-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać410
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2014-08-07
2015-02-15
Współczesne realia coraz bardziej dają mi do myślenia, a także skłaniają do porównywania dawnych czasów z dzisiejszymi. Często zatracając się we współczesności zapominamy co wydarzyło się kiedyś, zapominamy o tych co walczyli o naszą wolność i w pewnym sensie o nasze życie, bo gdyby zginęli nasi dziadkowie, rodzice, to dziś by nas nie było. Zwracamy uwagę na to co mało ważne, zatracając się we własnym egoizmie, ale mało kto chce pamiętać przeszłości. Dla mnie osobiście to smutne, ale na szczęście powstają takie publikacje, jak powyższa. Książka jest zaskakująca, gdyż opowiada o realiach powstańczych, czy wojennych, ale z punktu widzenia uczestniczek powstania. Do tej pory w publikacjach stricte historycznych o rolach kobiet w działaniach wojennych było naprawdę niewiele, a przecież kobiety pełniły równie ważne funkcje co mężczyźni, najczęściej były łączniczkami, bądź ratowały życie, jako sanitariuszki.
"Dziewczyny z powstania" to zbiór jedenastu historii, które opowiedziane są przez kobiety - uczestniczki powstania. Każda z nich powraca do bolesnych, czasem już zatartych wspomnień. Sławka, Halinka, Rena, Zosia, Blizna, Anna, Marzenka, Jadwiga, Teresa, Dora, Irena, kobiety te wywodzą się z różnych grup społecznych, są w różnym wieku, ale łączy je jedno powstanie i data 01.08.1944. Każda z nich przedstawia ten dzień ze swojej perspektywy, dzięki czemu do czytelnika dociera różnorodny wachlarz emocji, ale też odbiorca bardziej staje się świadomy tego co się wydarzyło. Każda z nich też pełniła inną rolę w powstaniu, bowiem były łączniczkami, sanitariuszkami, żonami, czy świeżo upieczonymi matkami i troiły się, a by ich dziecko przeżyło. Wszystkie kobiety nie były przygotowane na 63 dni walki o przetrwanie, życie swoje i bliskich, strachu, na 63 dni widoku walczących, rannych, krwi, zabitych, jak i na 63 dni głodu, nędzy i modlitwy, aby ten koszmar się skończył. Mimo to, dziś bez wahania mówią, iż do powstania poszłyby jeszcze raz. Taka postawa świadczy o tym, że kochają ojczyznę ponad wszystko, ale to także świadectwo poświęcenia, odwagi, waleczności, jednymi słowy wielkiego bohaterstwa.
"Do Powstania poszłabym raz jeszcze. Bez najmniejszego wahania. Nie zrozumie tego nikt, kto nie przeżył okupacji."
Publikacja "Dziewczyny z powstania" sprawia, iż czytelnik staje się świadkiem nalotów bomb, wybuchów granatów, porodów w prymitywnych warunkach, śmierci dzieci, codziennej walki o przetrwanie, walki z głodem, heroicznym wysiłkiem, a w końcu z brakiem sił, czy gasnącą nadzieją. Książka napisana jest przystępnym językiem, a jej szata graficzna została bardzo trafnie dobrana do tematyki. Ponadto uzupełnieniem przedstawionych historii są fotografie, które jeszcze bardziej uświadamiają nam, że to wydarzyło się naprawdę. "Dziewczyny z powstania" dostarczyły mi wielu emocji, wzruszeń, łez, ale także podziwu dla tych bohaterek i ich odwagi. Obserwując dzisiejsze czasy i pokolenie jestem przekona, że większość osób nie wytrzymałaby wojennej presji, a odwaga dawno by ich opuściła. Dlatego nauczmy się doceniać, to co zrobiono dla nas. A "Dziewczyny z powstania" polecam każdemu, nawet tym, którzy stronią od historii. Powyższa publikacja z pewnością zajmie honorowe miejsce w mojej biblioteczce i będę do niej powracać.
Anna Herbich to dziennikarka tygodnika "Do Rzeczy", wcześniej pracowała w "Rzeczpospolitej" oraz "Uważam że". Rodowita warszawianka, której babcia jest jedną z bohaterek z "Dziewczyn z powstania".
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2015/07/dziewczyny-z-powstania-anna-herbich.html
Współczesne realia coraz bardziej dają mi do myślenia, a także skłaniają do porównywania dawnych czasów z dzisiejszymi. Często zatracając się we współczesności zapominamy co wydarzyło się kiedyś, zapominamy o tych co walczyli o naszą wolność i w pewnym sensie o nasze życie, bo gdyby zginęli nasi dziadkowie, rodzice, to dziś by nas nie było. Zwracamy uwagę na to co mało...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-14
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2015/01/pierwsza-na-liscie-magdalena-witkiewicz.html
"Ale podobno każdy koniec jest początkiem czegoś nowego, lepszego. Bardzo chciałam w to wierzyć".
Siedzę i zastanawiam się, co mogę napisać o najnowszej powieści Magdaleny Witkiewicz. Może to, że jest wspaniała, ciepła, mądra, refleksyjna, pouczająca. A może tak po prostu, że jest to najlepsza powieść obyczajowa, jaką miałam przyjemność przeczytać. O jej doskonałości świadczą emocje, które wciąż mną targają, myśli, które zawładnęły mój umysł, ale także sama w sobie historia, od której nie sposób się oderwać.
Magdalena Witkiewicz to absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego, gdańskiego Studium Bankowości oraz Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menadżerów. Jak sama mówi: „moje powieści są lekiem na deszcz za oknem i nieco smutniejsze dni. Moje książki zawsze kończą się dobrze. Niezależnie, jakie przeciwności losu napotykają bohaterów na swojej drodze - zawsze potem żyją "długo i szczęśliwe". Zadebiutowała powieścią "Milaczek", następnie ukazały się "Panny roztropne", "Opowieść niewiernej", "Lilka i spółka" (dla dzieci), "Ballada o ciotce Matyldzie", "Szkoła żon", "Pensjonat marzeń", "Zamek z piasku", "Szczęście pachnące wanilią".
"[...]Dzień i noc wiosłuje. Silna i mądra kobieta. Na tamtą stronę rzeki pomogła szczęśliwe przepłynąć już wielu ludziom"].
Dziennikarka Ina do tej pory żyła w idealnie sterylnym świecie stworzonym przez siebie. Żadnych poważnych związków, dzieci, od czasu do czasu jakiś odgrzewany "herbatnik", poza tym praca. Pewnego dnia jej porządek zaburza zwykłe pukanie do drzwi, za którymi kryje się Karolina, która mówi, że jej matka Patrycja umieściła ją pierwszą na liście. Liście, która skrywa nazwiska osób, które mogą pomóc Karolinie i jej siostrze Majce, gdy jej już zabraknie. Ina początkowo przyjęła dziewczynę bardzo niechętnie, ale wystarczyła jedna długa, prawie całonocna rozmowa, która zmieniła wszystko.
"Pierwsza na liście" to niezwykle wartościowa polska powieść obyczajowa, jaką miałam przyjemność przeczytać. Porusza ona kwestie podjęcia ryzyka, trudnych wyborów, które z kolei mogą uratować komuś życie. Komuś, kto czeka mogłoby się wydawać całą wieczność, ale tak naprawdę toczy nieustanną walkę o każdy dzień, godzinę, minutę, sekundę. Książka traktuje także o ciężkiej chorobie, dawnych urazach, które nagle znikają, przyjaźni, która została przekreślona na kilkanaście lat po to, aby narodzić się na nowo. To także powieść o nadziei i kobiecej sile, która niekiedy jest w stanie przenosić góry. I wreszcie to powieść o tym, jak można łatwo uratować komuś życie, wystarczy zarejestrować się w bazie szpiku i zostać potencjalnym dawcą.
Dzieło Magdaleny Witkiewicz chłonie się jak gąbkę, bowiem powieść ta dostarcza czytelnikowi niezbędnych informacji, procedur odnośnie oddawania szpiku. Ale to także pokazanie dylematów zarówno po stronie dawcy, jak i biorcy. W przypadku tego pierwszego istnieje ryzyko, że wycofa się bez podania przyczyny, a w przypadku drugiego promyk nadziei znika. To także pokazanie odpowiedzialności za życie drugiego człowieka. Autorka posługuje się mimo trudnych kwestii, bardzo zrozumiałym, przystępnym językiem, do tego lekki styl sprawia, że nie wiadomo, kiedy czyta się już ostatnią stronę. Na końcu powieści można przeczytać kilka słów od samej Urszuli Jaworskiej, która jest założycielką fundacji, która między innymi zajmuje się dawstwem szpiku. Zabieg ten dodaje wiarygodności, ale zarazem jeszcze bardziej uzmysławia, że "Każdy może być bohaterem, ale nie każdy ma tę cudowną szansę, by nim zostać. Warto o tym pamiętać".
Bohaterowie, a właściwie bohaterki wykreowane przez autorkę wypadają bardzo korzystnie. Każdą kobietę coś wyróżnia, a spoiwem łączącym są trudne przejścia życiowe. Każda też coś, w wyniku swoich przeżyć, zaczyna rozumieć. Na pierwszy plan wysuwa się postać Patrycji, która choruje na ostry typ białaczki, jedynym ratunkiem jest przeszczep szpiku. Ale mimo choroby, osłabienia, zmęczenia, myśli tylko o swoich córkach, ma świadomość, że jej czas może lada chwila się skończyć, ale jak to kochająca matka chce jak najwięcej rad, wskazówek zostawić swoim dzieciom. Ina dawna przyjaciółka Patrycji, przedstawiona jest jak osoba oziębła, zamknięta w swoim świecie, ale w gruncie rzeczy nieszczęśliwa. Samotność to jedna z najgorszych rzeczy, jakie może spotkać człowieka. Jest jeszcze Róża, która co dzień ma do czynienia ze śmiercią, Grażyna, która wcześnie straciła męża, a niegdyś chciała zostać dawcą szpiku. I Karolina, córka Patrycji, która jak na zaledwie osiemnastolatkę jest niezwykle dojrzała, może przez chorobę matki i wizję tego, że będzie musiała wziąć odpowiedzialność za młodszą siostrę. Wszystkie bohaterki bardzo polubiłam i chciałabym jeszcze je spotkać na kartach innej powieści Magdaleny Witkiewicz.
Podsumowując "Pierwsza na liście" to powieść niezwykła, pokazująca wzorce postępowania, zachowania międzyludzkie, ale przede wszystkim pokazująca, że warto nienawiść, stare rany, schować gdzieś głęboko i wybaczyć, bo jak wiecie życie jest krótkie. Tak naprawdę trudno opisać wszystkie emocje, które towarzyszą czytelnikowi przez całą lekturę, dlatego też najlepiej zapoznać się z tą historią samemu, bo jestem przekonana, iż przewartościowuje wasze dotychczasowe życie. Na koniec uświadomiłam coś jeszcze bardzo istotnego, mianowicie, że sukcesem tego dzieła będzie ilość uratowanych żyć. Żyć, które czekają na dawców i jestem głęboko przekonana, że ta powieść jest w stanie uratować choćby jedno życie.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2015/01/pierwsza-na-liscie-magdalena-witkiewicz.html
"Ale podobno każdy koniec jest początkiem czegoś nowego, lepszego. Bardzo chciałam w to wierzyć".
Siedzę i zastanawiam się, co mogę napisać o najnowszej powieści Magdaleny Witkiewicz. Może to, że jest wspaniała, ciepła, mądra, refleksyjna,...
2013-05-31
Po udanym spotkaniu z Zafónem postanowiłam sięgnąć po osławioną serię Cmentrza Zapomnianych Książek. Nie ukrywam, że oczekiwania miałam wysokie i przyznam, że się nie zawiodłam w najmniejszym calu. Pierwszą część "Cień wiatru" pochłonęłam z wielką przyjemnością i zapałem delektując się przy tym historią, językiem, postaciami niczym największy smakosz słowa.
Carlos Ruiz Zafón ur. w 1964 roku w Barcelonie. Z wykształcenia jest dziennikarzem, lecz to pisaniu podporządkował swoje życie. Swoje pierwsze powieści kierował głównie do młodzieży jednak zyskał sobie zwolenników także wśród starszych grup wiekowych. Sławę pisarzowi przyniósł cykl powieści Cmentarz Zapomnianych Książek : "Cień wiatru", "Gra anioła", "Więzień nieba".
Głównym bohaterem jest dziesięcioletni Daniel Semepere. Gdy nadchodzi odpowiedni moment ojciec chłopca, który jest właścicielem księgarni, postanawia zabrać syna w niezwykłe miejsce. Tym magicznym miejscem jest Cmentarz Zapomnianych Książek. Spośród tysiąca książek, które stoją na półkach zapomniane, Daniel może wybrać sobie jedną, której nada nowy wymiar i przywróci życie. Wybór pada na powieść "Cień wiatru" autorstwa Juliana Caraxa. Od tej pory Daniela życie się zmienia się, bowiem zafascynowany twórczością Caraxa postanawia odszukać jego, także inne dzieła, jednak odkrywa, iż jego je spalono. Egzemplarzem, który pozostał i który jest w posiadaniu Daniela, interesuje się ktoś jeszcze i usilnie dąży do tego, aby wejść w jego posiadanie.
Historia Daniela zaczyna się, gdy ma 10 lat i prowadzi przez jego późniejsze życie, a także życie jego ojca i Fermina, który dostał zatrudnienie w księgarni. W tym czasie chłopak przeżywa pierwszą miłość, ale także zafascynowany postacią Caraxa postanawia poznać jego przeszłość i historię palenia książek. Ale im dalej się zagłębia tym bardziej zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Objawia mu się dziwna postać, pojawia się postać diabła i inspektor policji, który nie ma skrupułów.
"Cień wiatru" utrzymany jest w gotyckim klimacie na ulicach Barcelony, przez co powieść zyskuje niesamowity klimat. Autor używa rozbudowanych zdań i wydaje mi się, że każde słowo jest wyraźnie przemyślane, a nie napisane dla "zabicia" objętości. Porównując język do współczesnych autorów to Zafón powiesił wysoko poprzeczkę. Bohaterowie stworzeni przez Zafóna wzbudzają sympatię czytelnika, a w szczególności Fermin ze swoimi ciętymi ripostami :) Wytworzony magiczny klimat przenosi czytelnika do świata wyobraźni. Niesamowite, że czytając miałam nieodparte wrażenie, że ta historia dzieje się naprawdę, mało tego byłam przekonana, że w niej uczestniczę.
W tym miejscu postanowiłam napisać coś czego może nie powinna pisać. Ale moja irytacja nie pozwala mi spokojnie przejść obok tego tematu obojętnie. Mianowicie pozwoliłam sobie przeczytać kilka opinii na temat tegoż dzieła. I szczerze mówiąc nie rozumiem czytelników, którzy literaturą pokroju Greya się zachwycają, a o Zafónie piszą, że to denne i nie da się czytać. Gdzie zasobność językowa między obiema lekturami stanowi przepaść. Rozumiem, że gusta są różne i każdy odbiera inaczej, ale bez przesady. Nie liczę na to, że każdy będzie oceniał twórczość Zafóna wysoko, ale przynajmniej niech spróbuje dostrzec plusy. Tym bardziej, iż naprawdę Zafón ma swój oryginalny, niepowtarzalny styl do którego współczesnym pisarzom dużo brakuje. Drugi mankament, którego się dopatrzyłam, to, że książka jest banalna, bo występuje tu romans. Zapewniam Was drodzy czytelnicy, iż romans nie zawsze oznacza, że coś jest banalnie. Jeżeli jest stworzone z pomysłem i umiejętnie wplecione w fabułę może tworzyć smakowitą całość. Tak jak ma to miejsce w tym przypadku.
"Cień wiatru" zawiera romans, miłość, tajemnicę, ukrytą zemstę, dreszcz emocji i adrenaliny także się znajdzie. Chyba każdy rozważny czytelnik znajdzie chociaż jakąś nutkę dla siebie. Chociaż mi całość bardzo podobała, bowiem uważam, że każdy element się uzupełnia i stanowi komplementarną całość, gdzie wszystko do siebie pasuje, jak puzzle. Barwny i bogaty język tylko podwyższa wartość lektury.
"Cień wiatru" pragnę polecić tym czytelnikom, którzy jeszcze nie mieli okazji przeczytać tego kunsztu literackiego jak i czytelnikom, którzy "pragną" literatury wyjątkowej, niebanalnej, tajemniczej i napisanej na wysokim poziomie z klasą. Myślę, że każdy bibliofil powinien mieć tę książkę na półce. Dla mnie osobiście jest to jedna z książek do, której niewątpliwie powrócę, a takich póki co jest niewiele jak na razie.
"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie".
"Istniejemy póki ktoś o nas pamięta".
"W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze".
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2013/07/cien-wiatru.html
Po udanym spotkaniu z Zafónem postanowiłam sięgnąć po osławioną serię Cmentrza Zapomnianych Książek. Nie ukrywam, że oczekiwania miałam wysokie i przyznam, że się nie zawiodłam w najmniejszym calu. Pierwszą część "Cień wiatru" pochłonęłam z wielką przyjemnością i zapałem delektując się przy tym historią, językiem, postaciami niczym największy smakosz słowa.
Carlos Ruiz...
2014-08-10
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/12/w-krainie-czarow-sylwia-chutnik.html
Zawsze powtarzam, że wolę pełnometrażowe powieści, gdzie mogę poznać bohaterów, ich zachowania, zrozumieć podejmowane przez nich decyzje, kibicować im, bądź też przeklinać, od krótkiej formy, którą są opowiadania. Jednak jest jakiś bodziec, który, co jakiś czas popycha mnie właśnie do opowiadań. A do wyboru powyższego zbioru skłoniło mnie nazwisko autorki, z którą de facto nie miałam styczności, ale wiele słyszałam o jej twórczości. Zachęcił mnie również sam tytuł tegoż zbioru, który kojarzy się z Lewisem Carrollem i magią.
Sylwia Chutnik to feministka, działaczka społeczna, jedna z najbardziej uznanych polskich pisarek, Laureatka Paszportu "Polityki", dwukrotnie nominowana do Literackiej Nagrody Nike. Spod jej pióra wyszły takie tytuły jak: "Kieszonkowy atlas kobiet", "Dzidzia", "Cwaniary".
Tytuł "W krainie czarów" skrywa w sobie 11 opowiadań. Pierwszym z nich jest opowiadanie, które jest zarazem tytułem całego zbioru, a dotyczy śmierci, śmierci nagłej i prozaicznej, bo na działce. "Anna" to opowiadanie dotyczące młodej kobiety, której życie nie ułożyło się tak jakby tego chciała, dlatego też rości o to pretensje do całego świata. W następnym opowiadaniu "Pola" autorka nawiązuje do osoby "prawdziwej" postaci Poli Negri, która tkwi w egzystencji. "Bożena z Poznańskiej" to z kolei historia prostytutki, która pogodziła się ze swoim losem, ale wizja niespełnionych marzeń nie daje jej spokoju, dlatego musi o nich szybko zapomnieć. "Wszystko zależy od pani" pod tym tytułem kryje się postać dziewczyny, która nie czuje się atrakcyjna i chciałaby, aby życie było prostsze. Ale kto z nas by nie chciał?
"Niewinne czarodziejki" to historia dwóch kobiet, które połączyło podobne doświadczenie życiowe. "Pan Tadeusz" opowiadanie to dotyczy pozbawienia weny twórczej i pisania do szuflady. Ósme opowiadanie "Dancing" dotyczy kawalera, który ma przesadnie uporządkowane życie niemal pod linijkę. "Przeszkadzały" dotyczy faceta, który chciał zostać księdzem, ale wygrała żądza do kobiety. Dwa ostatnie opowiadania dotyczą wojny. Pierwsze z nich "Muranooo" przenosi nas do okresu II wojny światowej, "starej" Warszawy, gdzie bohaterką jest babcia oraz jej wnuczęta. Ostatnie opowiadanie "Piwnica" przedstawia bohaterki, które ukryły się w piwnicy i przeczekują naloty.
Tematy opowiadań autorstwa Sylwii Chutnik dotyczą śmierci, samotności, niezrealizowanych marzeń, czy wspomnień dotyczących wojny. W pierwszym odczuciu po przeczytaniu całego zbioru, trudno znaleźć wspólny mianownik, który łączyłby te opowiadania. Dopiero po chwili zastanowienia przychodzi na myśl słowo życie, a precyzując bardziej proza życia, z którą, na co dzień każdy z nas ma styczność. Autorka za pomocą swoich bohaterów przelewa żal, gorycz, ból, smutek, ironię niekiedy brutalność życia, jak i ludzi. Najbardziej utkwiły mi w pamięci, czy też do mnie trafiły opowiadania dotyczące duchów wojny, mimo upływu lat wciąż trudno wyobrazić sobie bestialstwo, jakiego wówczas się dopuszczano, a także na uwagę zasługuje pierwszy zbiór poruszający temat śmierci bliskiej osoby.
W bohaterach wykreowanych przez autorkę można zauważyć zwykłego Kowalskiego, który może mieszkać za naszą ścianą. Sylwia Chutnik pokazuje, iż jest doskonałą obserwatorką otaczającego nas świata, sytuacji życiowych, czy też ludzkich zachowań. Dlatego też w tych opowiadaniach, a raczej w sytuacjach, jakie pokazuje, czy bohaterach, tkwi proza życia i realizm, niż fikcja literacka. Taki zabieg sprawia wrażenie, że autorka naprawdę zaczerpnęła historie z życia wzięte.
Sam styl autorki jest oszczędny i prosty, a zarazem bardzo wyrazisty, niekiedy przypomina formę reportażu. Nie ma tu nic za dużo, nie ma nic za mało, jest bardzo optymalnie. Nie zawaham się powiedzieć, że jest to proza ambitna. Co ciekawe cały zbiór skonstruowany jest tak, iż dopiero po przeczytaniu ostatniego opowiadania czytelnik zaczyna rozumieć sentencję całego zbioru, który mimo, iż jest różnorodny, zaczyna układać się w całość. To trochę jak z dobrym kryminałem, czy powieścią, gdzie dopiero po ostatniej stronie całość staje się spójna i zrozumiała, a w przypadku kryminału zagadka zostaje rozwiązana.
"W krainie czarów" to zbiór, który zdecydowanie wyróżnia się wśród innych. Niewątpliwym atutem, o którym jeszcze nie wspomniałam, jest pozostawienie przez autorkę szerokiego pola interpretacji dla czytelnika. Dlatego jestem przekonana, że każdy z Was odbierze przedstawione historie inaczej. Ponadto warto wspomnieć o emocjach, jakie towarzyszą odbiorcy podczas czytania. Autorka prowadzi nas przez gamę odczuć, czy uczuć niekończenie pozytywnych, jakimi są ból, cierpienie, żal, do tego, dochodzi szczypta ironii. Wbrew pozorom czytelnik nie wpada w stan depresji, ale raczej refleksji tego co nas otacza, a przede wszystkim, kto. A wybór tytułu przez autorkę nie był na pewno przypadkowy, osobiście to odbieram tak, iż każdy ma swoją krainę czarów, w której żyje, niekiedy nie może się z niej wydostać, ale pod słowem czary kryje się ironia do tego co jest tu i teraz. Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak tylko Was zachęcić do sięgnięcia po powyższy zbiór, naprawdę warto.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/12/w-krainie-czarow-sylwia-chutnik.html
Zawsze powtarzam, że wolę pełnometrażowe powieści, gdzie mogę poznać bohaterów, ich zachowania, zrozumieć podejmowane przez nich decyzje, kibicować im, bądź też przeklinać, od krótkiej formy, którą są opowiadania. Jednak jest jakiś bodziec, który, co jakiś...
2014-08-05
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/12/i-dobry-bog-stworzy-aktorke-agata.html
Większość małych dziewczynek zapytana o to, kim chciałyby być w przyszłości odpowiada, że piosenkarką, albo aktorką, czyli wybiera zawody artystyczne. Droga do każdego z nich okazuje się wyboista i zwyczajnie trudna. Dziś jednak skupię się tylko na aktorstwie, które jest głównym tematem debiutanckiej powieści Agaty Pruchniewskiej, która de facto sama jest aktorką, więc z pewnością wie, o czym pisze.
Główną bohaterką jest Dorotka, która od dziecka marzyła o zostaniu aktorką. Marzenie to postanowiła ziścić i zrobiła pierwszy krok ku temu, składając dokumenty do Słynnej Szkoły. Ale to, co z pozoru wydaje się być banalne, często okazuje się, że nie jest. Podczas zdawania dwukrotnie egzaminów na jaw wychodziły nieznane Dorotce fakty. Pierwszym razem była to wada logopedyczna, "dzięki", które nie wymawiała litery "s", a z kolei podczas drugiej próby dowiedziała się, iż nie posiada talentu. Po nieudolnych próbach Dorotka była już bliska rezygnacji zostania aktorką, ale ktoś nad nią czuwał, bo niespodziewanie trafiła do Studia dla aktorów. Tam dostała propozycję udziału w reklamie, gdzie zagrała kurę. Dorotka nie żyje tylko pracą, bo całkiem prywatnie związała się z Księciem, który nie szczędzi jej krytyki, zamiast dawać wsparcie. Mało tego, co roku Książę nie chce wyjeżdżać z Dorotką na zagraniczne wakacje, ba na jakiekolwiek wakacje, bo co roku uznaje tylko spędzanie czasu wolnego u swojej Królewskiej i pokręconej rodziny. Czy Dorotce uda się w końcu zostać aktorką?
Powieść "I dobry Bóg stworzył aktorkę" napisana jest prostym językiem, ale niekiedy pod jego warstwą skrywa się nieco ironii, czy też duża dawka humoru. Wartym uwagi zabiegiem, okazała się pozycja narratora, który występuje w roli Boga, a zarazem czuwa nad losem bohaterki i realizuje swój plan. Bóg przedstawiony jest, jako sympatyczna, wyrozumiała postać, która potrafi nawet przymykać oko na drobne grzeszki.
Książka w odbiorze jest lekka, łatwa i przyjemna, dlatego też lektura jej przebiega błyskawicznie, ale uważny czytelnik dostrzeże, że pod płaszczykiem humoru, skrywa się warstwa ironii z życia wziętej. Ponadto warto zauważyć, iż w samej bohaterce skrywa się prawdziwa Agata Pruchniewska. Mimo, zastosowanych zabiegów, można się domyśleć, że spora część fabuły została zaczerpnięta z samego życia autorki, ale także innych osób.
Postać głównej bohaterki budzi ogromną sympatię czytelnika. Dorotka jest bardzo pokręconą osobą, a najczęściej coś powie, zanim pomyśli, niestety, albo stety, ale czasami wychodzą z tego komiczne sytuacje, ale i można nawarzyć sobie przysłowiowego piwa. Z czasem nabiera pokory i gdy nie ma ról chodzi na castingi do reklam, co dla aktora jest poniżające. Z kolei postać Księcia niebywale mnie irytowała i szczerze to nie raz miałam mu ochotę przyłożyć i jestem bardzo zdziwiona, że bohaterka z nim tyle wytrzymała
"I dobry Bóg stworzył aktorkę" to książka, która mimo swojej prostej formy, przyćmiewa oryginalność, o jaką pokusiła się Agata Pruchniewska. Na pierwszy plam wysuwa się humor, czy komiczność niektórych przedstawionych sytuacji, ale pod ta warstwą skrywa się coś głębszego, bo samo życie, a ściśle mówiąc świat aktorski, który jest bardzo wymagający, trudny i ciężki, ale niestety ludzie z zewnątrz widzą to zupełnie inaczej. Jeżeli poszukujecie lektury lekkiej, niewymagającej, komicznej, ale, w której kryje się proza życia, to z pewnością mogę polecić powyższy tytuł.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/12/i-dobry-bog-stworzy-aktorke-agata.html
Większość małych dziewczynek zapytana o to, kim chciałyby być w przyszłości odpowiada, że piosenkarką, albo aktorką, czyli wybiera zawody artystyczne. Droga do każdego z nich okazuje się wyboista i zwyczajnie trudna. Dziś jednak skupię się tylko na...
2014-07-18
"Rosyjski zaborca bezlitośnie traktował wszystkie przejawy polskich buntów i woli niepodległości. Metodą walki z przeciwnikami cara była zsyłka na Syberię. Była to kara dotkliwa, bowiem tęsknota za krajem i najbliższymi rozrywała serce. Jednak czy życie Polaków na wygnaniu oznaczało jedynie udrękę i pewną śmierć"? Zazwyczaj nie przytaczam tekstu, umieszczanego na tylnej okładce przez Wydawnictwo, jednak tym razem te słowa, tak bardzo wpasowują się w kanwę powieści, że nie mogłam się oprzeć. Wracając jednak do lektury i odpowiedzi na wcześniej postawione pytanie, mogę powiedzieć, że zsyłka nie oznaczała pewnej śmierci, a doskonałym tego przykładem jest sam bohater powieści, który mimo wielu przeciwności losu, nigdy się nie poddał.
Władysław Lis za udział w wojnie polsko-rosyjskiej w 1831 roku zostaje zesłany na Syberię. Jego żona - Julianna dołącza do niego, gdy tylko uzyskuje stosowne pozwolenie z kancelarii cesarskiej. Początkowo tubylcy małego miasteczka - Narym nie traktowali rodziny Lisów przyjaźnie, a wszystko za sprawą zasłyszanych opowieści, w które ciemno wierzyli. Nie ma się temu, co dziwić, bo byli to prości ludzie i bez wykształcenia. Sytuacja się zmieniła, gdy zobaczyli, jakim prawym człowiekiem jest Lis, który wykazywał się empatią, dobrocią, uczciwością, ale i chętnie niósł pomoc innym. Podobnie rzecz się miała z jego żoną, która zyskała sympatię i uznanie za sprawą zgłębionej wiedzy medycznej, którą niejednokrotnie wykorzystywała ratując z opresji ciężkich chorób, niekiedy zagrażającym życiu.
Fabuła powieści nie jest skomplikowana i toczy się swoim rytmem, niespiesznie. Czytelnik wraz z kolejnymi stronami zagłębia się w problemy bohaterów, którzy zmuszeni są do przystosowania się w nowych i trudnych warunkach pośród nieujarzmionej przyrody, zdobywania pokarmu w dzikiej tajdze, czy też pokonywania ciężkich chorób. Uważny czytelnik zauważy patetyczny ton powieści, który opiera się na patriotyzmie, sprawiedliwości i prawdziwej przyjaźni. Powieść wyróżnia jeszcze jedna cecha, mianowicie piękna, archaiczna polszczyzna, której się już (niestety) nie używa. Sam język oddaje, a zarazem podkreśla charakter powieści, która sprawia wrażenie kunsztownej, delikatnej i prawdziwej.
Słowo należałoby powiedzieć o samym bohaterze, którego postawa budzi zachwyt, ale i daje siłę, bowiem człowiek zaczyna wierzyć, że wszystkie przeszkody można pokonać wystarczy tylko chcieć. Jest to także przykład kochającego, oddanego męża, patrioty, ale także świetnego łowcy, rybaka, budowniczego oraz nauczyciela. Innymi słowy mężczyzna idealny, którego na próżno szukać w dzisiejszych czasach.
Nigdy nie myślałam, że przyjdzie mi się zapoznać z twórczością Ossendowskiego, który mnie oczarował kunsztem literackim, pięknym językiem, precyzją budowania zdań oraz malowniczymi opisami przyrody. Mimo, iż początkowo trudno było mi się przestawić na ten starodawny szyk (pierwszą stronę czytałam trzy razy), to zostałam oczarowana i mogłabym czytać jeszcze i jeszcze. Muszę nadmienić także o samym wydaniu książki, które jest piękne, w twardej oprawie, a szata graficzna została idealnie dopasowana do tematu. Poniekąd urozmaiceniem historii Lisa, są fantastyczne fotografie, ukazujące codzienne życie Sybiraków i ich kulturę.
"Mocni ludzie" to lektura, która okazała się być niebywałym doznaniem literackim. Mimo, iż na kartach powieści przewijają się postacie i wątki historyczne połączone z fikcją (a może obserwacjami autora) książka jest niezwykle pasjonująca i ciekawa, a czytanie jej to prawdziwa przyjemność.
Na koniec pozwolę sobie przybliżyć sylwetkę autora, która jest równie arcyciekawa jak jego twórczość. Ossendowski wyróżniał się nietuzinkowością, co przekładało się na jego burzliwe i obfite w przygody życie. Doktor nauk chemicznych, wykładowca na wyższych uczelniach oraz członek Akademii Francuskiej. Od 1935 roku prezes Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy. Mówił, 8 językami, w tym mongolskim i chińskim (niebywałe jak na tamte czasy). Przetrwał rewolucję w Rosji i brał udział w wojnie domowej po stronie białych. Odwiedził wiele krajów i kontynentów, jednak przede wszystkim pisał: reportaże, opowiadania, powieści podróżnicze, cieszące się nie małym powodzeniem na całym świecie. Najbardziej znane to: "Przez kraj ludzi, zwierząt, bogów", "Niewolnicy słońca", "Pod smaganiem samumu", "Lenin", "Orlica". I teraz najciekawsze, po II wojnie światowej za krytykę rewolucji sowieckiej, został skazany na zapomnienie. Nazwisko Ossendowskiego nie miało prawa pojawić się w żadnej oficjalnej encyklopedii, a wszystkie jego książki znajdujące się w bibliotekach zostały skonfiskowane i zniszczone. Oficjalnie wznowiono jego dzieła po upadku komunizmu.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2015/01/mocni-ludzie-antoni-ferdynand.html
"Rosyjski zaborca bezlitośnie traktował wszystkie przejawy polskich buntów i woli niepodległości. Metodą walki z przeciwnikami cara była zsyłka na Syberię. Była to kara dotkliwa, bowiem tęsknota za krajem i najbliższymi rozrywała serce. Jednak czy życie Polaków na wygnaniu oznaczało jedynie udrękę i pewną śmierć"? Zazwyczaj nie przytaczam tekstu, umieszczanego na tylnej...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-25
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/10/wegetarianka-han-kang.html
"Jakieś wołania, krzyki nawarstwiają się we mnie, tworząc gęstą masę, która tkwi w mojej piersi. Wszystko z powodu mięsa. Jadłam za dużo mięsa. To dusze zabitych istot gromadzą się we mnie. Bez wątpienia. Mięso zostało przetrawione i rozproszyło się po moim ciele, a resztki wydaliłam, ale dusze martwych istot gromadzą się w mojej piersi".
W swoim życiu nie miałam styczności z literaturą koreańską, gdy nadarzyła sposobność, aby zanurzyć się w ten nieznany świat, nie wahałam się ani chwili. Książka ta okazała się być niezwykłą, dziwną, specyficzną, a nawet niepokojącą podróżą literacką. Podróżą, która obnażyła różnice kulturowe pomiędzy światem europejskim, a azjatyckim.
Han Kang to urodzona w 1970 roku w Kwangju w Korei Południowej autorka i poetka. Swoją działalność literacką rozpoczęła opowiadaniem "Czerwona kotwica". Od tej pory zdobyła wiele prestiżowych nagród. "Wegetarianka" to jej trzecia powieść i została wydana w 2007 roku.
Konstrukcja książki została podzielona na trzy części, które tworzą spójną całość, a spoiwem łączącym jest kobieta Yŏng-hye. Postać tą czytelnik poznaje z perspektywy trzech osób: jej męża, szwagra oraz siostry.
Pierwsza część przedstawiona jest z punktu widzenia męża, który nie rozumie irracjonalnej zmiany w zachowaniu żony. Trzeba zaznaczyć, iż Yŏng-hye przedstawiona jest, jako osoba zamknięta w sobie, małomówna, a jednak z dnia na dzień postanawia zostać tytułową wegetarianką. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że powodem tej radykalnej zmiany był sen. Sen na podstawie, którego kobieta uwierzyła, że jest bestią. Mąż i rodzina nie są zadowoleni z tego faktu, dlatego też próbują wywrzeć presję na kobiecie i wmuszać w nią jedzenie.
Druga część pisana jest oczami szwagra, który jest niespełnionym artystą. Wciąż poszukuje tego czegoś, co zaskoczy, będzie nowatorskie. I też trudno dopatrywać się w tym jakiejkolwiek dziwności, czy inności, ale inspiracją szwagra jest Yŏng-hye, a raczej jej mongolska plamka na pośladku.
Ostatnia część przedstawiona jest z perspektywy siostry. Yŏng-hye trafia do szpitala psychiatrycznego, a jedyną osobą, która próbuje zrozumieć jej zachowanie jest jej siostra, chociaż akurat z pewnych względów, najmniej powinno jej na tym zależeć. Yŏng-hye wciąż powtarza, że jest nierozumiana, gdy każdy próbuje wciskać w nią jedzenie, aby przeżyła. Ale kobieta twierdzi, iż jest drzewem i nie potrzebuje jedzenia, co tym samym doprowadza ją do procesu destrukcji.
"Wegetarianka" to książka, trudna do zdefiniowania, czy nawet zinterpretowania. Autorka, bowiem zostawiła wiele otwartej przestrzeni, czy też kwestii, nad którymi czytelnik sam musi się zastanowić. To książka polifoniczna, która posiada wiele głosów. O głównej bohaterce ciężko coś powiedzieć, chociażby ze względu, że w samej książce wypowiada zaledwie kilka zdań. Jej obraz malują osoby z otoczenia: mąż, szwagier i siostra. Przyznam, że to bardzo nietypowe rozwiązanie, ale bardzo ciekawe.
Książka posiada symboliczny wydźwięk, bowiem jest to zaduma nad egzystencją ludzką, wolnością, a być może przekroczeniem wszelkich granic i chorobą psychiczną. Tak naprawdę autorka zostawiła wybór czytelnikowi i wyraźnie sygnalizuje, aby to on zdecydował. Dzieło to także się odnosi do naszych wyborów, idei, przekonań, które wbrew pozorom, nie są akceptowane przez społeczeństwo, a najczęściej własną rodzinę, która nawet nie próbuje zrozumieć naszych uczuć, czy potrzeb.
Fabuła "Wegetarianki" jest specyficzna i trudna w odbiorze, ale z drugiej strony wywołuje wiele przemyśleń nad przemijaniem, życiem, które warto przeżyć zgodnie z własnym ja. W książce nie brakuje scen erotycznych i mogę stwierdzić, że po raz pierwszy w powieści takowe sceny zdobyły moją aprobatę i uznanie. Autorka, bowiem w tej sferze, mimo intensywności doznań, nie przekroczyła granic dobrego smaku, ale i myślę, że te sceny miały również swój wydźwięk symboliczny, nie były puste, czy zapychaczami stron.
"Wegetarianka" to z pewnością lektura, która nie każdemu przypadnie do gustu. Jest to, bowiem książka specyficzna, dziwna, a najbardziej trafnym określeniem byłoby słowo psychodeliczna. Tak naprawdę trudno przekazać emocje, czy sam zamysł autorki, jedynym rozwiązaniem pozostaje przeczytać. W moim mniemaniu jest to książka wybitna, dlatego też warto ją poznać i odbyć podróż literacką do świata azjatyckiego, którego wyżyny, nie są być może, wam jeszcze znane.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/10/wegetarianka-han-kang.html
"Jakieś wołania, krzyki nawarstwiają się we mnie, tworząc gęstą masę, która tkwi w mojej piersi. Wszystko z powodu mięsa. Jadłam za dużo mięsa. To dusze zabitych istot gromadzą się we mnie. Bez wątpienia. Mięso zostało przetrawione i rozproszyło się po moim ciele, a...
2014-07-22
"Uświadomiłam sobie, jak bardzo się zmieniłam przez te parę miesięcy. Ile się nauczyłam, jak znaczące odebrałam lekcje. Najwięcej - poza Julianem - wniósł w moje życie Tomek. Dzięki niemu zrozumiałam, że ważne jest to, co tu i teraz, bo jutra może po prostu nie być. doświadczyłam namacalności bliskości śmierci i jej nieuchronności, pojęłam też, że w obliczu odchodzenia wiele drobnostek nie ma znaczenia. Ja z tych drobnostek dotychczas potrafiłam sobie i innym robić piekło".
Jedni wolą życie w mieście, inni na wsi. Różnic pomiędzy tymi miejscami można doszukiwać się wiele. Aczkolwiek kiedy zagubiony człowiek szuka ucieczki, miejsca do przemyśleń, czy zwyczajnego odpoczynku od zgiełku i gwaru, to idealnym azylem okazuje się wieś. Podczas takiego pobytu, na jednej ze wsi, bohaterka wykreowana przez Magdalenę Kulus dojrzała, wydoroślała, a także zrozumiała co jest ważne, a co nie.
Magdalena Kulus to z wykształcenia filolożka, z zamiłowania gawędziarka. Blogerka, recenzentka literatury dla najmłodszych. Pisze więcej niż czyta, choć zdaje sobie sprawę, że powinno być na odwrót. Na co dzień urzędniczka. Debiutowała w 2011 roku powieścią "Blondyn i Blondyna".
Główna bohaterka Anastazja zwana Nastką postanawia dojrzeć i usamodzielnić się, ale przede wszystkim odpocząć od zgiełku, rodziców i w spokoju napisać pracę magisterską. Dlatego przeprowadza się do domu letniskowego w Maszkarce. Tam odwiedza ją Olek, który relację z Nastką traktuje bardzo luźno, a dziewczyna jest w nim zakochana i coraz bardziej się angażuje. Wiadomo, że nie wróży to nic dobrego i będą z tego kłopoty. Oprócz problemów natury sercowej, Nastka boryka się z innymi kłopotami wynikającymi z życia na odludziu, gdzie wszystko trzeba zrobić samej, opiekować się niesfornymi psami. Ponadto bardzo szybko staje się obiektem plotek na skutek zaistniałych dwuznacznych sytuacji.
Powieść "Nie tylko o łajdakach" urzeka swoim sielskim, przyjaznym, a nawet rodzinnym klimatem. Bowiem bardzo szybko się okazuje, że bohaterka dzięki podjętej decyzji o zamieszkaniu na wsi zyskała coś bardzo cennego. Cenne i prawdziwe przyjaźnie, których człowiek nie w stanie niczym zastąpić. W trudnych chwilach okazywało się, że ma wsparcie wśród bliskich osób, od siebie także chciała dawać jak najwięcej. Historia ta pokazuje również relacje rodzinne począwszy od rodziców, przez babcię, aż po ciotki i kuzynostwo.
Powyższa książka została napisana w humorystycznym tonie, także banana na waszej twarzy nie zabraknie. Warsztat autorki jest prosty. Uzupełnieniem całości są barwne dialogi dlatego też lekturę czyta się bardzo szybko, ale i przyjemnie. Nie sposób nie wspomnieć o całej gamie bohaterów od tytułowych łajdaków, przez prawdziwych przyjaciół, aż po liczną rodzinę. Wszystkie postacie zostały bardzo dobrze nakreślone ukazując zarówno swoje wady, jak i zalety. Powieść "Nie tylko o łajdakach" zalicza się do gatunku literatury obyczajowej. Chociaż w literaturze było już o dorastaniu, dojrzewaniu, życiowych wyborach i miłości, to moim zdaniem ta powieść wyróżnia się na tle innych. Przede wszystkim dominuje tu lekki styl, obraz sielskości z wadami i zaletami, ale także pokazuje, iż dobrzy ludzie istnieją gdzieś tam w Maszkarce, gdzie może nie wszyscy, ale większość gotowa jest sobie pomóc w trudnych chwilach, a co najważniejsze pomóc bezinteresownie. Chociaż życie w małej społeczności nie jest łatwe, gdyż przed nikim nie da się nic ukryć, a wieści rozchodzą się błyskawicznie, czasami przeradzając się w fałszywe plotki.
"Nie tylko o łajdakach" to lektura godna polecenia. A powodów może być kilka, chociażby główna bohaterka, którą bardzo polubiłam, na moich oczach widziałam jej przemianę, to jak porażki zamieniła w sukces, czy chociażby wydoroślała. Albo sam klimat panujący na kartach powieści, gdzie czytelnik naprawdę przenosi się na Maszkarkę i jest świadkiem toczących się wydarzeń. Czy chociażby wydźwięk przyrodniczy, łona natura i niesfornych psów. Powieść ta także przypomina o drogach jakie wybrało się samemu, uświadamia nam zarówno słuszne wybory, jak i te których żałujemy po dzień dzisiejszy, ale w chwili obecnej można zadać sobie tylko pytanie co by było gdyby..? I ponownie uświadomić sobie zarówno sukcesy, jak i porażki. Lektura ta także porusza jeszcze istotny temat, mianowicie choroby rdzenia kręgowego, która występuje u jednego z bohaterów Tomka. Nie jest to przypadek, że autorka zagłębiła się w ten temat, gdyż sama na nią choruje, ale na lżejszą odmianę.
"Nie tylko o łajdakach" to powieść, która wnika w istotne tematy, a lekkość z jaką została napisana zachęca do przeczytania. Może nie jest to arcydzieło, ale bardzo dobra powieść, która zostawia po sobie ślad, a czas spędzony z lekturą nie będzie straconym. Polecam.
"Nawet kac stał się jakoś mniej odczuwalny, gdy uświadomiłam sobie, że znalazłam swoje miejsce na ziemi, pełne zieleni i błękitu, z dobrymi ludźmi na wyciągnięcie ręki, z psami radośnie podlewającymi krzaczki i z dwiema gipsowymi, pełnymi urokami gęsiami, które stały w trawie pod czereśnią i były akurat w zasięgu mojego wzroku. Dlaczego wcześniej zabrakło mi odwagi, by zmienić swoje życie"?
Ocena końcowa: 7.5/10
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/08/nie-tylko-o-ajdakach-magdalena-kulus.html
"Uświadomiłam sobie, jak bardzo się zmieniłam przez te parę miesięcy. Ile się nauczyłam, jak znaczące odebrałam lekcje. Najwięcej - poza Julianem - wniósł w moje życie Tomek. Dzięki niemu zrozumiałam, że ważne jest to, co tu i teraz, bo jutra może po prostu nie być. doświadczyłam namacalności bliskości śmierci i jej nieuchronności, pojęłam też, że w obliczu odchodzenia...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-18
"Spieszę się, bo w naszej rzeczywistości już nie ma miejsca dla podróżników, zostało tylko miejsce dla turystów. Podróżnika przyjmuje się pod swój dach z wielu powodów: z ciekawości, z gościnności, z życzliwości; turystę tylko z jednego: ze względu na jego pieniądze. Turysta zwiedza świat z przewodnikiem w ręce i w przewodniku szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania: jak tam dojechać? co zobaczyć? Podróż jest trudniejsza i bardziej nieprzewidywalna niż zwiedzanie. Jest chodzeniem po ścieżkach w poszukiwaniu własnej drogi. Nie czuję się podróżnikiem, ale nie jestem też turystą".
Żyjemy w takich czasach, że mając gotówkę możemy dotrzeć wszędzie. Wystarczą czyste chęci, następnie trzeba udać się do biura podróży, zapoznać się z dostępnymi, gotowymi ofertami, wybrać tę właściwą, która nas interesuje. Następnie należy wybrać dogodny termin, dokonać rezerwacji, pozostaje tylko się spakować i wyruszyć ku przygodzie. Ale właśnie, czy z katalogową ofertą można przeżyć przygodę, można odkryć nieznane drogi, góry, mentalność ludzi, kulturę? Chyba nie do końca , można co najwyżej wszystkiego po trochu liznąć. Dlatego autor powyższej publikacji udowadnia, iż marzenia można spełnić , niekoniecznie posiadając worek z pieniędzmi, czy siedząc wygodnie w samolocie, ale pokazuje jak przejechać Azję Centralną chociażby motocyklem, który przeżył tyle co i sam właściciel.
Krzysztof Samborski to dziennikarz, jak sam mówi "już nie turysta", ale "jeszcze nie podróżnik". Od lat pała miłością do Azji Centralnej. Latem prędzej można go spotkać w Biszkeku niż Warszawie. Najczęściej można go spotkać na motocyklu, ale również w samochodzie. Niespokojny duch: ma za sobą pracę w radiu, telewizji. Preferuje boczne drogi, a główne zostawia turystom. Lubi przystanąć przy jurcie, próbując kumysu, czy ajranu. Od lat organizator wyjazdów motocyklowych do Kirgizji, Tadżykistanu, Afganistanu i Chin.
"Zjadłem Marco Polo" to publikacja, która podzielona jest na cztery części. Każda z osobna poświęcona jest danemu krajowi, który zwiedza autor, czyli czytelnik może przenieść się do Kirgistanu, Tadżykistanu, Chin i Afganistanu. W przypadku dwóch pierwszych nie wiele można o nich powiedzieć. Na pewno są to kraje zacofane, gdzie cywilizacja wciąż pozostaje daleko, nie ma prądu, dominuje ubóstwo, nie ma czegoś takiego jak wyścig szczurów, a czas tu płynie z wolna. Nie można powiedzieć, że dla mieszkańców turyści to chleb powszedni, bo zwyczajnie tak nie jest, raczej taka osoba budzi zainteresowanie. Mało tego ludność tych krajów jest niezwykle gościnna, chociaż sami żyją w niebywałym ubóstwie, potrafią podzielić się ostatnią kromką chleba. Dla mieszkańców jedyną rozrywką jest siedzenie bez celu i obserwowanie. Posiadają dwie główne cechy, wcześniej wspomniana to gościnność, a druga cecha to bardzo pogodne uosobienie - uśmiechają się praktycznie cały czas, są szczęśliwi, chociaż biedni. Ale żeby wędrować sobie po Kirgistanie i Tadżykistanie trzeba przejść mnóstwo kontroli granicznych i zaliczyć kilkanaście posterunków, Azjaci się nie spieszą, do tego są formalistami, dlatego wszystko potrafi trwać strasznie długo. Ale turystów brak, to i kolejek brak.
Kolejnym etapem podróży Samborskiego są Chiny. Od razu muszę wspomnieć o pewnym paradoksie. Mianowicie Polacy narzekają na niskie emerytury, a w Chinach nie ma czegoś takiego. Źródłem utrzymania (wcześniej inwestycją) są dzieci, a właściwie jedno. Bowiem przyjęło się, iż kto ma więcej musi zapłacić karę. Ostatni etap, (najbardziej ryzykowny i niebezpieczny) podróży mieści się Afganistanie. Z wiadomych względów turyści nie walą tu drzwiami i oknami. Tutaj ponownie trzeba odbyć mnóstwo wizyt na posterunkach i trzeba być ostrożnym, bo o nieporozumienia bardzo łatwo, o czym przekonał się sam autor.
"Zjadłem Marco Polo" to ciekawa publikacja nurtu czysto podróżniczego. Autor bardzo rzetelnie przygotowywał się do wypraw, analizując dokładnie mapy czy zdjęcia satelitarne, a także czytając Grąbczewskiego, do którego wiele razy się odnosi, porównując kiedyś i dziś. Samborski także wyraża swoje obawy, ponieważ opisywane miejsca są jakby zatrzymane w czasie. Jednak świat idzie do przodu, gdzie w tamtejszych miastach można spotkać już internet, a co będzie, gdy powstaną fabryki, restauracje, McDonaldy? No cóż na pewno wszystko straci swój urok.
Publikacja autorstwa Krzysztofa Samborskiego jest dowodem na to, że istnieją wciąż miejsca, o których nikt nie słyszał, nie widział na mapach (mimo XXI wieku). Ponadto dziennikarz nie przepada za jeżdżeniem po tych samych drogach, dlatego bardzo chętnie korzysta z tych bocznych, gdzie nic nie jest wiadome, a przygoda czyha na każdym kilometrze. Autor nie zapomniał o najważniejszym, czyli ludziach, którzy trwają w swojej kulturze od lat, gdzieś na końcu świata. Poświęcił czas tubylcom , jak i przejezdnym, co jest dla mnie bardzo ważne. Ale Samborski porusza jeszcze jeden istotny temat - mianowicie śmierci, która czyha w każdym zakątku świata. Podczas z jednej eskapady motocyklowej, stracił przyjaciela - prosta droga, mała prędkość, a tragedia gotowa.
Książka napisana jest prostym językiem, aczkolwiek gawędziarskim. Miałam wrażenie, że ktoś opowiada mi różne perypetie podróżnicze. Środek transportu jakim podczas wojaży poruszał się autor to motor. Autor owszem opisuje gdzie trudno było przejechać, jakich kombinacji dokonać, aby dotrzeć do celu, bądź co psuło się najczęściej i z jakich przyczyn. Cieszy mnie fakt, że autor jednak skupił się na opisie wyprawy, spotykanych ludzi, unikał jednak wywodów na temat motocykli. Jednym słowem skupił się na tym co niezbędne i istotne.
"Zjadłem Marco Polo" to książka godna uwagi. Doświadczenie wniknięcia w inny świat, czy kulturę azjatycką, chociażby tylko przez kartki papieru, jest dla mnie bezcenne. Potwierdzeniem słów autora są liczne, barwne fotografie, których w tego typu publikacji po prostu nie mogło zabraknąć.
"Marzenia same się nie spełniają. trzeba marzyć, pragnienia zamieniać w plany i je realizować. Każdego dnia".
Ocena końcowa: 7.5/10 (bardzo dobra plus)
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/07/zjadem-marco-polo-krzysztof-samborski.html
"Spieszę się, bo w naszej rzeczywistości już nie ma miejsca dla podróżników, zostało tylko miejsce dla turystów. Podróżnika przyjmuje się pod swój dach z wielu powodów: z ciekawości, z gościnności, z życzliwości; turystę tylko z jednego: ze względu na jego pieniądze. Turysta zwiedza świat z przewodnikiem w ręce i w przewodniku szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania: jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-19
"Chciwość i pożądanie stanowiły motywy wielu zbrodniu, prawdę mówiąc, niemal wszystkich, z którymi stykali się w policyjnej pracy".
Okres letni, gdzie dni obfitują w sprzyjająca aurę, rozleniwiają człowieka i zdecydowanie zachęcają do sięgnięcia literatury sensacyjnej, czy thrillerów. Dlatego też zdecydowałam się na lekturę Erici Spindler, która lubiana jest szczególnie przez kobiece grono czytelnicze.
Erica Spindler to urodzona w 1957 roku, w Chicago, amerykańska pisarka, która specjalizuje się thrillerach. Niegdyś miała w planach zostać malarką, jednak w 1982 roku po przeczytaniu jednej z książek, postanowiła spróbować w pisaniu własnych sił. W Polsce dotychczas ukazało się jej 18 powieści.
Główna bohaterka Elizabeth Ames przechodzi trudny okres w życiu. Najpierw rozwód z "kochającym mężem", który przez 3 lata trwania małżeństwa, był wierny jej przez 3 miesiące. Nie omieszkał przespać się również z "przyjaciółką" Liz, a na odchodne przyznał się do wszystkich zdrad. Następnie bohaterka przeżywa śmierć matki. A na koniec w tajemniczych okolicznościach znika jej siostra - Rachel, która jest pastorem na wyspie Key-West (Floryda). Przed zniknięciem, zostawia na jej sekretarce, krótką wiadomość:
"Mam kłopoty Liz...
Coś odkryłam...
Śledzą mnie..."
Liz przeżywa załamanie nerwowe, postanawia sprzedać rodzinny dom i przenieść się na Florydę. Otwiera swój gabinet, który specjalizuje się w doradztwie rodzinnym, szczególnie nastolatków. Lecz tak naprawdę próbuje się dowiedzieć co stało się z zaginioną siostrą, gdyż policja umorzyła śledztwo w tej sprawie, na podstawie braku dowodów. Pierwszą jej klientką jest Tara, która niechętnie z nią chce współpracować, gdyż zaufała Rachel, która zniknęła. Kobieta wyczuwa wyraźnie, że dziewczyna się czegoś boi.Wkrótce Liz znajduje martwą Tarę, która została oznaczona nieznanymi symbolami. Liz od razu nabiera podejrzeń, że zniknięcie jej siostry i to morderstwo mają ze sobą coś wspólnego, nie jest w stanie tylko stwierdzić co. Wraz z Rickiem, dawnym policjantem, który prowadzi obecnie bar postanawiają prowadzić śledztwo na własna rękę. Wkrótce dochodzi do kolejnych morderstw i nieoczekiwanych wypadków wydarzeń.
Prowadzący sprawę policjant - Valentin Lopez błądzi po omacku, a być może nie chce zauważać wyraźnie pozostawionych śladów.
"Wyścig ze śmiercią" to doskonały thriller, który wciąga czytelnika od pierwszych stron. W fabule występuje wiele wątków, czytelnik stara się dostrzec między nimi powiązanie, ale nic z tego. Autorka prowadzi grę z czytelnikiem, manewrując nim jak kukiełką w teatrze, pociągając co rusz za odpowiednie sznureczki. Podejrzanych jest wielu, ale i ich motywy zostały opisane w logiczny sposób. Zatem nie wiadomo, kto jest dobrym, a kto złym do samego końca. W ostatnim czasie miałam do czynienia z lekturami, gdzie sprawca podany był na tacy , natomiast nie był znany motyw zbrodni. W tym wypadku o ile motywu można się domyślać, to zabójcy ani trochę.
Postać głównej bohaterki - Liz budzi sympatię. Kobieta mimo trudnych, wręcz traumatycznych przeżyć nadal wierzy w dobro i w ludzi. Bardzo chętnie udziela pomocy, czy wsparcia osobom, które tego potrzebują. Główny jej cel to odnalezienie siostry, albo chociażby jej zwłok.
Rick z kolei to mężczyzna również po przejściach. Jego żona zmarła na raka, a syn zginął od zadanej kuli podczas napadu. Również przeszedł załamanie i odszedł z policji. Czytelnik naturalnie się domyśla, że z relacji tych dwojga ludzi po przejściach, może wyniknąć coś więcej, to było bardzo przewidywalne. Jednak to nie to jest głównym elementem fabularnym, a seria morderstw i nieznany sprawca, do tego dochodzi grupa młodzieży, która praktykuje dziwne rytuały. Pozostali bohaterowie, również są wyraziści, a jest ich tu sporo. Jednak autorka nakreśliła wszystkie w taki charakterystyczny sposób, że czytelnik łatwo zapamiętuje kto jest kim.
"Wyścig ze śmiercią" to książka, która dawkuje w czytelniku emocje, a dynamiczna akcja sprawia, iż trudno oderwać się od powyższej lektury. Język jak na ten typ literatury jest prosty, a podział na krótkie rozdziały, w tym wypadku, doskonale się sprawdza. Dodatkowo w fabułę zostały wplecione wątki satanistyczne, co było bardzo intrygujące, a w kluczowych momentach strach był podsycany przez huragan, który gotowy był zmieść ze swojej drogi wszystko. Powieść jest dość obszerna, jednak absolutnie się tego nie odczuwa podczas czytania.
Spindler udowodniła, że jest znakomitą pisarką i sprawdza się doskonale w powieściach pokroju rozrywkowego, ponadto potrafi dostarczyć zastrzyk adrenaliny, strachu, czy emocji. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki, dziś już wiem, że nie ostatnie, bowiem dwa kolejne tytuły czekają już na mojej półce. "Wyścig ze śmiercią" został pierwotnie wydany w 2002 roku, teraz nakładem Wydawnictwa Harlequin, możecie przeczytać powieść w wersji odświeżonej.
Reasumując "Wyścig ze śmiercią" to bardzo udana próba literacka z gatunku thrillerów, która dostarcza wielu emocji. Mimo natłoku wydarzeń i szybko prowadzonej akcji, zapewniam, że odbiorca się nie pogubi. Motyw satanizmu i przedstawionej walki dobra ze złem został bardzo dobrze wprowadzony w fabułę. Miłośnicy tego gatunku z pewnością będą usatysfakcjonowani. Polecam.
Ocena końcowa: 7.5/10
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/06/wyscig-ze-smiercia-erica-spindler.html
"Chciwość i pożądanie stanowiły motywy wielu zbrodniu, prawdę mówiąc, niemal wszystkich, z którymi stykali się w policyjnej pracy".
Okres letni, gdzie dni obfitują w sprzyjająca aurę, rozleniwiają człowieka i zdecydowanie zachęcają do sięgnięcia literatury sensacyjnej, czy thrillerów. Dlatego też zdecydowałam się na lekturę Erici Spindler, która lubiana jest szczególnie...
2014-04-08
"[...] pamiętam tę niespotykaną grę kolorów, ale Afryka przemawia do podróżnika wyraziściej, bardziej namacalnie. Festiwal barw na tle spalonej ziemi, wyczekany spektakl. Symfonia kolorów, z chórami jak w dziewiątce Beethovena".*
Zawsze podziwiałam ludzi, którzy dążą do swoich celów i spełniają swoje marzenia, nawet te najskrytsze. Mimo otoczenia, które próbuje wybić ryzykowny pomysł z głowy, osoba się nie zraża, wręcz przeciwnie. Czyta różne publikacje, pozyskuje informacje i przygotowuje się do... samego serca Afryki, gdzie istnieje spore ryzyko pozostania tam na zawsze, a być może nawet samych szczątków owego śmiałka. Jednak Wiesław Olszewski, bo o nim mowa, wrócił do naszego kraju i napisał z wielką pasją, charyzmą i poczuciem humoru (chociaż chwilami nie było do śmiechu) książkę o samym "jądrze ciemności" Afryki, gdzie cywilizacja wciąż daleko, a niektóre gatunki zwierząt są na wyginięciu, gdzie bieda i ubóstwo trwają, gdzie choroby mnożą się jak grzyby po deszczu, gdzie Jezioro Czad się z roku na rok pomniejsza i gdzie czas po prostu stoi w miejscu.
Wiesław Olszewski to urodzony w 1956 roku, prof. zw. dr. hab., historyk, pracownik naukowy Instytutu Wschodniego im. Adama Mickiewicza, podróżnik i globtroter. Autor znanych publikacji naukowych, a także książek podróżniczych. Kierował wyprawami badawczymi, m.in. "Szlakiem Marco Polo" do chińskiego Turkiestanu, Indochin oraz w Cieśninę Torresa. Odwiedził 5 kontynentów i ponad 90 krajów. Jego nieprzeciętna osobowość, poczucie humoru i pasjonujące opowieści sprawiły, iż był wielokrotnie gościem programu "Podróże z żartem" w TVP 2.
"[...] Czasami Afryka zamyka wszystko. Czarna otchłań. Nicość nieporównywalna z niczym. Ale czasami otwiera na wszystko. I rozlewa się po całym ciele jak stara, dobra whisky".**
"Przez Afrykę Środkową" to publikacja, która skupia się na trzech miejscach: Angoli, Republice Środkowafrykańskiej i Czadzie. Turystów co tu tyle co kot napłakał, a jednak Olszewskiego ciągnie w rejony mało znane, o których wie się nie wiele i które być może za kilkanaście zaginą. Mimo sprzeciwu znajomych, którzy pukali się w głowę, autor postawił na swoim i ruszył ku przygodzie. Z uznanego profesora przerodził się w typowego globtrotera, a chwilami jak sam określił w hulakę. Autor zarysowuje tło historyczne, polityczne, kulturowe, nie zapomina również o grupach etnicznych. Afryka to kontynent pełen nieoczekiwanych przygód, a autor popełnia gafy, które wspomina z uśmiechem na ustach, udziela porad "łapówkarskich", które dominują na każdym kroku, jeśli nie zapłacisz możesz trafić do więzienia. Im zapuszcza się dalej tym bardziej panuje dzikość nie tylko rejonu, ale i ludzi, którzy czekają by zwędzić plecak z cennymi rzeczami. Ale im dalej także robi się ciekawie, bowiem zobaczyć goryle, które królują w swoim naturalnym środowisku, a nie w Zoo, to prawdziwa gratka. Podobnie rzecz się ma ze słoniami leśnymi. Można spotkać także bagienne bestie, o których krążą różne legendy. Na chwilę Olszewski spróbuje też rybołówstwa, gdzie spróbuje złowić rybę - potwora. W Afryce Środkowej ogólnie ilość zwierząt wbrew pozorom jest znikoma, dlatego kilka gatunków walczy o przetrwanie, roślinność dawno została zjedzona, nowej jak na lekarstwo. To niestety smutny afrykański obraz.
W książce zawarte są informacje o plemionach chociażby Owimbundu, Ambundu, Bakongo, Czokwe, ludu Pigmeje, czy także można przeczytać o kobietach Mwila, które mają dosyć oryginalne fryzury - coś na styl dredów, tylko robione z czerwonej pasty wyrabianej z gliny, dodaje się także oliwkę, korę drzewną i ... krowie łajno. Olszewski korzysta z "misi", czyli kierowców do wynajęcia, no cóż tani to oni nie są, ale w tych rejonach niewielki jest wybór jeśli chodzi o środki transportu, nie wspominając o drogach, których nie ma. W publikacji nie zbrakło akcentu polskiego, bowiem się okazuje, że na misjach przebywa spora ilość Polaków ciekawe, że głównie z Tarnowa.
Można powiedzieć, że drugą fabułę stanowią liczne, piękne fotografie, które zostały dobrane wybornie, do tego zawierają ciekawe komentarze. Styl autora opiewa w humor, erudycję, czy gawędę, nie zabraknie tu także dygresji, swady, a język momentami swojski połączony jest z naukowym dyskursem. Olszewski wyważył proporcję idealnie, nie ma tu przegięcia, jest za to wyczuwalna pasja, emocje, ciekawość innego jakże dalece od Europy, świata. Na końcu publikacji autor zawarł tak zwane Afrykańskie silva rerum Olszewskiego, czyli przykazania, które mogą być pomocne dla osób, które planują zapuścić się w sam środek Afryki. Od razu powiem, że najważniejszym są buciory, także drogie panie o szpileczkach zapomnijcie ;) Z wodą też bywa różnie, dlatego najbezpieczniej jest pić piwo.
"Przez Afrykę Środkową" to publikacja zawierająca garść informacji, których nie znajdziecie w "suchych" przewodnikach. Ale to także publikacja, która przedstawia zupełnie inny świat, inną kulturę, obyczaje, ale przede wszystkich pokazuje innych ludzi. Innych wcale nie znaczy gorszych. Po prostu każdy dzień jest dla nich walką o przeżycie. Jak będzie wyglądać sytuacja chociażby za 20 lat? Gdzie postęp cywilizacyjny w Europie mknie ja burza? No cóż prawdopodobnie w Afryce niewiele się zmieni, tam naprawdę czas się zatrzymał w miejscu.
"Przez Afrykę Środkową" to przykład publikacji jak pisać z pasją i charyzmą. Książka wciąga błyskawicznie, polecam ją osobom zainteresowanym rejonem afrykańskim, osobom kochającym literaturę podróżniczą i wszystkim , którzy kochają przygodę. Wrażenia gwarantowane!
"Afryka za każdym razem mnie olśniewa. Trudny kontynent. Ale zawsze rzuci perłę. Nawet jeśli będzie to jedyna perła, to warto było".***
* "Przez Afrykę Środkową" - str. 102
** Tamże - str. 81
*** Tamże - str. 87-88
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/04/przez-srodkowa-afryke-wiesaw-olszewski.html
"[...] pamiętam tę niespotykaną grę kolorów, ale Afryka przemawia do podróżnika wyraziściej, bardziej namacalnie. Festiwal barw na tle spalonej ziemi, wyczekany spektakl. Symfonia kolorów, z chórami jak w dziewiątce Beethovena".*
Zawsze podziwiałam ludzi, którzy dążą do swoich celów i spełniają swoje marzenia, nawet te najskrytsze. Mimo otoczenia, które próbuje wybić...
2014-04-16
Karaoke kojarzy się każdemu ze śpiewaniem popularnych piosenek, ale trzeba sprecyzować, że dokładnie chodzi o kopiowanie przez anonimowych ludzi. Zatem nic dziwnego, że same słowo "karaoke" oznacza pustą orkiestrę. Według zdania autorki poprzez kopiowanie, czasem parodiowanie dany utwór staje się coraz dalszy od oryginału. Czyli wracając ściśle do karaoke jest to marne odtwarzanie arcydzieła.
Dubravka Ugrešić to urodzona w 1949 roku w Zagrzebiu, autorka powieści, esejów, sztuk teatralnych i książek dla dzieci. Była profesorka Uniwersytetu w Zagrzebiu. Gdy w Jugosławii wybuchła wojna domowa, zdecydowała się na emigrację. obecnie mieszka w Holandii. W polskim wydaniu ukazały się jej następujące tytuły: "Amerykański fikcjonarz", "Kultura kłamstwa", "Stefcia Ćwiek w szponach życia", "Nikogo nie ma w domu", "Czytanie wzbronione".
"Kultura karaoke" to zbiór esejów, które traktują o popularyzacji współczesnej kultury. W dobie nowinek technicznych, sieci, różnorodnych programów można tworzyć cuda. Twórców uważa się za geniuszy przypisując im zasługi, ale czy słusznie? Kto poszuka chociażby w internecie danego utworu zdziwi się, że powstał on wiele lat temu, a ktoś zwyczajnie to "odświeżył". Tak naprawdę nic nie jest tworzone, a mniej bądź bardziej kopiowane, czy przerabiane.
Kolejnym spostrzeżeniem autorki jest zjawisko fandomu. Grupa osób, która nadmiernie miłuje się w danej sztuce zaczyna sama tworzyć różne cosplaye, manga, rysunki, czy opowiadania. Zatem fan już nie tylko jest odbiorcą, ale sam może stać się twórcą. Niepostrzeżenie znajdzie się tu przemycenie polityki, zmian ustroju, czy poruszony jest temat rozpadu Jugosławii, czynniki te także przyczyniły się w mniejszym bądź większym stopniu do zmian kulturowych.
"Kultura karaoke" to zbiór dziesięciu esejów, które rzecz jasna dotyczą sfery kulturowej. Ale nie trzeba być wybitnym znawcą w tej dziedzinie, aby sięgnąć po powyższy zbiór. Całość jest spójna i napisana zrozumiałym językiem. Nie mogło zabraknąć tu także konkretnych odniesień w literaturze, chociażby znajdziemy tu porównanie do "451° Fahrenheita" autorstwa Raya Bradburego, gdzie autor już 60 lat temu widział czarno postęp cywilizacyjny, gdzie trend na telewizory miały doprowadzić do palenia książek. Jednak miłośnicy lektur spotykali się w grupie i recytowali jedną pozycję, której nauczyli się na pamięć. Mówię o tym przykładzie nie przypadkowo, bowiem w wizjach autorki, wyczuwa się potencjalne zagrożenie dla oryginalności, gdzie wartości są już inaczej szufladkowe, a sentymenty odsuwa się na bok. Nowoczesne życie, postęp techniczny może prowadzić do zagubienia tego co ważne, istotne, a kultura chwilami może stanowić "brzydką" kopię. W publikacji teoria jest równoważona na szali z krytyką. Wyczuwa się emocje, ale i zaangażowanie piszącej.
Przyznaję, że nigdy nie byłam fanatyczką formy esejów, ale te naprawdę mnie zachwyciły, chociaż nie ze wszystkimi przekonaniami autorki się zgadzam, to powyższa publikacja jest jak najbardziej warta uwagi. Dlatego bardzo polecam, jestem przekonana, że każdy wyniesie jakieś wartości, czy wyrobi sobie własne zdanie na dany temat.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/06/kultura-karaoke-dubravka-ugresic.html
Karaoke kojarzy się każdemu ze śpiewaniem popularnych piosenek, ale trzeba sprecyzować, że dokładnie chodzi o kopiowanie przez anonimowych ludzi. Zatem nic dziwnego, że same słowo "karaoke" oznacza pustą orkiestrę. Według zdania autorki poprzez kopiowanie, czasem parodiowanie dany utwór staje się coraz dalszy od oryginału. Czyli wracając ściśle do karaoke jest to marne...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03-31
Gdy na rynku ukazała się kolejna powieść autorstwa Diane Chamberlain od razu zostałam zaintrygowana i byłam bardzo ciekawa czy książka po prostu nie została przereklamowana. Ale jak się szybko okazało powieść tak mnie wciągnęła, że trudno było mi się oderwać i żałowałam, że to już koniec.
Diane Chamberlain to autorka, która została nagradzana wiele razy. Napisała 18 powieści, które zostały przetłumaczone na kilkanaście języków i plasują się na najwyższych miejscach bestsellerów. Obecnie mieszka w Karolinie Północnej.
Główna bohaterką jest CeeCee Wilkes, szesnastoletnia dziewczyna, która mimo młodego wieku wiele przeszła. Straciła matkę w wieku dwunastu lat i od tej pory trafiała kilkakrotnie do różnych rodzin zastępczych. Jej wielkim marzeniem jest pójście na studia, ale po prostu ją nie stać. Dlatego ciężko pracuje, jako kelnerka w podrzędnym barze. Tam poznaje Tima przystojnego młodzieńca, który jest nieco od niej starszy.
Dalsza część recenzji pod adresem:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2013/04/sekretne-zycie-ceecee-wilkes.html
Gdy na rynku ukazała się kolejna powieść autorstwa Diane Chamberlain od razu zostałam zaintrygowana i byłam bardzo ciekawa czy książka po prostu nie została przereklamowana. Ale jak się szybko okazało powieść tak mnie wciągnęła, że trudno było mi się oderwać i żałowałam, że to już koniec.
Diane Chamberlain to autorka, która została nagradzana wiele razy. Napisała 18...
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/10/podroz-ktora-zmienia-swiat-alan.html
"Prowadził ezoteryczne doświadczenia: kazał żabom chodzić po szybach, karmił muchówki surowym mięsem, uważnie przyglądał się sprężystości fosforyzującego żuka, znalazł motyla, który biegał po ziemi. W ciągu jednego tylko dnia, 23 czerwca, złapał sześćdziesiąt osiem gatunków wyjątkowo małych chrząszczy".
Teoria ewolucji opiera się na selekcji naturalnej, a jej głównym założeniem jest to, iż przeżywa gatunek, który najlepiej się przystosuje do panujących warunków, czyli przeżywa silniejszy. Twórcą tejże teorii był nie kto inny jak Karol Darwin.
Autorem, który podjął się opisać losy Darwina jest Alan Moorehead australijski pisarz, dziennikarz i korespondent. W wieku 26 lat przeniósł się do Anglii, gdzie podjął pracę w "Daily Express". Podczas II wojny światowej był korespondentem wojennym na Bliskim i Dalekim Wschodzie oraz w kilkunastu krajach europejskich. Został kawalerem Orderu Brytyjskiego.
"Podróż, która zmieniła świat. Darwin na pokładzie Beagle'a" to rzetelna i świetnie przedstawiona w porządku chronologicznym relacja z rejsu. Ale to także dokładne i ciekawe przedstawienie sylwetki osoby samego Karola Darwina, którego losy śledzimy od lat młodości do starości. Darwin w początkowym założeniu miał zostać księdzem. Był zatem osobą uduchowioną i religijną, jednak jego wiara nie przyćmiła mu obrazu na to co się dzieje wokół niego. Teoria, którą postawił była sprzeczna z religią i wywołała lawinę spięć.
Życie Darwina zmieniło się diametralnie w wieku 22 lat, kiedy to w 1831 roku po raz pierwszy wszedł na pokład Beagle'a i mimo nękającej go choroby morskiej pozostał na nim, aż 5 lat. Na pokładzie pełnił funkcję przyrodnika. Chyba nikt nie przypuszczał, że młody, niedoświadczony, a do tego niedoszły ksiądz, zaangażuje się tak bardzo w powierzoną mu pracę. Przemierzając głębię Ameryki Południowej, Wyspy Galapagos, czy Wyspy Pacyfiku zebrał ogromną kolekcję roślin i zwierząt. Z upływem czasu coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu o słuszności postanowionej własnej teorii, obalając przy tym Księgę Rodzaju, co dla kapitana statku - Roberta FitzRoya, było nie do przyjęcia. Okres rejsu obfitował zarówno w chwile radosne, jak i smutne. Do porażek można by zaliczyć plan chrystianizacji mieszkańców Ziemi Ognistej, śmierć niektórych członków załogi - chociażby Rowletta, niekończący się trud pomiarów, a także konflikty na linii Darwin - FitzRoy.
"Podróż, która zmieniła świat" to publikacja, która opisuje losy Darwina, ale także zawiera liczne opisy dotyczące odwiedzanych krajów, ludności, przyrody i zwierząt. Książka ta, to także zapis przygód, problemów z jakimi borykała się załoga, ale i chorób, które ich nękały. Alan Moorehead pisze w sposób ciekawy, językiem barwnym tym samym oddając magię całej wyprawy. Publikacja opatrzona jest w wiele ciekawostek, które dotychczas nie były mi znane. Również na uwagę zasługuje samo wydanie książki, która wydana jest na śliskim papierze. Ponadto treść uzupełniają liczne ilustracje, które tworzą niezwykły i realny obraz opisywanych czasów.
Książka ta uświadamia jak wiele się zmieniło od opisywanych czasów, ale przede wszystkim pokazuje, iż 5 lat spędzonych na statku przez Darwina nie poszło na marne. Chociaż Darwin nie wsiadł już nigdy na pokład żadnego statku ze względu na chorobę jakiej się nabawił, która towarzyszyła mu do śmierci, to jednak jego praca nie zakończyła się wraz z końcem rejsu, wręcz przeciwnie. Późniejsza praca polegała na badaniu i opisywaniu zebranych zbiorów i trwała niemal do samej jego śmierci.
"Podróż, która zmieniła świat" przerosła moje oczekiwania. Przede wszystkim nie sądziłam, że postać Darwina, o którym uczymy się na lekcjach biologii, może być tak interesująca. Urzekł mnie również styl autora, który barwnie i ciekawie opisuje przebieg rejsu, jak i innych wydarzeń, czy ciekawostek. W książce pojawiły się drobne "niuanse" językowe, co bym przypisała tłumaczowi, jednak w żaden sposób nie wpłynęło to na odbiór lektury. Zapraszam zatem na pokład Beagle'a przeżyjcie to sami. Ahoj przygodo :)
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
więcej Pokaż mimo tohttp://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/10/podroz-ktora-zmienia-swiat-alan.html
"Prowadził ezoteryczne doświadczenia: kazał żabom chodzić po szybach, karmił muchówki surowym mięsem, uważnie przyglądał się sprężystości fosforyzującego żuka, znalazł motyla, który biegał po ziemi. W ciągu jednego tylko dnia, 23 czerwca, złapał...