Uwielbiam literaturę angielską a kiedy akcja dzieje się w XIX wiecznej Walii, Anglii czy krajach anglosaskich - to już niemal eksplozja radości i uwielbiania do kwadratu.
I może właśnie z powyższego względu i względów pomniejszych, zaczytałam się w tej powieści do dna i bez granic. Kilka nocy i jedno grudniowe popołudnie wystarczyło. I gdy czytałam wędrówkę głównej bohaterki po zimnych i mrocznych torfowiskach targanych wichrem, tym bardziej ciepła sofa, kominek i angielska herbata warte były docenienia. I gdy ona zasypiała w wilgotnym, ciemnym pokoju oberży - ja tym chętniej tuliłam się do ciepłej poduszki.
Książka nie powala na kolana, groza nie wypływa z każdej kartki, nie ma tam wielkich uczuć ani wzniosłych słów ale jest...hmmm... może to coś co każdy chce znaleść w książce - zaczytanie i zamyślenie.
Książka lekka, nie wybitna, nawet nie bardzo dobra - tylko dobra i to "doba" wystarczaby sięgnęła po nią każda romantyczna dusza kochająca angielskie klimaty w grudniowe wieczory :)

Uwielbiam literaturę angielską a kiedy akcja dzieje się w XIX wiecznej Walii, Anglii czy krajach anglosaskich - to już niemal eksplozja radości i uwielbiania do kwadratu.
I może właśnie z powyższego względu i względów pomniejszych, zaczytałam się w tej powieści do dna i bez granic. Kilka nocy i jedno grudniowe popołudnie wystarczyło. I gdy czytałam wędrówkę głównej...