-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać1
-
ArtykułyBracia Grimm w Poznaniu. Rozmawiamy z autorkami najważniejszego literackiego odkrycia tego rokuKonrad Wrzesiński2
-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać5
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2012-05-07
2012-06-08
2012-02-10
2014-06
"Gwiazd naszych wina"
Wychwalana przez wiele recenzentów książka autorstwa Johna Greena w końcu musiała znaleźć się w moich rękach. Nie przepuściłabym jej tak łatwo, o nie! Naczytałam się tyle jej recenzji, które były tak pochlebne, że po prostu musiałam, m u s i a ł a m ją przeczytać. W wielu z nich była wzmianka o tym, że jest wzruszająca, że jeśli chcesz po nią sięgnąć, musisz również zaopatrzyć się w chusteczki. To wydało mi się jednocześnie fascynujące i dziwne: jakaż to musi być książka (napisana przez autora, którego wcześniej nie znałam), że jest taka cudowna i wzruszająca?
"Gwiazd naszych wina"
Książka, która jest do bólu prawdziwa
Rzadko czytam o chorobach. Ten temat jest dla mnie zbyt straszny i smutny. Ale tak naprawdę ta książka wcale o niej nie jest. Owszem, główna bohaterka choruje na raka, ale... można powiedzieć, że to co innego. Rak nie jest na pierwszym planie. Na pierwszym planie jest przyjaźń, miłość, Hazel i Augustus. Nie choroba. Nie rak. Ta książka jest strasznie prawdziwa. Nie jest to żaden gatunek fantasy, science fiction, tylko po prostu wspaniała, życiowa powieść. Miłość odgrywa tu ważną rolę. Jest opisana w piękny sposób, a wszystko wskazuje na to, że nic jej nie pokona. Miłość jest wieczna. Miłość Hazel i Augustusa jest wieczna.
Książka, którą pokochało miliony czytelników
Nie można powiedzieć, że "Gwiazd naszych wina" nie odniosła fenomenu. Bo odniosła. Pokochało ją mnóstwo osób, co można stwierdzić po pochlebnych opiniach i jej popularności. Wcale się temu nie dziwię. Czytało mi się ją wyśmienicie. Od razu wciągnęłam się w lekturę, a lekkie pióro autora spowodowało, że znalazłam się w innym świecie. Właśnie za to uwielbiam książki. Że dzięki nim, nie ruszając się z kanapy, możesz być wszędzie - na innym kontynencie czy nawet w kosmosie. Uwielbiam to uczucie. Tym razem jednak odwiedziłam Amerykę i Holandię, czułam zapach tulipanów oraz bąbelki szampana. Cudownie.
Książka, przez którą wybuchałam śmiechem
Na szczęście nie zabrakło tutaj zabawnych momentów. Kocham książki, w których bohaterowie znają się na żartach, ich dialogi nie są nudne i zawsze mogą mnie rozbawić, nawet w lekkim stopniu. Najśmieszniejszą postacią wydał mi się przyjaciel głównych bohaterów, a mianowicie Isaac. To ciekawa postać i mimo swej choroby, dodawał kolorów tej książce.
Książka, przez którą płakałam
Muszę się przyznać: wzruszyłam się przy niej. Chusteczek jednak nie potrzebowałam, bo to było małe wzruszenie, ale jednak. Kiedy ją czytałam, targały mną różne emocje: radość, smutek, współczucie. Czasami robiło mi się smutno, kiedy czytałam tę książkę, po prostu domyślałam się zakończenia. Współczułam bohaterom ich przykrego losu, ale jednak cieszyłam się, że Hazel poznała kogoś, kogoś tak wspaniałego jak Augustus. On nie jest zwykłym chłopakiem. Nie jest typowy. Jest niezwykle romantyczny. Używa wielu metafor, co mi się spodobało. Ogólnie Augustus mi się spodobał. Polubiłam również Hazel. Bohaterowie wydali mi się w porządku, na co w książkach głównie zwracam uwagę. To właśnie postaci albo psują powieść, albo ją ratują.
Książka, która jest wspaniała
Oficjalnie dopisuję się do listy czytelników, którzy uważają "Gwiazd naszych wina" za niesamowitą książkę. Jest po prostu cudowna. John Green miał naprawdę trudne zadanie - wcielenie się w szesnastoletnią dziewczynę, w dodatku chorą na raka to nie lada wyczyn! Jednak poradził sobie doskonale. Pierwszoosobowa narracja przybliżyła mi postać Hazel - wiedziałam dokładnie, co czuje w danej sytuacji. Książkę pochłonęłam w dość krótkim czasie, po czym zorientowałam się, że to już koniec. Koniec książki, koniec całej historii. Przez to czułam mały niedosyt - wydawało mi się, że powieść zakończyła się jakby w połowie. Było mi z tym dziwnie. Ponadto sądziłam, że pozostanie ona w mojej głowie jak najdłużej, ale tak się nie stało. Mimo tych malusieńkich wad, uważam, że jest ona godna uwagi. Historia jest jak najbardziej wspaniała. Teraz słowo "okay" nabrało dla mnie zupełnie innego znaczenia.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/07/john-green-gwiazd-naszych-wina.html
"Gwiazd naszych wina"
Wychwalana przez wiele recenzentów książka autorstwa Johna Greena w końcu musiała znaleźć się w moich rękach. Nie przepuściłabym jej tak łatwo, o nie! Naczytałam się tyle jej recenzji, które były tak pochlebne, że po prostu musiałam, m u s i a ł a m ją przeczytać. W wielu z nich była wzmianka o tym, że jest wzruszająca, że jeśli chcesz po nią...
2014-05
Nie da się przewidzieć przyszłości. Choć byśmy się jak najbardziej starali, nie mamy możliwości dokładnie wiedzieć, co zdarzy się za kilkanaście, kilkaset lat. Nie mamy nawet pojęcia, co będzie za tydzień, jutro czy nawet za pięć minut. Wiele z nas zadaje sobie pytanie: "Jak kiedyś będzie wyglądał nasz świat?" Istotne pytanie, na które jednak tak naprawdę nie możemy znaleźć odpowiedzi. Skąd mamy wiedzieć, jak zmieni się nasza Polska? Czy Ameryka nadal będzie podzielona na stany? Czy na świecie pojawią się nowe gatunki roślin, a może nawet zwierząt? Te nurtujące pytania zostawię jednak filozofom i badaczom przyszłości, a teraz zabiorę Was w podróż. W podróż do przyszłości, rzecz jasna, a dokładnie do Ameryki. Gotowi?...
Tereny dawnej Ameryki Północnej, państwo Panem. Kraj podzielony na Kapitol i dwanaście dystryktów. Okrutna władza i przedziwne zwyczaje to ich cechy charakterystyczne, szczególnie tych ostatnich, biedniejszych. Co roku odbywają się tutaj Głodowe Igrzyska - zawody na śmierć i życie, w których muszą wziąć udział chłopiec i dziewczyna pomiędzy dwunastym a osiemnastym rokiem życia z każdego dystryktu. Ten zwyczaj funkcjonuje już od wielu, wielu lat, a ma on na celu pokazanie, jak wielką władzę ma Kapitol.
Szesnastoletnia Katniss Everdeen to główna bohaterka i mieszkanka dwunastego najbiedniejszego dystryktu. Zgłasza się ona na ochotnika igrzysk, zamiast jej młodszej siostry Prim. Jakie będą dalsze losy młodej bohaterki? Czy okrucieństwo igrzysk zmieni coś w jej życiu?
"Igrzyska Śmierci" zalegały na mojej półce już szmat czasu, a ja dopiero niedawno po nie sięgnęłam. Może i wydawało by się to dziwne, ale jakoś nigdy nie miałam do tego okazji (tfu, chociaż nie, raz zaczęłam czytać, ale przerwałam, bo jak to ujęła moja Mama: "jestem jeszcze za młoda na takie książki" - no dobra, miałam wtedy ze dwanaście lat), dopiero wiadomość o filmie emitowanym w telewizji mnie ożywiła i zmotywowała mnie do przeczytania "Igrzysk". Niestety, nie zdążyłam jej skończyć przed ekranizacją, więc w tym przypadku złamałam zasadę "najpierw książka, potem film". Zawsze gdy czytam powieść, sama wyobrażam sobie bohaterów i sama wymyślam sobie, jak wyglądają. Podczas czytania "Igrzysk Śmierci" miałam jednak przed oczami Jennifer Lawrence jako Katniss i Josha Hutchersona jako Peetę, więc tym razem nie mogłam sama wykreować sobie bohaterów.
Mimo że ta książka opowiada o przyszłości, czułam, że czytam o przeszłości. Może to przez te nienaturalne igrzyska? Bardziej kojarzyły mi się z latami przeszłymi. Nie wyobrażam sobie kolejnych wieków z takimi zwyczajami ani okrucieństwem władzy - przypisałabym je raczej do np. II wojny światowej. Oprócz tego zabrakło mi trochę nowoczesnej technologii, która wraz z kolejnymi latami się rozwija. Powstaje teraz tyle różnych i przedziwnych urządzeń, których pojawienie się w tej książce nieco przybliżyłoby mi przyszłość.
Autorka wykreowała bohaterów w taki sposób, że albo ich kochasz, albo nienawidzisz. Oprócz wartkiej akcji, to właśnie postaci dodają kolorów tej książce (co zdarza się naprawdę rzadko, bo często to właśnie one psują powieść). Katniss jest głową rodziny - poluje, zdobywa pożywienie (łamiąc oczywiście wszelkie zasady) oraz nielegalnie to sprzedaje. Jest bardzo odważna, a jej postawa, gdy zgłasza się na trybuta, o czymś świadczy. Nie jest jak inne nastolatki w jej wieku - nie interesuje się ciuchami czy chłopakami. Po prostu ma za zadanie wyżywić swoją rodzinę. Innym głównym bohaterem jest Peeta Mellark. Lecz co tu dużo mówić, oprócz "team Peeta"?
Podczas czytania "Igrzysk" czułam się świetnie i zupełnie zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Dzięki narracji ze strony Katniss, mogłam poczuć się jak ona, mogłam walczyć z trybutami, mogłam znać jej myśli. Nie nudziłam się ani chwilę, bo zawsze się coś dzieje, a niespodziewane zwroty akcji powodują lekkie dreszcze oraz przyspieszenie bicia serca. Po obejrzeniu filmu wiedziałam, czego mam się spodziewać i z czym mam do czynienia, więc sceny walk nie były już dla mnie takie straszne. "Igrzysk Śmierci" nie da się tak łatwo zapomnieć. Niektóre sceny pozostają w pamięci przez dłuższy czas.
"Ta książka uzależnia" - to słowa Stephena Kinga. Zgadzam się z nimi w stu procentach. W ogóle nie mogłam się od niej oderwać, a takie książki uwielbiam i nie cierpię ich jednocześnie. Dlaczego kocham? Bo w końcu trafi mi się taka lektura, której nie zapomnę i która bardzo mi się spodoba. Dlaczego nie cierpię? Bo przez nie nie robię nic, tylko czytam, nie śpię, tylko rozmyślam i dumam nad tym, co wydarzy się dalej. A niektórych bohaterów tak polubiłam, że trudno było mi się z nimi rozstać choć na dziesięć minut.
Jeśli już czytaliście tę książkę - to świetnie. Koniecznie podzielcie się ze mną swoimi odczuciami.
Jeśli nie czytaliście tej książki - to źle. Zróbcie to szybciutko! Nawet nie wiecie, jakie cudowne książkowe dzieło Was omija! Nie zastanawiajcie się długo, tylko idźcie do biblioteki, wypożyczcie i rozkoszujcie się przygodami Katniss i Peety.
"Igrzyska Śmierci" to do tej pory najlepsza książka, którą czytałam w tym roku. Mimo swej prostoty, zawiera w sobie coś magicznego. I dlatego mnie urzekła.
Uwielbiam.
Po prostu uwielbiam.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/06/suzanne-collins-igrzyska-smierci_1.html
Nie da się przewidzieć przyszłości. Choć byśmy się jak najbardziej starali, nie mamy możliwości dokładnie wiedzieć, co zdarzy się za kilkanaście, kilkaset lat. Nie mamy nawet pojęcia, co będzie za tydzień, jutro czy nawet za pięć minut. Wiele z nas zadaje sobie pytanie: "Jak kiedyś będzie wyglądał nasz świat?" Istotne pytanie, na które jednak tak naprawdę nie możemy znaleźć...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-12-26
2013-12-28
Wszechświat, kosmos, galaktyka. Wielkie gorące słońce. Duży srebrzysty księżyc. I planety. Osiem planet, zupełnie różniących się od siebie. Dookoła gwiazdy, oddalone o kilka lat świetlnych. Niedaleko znajduje się także Droga Mleczna, a gdzieś indziej jeszcze inne cuda... Ogromny metalowy statek szybuje między gwiazdami, powoli zbliżając się do nowej planety. Ludzie żyjący na statku są bardzo cierpliwi. Żyją też tam ludzie, którzy zostali zahibernowani - osoby pochodzące z Ziemi, niezbędne w misji. Lecz cóż jeszcze skrywa statek?
Amy Martin ma siedemnaście lat i wraz z rodzicami i innymi ważnymi ludźmi bierze udział w misji, polegającej na zaludnieniu nowej planety. Zostają zamrożeni na trzysta lat, ponieważ tyle ma trwać podróż. Jednak nie wszystko jest takie kolorowe, jak się wydaje. Amy zostaje obudzona z długiego i mroźnego snu przed czasem. Okazuje się, że ktoś morduje zahibernowanych ludzi! Statek jest dowodzony przez Najstarszego - podstępnego, samolubnego i nieco tajemniczego władcę. Ale jest także Starszy - jego następca - miły i przyjazny nastolatek, zainteresowany Amy. Statek skrywa wiele tajemnic, czy bohaterka odkryje któreś z nich? I komu może ona zaufać?
"W otchłani" - książka, która znalazła się na pierwszym miejscu mojej majowej listy must have. "W otchłani" - książka polecana przez większość recenzentów i często oceniana na maksymalną liczbę w skali. "W otchłani" - książka, która od dawna mnie intrygowała. I tak oto nadszedł ten dzień, w którym w końcu zagłębiłam się w jej lekturze i ten dzień, kiedy było już po wszystkim, czyli caluteńka książka była przeze mnie przeczytana. W mojej głowie kłębi się teraz tyle emocji, wydarzeń, pytań i odpowiedzi, że nie mogę pozbierać i uporządkować moich myśli związanych z tą powieścią. Zacznijmy może od tego, że zazwyczaj nie czytuję książek o przyszłości, a tym bardziej o kosmosie (przyznam jednak, że owszem - jest to bardzo ciekawy temat, ogólnie kosmos jest dla mnie niepojęty, więc jeśli dowiem się o nim więcej rzeczy, tym lepiej). Ale "W otchłani" to co innego...
Historia jest naprawdę intrygująca. Akcja dzieje się w przyszłości - od razu można dowiedzieć się o wyobrażeniach autorki dotyczących przyszłych czasów. Początkowe wydarzenia mają miejsce na Ziemi, lecz od chwili hibernacji wszystko dzieje się na statku "Błogosławionym". W książce mamy dwóch narratorów - Amy i Starszego. Myślę, że to był dobry pomysł ze strony autorki, bo podejrzewam, że gdyby tylko jedna osoba opowiadała tą historię, lekko by nam się ona znudziła... Hej, ale co ja mówię?! A gdzież by się ona znudziła! ONA? Ta książka? Gdzie tam. Wciąga już od pierwszych stron. Jej lekkość, ten styl i idealne dobranie słów... ach, po prostu jestem zachwycona. Od dawna nie czytałam tak świetnej książki!
Bohaterowie... Bohaterowie są świetnie wykreowani. Każdy z nich ma swój charakter. Amy jest ciekawą osobą, silną i odważną. Jednak w niektórych sytuacjach brakuje jej tego charakteru, ale wcale się nie dziwię, gdyż bohaterka wiele przeżyła. Starszy to buntownik i zawsze stawia na swoim. Nie boi się konsekwencji ze swojego postępowania (czyli głównie przeciwstawiania się Najstarszemu). Jest odważny, a także czuły i empatyczny. Polubiłam również jego przyjaciela - Harleya - artystę, który jest naprawdę barwną postacią (nie tylko dlatego, że jest malarzem). Dodaje koloru i optymizmu powieści.
"Podniosłam głowę i spojrzałam na migotliwe cudeńka. Były cudowne. I migotliwe" ¹
Powieść przeczytałam migiem, a ostatnie rozdziały dosłownie pochłaniałam, nie rozstając się z książką. Wiele z nich kończyło się bardzo tajemniczo, przez co po prostu musiałam czytać dalej, nie zważając na to, która jest godzina albo ile mam obowiązków. Ale dopiero w tych ostatnich rozdziałach zaczęło dziać się tyle niesamowitych rzeczy, tyle niespodziewanych wydarzeń, których nawet się nie domyślałam. Autorka umie trzymać w napięciu, oj tak! Przez prawie czterysta stron powieści czułam ten klimat; czułam, że jestem w kosmosie, na statku, że wraz z bohaterami przeżywam nieziemskie przygody. Wiele fragmentów uznałam za zabawne, kilka razy wybuchałam śmiechem. Niektóre były bardzo poważne, przy niektórych czułam, że mam gęsią skórkę. Ale i tak przy czytaniu "W otchłani" świetnie się czułam. Czytałam jej masę recenzji, które były naprawdę pochlebne, a ja teraz się z nimi zgadzam. Przygotowałam się na wyśmienitą powieść i taką też dostałam.
Ta książka jest świetna.
Ta książka jest cudowna.
Ta książka jest n i e s a m o w i t a.
¹ Beth Revis W otchłani, str. 273 | wydawnictwo Dolnośląskie, 2012
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/12/beth-revis-w-otchani.html
Wszechświat, kosmos, galaktyka. Wielkie gorące słońce. Duży srebrzysty księżyc. I planety. Osiem planet, zupełnie różniących się od siebie. Dookoła gwiazdy, oddalone o kilka lat świetlnych. Niedaleko znajduje się także Droga Mleczna, a gdzieś indziej jeszcze inne cuda... Ogromny metalowy statek szybuje między gwiazdami, powoli zbliżając się do nowej planety. Ludzie żyjący...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-20
Nareszcie. Nareszcie sięgnęłam po drugi tom znanej chyba wszystkim serii "Pretty Little Liars". "Kłamczuchy" oceniłam jako bardzo dobrą lekturę, fabuła była świetna, bardzo mnie intrygowała, jednak zbyt duża ilość wulgaryzmów trochę mnie przerażała. Od przeczytania pierwszej części minęło sporo czasu. Początek kwietnia dwa tysiące trzynastego roku aż po środek stycznia dwa tysiące czternastego roku. Długo, prawda? I jak tu nie zapomnieć, co takiego działo się przez całą powieść, co takiego zdarzyło się głównym bohaterkom? Ale miałam serial. Tak, jeszcze wtedy mówiłam sobie, że nie, nie obejrzę serialu, dopóki nie przeczytam większości tomów. Ale jak miałam mu się nie oprzeć? Dowiedziałam się zupełnie niedawno, że emitowany jest już drugi sezon (do tego na kanale, który miałam cały czas) - szkoda tylko, że na początku zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi (nie oglądałam przecież pierwszego sezonu). Ale trochę nadrobiłam, trochę wiedziałam dzięki pierwszej części serii, a teraz jestem zachwycona serialem. Przez niego nabrałam większej ochoty na książki. Ucieszyłam się więc niezmiernie, kiedy na biurku zobaczyłam dwa kolejne tomy wypożyczone z biblioteki. Takim oto sposobem z wielką chęcią, oczekiwaniami i rozwiązaniem zagadki, kimże w końcu jest A., zaczęłam czytać i czytać i nagle odpłynęłam do świata Rosewood, do świata kłamstw i tajemnic.
A. wróciło i nadal nie wiadomo, kim jest. Czy to mężczyzna, czy kobieta? Czy to ktoś z Rosewood, czy zupełnie obcy człowiek? Aria Montgomery, Emily Fields, Hanna Marin oraz Spencer Hastings wciąż otrzymują tajemnicze pogróżki oraz wiadomości, w których wyraźnie widać, że A. zna ich sekrety - nie tylko te wspólne, ale również takie, które znała tylko Ali. No właśnie - Alison DiLaurentis nie żyje, więc ona nie może być tą tajemniczą osobą. Do tego do miasteczka wróciła pewna osoba, a mianowicie Toby Cavanaugh - przyrodni brat Jenny, za której wypadek odpowiedzialne są bohaterki. Toby zwiastuje kłopoty. Czy dziewczynom coś grozi? I czy ich przyjaźń się odbuduje?
Po przeczytaniu opisu z tyłu książki pojawiło się we mnie charakterystyczne zaintrygowanie. Po pierwsze, niewyjaśnione sprawy z pierwszego tomu w końcu się wyjaśnią (przynajmniej niektóre). No bo tyle wtedy nie zrozumiałam! Między innymi wydarzenie związane z Jenną - o co z nią chodziło? Dlaczego kiedy dziewczyny ją zobaczyły, poczuły się źle? I dlaczego jest niewidoma? Dopiero po lekturze drugiego tomu, znalazłam odpowiedzi na te pytania. Na szczęście. Po drugie, w tej książce nareszcie pojawił się Toby, na którym autorka skupia uwagę. Taaak. Toby. Oglądając serial, naprawdę się nim zauroczyłam. To jeden z takich bohaterów (płci męskiej oczywiście), który już od razu staje się ulubioną postacią. Chciałam się dowiedzieć, jak pani Shepard wykreowała go w książce. Po trzecie, była za mną dopiero pierwsza część, a czekało ich jeszcze dużo, więc nie mogłam się doczekać, kiedy przeczytam drugi i kolejne z tomów. Tak samo jak przy "Kłamczuchach" - wcale się nie zawiodłam! "Bez skazy" już od pierwszych stron czyta się wyśmienicie, a dzięki sekretom i kłamstwom z zainteresowaniem przewracałam kolejne kartki powieści. Mimo tak dużej ilości opisów (które swoją drogą były ciekawie napisane), nie mogłam się od niej oderwać. Książkę czytałam głównie wieczorami. Mimo iż ostatnio miałam niechęć na czytanie, to z wielką ochotą śledziłam zachowania głównych bohaterek i postaci drugoplanowych. Oczywiście w książce znowu pojawiła się duża ilość wulgaryzmów, ale takie pojawiają się w chyba każdej powieści młodzieżowej, prawda? Przynajmniej książce dodano charakteru i nie jest słodką powiastką o paczce przyjaciółek.
Wydanie bardzo mi się podoba. Nie tylko tej części, mówię to o każdym tomie serii "Pretty Little Liars". Chodzi mi głównie o polskie okładki - są śliczne! I o wiele bardziej ładniejsze niż te zagraniczne. Mimo swej prostoty, przyciągają uwagę. Z tyłu znajdują się obrazki, które pojawią się na okładce następnego tomu. Według mnie jest to ciekawe posunięcie, bo może akurat te rzeczy są jakimiś wskazówkami na temat A.? Chciałam jeszcze zauważyć, że książki (przynajmniej część "Bez skazy") bardzo różnią się od serialu. Chodzi mi nawet o drobnostki - kolory włosów głównych bohaterek, zdarzenia z chłopakami. A także ich przyjaźń. W serialu już na początku zaczęły się przyjaźnić na nowo, a w powieści czuły do siebie dystans. Do tego wydarzenia na końcu powieści - tego zupełnie się nie spodziewałam... To mnie trochę irytowało, ale może to dlatego, że jednocześnie i oglądam serial, i czytam książki? Być może.
"Bez skazy" przeczytałam w okamgnieniu. Historia jest niesamowita, a pomysł na fabułę naprawdę genialny. Bohaterowie - świetnie wykreowani. W zasadzie nie mam pojęcia, kogo z książki najbardziej polubiłam, bo każdy ma swoje wady i zalety. Ale w serialu zdecydowanie Hannę i Toby'ego. Nie mogę się już doczekać, aż w końcu sięgnę po trzeci tom. Reasumując, "Bez skazy" to pełna napięcia, tajemnic, a także humoru książka, która powinna zachwycić każdego. Cóż, mnie zachwyciła.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/01/sara-shepard-pretty-little-liars-bez.html
Nareszcie. Nareszcie sięgnęłam po drugi tom znanej chyba wszystkim serii "Pretty Little Liars". "Kłamczuchy" oceniłam jako bardzo dobrą lekturę, fabuła była świetna, bardzo mnie intrygowała, jednak zbyt duża ilość wulgaryzmów trochę mnie przerażała. Od przeczytania pierwszej części minęło sporo czasu. Początek kwietnia dwa tysiące trzynastego roku aż po środek stycznia dwa...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06
Pamiętam, kiedy dosłownie marzyłam o przeczytaniu "W otchłani" - pierwszej części trylogii. Pewnie słyszeliście o tym już wiele razy, gdyż niejednokrotnie wspominałam o tym na swoim blogu - czasem w komentarzach, czasem w postach, w których pisałam o moim książkowym must have. Nie pamiętam już, co mnie do niej tak bardzo zachęciło - czy recenzje, które czytałam, czy natknięcie się na nią w Empiku - nie mam pojęcia. Ale jedno wiem - okładka. "Nie ocenia się książki po okładce" - tak brzmi pewne powiedzenie. Ale może to właśnie dzięki niej, nabrałam na nią ochoty? Bardzo chciałam ją przeczytać. I w końcu nadarzyła się okazja. W grudniu 2013 roku miałam ją już za sobą. Cieszyłam się z tego niezmiernie, a potem czekała na mnie kolejna część - "Milion słońc". Ta była równie dobra. A właśnie teraz, przed chwilą, skończyłam czytać ostatni tom, zatytułowany "Cienie Ziemi". To właśnie w niej miało rozegrać się wszystko, to właśnie tutaj miałam dowiedzieć się, jak cała historia się zakończy. Można powiedzieć, że to ta książka jest za wszystko odpowiedzialna.
Wyobraź sobie, że przez całe swoje życie mieszkasz w metalowym statku kosmicznym, otoczonym ze wszystkich stron ścianami. Że nie wiesz, czym jest prawdziwe ziemskie powietrze, jak wygląda prawdziwy deszcz i słońce. Nagle pojawia się szansa na jego opuszczenie. W końcu możesz dotrzeć na normalną planetę, pełną kwiatów i innych roślin, pełną mórz i rzek, i urodzajnych ziem. Nowy dom. Jednak metalowy statek to miejsce, gdzie się urodziłeś. Gdzie mieszkałeś ze swoją rodziną i przyjaciółmi. Czy byłbyś gotów na pozostawienie tego wszystkiego? Mimo że czeka na ciebie lepsza przyszłość, prawdopodobnie w sercu znajduje się iskierka żalu i bólu. Jednak przyszedł czas na decyzję. Wydaje się, że wszyscy ludzie wybiorą nowe życie, nową planetę. Ale są też ci, którzy są przywiązani do tych metalowych ścian. I którzy boją się, co ich spotka w innym miejscu. I wcale nie chcą opuścić statku. A co ty byś zrobił?
Marzenia o opuszczeniu "Błogosławionego" nareszcie się spełniły - jego mieszkańcy mogą raz na zawsze pozostawić metalowe ściany i osiedlić się na nowej planecie. Jednak wcale nie jest tak pięknie, jak mogłoby się wydawać. Centauri-Ziemia skrywa wiele tajemnic. Czy żyją tam potwory? Czy też zabójcze rośliny? Czy zagrożą mieszkańcom statku? Amy i Starszy muszą się tego dowiedzieć. I chronić swoich ludzi ze wszystkich sił.
Kiedy piszę recenzję książki, zawsze opisuję moje odczucia. Wydaje się to proste - piszesz to, co w danej chwili czujesz. Ale gdy trafia się niesamowita powieść, która pozostawia po sobie wiele emocji, co takiego masz napisać? I tu właśnie zaczynają się schody. Nie spodziewałam się, że "Cienie Ziemi" będą zaliczać się to książek tego typu, a wiecie dlaczego? Bo na początku ta lektura po prostu mnie nudziła. Naprawdę. Przez kilka, a może nawet kilkanaście rozdziałów było nieciekawie. Nie działo się nic specjalnego, co przyśpieszyłoby bicie mojego serca, spowodowałoby dreszcze i gęsią skórkę. Myślałam już, że i w tym przypadku kolejne części serii zrobią się coraz słabsze. A tego tak bardzo nie chciałam! W pewnym jednak momencie dałam sobie spokój - po prostu zrobiłam sobie od niej przerwę. Jednak po jakimś czasie trzeba było ją dokończyć, nie mogła przecież siedzieć na półce i się kurzyć. I wiecie co? Dalej było już tylko lepiej.
Akcja nabrała tempa. I to tak wielkiego, że nie mogłam oderwać się od lektury. Poważnie. Żałowałam nawet, że zrobiłam sobie od niej przerwę, wstrzymując się od przeczytania naprawdę świetnej powieści. Na szczęście z powrotem byłam skupiona wyłącznie na książce. Na podstawie wydarzeń domyślałam się, co będzie dalej, ale autorka stworzyła coś zupełnie innego. Jednym słowem mówiąc, w tym tomie również nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji (a było ich naprawdę bardzo dużo). Podczas czytania dalszych rozdziałów moja twarz zmieniała się z przerażonej na radosną, z radosnej na przerażoną. To było naprawdę niesamowite. Jednak było też coś, co niezbyt mi się w niej spodobało, nawet już w tych kolejnych rozdziałach. A mianowicie śmierć niektórych bohaterów. Być może jest to mały spoiler, ale po przeczytaniu dwóch pierwszych tomów, trzeba być na to przygotowanym. Chociaż gdyby nie to, większość wydarzeń nie miałaby po prostu sensu. Lecz nie przypadło mi to do gustu.
Przeczytanie ostatniej części trylogii to było niesamowite przeżycie. Książka wzbudziła we mnie tyle emocji, których nie potrafię opisać. Przerażenie. Złość. Współczucie. Śmiech. Wzruszenie. Tak, wzruszenie również, chociaż to wcale nie jest żadne ckliwe romansidło. Wręcz przeciwnie - to książka o bólu i przetrwaniu. To książka pełna cierpienia. Mimo że historia jest zmyślona, mimo że to gatunek science-fiction i fantasy, to pozostanie w mojej głowie przez naprawdę długi czas. Gdy czytałam ostatnie już rozdziały, czułam coś dziwnego. Czy to przez to, że zupełnie się nie spodziewałam takiego zakończenia? Czy to przez to, że wiedziałam, że to już moje ostatnie spotkanie z Amy i Starszym? (Ja nadal liczę na kontynuację, mimo że jest to trylogia). Nie wiem. Ale wiem jedno: "Cienie Ziemi" to przecudowna książka. A cała seria jest wspaniała, naprawdę wspaniała.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/07/beth-revis-cienie-ziemi.html
Pamiętam, kiedy dosłownie marzyłam o przeczytaniu "W otchłani" - pierwszej części trylogii. Pewnie słyszeliście o tym już wiele razy, gdyż niejednokrotnie wspominałam o tym na swoim blogu - czasem w komentarzach, czasem w postach, w których pisałam o moim książkowym must have. Nie pamiętam już, co mnie do niej tak bardzo zachęciło - czy recenzje, które czytałam, czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-01
To już moje drugie spotkanie z twórczością Beth Revis. Pierwsze wypadło znakomicie. Czytając "W otchłani", czułam się świetnie, co z pewnością już wiecie. Po jej skończeniu wprost nie mogłam się doczekać lektury drugiego tomu pod tytułem "Milion Słońc". Chciałam szybciutko poznać kolejne losy bohaterów i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w końcu wylądują na Centauri-Ziemię? Zabrałam się do czytania, ponownie wyruszyłam w podróż w kosmos, by odkryć kolejne zagadki i tajemnice.
Na statku wszystko idzie jak po maśle - dyktator został obalony, wiadomo już, kto stał za morderstwami zamrożonych, zaprzestano produkcji fidusa. Jednak... wcale nie jest tak kolorowo. Załoga skrywa tajemnicę, przez co powstaje bunt wśród żywicieli. Do tego jeden z uczestników wyprawy zostawił bardzo tajemnicze wskazówki, które Amy zamierza rozwiązać. Starszy zostaje przywódcą, jednak czy jest do tego gotowy? I jeszcze jedno zasadnicze pytanie: czy mieszkańcy "Błogosławionego" wreszcie dotrą na nową planetę?
Brzmi tajemniczo, prawda? Dla mnie cała książka jest tajemnicza. Nigdy nie wiadomo, czego dowiemy się na kolejnej stronie - niespodziewanie następuje zwrot akcji. Czytało mi się ją sprawnie i naprawdę wspaniale. W drugim tomie poznajemy nowych bohaterów, głównie sterników. Moje odczucia do głównych postaci się nie zmieniły, chociaż czasami irytowała mnie Amy. Często zachowywała się oschle i udawała niedostępną szczególnie wobec Starszego. Chciałam, by byli razem. Jednak wątek miłosny nie odgrywa tutaj głównej roli. Wręcz przeciwnie - pojawia się on rzadko. Moim zdaniem jest to dobry pomysł; autorka skupia się na rozwiązywaniu zagadek i tajemnic oraz na problemach bohaterów. Częste wątki miłosne tylko by pogarszały powieść, która w okamgnieniu stałaby się kolejnym romansidłem, a nie fantastycznym kryminałem z nutą grozy. Owszem - Starszego i Amy łączy uczucie, o którym możemy od czasu do czasy przeczytać, jednak nie jest ono co rusz wspominane. W tej części jednak znalazłam wady. Tym razem nie spodobała mi się okładka. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie te postaci na niej. Trochę inaczej wyobrażałam sobie Amy i Starszego. Zdecydowanie wolałabym oryginalną, zagraniczną okładkę. Do tego liczne morderstwa bohaterów - niektórych było mi szkoda. Ale gdyby nie zbrodnie, połowa fabuły po prostu nie miałaby sensu. Na tym kończą się wady - całe szczęście!
Reasumując - cudowna książka. Autorka jest naprawdę utalentowana - potrafi trzymać w napięciu, świetnie wykreowała bohaterów, którzy dodają kolorów tej powieści. Odkryłam nowe tajemnice, jednak ich kolejna porcja jeszcze na mnie czeka. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a załoga dotrze na nową Ziemię, co ich spotka? Czy coś na nich czyha? Mam nadzieję, że na nurtujące mnie pytania znajdę szybko odpowiedź w trzecim tomie, na który jednak będę musiała jeszcze trochę poczekać. Cóż, uważam, że warto być cierpliwym, gdyż na pewno będzie obiecująco. Jeśli jeszcze nie zaczęliście swojej przygody z trylogią "W otchłani", zmieńcie to, a na pewno nie pożałujecie! Nie jestem wielką fanką gatunku science-fiction, ale dwa pierwsze tomy serii przypadły mi do gustu. Polecam!
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/03/beth-revis-milion-sonc.html
To już moje drugie spotkanie z twórczością Beth Revis. Pierwsze wypadło znakomicie. Czytając "W otchłani", czułam się świetnie, co z pewnością już wiecie. Po jej skończeniu wprost nie mogłam się doczekać lektury drugiego tomu pod tytułem "Milion Słońc". Chciałam szybciutko poznać kolejne losy bohaterów i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w końcu wylądują na...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06
Trylogia "Igrzysk śmierci" odniosła niesamowity sukces. W okamgnieniu stała się bestsellerem, a dzięki ekranizacji zyskała jeszcze więcej czytelników oraz fanów. Myślę, że tylko nieliczni nie sięgnęli jeszcze po tę serię. Opinie o "Igrzyskach", które niegdyś czytałam, mówiły, że jest to niesamowita książka, a kolejne części są jeszcze lepsze. Dwa pierwsze tomy mam już za sobą. Czytałam je dość dawno, lecz jeszcze wiele pamiętam. Skończywszy czytać "Igrzyska śmierci", wiedziałam, że czeka mnie jeszcze więcej przygód z bohaterami trylogii. I nie mogłam się doczekać, kiedy zagłębie się w lekturze drugiego tomu. Jednak co dokładnie sprawia, że tyle osób pokochało tę trylogię?
Odpowiedź na powyższe pytanie jest prosta. Sama fabuła potrafi wzbudzić zainteresowanie u czytelnika. W "W pierścieniu ognia" losy Katniss i Peety wydają się być jeszcze ciekawsze niż w poprzedniej części.
Zwycięzcy Głodowych Igrzysk muszą teraz zmierzyć się z Turnée Zwycięzców - jest to trudne zadanie, gdyż odwiedzają wszystkie dystrykty. Ich mieszkańcy zaczynają się buntować i wszczynać powstania. Katniss natychmiast staje się symbolem buntu - nie podoba to się jednak prezydentowi.
Jak widzicie, treść wydaje się naprawdę interesująca i możemy tylko się domyślać, jak potoczą się ich dalsze losy.
Lubię książki za to, że dzięki nim w ciągu kilku sekund mogę znaleźć się w zupełnie innym świecie. "W pierścieniu ognia" zabrało mnie w przyszłość - na tereny dzisiejszej Ameryki. Jestem pod wrażeniem tego, że autorka ma takie wyobrażenia o przyszłości. Nie chciałabym mieszkać w państwie jakie jest Panem - w kraju okrutnych władz i okrutnych obyczajów. Głodowe Igrzyska są naprawdę strasznym zwyczajem.
Co jeszcze sprawia, że "W pierścieniu ognia" zasługuje na uwagę? W tym tomie pojawiają się nowi bohaterowie, których z łatwością można polubić (lub nie - to już zależy od Was). Tę książkę przeczytałam dużo wcześniej niż przed obejrzeniem filmu, więc nie wiedziałam, jak wyglądają aktorzy, którzy odgrywali rolę nowych postaci. Dzięki temu sama mogłam wykreować sobie ich wygląd. Kiedy jestem już przy jej ekranizacji, dodam o niej parę słów. Film obejrzałam dwa razy (w sumie tak samo jak "Igrzyska śmierci") i bardzo mi się spodobała. Naprawdę, ekranizacja godna podziwu. Ostatnie sceny - bomba! Teraz przejdę do tego, jak bardzo mnie ta książka wciągnęła. Czytając ją, zapomniałam o całym świecie. Nie wiem nawet, czy jest jakaś powieść, którą przeczytałam w tak ekspresowym tempie.
Trylogia napisana przez Suzanne Collins coś w sobie ma. Coś, co trzyma w napięciu do ostatniej chwili; coś, co czasami zmienia cały bieg wydarzeń. Książkę czytało mi się naprawdę świetnie. Czeka na mnie jeszcze "Kosogłos" - ostatni już tom serii. Mam nadzieję, że będzie on równie dobry jak poprzednie części. Czytałam w komentarzach, że jest on najlepszy z całej trójki. A czy taki naprawdę będzie, dowiem się pewnie za jakiś czas.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2015/01/suzanne-collins-w-pierscieniu-ognia.html
Trylogia "Igrzysk śmierci" odniosła niesamowity sukces. W okamgnieniu stała się bestsellerem, a dzięki ekranizacji zyskała jeszcze więcej czytelników oraz fanów. Myślę, że tylko nieliczni nie sięgnęli jeszcze po tę serię. Opinie o "Igrzyskach", które niegdyś czytałam, mówiły, że jest to niesamowita książka, a kolejne części są jeszcze lepsze. Dwa pierwsze tomy mam już za...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-12-30
Ja, jako kibicka kochająca siatkówkę, muszę mieć wszystko, co z nią związane. Kiedy zobaczę, np. plakat z jakimś siatkarzem, czy czymś związanym z tym sportem, w gazecie, od razu lecę do sklepu i ją kupuję. Podobnie było z biografią Andrei Anastasiego. Ucieszyłam się niezmiernie, kiedy dowiedziałam się, że wydana została biografia tego trenera. Dosłownie skakałam z radości :) Oczywiście, same posiadanie "gadżetów" związanych z siatkówką nie świadczy o tym, że owy sport jest moim ulubionym. Gdy wiem, że zaraz odbędzie się mecz moich ulubionych drużyn, od razu humor mi się poprawia i ze zniecierpliwieniem nie mogę się doczekać, kiedy w końcu rozpocznie się mecz. Ja największą sympatią darzę Asseco Resovię Rzeszów i to właśnie temu klubowi kibicuję najgoręcej. Ale ja tu o drużynach i meczach, a czas napisać recenzję biografii trenera.
Andrea Anastasi aktualnie jest selekcjonerem reprezentacji Polski w siatkówce mężczyzn. Trenował też między innymi Hiszpanię i Włochy. Jednak zanim został trenerem, czekało go wiele lat ciężkiej pracy. Został siatkarzem, grał najpierw w małych klubach, a następnie zadebiutował we włoskiej reprezentacji. Wraz ze swoimi reprezentacjami zdobył wiele sukcesów. Niedawno rozpoczął przygodę z trenowaniem polskich siatkarzy. Podczas gdy on piastował "urząd" trenera, reprezentacja zdobyła wiele miejsc na podium, między innymi drugie miejsce na Pucharze Świata w Japonii w 2011r., czy pierwsze miejsce na Lidze Światowej w 2012 roku.
Autor biografii opisał nie tylko "siatkarskie" życie Andrei, ale też jego sprawy osobiste. Dowiemy się również, dlaczego Andrea Anastasi tak bardzo kocha siatkówkę oraz... tenis. Adelio Pistelli napisał nie tylko o nim, ale też co nieco o jego rodzinie.
Ogólnie, wydanie tej biografii jest bardzo ciekawe i przyjemne dla oka. Format jest dość nietypowy, ale dość wygodny :) W środku książki, oprócz tekstu, znajdziemy mnóstwo kolorowych zdjęć, nie tylko tych współczesnych Andrei, ale też z jego dzieciństwa i z nie tak dawnych lat. Oprócz fotografii znajdą się także skany różnych dokumentów i pamiątek związane z Andreą Anastasim, które kolekcjonował jego ojciec. Książka jest też pełna cytatów i wypowiedzi różnych ludzi. Bardzo podoba mi się ta biografia, ponieważ jest interesująco wydana i dlatego, że traktuje o kimś związanym z siatkówką - moim ulubionym sportem. Jestem też ciekawa, czy jeszcze kiedyś zostaną wydane jakieś inne biografie o siatkarzach.
Myślę, że nie tylko kibice siatkówki znajdą tu coś dla siebie. Nie tylko im spodoba się ta biografia :)
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2012/12/adelio-pistelli-anastasi-krasnal-ktory_30.html
Ja, jako kibicka kochająca siatkówkę, muszę mieć wszystko, co z nią związane. Kiedy zobaczę, np. plakat z jakimś siatkarzem, czy czymś związanym z tym sportem, w gazecie, od razu lecę do sklepu i ją kupuję. Podobnie było z biografią Andrei Anastasiego. Ucieszyłam się niezmiernie, kiedy dowiedziałam się, że wydana została biografia tego trenera. Dosłownie skakałam z radości...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-05-17
Pamiętacie książkę "Zwierzaki świata" Martyny Wojciechowskiej? Tym razem autorka zabiera nas w dziecięcy świat, świat dziecięcej kultury. Podobnie jak w "Zwierzakach..." zamieszczonych jest pięć prawdziwych historii, tyle tylko, iż są one o dzieciach. Spotkamy tutaj Zuzu, pasterza z plemienia Himba, Lien, która wraz z rodziną mieszka na pływającej po rzece tratwie, Matina, którą wszyscy uważają za boginię, Mebratu, pucybuta, marzącego o zostaniu najlepszym biegaczem oraz Mali - małą dziewczynkę, chcącą zostać... żyrafą. Intrygujące, prawda? I tak właśnie jest!
Dziecko, czytające tę książkę, pozna życie swoich rówieśników, mieszkających w innych krajach. Bo przecież są różne kultury, które warto poznać. Martyna Wojciechowska, w "Dzieciakach świata", przybliży nam świat.
Każdy z bohaterów jest wyjątkowy, a przede wszystkim różni się od nas. Większość nawet nie wie, co to jest komputer, czy też wata cukrowa. Potrafią cieszyć się nawet z kawałka tasiemki i gumy - dzięki tym przedmiotom umieją stworzyć zabawkę. Współczesne dzieci mają wiele nowoczesnych rzeczy - tablety, telefony komórkowe - ale czy to zastąpi im prawdziwe zabawki i radość dzieciństwa? Być może warto brać przykład z dzieci z tej książki, które wiedzą, że trzeba oszczędzać wodę, bo potrzebna jest ona do picia, że z kawałka patyka można stworzyć świetną zabawkę... Każdy rozdział uczy czegoś, np. że warto pomagać, oszczędzać, przyznawać się do winy. Po każdej historii są tematy do rozmowy przygotowane przez psycholog Dominikę Słomińską.
Jakie są moje wrażenia z lektury? Po części współczułam niektórym dzieciom, bohaterom tej książki, że mieszkają w tak biednych warunkach. Gdy zaś czytałam o "żywej bogini", również jej współczułam, ale dlatego, że w tak młodym wieku zabrali ją od rodziców, musi być poważna, nie może się bawić ani rozmawiać z nikim oprócz nauczyciela i opiekunki... Ale według mnie trochę głupia była zabawa "Zrób się na bóstwo", gdzie napisane jest, by domalować sobie trzecie oko i zrobić się na "Kumari".
I znów wydanie jest niczego sobie. Mnóstwo kolorowych obrazków oraz zdjęć przykuwa wzrok. To z pewnością zachęci młodego czytelnika do sięgnięcia po tę lekturę. A ciekawostki na temat przeróżnych rzeczy na pewno przydadzą się w szkole, i może dzięki temu dziecko zabłyśnie. Jak już pisałam w recenzji Zwierzaków świata, po tę serię może sięgnąć nie tylko młody czytelnik, ale także ten starszy. Zresztą, z tyłu okładki napisane jest:
"Książka przeznaczona dla Dzieci od lat 3 do 103 :-)"
Dzieciaki świata to interesująca książka. Przybliży Wam świat (oczywiście widziany oczami dziecka), który skrywa różne tajemnice.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/05/martyna-wojciechowska-dzieciaki-swiata.html
Pamiętacie książkę "Zwierzaki świata" Martyny Wojciechowskiej? Tym razem autorka zabiera nas w dziecięcy świat, świat dziecięcej kultury. Podobnie jak w "Zwierzakach..." zamieszczonych jest pięć prawdziwych historii, tyle tylko, iż są one o dzieciach. Spotkamy tutaj Zuzu, pasterza z plemienia Himba, Lien, która wraz z rodziną mieszka na pływającej po rzece tratwie, Matina,...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-06-18
Sport jest jednym z moich zainteresowań. Najbardziej cenię siatkówkę, później jest karate, na którego treningi uczęszczam, a na trzecim miejscu swojego rankingu ulubionych sportów umieściłam piłkę nożną. Lubię pooglądać sobie mecze w TV, jednak w nogę niestety grać nie umiem. A chciałabym się nauczyć, bo przecież jest to chyba najpopularniejszy sport na świecie. Tak przynajmniej ja uważam. :P A więc, żeby nauczyć się i teorii, i praktyki, potrzeba między innymi dobrych poradników oraz podręczników. Ja bardzo lubię takie, które nie są nudne i zarazem napisane zostały z humorem. W czasie, gdy było EURO 2012, natknęłam się na pewną publikację, która jest po części takowym poradnikiem - głównie skierowanym do kobiet. Cóż to takiego? Pozycja ta nosi tytuł: "Futbologika... czyli jak zrozumieć i pokochać piłkę nożną". Już po przeczytaniu tytułu można przypuszczać, o czym ona będzie.
Już widzę, jak niektórzy myślą: "Oho, jasne, to na pewno i tak będzie skomplikowanie!" albo otwierając książkę na jakiejś tam stronie, jeszcze jej nie przeczytawszy: "Ło jeny, a co to jest?!". Nie, nie, nie! Wyrzucajmy te myśli z głowy! To wcale nie jest takie skomplikowane, jakby się wydawało. "Futbologika..." została stworzona z myślą właśnie o ludziach, którzy nie ogarniają nic kompletnie na temat nożnej. W książce znajdziemy wiele ciekawych faktów na temat tego sportu. A tak dokładniej - wyjaśnienia piłkarskich terminów, jak na przykład znaczenie spalonego, rzutu karnego i tym podobnych. Do tego jest wiele barwnych zdjęć oraz ilustracji, dzięki czemu publikacja zyskuje charakter. Jak już wyżej napisałam - książka jest adresowana głównie dla kobiet. Musi być ciekawie, kolorowo oraz zabawnie, prawda? A do tego "Futbologika..." została napisana jednocześnie w dwóch językach - polskim oraz angielskim, o! Chodzi o to, że po jednej stronie tekst jest po polsku, a ten sam tuż obok po angielsku. To według mnie bardzo dobrze, bo można i podszlifować swój angielski! Oprócz tego nie zabraknie tutaj humoru! Przy niektórych momentach dosłownie ryczałam ze śmiechu, hahaha :D Dowiedziałam się kilku nowych faktów, o których w ogóle nie miałam pojęcia. A na końcu są zdjęcia i parę słówek o futbolowych ciachach. ;)
Jeśli coś wiecie, ale chcecie pogłębić swoją wiedzę na temat piłki nożnej lub wręcz przeciwnie - nie wiecie nic na jej temat, koniecznie sięgnijcie po tę publikację! Pełno tam ciekawostek, dzięki którym, Wy, kobiety, możecie zabłyszczeć swoją wiedzą podczas oglądania meczu z grupą znajomych! A może nawet pokochacie piłkę nożną?
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/04/futbologika-czyli-jak-zrozumiec-i.html
Sport jest jednym z moich zainteresowań. Najbardziej cenię siatkówkę, później jest karate, na którego treningi uczęszczam, a na trzecim miejscu swojego rankingu ulubionych sportów umieściłam piłkę nożną. Lubię pooglądać sobie mecze w TV, jednak w nogę niestety grać nie umiem. A chciałabym się nauczyć, bo przecież jest to chyba najpopularniejszy sport na świecie. Tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-02-16
Podróże to zajęcie bardzo interesujące, a przy okazji rozwijające. Co zatem można powiedzieć o... podróżach w czasie? Po pierwsze - jak na razie nie mamy możliwości ich "wypróbowania" (no chyba że w snach czy wyobraźni). Po drugie - gdyby jednak istniały na pewno byłyby fascynujące oraz o wiele bardziej ciekawsze niż te normalne. Ale... Zastanówmy się, czy to naprawdę byłoby takie świetne? I bezpieczne? Poznajcie główną bohaterkę powieści "Godzina pąsowej róży", która trafia do czasów XIX wieku...
Anda Szemiot - zwyczajna czternastolatka, uczęszczająca do liceum. No właśnie - czy aby na pewno zwyczajna? Pewnego dnia podczas przekręcania godziny w zegarze (aby dowiedzieć się dlaczego bohaterka to zrobiła, zajrzyjcie po prostu do książki :)) Anda cofa się w czasie, prosto w XIX wiek, a dokładnie do 1880 roku. Choć życie w tych latach na pozór wydaje się takie proste, wcale takie nie jest. Nie ma elektryczności, telewizji czy radia również. Trzeba zachowywać się tak, aby inni ludzie i sąsiedzi o tobie nie plotkowali... Czy Anda sobie poradzi?
Nie pierwszy już raz mam styczność z twórczością autorki "Godziny pąsowej róży". Bowiem w drugiej czy trzeciej klasie podstawówki czytałam powieść Marii Krüger - "Karolcia", którą miło wspominam. Wracając do recenzowanej przeze mnie książki - akcja powieści rozgrywa się w kilku czasach - tych, w których żyje Anda, tych w 1880 roku oraz w 1900 roku. Narracja jest trzecioosobowa; narrator opowiada o dziejach Andy w teraźniejszości i przeszłości. Raczej wszyscy bohaterowie wydali mi się sympatyczni. Anda rozśmieszała mnie (ale w pozytywnym sensie), ponieważ miała poczucie humoru. Książka napisana została w czasie teraźniejszym - nie przepadam zbytnio za takimi powieściami, ponieważ mnie to trochę irytuje, tak jakoś :P
Książka podzielona jest na rozdziały - dosyć długie. Przed każdym z rozdziałów umieszczony jest kadr z filmu na podstawie tej powieści. Po jej przeczytaniu mam ochotę obejrzeć ten film, aby między innymi dowiedzieć się, czy jest równie ciekawy jak książka. Na kilku stronach, gdzie jest treść, głównie po bokach, są również rysunki - ale takie rysunki, które przedstawiają na przykład lokomotywę czy buta. Okładka jest w twardej oprawie, na niej również umieszczony jest kadr z tego filmu - przedstawia on naszą główną bohaterkę oraz jej cioteczną babkę - Eleonorę.
Powieść szybko się czyta, a to dzięki zabawnym wydarzeniom, wartkiej akcji oraz intrygującej fabule. Podczas czytania tej książki byłam bardzo ciekawa, czy Andzie uda się wrócić do jej prawdziwego domu. No ale jest też parę wad. Między innymi to, że niektóre rozdziały tak bardzo się dłużyły, że czasami miałam ochotę ich nie czytać. Bo bardzo chciałam w końcu dowiedzieć się, czy Anda powróci do teraźniejszości, czy też nie. A właśnie niektóre momenty były nieciekawe i chwilami bardzo się nudziłam. Inną rzeczą jest to, że podczas "pobytu" głównej bohaterki wiele osób mówiło starym językiem. No, to dość oczywiste - przecież w wieku XIX używano starych słów. Ale nie przywykłam do takiego języka i trudno mi było "przestawić" się na niego.
Moim zdaniem warto sięgnąć po tę książkę. Ja zazwyczaj nie czytuję literatury polskiej, ponieważ książki te... szybko mnie nudzą. Istnieje jednak wiele polskich lektur, które według mnie zasługują na uwagę. Do grupy tych książek można właśnie zaliczyć "Godzinę pąsowej róży". Gdzieś już wcześniej słyszałam o tym tytule, jednak dopiero niedawno sięgnęłam po tę powieść. I nie żałuję, bowiem według mnie jest to świetna książka, którą myślę, że powinien przeczytać każdy. Chciałabym, żeby ta pozycja została moją lekturą szkolną; nie wiem jak z tym jest w innych szkołach, ale w mojej tej książki nie omawiamy. Niestety.
"Godzina pąsowej róży" to pełna humoru publikacja, którą gorąco Wam polecam!
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/02/maria-kruger-godzina-pasowej-rozy.html
Podróże to zajęcie bardzo interesujące, a przy okazji rozwijające. Co zatem można powiedzieć o... podróżach w czasie? Po pierwsze - jak na razie nie mamy możliwości ich "wypróbowania" (no chyba że w snach czy wyobraźni). Po drugie - gdyby jednak istniały na pewno byłyby fascynujące oraz o wiele bardziej ciekawsze niż te normalne. Ale... Zastanówmy się, czy to naprawdę...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-21
Książki o wakacyjnych podróżach, przygodach i przeżyciach są idealne na wakacje. Nic w tym dziwnego, po przeczytaniu takich powieści aż chce się jechać w nieznane, tam, gdzie bohater miał okazję spędzić wymarzone chwile. Czy wakacje we Włoszech albo Grecji nie brzmią pięknie? Słońce, ciepłe morze oraz piękna plaża - to coś, co chyba każdemu by się spodobało. Długie dni, wieczorne przyjęcia, imprezy... Takie momenty zapamiętuje się na długo.
Ale czy każdy uwielbia takie wakacje? Z dala od rodzinnego domu, przyjaciół (chyba, że jedzie się z nimi) i czasami stałego dostępu do elektroniki. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że to absurd - kto by nie chciał odpocząć na plaży, podziwiając niesamowite krajobrazy?
Colbie Cavendish jedzie do Grecji, na małą wyspę Tinos. Nie dlatego, że chciała. Jedzie z przymusu. Jej rodzice się rozwodzą i zaplanowali, że dziewczyna spędzi całe wakacje u swojej zwariowanej ciotki. Bohaterka jest załamana, sądziła, że jej wymarzone lato głównie składać się będzie z imprez i spotkań z nową przyjaciółką i popularnym chłopakiem w szkole. Zapowiadają się najgorsze wakacje w jej życiu! A może... nie będzie aż tak źle?
Alyson Noël znam głównie z powieści fantasy. Znam - ale żadnej nie czytałam. Po tym, jak dowiedziałam się, że "Greckie wakacje" napisała właśnie ta autorka, z jednej strony zdziwiłam się, ale z drugiej byłam naprawdę zaintrygowana. Ciekawiło mnie to, czy spisała się ze zwykłą, obyczajową historią dla młodzieży tak jak z serią "Nieśmiertelni" (bo ten cykl ma wiele pozytywnych opinii, prawda?). I wiecie co? Spisała się, i to jak!
Zacznę od tego, że choć treść wydaje się banalna, to i tak historia została świetnie napisana! Opisów jest wiele, ale wcale nie nudziłam się przy ich czytaniu (tak jak to czasami bywa). Narracja jest pierwszoosobowa, wszystko opowiada oczywiście główna bohaterka, czyli Colbie. Dzięki temu, że użyto młodzieżowego języku, "Greckie wakacje" przeczytałam szybko. Alyson Noël pisze bardzo ciekawie, z humorem, przez co książka bardzo mi się spodobała. Intrygujących wydarzeń tutaj nie brakuje, często akcja nabiera tempa. Grecka codzienność przedstawiona jest w interesujący sposób - widać, że autorka musiała mieć styczność z tym krajem.
Co do bohaterów - Colbie wydała mi się miłą osobą, aczkolwiek irytowało mnie te jej ciągłe narzekanie na Tinos i wszystkie inne rzeczy. Owszem - też nie cieszyłabym się z tego, że ktoś wysyła mnie na wakacje i to do takiego miejsca, w którym nie chciałabym przebywać, ale przecież nie może być aż tak źle! Główna bohaterka dała się mnie we znaki szczególnie w 3/4 powieści - gdy już nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Ale nie będę Wam wszystkiego zdradzała, co to, to nie! Jest jeszcze Janis (o nim również nie będę za dużo pisać), którego chyba dopiszę do listy ulubionych bohaterów. Płci męskiej, oczywiście.
Jeżeli miałabym opisać w kilku słowach "Greckie wakacje", napisałabym, że to powieść lekka, na pozór infantylna, ale jakże ciekawa! Ogólnie książka bardzo mi się spodobała, dlatego Wam ją polecam. Przeczytajcie ją nie tylko podczas wakacji!
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/08/alyson-noel-greckie-wakacje.html
Książki o wakacyjnych podróżach, przygodach i przeżyciach są idealne na wakacje. Nic w tym dziwnego, po przeczytaniu takich powieści aż chce się jechać w nieznane, tam, gdzie bohater miał okazję spędzić wymarzone chwile. Czy wakacje we Włoszech albo Grecji nie brzmią pięknie? Słońce, ciepłe morze oraz piękna plaża - to coś, co chyba każdemu by się spodobało. Długie dni,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03-16
Wielkimi krokami zbliża się wiosna, a za nią lato. Będzie to zatem idealny czas na przygotowywanie pikników oraz wyprawy kempingowe. Warto spędzić ten wolny czas z rodziną oraz ze znajomymi. Podczas takich spotkań poza dobrą atmosferą, nie może też zabraknąć... dobrego jedzenia ;) Jakie smakołyki należy przygotować na przyjęcie organizowane na świeżym powietrzu, tak, aby było przyjemnie wspominane przez dłuższy czas? Macie z tym pewien kłopot? Nie przejmujcie się! Oto przed Wami nowo wydana publikacja, po przeczytaniu której nie będziecie się martwić, czy na imprezę na plaży podać szaszłyki czy też raczej zwykłą sałatkę. Zapraszam więc do lektury!
"Kempingowa książka kucharska..." została podzielona na cztery rozdziały, a mianowicie: "Krótkie wypady", "Na plaży", "Na wsi" oraz "Imprezy i przyjęcia". W każdym z nich znajdują się rady od autorów, jadłospisy (dla dzieci młodszych, starszych, jak i dla wegetarian), listy zakupów oraz mnóstwo przepisów. Wszystko zostało jasno i dokładnie wyjaśnione, tak że nawet ten, który nigdy nie miał styczności z gotowaniem, na pewno poradziłby sobie z przyrządzeniem tak wyśmienitych potraw. :) Znajdziemy przepisy na proste dania, jak i na te, które wydają się dość skomplikowane i brzmią bardzo dostojnie. Oprócz rozdziałów, na początku znajduje się wprowadzenie, w którym autorzy dają nam różne wskazówki na temat gotowania na świeżym powietrzu, co należy ze sobą wziąć na takie wypady oraz umieścili tu wiele innych przydatnych informacji. Jeśli nie wiemy, za co najpierw się wziąć, jakie rzeczy przygotować na początku - wystarczy sięgnąć po tę książkę, a nie będziemy mieć już takich problemów.
Wydanie tej publikacji bardzo mi się podoba. Twardy papier (pewnie specjalnie, by był odporny na zniszczenia spowodowane pichceniem przy książce otwartej na dowolnej stronie ;)), przejrzysty tekst, ładna oprawa graficzna. Wewnątrz znajduje się wiele zdjęć potraw, od których już na sam widok ślinka cieknie. :) Przy pierwszym spojrzeniu na te fotografie od razu wymykało mi się tak zwane "mmm!", bo, przyznam szczerze, lubię jeść. :D Format tej książki kucharskiej nie jest duży. To dobrze, ponieważ dzięki temu zmieści się on w plecaku czy torbie. W każdej więc chwili można go wyciągnąć i stosować się wskazówek dotyczących przygotowywania jedzenia. "Kempingowa książka kucharska..." to niezbędny kulinarny poradnik, który należy wziąć ze sobą na każdy kemping bądź inne przyjęcie na zewnątrz!
Jedzenie na świeżym powietrzu to czysta przyjemność. Czy jest ktoś kto nie przepada za tą atmosferą, gdy choć nadchodzi wieczór, nadal jest jasno, w ogrodzie stoi wielki zastawiony stół, pełen smakołyków, a naokoło niego siedzi rodzina i znajomi, wesoło rozmawiając? Możliwe, że jest taki osobnik, ale gdyby tego spróbował, może zmieniłby zdanie. :) Ja osobiście lubię takie przyjęcia, choć na kempingi nie jeżdżę, ale jeśli chodzi o taką imprezę w ogrodzie czy na plaży - to czemu nie? Wtedy jest bardzo miło. Gdy na wakacjach pojadę na plażę albo gdzieś indziej, na pewno wypróbuję przepisy z tej publikacji! "Kempingowa książka kucharska..." przyda się każdemu, kto chce zorganizować takie spotkanie na łonie natury. Nie dość, że jest tam wiele interesujących przepisów, to jeszcze książka ma w sobie pewną oryginalność, jeśli chodzi o wszelkie kulinarne pozycje. Powiem Wam, że kiedy po raz pierwszy otworzyłam tę książkę kucharską, zapachniało mi tymiankiem! Aż zatęskniłam za wiosną oraz latem! Szkoda, że na dworze tyle śniegu, aż po kolana. :(
Jeśli planujecie wiosenny bądź letni wypad na kemping, nie zapomnijcie wziąć ze sobą "Kempingowej książki kucharskiej"! To bardzo ciekawa publikacja, po którą warto sięgnąć!
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/03/tiff-i-jim-easton-kempingowa-ksiazka.html
Wielkimi krokami zbliża się wiosna, a za nią lato. Będzie to zatem idealny czas na przygotowywanie pikników oraz wyprawy kempingowe. Warto spędzić ten wolny czas z rodziną oraz ze znajomymi. Podczas takich spotkań poza dobrą atmosferą, nie może też zabraknąć... dobrego jedzenia ;) Jakie smakołyki należy przygotować na przyjęcie organizowane na świeżym powietrzu, tak, aby...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-05-02
2012-05-12
2012-04-08
Czym tak naprawdę jest miłość? Czy zawsze to prawdziwe uczucie, czy też niekoniecznie? Najczęściej niestety zauważamy, że to drugie, ale większość twierdzi, że miłość jest przyjemnym uczuciem. Wielu ludzi jest zakochanych, ale czasami trafiają się tacy, którzy nie chcą kochać. Lub po prostu nie potrafią...
Poznajemy Leo - szesnastolatka lubiącego piłkę nożną (jak prawie każdy chłopak), grającego na gitarze z gęstą fryzurą niczym lwią grzywą - bez powodu nastolatek ma takie imię. Jest też świeżutko zakochany po uszy w przepięknej Beatrice. Dziewczyna ta ma ognistorude włosy, piękne zielone oczy... I to właśnie chłopakowi się w niej podoba. Leo ma także przyjaciółkę - Silvię, ale nic więcej do niej nie czuje. Przyjaźń jest błękitem. Jak niebo czy morze. A Beatrice to czerwień. Czerwień jak krew. Czerwień jak miłość...
Leo nienawidzi bieli. Kojarzy mu się z niczym - z ciszą, a ciszy też nie lubi. Chłopak woli kolor czerwony, który kojarzy się z jego ukochaną Beatrice, z marzeniami i miłością.
Ale nagle pojawia się choroba, która sprawia, że całe życie Leo staje do góry nogami. Chłopak traci wiarę w Boga, a wszystko, co do tej pory sprawiało mu przyjemność przestało mu się podobać... Co stanie się dalej? Czy Leo nie straci wiary w siebie i poradzi sobie z narastającymi problemami?
Po raz pierwszy sięgam po literaturę włoską. I nareszcie w moje ręce wpadła niesamowita książka. Nie żadna tam o wampirach, potworach i siłach nadprzyrodzonych. Trafiła mi się powieść o prawdziwym życiu. O codziennych sprawach zwykłych ludzi, o różnych nieszczęściach i chorobach. Ale też o przyjemnościach - spotkaniach z przyjaciółmi, ulubionych zajęciach. Włoską codzienność poznajemy z perspektywy szesnastoletniego chłopca. Dowiadujemy się, jakie są jego odczucia związane z różnymi sprawami, jak sobie radzi w życiu oraz jak opowiada o... miłości. No właśnie - byłam zaskoczona tym, w jaki sposób chłopiec w wieku szesnastu lat może opisywać to uczucie. Ale z Leonarda jest też niezły gagatek - ma niewyparzony język, bezczelnie odnosi się do nauczycieli... Jednak jest coś (a może raczej ktoś), dzięki czemu Leo staje się spokojniejszy i bardziej przykłada się do nauki. Jedyne, co mnie denerwowało w zachowaniu szesnastolatka to to, że kompletnie bez szacunku odnosił się do Boga. Że w Go nie wierzy, że Go nienawidzi. Irytowało mnie to.
W książce znajdują się momenty z humorem - gdy na przykład Leo opowiada nam o szkole i nauczycielach. Ale większość jest wzruszająca. I to bardzo. Podczas czytania tej książki wielokrotnie się wzruszyłam. Nie miałam pojęcia, jak jedna choroba może tyle zrobić złego, wpełzać niczym wąż (jak to nazwał Leo) w dwojga kochających się ludzi. Nie wyobrażałam sobie tego, póki przeczytałam tę książkę.
W tej książce jest też mowa o marzeniach. Zrozumiałam, że warto jest marzyć, nawet jeśli owe marzenia są nierealne. To pomaga nam przezwyciężyć złe myśli i zachowania.
"Białą jak mleko, czerwoną jak krew" czytelnicy nazwali współczesnym "Love Story" - tak napisane jest na okładce książki. Ja tam nie wiem - filmu nie oglądałam, ale mogę to sobie wyobrazić. Co do tej lektury jedno wiem: jest pełną miłości i przyjaźni, a także wzruszenia książką, którą każdy powinien przeczytać. Mówi nam, jak czasami w życiu jest ciężko, ale warto przezwyciężyć się pokonać te trudności.
Cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z twórczością Alessandra D'Avenia i szkoda, że dopiero pierwsza jego publikacja pojawiła się w Polsce. Ale już wiem, że kiedy tylko wyjdzie jakaś nowa książka tego autora, na pewno po nią sięgnę. Spodobał mi się styl pisania tego włoskiego autora. I to, że pisze w języku dość lekkim, gawędziarskim. Dzięki temu każdy, również młody, może zrozumieć tę powieść.
Dzięki tej oto książce dowiedziałam się, że jeśli coś wyjdzie nie tak, jeśli coś w naszym życiu się nie uda, to nie trzeba poddawać się tak łatwo - zawsze należy walczyć do końca. Walczyć o swoje. I nie stracić ducha walki.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2012/06/alessandro-davenia-biaa-jak-mleko.html
Czym tak naprawdę jest miłość? Czy zawsze to prawdziwe uczucie, czy też niekoniecznie? Najczęściej niestety zauważamy, że to drugie, ale większość twierdzi, że miłość jest przyjemnym uczuciem. Wielu ludzi jest zakochanych, ale czasami trafiają się tacy, którzy nie chcą kochać. Lub po prostu nie potrafią...
więcej Pokaż mimo toPoznajemy Leo - szesnastolatka lubiącego piłkę nożną (jak prawie...