Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Dwa pierwsze tomy serii o Dzieciach Cieniach wzbudziły we mnie mieszane uczucia. Co prawda temat jak najbardziej dobry, chociaż podobnych historii o życiu w totalitarnym państwie na rynku wydawniczym mnóstwo. Byłam w sumie przekonana, że poziom kolejnych części nie ulegnie zmianie, choć jednocześnie skrycie liczyłam na to, że może jednak trochę się poprawi, czyli pani Haddix mile mnie zaskoczy. Lubię, gdy kolejne tomy są w równym stopniu, bądź jeszcze lepsze od poprzedniczek, lecz rzadko kiedy się u mnie to zdarza. I w tym przypadku wyszło, niestety, podobnie.

W trzecim i czwartym tomie dołączają nowi bohaterowie. Pierwsza część napisana jest z perspektywy Niny - kolejnego trzeciego dziecka, której następne dni mijają w więzieniu po schwytaniu przez Policję Populacyjną. Wie, że wymierzoną jej karą jest śmierć, lecz czy da się uciec od takiego wyroku? Owszem - za współpracę z wrogiem i wydobycie informacji od pozostałych więźniów. Czy Nina zdobędzie się na takie rozwiązanie? Czy pozostał jej ktokolwiek, komu mogłaby zaufać?

W drugiej części, "Wśród notabli", mamy ponowną styczność z Lee Grantem (aka Lukiem Garnerem), który jest z pewnością dojrzalszy i o niebo lepiej obyty w całej sytuacji niż wcześniej. Jednak nawet przy większej dozie wolności niż wcześniej problemy go nie opuszczają. Do szkoły przyjeżdża brat Lee, Smits, jednak czy może stać się on pomocny przy całej misji czy tylko jej zaszkodzić?

Do sięgnięcia po następne części nie spieszyło mi się wcale. W sumie zastanawiałam się nawet kilkakrotnie, czy warto kontynuować tę serię, bo nawet po przeczytaniu pierwszych tomów nie byłam do niej w stu procentach przekonana. Ale ponieważ szybko się czyta, a nie lubię przypadków z niedokończonymi seriami (z wyjątkiem największych możliwych chłamów), postanowiłam wypożyczyć. Trochę się jednak zawiodłam, bo może styl autorki nie zmienił się, lecz zdarzenia owszem. Kolejne części nie przyniosły ze sobą nic nowego, można by rzec. Wydarzenia nie wniosły prawie nic nowego do rozwoju sytuacji zawartej w głównym temacie, na którym oprzeć miała się całość, akcja...jakaś tam w sumie jest, ale do ideału dużo brakuje.

Pani Margaret używa nieskomplikowanego języka, dzięki któremu kolejne części pochłania się w zawrotnym wręcz tempie, w moim przypadku jeden wieczór. Jednak nie jest to lektura, która nie da Wam zasnąć i którą będziecie czytać z wypiekami na twarzy, co to to nie. Opis potrafi zwodzić i "Wśród zdradzonych. Wśród notabli" jest tego idealnym przykładem. Jedyne słowo, które przychodzi mi teraz na myśl, a które idealnie w moich oczach opisałoby te dwa tomy to monotonność. Tak, właśnie - wszystko do bólu przewidywalne, czasami potrafiące się ciągnąć w nieskończoność, lecz żeby nie było, że uwydatniam jedynie same negatywne cechy: seria o Dzieciach Cieniach porusza ważne tematy, pokazuje, jak może wyglądać przyszły świat. Dobrze się ją czyta. Jednak nad resztą musiałabym się głębiej zastanowić, bo na tle innych antyutopii i dystopii wypada, niestety, blado.

Dwa pierwsze tomy serii o Dzieciach Cieniach wzbudziły we mnie mieszane uczucia. Co prawda temat jak najbardziej dobry, chociaż podobnych historii o życiu w totalitarnym państwie na rynku wydawniczym mnóstwo. Byłam w sumie przekonana, że poziom kolejnych części nie ulegnie zmianie, choć jednocześnie skrycie liczyłam na to, że może jednak trochę się poprawi, czyli pani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czym dla nas jest śmierć? Dla jednych pewnie czymś zupełnie odległym, czymś, o czym wolą póki co nie myśleć. Dla innych stanowi coś przerażającego i niespodziewanego zarazem, co może przyjść dosłownie w każdej chwili. Dla ludzi wierzących jest to po prostu moment "przejścia na drugą stronę", po którym będą mogli żyć wiecznie. Dla grupy osób nie uznających żadnej religii jest etapem ostatecznym; niekończącym się snem, z którego nigdy nie można się obudzić. Jedno jest pewne - jest ona nieunikniona. Każdy z nas kiedyś umrze, w bardziej lub mniej oczekiwanym momencie. Czy istnieje jednak sposób, by zostać zapamiętanym i zostawić po sobie jakikolwiek ślad?

Hazel to szesnastolatka jakich wiele, która jest nieuleczalnie chora. Dzięki terapii jej życie zostało przedłużone na kilka lat. Swój czas spędza głównie w domu, czytając od początku tę samą książkę i oglądając America's Next Top Model. Uczęszcza także na spotkania grupy wsparcia dla młodzieży chorej na nowotwór, na których poznaje Augustusa Watersa - chłopaka na tyle czarującego, co inteligentnego. Szybko się zaprzyjaźniają, a z czasem ich relacje pogłębiają się. Początek ich znajomości przynosi ze sobą coś nowego i wspaniałego, co, choć w niewielkim stopniu, pomoże zapomnieć o ich codziennej walce. Walce, która w każdej chwili może się skończyć.

Macie tak czasem, że piszecie opinię książki, która wprost zawładnęła sercami czytelników, zrobiła niemałe zamieszanie w Blogosferze, a wy nie macie słów, by ją jakkolwiek określić? A więc, Panie i Panowie, witam w tym szanownym gronie. O "Gwiazd naszych wina" powiedziane zostało tyle (dobrego), że nie mam zielonego pojęcia co zrobić i jak zebrać w całość moje myśli, by udało mi się tu cokolwiek nowego napisać. Bo to powieść po prostu idealna. Perfekcyjna w każdym calu. Rewelacyjna. Muszę kontynuować?

No, niech będzie, zaczęłam to skończę. Chociaż nie wiecie nawet z jaką trudnością mi to przychodzi. Dlaczego? Bo "Gwiazd naszych wina" mną zawładnęła, tak po prostu. Zawładnęli mną Hazel i Augustus, ich podejście do wszelakich spraw, życia, śmierci, choroby. Ich nadzwyczajna, jak na ten wiek, inteligencja. Również to, że mimo swojego "wyroku" w dalszym ciągu mieli nadzieję i starali się żyć "najlepiej jak tylko potrafili".

Właśnie - bohaterowie to niewątpliwie jedna z największych zalet tej książki, tfu,
arcydzieła. Hazel, Izaac, o Augustusie nie wspominając - czy można ich nie pokochać? Każdy tak rzeczywisty, charyzmatyczny, a także wyjątkowy, że naprawdę ciężko będzie o nich zapomnieć (a kto zamierza). Ale to właśnie Augustus Waters, mimo swych drobnych słabości (kto ich nie ma?) jest tą postacią, która wzbudziła we mnie najwięcej emocji. Wielbię go za wszystko. Błyskotliwość, poczucie humoru, światopogląd, naturalność. Za to, że po prostu się tu znalazł.

Kolejny element, za który chylę czoła przed panem Greenem to relacja między Augustusem i Hazel. Opisana została tak realnie, że odczuwałam wszystko to, co główni bohaterowie w danej chwili. Śmiałam się i rozpaczałam razem z nimi. Pan Green potrafi grać na emocjach czytelnika i podobnie potrafi łamać im serca. Po przeczytaniu długo, naprawdę długo nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Rzadko się zdarza, by coś poruszyło mnie aż tak, by musiało skutkować podobną sytuacją. Ale, jak widać, można. John Green dał tu przykład, że nie wszystko zawsze kończy się szczęśliwie. Pokazał nam, czytelnikom, prawdziwe i jakże niesprawiedliwe życie.

Powieść ta to po prostu fenomen. Fenomen jakże prawdziwy i wstrząsający zarazem. Fenomen dopracowany w każdym calu, pełen niezwykłych, życiowych cytatów. Już nie będę nawet odpowiadać na głupie pytanie czy warto przeczytać, ale jeśli nie udało mi się przekonać Was do zapoznania się z tą książką w wystarczający sposób, to radzę poczytać opinie i recenzje innych internautów. Jeżeli natomiast czujecie się zachęceni, odsyłam do księgarni. Tak, do księgarni, nie biblioteki, bo "Gwiazd naszych wina": 1) jest warta swoich pieniędzy, 2) jeszcze nie raz i nie dwa do niej wrócicie, a po skończeniu lektury nie będziecie w stanie jej zamknąć, uwierzcie mi. Dla mnie ta powieść znaczy tyle co "Cios udręki" dla Hazel. Po prostu.

Czym dla nas jest śmierć? Dla jednych pewnie czymś zupełnie odległym, czymś, o czym wolą póki co nie myśleć. Dla innych stanowi coś przerażającego i niespodziewanego zarazem, co może przyjść dosłownie w każdej chwili. Dla ludzi wierzących jest to po prostu moment "przejścia na drugą stronę", po którym będą mogli żyć wiecznie. Dla grupy osób nie uznających żadnej religii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Pisarz nigdy nie zapomina dnia, w którym po raz pierwszy przyjmuje pieniądze lub pochlebstwo w zamian za opowieść. Nigdy nie zapomina tego momentu, kiedy po raz pierwszy słodka trucizna próżności zaczyna krążyć mu z żyłach, wierząc, że jeśli zdoła ukryć swój brak talentu, sen o pisarstwie zapewni mu dach nad głową, ciepłą strawę pod wieczór i ziści jego największe marzenie: ujrzy swoje nazwisko wydrukowane na nędznym skrawku papieru, który zapewne go przeżyje."

Bohaterem, z którym tym razem będziemy odkrywać mroczne sekrety Barcelony jest David Martin - biedny, lecz niezwykle zdolny młody pisarz, który, przeżywszy sporą ilość upadków w swym dotychczasowym życiu, znajduje jedyne schronienie pośród książek, a pogrążywszy się w depresji, czeka jednocześnie na śmierć. Do czasu. Pewnego dnia otrzymuje propozycję napisania książki jakiej nigdy wcześniej nie ujrzał świat, w zamian za zdrowie, życie w dostatku, a może i coś jeszcze...David rozpoczyna największą i najbardziej przerażającą przygodę swojego życia. Przygodę, z której nie ma już odwrotu.

Nie mogłam się wprost doczekać, by kolejny raz rozpocząć następne tomiszcze, które wyszło spod pióra tego hiszpańskiego pisarza i tym samym przenieść się do Barcelony ubiegłego wieku. No bo już nawet pominę fakt, że fabuła potrafi się miejscami ciągnąć jak flaki z olejem, lecz co z tego, skoro obdarowywani jesteśmy cudownymi, może i poetyckimi nawet, opisami miast, miejsc i wydarzeń. Co z tego, że bohaterowie "Gry anioła" mają swoje odpowiedniki w "Cieniu wiatru", jeśli każdy jest zbudowany z krwi i kości, ma osobowość i nadaje charakter całej historii. Co z tego, że autor uśmierca kogo tylko się da, skoro potrafi nadać wszystkiemu klimat grozy i każde zdarzenie opisać w "charakterystycznym dlań, oszałamiającym stylu".

Zafón kolejny już raz gra na emocjach czytelnika - od uśmiechu po złość, od radości po zaskoczenie. W "Grze anioła" mamy jeszcze większą różnorodność charakterów niż w poprzedniczce, jeszcze więcej sekretów i tajemnic do odkrycia, jeszcze bardziej pogmatwaną całą historię. Największy jednak atut tej części stanowią chyba bohaterowie - każdy odrębny, posiadający własne, lecz tak od siebie różne, cechy. Autor świetnie pokazał relację tak dwóch od siebie odmiennych postaci, jakimi byli momentami arogancki David i jego asystentka Isabella, która, chyba jako jedyna w ogóle, wprowadzała do książki trochę optymizmu.

Sporo jak widzę osób, po przeczytaniu "Cienia wiatru" dużo niżej oceniają "Grę anioła". Sęk w tym, że są to dwie różniące się od siebie historie, lecz obie rozgrywają się w podobnym czasie i są w pewien sposób połączone - w jednej jak i w drugiej występuje Cmentarz Zapomnianych Książek, a także niektórzy bohaterowie, jak stary i młody Sempere, znany nam z "poprzedniej części". Właśnie - na samym początku autor wspomina, że książki można co prawda czytać w dowolnej kolejności, lecz mimo wszystko proponuję się z nimi zapoznawać w takiej kolejności, jaką zamieszczam poniżej ("Cień wiatru", "Gra anioła", "Więzień nieba").

Zafón po raz kolejny mnie zachwycił. Z czystym sumieniem mogę nazwać go jednym z moich ulubionych autorów, a po jego książki sięgać w ciemno. Chyba żaden współczesny pisarz, a przynajmniej żaden mi znany, nie kreśli obrazów oraz bohaterów z taką precyzją, nie wyraża swej miłości do miejsc ani książek w taki sposób, a także nie wkłada całego swego serca w pisanie i tworzenie kolejnych opowieści jak on właśnie. Jego książki po prostu mają duszę.

"Pisarz nigdy nie zapomina dnia, w którym po raz pierwszy przyjmuje pieniądze lub pochlebstwo w zamian za opowieść. Nigdy nie zapomina tego momentu, kiedy po raz pierwszy słodka trucizna próżności zaczyna krążyć mu z żyłach, wierząc, że jeśli zdoła ukryć swój brak talentu, sen o pisarstwie zapewni mu dach nad głową, ciepłą strawę pod wieczór i ziści jego największe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie od dzisiaj mówi się, że większość z nas, najzwyczajniej w świecie nie potrafi docenić tego co ma. Tyczy się to przeważnie dzisiejszej młodzieży, której większość przedstawicieli z niczego nie jest zadowolona. Pomyśl sobie teraz, Czytelniku, gdyby zamknąć Cię, do końca swej młodości, najlepszego okresu w całym życiu, we własnym pokoju - zupełnie jak ptaka w klatce. Większość z Was pewnie myśli sobie teraz: "Jak super, mam książki, komputer, z pewnością bym się nie nudził". Co by było jednak, gdyby Twoich rodziców nie było stać na ich kupno? Oprócz tego - nie byłbyś nawet w stanie wyjrzeć przez okno, bo gdybyś to zrobił, a ktoś by Cię zauważył, Twoi najbliżsi mogliby przepłacić to własnym życiem. Na pewno nie zatęskniłbyś za wychodzeniem na dwór? Za spotkaniami z kolegami? Nawet za zwykłym chodzeniem do szkoły? Chyba jednak. Warto się więc cieszyć nawet z przeciętnego, szarego dnia i nie wmawiać sobie, że mogłoby być lepiej. Bo zawsze mogło być gorzej.

Nad światem, w czasach, gdy urodziło się więcej obywateli niż powinno, ciąży widmo głodu. Rząd wprowadza tak zwane Prawo Populacyjne, które zakazuje posiadania więcej niż dwójki dzieci w rodzinie. Rządzący nie spodziewali się jednak, że część mieszkańców będzie ukrywać przed światem swych nielegalnych potomków. Jednym z nich jest Luke Garner - trzeci syn biednej, wiejskiej rodziny, któremu całe swoje najmłodsze życie przyszło egzystować w izolacji od świata zewnętrznego. Czy kiedyś uda mu się wyjść na wolność i poznać smak prawdziwego życia?

Tytuł książki przed przeczytaniem obił mi się o uszy tylko raz, w dodatku za sprawą blogosfery. W moje ręce wpadła ona zupełnie spontanicznie, bo podczas jednego z wypadów do biblioteki. I muszę powiedzieć, że dobrze, że tak się stało, bo pierwsze dwa tomy o nielegalnych dzieciach zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie. Co prawda, można powiedzieć, że pani Haddix podczas pisania wzorowała się na dzisiejszym świecie, może niedalekiej przyszłości - w końcu u nas, w Chinach dokładniej, jest całkiem podobnie - ze względu na ogromną ilość obywateli tego kraju ustanowiono tak zwaną politykę jednego dziecka. Jednak w porównaniu do książki, prawo to w rzeczywistym świecie nie jest aż tak surowe.

Pomijając ewentualną inspirację, należy pogratulować autorce pomysłu na fabułę. Za pomocą swej książki pozwoliła nam po części przybliżyć to, co może spotkać nasz świat za kilkadziesiąt, może kilkaset lat. Jednak poza całą koncepcją, przyszłemu czytelnikowi książka może się niestety nie spodobać. Dlaczego? Ze względu na wykonanie na przykład. Autorka pisze lekkim, prostym w odbiorze językiem, czasem nawet mogłoby się wydawać...za prostym. Oczywiście, może być to zawdzięczane głównemu bohaterowi, który ledwo co wszedł w nastoletni wiek i dopiero stara się odnaleźć w tym ogromnym świecie. W połączeniu z dość dużą czcionką książkę czyta się dosłownie migiem (ech, gdyby nie te egzaminy...), lecz z drugiej strony nie wciąga ona aż na tyle, by nie można jej było choć na chwilę odłożyć.

Książka zawiera dwa tomy w jednym. I o ile w pierwszym czekało się na rozwój wydarzeń, o tyle w drugim wreszcie zaczyna się "coś" dziać. Tak, to "coś" jednak w pełni mnie nie zadowoliło. Nie powiem, że liczyłam na nagłe zwroty akcji czy podobne elementy, bo od pierwszych kilkudziesięciu stron nie spodziewałam się, że coś, czego kompletnie nie przewidywałam, mogłoby się wydarzyć (w rzeczy samej - książka jest z lekka przewidywalna). Chociaż robiąc porównanie - tu pewnie większość czytelników tejże serii zaskoczę - bardziej przypadł mi do gustu tom pierwszy, aniżeli drugi. Jak na początku z niecierpliwością czekałam na dalszy rozwój zdarzeń, tak pod koniec czytanie, z powodu braku jakichkolwiek zwrotów akcji zaczęło powoli mnie nużyć.

Podsumowując: seria "Dzieci Cienie" nie każdemu może przypaść do gustu i to podkreślam. Ze względu na swój naprawdę prosty w odbiorze język bardziej spodoba się tej młodszej młodzieży, chociaż nie znaczy to, że starsi nie znajdą w niej żadnych pozytywnych cech - trzeba przyznać, że sama fabuła zachęca do zapoznania się z lekturą. Ja natomiast jestem pewna, że zapoznam się z kolejną częścią tej serii, choćby z czystej ciekawości o dalszy bieg wydarzeń.

Nie od dzisiaj mówi się, że większość z nas, najzwyczajniej w świecie nie potrafi docenić tego co ma. Tyczy się to przeważnie dzisiejszej młodzieży, której większość przedstawicieli z niczego nie jest zadowolona. Pomyśl sobie teraz, Czytelniku, gdyby zamknąć Cię, do końca swej młodości, najlepszego okresu w całym życiu, we własnym pokoju - zupełnie jak ptaka w klatce....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Upadłe anioły, demony, wampiry tudzież inne przedziwne stworzenia nigdy do książek z nimi wplecionymi mnie nie przyciągały. Właściwie to już sama nie wiem, dlaczego sięgnęłam po kolejną typową młodzieżówkę, którą zamierzałam potraktować jako następną lekką książkę, po której głębszych wspomnień raczej posiadać nie będę, a tym samym przejdę do ambitniejszej literatury. Tym bardziej, gdy na okładce ujrzałam napis ogłaszający książkę "następczynią Harry'ego Pottera". Co jak co, ale po takich reklamach raczej odechciewa mi się zagłębiać się w treść książki, aniżeli sięgać po nią z wielkim entuzjazmem. Opinie czytelników zrobiły jednak swoje i takim sposobem książka wylądowała w moich rękach.

Karou to siedemnastoletnia mieszkanka Pragi, uczęszczająca do jednej z tamtejszych szkół plastycznych. Od jej rówieśników odróżnia ją jednak wiele - począwszy od długich włosów w kolorze lapis lazuli, ciała pokrytego bliznami, tatuaży z wizerunkiem oczu na dłoniach, na niesamowitej umiejętności posługiwania się kilkunastoma językami kończąc. Nikt jednak nie wie o jej "drugim życiu": wieczorami wykonuje zlecenia dla Dealera Marzeń, podróżując przy tym po całym świecie. Mimo że pełni on rolę jej opiekuna, dziewczyna cały czas próbuje odkryć, jakie tajemnice przed nią ukrywa, zastanawiając się przy tym nad sensem kolekcjonowania dla niego pewnych nietypowych przedmiotów. Do chwili gdy Karou spotyka Akivę, nieziemsko przystojnego anioła, który stanowi jej wroga, a których, mimo wszystko, zaczyna coś łączyć. Jaką przeszłość skrywa?

Z początku książka zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie - niebanalna fabuła, powoli rozkręcająca się akcja, niezwykle, jak na dzisiejsze młodzieżówki, plastyczny język oraz wprost genialnie wykreowani bohaterowie i idealnie oddany klimat Pragi. Jak na debiutancką książkę, to muszę pani Laini Taylor pogratulować talentu pisarskiego. Naprawdę. I gdyby nie dalsza akcja, to pozycja ta zawiera wszystko, co każda dobra powinna posiadać. Więc jeśli chodzi o to, to jestem zachwycona.

Wszystko było wspaniale, aż nie pojawił się Akiva. No dobra, przesadzam, nie chodzi mi o samo jego pojawienie się, wtedy książka dawała jeszcze radę. Jednak gdy ukazana została jego (i nie tylko jego) przeszłość, ogromnie ciężko było mi doczytać powieść do końca. Być może za sprawą jego właśnie - jak Karou polubiłam za jej charakter i umiejętność szybkiego podejmowania decyzji, tak Akivy znieść nie mogłam. Ale to pewnie coś ze mną nie tak - zwykle nie przepadam za ponad połową męskich bohaterów. Postanowiłam ją jednak doczytać z ciekawości, jak pani Taylor wybrnie z sytuacji i zakończy tom pierwszy. I tutaj znów muszę powtórzyć swój zachwyt nad jej talentem - wprost zmusza ono do kontynuacji trylogii.

Nie licząc wątku miłosnego i pewnych fragmentów książki, pozostała całość wypada całkiem nieźle. Autorka posiada niezwykły styl pisarski, który już od pierwszych stron zwrócił moją uwagę, lecz, choćby nie wiem jak bardzo się starała - miejsca Harry'ego Pottera w mojej wyobraźni nie zajmie. Jednak ta szczypta magii wpleciona w fabułę i zakończenie sprawiły, że będę rozglądać się za drugą częścią. Komu natomiast polecam? Wszystkim tym, którzy nie mówią stanowczego "nie" młodzieżówkom, a tym samym szukają czegoś niebanalnego, lecz wciągającego. Być może przypadnie Wam ona do gustu.

Upadłe anioły, demony, wampiry tudzież inne przedziwne stworzenia nigdy do książek z nimi wplecionymi mnie nie przyciągały. Właściwie to już sama nie wiem, dlaczego sięgnęłam po kolejną typową młodzieżówkę, którą zamierzałam potraktować jako następną lekką książkę, po której głębszych wspomnień raczej posiadać nie będę, a tym samym przejdę do ambitniejszej literatury. Tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno jest wypuścić na obecny rynek wydawniczy coś w każdym calu oryginalnego, bez cienia wtórności i wzorowaniu się na pierwotnych, przeważnie lepszych schematach. Nie jest to jednak niemożliwe - idealnym przykładem są bestsellerowe "Igrzyska śmierci" autorstwa amerykańskiej pisarki Suzanne Collins. Sukcesu J.K.Rowling może i nie powtórzyła, lecz na pewno "powiew świeżości" udało się jej wprowadzić. Dużo pisarzy i pisarek za wszelką cenę próbuje powtórzyć komercyjny sukces swoich koleżanek z branży, najczęściej z marnym skutkiem. Co należy zrobić wtedy? Tak, Panie i Panowie, by się wybić i zostać zauważonym, można porównać swoją pachnącą nowością książkę do światowego bestsellera. Jak przy recenzji "Niezgodnej" narzekałam, że wszyscy w kółko porównują ją do "Igrzysk", tak przy drugiej części nie wiem co powiedzieć. A zresztą, sami będąc w księgarni zerknijcie na tył okładki "Zbuntowanej", a przekonacie się o czym mówię.

Tris, Cztery i reszta osób, którym udało się przeżyć poprzednią walkę u Altruistów, skrywają się u Serdecznych, by tam obmyślić dalszy plan działania. Konflikt między poszczególnymi frakcjami cały czas rośnie - wiadome jest, że kolejna walka będzie nieunikniona. Jednak co zrobić, gdy najbliżsi dokonują zdrady i działają przeciwko tobie, a najwięksi wrogowie stają się sprzymierzeńcami? Tris po raz kolejny będzie musiała wykazać się nieprzeciętną inteligencją i odwagą, a być może nawet i poświęcić się dla innych.

Usłyszałam, że drugi tom "Niezgodnej" prezentuje się dużo lepiej od swej poprzedniczki, więc by przekonać się o tym osobiście, sięgnęłam po kolejną część, mimo że pierwsza wypadła w moich oczach dość przeciętnie. Liczyłam na dobrą kontynuację. I rzeczywiście - pomimo kilku minusów, podobała mi się ona bardziej. I jak już przy nich stoimy, to szybko je wymienię. Po pierwsze - momentami koszmarnie irytujący wątek miłosny. Irytujący, bo bohaterowie sami nie wiedzą czego chcą i czego od siebie oczekują. Tobias, czyli Cztery, w dalszym ciągu nie zyskał u mnie sympatii, jest tak samo nijaki i bezbarwny jak w pierwszym tomie, chociaż w tym stanowi swego rodzaju tło całej akcji. Tris, jak na nastolatkę przystało, popełnia błędy, ale niesamowicie dziwi mnie to, że jej umysł zaprzątają głównie przyjaciele, a nie rodzina, szczególnie, że ich wzajemne relacje były, krótko mówiąc, udane.

Dalej - moim zdaniem główna bohaterka za mało się wszystkim przejmuje. Na jej oczach zdążyło zginąć kilka naprawdę bliskich jej osób, a, kolokwialnie mówiąc, prawie w ogóle ją to nie rusza. Naprawdę, czy każdy z nas byłby aż tak twardy?
Przejdźmy jednak do plusów. Niewątpliwie mogę do nich zaliczyć dynamiczną akcję. Książkę czyta się naprawdę bardzo szybko (pod warunkiem, że ma się oczywiście czas), a każda następna strona przynosi ze sobą nowe wydarzenia. Podobało mi się również zakończenie - sprawiło, że raczej ciężko będzie nam nie zakończyć tej trylogii.

Powiem tak: nie było najgorzej. Książka ma swoje plusy jak i minusy, momentami możemy się dopatrzeć w niej pewnych podobieństw do "Igrzysk", ale powinna spodobać się fanom książek z gatunku antyutopia czy dystopia. Nie daję gwarancji, że ci, którzy za świętość uważają trylogię pani Collins równie dobrze się w niej odnajdą, ale zawsze można przecież spróbować. Gdy tylko ukaże się ostatnia, wieńcząca cały cykl książka, niewątpliwie ją przeczytam, chociażby z czystej ciekawości.

Trudno jest wypuścić na obecny rynek wydawniczy coś w każdym calu oryginalnego, bez cienia wtórności i wzorowaniu się na pierwotnych, przeważnie lepszych schematach. Nie jest to jednak niemożliwe - idealnym przykładem są bestsellerowe "Igrzyska śmierci" autorstwa amerykańskiej pisarki Suzanne Collins. Sukcesu J.K.Rowling może i nie powtórzyła, lecz na pewno "powiew...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rodzicielska, a szczególnie matczyna miłość to chyba największa, a zarazem najtrwalsza ze wszystkich możliwych. Kto inny jak nie nasza rodzicielka opiekowała się nami od naszych najmłodszych lat i pokazywała jak odnaleźć się w otaczającym nas świecie? Kto jak nie ona zapewniała nam bezpieczeństwo i obdarzała szczęściem? Miłość ta jest więc w pełni szczera, a także skora do największych poświęceń. Jednym słowem po prostu bezgraniczna. Oczywiście, przypadki są jednak różne. Poznajmy tymczasem pewną brytyjską rodzinę, której pewnego, letniego dnia los odebrał całą możliwą radość.

Jednego z upalnych, lipcowych poranków w prywatnej londyńskiej szkole wybucha pożar. Grace, matka Jenny, wbiega do budynku, by uratować swoją córkę. Dym i ogień sprawiają jednak, że kobieta traci przytomność. Budzi się dopiero w szpitalu, gdzie spotyka nastolatkę. Obie są zaledwie swoimi duchami, obserwatorami wydarzeń, których nikt inny nie widzi ani nie słyszy. Obie znajdują się również w stanie krytycznym. Niedługo potem wychodzi na jaw, że szkoła podpalona została celowo. Jaki motyw miał zbrodniarz? Czy cała sprawa miała związek z przeszłością Jenny? Balansując na krawędzi życia i śmierci obie kobiety próbują rozwiązać sprawę. A czas ucieka...

"Potem" to drugi z kolei thriller psychologiczny autorstwa Rosamaud Lupton goszczący na księgarskich półkach. I mimo że premiera całkowicie bez echa może nie przeszła, to muszę przyznać, że o powyższej pisarce nigdy wcześniej nie słyszałam. Czy żałuję jednak spędzonego nad jej książką czasu? Nie, tego powiedzieć nie mogę. Chociaż kilka rzeczy może i wymagałoby poprawki, to mogę Wam ją z czystym sumieniem polecić. Ale od początku. Zacznijmy od fabuły. Początek niezły. Koniec również. Dlaczego? Bo coś się działo. Ja rozumiem, że przez całą książkę prowadzone było śledztwo, że trzeba było wyjaśnić sprawę i to powinno oczywiście się tu znaleźć. Lecz całe to "latanie" męża Grace od jej szpitalnego łóżka do łóżka ich córki było takie...mogę po prostu powiedzieć: powtarzające się? Moim skromnym zdaniem książkę można by o pewne momenty skrócić, a dać jakiś krótki epilog zatytułowany na przykład "Potem" właśnie i tam opisać dalsze losy bohaterów. Bo jak dla mnie, to kilka kwestii nie zostało do końca wyjaśnionych.

Niemniej jednak czytało się przyjemnie. Bogate, a jednocześnie lekkie pióro pani Lupton sprawiło, że lektury nie chciało się odkładać na bok. Podczas czytania towarzyszyły mi przeróżne emocje: od smutku aż po złość. Tylko ta radość nie mogła nigdzie dla siebie miejsca znaleźć. Ale bywa i tak, cóż poradzić. Całość zamyka wartka akcja, wciągająca historia i świetnie wykreowani bohaterowie. Od razu polubiłam Jenny, mimo że tyle nas przecież od siebie różni. Książka napisana jest z perspektywy Grace, tak, by czytelnik mógł z łatwością wczuć się w sytuację zagubionej matki, a jednocześnie brać udział w śledztwie.

Nie sposób nie wspomnieć o okładce, która - mimo że "zerżnięta" od brytyjskiej, to jednak urocza pozostaje. Możemy dostrzec na niej kroczącą przez park Jenny, znajdujący się prawdopodobnie w okolicach szkoły. Jak możecie zobaczyć, kawałek jest przypalony (nadrukowany, ma się rozumieć), co nawiązywać ma do pożaru, w którego sprawie prowadzone jest śledztwo.

Reasumując: świetnie napisana życiowa historia. Mogę Wam od razu powiedzieć, że wszystkie fragmenty recenzenckie znajdujące się z tyłu okładki głoszą najprawdziwszą prawdę. Myślę, że co jakiś czas warto oderwać się od fantastyki, paranormali i tym podobnych gatunków, by na chwilę wczuć się w realne i możliwe sytuacje, które są do spotkania w naszym codziennym życiu.

Rodzicielska, a szczególnie matczyna miłość to chyba największa, a zarazem najtrwalsza ze wszystkich możliwych. Kto inny jak nie nasza rodzicielka opiekowała się nami od naszych najmłodszych lat i pokazywała jak odnaleźć się w otaczającym nas świecie? Kto jak nie ona zapewniała nam bezpieczeństwo i obdarzała szczęściem? Miłość ta jest więc w pełni szczera, a także skora do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

'"Niezgodna" wykracza poza "Igrzyska śmierci"'. 'Zarówno "Niezgodna" jak i "Igrzyska..." przemawiają do wyobraźni swoją oryginalnością'. 'Dla tych, którzy zakochali się w "Igrzyskach śmierci" nagrodą jest ta książka' i tak dalej, i tak dalej. Przyznam, że mnie wyżej wypisane informacje do książki bardziej zniechęciły, niż miały przekonać, ale czego się w końcu nie robi, byleby tylko sprzedać i zarobić. Koleżanka jednak zapewniała mnie, że wszystko powyższe to najprawdziwsza prawda. Mało rzeczy mnie zaskakuje, ale postanowiłam sama sprawdzić, czy owa pozycja jest tak dobra jak głosi okładka i czy jest w ogóle co porównywać. Co z tego wyszło? Zaraz się przekonacie.

W dystopijnym Chicago w świecie Beatrice Prior społeczność jest podzielona na pięć odłamów, każda kształcąca konkretną cechę – Prawość (szczerość), Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwagę), Serdeczność (spokój, pokojowe nastawienie) i Erudycja (inteligencję). W wyznaczony dzień każdego roku wszyscy szesnastolatkowie muszą wybrać odłam Chicago, któremu poświęcą się na resztę swojego życia. Beatrice wybiera między pozostaniem z rodziną, a byciem sobą – nie może mieć tych dwóch rzeczy naraz. Więc dokonuje wyboru, który zadziwia wszystkich, nawet ją samą. Porzuca Altruizm i staje się Nieustraszoną. Przyjdzie jej zmierzyć się ze swoimi największymi lękami, przejść brutalne szkolenie i zaufać innym nowicjuszom, co nie jest proste. Niedługo potem wybucha walka pomiędzy frakcjami. Czy Tris uda się ochronić rodzinę i bliskich?

Patrząc po opisie, dystopia jakich na dzisiejszym rynku wydawniczym wiele. Przyjrzyjmy się bliżej: miasto zbudowane na ruinach Ameryki, odważna nastolatka próbująca za wszelką cenę wyswobodzić rodzinę i znajomych z kłopotów, a do tego sprzeciwić się władzy i uratować mieszkańców. Brzmi dziwnie znajomo? Chyba każdy widzi w tym dokładną kopię "Igrzysk...". Chociaż nie, może jednak trochę przesadzam. Całkowitej wtórności i braku dodania czegokolwiek ze swojej strony do książki pani Veronice zarzucić nie mogę. Pod powyższymi aspektami pozycja ta może i podobna jest, ale dystrykty od frakcji odrobinę się różnią. I jest to chyba główny powód, dla którego o całkowitą schematyczność nie oskarżam. Możliwość wyboru odpowiedniej dla siebie frakcji akurat mi się podobał. Czego o reszcie zbytnio powiedzieć nie mogę.

Dobra, kończę, bo teraz ja tu zaczynam porównywać obie książki, a nie powinnam. Wróćmy więc do "Niezgodnej", a dokładnie do bohaterów. Muszę powiedzieć, że żaden nie przypadł mi szczególnie do gustu, no, może poza matką Tris. "Cztery" był jakiś nijaki, w ogóle nie męski. A w tak nagłą przemianę głównej bohaterki po prostu nie wierzę. W ciągu zaledwie kilku dni z niemogącej podjąć racjonalnej decyzji dziewczyny przemieniła się w "Tris odważną i waleczną"? Naprawdę?

"Niezgodnej", pomimo swojej banalności wystawię jednak czwórkę. Plusa dodaje jej zarówno lekkie pióro pani Roth, jak i nieprzyjemne życiowe chwile i doświadczenia, o które wzbogaciła się główna bohaterka. Bez tego książka wydawałaby się bez wyrazu, gdzie zawsze całość kończy się dobrze dla wszystkich. Jednak to nie "Niezgodna" sprawiła, że z niecierpliwością czekałam na dalszy rozwój wydarzeń, która cały czas zaprzątała mi głowę i przez którą nie byłam w stanie normalnie funkcjonować, nie. Tak więc o żadnym wykraczaniu poza "Igrzyska..." proszę mi tu więcej nie pisać!

„Nie jestem z Altruizmu. Nie jestem z Nieustraszonych. Jestem Niezgodna. I nie można mnie kontrolować.”

'"Niezgodna" wykracza poza "Igrzyska śmierci"'. 'Zarówno "Niezgodna" jak i "Igrzyska..." przemawiają do wyobraźni swoją oryginalnością'. 'Dla tych, którzy zakochali się w "Igrzyskach śmierci" nagrodą jest ta książka' i tak dalej, i tak dalej. Przyznam, że mnie wyżej wypisane informacje do książki bardziej zniechęciły, niż miały przekonać, ale czego się w końcu nie robi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Agatha Christie. Nazwisko znane na całym świecie; największa i najpoczytniejsza autorka kryminałów. "I nie było już nikogo", to, uważana przez fanów jej pióra, jedna z najlepszych powieści jej autorstwa. Znana również pod tytułem "Dziesięciu Murzynków", nowy tytuł przybrała pod prośbą wnuka pisarki, który dostosowany został do zasad poprawności politycznej. Po tym fakcie tytułowych "Murzynków" zastąpiono żołnierzykami.

Dziesięć obcych osób otrzymuje zaproszenie, od rzekomych właścicieli i zarazem znajomych, na tajemniczą Wyspę Żołnierzyków. Na miejscu wysłuchują nagrania z płyty, na której każdy z przybyszów oskarżony jest o morderstwo i zostanie teraz ukarany. Chwilę później rozpoczyna się seria zabójstw. Osoby przybyłe na wyspę, niezdolne do ucieczki i powrotu do domu, giną jedna po drugiej, zgodnie z drastycznym wierszykiem-wyliczanką umieszczoną w ich pokojach. A mordercą jest ktoś z ich grona...

"I nie było już nikogo" to dopiero moje pierwsze spotkanie z panią Christie, nie mam więc możliwości porównania obecnie recenzowanego kryminału do żadnego innego jej autorstwa. Muszę jednak powiedzieć, że jestem bardzo, ale to bardzo miło zaskoczona. No ale w końcu nazwisko mówi samo za siebie. Przejdźmy więc do rzeczy: na sam początek - genialny wręcz pomysł na książkę. A wykonanie jeszcze lepsze. Książka wciąga od pierwszych stron, na co mogę być najlepszym przykładem, kiedy zamiast uczyć się do sprawdzianu, przesiedziałam kilka godzin, z zapałem przewijając wzrokiem po kolejnych linijkach, byleby tylko odkryć, kto jest zabójcą. No i pod koniec doznałam lekkiego szoku. Nie będę już mówiła o samym typowaniu, bo stwierdziłam, że jak zwykle będę w błędzie. Co jak co, ale nie spodziewałam się jednak, że mordercą okaże się mój/moja faworyt(ka)!

Agatha Christie to obdarzona lekkim piórem i niewątpliwie ogromną wyobraźnią pisarka. Widać, że każda sytuacja była głęboko przemyślana, a efekt skonstruowany tak, by zaskoczyć czytelnika. Koncepcja z wierszykiem-wyliczanką była naprawdę pomysłowa. Goście domyślali się, w jaki sposób zginie następna osoba, a i tak nie byli w stanie uchronić się przed śmiercią.

Kolejny plus za bohaterów. Każdy z nich miał grzech na sumieniu, sytuację, której normalnie nikomu nigdy by nie wyjawił. Dopiero moment, w którym każdy z nich przypomina sobie o nieszczęśliwym wypadku z ich udziałem, skłania ich do zastanowienia się nad własnym życiem i błędem, którego śmieli się dopuścić w przeszłości. Niestety, jest już za późno. Każdemu z osobna przyszło słono za to zapłacić.

Kryminały Agathy Christie to klasyki gatunku. Uważam, że każdy czytelnik, niezależnie od swojego gustu, a także wielcy fani kryminałów, którzy nie mieli okazji zapoznać się jeszcze z twórczością najpopularniejszej autorki tego gatunku (chociaż nie mam najmniejszego pojęcia, czy takowi w ogóle istnieją), powinni to jak najszybciej nadrobić. Świetna fabuła, mrożąca krew w żyłach akcja i nieprzewidywalne zakończenie...Czego więcej chcieć? Jak najbardziej polecam.

Agatha Christie. Nazwisko znane na całym świecie; największa i najpoczytniejsza autorka kryminałów. "I nie było już nikogo", to, uważana przez fanów jej pióra, jedna z najlepszych powieści jej autorstwa. Znana również pod tytułem "Dziesięciu Murzynków", nowy tytuł przybrała pod prośbą wnuka pisarki, który dostosowany został do zasad poprawności politycznej. Po tym fakcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zamykasz oczy. Tracisz kontakt z rzeczywistością. Po chwili otwierasz je i znajdujesz się w ciele zupełnie innej osoby. Może być to twój brat, koleżanka, ojciec czy sąsiadka. Lecz co, gdy wcielisz się w mordercę? Masz w dodatku przed sobą martwe ciało twojej znajomej, której śmierć upozorowano na samobójstwo. Ty jednak znasz prawdę. Co zrobisz? Jak poinformujesz o tym innych? Przecież nikt ci nie uwierzy w to, co przed chwilą widziałeś/aś. Jako jedyna w pełni świadoma sytuacji osoba musisz odszukać zabójcę i jednocześnie powstrzymać go przed kolejnymi atakami. A czasu jest coraz mniej...

Sylvia Bell to nie wyróżniająca się niczym szczególnym (oprócz farbowanych na różowo włosów) nastolatka. Cierpi jednak na dziwną przypadłość, jaką jest narkolepsja. Jednak tylko ona wie, co kryje się za jej niespodziewanymi i krótkotrwałymi utratami przytomności: potrafi wcielić się w umysł dowolnej osoby, stając się tym samym świadkiem ich czynów i zachowań. Pewnego dnia przeżywa swoją najkoszmarniejszą wizję: jest świadkiem morderstwa. Odnalezienie zabójcy nie jest jednak takie proste, tym bardziej, że jest ona zdana wyłącznie na siebie. A mordercą może być przecież każdy, nawet najbliższa jej osoba...

Jak to zwykle z nikomu nieznanymi autorami książek bywa, nigdy nie wiadomo, czego się po owej pozycji należy spodziewać. Marnować na nią cenny czas? Tyle ciekawych tytułów dookoła, więc czy warto sięgać po coś innego, kompletnie nieznanego? Przyznam, że ja to akurat w tym wszystkim lubię najbardziej. Tę niewiedzę. A nuż trafimy na coś, co przypadnie nam do gustu i stanie się kolejną ulubioną lekturą? Albo się zakochasz, albo rozczarujesz, innego wyjścia nie ma. Co się tyczy "Wejścia w zbrodnię" Jill Hathaway...Już Wam mówię: warto. Naprawdę warto.

Młodzieżówki czy paranormale staram się omijać, lecz bywa i tak, że opis jest niezwykle zachęcający (podobnie jak i nieszczęsna okładka...), a ja w obecnej chwili desperacko poszukuję jakiegoś lekkiego i zarazem przyjemnego czytadła. Opis "Wejścia w zbrodnię" swoją niebanalnością zaintrygował mnie od razu. Dostałam. Usiadłam i...przesiedziałam kilka dobrych godzin, by zamknąć książkę i radośnie wykrzyknąć: "Wow! To jest to!". Niby zwykła, prostym językiem napisana powieść, ale jednak. Co mnie więc tak zachwyciło? Uwaga, wymieniam: ciekawa fabuła, trzymająca w napięciu akcja, bardzo dobre wykonanie jak i barwni oraz świetnie wykreowani bohaterowie (dobra, może nie licząc tego, tego, ukochanego, którego wprost nie mogłam ścierpieć) - Sylvia, podobnie jak i Rollins to niewątpliwie dwójka, z którą chciałabym się zaprzyjaźnić. 

"Wejście w zbrodnię" to bez wątpienia dobra młodzieżówka, bez powielanych schematów (aczkolwiek niektórzy mają ją jako wierną kopię "Snu" Lisy McMann, nie czytałam jednak, więc się nie wypowiem, chociaż patrząc po opisie, fabuła trochę odbiega). Zaskakująca, wspaniała, magiczna, jednym słowem mówiąc: niesamowita. I nie zawiera ona jedynie wątku kryminalnego i romansowego jak głosi okładka, co to, to nie. Pokazuje co to prawdziwa przyjaźń, poświęcenie względem drugiej osoby i zmaganie się z ciężkimi, również rodzinnymi problemami. Jeśli myślicie więc, że nic Was już nie zaskoczy, że wszystkie pomysły na dobre książki zostały wykorzystane, przeczytajcie tę książkę. Nie zawiedziecie się, przynajmniej nie powinniście. Natomiast pani, pani Hathaway, niezmiernie dziękuję za ten jakże udany debiut literacki. I proszę szybciej ten sequel wydawać, bo ciekawość mnie zżera.

Zamykasz oczy. Tracisz kontakt z rzeczywistością. Po chwili otwierasz je i znajdujesz się w ciele zupełnie innej osoby. Może być to twój brat, koleżanka, ojciec czy sąsiadka. Lecz co, gdy wcielisz się w mordercę? Masz w dodatku przed sobą martwe ciało twojej znajomej, której śmierć upozorowano na samobójstwo. Ty jednak znasz prawdę. Co zrobisz? Jak poinformujesz o tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyobraź sobie siebie za kilka, może kilkanaście lat. Znalazłeś/aś już swoją drugą połówkę, jesteście po ślubie, planujecie powiększenie rodziny. Pewnego dnia staje się jednak coś tragicznego i nieprzewidzianego. Osoba, która była twoją największą podporą, z którą zamierzałeś/aś spędzić resztę swego życia, odchodzi z tego świata. Jednak to nie wszystko - dodatkowo tracisz dom i pracę. Co byś w tym przypadku zrobił/a - bez ukochanej osoby przy boku, dachu nad głową, przyjaciół i źródła utrzymania? Dałbyś/abyś radę żyć dalej? A może spróbowałbyś/abyś najzwyczajniej w świecie odejść? Nie, nie umrzeć. Po prostu rozpocząć długą podróż i iść przed siebie, jak najdalej stąd. Niewyobrażalne? Poznajcie zatem Alana Christoffersena, bohatera "Dzienników pisanych w drodze", który po ciężkich życiowych przejściach właśnie rozpoczął swą wędrówkę.

"Dotknąć nieba" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Richarda Paula Evansa, którego - jak chyba z resztą kiedyś wspomniałam - kojarzyłam jedynie z nazwiska zajmującego (w przenośni!) pół okładki jego książki. Muszę jednak powiedzieć, że było ono jak najbardziej udane, mimo kilku zbędnych elementów. A więc, od czego mam zacząć - dobrych czy złych stron?

Zacznę od złych. Po pierwsze - książka jest ciut przesłodzona. Co mam na myśli - czy rzeczywiście napotkani przez Alana ludzie są tacy uprzejmi i skorzy do pomocy facetowi, który upadł na głowę, bo zamierza przejść wzdłuż całe Stany Zjednoczone? Aż wierzyć się nie chce, że wszędzie indziej ludzie są nad podziw mili, tylko nie u nas.
Dalej - czy naprawdę autor sądził, że czytelników zainteresuje nadmierne przekazywanie informacji o tym, co bohater je w danym momencie? Wygląda mi to trochę na zwykłe zapychanie miejsca w książce, która i tak zbyt gruba nie jest (a i tak swoje kosztuje...).

Żeby nie było cały czas negatywnie, przejdę do pozytywów. Zatem: dużo mądrych, życiowych cytatów wartych zapamiętania. Po drugie - czy tego chcemy czy nie, książka wciągnie nas bez reszty i będziemy rozglądać się za drugą częścią. I wreszcie - skłania do zastanowienia się nad własnym życiem, jego negatywnymi stronami i zadania sobie niełatwego pytania: "Co by było, gdyby...?"

Niemniej jednak polecam osobom, zarówno tym, które szukają przyjemnej lektury skłaniającej do refleksji jak i wielbicielom pana Evansa. Nie zawiedziecie się. No, może nie na całej linii.

Wyobraź sobie siebie za kilka, może kilkanaście lat. Znalazłeś/aś już swoją drugą połówkę, jesteście po ślubie, planujecie powiększenie rodziny. Pewnego dnia staje się jednak coś tragicznego i nieprzewidzianego. Osoba, która była twoją największą podporą, z którą zamierzałeś/aś spędzić resztę swego życia, odchodzi z tego świata. Jednak to nie wszystko - dodatkowo tracisz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są takie książki, które nie wiadomo dlaczego przypadają nam w nasze czytelnicze gusta i na długo zapadają w pamięć. Nie spełniają one wszystkich kryteriów pozycji pod każdym względem idealnych, lecz mimo wszystko i tak zaprzątają nam głowę i nie dają o sobie zapomnieć. Odpowiada za to ich specyficzność, wielowątkowość i oryginalność. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że "Cień wiatru" autorstwa Carlosa Ruiza Zafóna należy właśnie do takich lektur.

Pewnego ponurego ranka 1945 roku, dziesięcioletni Daniel Sempere prowadzony jest przez swojego ojca, księgarza i antykwariusza ku tajemniczemu miejscu, zwanym Cmentarzem Zapomnianych Książek. Ma za zadanie wybrać z pośród dziesiątek tysięcy wolumenów jedną z nich, a tym samym ocalić ją od zapomnienia. Jego wybór pada na "Cień wiatru" autorstwa nikomu nieznanego powieściopisarza Juliana Caraxa. Zauroczony książką Daniel postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o autorze, nie podejrzewając, że zagłębia się w przygodę, która zmieni całe jego życie.

Pierwszą, najważniejszą rzeczą, o której muszę wspomnieć na samym początku a zarazem pochwalić po raz kolejny, jest bogaty i barwny język pisarza. To, z jaką precyzją kreśli każdego bohatera nadając mu własne, niepowtarzalne cechy i wyróżniając go na tle innych oraz z wielką dokładnością opisuje miejsca jest po prostu niesamowite. I mimo że książkę można by skrócić o jedną trzecią, a i tak nie straciłaby przy tym na wartości, to warto poświęcić trochę czasu, by przeczytać to tomiszcze i tym samym poczuć ten mroczny, barceloński klimat podróżując wąskimi uliczkami miasta. 

Wiele osób pisze, że nie skończyło czytać powieści ze względu na jej objętość i zerową akcję. W tym przypadku mają trochę racji - ja również przyłapywałam się na nerwowym zerkaniu na liczbę strony, którą czytałam. I racja, z początku dzieje się naprawdę niewiele, dopiero pod koniec akcja galopuje, a my otrzymujemy ogromną dawkę emocji. Właśnie - z żadnym pisarzem, który w taki sposób gra na emocjach czytelnika, chyba jeszcze się nie spotkałam. W jednej chwili uśmiech nie schodzi z naszych twarzy, by w kolejnej oczy przeszły nam łzami. 

Co więcej mogę powiedzieć? Styl pisarski autora jest bardzo specyficzny, w ogóle pan Zafón to jeden z nielicznych współczesnych pisarzy piszących "po staremu". Jeśli czytaliście choć jedną książkę napisaną kilkadziesiąt lat wcześniej, to powinniście wiedzieć, o czym mówię. Ten rzadko spotykany talent do stawiania obrazów z książki przed oczami czytelnika, wgłębianie w klimat od pierwszych stron i płynny język - opinie na temat twórczości tego pisarza są podzielone. Tylko od Was zależy, czy ulegniecie i pozwolicie przenieść się do magicznej Barcelony ubiegłego wieku i odkryć jej tajemnice.

Są takie książki, które nie wiadomo dlaczego przypadają nam w nasze czytelnicze gusta i na długo zapadają w pamięć. Nie spełniają one wszystkich kryteriów pozycji pod każdym względem idealnych, lecz mimo wszystko i tak zaprzątają nam głowę i nie dają o sobie zapomnieć. Odpowiada za to ich specyficzność, wielowątkowość i oryginalność. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Japonia. Kraj, który nie tak dawno temu ogromnie mnie fascynował. Później ta fascynacja trochę opadła, lecz gdy tylko na bibliotecznej półce pod nazwą "nowości" ujrzałam "Cienie na Księżycu" od razu wiedziałam, że będzie to strzał w dziesiątkę. I mimo że miejsca istniejące naprawdę plus magia to nie jest moim zdaniem najlepsze połączenie, postanowiłam dać jej szansę. Zobaczmy więc, co z tego wyszło.

Suzume to czternastolatka, która w tak młodym wieku ma styczność z tą gorszą stroną losu. Na własne oczy widzi śmierć swojego ojca. Jej samej cudem udaje się uciec. Gdy później odkrywa, że za tą sprawą stoi jej ojczym, postanawia się zemścić. Lecz gdzie szukać pomocy, gdy nawet własna matka jest przeciwko tobie? Tak oto nastolatka rozpoczyna swą niebezpieczną wędrówkę, która - jak wierzy - ma doprowadzić ją do zwycięstwa. Trafia na ulicę, do więzienia, zmienia własną tożsamość. Przy swoim boku nie ma nikogo bliskiego. Zdana jest na samą siebie.

Całe półtora roku zajęło autorce, by nakreślić postać Suzume, innych bohaterów i okolicy i oddać za jej pomocą klimat Kraju Kwitnącej Wiśni. Tu muszę przyznać, że udało jej się perfekcyjnie. Przydatnym dodatkiem do publikacji jest zamieszczony z tyłu książki słowniczek z japońskimi wyrazami. Sama znałam zaledwie kilka z nich, więc zamiast szperać w słownikach i sieci, przerzucałam strony i szukałam wybraną przez siebie definicję. Na pewno daje to książce dużego plusa.

Narracja jest pierwszoosobowa, tak więc wraz z Suzume przeżywamy każdy dzień, który wcale nie jest lepszym od poprzedniego. Jedyny moment, jaki mi tu do końca nie pasował, to cięcie się. Czy normalne jest ciachanie sobie skóry żyletką tudzież innym ostrym narzędziem? Dla mnie nie bardzo, a autorka zbytnio się nie wysiliła opisując te momenty i emocje towarzyszące dziewczynce. Niemniej jednak jej styl pisarski jest nienaganny; książkę czyta się szybko i przyjemnie.

Reasumując: książka z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom kultury Dalekiego Wschodu. W moim przypadku nie było tak jak zazwyczaj - nudny początek, lecz akcja powoli się rozkręca osiągając punkt kulminacyjny - lecz zupełnie odwrotnie, z każdą następną stroną byłam przekonana, że nic nowego już się nie przydarzy, na szczęście te ostatnie strony trochę to podratowały. Co do rozwiązywania problemów za pomocą magii, różnych wymyślnych nazw...Chyba jestem po prostu zbyt dużą realistką. W końcu, jak to ktoś kiedyś powiedział: "Czytam, by odkrywać życie, a nie przed nim uciekać.".

Japonia. Kraj, który nie tak dawno temu ogromnie mnie fascynował. Później ta fascynacja trochę opadła, lecz gdy tylko na bibliotecznej półce pod nazwą "nowości" ujrzałam "Cienie na Księżycu" od razu wiedziałam, że będzie to strzał w dziesiątkę. I mimo że miejsca istniejące naprawdę plus magia to nie jest moim zdaniem najlepsze połączenie, postanowiłam dać jej szansę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo przydatna, do konkursów zawierających pytania o wiedzę o krajach anglojęzycznych szczególnie. No i cudna okładka :)

Bardzo przydatna, do konkursów zawierających pytania o wiedzę o krajach anglojęzycznych szczególnie. No i cudna okładka :)

Pokaż mimo to


Na półkach:

Założę się, że każdy z nas, w swoich najmłodszych latach marzył o tym, by zostać tajnym szpiegiem. Tajemnicze i jednocześnie niesamowite gadżety, sekretne misje i zwiedzanie miejsc, w których nawet nie śniło się nam przebywać. Czyż to nie fascynujące?
By przybliżyć sobie pracę takiego właśnie agenta, zdecydowałam się sięgnąć po "Rekruta", pierwszego z... trzynastu części cyklu pt. "CHERUB". Jak to zwykle bywa - w mniejszym czy większym stopniu było to zasługą kilku pozytywnych recenzji z jakimi się spotkałam, a czy i moja taka będzie? Zaraz się przekonacie.

James Choke (Adams) to z pozoru zwykły dwunastolatek, którego po szkolnym incydencie, z nim samym w roli głównej i śmierci jego matki, życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Trafia do domu dziecka, a następnie, zupełnie nieświadomie, do tajnej organizacji... Właśnie - co kryje się pod tajemniczą nazwą "CHERUB"?
Jest to brytyjska organizacja, której korzenie sięgają czasów drugiej wojny światowej, mająca na celu łapanie największych światowych przestępców. Agenci to przeważnie sieroty z domów dziecka, w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Dlaczego właśnie dzieci? Odpowiedź jest prosta - dorośli nie podejrzewają, że śledzą ich niepełnoletni szpiedzy. 
Tak więc po ukończeniu podstawowego kursu na agenta, James zostaje oficjalnym członkiem "CHERUBA".

Pewnie wielu z Was zastanawia się teraz, dlaczego zdradziłam jakąś jedną drugą fabuły? Na swoje usprawiedliwienie mam rzecz, która jednocześnie była jedną z najbardziej irytujących podczas czytania - autor każdym następnym tytułem rozdziału zdradzał tym samym, co w nim nastąpi. Tak więc część przyjemności ze studiowania lektury gwałtownie znikała.

Pan Robert sam pomysł na fabułę miał naprawdę dobry, lecz moim zdaniem w pełni go nie wykorzystał. I nie zamierzam zarzucać mu w tym przypadku braku umiejętności pisarskich, wyrażania swych myśli czy czegoś w ten deseń, ale pisał on strasznie prostym językiem. Jak dla mnie za prostym. Bo mogłaby wyjść z tego całkiem niezła młodzieżówka, a na chwilę obecną "Rekruta" można wrzucić do jednego worka z książkami dla jeszcze młodszych czytelników. Trochę szkoda.

Podsumowując - książka ciekawa, błędów się nie dopatrzyłam. Polecam tym, których interesuje wszystko, co związane ze szpiegostwem, bo - mimo że starszym czytelnikom ze względu na swą prostotę przypaść do gustu nie musi, to sprawdzi się wręcz idealnie jako dobra przygodówka. Dam autorowi jeszcze jedną szansę i zobaczę, co przygotował dla mnie w "Kurierze".

Założę się, że każdy z nas, w swoich najmłodszych latach marzył o tym, by zostać tajnym szpiegiem. Tajemnicze i jednocześnie niesamowite gadżety, sekretne misje i zwiedzanie miejsc, w których nawet nie śniło się nam przebywać. Czyż to nie fascynujące?
By przybliżyć sobie pracę takiego właśnie agenta, zdecydowałam się sięgnąć po "Rekruta", pierwszego z... trzynastu części...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam wręcz co jakiś czas zajrzeć do biblioteki, po czym na chybił trafił wyciągnąć jakąś książkę, z którą przeważnie wracam później do domu. Tym razem mój wybór padł na "Nevę", a ponieważ powieści antyutopijne darzę sympatią, postanowiłam zagłębić się w historię tejże powieści, opowiedzianej z perspektywy szesnastoletniej Nevy, która przedstawia nam swoje życie w totalitarnym państwie...

Akcja dzieje się w przyszłości. Obszar, w którym żyje Neva odcięty jest od reszty świata kopułą energii. Brzmi dziwnie znajomo? Faktycznie - po przeczytaniu krótkiego streszczenia fabuły z tyłu książki nasuwała mi się na myśl seria "GONE", która należy do jednych z moich ulubionych. Różnica jest jednak jedna - w powieści tej nastolatkowie nie znikają w wieku piętnastu lat, aczkolwiek ludzie żyją nie tak długo jakby chcieli. Tytułowa bohaterka za wszelką cenę chce dowiedzieć się prawdy, czy poza kopułą również toczy się życie. Ku odkryciu prawdy skłania ją także tajemnicze zniknięcie jej bliskich. Jakby tego było mało, zakochuje się w chłopaku swej najlepszej przyjaciółki. Czy uda się jej ocalić siebie oraz swoją rodzinę i uchronić przed kolejnymi zniknięciami?

Nie mogę powiedzieć, że spodziewałam się czegoś innego, lepszego, bo czego można oczekiwać po książce autorstwa nikomu nieznanej pisarki? "Neva" napisana jest lekkim językiem, więc pod tym względem nie mam jej nic do zarzucenia. Jeśli mam krytykować, to zacznę od fabuły. Ile książek o podobnej tematyce zostało już wydanych? A w zasadzie...Niech autorzy piszą sobie o czym tylko zapragną, ale żeby ten pomysł był w pełni WYKORZYSTANY. W tym przypadku niestety do końca tak nie było - momentami miałam wrażenie, że zamiast skupić się na akcji, na którą pani Sara miała niezły pomysł i to ją rozbudować, autorka zrobiła to, ale z wątkiem miłosnym, przedstawionym (a jakże) w postaci miłosnego trójkącika. Za dużo kopiowania, za mało od siebie - tak uważam.

Wydawnictwo nie zaszalało, jedynie podpisało swoją nazwą niemiecką wersję książki (tak uważam ją za ładniejszą od brytyjskiej, chociaż też mi się podoba). Patrząc na oryginalny tytuł, byłaby dobra szansa na jakieś przyjemne jego przetłumaczenie. Pod tym względem, podobnie jak przy "Charliem", zawiodłam się.

Podsumowując: pomysł był, jednak nie do końca wykorzystany. Na szczęście pisarka nadrobiła to swoim stylem pisarskim, przez co książki nie chciało się odkładać. Nie jest to pozycja obowiązkowa, ale i nie będę odradzać jej przeczytania. Decyzja należy do Was.

Uwielbiam wręcz co jakiś czas zajrzeć do biblioteki, po czym na chybił trafił wyciągnąć jakąś książkę, z którą przeważnie wracam później do domu. Tym razem mój wybór padł na "Nevę", a ponieważ powieści antyutopijne darzę sympatią, postanowiłam zagłębić się w historię tejże powieści, opowiedzianej z perspektywy szesnastoletniej Nevy, która przedstawia nam swoje życie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z dniem dzisiejszym moja przygoda z "Igrzyskami Śmierci" dobiegła końca. Czuję się zupełnie tak, jak po przeczytaniu ostatniej części przygód Harry'ego Pottera. Taka dziwna pustka. Skończyło się - już nigdy nie będę miała przyjemności dowiadywać się jak toczą się dalsze losy Katniss, Peety i Gale'a. Niby książki będą sobie leżeć grzecznie na półce, ale co z tego? Nawet jak zacznę czytać całą serię po raz drugi, to już nie będzie to samo. Przecież będę wiedziała co będzie dalej, jak się to wszystko zakończy...

Siedemnastoletnia Katniss wraz z matką i siostrą przeprowadza się to Trzynastki - dystryktu, który rzekomo nie przetrwał, tuż po tym, jak władze Kapitolu prawie doszczętnie zniszczyły jej dom rodzinny. Mimo początkowej niechęci zgadza się zostać Kosogłosem - symbolem oporu przeciw kapitolińskiemu tyranowi. Trzynastka sprawnie przygotowuje się na ostateczne rozprawienie się z okrutną władzą, lecz zadanie nie jest proste. Jaką cenę przyjdzie im za to zapłacić?

Czy ostatnia część trylogii dorównuje swoim dwóm poprzedniczkom? Jedni mówią, że to najlepsza, drudzy, że najgorsza część cyklu. Mojej opinii nie mogę przyporządkować ani do pierwszego, ani drugiego stwierdzenia. Dlaczego?
Powiem tak: spodziewałam się czegoś nowego, lepszego, jakiegoś powiewu świeżości. Liczyłam, że nie będę mogła się oderwać, tak jak to było przy pierwszej i drugiej części, a pani Collins zarówno fabułą jak i nagłymi zwrotami akcji wbije mnie w fotel. I rzeczywiście tak było, tyle że dopiero od ¾ części książki. 
Początek jak początek - trzeba się było rozeznać, dowiedzieć się co nastąpiło po Ćwierćwieczu Poskromienia, poznać nowych bohaterów. Może to tylko ja taka niecierpliwa jestem, że najchętniej przerzuciłabym na ostatnią stronę i czytała od tyłu? Tymczasem czytałam i czytałam, aż powoli zaczęłam dochodzić do wniosku, że pani Suzanne skończyły się pomysły i pisze, byleby jakoś trylogię zakończyć. Na szczęście w porę akcja przeniosła się do Kapitolu.

Bohaterowie...Tu jestem trochę na autorkę najprościej mówiąc: wkurzona. Nie dość, że uśmierciła trzech z moich czterech ulubionych bohaterów (mimo że jakieś 90% z Was i tak już "Kosogłosa" ma za sobą i tak nie zdradzę o kogo mi dokładnie chodzi, by nie psuć tej "niespodzianki" tym, którzy jeszcze się z nią nie zapoznali), to jeszcze w taki sposób potraktowała Peetę...Ale cóż - ten tragiczny wątek też swoje miejsce gdzieś musi znaleźć. A żeby nie było, że wytykam same negatywy - po raz kolejny chwalę bogaty język pisarki i to, że nie zapomniała o pewnych życiowych wartościach, jakimi są przyjaźń czy miłość. Swoim stylem sprawiła, że mimo niektórych nużących momentów, książki i tak nie chciało się zamykać.

Podsumowując: czuję pewien niedosyt i to muszę przyznać. Trzecia część ma swoje lepsze i gorsze momenty, ale tragicznie nie było. Momentami "Kosogłos" przypominał mi "Insygnia śmierci" - ostatnią część Harry'ego Pottera. Dobro. Zło. Walka. Poświęcenie. Nawet ten epilog, gdzie główni bohaterowie przedstawieni są jako dorośli już ludzie. Nie mam tu zamiaru nikogo oskarżać ani porównywać, co to, to nie. Z czystym sumieniem mogę jednak umieścić magiczny świat wykreowany przez panią Collins zaraz za fenomenem pani Rowling na liście tych najważniejszych cykli. Cykli, do których często będzie się wracać i o których po prostu się nie zapomina.

Z dniem dzisiejszym moja przygoda z "Igrzyskami Śmierci" dobiegła końca. Czuję się zupełnie tak, jak po przeczytaniu ostatniej części przygód Harry'ego Pottera. Taka dziwna pustka. Skończyło się - już nigdy nie będę miała przyjemności dowiadywać się jak toczą się dalsze losy Katniss, Peety i Gale'a. Niby książki będą sobie leżeć grzecznie na półce, ale co z tego? Nawet jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zapoznać się z twórczością pana Zafóna chciałam już bardzo dawno. Nie wiem dlaczego, po prostu tak sobie go upatrzyłam i stwierdziłam, że miliony czytelników oraz część moich znajomych nie może się mylić, okrzykując go jednym z najlepszych współczesnych pisarzy. Tak się złożyło, że moja zaprzyjaźniona szkolna pani bibliotekarka postanowiła "poświęcić" swój egzemplarz "Mariny" ze swojego prywatnego księgozbioru i przekazać go szkole. Radość moja była przeogromna, gdy po powrocie do domu i usadowieniu się wygodnie w fotelu wraz z kubkiem herbaty w ręce zaczęłam czytać tę jakże fascynującą powieść, o której we wstępie sam autor podkreśla, że jest ona dla niego naprawdę ważna. Przenieśmy się zatem w lata osiemdziesiąte dwudziestego wieku, do ponurej i owianej aurą tajemnicy Barcelony...

Historia opowiedziana jest z perspektywy Óscara Draia, który wspomina swe młodzieńcze lata, gdy uczęszczał do szkoły z internatem. Opisuje ludzi, których nie jest w stanie wymazać z pamięci, a którzy byli, są i będą na zawsze bliscy jego sercu: tytułową rówieśniczkę Marinę oraz jej ojca malarza. Wraz z poznaniem bohaterów rodzi się niesamowita i pełna grozy opowieść. Pewnej pochmurnej niedzieli Óscar i Marina zaczynają śledzić "kobietę w czerni" odwiedzającą bezimienny grób na pobliskim cmentarzu. Niewiele myśląc postanawiają kontynuować obserwację, której dramatyczny finał ma się wkrótce rozegrać...

Moje przypuszczenia potwierdziły się - pan Zafón jest naprawdę świetnym pisarzem. Szczerze, to z początku nie wiedziałam czego się spodziewać. Dostałam natomiast dużą dawkę emocji wplecionych w fantastyczną historię osadzoną w nie tak bardzo odległej przeszłości wśród tajemniczych, gotyckich, barcelońskich budowli. Muszę zwrócić uwagę na świetnie wykreowanych bohaterów, których po prostu nie da się nie lubić, a z których każdy z nich ma ciekawą, odrębną przeszłość.
Dawno nie spotkałam się z pisarzem, który z taką precyzją opisywałby miejsca zdarzeń. Każdy detal przedstawiony został w taki sposób, że bez większego wysiłku obraz natychmiast staje nam przed oczami. W połączeniu z fenomenalną okładką daje to cudowny efekt. Naprawdę coś wspaniałego.

Autor w napisanie książki włożył całe swoje serce i to widać. Jestem stuprocentowo przekonana, że było to nie ostatnie moje spotkanie z tym pisarzem. Nie czekajcie dłużej, tylko pozwólcie się przenieść do Barcelony ukazanej z zupełnie innej perspektywy sięgając po tę powieść. Powieść o przyjaźni, miłości, cierpieniu i człowieku, który chciał oszukać śmierć.

Zapoznać się z twórczością pana Zafóna chciałam już bardzo dawno. Nie wiem dlaczego, po prostu tak sobie go upatrzyłam i stwierdziłam, że miliony czytelników oraz część moich znajomych nie może się mylić, okrzykując go jednym z najlepszych współczesnych pisarzy. Tak się złożyło, że moja zaprzyjaźniona szkolna pani bibliotekarka postanowiła "poświęcić" swój egzemplarz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"W pierścieniu ognia" to kontynuacja bestsellerowych "Igrzysk śmierci". Co prawda od daty premiery upłynął już spory czas, lecz jestem niezmiernie szczęśliwa, że wreszcie (w zasadzie kilka dobrych tygodni temu) udało mi się go przeczytać i dowiedzieć się o dalszych losach głównych bohaterów.
Autorka w dalszym ciągu trzyma czytelników w stałym napięciu, poznajemy też wiele nowych postaci, które ruszą z pomocą naszej dwójce i z pewnością zapadną w naszej pamięci na długo. Nie myślałam, że po pierwszej części zostanę zaskoczona czymś zupełnie nowym, aczkolwiek fabuły nie zdradzę, by nie zepsuć niektórym przyjemności z czytania, bo tę książkę po prostu TRZEBA przeczytać. Pani Suzanne ma głowę pełną najrozmaitszych pomysłów, tak więc mam nadzieję, że na trzeciej i zarazem ostatniej części (wstyd się przyznać - na którą cały czas poluję!) się nie zawiodę.
Książka jest rzeczywiście dopięta na ostatni guzik, widać, że każda sytuacja została głęboko przemyślana. Pełna akcji, zapierających dech w piersiach momentów, a arena wybudowana na 75 Głodowe Igrzyska, walka między przyjaciółmi, zmaganie się z własnymi dodatkowymi problemami Katniss i jej przeciwstawianie się Kapitolowi tylko utwierdzają w przekonaniu jaką bujną wyobraźnię posiada autorka.
I wreszcie: Peeta czy Gale? Katniss ochroni Peetę czy Peeta ochroni Katniss? Czy uda im się wygrać z okrutnymi władzami Kapitolu? I czy Dystrykt numer 13 naprawdę istnieje? Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdziecie w tej fascynującej i jedynej w swoim rodzaju książce.
Wiele osób może stwierdzić, że okładka wydaje się zbyt 'pusta'. Moim zdaniem Kosogłos, jako motyw przewodni całej trylogii w zupełności wystarczy. Na sam koniec dodam, że w pełni podzielam zachwyt innych nad tą częścią - od niej, podobnie jak od poprzedniczki, nie da się po prostu uwolnić.

"W pierścieniu ognia" to kontynuacja bestsellerowych "Igrzysk śmierci". Co prawda od daty premiery upłynął już spory czas, lecz jestem niezmiernie szczęśliwa, że wreszcie (w zasadzie kilka dobrych tygodni temu) udało mi się go przeczytać i dowiedzieć się o dalszych losach głównych bohaterów.
Autorka w dalszym ciągu trzyma czytelników w stałym napięciu, poznajemy też wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby nie to, że książka wylądowała w moich rękach jako urodzinowy prezent od jednej z koleżanek, szczerze wątpię, bym kiedykolwiek po nią sięgnęła. Ot, zwykła powieść, pewnie mało ambitna, mimo problemów głównej bohaterki pewnie i tak szczęśliwie się zakończy. Brak czegokolwiek do czytania skłoniło mnie jednak do sięgnięcia po tę książkę. I co z tego wyszło?
Już od pierwszej strony przyjdzie nam się pożegnać z Gerrym - mężem Holly, głównej bohaterki, który po walce z chorobą, guzem mózgu, umiera. Autorka książki wpadła na pomysł, by "wskrzesić" zmarłego bohatera za pomocą listów pisanych do jego żony, ale co zrobić z resztą, już nie wiedziała. Sama pisząc swoją pierwszą powieść była o dziewięć lat młodsza od Holly i jej przyjaciółek, podobnej sytuacji w swoim życiu nie doświadczyła, więc jej kompletny brak wiedzy na ten temat sprawił, że książka była dość monotonna. Jeśli chodzi o dialogi, to miałam wrażenie, że rozmowy odbywają się między osobami maksimum osiemnastoletnimi - w ogóle nie pasowały ani do zaistniałej sytuacji, ani do wieku bohaterów. Niezmiernie denerwowało mnie również zachowanie głównej bohaterki - do chwila z przygnębionej, załamanej wdowy stawała się radosną, szalejącą po pubach i sklepach w towarzystwie przyjaciół osobą. Brak jakiejkolwiek refleksji, bohaterowie kompletnie bez wyrazu, jedynie w Gerrym spodobało mi się to, że poprzez listy nie dał o sobie zapomnieć (do czego, patrząc na Holly, myślę, że szybko by doszło).
Książce muszę przyznać tylko trzy punkty na sześć, bo - mimo, że nie daje do myślenia - przyjemnie mi się ją czytało, wystarczył weekend, bym szukała sobie innej lektury.
Pozycję polecam osobom szukającym lekkiej lektury na letnie wieczory; to, że akurat mi nie przypadła do gustu, nie znaczy, że nie może spodobać się Wam.

Gdyby nie to, że książka wylądowała w moich rękach jako urodzinowy prezent od jednej z koleżanek, szczerze wątpię, bym kiedykolwiek po nią sięgnęła. Ot, zwykła powieść, pewnie mało ambitna, mimo problemów głównej bohaterki pewnie i tak szczęśliwie się zakończy. Brak czegokolwiek do czytania skłoniło mnie jednak do sięgnięcia po tę książkę. I co z tego wyszło?
Już od...

więcej Pokaż mimo to