-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/06/marynarka.html
Trójmiasto, a dokładniej jedno z trójcy - Gdynia - nigdy nie było mi po drodze. Nie byłem tam ani razu i nigdy nie odczuwałem potrzeby złożenia wizyty. Wszystko, co mi się z tym miejscem kojarzy, to tylko to, że mieści się tam siedziba klubu „Arka Gdynia” i jedna ze stoczni wraz z portem. Jednak po przeczytaniu książki pana Mirosława Tomaszewskiego zrodziła się we mnie myśl, by opisane miasto przy najbliżej okazji zwiedzić i przejść się po jego ulicach. Ulicach, które były świadkami wydarzeń z roku 1970. - ta myśl stała się postanowieniem.
To wszystko za sprawą „Marynarki” - powieści, która przedstawia dzieje wspomnianego epizodu gdyńskiej historii. Autor pozwala czytelnikowi poznać Gdynię sprzed 9 lat, ponieważ główna akcja książki rozgrywa się w roku 2005, aczkolwiek dostaje także możliwość przeniesienia się w czasie do roku 1970, a dokładniej do 17 grudnia. To właśnie w tym dniu na ulice Gdyni wyjechały czołgi, a żołnierze musieli strzelać na rozkaz do robotników idących do pracy w stoczni. Pisarz w opisach ulic i wydarzeń na nich się odbywających w dobry sposób ukazuje jak się zmieniały oraz jak zmieniają się ludzie, którzy po kilku latach już zapomnieli o dziejach przeszłości. O tym przypominają jedynie pomniki poległych robotników.
Są tacy, którzy chcą zapomnieć, a jednak im się nie udaje. Wśród nich jest jeden z trójki głównych bohaterów – Adam. „Smutny” czterdziestoletni punk, który nie może pogodzić się z przeszłością. Początkowo pracuje jako barman w lokalu „Pub Lucyfer”, z którego szybko wylatuje za zdemolowanie płyty jednego z namolnych klientów. Następnie próbuje swych sił jako sprzedawca w sklepie muzycznym, co również mu nie wychodzi. Tam jednak podczas zwykłego dnia pracy Adam dostaje zaproszenie na spotkanie ze starszym panem. Spotkanie, po którym życie bohatera całkowicie się odmieni.
Owym starszym panem okazuje się Karol Jarczewski, właściciel firmy Karo Sp. z. o. o. posiadający kilka hoteli i restauracji, a prywatnie wielki dobroczyńca i działacz charytywny. Biznesmen z prawdziwego zdarzenia, który już ma pomysł na nową inwestycję – projekt „Powrót do Przeszłości”. PDP to pomysł zrobienia w Gdyni muzeum, które w całości miało przypominać więzienia z Polski podczas komuny, a w nich przesłuchania, cele, bicie skazanych pałami, a także „Ścieżka zdrowia”. Wszystko po to, by młodzi ludzie mogli na własnej skórze poczuć to, co czuli ich rodzice lub dziadkowie. W przypadku starszych było to po prostu przypomnienie swych doświadczeń.
Ostatnim, a raczej ostatnią z trójki bohaterów, jest Nina - aspirująca reporterka „Głosu Bałtyckiego”. Na jednym z pływających po Bałtyku koncertów poznaje ona Smutnego. Przeprowadza z nim wywiad, co rozpoczyna ich znajomość.
Losy wszystkich splatają się, gdy Ninie zostaje zlecone napisanie książki „Grudzień”. Adam pomaga jej zbierać materiały i ma być jedną z opisanych osób. Karol nieświadomie jest sponsorem tej książki. Za jego plecami umowę sponsorską podpisuje Witek, jego podwładny i zarazem znienawidzony zięć. Książka ta ma ukazywać to, co działo się w Gdyni w dniu 17 grudnia, gdy stoczniowcy starli się z żołnierzami, a także jakie były późniejsze tego konsekwencje. Nina nie wybiera tylko jednej strony konfliktu. W książce ukazuje go z obu stron poprzez wspomnienia zarówno robotników, jak i sędziów, którzy ich skazywali.
Twórcą opisanej książki jest Mirosław Tomaszewski, absolwent Politechniki Gdańskiej. W swoim literackim dorobku posiada trzy książki: „Pełnomocnik”, „UGI” i opisana tutaj „Marynarka”. Pan Tomaszewski jest również autorem wielu scenariuszy seriali, a nawet komedii teatralnych.
Odnośnie samej powieści, jeśli czytelnik nie jest „Gramatycznym Nazistą” i przymknie oko na kilka przeoczeń korektorów (m.in. brak odstępu między wyrazami „końcuzgodził” lub imiona i nazwiska pisane małą literą, jak np. „marcin dolny”) to książkę z czystym sumieniem polecam. A jeśli ktoś lubi do tego historię, to tym bardziej warto sięgnąć po tę pozycję i nie wiem czy istnieją jacyś Gdyniofile. Jeśli tak, jest to dla nich pozycja obowiązkowa.
Ze swojej strony mam tylko jedną uwagę. Jeśli jest ona niesłuszna, to przepraszam, poprawcie mnie. Chodzi o to, że powieść ma miejsce w roku 2005. Zaciekawiło mnie jedno miejsce akcji i postanowiłem to sprawdzić. Mam tu na myśli „Sea Towers” (najwyższy budynek w Polsce). Z informacji przeze mnie znalezionych wynika, że zapoczątkowano jego budowę w roku 2006, a do użytku oddano w 2009. W książce jest on wybudowany już w 2005.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/06/marynarka.html
Trójmiasto, a dokładniej jedno z trójcy - Gdynia - nigdy nie było mi po drodze. Nie byłem tam ani razu i nigdy nie odczuwałem potrzeby złożenia wizyty. Wszystko, co mi się z tym miejscem kojarzy, to tylko to, że mieści się tam siedziba klubu „Arka...
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/06/sodka-bomba-silly.html
Kiedyś, oglądając pewną bajkę, przeżyłem szok. Już nawet nie pamiętam jej tytułu, ale w pamięci utkwiła mi przyczyna tej reakcji. Była to animizacja urządzeń domowych. W bajce występował bodajże odkurzacz, toster, mikser i lampka nocna. Podróżowały one przez całe miasto i nieustannie prowadziły ze sobą rozmowy. Wtedy, po obejrzeniu bajki, nazywałem wszystkie sprzęty domowe. Pamiętam, że odkurzacz uzyskał imię Edward. Drugą taką sytuacją był film „Toy Story”, w którym ożywione zostały zabawki i zawsze, gdy nikt nie patrzył, zaczynały się ruszać i bawić. Od tamtego momentu sądziłem, że ożywienie czegokolwiek nie będzie w stanie mnie zaskoczyć – myliłem się.
Za sprawę mojego miłego zaskoczenia odpowiedzialny jest Marcin Brzostowski. W swojej książce stworzył on całą fabrykę inteligentnych bomb, które nie tylko same naprowadzają się na cel, lecz także mówią, myślą i, co najciekawsze, mają ręce i nogi.
Główną bohaterką książki jest Silly - jedna z bomb. A dokładniej Bomba lotnicza z serii S6-X02, wyprodukowana w Fabryce Bomb Tradycyjnych i Granatów Spółka z o. o. w Czerniewie. Po pewnym spięciu z jednym z generałów zostaje uszkodzona. Jako niezdatna do użytku zostaje przekazana do rozebrania. Jednak przez pomyłkę żołnierzy trafia do kotłowni, gdzie poznaje sierżanta Kwaska, który zaczyna z nią rozmawiać. Tu od razu rzuciła mi się w oczy analogia dialogu do tych prowadzonych przez pełnych życiowego doświadczenia dorosłych z małymi, nic jeszcze niewiedzącymi dziećmi. Dzięki tej rozmowie Silly dowiaduje się, że ludzie mogą mieć inne poglądy na temat wojny niż te, które zostały jej zaprogramowane.
Co interesujące, w książce poprzez wyśmienitą satyrę zostaje ukazany bezsens wojny. Perfekcyjnie przedstawiony jest motyw działania między innymi Ameryki, która dla własnych korzyści wywołuje konflikty zbrojne (na przykład w Afganistanie i Iraku dla ropy naftowej). Ukazane jest też to, jak dla błahego problemu i zysku ludzie na górze potrafią poświęcić życie tysięcy żołnierzy, a nawet cywilów.
Tym, co mi najbardziej przypadło do gustu, była cała rozmowa przeprowadzona między Silly, a saperem w hotelu. Szczególnie to, jak Silly podczas niej i zaraz po zaczęła pojmować czym właściwie jest wojna i jakie są jej konsekwencje.
W książce jest też jednak coś, co mi się bardzo nie spodobało. W pierwszym rozdziale mamy zaledwie kilka postaci. Moim zdaniem nie trzeba ciągle powtarzać ich stopnia, imienia i nazwiska. Po trzecim czy czwartym czytaniu na dwóch stronach to staje się wręcz irytujące. Miałem odczucie, że jedynym celem takiego działania jest zapełnienie kartki. Przecież jeśli chodzi na przykład o generała Ashleya W. W. W. Blacka, czasem wystarczyłoby napisać jedynie generał lub Black. Niestety, w pierwszym rozdziale mamy nieustannie powtarzającą się pełną nazwę.
Jak widać moja recenzja jest dosyć krótka - jak i cała książka, która ma zaledwie 132 strony. Pozycja ciekawa i wciągająca. Pochłania się ją w dosłownie w parę chwil - na przykład czekając na egzamin z „Literatury XX wieku”.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
więcej Pokaż mimo tohttp://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/06/sodka-bomba-silly.html
Kiedyś, oglądając pewną bajkę, przeżyłem szok. Już nawet nie pamiętam jej tytułu, ale w pamięci utkwiła mi przyczyna tej reakcji. Była to animizacja urządzeń domowych. W bajce występował bodajże odkurzacz, toster, mikser i lampka nocna....