rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Historia alternatywna to coś, co lubię. Od kiedy dowiedziałem się o istnieniu tego nurtu w literaturze, często się w nim zagłębiam. Moje zamiłowanie do alternatywnej wizji świata spotęgowała praca, którą wykonuje – przewodnik muzealny na Zamku Książąt Mazowieckich. W niej lubię stawiać sobie pytanie, co by było gdyby Janusz III nie zmarł w 1526 roku, a Mazowsze dalej było by wolnym państwem.

W rodzimej literaturze czytam przede wszystkim dwóch autorów. Pierwszym z nich jest Romuald Pawlak, który w swoich „Innych okrętach” opisuje odmienne losy historii „cywilizowania” obecnej Ameryki Łacińskiej przez konkwistadorów. W jego wersji Pizzaro ginie w bitwie pod Saran, a jego oddziały zostają pokonane. Drugim z autorów jest Marcin Wolski, którego „Jedna przegrana bitwa” - jest kolejną książkę o historii alternatywnej, którą dziś przedstawię.

Marcin Wolski jest jednym z moich ulubionych autorów. Do tej pory pojawiał się na blogu cztery razy (Drugie życie, Prezydent von Dyzma, Wallenrod, 7,27 do Smoleńska) – w domowej bibliotece mam dwanaście jego książek. Lubiany jest przede wszystkim za swoją wyśmienitą satyrę i zdolność tworzenia bohaterów, z którymi zżywam się od pierwszych stron. Do dziś pamiętam Igora Rykowa, który w „7,27 do Smoleńska” próbuje udaremnić sabotaż w samolocie TU-154M nr. boczny 101 albo Helenę Wichman, która w „Wallenrod” zrobi wszystko by poznać najbardziej skrywane tajemnice nazistów.

„Jedna przegrana bitwa” jest możliwym scenariuszem na to, co mogłoby się wydarzyć z Polską jak i całą Europą gdyby komuniści nie zostali zatrzymani nad Wisłą w 1920 r. Powieść możemy podzielić na dwie główne jej części – życie Marcina i opowieść jego ojca.

Pochodzący z uprzywilejowanej rodziny Marcin Wolak (nie mylić z Wolskim) jest jednym z wielu studentów kierunku historycznego na Uniwersytecie im. Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie, jedyne co go wyróżnia to talent pisarski i pierwsze miejsce za poemat „Jak Feliks z popiołów” w konkursie literackim zorganizowanym przez tygodnik „Listy Literackie”. Marcin zaślepiony przez oficjalną propagandę komunistyczną, myśli, że żyje w świecie idealnym, że komunizm jest najlepszym, co mogło spotkać Polskę.

Wszystko zmienia się pięknego dnia, 8 marca 1968. Wtedy światopogląd Marcina został zachwiany. Wszystko za sprawą nieznanego mężczyzny, który podstępem udając jego fana zwabia Wolaka na spotkanie w jednym z Warszawskich lokali. Na miejscu Marcin przekonuje się, że nie chodzi o jego talent, ale o ojca. Obcy przekazuje mu wieści, że jego rodzic nie żyje, a powodem spotkania jest paczka, którą przybysz zgodził się dostarczyć po jego śmierci młodemu Wolakowi.

Paczka okazuje się ręcznie spisaną historią Europy jak i samego Jerzego Wolaka. Wolski dzięki zabiegowi ze wspomnieniami ojca w bardzo przystępny sposób tłumaczy czytelnikowi jak wyglądała prawda o wojnie z 1920 i jakie konsekwencje poniosła cała Europa.

W tym momencie zaczynają się prawdziwe smaczki w książce, czyli co lubię najbardziej w historiach alternatywnych - jak potoczyły się losy ludzi, znanych z kart prawdziwej historii. Wolski w „Jednej przegranej bitwie” zapożycza dużą ilość osób istniejących realnie. Na przykład Joseph Goebbels, jest tutaj, został komunistą i wymyślił formułę kamuflującą dalsze działania komunistów w Europie: Wojna o pokój. Więcej osób postanowiłem nie zdradzać, gdyż nie chcę odbierać czytelnikowi dobrej zabawy i dać możliwość samemu odkrycia jak potoczyły się ich losy – powiem że bywa przewrotnie.

Marcin po przeczytaniu pamiętnika dostrzega zakłamanie historii. Widzi jak komunistyczna propaganda zmienia obraz historii. Ale czy sam może zmienić wszystko? Czy jest gotowy walczyć z czerwonym potworem, który opanował całą Europę? Wolak z biegiem książki popada w coraz większą niechęć do narodu rosyjskiego. Jednak czy on sam jest gotów dobrze wykorzystać swoją wiedzę?

Książkę czyta się lekko, łatwo i przyjemnie...

Po dalszą część recenzji odsyłam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2017/02/polska-pokonana-rosjanin-zwyciezca.html

Historia alternatywna to coś, co lubię. Od kiedy dowiedziałem się o istnieniu tego nurtu w literaturze, często się w nim zagłębiam. Moje zamiłowanie do alternatywnej wizji świata spotęgowała praca, którą wykonuje – przewodnik muzealny na Zamku Książąt Mazowieckich. W niej lubię stawiać sobie pytanie, co by było gdyby Janusz III nie zmarł w 1526 roku, a Mazowsze dalej było...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dzieci dyktatorów Jean-Christophe Brisard, Claude Quétel
Ocena 6,2
Dzieci dyktatorów Jean-Christophe Bri...

Na półkach: , , ,

„Rodziców się nie wybiera” stwierdzenie stare jak świat. Każdy mógł kiedyś użyć to powiedzenie. W historii bywali nimi wielcy wojowie, królowie, naukowcy i „zwykli Kowalscy”. Ojcami są też seryjni mordercy, którzy by zaspokoić swoje żądze mordowali dzieci innych. Rodzicami są również dyktatorzy – Fidel Castro, Józef Stalin czy Muammar Kadafi. Lecz dziś recenzowana książka stawia ojców, jako tło, a skupia się na ich potomkach, często mających dalej kontynuować działo rodzica. „Dzieci dyktatorów” to opowieść, jakiej jeszcze nie było to pierwsza książka o dzieciach despotów.

Autorów tej książki jest wielu, każdy rozdział został opisany przez inną osobę. Na ostatnich stronach czytelnik dostaje możliwość dowiedzieć się w kilku zdaniach również o nich. Przeważają tutaj dziennikarze i historycy. Jak dla mnie, oddanie każdego rozdziału jednej osobie jest pomysłem trafionym, gdyż dany historyk skupia się tylko na jednym dyktatorze i jego dzieciach. Jak na przykład Bennassar, który jako znawca historii współczesnej Hiszpanii opisuje losy dzieci Franco. Dodatkowo każdy ma swój indywidualny styl pisania, co jest tutaj również zauważalne.


Na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim dwa nazwiska – Brisard i Quetel. To właśnie ta dwójka postanowiła poprosić ekspertów od geopolityki o opracowanie historii dzieci dyktatorów do tej książki. Oni również są odpowiedzialni za przedmowę, która swoją jakością naprawdę zachęca po sięgnięcie „Dzieci dyktatorów”. Dodatkowo Jean-Christopher Brisard jest autorem jednego z rozdziałów w książce – „Li Na, Laleczka Mao”.

Jak mówi tytuł „Dzieci dyktatorów” cała książka skupia się na losach dzieci wybranej garstki dyktatorów – siedemnastu z nich. Często panujących do niedawna jak chociażby Husni Mubarak i Muammar Kadafi lub jak Aleksander Łukaszenka i Baszar Al-Asad sprawujących władzę nadal. Dzieci, o których mało, kto słyszał, idealne kopie swoich ojców, a w przypadku Udajja i Kusajja o wiele brutalniejszych od swoich rodzicieli.

Każdy rozdział został również okraszony zdjęciami. Często fotografiami zaskakującymi. Pokazującymi dyktatorów, jakich mało, kto zna. Bo gdy często bywają oni okrutni, przebiegli i gotowi zabić setki ludzi dla swoich korzyści na tych obrazkach jawią się, jako kochający, dobrzy ojcowie. I jeśli ktoś by nie wiedział, kim są ci ludzie mógłby pomyśleć, że są to najzwyklejsi mężczyźni z dziećmi. Mnie najbardziej uderzyło zdjęcie w rozdziale o Stalinie – fotografia ukazująca córkę Stalina Swietłanę siedzącą na kolanach Berii.

W „Dzieciach dyktatorów” nie obeszło się niestety bez wpadek. Czytelnik może znaleźć kilka literówek i błędów merytorycznych. Mnie najbardziej rozbawiło jedno zdanie o żonie Pinocheta – „...Ona, która zawsze wstawała późno, obecnie wychodzi z łóżka dopiero około południa…”. Lecz jeśli ktoś gotów jest przymknąć oko na kilka drobnych błędów, myślę, że nie będą one mu przeszkadzały w lekturze...

Po dalszą część recenzji odsyłam na boga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2017/02/historie-dzieci-dyktatorow.html

„Rodziców się nie wybiera” stwierdzenie stare jak świat. Każdy mógł kiedyś użyć to powiedzenie. W historii bywali nimi wielcy wojowie, królowie, naukowcy i „zwykli Kowalscy”. Ojcami są też seryjni mordercy, którzy by zaspokoić swoje żądze mordowali dzieci innych. Rodzicami są również dyktatorzy – Fidel Castro, Józef Stalin czy Muammar Kadafi. Lecz dziś recenzowana książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Polska Ludowa jawi mi się, jako relikt przeszłości, element historii. Jestem dzieckiem urodzonym w pierwszych dniach wolności. Więc o PRL-u dowiaduje się z opowieści rodziców, wujków i dziadków oraz lekcji historii. Ówczesne czasy wyobrażam sobie, jako okres tak nie realny, że gdybym nie wiedział, że tak było, po prostu bym w to nie uwierzył. Wszystko na kartki, ciągłe kolejki i pomarańcze jedynie na święta – szary świat. Ale w opowieściach starszych ode mnie często pojawia się kilka kolorowych elementów, rzeczy, które rozjaśniały życie ówczesnych dzieciaków. Jedną z nich były komiksy dodawane do „Świata Młodych”, a później wydawane, jako oddzielne książki.

Przede wszystkim historyjki o losach dwóch chłopców, którzy za wszelką cenę starają się uczłowieczyć szympansa – przygodach Tytusa, Romka i A’tomka – autorstwa Henryka Jerzego Chmielewskiego. A „Żywot człeka zmałpionego” jest jego autobiografią, o której dziś kilka słów.

„Żywot człeka zmałpionego” jak wyżej wspomniałem to autobiografia jednego z największych polskich ilustratorów – Henryka Jerzego Chmielewskiego – Papcia Chmiela. To właśnie Papcio w szarej i nudnej rzeczywistości Polski Ludowej umilał i ubarwiał życie wielu z ówczesnych dzieciaków. Wszystko za sprawą stworzonego przez niego tria – Tytusa, Romka i A’tomka. Komiksy opowiadające o próbach uczłowieczenia szympansa, goszczą u czytelników do dziś. Jestem ich wielkim fanem i w dzieciństwie wiele godzin spędziłem na czytaniu „Tytusów”.

Ale jeśli ktoś jednak nie zna Tytusa, Romka i A’tomka śpieszę z wyjaśnieniami. 22 Października 1957 w 85 numerze „Świata Młodych” ukazuje się po raz pierwszy komiks „Romek i A’tomek”. Od tamtej pory regularnie gości on przez wiele lat na łamach tego magazynu. Kilka lat później w 1966 roku na świat wychodzi pierwsza księga przygód trójki bohaterów. Od tamtej pory do dziś powstało ponad trzydzieści tomów o historiach uczłowieczenia Tytusa de Zoo.

Chociaż na Tytusie i spółce skupia się większa część książki, całość zaczyna się od historii Papcia przed Tytusowej ery, o tym jak zaczynał pracę w redakcji „Świata Młodych” oraz jego losach podczas nauki, która umożliwiła mu pracę, jako redaktorowi. Kilka rozdziałów poświęcone zostało również podróżach autora między innymi do Stanów Zjednoczonych, wtedy raju i ziemi obiecanej dla każdego emigranta.

Ciekawym elementem, jaki do autobiografii dodał Papciu Chmiel jest wpuszczenie i danie możliwości wypowiadania się Tytusowi de Zoo. Dodaje to książce zabawnego tonu, a wypowiedzi szympansa nie jednego czytelnika mocno rozbawią. Zabieg ten jest moim zdaniem najlepszym, co autor mógł w tej pozycji zrobić. Już sam wstęp stworzony przez Tytusa de Zoo jest rewelacją. Czytelnik od pierwszej strony wybucha śmiechem. Do książki zostały również dodane listy czytelników, ówczesnych dzieci teraz dorosłych statecznych osób.

Godnym zaznaczenia są ilustracje i zdjęcia. Umieszczone praktycznie na każdej stronie umilają czytanie i pozwalają na moment oderwać się od słowa pisanego. Zdjęcia dodatkowo dają możliwość zobaczenia Papcia Chmiela prywatnie, ukazują go nie tylko podczas spotkaniach z fanami, ale również jego życie prywatne jak i podróży po świecie.

Nie obyło się jednak bez kilku mniejszych lub większych wpadek...
Do reszty recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2017/02/zywot-czeka-zmapionego.html

Polska Ludowa jawi mi się, jako relikt przeszłości, element historii. Jestem dzieckiem urodzonym w pierwszych dniach wolności. Więc o PRL-u dowiaduje się z opowieści rodziców, wujków i dziadków oraz lekcji historii. Ówczesne czasy wyobrażam sobie, jako okres tak nie realny, że gdybym nie wiedział, że tak było, po prostu bym w to nie uwierzył. Wszystko na kartki, ciągłe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

10 kwietnia 2014 roku odbyło się jedno z ostatnich spotkań autorskich z Jackiem Piekarą, a na pewno ostatnie, na jakim byłem. Wtedy Jacek bardzo dużo mówił o swoich planach wydawniczych. Opowiadał o nowych pomysłach na książki, które mają pojawić się za jakiś czas w księgarniach. Właśnie tam usłyszałem po raz pierwszy o nowej książce skupiającej się na przygodach Mordimera Madderdine - „ Ja inkwizytor. Kościany Galeon”. Dziś zapraszam do kilku słów o podobno najbardziej mrocznej, a przede wszystkim najdłuższej książki z cyklu „Inkwizytorskiego”.

Jacek Piekara to autor mający bardzo kontrowersyjne poglądy. Ale dla mnie jest świetnym pisarzem. A jego poglądy? No cóż, każdy ma swoje. Spod jego ręki wyszły między innymi „Szubienicznik” historia Jacka Zaręby podstarościego łęczyckiego albo „Necrosis” zbiorem pięciu dobrych, mrocznych opowiadań fantasty. Jacek był również redaktorem naczelnym magazynu „Click!”. Jednak przede wszystkim jest twórcą Inkwizytora Mordimera Madderdine, którego przygody uwielbiam.

Mordimer Madderdin jest jednym z tysięcy inkwizytorów świętego oficjum i sługą bożym. Człowiekiem głębokiej wiary. Lecz jego świat wygląda inaczej niż nasz. Wszystko za sprawą Jezusa Chrystusa, który zamiast zginąć na krzyżu zszedł z niego. By po tym wydarzeniu utopić Jerozolimę we krwi, a później podbić Rzym. Inkwizytorzy jak Mordimer są najbardziej oddanymi i najbardziej wiernymi kontynuatorami idei Jezusa – oczyszczenia całego świata z heretyków i bluźnierców.

„Ja Inkwizytor. Kościany Galeon” jest dziesiątą książką o przygodach Mordimera Madderdine. Wszystko zaczyna się od kolejnego zlecenia dla Inkwizytora. Tym raz musi udać się on do miasta przy granicy z Palatynatem - Emden. Na miejscu, jego zleceniodawca zamożny i wpływowy kupiec Oktawian von Dijak wprowadza go w całą sprawę. Jak się okazuje zaginął jego wspólnik, a za razem przyjaciel i teść Dominik Aldorf. Jedynym, który cokolwiek wie jest Złoty Thijs. Chłopak jest jedynym, który wrócił z ostatniej wyprawy, na którą wypłynął wraz z zaginionym. Lecz jest jeden problem - Złoty Thijs nic nie pamięta i zachowuje się tak, jak by nic nie wiedział.

Jednak sprawy w Emden to dopiero początek, a wszystko dopiero się zaczyna. Przez tę sprawę Madderdine musi wyruszyć jeszcze dalej, aż na „koniec świata”. Tam na Inkwizytora będzie czekało zagrożenie straszne, które czyha nie tylko na niego, ale na całe chrześcijaństwo.

Cykl Inkwizytorski to książki specyficzne i uważam, że nie każdy się w nich odnajdzie. Są naszpikowane brutalnością, okrucieństwem i dla konserwatywnych katolików powieść ta może być po prostu bluźniercza.

Często też spotykam się z pytaniem jak czytać cykl. Są na to dwa sposoby. Pierwszy z nich to czytać według nowej chronologii i tak zaczynamy od „Płomień i Krzyż”, a potem dalej wszystkie „Ja, Inkwizytor” i na końcu stary czteroksiąg: „Sługa boży”, „Młot na czarownicę”, „Miecz Aniołów” i „Łowca dusz”. Ja jednak jestem zwolennikiem czytania książek tak jak ukazywały się. Najpierw starą czwórkę, a potem „Płomień i Krzyż” oraz nowe „Ja, Inkwizytor”. Sugeruję aby czytać je tak jak ja, dlatego że czytając je tak jak teraz wychodzą mogą już nie zaciekawić czytelnika tak dobrze jak robiły to pierwsze cztery tomy.

Komu polecę tę książkę?
Do dalszej części recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2017/01/kosciany-galeon-zacumowa.html

10 kwietnia 2014 roku odbyło się jedno z ostatnich spotkań autorskich z Jackiem Piekarą, a na pewno ostatnie, na jakim byłem. Wtedy Jacek bardzo dużo mówił o swoich planach wydawniczych. Opowiadał o nowych pomysłach na książki, które mają pojawić się za jakiś czas w księgarniach. Właśnie tam usłyszałem po raz pierwszy o nowej książce skupiającej się na przygodach Mordimera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Recenzja i inne moje teksty znajdziecie również na blogu Książki w Pajęczynie:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2017/01/puchaty-smok.html

Wieczorem w każdy poniedziałek po treningu spotyka się pewna sześcioosobowa grupa. Wtedy na czerwonym stoliku rozkładają kości do gry, karty postaci, kryształy, figurki i punkty ran. Gdy już to uczynią ich Mistrz gry zaczyna snuć opowieść, a piątka pozostałych osób przemienia się w kogoś całkowicie innego.

Jestem członkiem tej grupy, a paladyn Nikolea de Arte to osoba, w którą zamieniam się wtedy, gdy gram. Wraz z Nikolea przeżyliśmy wiele przygód mrożących krew w żyłach, nie raz ocieraliśmy się o śmierć. Wiele mnie z nim łączy, ale jest też wiele decyzji, które Mariusz podjąłby inaczej. Lecz czasem bywa tak, że RPG przecina się z moim życiem – w różnych sytuacjach marzę o tym by i tutaj w życiu realnym można było rzucić kostką, która by zdecydowała o powodzeniu danego zadania. Z podobnego podejścia, że jak udaje się w RPG to i w życiu musi się udać wychodzi Dirk, jedna z głównych postaci „Puchatego Smoka”, o którym dziś napiszę kilka słów.

„Puchaty Smok” wyszedł spod ręki pochodzącego ze Stanów Zjednoczonych, choć lubiący „polską” kiełbasę – Platte F. Clark. Jeśli czytelnik pierwszy raz spotkał się z autorem zapraszam i odsyłam do wywiadu, jaki z nim przeprowadziłem. Książka dziś recenzowana wchodzi również w skład trylogii „Zły Jednorożec”, której pierwszy tom pod tym samym tytułem został jakiś czas temu przeze mnie zrecenzowany.

Max Spencer jest jedynym, który potrafi odczytać Kodeks nieskończonej poznawalności, który jest najpotężniejszą księgą, jaka kiedykolwiek powstała nie tylko w naszym świecie. Lecz po pokonaniu Robo-księżniczki i podróży do przeszłości, kodeks przestał działać, co uniemożliwia Maxowi oraz jego przyjaciołom powrót do domu. Na ponowne uruchomienie jest tylko jeden sposób - trzeba go dostarczyć tam gdzie go stworzono. Spencer wraz z przyjaciółmi musi wyruszyć w podróż do Wieży Maga, w której swą siedzibę ma Rezormoor Przerażający – mag, który za wszelką cenę chce wykorzystać chłopca i Kodeks do swoich celów.

W przypadku „Złego Jednorożca” oraz „Puchatego Smoka” nie tylko na Maksie warto skupić swoją uwagę, gdyż tak jak w książkach o przygodach Harrego Pottera tutaj jest również dwoje bohaterów będących przyjaciółmi Maxa wartych jest uwagi. Dirk i Sara nie odstępują Spencera na krok są tak jak Hermiona i Ron w Harrym Potterze. Zresztą to porównanie nie jest czymś zaskakującym gdyż w „Puchatym Smoku” można wyszukać wiele nawiązani między innymi do serii książkowej o młodym czarodzieju.

Ale jako że większość bohaterów jak Max, Sara, Dirk czy Dwight (krasnolud, który w świecie ludzi prowadził sklep dla Geeków) znana jest czytelnikowi z pierwszego tomu – „Złego Jednorożca” na tych postaciach nie będę się skupiał.

Warto jednak zwrócić uwagę się na nowo poznanych przyjaciołach Maxa. Po raz drugi dostajemy
całą plejadę zwariowanych, interesujących, a przede wszystkim szybko zyskujących sympatię stworów. Od pierwszych stron książki Maxowi towarzyszy jeden z przedstawicieli puchatych smoków o oryginalnym imieniu – Puszek. Dzięki niemu chłopiec poznaje sekrety tego gatunku - to jak powstają puchate i dlaczego Rezormoor tak usilnie stara się złapać je wszystkie. Puszek jest najbardziej sympatycznym, a przede wszystkim uroczym smokiem, jakie kiedykolwiek spotkałem w książkach. Równie wartymi uwagi bohaterami są dwa koty, które uciekając ze swojego miejsca pracy za cel obierają sobie odnalezienie Maxa. Ogniste kocięta, bo tak dokładnie się nazywają są wyjątkowymi przedstawicielami gatunku, z którego pochodzą gdyż wyróżniają się tym, że ich ogony potrafią płonąć, a całe mogą służyć, jako … ogrzewacze namiotów.

„Puchaty Smok” to świetna i rewelacyjna zabawa dla każdego. Jeśli czytelniku masz lat kilkanaście będziesz tutaj świetnie się bawił kibicując drużynie Maxa oraz odnajdując kolejne smaczki i nawiązania do popkultury. Jeśli jednak masz lat więcej nie martw się - ta książka i tak Cię rozbawi i doprowadzi do niekontrolowanych wybuchów śmiechu o 2 w nocy, bo od niej nie da się oderwać. Więc jeśli jesteś mamą lub tatą młodego czytelnika kupując tę książkę sprawisz przyjemność nie tylko dziecku, ale i sobie! „Puchatego Smoka” polecę każdemu, kto przeczytał pierwszy tom „Złego Jednorożca”, a jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. Szybko! Popraw to i przeczytaj obydwie książki na raz! Zabawa gwarantowana – nie pożałujesz!

Na sam koniec zerknijmy na stronę estetyczną książki. Na okładce w oczy rzuca się jeden z puchatych smoków najprawdopodobniej Puszek, który swoim ogniem piecze sobie piankę. Okładka trafiona w dziesiątkę, a czarno-żółte napisy dodają wyrazistości. Przy ocenie estetycznej tym razem również warto zerknąć na drugą stronę książki, gdyż tam ukrywa się cudowna ilustracja. Przedstawieni na niej zostali wybrani bohaterowie jak na przykład ogniste kociaki Moki i Loki oraz zombie-kaczka. Z jednej strony ilustracja urocza, a z drugiej przerażająca. Okładka jak i ilustracja końcowa oddają świetnie treść książki i naprawdę dobrze zachęcają do sięgnięcia po tę lekturę.

Recenzja i inne moje teksty znajdziecie również na blogu Książki w Pajęczynie:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2017/01/puchaty-smok.html

Wieczorem w każdy poniedziałek po treningu spotyka się pewna sześcioosobowa grupa. Wtedy na czerwonym stoliku rozkładają kości do gry, karty postaci, kryształy, figurki i punkty ran. Gdy już to uczynią ich Mistrz gry zaczyna snuć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zygzakiem przez życie Henryk Gołębiewski, Tomasz Solarewicz
Ocena 6,8
Zygzakiem prze... Henryk Gołębiewski,...

Na półkach: , , ,

Czasami zdarza mi się oglądać seriale. Nie, nie mam na myśli tych typu „M jak miłość” czy „Na wspólnej”. Myślę raczej o tych starych które emitowane są jako powtórki. Na przykład „Przygoda za jeden uśmiech” o perypetiach Dudusia i Poldka. Do tej pory zanucę piosenkę z „Stawiam na Tolka Banana”. I chodź można by powiedzieć, że jestem za młody by je pamiętać, gdyż były pierwszy raz emitowane w latach 70, ja wspominam je z tęsknotą ze swojego dzieciństwa. A wszystko, dlatego, że są tak dobrze zrobione. Często skacząc po kanałach można trafić na któryś z nich. To, co łączy dwa wyżej wymienione seriale to także jeden z aktorów ówczesnego młodego pokolenia – Henryk Gołębiewski. A „Zygzakiem przez życie” jest barwną biografią aktora, o której dziś kilka słów.

„Zygzakiem przez życie” to biografia w formie wywiadu „rzeki” dwóch dorosłych mężczyzn. Jednym z nich jest Tomasz Solarewicz nieżyjący już scenarzysta. Napisał skrypt między innymi do: „Zaklęta”, „Złotopolscy” oraz „Rób swoje, ryzyko jest twoje”. Prywatnie przyjaciel Henryka Gołębiewskiego, z którym w tej książce wdaje się dyskusję o życiu serialowego „Poldka”. Chociaż tutaj muszę zaznaczyć, że Solarewicz często nie tylko pyta aktora, ale również snuje i dodaje swoje historie.

Drugim rozmówcą i bohaterem całej książki jest urodzony i wychowany na Warszawskim Mokotowie – Henryk Gołębiewski. Gołębiewski był w swojej młodości jednym z najbardziej popularnych aktorów. Wszyscy starsi znamy go z takich ról jak na przykład Poldek z „Podróży za jeden uśmiech” czy Pikador z „Wakacji z duchami”. Mówię wszyscy, bo czy jest tutaj ktoś, kto nie oglądał tych seriali?

Książkę choć skupia się na całym życiu aktora, możemy podzielić na dwie części. Pierwsza i trwająca przez prawie połowę, to opowieść o życiu młodego Henia, który z Mokotowskiego podwórka niespodziewanie trafia do pierwszego filmu w wieku 14 w filmie „Abel twój brat”, ale sławę zyskał dopiero wraz z drugim filmem, w którym zagrał rolę Pikadora – „Wakacje z duchami”.

Na około 100 pierwszych stronach (cała książka ma 285) Henryk opowiada o swojej młodości, o dzieciństwie pod domem i życiu nastolatka, który ciągle podróżuje z planu zdjęciowego na plan. To właśnie na te lata przypada największa sława autora, który do tej pory Henryk Gołębiewski rozpoznawalny jest dzięki tym filmom.

Druga część to wszystko, co działo się w życiu po „Podróży za jeden uśmiech” do dnia dzisiejszego. Dzięki niej możemy dowiedzieć się, że życie nie zawsze rozpieszczało Henryka. On sam nie poddawał się i ciągle z nim walczył. To również historia powrotu przyjaciół na plan. Gdyż dzięki Maciejowi Maleńczukowi, Henryk mógł ponownie spotkać się na panie teledysku „Gdzie jesteście przyjaciele moi” ze swoim przyjacielem Filipem Łobodzińskim – tak dobrze znanym jako Duduś z „Podróży za jeden uśmiech”.

Ta książka to poważna męska rozmowa o życiu i o przemijaniu. O tym, że nie warto się poddawać, a warto walczyć do końca. I chodź po zniknięciu autora z planu zdjęciowego było o nim cicho w mediach, to jego życie cały czas pozostawało barwne.

Dostajemy dzięki temu szczerą rozmowę o tym jak życie potrafi kopnąć człowieka w dupę, zniszczyć go, a potem pomóc mu wstać. Tutaj nie ma kolorowania, wszystko jest powiedziane dosadnie i wprost.

Książka zawiera w sobie wiele dobrze opowiedzianych anegdot z planu zdjęciowego. Gołębiewski miał to szczęście, że spotkał wielkich aktorów, o których my młodzi możemy czytać tylko w biografiach. Dzięki temu historie, które tutaj zostały opowiedziane często zawierają duża ilość alkoholu, często goszczącego na planie zdjęciowym. Lecz anegdoty nie tylko pochodzą z pracy na planie, możemy posłuchać (tej książki się nie czyta, jej się słucha) wielu z dorosłego życia aktora, o tym, co działo się jak zniknął ze szklanego ekranu.

„Zygzakiem przez życie” to biografia aktora, który ma dużo do opowiadania...

Do całej recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2017/01/ksiazka-za-jeden-usmiech.html

Czasami zdarza mi się oglądać seriale. Nie, nie mam na myśli tych typu „M jak miłość” czy „Na wspólnej”. Myślę raczej o tych starych które emitowane są jako powtórki. Na przykład „Przygoda za jeden uśmiech” o perypetiach Dudusia i Poldka. Do tej pory zanucę piosenkę z „Stawiam na Tolka Banana”. I chodź można by powiedzieć, że jestem za młody by je pamiętać, gdyż były...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bestiariusz słowiański. Część druga Witold Vargas, Paweł Zych
Ocena 7,8
Bestiariusz sł... Witold Vargas, Pawe...

Na półkach: , , ,

Od kilku lat pogłębiam swoją wiedzę na temat kultury przedchrześcijańskiej i średniowiecznej naszego regionu Europy. To, co dla wielu ze zwykłych „Kowalskich” jest czymś, o czym nie warto pamiętać, zwłaszcza tym co było bardzo dawno temu – tak ja uwielbiam. To nie dość, ze jest fascynujące to jeszcze wciąga na długie wieczory.

Dlatego, gdy tylko mam okazję być na konwencie, na którym swoje prelekcje prowadzi Witold Jabłoński, muszę w nich uczestniczyć. Jednak poza Witoldem jest jeszcze jeden duet twórców, którym zawdzięczam sporo cześć tego, co dziś wiem o wierzeniach przodków – Witold Vargas i Paweł Zych. I to właśnie „Bestiariusz Słowiański, część druga” jest ich najnowszym dziełem, o którym dziś kilka słów.

„Bestiariusz Słowiański, część druga” jak już wyżej wspomniałem jest to kolejna pozycja, która wyszła spod rąk wyśmienitego duetu – Pawła Zycha i Witolda Vargasa. Mogę śmiało powiedzieć, że po tylu publikacjach są oni ekspertami od naszej rodzimej kultury. Ich dzieła przybliżają czytelnikowi między innymi wiele dawno zapomnianych świętych w „Święci i Biesy”, to oni również zgromadzili duchy w „Duchach Polskich miast i zamków”. Duet jest również odpowiedzialny za ilustracje do innych książek z serii „Legendarz”: „Księgi Karpackich zbójników” oraz „Księgi smoków polskich”, w których za tekst odpowiada znany moim czytelnikom z wywiadu (i recenzji) - Bartłomiej Grzegorz Sala.

Część druga „Bestiariusza Słowiańskiego” skupia się na różnego rodzaju Biziach, Kadukach i Samojadkach oraz potworach, strachach i upiorach naszych porządków, które były nieodłączną częścią ich wierzeń. Tym razem w ręce czytelnika wpada więcej postaci kompletnie zapomnianych. Jak w pierwszej części wiele istot dało się zidentyfikować po samej nazwie, tak tutaj są to stwory, o których nikt nie słyszał lub nie wiedział, że takie istniały. Bo kto pamięta albo wie, kim był na przykład Mumacz albo Hermus.

Jak się okazuje, ukryte tutaj stwory są fascynujące, bo kto nie chciałby mieć w domu Bożego
Siedleczka, uroczego myszopodobnego stworka, który ostrzegał mieszkańców domu, w którym mieszkał przed niebezpieczeństwem – pożarem, powodzią czy niezapowiedzianą wizytą dalekiej rodziny.

Książka to również, a dla wielu przede wszystkim ślicznie ilustrowany album. Zych i Vargas nie ma co ukrywać, są zdolnymi ilustratorami. W swoich książkach opisują postacie często śmiertelnie niebezpieczne albo przerażające...

Po resztę recenzji zapraszam na bloga:
Od kilku lat pogłębiam swoją wiedzę na temat kultury przedchrześcijańskiej i średniowiecznej naszego regionu Europy. To, co dla wielu ze zwykłych „Kowalskich” jest czymś, o czym nie warto pamiętać, zwłaszcza tym co było bardzo dawno temu – tak ja uwielbiam. To nie dość, ze jest fascynujące to jeszcze wciąga na długie wieczory.

Dlatego, gdy tylko mam okazję być na konwencie, na którym swoje prelekcje prowadzi Witold Jabłoński, muszę w nich uczestniczyć. Jednak poza Witoldem jest jeszcze jeden duet twórców, którym zawdzięczam sporo cześć tego, co dziś wiem o wierzeniach przodków – Witold Vargas i Paweł Zych. I to właśnie „Bestiariusz Słowiański, część druga” jest ich najnowszym dziełem, o którym dziś kilka słów.

„Bestiariusz Słowiański, część druga” jak już wyżej wspomniałem jest to kolejna pozycja, która wyszła spod rąk wyśmienitego duetu – Pawła Zycha i Witolda Vargasa. Mogę śmiało powiedzieć, że po tylu publikacjach są oni ekspertami od naszej rodzimej kultury. Ich dzieła przybliżają czytelnikowi między innymi wiele dawno zapomnianych świętych w „Święci i Biesy”, to oni również zgromadzili duchy w „Duchach Polskich miast i zamków”. Duet jest również odpowiedzialny za ilustracje do innych książek z serii „Legendarz”: „Księgi Karpackich zbójników” oraz „Księgi smoków polskich”, w których za tekst odpowiada znany moim czytelnikom z wywiadu (i recenzji) - Bartłomiej Grzegorz Sala.

Część druga „Bestiariusza Słowiańskiego” skupia się na różnego rodzaju Biziach, Kadukach i Samojadkach oraz potworach, strachach i upiorach naszych porządków, które były nieodłączną częścią ich wierzeń. Tym razem w ręce czytelnika wpada więcej postaci kompletnie zapomnianych. Jak w pierwszej części wiele istot dało się zidentyfikować po samej nazwie, tak tutaj są to stwory, o których nikt nie słyszał lub nie wiedział, że takie istniały. Bo kto pamięta albo wie, kim był na przykład Mumacz albo Hermus.

Jak się okazuje, ukryte tutaj stwory są fascynujące, bo kto nie chciałby mieć w domu Bożego
Siedleczka, uroczego myszopodobnego stworka, który ostrzegał mieszkańców domu, w którym mieszkał przed niebezpieczeństwem – pożarem, powodzią czy niezapowiedzianą wizytą dalekiej rodziny.

Książka to również, a dla wielu przede wszystkim ślicznie ilustrowany album. Zych i Vargas nie ma co ukrywać, są zdolnymi ilustratorami. W swoich książkach opisują postacie często śmiertelnie niebezpieczne albo przerażające.

Od kilku lat pogłębiam swoją wiedzę na temat kultury przedchrześcijańskiej i średniowiecznej naszego regionu Europy. To, co dla wielu ze zwykłych „Kowalskich” jest czymś, o czym nie warto pamiętać, zwłaszcza tym co było bardzo dawno temu – tak ja uwielbiam. To nie dość, ze jest fascynujące to jeszcze wciąga na długie wieczory.

Dlatego, gdy tylko mam okazję być na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pierwszy raz, od kiedy prowadzę bloga żałuję, że nie kręcę vlogów. Wszystko przez to, że gdy tylko zobaczyłem dziś recenzowaną książkę od razu miałem pomysł na początek nagrania. A wszystko wyglądałoby tak:

Najpierw oczom widzów ukazałby się napis „Dawno, Dawno temu w odległej galaktyce…”, gdy napis znika pojawiłoby się logo „Książek w Pajęczynie”, które zaczęłoby płynąć po ekranie stając się coraz mniejsze. Aż w końcu oczom widzów ukazałyby się napisy dobrze znaną czcionką ze Star Wars - „Wszystko na Planecie Ziemi zaczęło się dnia 2 grudnia 2016 o godzinie 13:15. Wtedy do jednego z blogerów książkowych napisało wydawnictwo Wielka Litera. Zapytano go czy nie chciałby zrecenzować jednej z ich najnowszych książek. Nikt nie wie ile lat świetlnych przyszło mu czekać na tę okazję, dlatego od razu zgodził się wysyłając swój adres. Po kilku dniach emocjonalnych tortur w końcu do jego drzwi zapukał listonosz z pytaniem „Mariusz cięższej książki nie mogło być?” Wręczając mu tak upragniony skarb – cząstkę mocy Jedi. Czym prędzej przeczytał całe 578 stron niekończonego się lotu międzyplanetarnego. I dziś mam możliwość zaprosić Was do książki – „George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia” i Niech Moc Będzie z Wami".

Autorem biografii Lucasa jest Brian Jay Jones – pisarz w Polsce mało znany. Spod jego ręki do tej pory na naszym rynku ukazały się jedynie dwie książki – „Jim Henson. Tata Muppetów” i „George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia”. Był również przewodniczącym Międzynarodowego Stowarzyszenia Biografów.

Jones wykonał kawał świetnej roboty, wystarczy spojrzeć na tył książki i prześledzić bibliografię, indeks osób, a przede wszystkim przypisy. Pierwszy raz spotkałem się z tak rozbudowaną i dopracowaną ostatnią częścią książki, na którą mało czytelników w ogóle zwraca uwagę. Jones oznaczył każdy cytat, każdą pozycję, z której czerpał i co szokuje wyszło mu tego aż 68 stron, ukazuje to czytelnikowi, jaki ogrom pracy musiał w tę biografię włożyć!

„Gwiezdne Wojny i reszta życia” to szczegółowa i dokładna praca opisująca życie jednego z najważniejszych twórców kina. George Lucas, bo o nim mowa przez wielu uważany jest za innowatora. Człowieka, który zrewolucjonizował kino, a z efektów specjalnych uczynił sztukę.
Ale ktoś z czytelników może zapytać, kim jest Georg Lucas. Spieszę, więc z wyjaśnieniami. Lucas urodzony 14 maja 1944 roku jest przede wszystkim wizjonerem, producentem jak i reżyserem filmowym. Spod jego rąk wyszły takie hity jak serie o Indianie Jones i Gwiezdne Wojny. Georg jest również założycielem i do niedawna jedynym udziałowcem Lucasfilm – firmy legendy w świecie gier komputerowych i szklanego ekranu.

Biografia stworzona przez Jay Jonesa skupia się w całości na jego życiu od urodzenia, poprzez dzieciństwo w małym miasteczku – Modesto po obecne lata. Jak sam tytuł wskazuje większość dzieła została poświęcona największemu skarbowi w dorobku Lucasa, czyli pracy nad Gwiezdnymi Wojnami.

Tutaj roi się od anegdot z planu, wiele sytuacji bywa zabawnych i nie raz czytelnik uśmiechnie się do książki. Lecz życie George nie zawsze było kolorowe, na tydzień przed końcem liceum uczestniczy on w wypadku samochodowym, a fakt, że go przeżył wpłynie na zmianę jego życia.

Książka zaskakuje nie wielu z czytelników na pewno wie, jakie problemy towarzyszyły Lucasowi przy produkcji pierwszej trylogii Star Wars. Jak często bywał on wtedy na granicy wytrzymania nerwowego i mocno popadał w stany depresyjne twierdząc, że film będzie klapą.

Przyznam się, że ta książka rzuciła mi wiele światła na autora, którego lubię, podziwiam i cenię. Biografia utwierdza w przekonaniu, że Lucas jest idealną osobą na idola – pracowity, lojalny, a przede wszystkim szczery. „Gwiezdne Wojny i reszta życia” odkrywa również wiele tajemnic skrywanych za ścianami hal, w których powstawały filmy spod szyldu Lucasfilm.

Jedynym zawodem, jaki spotkał mnie w książce są wybrane tutaj zdjęcia – jest ich po prostu za mało. I chodź każde przedstawia Lucasa w innych okolicznościach – z przyjaciółmi, na planach filmowych czy z rodziną. Dla mnie, jako fana Gwiezdnych Wojnę i Indiany Jonesa zawodem jest, że z tych dwóch filmów jest tylko po jedno zdjęciu. I właśnie te dwa zdjęcia śmiało zaliczę, jako moje ulubione.

Biografie George Lucasa polecam nie tylko fanatykom Gwiezdnych Wojen...

Do całej recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/12/gwiezdne-wojny-i-reszta-zycia.html

Pierwszy raz, od kiedy prowadzę bloga żałuję, że nie kręcę vlogów. Wszystko przez to, że gdy tylko zobaczyłem dziś recenzowaną książkę od razu miałem pomysł na początek nagrania. A wszystko wyglądałoby tak:

Najpierw oczom widzów ukazałby się napis „Dawno, Dawno temu w odległej galaktyce…”, gdy napis znika pojawiłoby się logo „Książek w Pajęczynie”, które zaczęłoby płynąć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pisarz potrafi poświęcić wiele dla stworzenia dobrej książki. Tak jak zrobił to Jakub Ćwiek mieszkając przez jakiś czas na Katowickim Dworcu PKP, tylko po to by zebrać wiarygodne materiały do swojej książki „Ciemność płonie”. Podobna rzecz się dzieję z bohaterką dzisiejszej recenzji – Olgą Gromyko. Po to, by jak najlepiej ukazać perypetie związane z opieką na pewnymi stworzeniami, przygarnęła… szczura. „Szczurynki” to właśnie opowieść o tym, jak wyglądała owa opieka i jakie niosła ze sobą konsekwencję.

Jak wyżej wspomniałem, autorką dziś recenzowanej książki jest Olga Gromyko – białoruska pisarka fantasy. Polskim fanom znana jest przede wszystkim z cyklu książkowego - Kroniki Belorskie – opowiadającego o przygodach Wolhy Rednej. „Szczurynki” to mój drugi kontakt z twórczością Olgi. Jakiś czas temu na blogu ukazała się recenzja jednej z jej najnowszych książek – „Wierni wrogowie”, do której gorąco odsyłam.

Głównym, ludzkim bohaterem książki jest sama Olga Gromyko i już na pierwszych stronach powieści dowiadujemy się jak trafił do niej pierwszy szczur. A wszystko to za sprawą pracy nad książką „Rok szczura”, w której Olga najbardziej realistycznie jak to się dało chciała opisać zachowanie i nawyki swojego szczura.

Jednak Olga nie jest tutaj najważniejsza. Najważniejszymi bohaterami, na których skupia się cała książka to cztery szczury, które znalazły swoje miejsce w domu autorki. Dodajmy do tego, że są to cztery kompletnie inne od siebie charakterem szczurze samice: Ryska, Vesta, Paśka i Fudżi. Historie jakie spotykają autorkę wraz ze szczurami zostały dokładnie opisane w „Szczurynkach”. Historie w większości zabawne i śmieszne, ale bywa też i smutno.

Dużym atutem tej książki są również ilustracje w niej zawarte. Marina Misiura w idealny sposób wkomponowała swoje prace do opowiadań Olgi. Rysunki bardzo słodkie, sympatyczne, a przede wszystkim zabawne, idealnie współpracują z tekstem anegdot. Myślę, że jeśli byśmy usunęli z tej książki te ilustracje, ona by nie była już w stu procentach pełna, czegoś by tutaj brakowało....

Brakująca część recenzji ukryła się na blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/12/szczur-dla-kazdego.html

Pisarz potrafi poświęcić wiele dla stworzenia dobrej książki. Tak jak zrobił to Jakub Ćwiek mieszkając przez jakiś czas na Katowickim Dworcu PKP, tylko po to by zebrać wiarygodne materiały do swojej książki „Ciemność płonie”. Podobna rzecz się dzieję z bohaterką dzisiejszej recenzji – Olgą Gromyko. Po to, by jak najlepiej ukazać perypetie związane z opieką na pewnymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przy pisaniu recenzji mam tylko dwie zasady. Pierwsza i raczej oczywista to ta, że nie używam wulgaryzmów. Druga, jaką sobie postawiłem to nie zdradzać więcej niż pierwsze sto stron w książce. Przeważnie udaje mi się to. Recenzowane przeze mnie książki mają ponad 300 stron i z łatwością nie przekraczam maksimum, które sobie założyłem. Lecz czasem bywają wyjątki - powieści bardzo krótkie, mające po 150-200 stron. Wtedy zawsze mam dylemat ile mogę zdradzić czytelnikowi.

Dylemat ten miewam bardzo często przy książkach Marcina Brzostowskiego, który swoje dzieła kończy najczęściej na 140 stronie (Podpalę wasze serca! – 142str, Złote spinki Jeffreya Banksa – 138str.). I choć u Marcina opowieści są „mała, ale jare” (wiem, że zmieniłem powiedzenie) ja zawsze mam problem ile mogę pozwolić sobie z nich zdradzić nie odbierając czytelnikowi radości, a ta przy jego książkach jest zawsze duża.

Marcin Brzostowski pojawia się często na moim blogu. Czytelnik może znaleźć dwie recenzje jego książek – „Słodka bomba Silly” i „Złote spinki Jeffreya Banksa”. Z nim również rozpocząłem ponad rok temu nowy dział na blogu – wywiady. W nich można znaleźć go również dwa razy, pierwszy jest moją rozmową z nim (między innymi o „Słodkiej bombie Silly”), drugi za to został stworzony przez fanów, którzy w jednym z konkursów zadawali mu pytania.

„Podpalę wasze serca!” opowiada historię Karola Szramy, korporacyjnego szczura, biegnącego w wyścigu, karierowicza, który to wciśnie wszystko, każdy największy badziewie u niego pójdzie za wiele dolarów. Karol bliski depresji, uważający, że od samego początku życia miał „przejebane”, mający na utrzymaniu wyrodnego syna, marudną żonę i karpiopsa. Dodatkowym gwoździem do trumny czterdziestolatka jest kredyt...

Reszta i inne recenzje znajdziecie pod adresem:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/12/podpale-wasze-serca.html

Przy pisaniu recenzji mam tylko dwie zasady. Pierwsza i raczej oczywista to ta, że nie używam wulgaryzmów. Druga, jaką sobie postawiłem to nie zdradzać więcej niż pierwsze sto stron w książce. Przeważnie udaje mi się to. Recenzowane przeze mnie książki mają ponad 300 stron i z łatwością nie przekraczam maksimum, które sobie założyłem. Lecz czasem bywają wyjątki - powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

ie umiem pisać recenzji. Ogólnie pisać tekstów nie potrafię. Jednakże, najnowsza książka Marcina Przybyłka „Orzeł Biały”, jest już bliska mojemu sercu. Zostanie wydana nakładem Domu Wydawniczego Rebis, a jej premiera już 16 sierpnia.

Odrobina historii...
Bardzo często bywa tak, że autor w książce umieszcza postacie inspirowane prawdziwymi ludźmi, najczęściej swoimi przyjaciółmi. Na większą skalę coś takiego zrobił Robert Szmidt w „Szczurach Wrocławia”. Na spotkaniach autorskich czy konwentach widać wiele osób w koszulkach, które z tyłu mają napis ”Jestem postacią literacką, ginę w „Szczurach Wrocławia”.
Dzięki uprzejmości pana Roberta Marcin poszedł krok dalej i napisał książkę, w której bohaterami są prawie sami znajomi i fani. Pan Szmidt nie tylko pozwolił na wykorzystanie pomysłu, lecz także zgodził się zostać jedną z głównych postaci. Pod koniec września ubiegłego roku powstał fanpejdż i grupa, gdzie chętni mogli zgłaszać pomysły i historie dla swoich postaci, warunek był jeden: musieli to zrobić osobiście. Wszystkie pomysły zostały przez Marcina wplecione w historię opisaną w „Orle Białym”, gdzie nie ma już naszego kraju, a jest Twierdza Polska, ostatnia ostoja ludzkości.

„Jestem pisarzem i wszystko co powiesz może zostać użyte przeciwko Tobie”

Czytając książkę po raz pierwszy miałam wrażenie, że moja postać jest bardzo „linkowa”(Linka, czyli Ewelina Wiechucka), że ma moje cechy charakteru...

Do reszty recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/08/po-raz-pierwszy-orze-biay.html

ie umiem pisać recenzji. Ogólnie pisać tekstów nie potrafię. Jednakże, najnowsza książka Marcina Przybyłka „Orzeł Biały”, jest już bliska mojemu sercu. Zostanie wydana nakładem Domu Wydawniczego Rebis, a jej premiera już 16 sierpnia.

Odrobina historii...
Bardzo często bywa tak, że autor w książce umieszcza postacie inspirowane prawdziwymi ludźmi, najczęściej swoimi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wampiry przez wiele stuleci towarzyszą ludziom podczas wypraw w magiczny świat książek. Ale czy istnieją naprawdę? O tym można by dyskutować godzinami. Spierać się, czy na przykład Palownik był wampirem i czemu, jak otworzono jego grób znaleźli tylko ciało konia. Ale faktem jest to, że najlepszym środkiem na potwory są srebrne kule. A i podobno najlepiej w ciało wampira wbić osikowy kołek. Ale czy to aby na pewno działa i powstrzyma wampira przed wstawaniem? O tym na pewno przeczytacie w dziś recenzowanej książce - W górach przeklętych.

Autorem jest dobrze znany na blogu Bartłomiej Grzegorz Sala. Na swoim koncie ma on wiele publikacji takich jak na przykład: "Jeziorak i stawy Gór Świętokrzyskich, Sudetów i polskich Karpat" lub "Między Beskidem Śląskim a Bieszczadami". Choć, czytelnikom bloga najlepiej znany będzie z "Księgi Smoków Polskich" i "Księgi Karpackich Zbójników" oraz wywiadu, który jakiś czas temu z Nim przeprowadziłem.

W najnowszej książce Bartka, czytelnik ma możliwość zapoznać się z wieloma mniej lub bardziej znanych wampirów grasujących w górach w Europy. Potworach, które swoje miejsce występowania wiązały przeważnie ze swoim grobem. Choć zdarzało się, że zamieszkiwały również piękne i bogate zamki, jak na przykład Wład III Palownik, który jest także najbardziej znanym przedstawicielem tego gatunku potworów. I to właśnie na podstawie jego życia Stoker napisał swojego dobrze wszystkim znaną powieść - "Drakulę".

Dostajemy dokładne i szczegółowe opisy 28 wampirów, które grasowały...
Po resztę recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/07/w-gorach-przekletych.html

Wampiry przez wiele stuleci towarzyszą ludziom podczas wypraw w magiczny świat książek. Ale czy istnieją naprawdę? O tym można by dyskutować godzinami. Spierać się, czy na przykład Palownik był wampirem i czemu, jak otworzono jego grób znaleźli tylko ciało konia. Ale faktem jest to, że najlepszym środkiem na potwory są srebrne kule. A i podobno najlepiej w ciało wampira...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Odwiecznie w książkach trwa walka między wilkołakami i wampirami. Konflikt ten nie dotyczy tylko książek, ale i także wiele filmów, które powstały w ostatniej dekadzie, jak na przykład „Underworld”, w którym to walczyły między sobą dwa rody zwaśnionych wampirów i wilkołaków. Ale jak się okazuje, nie tylko wampiry polują na wilkołaki. Ostatnimi czasy wpadła mi w ręce książka, w której to na ludzi zmieniających się w wilki polują czarnoksiężnicy. I to właśnie o tej książce poświecę dziś kilka chwil.

„Wieczni Wrogowie” to książka stworzona przez Olgę Gromyko. Olga w Polsce znana jest głównie ze swoich książek o przygodach Wolhy Redny, która jest główną bohaterką cyklu "Zawód: wiedźma". A dziś, recenzowana przeze mnie książka jest pierwszą, która została wydana w Polsce i nie wchodzi w cykl przygód "Wiedźmy". Jednak jest osadzona w tym samym świecie, tyle że kilkaset lat wcześniej.

Za wydanie tej książki na polskim rynku, odpowiedzialne jest wydawnictwo wcześniej mi kompletnie nie znane - Papierowy Księżyc. Jak mogłem się zorientować na WTK, obecnie stawiają oni na naszych Wschodnich sąsiadów, wydając między innymi Pawła Kornewa. Samo wydawnictwo coraz prężniej działa, dzięki czemu mam nadzieję, że nadgonię moje braki w książkach Gromyko, bo teraz to właśnie oni wydają cykl o Wiedźmie (wcześniej Fabryka Słów).


Głównym bohaterem i narratorem całej książki jest kobieta wilkołak - Szelena. Już na pierwszych kartach książki robi coś co nie leży w wilkołakowej naturze, postanawia uratować maga. Tego, który na nią wcześniej polował i chciał ją zabić wszystkimi możliwymi sposobami. Jak się okazuje, po uratowaniu Weresa, życie Szel mocno się komplikuje i wszystko co do tej pory stworzyła popada w
ruinę.

I tutaj mam problem, gdyż ta książka tak długo się rozkręca, że akcja nabiera tempa dopiero na mniej więcej 150 stronie.

Do dalszej części recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/06/najwiekszy-wrog-najlepszym-przyjacielem.html

Odwiecznie w książkach trwa walka między wilkołakami i wampirami. Konflikt ten nie dotyczy tylko książek, ale i także wiele filmów, które powstały w ostatniej dekadzie, jak na przykład „Underworld”, w którym to walczyły między sobą dwa rody zwaśnionych wampirów i wilkołaków. Ale jak się okazuje, nie tylko wampiry polują na wilkołaki. Ostatnimi czasy wpadła mi w ręce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Moi ulubieni autorzy z biegiem dojrzewania zmieniali się. W dzieciństwie, zaczytywałem się w bajkach Tuwima czy Brzechwy. W późniejszych latach przyszły książki dla nastolatków, gdzie w większości autorów już nawet nie pamiętam. A obecnie twórcy przychodzą i odchodzą, czasem jedną książką potrafią zepsuć moją ogromną sympatię do swojej twórczości. Ale są również twórcy, którzy towarzyszą mi przez lata jak na przykład John Flanagan. Jest też jeden wyjątkowy autor, który towarzyszy mi od najmłodszych lat aż do teraz - Papcio Chmiel.


Ale kim jest ten 93 letni starszy pan? Jerzy Henryk Chmielewski, bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko Papcia Chmiela był w młodości Powstańcem walczącym w Powstaniu Warszawskim pod pseudonimem Jupiter. Dodatkowo, przez wiele lat pracował w "Świecie Przygód", który potem został przemieniony na "Świat Młodych", gdzie był rysownikiem i grafikiem. To właśnie tam narodził się Tytus de Zoo. Uczłowieczona małpa, której przygody do tej pory możemy śledzić na ponad 30 księgach. A "Tytus, Romek i A'tomek w bitwie grunwaldzkiej 1410 roku z wyobraźni Papcia Chmiela narysowani" jest jednym z najnowszych tomów przygód tej trójki tak charakterystycznych harcerzy.

Bohaterami komiksu jest tytułowa trójka przyjaciół - mały i grubiutki A'tomek, szczupły i wysoki Romek i uczłowieczony szympans Tytus de Zoo (który również jest ikoną całej serii komiksów). W tym tomie nasi bohaterowie udają się w podróż w czasie do roku 1410. Wszystko zaczyna się w średniowiecznej Polsce, a Tytus pracuje jako jeden ze stajennych chłopców. Niestety nie została nam ukazana podróż w czasie i wehikuł czasu (może to dlatego by inni nie mogli stworzyć takiej maszyny?).

Gdy chłopcy odnajdują Tytusa uroczyście obwieszczają mu zmianę posady. Teraz już nie będzie

stajennym ale za to musi rozśmieszać samego Władysława Jagiełłę - Króla Polski. Gdy docierają na dwór, de Zoo od razu zaczyna tańczyć i figlować przed królem. Na dworze czuć już atmosferę zbliżającego się konfliktu z krzyżakami. I widać jak Jagiełło przygotowuje się do bitwy, która niedługo rozstrzygnie cały konflikt.

Dzięki swoim umiejętnością i temu z jaką łatwością chłopcy zyskują nowe kontakty, udaje im się zdobyć jedną z ważniejszych misji w ich życiu. Misji, od której będą zależały przyszłe wydarzenia podczas bitwy pod...
A po resztę recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/06/mapa-pod-grunwaldem.html

Moi ulubieni autorzy z biegiem dojrzewania zmieniali się. W dzieciństwie, zaczytywałem się w bajkach Tuwima czy Brzechwy. W późniejszych latach przyszły książki dla nastolatków, gdzie w większości autorów już nawet nie pamiętam. A obecnie twórcy przychodzą i odchodzą, czasem jedną książką potrafią zepsuć moją ogromną sympatię do swojej twórczości. Ale są również twórcy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ile to razy, każdy z nas powiedział coś i potem tego żałował. Przez głupio wypowiedziane słowa w gniewie można stracić nawet najlepszego przyjaciela. Często nie muszą to być słowa. Wystarczy przecież coś napisać lub jak zrobiła to jedna z bohaterek książki "Amelia i Kuba. Stuoki potwór" udostępnić kompromitujące zdjęcie przyjaciółki.

Za książkę odpowiedzialny jest Rafał Kosik i choć gdy słyszy się jego nazwisko, myśli się o książkach dla dorosłych jak na przykład: "Nowi ludzie", "Mars" i "Kameleon", oraz opowiadaniach w antologiach wydawanych przez Powergraph: "Herosi" i "Science Fiction". Ja czytałem go głównie w książkach, dla tych nastoletnich i najmłodszych czytelników. W cyklu "Feliks, Net i Nika" oraz "Kuba i Amelia, Amelia i Kuba". A właśnie "Amelia i Kuba. Stuoki potwór" jest najnowszym tomem tej ostatniej serii.

Wszystko zaczyna się chwilę po tym, co wydarzyło się w poprzednim tomie: "Nowa szkoła". Wszyscy bohaterowie zaaklimatyzowali się na nowym osiedlu, jak i w nowej szkole. A najnowsza opowieść zaczyna się od wyznania miłości Kuby do Amelii. Tylko zaraz, Kuba tego sam nie zrobił. Jak się po chwili okazuje zrobiła to jego mała naładowana energią mająca ADHD siostra Mi. Kuba próbując wszystko odkręcić, gdy tylko odkrywa ten post na nowym forum swojej szkoły szybko go kasuje. Lecz inni jak i sama Amelia to widzieli i teraz już nic nie da się z tym zrobić.

Skasowanie postu jak się później okazało nic nie pomogło. Bo już następnego dnia w szkolę wszyscy gratulowali Amelii jak i samemu Kubie. Co dwójkę bohaterów bardzo irytowało, a szczytem wszystkiego była głupia piosenka, którą śpiewały dzieciaki w klasie na lekcji muzyki. Co najgorsze była wśród nich Klementyna osoba, którą Amelia uważała za swoją najlepszą przyjaciółkę.
Po powrocie do domu, Amelia postanawia zemstę na byłej już przyjaciółce. Wybiera jedno z najbardziej kompromitujących zdjęć z dnia poprzedniego, kiedy to Klementynie robiła śmieszne zdjęcia gdy się razem wygłupiały. Gdy już znalazła najdziwniejsze i najbardziej kompromitujące fotografie bez namysłu wstawia ją na forum szkoły, by każdy mógł zobaczyć i śmiać się z dziewczynki.

Już tego samego dnia pod zdjęciem pojawia się masa komentarzy, które wyśmiewają Klementynę. Ale Amelii jak sama stwierdziła to nie poprawiło nastroju, a wręcz przeciwnie nie mogła patrzeć na to jak inni obrażają jej koleżankę. Postanawia szybko usunąć zdjęcie, ale ku jej zaskoczeniu szybko odkrywa, że inni podebrali to zdjęcie i teraz oni je udostępniają często przerobione na Clowna. Bo przecież w internecie nic nie ginie.

Amelia swoje pierwsze kroki i prośbę o pomoc kieruje do swojego brata. To właśnie on uzmysławia dziewczynce jak w poważne problemy wpędziła Klementynę i że zdjęcia, które tak łatwo wysłała na forum trudno będzie usunąć gdyż inni już zapisali je na swój komputer i co chwila ktoś nowy wstawia je po raz kolejny. Jedyny który może temu wszystkim zaradzić jest administrator forum czyli nauczyciel informatyki.

Choć Amelia jest obrażona na Kubę za to, że najpierw upublicznił...
Po resztę recenzji serdecznie zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/06/uwazaj-w-internecie-nic-nie-ginie.html

Ile to razy, każdy z nas powiedział coś i potem tego żałował. Przez głupio wypowiedziane słowa w gniewie można stracić nawet najlepszego przyjaciela. Często nie muszą to być słowa. Wystarczy przecież coś napisać lub jak zrobiła to jedna z bohaterek książki "Amelia i Kuba. Stuoki potwór" udostępnić kompromitujące zdjęcie przyjaciółki.

Za książkę odpowiedzialny jest Rafał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lubię, gdy w książkach fantastycznych mogę odszukać nawiązania, podobieństwa do świata realnego albo tego, który znamy z lekcji historii. Takich podobieństw czytelnik dostaje wiele w Łzach Diabła Magdy Kozak, gdzie poprzez obcą planetę i wojnę o pewien narkotyk została nam ukazana wojna w Afganistanie, w której Magda brała czynny udział. Tak sam zabieg zastosował w swojej najnowszej książce Johna Flanagana.

John Flanagan, jak czytelnik może wywnioskować z moich poprzednich recenzji płodnym pisarzem jest. "Zwiadowców" do tej pory ukazało się aż 13 książek. Za to "Drużyna" ma dopiero ich 6, ale jak widać autor pomysłów ma wiele i pewnie jeszcze nie jednym tomem z przygodami znanych nam bohaterów nas zaskoczy.

W Nieznanym lądzie czyli najnowszym tomie przygód tytułowej Drużyny wracamy do końca historii z tomu 5. Hal wraz ze swoimi towarzyszami na Czapli wracają do Skanii, gdzie w stolicy tego państwa czekają na nich rodzice i przyjaciele. Jednak tym razem podróż nie przebiega tak spokojnie jak zazwyczaj. Drużyna zmuszona jest płynąć w sztorm tak potężny, że żaden żyjący Skandianin nie pamięta by choć inny mógł swą siłą zbliżyć się do niego. Niestety wiatr spycha bohaterów coraz bardziej w nieznane. W miejsce, w którym jak wierzą kończy się świat i za moment z płaskiej jak mniemają ziemi. Jedyny Hal wierzy w umiejętności swojej załogi i w to, że może gdzieś tam daleko jest jakiś ląd.

Jeszcze przed spadnięciem bohaterów za kraniec świata, czytelnika zaskakuje i rozśmiesza opis nowo odkrytego przez Czaple potwora. Potwora większego półtora raza od statku, a z czubka jego głowy przez otwór strzela woda. Ale to nie jedyny stwór, którego łatwo porównać do żyjących w naszym świecie zwierząt. Bo kto z was nie rozpozna pewnego dużego ptaka, którego Lidia nazwała "ptak gul gul gul".

Jak się okazuje świat nie kończy się spadkiem, ale za to gdy Czaple wyczerpane i ledwo żywe płyną ich oczom ukazuje się inny nieznany ląd. Ląd pełny zagrożeń, nieznanego ale przede wszystkim LĄD(!) ziemia, która ich uratuje czystą słodką wodą i da im schronienie do czasu zmiany pogody na dogodną do wypłynięcia w drogę powrotną.

Na nowo odkrytym lądzie nie tylko zwierzęta zaskakują bohaterów. Ten świat jest tak inny od tego który znają, że drużyna trzyma się blisko swojego obozu, który rozbiła na plaży przy zatoce, gdzie zacumowali Czaplę. Na łowy wyrusza tylko Lidia i to ona odkrywa, że na wyspie nie tylko zwierzęta stanowią dla nich zagrożenie.

Co do samej książki uważam, że nie odstaje ona poziomem...
Po resztę recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/05/kolejna-przygoda-na-statku-czapli.html

Lubię, gdy w książkach fantastycznych mogę odszukać nawiązania, podobieństwa do świata realnego albo tego, który znamy z lekcji historii. Takich podobieństw czytelnik dostaje wiele w Łzach Diabła Magdy Kozak, gdzie poprzez obcą planetę i wojnę o pewien narkotyk została nam ukazana wojna w Afganistanie, w której Magda brała czynny udział. Tak sam zabieg zastosował w swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Co to jest pech? Stłuczona szklana z wodą w kuchni? A może zbity piszczel od uderzenia nocą w szafkę? Hmm... pech to zgubienie kluczy do domu. Każdemu z nas codziennie wydarzy się choć jedna pechowa rzecz. Niektórzy twierdzą, że są całe życie pechowi. Ale nikt z nas nie ma takiego pecha jak Banks, Oxford oraz Turbo - główni bohaterowie "Złotych spinek Jeffreya Banksa".

Tytułowy Jeffrey Banks jest mężczyzną szczęśliwym, potrafiący przez jedną wpadkę ustawić się do końca życia. Pomyłką tą jest inne łóżko niż to, do którego chciał trafić w damskim akademiku, gdzie Jeffrey za młodu często wkradał się kiedy studiował na Oxfordzie. Jak się okazuje trafił ze swoim popędem do łóżka Elizabeth Young, wnuczki Atylli Younga II jednego z ważniejszych postaci drugiej wojny światowej, a w późniejszych latach bardzo wpływowego mężczyzny. Poprzez ten zbiegowi okoliczności poprzez małżeństwo z tą nie bardzo urodziwą dziewczyną zyskuje wszystko o czym marzy nie jeden mężczyzna - wpływowego dziadka, pieniądze, a także kontakty, które wiele w życiu mu pomogą. Dzięki temu wszystkiemu w późniejszych latach Banks awansuje by w końcu osiąść na stałe jako Minister Spraw Wewnętrznych w Zjednoczonym Królestwie. Przyszły minister podczas studiów spotkał również drugą najważniejszą osobę w życiu; na Oxfordzie poznaje późniejszego przyjaciela Ezekiela Horna, drugiego głównego bohatera powieści.

Ezekiel Horn zwany Oxfordem jest nikim innym jak czystej krwi gangsterem, szefem półświatka w całym Londynie, przez którego ręce muszą przejść wszystkie ciemne interesy. Dzięki swoim "plecom" w postaci przyjaciół ma bardzo ułatwione zadanie, gdyż jednym z nich jest w końcu sam Minister Spraw Wewnętrznych. To właśnie za sprawą Ezekiela tego dnia wszystko się zaczęło. On bowiem zlecił swojej "prawej ręce" Frankiemu Turbo przewiezienie towaru do kryjówki w barze Spokojnego Simona.

Franki jest postacią najbardziej barwną...
Reszta recenzji do przeczytania na blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/02/zote-spinki-jeffreya-banka.html

Co to jest pech? Stłuczona szklana z wodą w kuchni? A może zbity piszczel od uderzenia nocą w szafkę? Hmm... pech to zgubienie kluczy do domu. Każdemu z nas codziennie wydarzy się choć jedna pechowa rzecz. Niektórzy twierdzą, że są całe życie pechowi. Ale nikt z nas nie ma takiego pecha jak Banks, Oxford oraz Turbo - główni bohaterowie "Złotych spinek Jeffreya...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Już od dobrych kilku lat kultura masowa mami nas dziwnym obrazem wampira. Przedstawia go jako boskiego idealnego mężczyznę, który może zdobyć każdą kobietę nie gryząc jej; mężczyznę metroseksualnego bardziej zadbanego niż nie jedna modelka. Wampiry błyski jak są potocznie zwane, to moim zdaniem zmora obecnej literatury. Przede wszystkim są one w „Zmierzchu”, który to za początkowa fenomen błyszczących wampirów wśród nastolatek z całego świata. Co gorsza, a co najważniejsze za często obraz błyszczącego wampira powoli zastępuje ten według mnie oryginalny i prawdziwy stworzony przez Stokera w Drakuli. Niestety gdyby teraz wyjść na ulicę i zapytać się: z czym kojarzy się słowo Wampir, większość odpowiedziałaby zapewne, że ze Zmierzchem, który jak dla mnie jest tandetną podróbką dzieła Stokera. O dziwo jest w tej pseudo wampirycznej powieści coś co mnie zastanawia: jak Edward zapłodnił Bellę, jeśli w jego żyłach nie ma ani kropli krwi?

W Polsce na fali coraz większej popularności wampirów zaczęto na potęgę publikować książki z nimi w roli głównej. Jednym z pierwszych jest autor dziś recenzowanej pozycji - Andrzej Pilipiuk. A Wampir z MO to jego drugi tom o przygodach naszych rodzimych wampirów oraz innych potworów znanych z klasyki literatury grozy.

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że polskie wampiry są również inne niż klasyczne, niż te, które znamy z wielu filmów i książek grozy. Przede wszystkim nasze rodzime demony nie boją się słońca, normalnie jak każdy z nas mogą przemieszczać się w dzień, często przy tym na przykład prowadząc samochód. Kolejną różnicą jest to, że naszym znacznie trudniej przemienić się w nietoperza, tylko nieliczne przypadki posiadają tą umiejętność.

Jak już wyżej wspomniałem, za jednego z pierwszych nowych polskich wampirów odpowiedzialny jest Andrzej Pilipiuk. Komuś kto tak jak ja lubi fantastykę, nie muszę go przedstawiać, ale jeśli jest tu ktoś kto jej nie zna już tłumaczę. Pan Andrzej jest jednym z bardziej płodnych pisarzy fantasy w naszym kraju. To właśnie On stworzył takie postacie jak wiekowy bimbrownik, hiena cmentarna i kłusownik - Jakub Wędrowycz czy Doktor Skórzewski, którego można znaleźć w wielu antologiach. Pilipiuk jest również laureatem Nagrody Imienia Janusza A. Zajdla za opowiadanie Kuzynki. Jedną z jego ostatnich książek jest właśnie Wampir z MO, druga w cyklu pozycja o przygodach wampirów z Warszawskiej Pragi.

Główni bohaterowie książki to przede wszystkim garstka warszawskich wampirów, które w odróżnieniu od swoich amerykańskich odpowiedników wcale nie świecą. Nasze rodzime wąpierz normalnie pracują, prowadzą samochody tak jak Marek lub Gosia, która dopiero od niedawna wkroczyła w świat nieumarłych i dopiero powoli próbuje się w nim odnaleźć. Kolejną specyficzną i ciekawą postacią w książce jest Greg - jeden z warszawskich wilkołaków.

Po drugiej stronie barykady, tam gdzie stało ZOMO mamy przeciwników...
Reszta recenzji do przeczytania na blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2015/06/wieczor-z-wampirem.html

Już od dobrych kilku lat kultura masowa mami nas dziwnym obrazem wampira. Przedstawia go jako boskiego idealnego mężczyznę, który może zdobyć każdą kobietę nie gryząc jej; mężczyznę metroseksualnego bardziej zadbanego niż nie jedna modelka. Wampiry błyski jak są potocznie zwane, to moim zdaniem zmora obecnej literatury. Przede wszystkim są one w „Zmierzchu”, który to za...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nienasycony zwycięzca Alessandro Alciato, Carlo Ancelotti
Ocena 7,4
Nienasycony zw... Alessandro Alciato,...

Na półkach: , ,

Gdy piszę tę recenzję w telewizji leci transmisja meczu Polska-Gruzja (jest 63 minuta i wynik 1:0 dla Polski. Ostatecznie 4:0). Oczywiste jest, że kibicuję naszej reprezentacji, choć powiem uczciwie - polskiej piłki nie cierpię. W naszej lidze nie ma niestety nic interesującego. Nie ma co porównywać jej z reprezentantami takich krajów jak: Hiszpania, Anglia czy Niemcy, lecz rozgrywek w tych państwach również nie śledzę. Jest za to jedna liga, którą kocham i wielbię, mogę patrzeć się na nią godzinami - Włoska - Seria A.

W tej lidze mam swój ulubiony zespół, któremu, jeśli dobrze liczę, kibicuję już 18-20lat. Kiedyś można było mnie nazwać fanatykiem - znałem w niej każdego zawodnika (i nie tylko). Teraz niestety pamiętam tylko tych, którzy najczęściej występują w pierwszym składzie, lecz dalej mogę powiedzieć, że w moich żyłach płynie czerwono-czarna krew. Tak, jestem kibicem AC Milanu!

Byłem, jestem i będę z tą drużyną na dobre i złe. Pamiętam, kiedy odchodziły takie sławy jak Andrij Szewczenko czy Kaka. Jestem teraz, gdy Milan nie wygląda zbyt imponująco. Byłem również, gdy Milanello był największym i najlepszym klubem na świecie. Do tej pory mogę wymienić zawodników, z których wówczas składała się 11-stka Milanu (i większość rezerwowych). Ale przede wszystkim moje fanatyczne kibicowanie Milanowi przypada na kilka lat, w których moim największym mistrzem był ojciec sukcesów tej drużyny - jej trener Carlo Ancelotti. I właśnie dziś recenzowana książka to autobiografia tego wytrawnego taktyka, który z Milanem zdobył wszystko, co do zdobycia było, zarówno jako zawodnik, jak i trener.

W pracy nad książką Carlo pomagał Alessandro Alciato dziennikarz i specjalny wysłannik Sky Sports. To właśnie on pomógł innej sławie Milanu w napisaniu biografii - Adrei Pirlo "Myślę, więc gram". Służył pomocą również innym sławom w spisaniu swoich wspomnień, jak Stefano Borgonovo, który wraz z Ancelottim występował w Milanie, lub Walterowi Mazzarriemu - piłkarzowi i trenerowi w Serii A....

...Książka skupia się głównie na ponad 30 latach kariery tego niesamowitego człowieka, który w dzieciństwie zajmował się świniami. I co ważne jest ona w głównej mierze relacją ze sfery zawodowej Ancelottiego. Jest tu dokładnie to, co najbardziej lubię w biografiach - mało życia prywatnego, za to zawodowego jest pod dostatkiem.

Nienasycony Zwycięzca to przede wszystkim książka o AC Milan'ie. Czytelnik dostaje tu najwięcej związanych z tą drużyną anegdot i sekretów, które do niedawna były ukryte za drzwiami szatni na Mediolańskim stadionie San Siro. To opowieść dla kogoś kochającego futbol oraz dobrą kuchnię, bo jak się okazuje Ancelotti jest jej wielkim smakoszem.

Nienasycony Zwycięzca to opowieść o tym, jak Ancelotti powoli piął się po szczeblach kariery piłkarskiej - ze zwykłego zawodnika stając się kimś na miarę obecnych supergwiazd Serii A. To historia, w której zwykły chłopak ze wsi staje się jednym z największych trenerów w historii piłki nożnej. To opowieść o tym, jak jeden człowiek potrafił stworzyć z 11 zawodników drużynę, która zdobywa wszystko to, co sobie założyła, drużynę, przed którą największe europejskie kluby chyliły głowę. To opowieść o człowieku, który przeżył nie jedno, który postanowił walczyć ze swoimi kolanami i wygrał wszystko, co się tylko dało!

Warto też wspomnieć, że przedmowę do książki napisał Paolo Maldini - piłkarz AC Milanu. Obaj

W tym miejscu najczęściej czytam.
panowie po zakończeniu kariery Maldiniego, (gdy odwiesił koszulkę z numerem 3), zbliżyli się do siebie, poznali lepiej. Moim skromnym zdaniem wybór właśnie Paolo jako autora wstępu do tej książki był najlepszym z możliwych. W końcu czy jest jakiś inny zawodnik, który tak dobrze poznał Carletto?
A cała recenzja do przeczytania na blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2015/06/dwa-wieczory-z-mistrzem.html

Gdy piszę tę recenzję w telewizji leci transmisja meczu Polska-Gruzja (jest 63 minuta i wynik 1:0 dla Polski. Ostatecznie 4:0). Oczywiste jest, że kibicuję naszej reprezentacji, choć powiem uczciwie - polskiej piłki nie cierpię. W naszej lidze nie ma niestety nic interesującego. Nie ma co porównywać jej z reprezentantami takich krajów jak: Hiszpania, Anglia czy Niemcy, lecz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podróżować po świecie w dzisiejszych czasach można na wiele sposobów. Najszybciej w każdy zakątek świata dostaniemy się samolotem. Równie szybką metodą przemieszczania się jest rejs statkiem. Ale najwięcej podróżujących wybiera własne auto. Jest również jedna niezwykła metoda z której korzystają tylko odważni i mający wielkie zaufanie do nieznajomego człowieka - autostop. Tym sposobem cały świat zwiedziła miedzy innymi Kinga Choszcz, o czym możecie przeczytać w książce "Prowadził nas los", która jest dziennikiem tej podróży. Autostopem lecz na znacznie większą skalę (po całej galaktyce) podróżują również główni bohaterowie dziś recenzowanej książki - "Autostopem przez galaktykę" - Adam Dent i Ford Prefect.

Książka wyszła spod ręki Douglasa Adamsa - brytyjskiego pisarza science fiction, dziennikarza i scenarzysty. Był on twórcą skeczy Monty Pythona oraz scenariuszy do serialu Doctor Who. Na swoim koncie ma wiele powieści miedzy innymi "Holistyczna agencja detektywistyczna Dirka Gently’ego" i "Długi mroczny podwieczorek dusz" oraz pośmiertnie wydany zbiór opowiadań "Łosoś zwątpienia". Przede wszystkim jednak jest znany ze swojego słuchowiska "Autostopem przez galaktykę". We wrześniu 1979 na podstawie tego słuchowiska radiowego powstał pierwszy tom powieści o tym samym tytule. Do momentu śmierci autora w roku 2001 ukazało się pięć tomów sagi "Autostopem przez galaktykę".

Fani Douglasa co roku, 25 maja, wychodzą na ulicę z ręcznikami, aby uczcić jego pamięć - warto o tym wspomnieć, bo to wspaniała tradycja [przp. edytor]

Głównym bohaterem książki jest Adam Dent, którego poznajemy w dość specyficznych okolicznościach, w momencie gdy rada gminy chce zburzyć mu dom, a na jego miejscu wybudować kolejną część autostrady. Dent na początku nie pozwala budowlańcom na zrównanie go z ziemią. Lecz gdy tylko odwiedza go jeden z nielicznych przyjaciół Ford Prefect zgadza się od razu wyjść z nim na piwo. W barze przy tym orzeźwiającym trunku Ford opowiada Adamowi o tym, że zburzenie jego domu to nic takiego, gdyż dokładnie za niecałe dwie minuty Ziemia przestanie istnieć.

Ziemia przestanie istnieć tylko dlatego, że Galaktyczna Rada Planowania Hiperprzestrzeni zdecydowała, że właśnie w miejscu naszego układu słonecznego ma przechodzić kolejna nitka międzygalaktycznej autostrady, a wszystko co stoi na drodze budowy ma zostać zniszczone tak jak zielona planeta na której mieszkamy.

Adam nie wie o Fordzie tylko jednego i choć znają się ponad pięć lat, Dent nawet nie podejrzewa, że jest on kosmitą. Podróżnikiem autostopem po galaktyce mającym w torbie jedynie ręcznik (gdyż bez niego z domu nie wychodzi) i egzemplarzem Autostopem przez galaktykę.

Adam po powrocie z baru dalej stara się wstrzymać wyburzanie swojego domu...
Do reszty recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2015/06/podroz-autostopem-przez-galaktyke.html

Podróżować po świecie w dzisiejszych czasach można na wiele sposobów. Najszybciej w każdy zakątek świata dostaniemy się samolotem. Równie szybką metodą przemieszczania się jest rejs statkiem. Ale najwięcej podróżujących wybiera własne auto. Jest również jedna niezwykła metoda z której korzystają tylko odważni i mający wielkie zaufanie do nieznajomego człowieka - autostop....

więcej Pokaż mimo to