-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2016-01
2015-12
2015-10
2015-11
Michalina pół roku temu rozstała się z mężem-hazardzistą. Kazała mu się wyprowadzić tego samego dnia, kiedy dowiedziała się o jego uzależnieniu. Wkrótce po tym zdiagnozowano u niej oponiaka. W trakcie i po operacji jego usunięcia, kiedy to zapadła w śpiączkę, śniła o swoim Aniele Stróżu. Michaesz (a jakże!) powiedział jej jednak, że to jeszcze nie jej pora i ostatecznie Michalina ze śpiączki się wybudziła i szczęśliwie dochodziła do siebie po chorobie. Niestety, nie mogła jeszcze pracować, więc z nudów postanowiła odkurzyć stare śmieci – pojechała do domu swojej ukochanej babci (a właściwie babuni), która ją wychowała i która zapisała jej swój dom w spadku. Michalina po śmierci babuni – czyli od 15 lat – nie była na jej grobie, ani też nie zajmowała się odziedziczonym domem, ponieważ… wyszła za mąż. Kiedy przyjechała do Wyszogrodu, by zapytać o drogę do Szamocin, jej uwagę dziwnym trafem zwróciła „durna Marcia”. Michalina od razu zapałała niepowstrzymaną chęcią poznania dziewczyny, którą widziała przez 5 sekund, gdy ta przejeżdżała koło niej rowerem. I to jest kluczowy moment powieści, gdyż odtąd narracja zaczyna być spójna, w miarę płynna, bardziej naturalna i mniej słodka. Zupełnie, jakby autorka wymyśliła sobie fabułę od tego momentu, a wszystko to, co było wcześniej, wymyślała na siłę – byleby tylko zrobić jako takie wprowadzenie w część właściwą. To wprowadzenie zajęło jej jakieś 165 stron.
„Babie lato” to książka, która dostarczyła mi wiele radości. Po pierwsze, jest dość nieporadnie napisana i pełna nieistotnych szczegółów („W mieszkaniu zrzuciłam pantofle i w ubraniu padłam na niezaścielone łóżko.”) W kilku miejscach pojawiają się błędy logiczne („Tyłem do nas przy oknie stał przystojny, wysoki mężczyzna.”) Wszystkie obiekty kobiecych westchnień w tej książce są przystojne. Fakt ten jest zaznaczany – jak w przytoczonym przykładzie – nawet przed tym, jak oczom Michaliny ukazuje się twarz owego obiektu westchnień.
Po drugie, styl autorki najlepiej określają przymiotnik: słodkopierdzący oraz czasownik: rzygam tęczą („Zestaw surówek wspaniale podkreślał delikatny smak drobiu.”).
Po trzecie, relacje głównej bohaterki z jej aniołem stróżem Michaeszem są tak pełne erotyzmu rodem z „Pięćdziesięciu twarzy Grey’a”, że aż absurdalne i żenujące („Ubrany był w czarne spodnie, długie, sięgające za kolana skórzane buty i czarny, aksamitny kaftan zdobiony złotym haftem (…) Przyglądał mi się uważnie spod przymkniętych powiek (…) Czasami – a może mi się tylko wydawało – jarzyło się w nich tajemnicze światło. – Jesteś. – Głos chrapliwy i niski rozległ się jakby z otchłani.”)
Po czwarte, psychologia leży i kwiczy. Zdecydowanie na plus wyszłoby autorce przeznaczenie miejsca, które poświęciła na opisy posiłków, zdejmowania butów i kładzenia się na niepościelonym łóżku w ubraniu, na zgłębienie psychologii postaci. Bez tego ich kolejne poczynania – pozbawione motywów – są śmieszne i przypadkowe. Naprawdę Michalina nie mogła przez 15 lat odwiedzić grobu ukochanej babuni, bo poznała Pawła i wyszła za mąż? Naprawdę musiała wyrzucić męża w chwilę po tym, jak pojawił się problem jego uzależnienia? Naprawdę odczuła nieodpartą potrzebę poznania ubranej w łachmany „durnej Marci” od momentu, gdy tylko ją zobaczyła?
Mimo wszystko coś sprawiło, że przeczytałam tę książkę do końca i nie jest to tylko nuda czy chęć napawania się nieudolnym warsztatem autorki. Cała powieść jest po prostu przyjemnie ciepła – mimo że przesłodzona.
Ponoć „Babie lato” zostało dobrze przyjęte przez krytyków. Chciałabym ich poznać.
Michalina pół roku temu rozstała się z mężem-hazardzistą. Kazała mu się wyprowadzić tego samego dnia, kiedy dowiedziała się o jego uzależnieniu. Wkrótce po tym zdiagnozowano u niej oponiaka. W trakcie i po operacji jego usunięcia, kiedy to zapadła w śpiączkę, śniła o swoim Aniele Stróżu. Michaesz (a jakże!) powiedział jej jednak, że to jeszcze nie jej pora i ostatecznie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11
Tak dawno nie pisałam recenzji, że nie wiem od czego zacząć. Jak się zaczyna recenzje? Od tego, czy mi się podobało? Podobało mi się. Stephen King napisał, że nie mógł się oderwać przez całą noc – ja się oderwałam co prawda o 4 nad ranem, ale zaraz po przebudzeniu zasiadłam do dalszej lektury. Jako osoba długotrwale bezrobotna mogę sobie pozwolić na takie luksusy.
„Dziewczyna z pociągu” to Rachel – alkoholiczka po trzydziestce, która codziennie rano – wyposażona w zapas alkoholu – jeździ tym samym pociągiem do pracy. Pociąg prawie zawsze zatrzymuje się przed wadliwym semaforem – na wysokości domu, w którym mieszka pewna para, która bardzo Rachel fascynuje. Samotna, sfrustrowana i nie potrafiąca odzyskać kontroli nad swoim życiem kobieta wyobraża sobie, że para ta wiedzie idealne, szczęśliwe życie – dlatego tak łakomie ich podgląda przy każdej nadarzającej się okazji. Pewnego dnia jednak widzi coś, co sprawia, że idylliczny obrazek zza okna pociągu zaczyna pękać i się rozsypywać. W końcu nie ma związków idealnych. Rachel nie może się z tym pogodzić i jej obsesja na punkcie Jess i Jasona – jak nazwała idealną parę – zaczyna rosnąć. W dodatku okazuje się, że tuż po tym szokującym dla Rachel odkryciu, Jess znika i nikt nie wie, co się z nią stało.
Co mi się w niej podobało najbardziej? Przede wszystkim to, że nie ma tam nic zbędnego. Dzięki pełnej kontroli nad słowem – czego bardzo autorce (debiutującej!) zazdroszczę – akcja jest wartka od początku do końca. Historia opowiadana jest przez dwie bohaterki – Rachel i Megan. Taki zabieg sprawia, że czytelnik zostaje wciągnięty i zaangażowany w bieg wydarzeń, ponieważ sam musi łączyć wątki z obu opowieści. Czułam się momentami jak detektyw (w akcji) i sama wysnuwałam hipotezy dalszego rozwoju wypadków, podejrzewając o złe zamiary absolutnie wszystkich. Rzeczywiście – jak napisała jedna z recenzentek na okładce – nie można domyślić się zakończenia wcześniej, niż chciała tego autorka. Osiągnięcie tego efektu samo w sobie nie jest łatwe – a tym bardziej, gdy wprowadza się do powieści zaledwie kilku bohaterów.
Nie do końca jednak podobało mi się zakończenie – a właściwie ostatnich kilkadziesiąt stron, kiedy to już WIADOMO. Chyba trochę za szybko autorka odsłoniła kluczowe karty, bo tuż przed końcem znika całe napięcie. A nie powinno. Dalsze wydarzenia, jak na angielską książkę, są bardzo amerykańskie – a co za tym idzie – wyświechtane i przewidywalne. Nigdy też nie rozumiałam i chyba już nigdy nie zrozumiem czemu w książkach i filmach sprawca całego zamieszania wygłasza monolog, w którym wyjaśnia ze szczegółami motywy swojego postępowania. Zawsze mnie to śmieszyło, więc i tu uśmiechnęłam się z przekąsem pod nosem. Odniosłam wrażenie, że Pauli Hawkins już na sam koniec po prostu zabrakło cierpliwości.
Tak dawno nie pisałam recenzji, że nie wiem od czego zacząć. Jak się zaczyna recenzje? Od tego, czy mi się podobało? Podobało mi się. Stephen King napisał, że nie mógł się oderwać przez całą noc – ja się oderwałam co prawda o 4 nad ranem, ale zaraz po przebudzeniu zasiadłam do dalszej lektury. Jako osoba długotrwale bezrobotna mogę sobie pozwolić na takie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014
2014
2014
2014
2014
2013-04-01
2013-08-01
Nie pamiętam ile razy się za nią zabierałam – nigdy nie miałam wystarczającej ilości czasu. A duża ilość wolnego czasu jest niezbędna, by nie tylko przeczytać, ale cieszyć się tą książką. A jest czym! Pięknie wydana, genialnie napisana i opowiadająca historię powstania, rozwoju i rozpadu judaistycznej sekty Frankistów. Według mnie idealny przykład oświeceniowej idei – uczyć, bawiąc.
Zafascynowało mnie to, jak na wiele sposób można czytać tę książkę. Ja, bezwiednie, odnosiłam historię Jakuba Franka do historii Jezusa Chrystusa i zastanawiałam się, na ile mogły być podobne. A najbardziej ciekawi mnie w jakim stopniu Nachman był Judaszem? Ha! Albo jeszcze lepiej – w jakim stopniu Judasz był Nachmanem? Chrześcijaństwo nasunęło mi się jako tło porównawcze automatycznie, z racji wychowania w chrześcijańskiej kulturze, jednak szukać paraleli można także w innych religiach, tych wielkich, mniejszych i tych zupełnie marginalnych. Ta książka to nie lada gratka dla osób, które tak jak ja, interesują się religiami. Mole książkowe z kolei docenią to, jak gładko i z jak wielką wprawą jest napisana. Żadne słowo nie wybija z rytmu, wszystkie łączą się w spójne zdania, które płynnie przechodzą z jednego w drugie. Tak pisać potrafią tylko najlepsi.
W kontekście Ksiąg Jakubowych najczęściej podnoszony jest temat wielokulturowości. Mówi się, że problematyka poruszana w książce, która opisuje historię osadzoną w XVIII-wiecznej Polsce, jest obecnie bardzo aktualna. Ja jednak uważam, że ona nigdy na aktualności nie straciła. Historia się powtarza, a przeświadczenie, że żyjemy w wyjątkowych czasach, jest tylko złudzeniem.
Nie pamiętam ile razy się za nią zabierałam – nigdy nie miałam wystarczającej ilości czasu. A duża ilość wolnego czasu jest niezbędna, by nie tylko przeczytać, ale cieszyć się tą książką. A jest czym! Pięknie wydana, genialnie napisana i opowiadająca historię powstania, rozwoju i rozpadu judaistycznej sekty Frankistów. Według mnie idealny przykład oświeceniowej idei –...
więcej Pokaż mimo to