-
ArtykułyCzytamy w majówkę 2024LubimyCzytać106
-
ArtykułyBond w ekranizacji „Czwartkowego Klubu Zbrodni”, powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak jako serialAnna Sierant1
-
ArtykułyNowe „Książki. Magazyn do Czytania”. Porachunki z Sienkiewiczem i jak Fleming wymyślił BondaKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
Biblioteczka
Pisarz potrafi poświęcić wiele dla stworzenia dobrej książki. Tak jak zrobił to Jakub Ćwiek mieszkając przez jakiś czas na Katowickim Dworcu PKP, tylko po to by zebrać wiarygodne materiały do swojej książki „Ciemność płonie”. Podobna rzecz się dzieję z bohaterką dzisiejszej recenzji – Olgą Gromyko. Po to, by jak najlepiej ukazać perypetie związane z opieką na pewnymi stworzeniami, przygarnęła… szczura. „Szczurynki” to właśnie opowieść o tym, jak wyglądała owa opieka i jakie niosła ze sobą konsekwencję.
Jak wyżej wspomniałem, autorką dziś recenzowanej książki jest Olga Gromyko – białoruska pisarka fantasy. Polskim fanom znana jest przede wszystkim z cyklu książkowego - Kroniki Belorskie – opowiadającego o przygodach Wolhy Rednej. „Szczurynki” to mój drugi kontakt z twórczością Olgi. Jakiś czas temu na blogu ukazała się recenzja jednej z jej najnowszych książek – „Wierni wrogowie”, do której gorąco odsyłam.
Głównym, ludzkim bohaterem książki jest sama Olga Gromyko i już na pierwszych stronach powieści dowiadujemy się jak trafił do niej pierwszy szczur. A wszystko to za sprawą pracy nad książką „Rok szczura”, w której Olga najbardziej realistycznie jak to się dało chciała opisać zachowanie i nawyki swojego szczura.
Jednak Olga nie jest tutaj najważniejsza. Najważniejszymi bohaterami, na których skupia się cała książka to cztery szczury, które znalazły swoje miejsce w domu autorki. Dodajmy do tego, że są to cztery kompletnie inne od siebie charakterem szczurze samice: Ryska, Vesta, Paśka i Fudżi. Historie jakie spotykają autorkę wraz ze szczurami zostały dokładnie opisane w „Szczurynkach”. Historie w większości zabawne i śmieszne, ale bywa też i smutno.
Dużym atutem tej książki są również ilustracje w niej zawarte. Marina Misiura w idealny sposób wkomponowała swoje prace do opowiadań Olgi. Rysunki bardzo słodkie, sympatyczne, a przede wszystkim zabawne, idealnie współpracują z tekstem anegdot. Myślę, że jeśli byśmy usunęli z tej książki te ilustracje, ona by nie była już w stu procentach pełna, czegoś by tutaj brakowało....
Brakująca część recenzji ukryła się na blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/12/szczur-dla-kazdego.html
Pisarz potrafi poświęcić wiele dla stworzenia dobrej książki. Tak jak zrobił to Jakub Ćwiek mieszkając przez jakiś czas na Katowickim Dworcu PKP, tylko po to by zebrać wiarygodne materiały do swojej książki „Ciemność płonie”. Podobna rzecz się dzieję z bohaterką dzisiejszej recenzji – Olgą Gromyko. Po to, by jak najlepiej ukazać perypetie związane z opieką na pewnymi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Co to jest pech? Stłuczona szklana z wodą w kuchni? A może zbity piszczel od uderzenia nocą w szafkę? Hmm... pech to zgubienie kluczy do domu. Każdemu z nas codziennie wydarzy się choć jedna pechowa rzecz. Niektórzy twierdzą, że są całe życie pechowi. Ale nikt z nas nie ma takiego pecha jak Banks, Oxford oraz Turbo - główni bohaterowie "Złotych spinek Jeffreya Banksa".
Tytułowy Jeffrey Banks jest mężczyzną szczęśliwym, potrafiący przez jedną wpadkę ustawić się do końca życia. Pomyłką tą jest inne łóżko niż to, do którego chciał trafić w damskim akademiku, gdzie Jeffrey za młodu często wkradał się kiedy studiował na Oxfordzie. Jak się okazuje trafił ze swoim popędem do łóżka Elizabeth Young, wnuczki Atylli Younga II jednego z ważniejszych postaci drugiej wojny światowej, a w późniejszych latach bardzo wpływowego mężczyzny. Poprzez ten zbiegowi okoliczności poprzez małżeństwo z tą nie bardzo urodziwą dziewczyną zyskuje wszystko o czym marzy nie jeden mężczyzna - wpływowego dziadka, pieniądze, a także kontakty, które wiele w życiu mu pomogą. Dzięki temu wszystkiemu w późniejszych latach Banks awansuje by w końcu osiąść na stałe jako Minister Spraw Wewnętrznych w Zjednoczonym Królestwie. Przyszły minister podczas studiów spotkał również drugą najważniejszą osobę w życiu; na Oxfordzie poznaje późniejszego przyjaciela Ezekiela Horna, drugiego głównego bohatera powieści.
Ezekiel Horn zwany Oxfordem jest nikim innym jak czystej krwi gangsterem, szefem półświatka w całym Londynie, przez którego ręce muszą przejść wszystkie ciemne interesy. Dzięki swoim "plecom" w postaci przyjaciół ma bardzo ułatwione zadanie, gdyż jednym z nich jest w końcu sam Minister Spraw Wewnętrznych. To właśnie za sprawą Ezekiela tego dnia wszystko się zaczęło. On bowiem zlecił swojej "prawej ręce" Frankiemu Turbo przewiezienie towaru do kryjówki w barze Spokojnego Simona.
Franki jest postacią najbardziej barwną...
Reszta recenzji do przeczytania na blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/02/zote-spinki-jeffreya-banka.html
Co to jest pech? Stłuczona szklana z wodą w kuchni? A może zbity piszczel od uderzenia nocą w szafkę? Hmm... pech to zgubienie kluczy do domu. Każdemu z nas codziennie wydarzy się choć jedna pechowa rzecz. Niektórzy twierdzą, że są całe życie pechowi. Ale nikt z nas nie ma takiego pecha jak Banks, Oxford oraz Turbo - główni bohaterowie "Złotych spinek Jeffreya...
więcej mniej Pokaż mimo to
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/07/jak-zostaem-premierem.html
Jeśli ktoś zapytałby mnie czy lubię kabarety, bez wahania odpowiem, że uwielbiam, a nawet sam kiedyś chciałem założyć własny (może jeszcze się uda, kto wie). Mam kilka ulubionych. Między innymi kabaret Młodych Panów, Skeczów Męczących, Ani Mru Mru (stare skecze) i Smile. Ale jest jedna grupa, która zawsze poprawia mi nastrój i chociaż oglądam ich skecze setny, tysięczny raz, nigdy nie przestają mnie śmieszyć i nigdy mi się nie znudzą. Chodzi oczywiście o Kabaret Moralnego Niepokoju.
Pewnie teraz czytelnik zastanawia się czemu piszę o kabarecie, skoro to blog o książkach? Odpowiedz jest prosta. Bohaterem dzisiejszej książki, a raczej wywiadu rzeki, jest Robert Górski, jeden z założycieli, lider i twórca skeczów KMN.
Robert Górski – Warszawiak, absolwent polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wraz z dwoma kolegami z kabaretu (Mikołajem Cieślakiem i Przemysławem Borkowskim) stworzył tomik wierszy „Zeszyt w trzy linie”. Występował również w improwizowanym serialu „Spadkobiercy”. Obecnie poza kabaretem można go oglądać w serialu „Słodkie życie”.
Zawsze marzył o napisaniu książki. W realizacji marzeń satyrykowi pomogło wydawnictwo "Znak". To pod ich szyldem ukazała się książka, którą stworzył wraz z Mariuszem Cieślikiem.
Mój imiennik jest dziennikarzem, prozaikiem oraz autorem programów telewizyjnych. Przez jakiś czas prowadził wraz z Dorotą Passent na TVN24 program „Xięgarnia”. Jest autorem zbioru opowiadań „Śmieszni kochankowie” oraz powieści „Święto wniebowzięcia”. Tym razem występuje w roli przepytującego.
Książka pokrótce skupia się na całym życiu kabareciarza. Od jego dzieciństwa na warszawskim Brudnie po czasy obecne, kiedy to „został premierem”. Jak można się było spodziewać po panu Górskim, rozmowa jest przepełniona śmiechem i żartami. Jednak Górski, kiedy trzeba być poważnym, taki jest, więc książka jest szczerą rozmową dwóch facetów. Czy przy wódce, nie wiem, ale jej też jest sporo. Satyryk zdradza również wiele zakulisowych tajemnic świata kabareciarzy. Czytelnik dowiaduje się jak powstał Kabaret Moralnego Niepokoju, skąd pomysł na nazwę oraz jak się zachowują zawodowcy za kulisami. Mnie zaskoczyło najbardziej to, że wiele postaci i historii ze skeczów napotkał lub przydarzyła się autorowi naprawdę. Jedną z takich osób jest Badyl, którego autor często spotykał na Brudnie. Z tej rozmowy można się także dowiedzieć skąd wzięła się postać, którą cytuje nawet Donald Tusk i jak to się stało, że ludzie mówią do niego na ulicy "panie premierze".
Dodatkowo przerywnikami rozmowy są znane i lubiane skecze jak: „Będzie pan zadowolony”, „Turysta” i „Jadłopodawca” oraz monologi pisane dla innych artystów -„Na Warszawę” dla Andrzeja Grabowskiego jest jednym z nich. Nie można też zapomnieć o umieszczonych tam zdjęciach ukazujących bohatera książki na scenie jak również i zdjęcia z prywatnych zbiorów. Moim ulubionym jest to z podpisem „Jarocin ’94 po bijatyce ze skinolami, czterech gryzie glebę”. Na drugiej stronie okładki mamy sympatyczne i miłe dla oka rysunki - wyobrażenia Roberta Górskiego, których twórcą jest jego kolega z kabaretu - Przemysław Borkowski. Sporadycznie pojawiają się one też na dalszych stronach książki. Na kilku są też niebieskie miejsca. Zostały one przeznaczone dla przyjaciół Roberta Górskiego, by i oni mogli wypowiedzieć się o tym utalentowanym satyryku (uwielbiam tekst Tomasza Jachimka).
Sam książkę pochłonąłem dosłownie w jeden poranek, niestety jest ona bardzo krótka, ma zaledwie 200 stron. Polecam ją czytelnikom, którzy poza wymagającymi lekturami lubią czasem przeczytać coś lekkiego i zabawnego, a za razem poważnego i ciekawego. Pozycja ta trafiła w mój gust. Właśnie tego, co tu dostałem, od niej wymagałem, a jeśli czytelniku tak jak ja jesteś fanem KMN, to ta lektura jest świetną sprawą i warto się w nią zapatrzyć na jakiś wakacyjny wyjazd. „Jak zostałem premierem” to również dobry prezent dla kogoś lubiącego kabarety.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/07/jak-zostaem-premierem.html
Jeśli ktoś zapytałby mnie czy lubię kabarety, bez wahania odpowiem, że uwielbiam, a nawet sam kiedyś chciałem założyć własny (może jeszcze się uda, kto wie). Mam kilka ulubionych. Między innymi kabaret Młodych Panów, Skeczów Męczących, ...
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/06/sodka-bomba-silly.html
Kiedyś, oglądając pewną bajkę, przeżyłem szok. Już nawet nie pamiętam jej tytułu, ale w pamięci utkwiła mi przyczyna tej reakcji. Była to animizacja urządzeń domowych. W bajce występował bodajże odkurzacz, toster, mikser i lampka nocna. Podróżowały one przez całe miasto i nieustannie prowadziły ze sobą rozmowy. Wtedy, po obejrzeniu bajki, nazywałem wszystkie sprzęty domowe. Pamiętam, że odkurzacz uzyskał imię Edward. Drugą taką sytuacją był film „Toy Story”, w którym ożywione zostały zabawki i zawsze, gdy nikt nie patrzył, zaczynały się ruszać i bawić. Od tamtego momentu sądziłem, że ożywienie czegokolwiek nie będzie w stanie mnie zaskoczyć – myliłem się.
Za sprawę mojego miłego zaskoczenia odpowiedzialny jest Marcin Brzostowski. W swojej książce stworzył on całą fabrykę inteligentnych bomb, które nie tylko same naprowadzają się na cel, lecz także mówią, myślą i, co najciekawsze, mają ręce i nogi.
Główną bohaterką książki jest Silly - jedna z bomb. A dokładniej Bomba lotnicza z serii S6-X02, wyprodukowana w Fabryce Bomb Tradycyjnych i Granatów Spółka z o. o. w Czerniewie. Po pewnym spięciu z jednym z generałów zostaje uszkodzona. Jako niezdatna do użytku zostaje przekazana do rozebrania. Jednak przez pomyłkę żołnierzy trafia do kotłowni, gdzie poznaje sierżanta Kwaska, który zaczyna z nią rozmawiać. Tu od razu rzuciła mi się w oczy analogia dialogu do tych prowadzonych przez pełnych życiowego doświadczenia dorosłych z małymi, nic jeszcze niewiedzącymi dziećmi. Dzięki tej rozmowie Silly dowiaduje się, że ludzie mogą mieć inne poglądy na temat wojny niż te, które zostały jej zaprogramowane.
Co interesujące, w książce poprzez wyśmienitą satyrę zostaje ukazany bezsens wojny. Perfekcyjnie przedstawiony jest motyw działania między innymi Ameryki, która dla własnych korzyści wywołuje konflikty zbrojne (na przykład w Afganistanie i Iraku dla ropy naftowej). Ukazane jest też to, jak dla błahego problemu i zysku ludzie na górze potrafią poświęcić życie tysięcy żołnierzy, a nawet cywilów.
Tym, co mi najbardziej przypadło do gustu, była cała rozmowa przeprowadzona między Silly, a saperem w hotelu. Szczególnie to, jak Silly podczas niej i zaraz po zaczęła pojmować czym właściwie jest wojna i jakie są jej konsekwencje.
W książce jest też jednak coś, co mi się bardzo nie spodobało. W pierwszym rozdziale mamy zaledwie kilka postaci. Moim zdaniem nie trzeba ciągle powtarzać ich stopnia, imienia i nazwiska. Po trzecim czy czwartym czytaniu na dwóch stronach to staje się wręcz irytujące. Miałem odczucie, że jedynym celem takiego działania jest zapełnienie kartki. Przecież jeśli chodzi na przykład o generała Ashleya W. W. W. Blacka, czasem wystarczyłoby napisać jedynie generał lub Black. Niestety, w pierwszym rozdziale mamy nieustannie powtarzającą się pełną nazwę.
Jak widać moja recenzja jest dosyć krótka - jak i cała książka, która ma zaledwie 132 strony. Pozycja ciekawa i wciągająca. Pochłania się ją w dosłownie w parę chwil - na przykład czekając na egzamin z „Literatury XX wieku”.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/06/sodka-bomba-silly.html
Kiedyś, oglądając pewną bajkę, przeżyłem szok. Już nawet nie pamiętam jej tytułu, ale w pamięci utkwiła mi przyczyna tej reakcji. Była to animizacja urządzeń domowych. W bajce występował bodajże odkurzacz, toster, mikser i lampka nocna....
Recenzja i inne moje teksty znajdziecie również na blogu Książki w Pajęczynie:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2017/01/puchaty-smok.html
Wieczorem w każdy poniedziałek po treningu spotyka się pewna sześcioosobowa grupa. Wtedy na czerwonym stoliku rozkładają kości do gry, karty postaci, kryształy, figurki i punkty ran. Gdy już to uczynią ich Mistrz gry zaczyna snuć opowieść, a piątka pozostałych osób przemienia się w kogoś całkowicie innego.
Jestem członkiem tej grupy, a paladyn Nikolea de Arte to osoba, w którą zamieniam się wtedy, gdy gram. Wraz z Nikolea przeżyliśmy wiele przygód mrożących krew w żyłach, nie raz ocieraliśmy się o śmierć. Wiele mnie z nim łączy, ale jest też wiele decyzji, które Mariusz podjąłby inaczej. Lecz czasem bywa tak, że RPG przecina się z moim życiem – w różnych sytuacjach marzę o tym by i tutaj w życiu realnym można było rzucić kostką, która by zdecydowała o powodzeniu danego zadania. Z podobnego podejścia, że jak udaje się w RPG to i w życiu musi się udać wychodzi Dirk, jedna z głównych postaci „Puchatego Smoka”, o którym dziś napiszę kilka słów.
„Puchaty Smok” wyszedł spod ręki pochodzącego ze Stanów Zjednoczonych, choć lubiący „polską” kiełbasę – Platte F. Clark. Jeśli czytelnik pierwszy raz spotkał się z autorem zapraszam i odsyłam do wywiadu, jaki z nim przeprowadziłem. Książka dziś recenzowana wchodzi również w skład trylogii „Zły Jednorożec”, której pierwszy tom pod tym samym tytułem został jakiś czas temu przeze mnie zrecenzowany.
Max Spencer jest jedynym, który potrafi odczytać Kodeks nieskończonej poznawalności, który jest najpotężniejszą księgą, jaka kiedykolwiek powstała nie tylko w naszym świecie. Lecz po pokonaniu Robo-księżniczki i podróży do przeszłości, kodeks przestał działać, co uniemożliwia Maxowi oraz jego przyjaciołom powrót do domu. Na ponowne uruchomienie jest tylko jeden sposób - trzeba go dostarczyć tam gdzie go stworzono. Spencer wraz z przyjaciółmi musi wyruszyć w podróż do Wieży Maga, w której swą siedzibę ma Rezormoor Przerażający – mag, który za wszelką cenę chce wykorzystać chłopca i Kodeks do swoich celów.
W przypadku „Złego Jednorożca” oraz „Puchatego Smoka” nie tylko na Maksie warto skupić swoją uwagę, gdyż tak jak w książkach o przygodach Harrego Pottera tutaj jest również dwoje bohaterów będących przyjaciółmi Maxa wartych jest uwagi. Dirk i Sara nie odstępują Spencera na krok są tak jak Hermiona i Ron w Harrym Potterze. Zresztą to porównanie nie jest czymś zaskakującym gdyż w „Puchatym Smoku” można wyszukać wiele nawiązani między innymi do serii książkowej o młodym czarodzieju.
Ale jako że większość bohaterów jak Max, Sara, Dirk czy Dwight (krasnolud, który w świecie ludzi prowadził sklep dla Geeków) znana jest czytelnikowi z pierwszego tomu – „Złego Jednorożca” na tych postaciach nie będę się skupiał.
Warto jednak zwrócić uwagę się na nowo poznanych przyjaciołach Maxa. Po raz drugi dostajemy
całą plejadę zwariowanych, interesujących, a przede wszystkim szybko zyskujących sympatię stworów. Od pierwszych stron książki Maxowi towarzyszy jeden z przedstawicieli puchatych smoków o oryginalnym imieniu – Puszek. Dzięki niemu chłopiec poznaje sekrety tego gatunku - to jak powstają puchate i dlaczego Rezormoor tak usilnie stara się złapać je wszystkie. Puszek jest najbardziej sympatycznym, a przede wszystkim uroczym smokiem, jakie kiedykolwiek spotkałem w książkach. Równie wartymi uwagi bohaterami są dwa koty, które uciekając ze swojego miejsca pracy za cel obierają sobie odnalezienie Maxa. Ogniste kocięta, bo tak dokładnie się nazywają są wyjątkowymi przedstawicielami gatunku, z którego pochodzą gdyż wyróżniają się tym, że ich ogony potrafią płonąć, a całe mogą służyć, jako … ogrzewacze namiotów.
„Puchaty Smok” to świetna i rewelacyjna zabawa dla każdego. Jeśli czytelniku masz lat kilkanaście będziesz tutaj świetnie się bawił kibicując drużynie Maxa oraz odnajdując kolejne smaczki i nawiązania do popkultury. Jeśli jednak masz lat więcej nie martw się - ta książka i tak Cię rozbawi i doprowadzi do niekontrolowanych wybuchów śmiechu o 2 w nocy, bo od niej nie da się oderwać. Więc jeśli jesteś mamą lub tatą młodego czytelnika kupując tę książkę sprawisz przyjemność nie tylko dziecku, ale i sobie! „Puchatego Smoka” polecę każdemu, kto przeczytał pierwszy tom „Złego Jednorożca”, a jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. Szybko! Popraw to i przeczytaj obydwie książki na raz! Zabawa gwarantowana – nie pożałujesz!
Na sam koniec zerknijmy na stronę estetyczną książki. Na okładce w oczy rzuca się jeden z puchatych smoków najprawdopodobniej Puszek, który swoim ogniem piecze sobie piankę. Okładka trafiona w dziesiątkę, a czarno-żółte napisy dodają wyrazistości. Przy ocenie estetycznej tym razem również warto zerknąć na drugą stronę książki, gdyż tam ukrywa się cudowna ilustracja. Przedstawieni na niej zostali wybrani bohaterowie jak na przykład ogniste kociaki Moki i Loki oraz zombie-kaczka. Z jednej strony ilustracja urocza, a z drugiej przerażająca. Okładka jak i ilustracja końcowa oddają świetnie treść książki i naprawdę dobrze zachęcają do sięgnięcia po tę lekturę.
Recenzja i inne moje teksty znajdziecie również na blogu Książki w Pajęczynie:
więcej Pokaż mimo tohttp://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2017/01/puchaty-smok.html
Wieczorem w każdy poniedziałek po treningu spotyka się pewna sześcioosobowa grupa. Wtedy na czerwonym stoliku rozkładają kości do gry, karty postaci, kryształy, figurki i punkty ran. Gdy już to uczynią ich Mistrz gry zaczyna snuć...