Księga rodu z Baltimore Joël Dicker 7,5
ocenił(a) na 837 tyg. temu Do lektury tej powieści zostałam namówiona przez przyjaciółkę, która dobrze zna moje upodobania czytelnicze i kolejny raz trafiła z doborem książki w samo sedno. Trochę się z czytaniem ociągałam, bo ani nazwisko pisarza nic mi nie mówiło, ani okładka, czy tytuł nie wydawały mi się atrakcyjne, ale w końcu stwierdziłam, że nie wypada aż tak długo przetrzymywać pożyczonej książki i wzięłam się za lekturę. No i przepadłam.
Joël Dicker to szwajcarski pisarz, który odniósł sukces za sprawą swojej drugiej powieści pt. „Prawda o sprawie Harry'ego Queberta”, za którą otrzymał kilka liczących się we Francji nagród. „Księga rodu z Baltimore” jest niby drugą częścią tej książki, ale nie zauważyłam, żeby w jakikolwiek sposób do niej nawiązywała, może poza postacią głównego bohatera, pisarza Marcusa Goldmana. To on właśnie jest narratorem i to z jego punktu widzenia poznajemy losy członków rodziny Goldmanów na przestrzeni lat 1960- 2012.
Marcus należy do tej gałęzi rodu,której nie powiodło się w życiu tak, jak tym z Baltimore. I to właśnie stanowi jego kompleks, bo przez całe dzieciństwo i młodość marzył, żeby być taki jak Goldmanowie z Baltimore. Piękny dom i apartament w mieście, rezydencja letnia, samochody, eleganckie ubrania, bywanie w drogich restauracjach. Jego idolem staje się wuj Sean, którego uważa za człowieka sukcesu w przeciwieństwie do własnego ojca. Podziwia też wyrafinowanie ciotki Anity i zazdrości kuzynowi stylu życia. To powoduje, że odwiedza krewnych najczęściej jak się da i staje się częścią ich rodziny. Wszystko, co z nimi związane wydaje mu się lepsze, ciekawsze, bardziej wartościowe. To w Baltimore przeżywa pierwsze uniesienia miłosne, zaprzyjaźnia się z chłopcem wychowywanym przez Goldmanów, Woodym, a swoje zainteresowania uzależnia od zainteresowań kuzynów. Krótko mówiąc: Marcus chce być Goldmanem z Baltimore.
Cała opowieść zdeterminowana jest przez wspomnienie wielokrotnie wspominanej Tragedii (przez duże T),o której autor pisze już na samym początku, ale jej istotę poznajemy dopiero w finale. Wiemy tylko, że jakaś tragedia nastąpiła i że bezpowrotnie zmieniła ona sytuację rodu z Baltimore. I na tym właśnie polega mistrzostwo Dickera w tworzeniu fabuły. Od samego początku chcemy wiedzieć, co to za Tragedia, kto w niej ucierpiał i do czego doprowadziła. Ale żeby się tego dowiedzieć musimy cierpliwie odkrywać kolejne wydarzenia, to cofając się w czasie, to wracając do współczesności. Tajemnice odsłaniane są stopniowo, a napięcie dozowane jak w wyśmienitym thrillerze. Jest tu wszystko, co powinno być w dobrej powieści: miłość, zazdrość, zbrodnia, rywalizacja, wielkie pieniądze i bankructwa, rodzinne sekrety i wielkie dramaty.
Kilka osób zauważyło podobieństwo prozy Dickera do Irvinga i rzeczywiście coś w tym jest. Mimo że autor jest Europejczykiem to jego sposób pisania zbliża go do wielkich powieści amerykańskich.
Czyta się to tak dobrze, że nie zauważa się, kiedy minęło tych 540 stron. Mnie lektura sprawiła wielką przyjemność, dlatego serdecznie ją polecam miłośnikom wielkich powieści realistycznych, których bohaterami są zwykli ludzie.