Dni bez końca
- Kategoria:
- literatura piękna
- Cykl:
- Dni bez końca (tom 1)
- Tytuł oryginału:
- Days Without End
- Wydawnictwo:
- W.A.B.
- Data wydania:
- 2019-02-13
- Data 1. wyd. pol.:
- 2019-02-13
- Data 1. wydania:
- 2017-01-24
- Liczba stron:
- 288
- Czas czytania
- 4 godz. 48 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788328060142
- Tłumacz:
- Jędrzej Polak
- Tagi:
- Jędrzej Polak
- Inne
Głośna, przejmująca powieść dwukrotnego finalisty Nagrody Bookera, za którą otrzymał prestiżową Costa Award, po raz drugi w karierze.
Siedemnastoletni Thomas McNulty w latach 50. XIX wieku przyjeżdża do Stanów Zjednoczonych z ogarniętej plagą głodu Irlandii. Zaprzyjaźnia się z Johnem Cole'em, obaj zaciągają się do armii i biorą udział w wojnie z Indianami. Dramatyczne wydarzenia zbliżają mężczyzn do siebie. Przygarniają dziewczynkę z indiańskiego plemienia i jako rodzina zamieszkują z dala od cywilizacji. Jednak nadciągająca wojna secesyjna szybko się o nich upomina...
Niebanalna historia, świeże spojrzenie na mroczne lata historii Ameryki, tragiczne i brutalne wydarzenia opisane zdumiewająco pięknym, lirycznym językiem – wszystko to sprawia, że nową powieść wybitnego irlandzkiego pisarza uznano w świecie anglosaskim za jedno z największych wydarzeń literackich 2017 roku.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Przekleństwo ciekawych czasów
W dzisiejszych czasach, moi Państwo, czasach internetu oraz natychmiastowego dostępu do wszystkiego łatwo zapomnieć, że Europa to nie Ameryka. I nie chodzi mi wcale o ten słynny amerykański sen czy, szerzej, amerykańską mentalność, lecz najzwyczajniejszą i najpowszechniejszą historię – czy raczej perspektywę, z której się na nią patrzy. Te same wydarzenia oglądane z Wielkopolski są czym innym niż oglądane z Teksasu. Przykłady można mnożyć w nieskończoność, ale jeden z najbardziej jaskrawych stanowi wojna secesyjna. U nas – konflikt domowy, jakich było wiele, może bardziej krwawy, może motywowany szczególnymi pobudkami, lecz wciąż: ich sprawa; u owych „nich” natomiast – najprawdziwszy trzon tożsamości narodowej, o którym wciąż dyskutują setki intelektualistów i artystów. I dobrze, bo dzięki temu możemy czytać rzecz tak niezwykłe, jak „Dni bez końca”.
Żeby nieco doprecyzować moje rozważania nad doniosłością wojny secesyjnej w kontekście powieści, dodam, że Sebastian Barry po mistrzowsku... od niej ucieka. Stosuje w tym celu dwa narzędzia. Pierwszym z nich jest bohater, Thomas McNulty, żołnierz żyjący całkowicie poza konfliktem. Nie unika wcale walki, nie wygłasza pacyfistycznych diatryb, nie poi spragnionych ani nie karmi głodnych wrogów, nie ma nic wspólnego z moralizującymi intelektualistami – mimo to nie pozwala wejść wojnie do głowy. Traktuje ją po prostu jako pracę – zaciągnął się, więc morduje Indian (najpierw) i konfederatów (później), bo taki już ten żywot jest. Fikcyjna wizja Barry’ego czy opis mentalności dziewiętnastowiecznego żołnierza? Nie sposób stwierdzić, warto jednak przypomnieć dobrze uzasadnione i słuszne – choć może nieco banalne – słowa o tym, że wojny w imię zapisanych w książkach idei toczyli prości ludzie, zwykle niepotrafiący owych książek czytać. Odcięcie się od tej konkretnej, secesyjnej, pozwala autorowi na kluczowe dla znaczeń powieści uogólnienie.
Inna sprawa, że McNulty ma co robić. Martwi się bez przerwy o los Johna Cole’a, swego najlepszego przyjaciela i kochanka, przy którym odkrywa swój kobiecy pierwiastek. Bo „Dni bez końca” to nie tylko opowieść o wojennym dramacie, o okrucieństwie, lecz także historia ludzi poszukujących swojego miejsca, od początku skazanych na cierpienie, spragnionych życia prostego i ciężkiego, ale uczciwego, stabilnego. Barry gdzieś na uboczu głównego wątku zastanawia się nad tym, czy ich nieheteronormatywny związek nie mógł się ziścić przede wszystkim ze względu na szalejącą wojnę, ale niekoniecznie skupia się na miłości homoseksualnej – ważniejsza w jego narracji staje się naturalna potrzeba stworzenia wspólnoty napędzanej przez bliskość (szerszej nawet niż rodzina). Zaś same sceny, w których Thomas występuje w roli Thomasiny, szczególnie w początkowej i środkowej części „Dni bez końca”, robią oszałamiające, oniryczne wrażenie – wszystko staje się nagle odrealnione, piękne, a szalejąca gdzieś w tle pożoga nieoczekiwanie cichnie.
Efekt ten uzyskuje Barry przy użyciu drugiego narzędzia, o którym wspomniałem – języka. Języka prostego, ale nie zbyt prostego, nieozdobnego, lecz uciekającego często w metafory. Thomasowi, który pełni rolę narratora, regularnie zdarza się wygłaszać pozornie banalne prawdy zyskujące w kontekście fabuły nieco inny odcień – niekiedy ironiczny, niekiedy tragiczny. Towarzyszy temu wszystkiemu kryjący się między wierszami fatalizm, uderzający w niektórych momentach z przytłaczającą siłą, gdy już dwa czy trzy zdania wcześniej czytelnik wie, że nadchodzi złe (szczególnym, bo najmocniejszym przykładem jest śmierć córki indiańskiego wodza). Wszystko to składa się na bardzo specyficzne wrażenie: odbiorca czuje, jakby uczestniczył w czymś zwykłym, codziennym, a jednak głęboko spaczonym i z gruntu tragicznym.
Idące w parze wojna i miłość od lat stanowią idealną pożywkę dla literatury. „Dni bez końca” nie są jednak banalnym melodramatem z konfliktem w tle. To opowieść zarazem o codzienności i doniosłości czasów, które niekiedy łączą się, aby łamać ludzi. Ta książka to kolejny dowód na to, że życie w ciekawych czasach stanowi przerażające przekleństwo.
Bartosz Szczyżański
Oceny
Książka na półkach
- 1 196
- 577
- 154
- 36
- 22
- 22
- 15
- 15
- 13
- 13
Opinia
Pierwszym słowem, jakie narzuca mi się po lekturze „Dni bez końca” jest ‘oryginalny’. Pogłębienie tego skojarzenia nasuwa mi jednak pewne wątpliwości. Western jako gatunek to typowy produkt kultury masowej. Ograniczenie miejsca i czasu akcji sprawia, iż gatunek ten w swojej pierwotnej formie był odżegnywany od czci ze względu na swoją schematyczność. Książka irlandzkiego pisarza jest więc swoistą kopią produktu kultury masowej. Kopią jednak o tyle udaną, że łamie ona owe szablony, na bazie których dawniej sprzedawano historię dzielnych kowbojów.
Specyficzni w tej książce są bohaterowie, inny jest sposób obrazowania przemocy, zmodyfikowano też kod językowy, którym na co dzień posługują się postaci Barry’ego. Thomas McNulty rusza w samotną podróż, na początku której poznaje Johna Cole’a. Ta dwójka stworzy magiczny związek, który przetrwa nie tylko walki z konfederatami i rdzennymi mieszkańcami Ameryki, ale także wychowanie Indiańskiej sieroty. Ciekawie na tle tego łamiącego kalki pejzażu rysuje się motywacja i portret psychologiczny Thomasa. To człowiek wdzięczny wojsku za to, że może wykonywać niezrozumiałe dla niego rozkazy. Mimo licznych niewygód, głodu i bólu nie narzeka na żołnierską dolę. Gdy trzeba zabić, czyni to bez mrugnięcia okiem, gdy jednak ma chwilę na refleksję, poświęca się dla swoich bliskich i tańczy na scenie. To ostatnie zajęcie daje mu najwięcej szczęście, jest dla niego odskocznią od trudów doczesności, a przy tym pozwala poczuć się tym, kim faktycznie jest – wewnętrzną kobietą.
Sebastian Barry nie wygładza swojej historii. Inaczej niż pamiętamy to z klasycznych westernów, co i rusz przekracza granice wyznaczone przez Kodeks Haysa. Nie zostawia miejsca na niedopowiedzenia czy ciche sugestie – wali prosto z mostu o tym co trudne i ciężkie. Porusza kwestie bezduszności wojny w świecie, gdzie życie nie jest warte więcej, niż szklaneczka whisky wypita podczas wieczornej zabawy w saloonie. Są więc wychodzące z ciała flaki, niedożywione dzieci, terroryzowane kobiety, pola walki usłane odciętymi kończynami. Bardzo to wszystko obrazoburcze.
I tak oto dochodzimy znowu do oryginalności. Bo myślę sobie, że western o homoseksualistach tańczących jak prostytutki to jedno, ale styl opowieści to jeszcze inna para kaloszy. Język Barry’ego jest od początku całkowicie abstrakcyjny. Autor nie tylko preferuje porządek dyskursu ponad porządek rzeczywistości, ale też wybiera takie dyskursy, które dawno już odkleiły się od znanej nam rzeczywistości, stając się zużytymi archaizmami. Pisarz z Irlandii pisze świadomie, wie że po wielkiej, modernistycznej apokalipsie i po ostatecznym oderwaniu się języka od desygnatów, zaskoczeniem będzie nie to, co niespójne, ale właśnie to, od czego dawniej odeszliśmy. Niby starają się to dzisiaj robić inni, ale odnoszę wrażenie, że są w tym szalenie niekonsekwentni. Odmalują staroświecko jedno zdanie, by zaraz popaść w jakieś współczesne tony. U Barry’ego jest inaczej, jest stabilniej i przez to też trudniej, bo w dobie skrótów i algorytmów, język nie służy już ornamentowaniu rzeczywistości.
Bardzo łatwo uznać, że w „Dniach bez końca” nie dzieje się za wiele, że jest to proza, nie dość, że technicznie przekombinowana, to jeszcze myślowo bezpłodna i efektowna tematycznie. Ale postawmy sprawę inaczej: techniczność powieści Barry’ego nie jest sposobem utrudnienia komunikacji z czytelnikiem, ale sensem istnienia tego dzieła. „Myślowa bezpłodność” również jest efektem takiego uformowania frazy, w którym tekst nie jest nastawiony na produkcję głębokich znaczeń, ale na opowieść o życiu. Wreszcie efektowność ma tu paradoksalnie odwrotny charakter: pod powłoką atrakcyjnej epoki przykrywa ten rodzaj intelektualnej konfrontacji, który jawić się musi jako opresyjny, ale też zapewnia jakiś rodzaj zakotwiczenia się w przeszłości i całkiem namacalnej, pachnącej kurzem i końskim łajnem codzienności. Siłą książki nie jest zatem wzniosłość, ale wręcz odwrotnie – banalność. Nie uzyskamy tu szansy na metafizyczną przejażdżkę, ale tak naprawdę od początku nie było czego wykorzystać, nie było żadnej przejażdżki, żadnego kierowcy. A jednak to karoseria tego literackiego projektu sprawia, że wpatrujemy się w nią oniemiali, szukając kulturalnych powiązań i językowych refleksów światła.
I znowu wracam myślami do tej nieszczęsnej oryginalności. Wspominam wszystkie te style i gatunki, które całymi garściami czerpały z osiągnięć John’a Wayne’a. Antywestern, spaghetti western, komedie westernowe, pastisze westernów, sagi rodzinne na Dzikim Zachodzie, hybrydy braci Coen. Lista jest długa i kręta, jak droga z Torunia do Koulamoutou. Nigdzie jednak do tej nie znalazłem takiego nagromadzenia motywów łamiących schematy, które opatrzone zostały tak wyrazistym językiem. A najważniejsze jest w tym, że Barry nie przesadza, nie skupia się na zaskakiwaniu i uwspółcześnianiu swojej opowieści. W ogóle mam wrażenie, że to powieść bez reszty oddana życiu, nie roszcząca sobie żadnych ambicji do bycia komentarzem współczesności. Autor „Tajnego dziennika” udowadnia, że bez kąśliwych przytyków do aktualnej polityki, bez wnikania w kwestie dyskryminacji rasowej, wreszcie bez nadmiernego epatowania pojęciami tęczy i tolerancji, można napisać intymną historię o miłości dwóch mężczyzn.
I tylko jakiś niesmak mam patrząc na tę okładkę, bo przecież Thomas i John, wcale nie byli anonimowi. Z niczym się nie chowali.
Recenzja ukazała się pod adresem https://melancholiacodziennosci.blogspot.com/2019/03/recenzja-dni-bez-konca-sebastian-barry.html
Pierwszym słowem, jakie narzuca mi się po lekturze „Dni bez końca” jest ‘oryginalny’. Pogłębienie tego skojarzenia nasuwa mi jednak pewne wątpliwości. Western jako gatunek to typowy produkt kultury masowej. Ograniczenie miejsca i czasu akcji sprawia, iż gatunek ten w swojej pierwotnej formie był odżegnywany od czci ze względu na swoją schematyczność. Książka irlandzkiego...
więcej Pokaż mimo to