Powrót do Ferrinu

Okładka książki Powrót do Ferrinu
Katarzyna Michalak Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Cykl: Kroniki Ferrinu (tom 2) fantasy, science fiction
400 str. 6 godz. 40 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Cykl:
Kroniki Ferrinu (tom 2)
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Literackie
Data wydania:
2014-02-12
Data 1. wyd. pol.:
2007-01-01
Liczba stron:
400
Czas czytania
6 godz. 40 min.
Język:
polski
ISBN:
9788308053195
Średnia ocen

                6,1 6,1 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,1 / 10
408 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
162
162

Na półkach:

Wolumin trzyma się dość wygodnie.
Okładka wprawdzie odrobinę infantylna, ale postać biegnącej kobiety powabna. Może nie cud, miód, ale oko cieszy. Ponadto zawsze robiąca wrażenie symbolika otwartych drzwi, bo portal to takie drzwi. Tło zielone, trochę tajemnicze, napawające nadzieją. Ech, ta świeżość! Biegnąca niewiasta trzyma w prawej ręce pokaźny sztylecik, choć jakby odrobinę fikuśny, nazbyt ozdobny. Litery na okładce rzucające się w oczy, śmiałe. Stron czterysta z okładem, ale niespecjalnie cienkich. Lubię taki papier, który nie prześwieca, a kartki się nie rwą. Litery czytelne, zatem jeśli zdarzy mi się kiedykolwiek narzekać na stracony przez książki wzrok, to nie za sprawą tej pozycji.
Czemu o takich sprawach nadmieniam?
Po prostu, chciałem powiedzieć kilka dobrych słów o dziele Katarzyny Michalak.
No, powiedziałem.
W zasadzie wszystko.
Nie ma co ukrywać, zwolennikiem ferrińskiego cyklu to ja nie jestem, ale – jak to pisze Autorka, każdemu trzeba dać drugą szansę, choć nielicznym trzecią. To dałem. Jednak, tak myślę, że to raczej pani Michalak myślała, ze to ona, takim jak ja, daje drugą szansę. To bardziej prawdopodobne.

Moja druga szansa zaczęła się zadziwiająco. Rety! Autorka pisać umie! – tak mniej więcej krzyknąłem po przeczytaniu Prologu. No, no, nie do wiary – kręciłem głową.
Dalej podobnie jak w „Grze o Ferrin” – Las Tysiąca, z taką różnicą, że nikt Anaeli nie zabija. Choć w tym zakazanym lesie pojawia się elf, a nie powinno być mu łatwo, bo jest tam jakaś klątwa czy coś podobnego. Mimo to nic mu się nie dzieje, tylko towarzysz bohaterki, czarny Cierń Saris droczy się z Anaelą, by przybysza kopytem potraktować. Saris to jednorożec skazany na wygnanie za zabójstwo, widać jednak niewiele się nauczył. Niby taki niewinny jednoróg, a zapędy dziwnie krwiożercze. Ponadto Anaela dostaje gwiazdkę (naprawdę według Autorki taka gwiazdka na czole to stosowne wyróżnienie dla monarchy, statecznego i poważnego gościa?). Później heroina na ukochanym Sarisie pędzi co jednorożec wyskoczy najpierw dwa dni, po to by do celu dotrzeć na kres trzeciego.
Tu zacząłem liczyć.
Saris to jednorożec. Ale czy znaczy, ze prędki? Nigdzie nie napisane, że wolny, a można odnieść wręcz przeciwne wrażenie. Zatem należy założyć, że prędki. Pędzi, tak napisane, a na jego karku Anaela. Jak to ona wytrzymała, nie wiem, może po mongolsku nogi miała krzywe? Choć chyba nie, wszyscy się jakoś tak bohaterką zachwycają. Mniejsza, ale jak pędziła trzy dni, to znaczy, że 72 godziny. Policzmy sobie. Pędzący jednorożec to pewnie tak pędzi szybko, na pewno nie wolniej jak ze czterdzieści na godzinę. No, niech będzie dwadzieścia. Czyli w 72 godziny robi prawie tysiąc pięćset kilosów. Autorka nie pisze o tym, że jednorożec drogę gubi, zawraca, błąka się. Gdzieżby! Pędzi na miejsce spotkania. Dziwne w tym to, że tak nam przedstawia się te wodospady jakby to nie było gdzieś hen za siedmioma górami i rzekami.
Anaela pędzi, by ratować króla Cieni. Ledwie przybywa na miejsce, a władca zostaje zabity. Już mniejsza z tym, jaki sens takiej egzekucji dokonywanej przez przepiękną elfię, chodzi o to, w jaki sposób morderczyni w tak krótkim czasie dociera na miejsce, skoro Anaela pędziła najprędzej jak się da? Nie mogłem pojąć sposobu, bo skoro istniałby szybszy, to czemu Anaela z niego nie korzysta? Oczywiście można spojrzeć inaczej i powiedzieć: tak się buduje dramatyzm. Bohaterka pędzi, by ratować, ale mimo wszystko zdążyć nie może. Czarny los.
Tyle, że to głupota, nie żaden dramatyzm!

Naturą dramatu jest starcie wartości lub taki splot okoliczności, by dramatu uniknąć się nie dało. Istotą dramatu nie jest głupota. Głupota lub szaleństwo może dramat ukrywać, jak w Hamlecie, nie tworzy go jednak.

Czyli – uśmiałem się. Śmiałem się także później, tak do setnej strony mniej więcej. Dalej mniej. Wydarzeń było kilka, Anaela rozkochała króla, zgładziła elfię, zabiła przyjaciółkę lwianę, doprowadziła do śmierci przyjaciela. Wszystko mało sensowne – czytaj: wcale. Na przykład takie własnoręczne uśmiercanie lwiany. Zachodzę w głowę jakie straszne przyczyny skłoniły Anaelę do zabicia tego stworzenia? Autorka cos tam kręci, że inaczej Saris byłby ubity. Ale skąd zagrożenie dla jednorożca? Jakoś zbudowane nie zostało. Ot, taki wymysł, nagle Sarisowi coś grozi – bęc, gotowe.
Postać kata. W naszej kulturze nie cieszy się szacunkiem, stąd kaptur noszony dla zachowania anonimowości. Umiejscawia się katów zwykle poza murami miast. Katostwo nie było jakimś chwalebnym zajęciem. Nie wyobrażam sobie kultury, w której taki oprawca zajmowałby miejsce u boku króla. To niedorzeczne.
Ale jak napisałem, koło setnej strony śmiać się przestałem, do dwusetnej było mi smutno. Bo jednakże sam zamysł „Powrotu do Ferrinu” ma walor dramatyzmu. Bohaterka ma ratować zagrożony świat. Co z tego wychodzi?
Ano, chała.
Później wydarzeń mamy bez liku. A to szczeniak chce zrobić z Anaeli swą kobietę, a to bohaterka raz za razem wpada w łapska nieprzyjaciół. Jest więziona przez ukochanego, cierpi z pragnienia, widuje zabitego przyjaciela, wpada z wizytą do ludzi smoków albo do górali – kolorowobrodych krasnoludów.
Bezguście.
I dramatyczna głupota. Taki szczeniak próbujący zrobić z Anaeli swoją kobietę. Przecież o ludzie tego smyka mówi się, że kobiety mają w nim zapewniony wybór. Mało radosny, bo jak nie chcą opieki mężczyzny, to mogą pójść sobie na pustynię by zemrzeć. Znając Anaelę na pewno by poszła na pustynię i to pustynia by zmarła, ale nie idzie, bo Anaeli tego prawa się odmawia, choć to niby prawo.
Albo Anaela komuś coś nagada, obrazi choć Sellinarisa, kata, czy też dopiecze Mirelli, po czym wskakuje na Sarisa i pędzi, co jednorożec wyskoczy, bo cierpi. Równocześnie strasznie się poświęca i szkoli Leczące. Ponadto co rusz pojawiają się amanci, choć nie jako gwałciciele.
Konsekwencje Anaeli. Na przykładzie jej ukochanego Sellinarisa. Oczywiście bohaterka żyć bez niego nie może, więc oddaje się drugiemu z kolei ukochanemu Amremu, katu wysyła wyraźnie sprzeczne sygnały. W tych wszystkich niekonsekwencjach można utonąć.

Nie to jednak czyni „powrót do Ferrinu” złą książką. Nawet nie maniera Autor Kasi Michalak uważającej, że nikt przed nią nie napisał nic wartościowego. Widać to po bezceremonialnym traktowaniu takich nazw jak: Eleuzis, Tartar, Eden, de Sade. Autorka nie baczy na kontekst jaki tym nazwom towarzyszy. Gorzej, nadyma się infantylnie nad takimi nazwami jak Szara Śmierć. Przesadnie nadużywa wielkich liter, nie mówiąc o wielokropkach. W niezbyt długim akapicie doliczyłem się trzech. Na stronach książki wręcz się od nich roi.

To zła książka przede wszystkim za sprawą przyjętej konstrukcji.

To opowieść o Anaeli, żadna tam gra o Ferrin, czy powrót do wymyślonej krainy. Żadna gra nie toczy się o Ferrin, ale o to, by Anaela cierpiała, przy tym żadne cudze cierpienia nie mają znaczenia. Drugoplanowi bohaterowie są traktowani z buta – i to dokładnie wszyscy. Tylko męki Anaeli mają znaczenie. Stąd nieustannie obserwujemy jej myśli. A Anaela myśli na każdej stronie, przede wszystkim temu się poświęca. Autorce nie zaświtała myśl, że dramatyczniej byłoby gdyby odrobinę mniej się rozwodziła, gdyby coś się działo, a sceny byłyby podsumowywane dobitnymi puentami.
Przerost słów i uczuć, brak namacalności. Większe wrażenie zrobiłyby drżące ręce Anaeli – choć to jednak oklepany chwyt, ale choćby on – niż nieustające przemyślenia okraszone znaczącymi wielokropkami. Wcale nie potrzebujemy tak często zaglądać bohaterowi do głowy.
Siedzimy w niej stale. Prawie nie patrzymy z boku, a jakiś behawioryzm zrobiłby większe wrażenie.

U Michalak ważniejsze jest to, jak co ma wyglądać od tego, co ze sobą niesie. Doskonałym przykładem są nazwiska bohaterów – nie do wymówienia, za to wzrokowo pyszne z tymi apostrofami pośrodku i strzelistymi ll.
Podobne wizualne rozwiązania próbuje się wykorzystać w książce.
Oto przykład jaki najlepiej zapamiętałem: Anaela przenosi się do Feri’any (zauważcie – apostrof w środku), a przenosząc się otwiera dziki portal, co ma być – tu dawkowanie: odwagą, głupotą, samobójstwem. Niestety nawet to dawkowanie złamane, bo na koniec wychodzi, że jednak tylko pech. Katarzyna Michalak nie utrzymuje nawet dawkowania, wpada na jakiś nowy pomysł. W każdym razie puenta to pech.
Przeprowadzenie tego zabiegu – dawkowania, zabiera Autorce jakieś dwie strony.
Znam ten zabieg, opowiadanie o dramatycznym wydarzeniu przy pomocy określeń bogatych stylistycznie, niemalże poetyckich. Zawsze kojarzę go z „Paragrafem 22” i tańcem samolotów. Ten taniec opisywany prze zyg i zag wykonywane w powietrzu, wirowanie odciętego skrzydła, wybuch baniek. To niesamowity opis, przede wszystkim za sprawą kontrastu, którą tworzy puenta, a ona mówi: w drugim samolocie zginął Nately. Heller opowiada o dramatycznym wydarzeniu, opowiada w sposób niezwykły kontrastując estetykę opisu zderzenia samolotów ze śmiercią.
Zabieg wykonywany przez Michalak, dotyczący dzikiej teleportacji Anaeli nie dotyczy jednak wydarzenia dramatycznego, a tylko głupiego. Takiej głupoty, która przecież nie zostanie ukarana – natychmiast pojawi się jakiś oddany ratownik.

W fantasy magia być musi i czarodziejska broń. Takim w Ferrinie jest miecz Amrego wykonany z tytanianiu. Gdzie indziej mamy podkreślenie jakie to mocne są tytanianowe więzy. Cóż, Anaela trafia do niewoli, jakiś krasnolud nożem te więzy przecina. Nie piłuje, po prostu przecina, jak żyletka włos. Przecięcie więzów takie proste nie jest, trzeba się z tym trochę pomęczyć, a jeśli tytaniowe, to jakieś przy okazji metalowe, a tu zwykły nóż? Autorka skupiała się na tym tytanianie, po czym, rach-ciach, więzów nie ma.

„Powrót do Ferrinu” to książka uboga. Trudno powiedzieć byśmy wiedzieli co jak wygląda, poza jakimiś udziwnieniami w typie kolorowych bród krasnoludów, nie mamy co spodziewać się czegoś frapującego, o oryginalności nie marzyć, o szczegółach – proszę zapomnieć.
Cały ferriński świat został zbudowany na zasadzie reakcji na działania Anaeli, zwykle chaotyczne, niekonsekwentne i nielogiczne. Jeśli ktoś chce sobie ubóstwo tego świata zobrazować niech dokona prostego zabiegu usunięcia Anaeli z tego świata. Co wtedy robią inne postaci? No, nic. Ich wzajemne relacje nie istnieją. Autorka nawet nie udaje, że mają na cokolwiek wpływ. To pole działania dla wybryków Anaeli.
Autorka nie wykorzystuje tak oczywistych motywów jak powiązanie Karoliny – lekarki z Anaelą – Leczącą. Dałoby to jej pole do popisu, mogłaby stworzyć dziesiątki klamerek, pokazać równocześnie patos i rutynę lekarskiego powołania. Nic z tego, siedzimy w głowie Anaeli i śledzimy jej myśli, a one w konsekwencji odbierają nam element zaskoczenia, bez którego powieść nudna. Nim cokolwiek się stanie, zostanie dziesięć razy oklepane tymi anaelowymi rozważeniami.

Główna bohaterka to krzykliwa histeryczka, robiąca z siebie ofiarę, czyli że się poświęca dla dobra innych. Problem w tym, ze w takiej roli nie potrafiąca wytrwać ni pół minuty. Chyba nikt sobie nie wyobraża, że taka Anaela pokornie zniesie upokorzenia? Niby służy, ale ta służba to kpiny. Władca prawie pełza przed nią, a z pewnością się nieustannie ośmiesza, a poddani to widzą.

Absolutnie nie pojmuję czemu ta handrycząca się, nadpobudliwa zołza jest powszechnie kochana. Owszem, miłość ślepa jest, ale dotyczy jednego durnia, który nie widzi świata poza ubóstwianą heterą. Ale żeby kopy? Co to za durny świat! Ale jak powyżej wspomniałem, ci amatorzy wdzięków Anaeli tylko reagują na działania Anaeli, to postacie całkowicie papierowe i bezwolne, one nie zostały skonstruowane, ich nie ma. Jeśli tworzyć ich charakterystykę, to każdą należałoby opisać: kocha Anaelę.
Takie tworzenie postaci to nawet nie powierzchowność i schematyzm, to infantylizm.

Książka zdecydowanie zła, choć nie aż tak jak jej poprzedniczka. Widać, że Autorka jednakże coś przeczytała o swym dziele. Problem w tym, że druga część, choć lepsza, to wciąż okropna! Przede wszystkim sens się łamie, dramatyzm kuleje, a nieustanne siedzenie w głowie Anaeli i obserwowanie jej duchowego, bezsensownego miotania jest nudne i żenujące.
Biorąc pod uwagę tempo powstawania dzieł AutorKasi nie mam nadziei by kolejne płody z serii ferrinowej niosły jakiekolwiek wartości. Ponieważ część trzecia już się ukazała, a czwarta zapowiedziana niedługo, to żadnej pracy redakcji związanej poprawą tych bzdur oczekiwać nie należy. To wciąż pozostanie nieuporządkowany słowotok, wciąż dowiadywanie się tylko o tym, co Anaela sobie myśli o tym, że coś zrobi. Nic więcej.
Zresztą nie wiem czy Autor Kasia jakiekolwiek większe zmiany zechce wprowadzić. Ma swoich oddanych wyznawców, których nic nie przekona, że wytwory Katarzyny Michalak to gnioty. Każde słowo, ba! wielokropek zostanie uznany za arcygenialny.
Ja mam zdanie wprost przeciwne.
I dla mnie wytwór Kasi Michalak wart jednej gwiazdki.

Wolumin trzyma się dość wygodnie.
Okładka wprawdzie odrobinę infantylna, ale postać biegnącej kobiety powabna. Może nie cud, miód, ale oko cieszy. Ponadto zawsze robiąca wrażenie symbolika otwartych drzwi, bo portal to takie drzwi. Tło zielone, trochę tajemnicze, napawające nadzieją. Ech, ta świeżość! Biegnąca niewiasta trzyma w prawej ręce pokaźny sztylecik, choć jakby...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Przeczytane
    597
  • Chcę przeczytać
    519
  • Posiadam
    158
  • Fantastyka
    26
  • Ulubione
    18
  • 2014
    13
  • Teraz czytam
    9
  • Katarzyna Michalak
    8
  • Chcę w prezencie
    7
  • Z biblioteki
    4

Cytaty

Więcej
Katarzyna Michalak Powrót do Ferrinu Zobacz więcej
Katarzyna Michalak Powrót do Ferrinu Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także