić, kto zabił, jaki mógł mieć motyw. Poszlaki prowadzą w kilku kierunkach, prokurator miota się zarówno w sprawie, jak i we własnych problemach, a całość tworzy bardzo zgrabnie napisaną intrygę, której rozwiązanie może zaspokoić nawet największe oczekiwania.

Moje oczekiwania nie były może duże, ale całość zrobiła na mnie duże wrażenie. Przewidywałam, że śledztwo może iść właśnie w takim kierunku, ale byłam ciekawa, jak autor niektóre rzeczy powiąże ze sobą, inne wyjaśni. Okazało się, że powiązał sprawnie i z sensem, a wyjaśnił w niezwykle trzymający w napięciu sposób. I tym samym skończyłam lekturę i bezzwłocznie sięgnęłam po "Ziarno prawdy", żeby nie stracić magii, którą roztoczyła część pierwsza.

Na pewno warto spróbować przeczytać i samemu ocenić, czy książkę (a właściwie całą serię) nagłośniono i rozreklamowano zasadnie, czy też nie. Oczywiście każdy znajdzie tu coś, co przypadnie mu do gustu, i coś, co się nie spodoba, a wręcz zniesmaczy. Przyznaję się, że i mnie jedna sytuacja wyjątkowo zniesmaczyła, a nawet troszkę osłabiła moją wiarę w człowieka, jako w jednostkę myślącą, ale z drugiej strony taka sytuacja ma miejsce w naszym codziennym życiu, jeśli nie bezpośrednio w naszej rodzinie, to u sąsiadów bliższych, czy dalszych, więc może po prostu nie powinnam idealizować w gruncie rzeczy wykreowanego tak nieidealnie bohatera, tylko z większą pokorą zaakceptować kolejną słabość i wadę prokuratora. "Uwikłanie" polecam, bo to bardzo dobry kryminał, którym autor potwierdził, że polska proza ma się świetnie.

http://kulturalnamysz.blogspot.com/2015/12/uwikanie-zygmunt-mioszewski.html

Teodor Szacki obrósł legendą. Każdy o nim słyszał, prawie każdy czytał trylogię, której jest głównym bohaterem. Wiedziona ciekawością sięgnęłam po pierwszy tom i nie mogłam wyjść z zachwytu.

Przede wszystkim bardzo polubiłam głównego bohatera. Teodor jest genialnie napisaną postacią. Genialnie, bo...

więcej Pokaż mimo to