Droga do science fiction. Od Gilgamesza do Wellsa

Okładka książki Droga do science fiction. Od Gilgamesza do Wellsa
Edward BellamyAmbrose Bierce Wydawnictwo: ALFA Cykl: Droga do Science Fiction (tom 1) fantasy, science fiction
397 str. 6 godz. 37 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Cykl:
Droga do Science Fiction (tom 1)
Tytuł oryginału:
The Road to Science Fiction: From Gilgamesh to Wells
Wydawnictwo:
ALFA
Data wydania:
1985-01-01
Data 1. wyd. pol.:
1985-01-01
Liczba stron:
397
Czas czytania
6 godz. 37 min.
Język:
polski
ISBN:
8370010660
Tłumacz:
przekład zbiorowy
Tagi:
opowiadanie fantastyka naukowa science fiction antologia opowiadań
Średnia ocen

                7,0 7,0 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Okładka książki Boo! Groza na Halloween Joseph Conrad, Fiodor Dostojewski, Jerome K. Jerome, Rudyard Kipling, Edgar Allan Poe, Aleksander Puszkin, Bram Stoker, Herbert George Wells, Oscar Wilde
Ocena 6,4
Boo! Groza na ... Joseph Conrad, Fiod...
Okładka książki Wojna Światów Philippe Chanoinat, Herbert George Wells, Alain Zibel
Ocena 7,7
Wojna Światów Philippe Chanoinat,...

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,0 / 10
145 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
631
65

Na półkach: , , ,

Pod koniec epoki PRL udało mi się przypadkiem trafić w jednej z nyskich księgarni na drugi tom „Drogi do science fiction”. Niestety pozostałych tomów nigdzie nie mogłem uświadczyć, jak to w gospodarce niedoboru. Drażnił mnie ten pojedynczy tom niezmiernie, a właściwie nieobecność pozostałych trzech, aż wreszcie postanowiłem nadrobić zaległość, korzystając z gospodarki nadmiaru.

Antologia zredagowana przez Jamesa Gunna jest znakomitym przewodnikiem po historii literackiej fantastyki – teksty wyselekcjonowano bardzo kompetentnie, a każdy z nich poprzedza świetne wprowadzenie, które pozwala czytelnikowi zakorzenić danego autora i jego dzieło w kontekście historycznym. Godny odnotowania jest również obszerny wstęp. Gunn – pisarz, wykładowca i badacz akademicki, jeden z najlepszych teoretyków gatunku - udowadnia, że science fiction nie jest bynajmniej literaturą „czystego eskapizmu”, rozrywkową, bezwartościową pulpą (choć i przykłady takiej tu znajdziemy), lecz opowiada przede wszystkim o człowieku i społeczeństwie, używając konwencji niczym destylatu, czujnika, czy przyrządu optycznego, pozwalającego dostrzec osobliwości rzeczywistości, których na co dzień – całkowicie w niej zanurzeni– nie jesteśmy w stanie zauważyć. Fantastyka opisuje, komentuje, antycypuje, krytykuje, wyśmiewa, snuje opowieści, lecz przede wszystkim stanowi znakomite zwierciadło czasów, w których powstaje i z którymi - wbrew obiegowym opiniom – jest ściśle związana. Odzwierciedla dominujące światopoglądy, obsesje, lęki i ograniczenia – widać na przykład jak nowa (i nowatorska) jest idea przyszłości jako świata jakościowo odmiennego od współczesnego i z jak wielką trudnością przychodziło wyłanianie się takiej koncepcji.
W prezentowanych tekstach jak pod mikroskopem widoczne są najważniejsze spory cywilizacyjne, filozoficzne, aksjologiczne, polityczne, ideologiczne naznaczające poszczególne epoki i całą historię człowieka.

Pierwszy tom poświęcony jest „prehistorii” science fiction - gatunek wyłania się stopniowo na przestrzeni kilkuset lat z mitologii, eposu, satyry obyczajowo-politycznej i opowieści o niesamowitych podróżach. Stopniowo nabiera kształtu i krystalizuje się, będąc jednocześnie u samych korzeni naznaczony wieloma chorobami wieku dziecięcego– naiwnością, natrętnym dydaktyzmem, epigonizmem, rozwlekłością wywodu, ociężałością struktury, czy mało eleganckim stylem. Niektóre z tych ramotek bardzo ciężko się dziś czyta ze względu na zwietrzały język, przepaść kulturową, nieznośnie afektowany, bombastyczny styl i dziwaczną dla współczesnego czytelnika formę. Stanowią one cenne, lecz martwe egzemplarze, niczym embriony w różnych stadiach rozwoju przechowywane w wypełnionych formaliną słojach, potrzebne do wykazania pewnych cech anatomicznych ewoluującego gatunku. Szereg tekstów jest jednak niezwykle ciekawych zarówno z historycznego, jak i literackiego punktu widzenia. Szczególnie wart uwagi jest niesamowity, dynamiczny, sugestywny i świetnie napisany tekst Rudyarda Kiplinga „Nocna poczta” z 1905 roku, przedstawiający niebo przyszłości zatłoczone przez transportowe sterowce („transport to cywilizacja”). Jest to przełomowy i wizjonerski tekst, znacznie wyprzedzający swój czas, jak zauważa Gunn:

„Kipling użył wielu elementów techniki literackiej science fiction, które potem zostaną odkryte na nowo, szczególnie po roku 1937, kiedy John W. Campbell został redaktorem naczelnym Astounding Stories. Technika ta zakłada, według słów Campbella, tworzenie opowieści, „które mogłyby powstać w dwudziestym piątym wieku”. Chodzi tu o
tworzenie nowych słów, w tym mowy potocznej, co oczywiście, w przyszłości również będzie miało miejsce; pomijanie wyjaśnień rzeczy dla nas dziwnych, ale oczywistych dla czytelnika z przyszłości; a także tworzenie całego świata przyszłości, który służyłby jedynie jako szczegół potwierdzający „prawdziwość” historii. To, co Kipling zrobił w tych dwóch opowiadaniach, powróciło dopiero w roku 1939, gdy science fiction zaczął pisać Robert A. Heinlein”.

Wybrane przez Gunna teksty powstały bez wyjątku w kręgu cywilizacji Zachodu. Widać w nich arogancję, ksenofobię, poczucie wyższości, odruch imperialny, pogardę, lecz również zainteresowanie obcymi kulturami, optymizm poznawczy, wiarę w postęp i możliwości człowieka w zakresie kształtowania stosunków społecznych oraz uzyskiwanie kontroli nad swoim środowiskiem. Ta toksyczna, wybuchowa mieszanka charakterystyczna dla tożsamości naszej cywilizacji wyłania się wyraźnie z tekstów dobranych przez Gunna. Mamy tu wiarę w eugenikę, rasizm, antysemityzm, religijny fanatyzm i obskurantyzm, ataki na islam i Chińczyków – prawdziwy niezbędnik politycznej niepoprawności.

Od Bacona dowiadujemy się, iż Chińczycy to „naród małostkowy, ograniczony, lękliwy i mało pojętny". Bohater „Diamentowej soczewki” O’Briana zauważa: "Myślę, że Jules Simon był Żydem. Posiadał wiele hebrajskich cech charakteru: lubił klejnoty, stroje, dobre jedzenie" i rezonuje nieco w duchu Raskolnikowa: "Czymże, w gruncie rzeczy, było życie uprawiającego drobny handel Żyda w porównaniu z postępem nauki?". Mieszkańcy „Miasta słońca” to chrześcijanie, którzy Mahometem "gardzą jako głupim i lichym prawodawcą", a w dodatku uprawiają eugenikę i "śmieją się z nas, że przy naszej ogromnej dbałości o ulepszanie rasy psów i koni zaniedbujemy gatunek ludzki”.

Interesujący jest fakt, iż głównym wątkiem tomu pierwszego wydaje się być refleksja społeczno-polityczna oraz problematyka utopii, pojawiająca się wielokrotnie na przestrzeni kilkuset lat. Daje to okazję do prześledzenia zmieniających się (czy też raczej zdumiewająco statycznych) wyobrażeń na temat „idealnego społeczeństwa”. Jednocześnie w antologii pojawia się lęk przed nauką i postępem – jest to oczywiście dialektyka określająca nie tylko historię modernizmu, ale również naszą współczesność, dogłębnie przenikniętą sporami „progresistów” i „konserwatystów”, o czym niżej.

Od Tomasza More’a po Herberta George’a Wellsa utopia ma w zasadzie jednolite oblicze. Jako główne źródło choroby trawiącej ludzkość nieodmiennie diagnozuje się chciwość i wyzysk, a jako główne lekarstwo – uspołecznienie środków produkcji, mówiąc anachronicznie językiem Marksa. More w „Utopii” (1516 r.) pokazuje państwo komunistyczne, w którym panaceum na społeczne bolączki okazało się zniesienie własności prywatnej oraz gospodarki pieniężnej. Zupełnie jak przedstawiciele późniejszej o kilkaset lat szkoły frankfurckiej zwraca uwagę na fakt, iż równość w „republikach nominalnych” ma jedynie pozorny charakter i że ustroje te nie są w stanie uwolnić się od systemowego wyzysku, będącego w istocie zasadą ich istnienia. Wiecznotrwały, doskonale stabilny porządek polityczny opiera się na jednej zasadzie: "wspólne życie i wspólny udział w dobrach materialnych przy zupełnym braku stosunków pieniężnych (...)”.

Podobnie widzi to dominikanin Tommaso Campanella w słynnym, o ponad wiek późniejszym „Mieście słońca” (z podtytułem odwołującym się do „Rzeczypospolitej” Platona). Własność prywatna jest przyczyną wszelkiego niemal zła, powodując egoizm i agresję. Jej zniesienie powoduje, iż "zostaje w nas tylko umiłowanie wspólnoty" (wspólne są nawet kobiety – jako element własności oczywiście). Oczywiście pojawia się tu pewien problem, czyli zastrzeżenie, iż w takim systemie „nikt nie zechce pracować, skoro będzie liczył na to, że przeżyje kosztem pracy innych, co już Arystoteles wytknął Platonowi”, lecz
w tajemniczy sposób problem ten nie dotyczy mieszkańców miasta słońca. Zniesienie własności prywatnej działa niczym magia.
System nosi pewne znamiona ucieleśnionych w XX wieku eksperymentów totalitarnych. Mówiąc wprost, mamy tu do czynienia z państwem policyjnym: "Jeden drugiemu nie może robić żadnych podarunków - gdyż wszystko czego im potrzeba otrzymują od wspólnoty, przy czym funkcjonariusze skrupulatnie pilnują, by nikt nie otrzymywał więcej, niż mu się należy, nie pozbawiając ich wcale rzeczy niezbędnych". Pojawia się nawet specyficzna nowomowa:
"Wszyscy rówieśnicy mówią do siebie "bracie", starszych od siebie o dwadzieścia lat nazywają "ojcami", młodszych zaś o dwadzieścia lat "synami". I funkcjonariusze baczną na to zwracają uwagę, aby jeden drugiemu nigdy nie uchybił w tym braterstwie".

Mamy tu już obecne typowe cechy modernistycznej mentalności. Silnie obecna jest idea uniwersalnego postępu oraz przekonanie o wyjątkowości teraźniejszości jako przedsionka do zdumiewającej przyszłości:
"W naszych czasach na przestrzeni stu lat jest więcej wydarzeń historycznych niż w całym świecie na przestrzeni minionych czterech tysięcy lat (...) w tym stuleciu wydano więcej ksiąg niż w ciągu pięciu tysięcy lat ubiegłych". Druk, rusznice, magnes – to "środki zjednoczenia mieszkańców świata w jedną owczarnię". Niestety – co bardzo charakterystyczne i godne uwagi - "najpierw wypada niszczyć i wykorzeniać, a później budować i sadzić".

„Nowa Atlantyda” Francisa Bacona (1627 r.) to już typowa „utopia technologiczna” w duchu modernistycznym, przepojona poznawczym optymizmem. Empiryk i naukowy geniusz, Bacon ufa w mądrość (również polityczną) ludzi nauki. Ma do tego prawo - jesteśmy jeszcze przecież w epoce, w której podobne roszczenia nie zdążyły się skompromitować. Naczelną instytucję u Atlantów stanowi coś w rodzaju Uniwersytetu, zwanego Domem Salomona zajmującego się „zgłębianiem stosunków ,,zmian i sił wewnętrznych natury tudzież rozszerzaniem - jak tylko to będzie możliwe - granic władztwa ludzkiego nad nią".
Wizjonerska wyobraźnia Bacona pozwoliła mu odmalować społeczność bardzo zaawansowaną naukowo:
- zaawansowana medycyna - znacznie przedłużono ludzkie życie i opanowano choroby, stosuje się tzw. "pokoje zdrowia" ze sztucznie regulowaną temperaturą i wilgotnością powietrza, możliwe jest "zachowanie zwierząt przy życiu mimo utraty przez nie lub sztucznego usunięcia organów (...) pobudzenie do życia niektórych z pozoru już martwych organizmów (...)";
- zaawansowana meteorologia (buduje się wysokie na pół mili wieże do badania zjawisk atmosferycznych: "gwałtowne wiry i wodospady służą nam jako potężne źródła siły napędowej. Do tego samego celu używamy rozlicznych machin, które chwytają wiatry pomnażając ich siłę"), naśladuje się zjawiska atmosferyczne w kontrolowanych warunkach;
- zaawansowana biotechnologia ("Jesteśmy również w stanie wyhodować rośliny zgoła nowe i nieznane, różniące się od pospolitych, oraz przemieniać jeden gatunek rośliny w inny"; prowadzi się badania anatomiczne i sekcje zwierząt by lepiej poznać budowę ciała ludzkiego; manipuluje się wyglądem i płodnością zwierząt: "Dokonujemy licznych zmian w ich barwie, kształcie i usposobieniu. Doprowadzamy do skojarzeń czy skrzyżowań zwierzęta różnych gatunków, które na tej drodze dają nowe gatunki, bynajmniej nie pozbawione płodności. Stosuje się odżywki: "przy dłuższym użyciu sprawiają, iż mięśnie nabierają większej niż poprzednio jędrności i siły (...)".
- zaawansowana optyka i akustyka ("umiemy wzmacniać wszelakie promienie, tak iż przekazujemy światło na wielkie odległości" – światłowody?; istnieje najwyraźniej holografia: "możemy ukazywać obrazy unoszące się w powietrzu". Używa się mikroskopów, lunet i innych wyrafinowanych przyrządów optycznych: "Stosujemy również urządzenia pomocnicze dla oczu, które (...) znacznie przewyższają wasze okulary"; "Przy pomocy wymyślnych przyrządów do patrzenia, czyli przezierników, możemy wyraźnie i dokładnie widzieć ciała drobne i nikłe (...) jak niewidzialne inaczej rozliczne cząstki moczu i krwi". Wynaleziono także aparaty słuchowe - „przyrządy wspomagające słuch (...) wzmacniają dopływające dźwięki" i sprzęt do telekomunikacji - "znamy (...) sposoby przenoszenia dźwięków (...) na wielkie odległości (...)”.
- zaawansowana mechanika oraz transport podwodny i powietrzny („maszyny i aparaty służą nam jako źródło wszelkich odmian ruchu (...) Zmierzamy również do tego, aby ułatwić ruch, wzmóc go i zwielokrotnić przez zastosowanie kół i innych sposobów"; "Mamy pewne urządzenia, które umożliwiają nam poruszanie się w powietrzu"; "Budujemy okręty i łodzie, które mogą poruszać się pod wodą").

Późniejszy o trzy dekady tekst Cyrana de Bergerac („Państwa i cesarstwa Księżyca”, 1657) stanowi po „Nowej Atlantydzie” zimny prysznic. Autor najwyraźniej kpi sobie z idei dyktatury uczonych:

"Domy u nich są źle pobudowane, ściany nie są nigdy stawiane pod kątem prostym, a to z tej przyczyny, że w tym kraju geometrię praktyczną mają w pogardzie, a jako rzecz mechaniczną i podłą. U nich matematyk jest dla głębokiego myślenia, a nie dla publicznego pożytku. Przepisy, które dają rzemieślnikom, są zbyt zawiłe i niezrozumiałe, aby mogły być dokładnie wykonywane, stąd pochodzą niezliczone błędy, lubo w używaniu linii, ołówka i cyrkla są bardzo biegli. Nie widziałem nigdy narodu tak durnego, tak głupiego, tak nieroztropnego we wszystkich czynnościach zwyczajnych, poza matematyką i muzyką. Są to jeszcze prócz tego najgorszy na świecie mędrkowie, zawsze gotowi przeczyć, lubo nie wtedy, kiedy przypadkiem myślą dobrze, ale to im się rzadko przytrafia. (…)
Nieustannie rozmawiali o sprawach publicznych i bez ogródek dawali swoje zdanie o interesach Stanu, kłócąc się namiętnie o każdy szczegół różnych opinii politycznych. Postrzegłem ten sam charakter i u naszych europejskich matematyków, chociaż nigdy nie mogłem znaleźć najmniejszego związku między matematyką i polityką; myślą może, że jako najmniejsze koło ma tyleż gradusów ile i największe, tak ten, kto umie poruszać globem, może równie łatwo rządzić światem".

Dom Salomona? Raczej nieudany pomysł:

"W końcu otrzymali oni przywilej na założenie akademii wynalazców, to jest ludzi systematycznych, i ta nowość tak się w krótkim czasie rozszerzyła, że we wszystkich wielkich miastach znajduje się jedna takowa akademia. Profesorowie w tych akademiach powynajdowali nowe sposoby rolnictwa i budowli, nowe narzędzia do wszystkich rzemiosł i manufaktur, którymi by jeden człowiek mógł tyle zrobić co dziesięciu; pałac ma być zbudowany w jednym tygodniu z materiałów tak mocnych, iżby trwał wieczyście, nie potrzebując żadnej reperacji. Wszystkie owoce ziemne powinny się rodzić w każdej porze roku sto razy większe niż teraz i inne podobnie zbawienne projekta. Szkoda, że żaden z tych projektów dotychczas nie został udoskonalony, że w krótkim czasie wszystkie wsie opustoszały, że po większej części domy się walą i że lud wszystek umiera z zimna, pragnienia i głodu. Nic to ich nie odstrasza, owszem, z jeszcze większą gorliwością ubiegają się za swymi planami, do czego ich na przemiany raz nadzieja, drugi raz rozpacz podżega".

Naukowcy prowadzą tu badania najzupełniej bezsensowne i absurdalne (np. próby wykrywania spisków przy użyciu analizy ekskrementów, czy taki oto pomysł: "doradzal zniesienie wszystkich wyrazów, tak żeby rozumować nic nie mówiąc, co byłoby korzystne dla prędkości porozumienia się i arcydobre dla piersi, ponieważ rzecz jasna, że od mówienia psują się płuca i nadweręża zdrowie. Sposób na to znajdował taki, żeby wszystkie rzeczy, o których by chciano rozmawiać, nosić ze sobą.
Ten nowy wynalazek zostałby niezawodne przyjęty, gdyby mu się nie oparło pospólstwo i kobiety, które zagroziły rewolucją, gdyby chciano pozbawić je wolności mówienia za przykładem ich przodków; tak pospólstwo jest zawsze największym nieprzyjacielem oświaty".

W polityce nie jest lepiej:
„"Wiadomo, że senaty i wielkie zgromadzenia następujące mają choroby: bywają pełne gadatliwości, swarów i innych grzesznych humorów, które osłabiają ich głowę i serce, a czasem sprawują konwulsje (...), żółć, wzdęcie, zawroty głowy i pomieszanie zmysłów, skrofupiczne wrzody pełne ropiejącej materii, odbijanie kwaskowe, głód zwierzęcy, niestrawność i inne dolegliwości (...).
Dla leczenia tych chorób wielki nasz doktor radził, żeby tym, co sprawują interesa publiczne, macać puls przez pierwsze trzy dni debat, a to pod koniec każdego dnia, i tym sposobem dochodzić choroby gatunku, żeby czwartego dnia sesji posyłać do nich aptekarzy z lekarstwami (...).
Wykonanie tego projektu niewiele by kosztowało, a podług mego zdania byłoby arcypożyteczne w kraju, gdzie parlamenty mają udział w prawodawstwie, bo zapewne sprawiłoby jednomyślność i zaspokajało niezgody, niemym by otwierało usta, a wielomówców oniemiało, hamowałoby porywczość młodych senatorów, zagrzewało oziębłość starców, obudzało zamyślonych, wstrzymywało wrzeszczących".

"Chciał on także, żeby każdy senator, otworzywszy zdanie swoje i powiedziawszy, co miał dla utrzymania go powiedzieć, zakończył wnioskiem temu wszystkiemu przeciwnym; tym sposobem uchwały takowych zgromadzeń byłyby bez wątpienia pożyteczniejsze dla publicznego dobra".

Podatki: "Trzeba by także pod wielkie podatki poddać dowcip i męstwo podług ogłoszenia, jakie każdy sam uczyni o tych swoich przymiotach, a zaś honor sprawiedliwość, mądrość i biegłość w naukach wyłączyć od wszelkiego opodatkowania, ponieważ cnoty te tak szczególnej są natury, iż nikt nie chce przyznać, że je widzi w swym sąsiedzie, i nikt też nie ceni ich u siebie".

Kolejne rozwiązanie na moje oko przypomina nieco słynny eksperyment myślowy Rawlsa: "o wszystkie urzędy grać w kości, w ten jednak sposób, iżby każdy senator pierwej, nim kości rzuci, poprzysiągł i zaręczył, że bądź wygra, bądź przegra, zawsze przychylał się będzie zdaniem swoim do chęci dworu; ci, którzy przegrają, winni mieć jednak prawo grania o urzędy, jak tylko który zawakuje. Tym sposobem byliby zawsze pełni nadziei, nie uskarżaliby się na obietnice fałszywe, które się im czynić zwykło i na samą by się tylko żalili fortunę, której ramię zawsze jest silniejsze niżeli ramię ministra".

Zdecydowanie sceptyczna wobec potęgi nauki jest też Mary Shelley we „Frankensteinie”, którego fragment znalazł się oczywiście w antologii. Brian Aldiss w swojej historii sf – „Bilion Year Spree” – stwierdził, iż powieść Shelley to początek gatunku. Jak słusznie jednak zauważa Gunn, jest to w istocie powieść „hybrydowa”, łącząca gotyk w wydaniu romantycznym (wiadomo: „szkiełko i oko” są nie tylko waloryzowane negatywnie, ale stanowią realne niebezpieczeństwo) z elementami kształtującego się właśnie gatunku science fiction:

„Wiara w to, że "są takie rzeczy, których człowiekowi nie dane jest poznać", choć dość powszechna w powieści gotyckiej i wczesnej science fiction, a także w dalszym ciągu dominuje w filmie sf (John Baxter, autor książki Science fiction in the Cinema, uważa, że film sf ma inne pochodzenie niż forma pisana), nie ma nic wspólnego z filozofią przenikającą czystą, "hard-core" science fiction". Topos „szalonego naukowca”, który „kierowany diabelską pychą wkracza w domenę Boga” ustabilizował się wraz z „Frankensteinem” i przetrwał w znakomitej formie po dzień dzisiejszy.

W XIX wieku obie frakcje (pro- i antytechnologiczna) są już dobrze okopane na swoich pozycjach i ostrzeliwują się wzajemnie – również przy użyciu literatury.

W opowiadaniu Nathaniela Hawthorne’a naukowiec jest rodzajem moralnego potwora opętanym destrukcyjną manią poznania:

"Co zaś się tyczy Rappaciniego, to mówią o nim (...), że nieskończenie więcej dba o naukę niż o człowieka. Jego pacjenci interesują go tylko jako przedmioty nowego eksperymentu. Poświęciłby życie ludzkie, własne razem z życiem innych i nawet życie najdroższej sobie istoty, aby dorzucić choćby ziarno wielkości ziarnka gorczycy do ogromnego stosu nagromadzonej przez siebie wiedzy.
- Wydaje mi się, że jest on strasznym człowiekiem, doprawdy (...) A jednak (...) czyż nie jest to szlachetny duch? Niewiele wszak ludzi zdolnych jest do tak wzniosłego umiłowania wiedzy!
- Boże, broń nas przed nimi! - odpowiedział profesor trochę poirytowany".

W tekście Fitz-Jamesa O'Briana "Diamentowa soczewka", uznawanym za pierwszą nowoczesną nowelę sf, „szalony geniusz” odgrywa pierwszoplanową rolę: "Każdy geniusz jest szalony, jeżeli chodzi o dziedzinę, w której objawia się jego wielkość. Szaleniec, któremu się nie powiedzie, zostaje poniżony i nazwany wariatem".

Edgar Allan Poe w „Mellona Tauta” (gr.: „te rzeczy należą do przeszłości”) drwi sobie z demokracji, posługując się jako pretekstem ogromnym dystansem czasowym:

„Cały dzień poświęcił na przekonywanie mnie, że starożytni Amrikkanie rządzili się sami - co za niesłychane bzdury - że tworzyli rodzaj konfederacji równouprawnionych obywateli, na wzór "psów prerii", o których mówi nam bajka. Twierdzi, że zaczęli od najbardziej dziwacznej idei, jaką można sobie wyobrazić, to jest, że wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi... wbrew prawu gradacji, które tak wyraźnie odzwierciedla się we wszystkim na świecie (...). Każdy obywatel "głosował", jak oni to nazywali, czyli wściubiał nos w sprawy publiczne - aż w końcu spostrzegli, że to, co jest obowiązkiem wszystkich, nie jest niczyim obowiązkiem i że "Republika" (tak nazwali ten niedorzeczny twór) w ogóle przez nikogo nie jest rządzona (…) Chwila refleksji wystarczyła, by ujrzeli jasno konsekwencje, to znaczy, że szelmy muszą wziąć górę - jednym słowem, że rządy republikańskie nigdy nie będą niczym innym jak łotrostwem (...) Co do republikanizmu, to na całym świecie nie znajdziemy żadnej do tego analogii, chyba że za wyjątek uznamy przypadek "psów prerii", a jeżeli wyjątek ten czegokolwiek dowodzi, to tylko tego, że demokracja jest wspaniałą formą rządów - dla psów".

Do komunistycznej utopii wracamy wraz z fragmentem ogromnie w swoim czasie wpływowej i chętnie czytanej powieści Edwarda Bellam’ego („Z przeszłości: 2000 – 1887”). Jest to imponujący przykład wpływu fikcji literackiej na rzeczywistość: utopia ta zainspirowała powstanie ruchu społecznego (150 „Klubów Bellamy’ego”), partii politycznej oraz dwóch nowych periodyków. Wizja idealneg społeczeństwa podąża śladami poprzedników, lecz autor nowatorsko – i zgodnie z duchem modernizmu – umieszcza utopię w przyszłości, a nie w odległym i niedostępnym (zazwyczaj wyspiarskim) kraju.

Bellamy przedstawia gruntowną i bezkompromisową krytykę kapitalizmu oraz społeczeństwa klasowego, prezentując je jako (auto)destrukcyjne patologie społeczne. Mamy tu zatem rodzaj długiego wykładu na tematy społeczno-ekonomiczno-polityczne, a następnie główny bohater przesypia 113 lat by obudzić się w radykalnie odmienionym roku 2000:

„U nóg moich roztaczało się olbrzymie miasto. Na wszystkie strony ciągnęły się długie i szerokie ulice, ocienione drzewami, po obu stronach których piętrzyły się piękne budynki. Budynki te nie przytykały jedne do drugich, ale rozdzielone były małymi lub większymi ogrodami. W każdej dzielnicy były piękne, szerokie skwery, pełne drzew, pośród których bielały posągi i lśniły wodotryski w promieniach zachodzącego słońca. Gmachy publiczne, kolosalnych rozmiarów i piękności architektonicznej nieznanej za moich czasów, ze wszech stron wznosiły swe wspaniałe kształty. Z pewnością nigdy przedtem miasta tego, ani też podobnego mu, nie widziałem”.

Wykład człowieka przyszłości do złudzenia przypomina nie tylko argumentację Marksa, ale również współczesnych intelektualistów lewicowych, pomstujących na drapieżny, neoliberalny kapitalizm. Otóż podstawowym problemem była historycznie koncentracja kapitału i towarzyszące jej rozwarstwienie społeczne:

„Dawniej handel i przemysł był prowadzony na małą skalę, przez drobnych przedsiębiorców, a wtedy robotnik był stosunkowo bardziej ważny i niezależny od swego pracodawcy (…) Lecz gdy nastąpiła era wielkich nagromadzeń kapitału, wszystko się zmieniło. Pojedynczy robotnik, którego stosunkowo wysoko cenił drobny pracodawca, stał się bezsilny i stracił znaczenie w oczach wielkich przedsiębiorstw, a jednocześnie możliwość wzniesienia się do roli pracodawcy zniknęła mu na zawsze (…) Utrzymywano, że wielkie przedsiębiorstwa przygotowują dla robotników jarzmo bardziej poniżające niż wszelkie jarzma, które dotąd przygniatały ludzi, a mianowicie niewolę wobec bezdusznej maszyny znającej tylko nienasyconą chciwość. Spoglądając w przeszłość nie dziwimy się jednak ich rozpaczy, gdyż w istocie trudno sobie wyobrazić straszniejszy los niż ten, który spotkałby ludzkość, gdyby w pełni nastąpiła era tego absolutnego panowania wielkiego kapitału.
Tymczasem, nie zważając wcale na oburzenie i skargi, kapitał coraz bardziej się
monopolizował, coraz to rozszerzając swoją sferę działania (…) te spółki trzymały wszystko w ręku, ustalały ceny, niszczyły konkurencję, a nikt im się oprzeć nie zdołał — chyba, że powstawał inny, równie potężny konkurent. Wtedy następowała walka, która kończyła się jeszcze większym wzrostem potęgi kapitalistów. W miastach wielkie magazyny pożerały wszystkich swych drobnych rywali, małych kupców, którzy częstokroć nie mieli innego wyjścia, jak pracować właśnie u tych, którzy byli przyczyną ich zguby. Kto posiadał drobny kapitalik, nie mogąc go użyć na żadne samodzielne przedsięwzięcie, wkładał swój grosz
najczęściej w akcje tego wielkiego przedsiębiorstwa, w którym dla siebie szukał zajęcia i tym
sposobem podwójnie się uzależniał (…) Powrócić do dawnych czasów było niepodobna, a w dodatku powrót do dawnych niewygód nie uśmiechał się wcale nawet ofiarom wielkiego kapitału, które musiały przyznać, że jakkolwiek skoncentrowany kapitał gnębił je w najwyższym stopniu, to jednak z drugiej strony przyczynił się ogromnie do rozwoju przemysłu w kraju, zaprowadził oszczędność pracy i powiększył bogactwo narodowe do niesłychanego stopnia. Pewnie, że to wzbogacało głównie bogatych, pogłębiając jeszcze przepaść, która ich oddzielała od biednych; lecz bądź co bądź, faktem było, że jako środek wytwarzania bogactw kapitał tym więcej ich wytwarzał, im bardziej był skoncentrowany.
Powrót do dawnego systemu z drobnym podziałem kapitału mógłby, co prawda, przywrócić
większą równość w stanowiskach społecznych, a z nią i więcej godności osobistej oraz swobody, ale byłoby to kosztem ogólnego zubożenia i wstrzymania postępu materialnego. Czyż więc nie było sposobu korzystania z usług, które oddawał ludzkości potężny, wytwarzający bogactwa, skoncentrowany kapitał, bez uginania czoła przed podobną kartagińskiej plutokracją? Gdy ludzie poczęli zadawać sobie podobne pytania, natychmiast znaleźli na nie gotową odpowiedź (…) Na początku XX stulecia owa przemiana dokonała się przez przejęcie całego kapitału na własność przez naród. Przemysł i handel kraju przestały już być narzędziami niewoli w rękach nieodpowiedzialnych spółek i syndykatów kierujących się jedynie swą fantazją i żądzą zysku; powierzono je natomiast jednemu tylko stowarzyszeniu, odpowiedzialnemu przed całym ludem, działającemu w interesie ogółu i na korzyść wszystkich. Cały zaś naród zorganizowany został w jedno wielkie stowarzyszenie wytwórcze, w którym połączyły się wszystkie oddzielne stowarzyszenia. Tym sposobem naród cały został jedynym, olbrzymim kapitalistą, który pochłonął wszystkie oddzielne kapitały; jedynym pracodawcą posiadającym w swym ręku jedyny monopol, w którym utonęły wszystkie uprzednie, drobne monopole; monopol, z którego korzystają na równi wszyscy obywatele kraju. Epoka spółek zakończyła się Wielką Wspólnotą”.

Twórca nowoczesnej fantastyki naukowej, czyli George Herbert Wells, również nie był wolny od „ukąszenia heglowskiego” (zawsze bawiło mnie to sformułowanie Miłosza – w rozciągniętej na kilkaset lat historii gatunku warto by może mówić raczej o „ukąszeniu platońskim” ;)). Był zadeklarowanym socjalistą od lat młodzieńczych oraz stałym członkiem Towarzystwa Fabiańskiego, wzywającego do radykalnej redystrybucji dochodu narodowego. Wzywał do „otwartego spisku” ludzi dobrej woli, którego celem miała być fundamentalna przebudowa społeczna, kładąca podwaliny pod rozumny ustrój prezentowany w utopijnej (nie w sensie: nierealistycznej, lecz w sensie: zapożyczonej intelektualnie w koncepcji More’a i jego następców) tradycji. Pisał o tym w formie publicystycznej i beletrystycznej: oto utopijna fantastyka naukowa w czystej postaci (choć sam Wells nazywał uprawiany przez siebie gatunek „romansem naukowym”: A Modern Utopia (1905), The World Set Free (1914), Ludzie jak bogowie (1923) czy The Shape of Things to Come (1934). Były to propagandowe powieści o światach przyszłości, w których władzę dzierżą naukowcy i technicy, utopie przepełnione cudami nauki i obfitością urządzeń technicznych; często będące skutkiem wielkich i niszczycielskich konfliktów zbrojnych jako czynników prowadzących do „przebudzenia moralnego” i zjednoczenia ludzkości (jak w klasycznym filmie science fiction z 1936 roku ze scenariuszem Wellsa – „Things to Come”).

Tradycję utopii literackiej kontynuowano w XX wieku. „Utopijna wizja przyszłości, w której pożądanie i prywata zostaną wyeliminowane poprzez technikę i tyranię sprawującą mądre rządy, dominowała w czasopismach publikujących sf przez lata trzydzieste i czterdzieste naszego wielu, aczkolwiek pojawiały się również przykłady jej dystopijnej antytezy – „The Space Merchants" (1953) Frederika Pohla i Cyrila Kornblutha wprowadziła do czasopism w pełni rozwiniętą antyutopię”. Najważniejszym przykładem utopijnej wizji w popkulturze jest prawdopodobnie „Star Trek” Gene’a Roddenberry’ego). Ze względu na potworne doświadczenia związane z z próbą wcielania w życie radykalnych projektów społecznych oraz koszmarem wojennym rozpętanym przez owoc nauki – technologię – przewagę zaczął zyskiwać nurt dystopijny. To on miał wydać w wieku XX najważniejsze dzieła fantastyki i stopniowo przeniknął do kultury popularnej, by zdominować powszechne wyobrażenia „ponurej”,czy wręcz „postapokaliptycznej” przyszłości. To już jednak historia kolejnych tomów antologii Gunna („Dzisiaj dominuje pogląd antyutopijny, zapewne jako bezpośrednia konsekwencja dwóch wojen światowych oraz amerykańskiego zaangażowania w Azji, które wielce przyczyniło się do utraty złudzeń przez młode pokolenie i do wprowadzenia nowych podziałów w społeczeństwie”).

Dystopia stanowi naturalną reakcję na utopię i wstęp do niekończącej się dyskusji – jaka jest relacja potencjału wyzwalającego do zniewalającego nauki oraz technologii, na ile człowiek jest w stanie projektować własny świat w sposób racjonalny, w oderwaniu od zmitologizowanej tradycji i konserwatywnego, zdominowanego przez religię, światopoglądu. Jest to – jak sądzę – najważniejszy spór nowoczesności, który kształtuje współczesne konflikty zarówno wewnątrz, jak i pomiędzy cywilizacjami.

Dystopie stanowią antytezę samozadowolenia, poczucia wyższości i ekspansjonistycznej logiki cywilizacji Zachodu. W XIX wieku stanowią odpowiedź na projekty modernizacji i wiarę we wszechmoc nauki, będące dziedzictwem Oświecenia, rewolucji przemysłowej oraz Rewolucji Francuskiej. Pojawia się obawa przed rządami maszyn. W powieści Samuela Butlera „Erewhon” z 1872 roku wysoko rozwinięta cywilizacja porzuca maszyny, ponieważ te również mogą podlegać ewolucji, wykształcać świadomość i w końcu zniewolić człowieka.
Jak pisze Gunn: „Jako reakcja częściowo na książkę Bellamy'ego, ale głównie na późniejsze powieści propagandowe Wellsa zrodził się cały, zupełnie nowy gatunek opowieści antyutopijnych (...) poczynając od "The Machine Stops" E.M. Forstera, poprzez "My" Zamiatina (1924), osiągając zaś kulminację w "Nowym wspaniałym świecie" (1932) Aldousa Huxleya oraz "Roku 1984" (1948) George'a Orwella”.

Tom pierwszy antologii zamyka świetne literacko i wizjonerskie, krótkie apokaliptyczne opowiadanie Wellsa „Gwiazda”. Jest to symboliczny początek nowoczesnej science fiction – ów panoramiczny obraz zagłady ludzkiej cywilizacji pod wpływem przelatującego w pobliżu ziemi ciała o dużej masie ewokuje cały późniejszy nurt katastroficzny w obrębie gatunku, znajdujący kulminację w orgii zniszczenia wyczarowywanej przez specjalistów od grafiki komputerowej w filmach Rolanda Emmericha. Wells stanowi zresztą prekursora całego olbrzymiego katalogu koncepcji dwudziestowiecznej science fiction:
„Podróże w czasie przy użyciu mechanizmów, niewidzialność osiągnięta przez działanie substancji chemicznych lub przez poruszanie się z ogromną szybkością, najazd przybyszów z Kosmosu, specjalizacja społeczna poprzez zastosowanie środków biologicznych, nadczłowiek, światy równoległe, wojna przy użyciu wojsk pancernych i lotnictwa, bomba atomowa, zagłada świata, wpływy cywilizacji pozaziemskich na ewolucję człowieka, rośliny pożerające ludzi, ciała niebieskie przelatujące w pobliżu Ziemi, telewizja międzyplanetarna, ludzie prehistoryczni, zdominowanie Ziemi przez mrówki, napaść istot z głębi morza… Szczególnie interesowała go ewolucja: może ewolucja człowieka nie zakończyła się,
może też inne istoty, na przykład mrówki lub olbrzymie ośmiornice staną do walki z człowiekiem o dominację na Ziemi?”

Czytając „Gwiazdę” – podobnie jak inne utwory Brytyjczyka - nie sposób nie zgodzić się z Gunnem: „Używając swojej techniki i wprowadzając element napięcia do swych utworów Wells poszerzył krąg czytelników sf, podobnie jak przed nim Verne. Przy swoim krytycznym umyśle oraz niezwykle wysokich zdolnościach literackich Wells wyniósł science fiction na takie wyżyny, których nigdy jeszcze przedtem nie osiągnęła, a później — bardzo rzadko”.

Reasumując, pierwszy tom antologii Gunna stanowi obowiązkową lekturę dla osób zainteresowanych literacką fantastyką na tyle, by pragnąć poznać jej kulturowe i filozoficzne korzenie, jej wyłanianie się z form wcześniejszych, krzepnięcie jako gatunku oraz wczesną ewolucję. Fascynująca, fantastyczna, niezwykła podróż przez wieki i ludzkie umysły.

Pod koniec epoki PRL udało mi się przypadkiem trafić w jednej z nyskich księgarni na drugi tom „Drogi do science fiction”. Niestety pozostałych tomów nigdzie nie mogłem uświadczyć, jak to w gospodarce niedoboru. Drażnił mnie ten pojedynczy tom niezmiernie, a właściwie nieobecność pozostałych trzech, aż wreszcie postanowiłem nadrobić zaległość, korzystając z gospodarki...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    263
  • Przeczytane
    194
  • Posiadam
    96
  • Fantastyka
    15
  • Teraz czytam
    7
  • Science Fiction
    5
  • Ulubione
    5
  • Chcę w prezencie
    4
  • 2018
    2
  • Sci-Fi
    2

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Droga do science fiction. Od Gilgamesza do Wellsa


Podobne książki

Przeczytaj także