Związek Literatów Polskich powstał grubo przed II wojną światową, w 1920 roku, ale ten, który reaktywowano w roku 1945, nie miał ze swoim poprzednikiem nic wspólnego. Powojenny PZL miał być kuźnią talentów, które docenią możliwości, jakie przyniosła nowa rzeczywistość i potrafią pisać zgodnie z linią partyjną. Czy tak było?
Żeby cokolwiek wydać, przyszły autor musiał należeć do Związku. Ci, którzy się buntowali, często mieli zakaz druku lub też musieli zamilknąć na jakiś czas. Jedni zarabiali, pisząc pod pseudonimami, drudzy uciekali na Zachód, inni zapisywali się do partii. Mnóstwo wydanych wówczas "produkcyjniaków" dziś może być jedynie ciekawostką dla badaczy literatury. Nazwiska ich autorów zaginęły w mrokach historii
Ale ZLP miało też swoje dobre strony. Dzięki Związkowi literaci dostawali przydziały na mieszkania, talony na samochody, mogli korzystać ze stypendiów, wyjeżdżać zagranicę, dostawać twórcze emerytury, a przede wszystkim wydawać za niezłe pieniądze...
(cd recenzji na fb)
https://www.facebook.com/photo/?fbid=630073715582084&set=a.530574235532033
Z ciężkim sercem czytałam tę książkę. Choć jest to poniekąd bardzo drastyczna tematyka, pociąga mnie bardzo. Ogrom tragedii małych Świadków tamtych wydarzeń przekracza ludzkie wyobrażenia, ale to również dzięki tym wówczas małym dzieciom świat może ujrzeć prawdę o banach ukraińskich zbrodniarzy... Ich otwarcie się na ten temat i trauma, którą przeżyli jest godna szacunku :)