Jeff Noon (urodzony w 1957 w Droylsden w Anglii) jest pisarzem i autorem scenariuszy, którego dzieła charakteryzują się bogatą grą słów i fantastyczną tematyką. Twórczość Noona nawiązuje do dzieł Lewisa Carrolla i Jorge Luisa Borges'a. Noon umieszczał miejsce większości swoich opowiadań i powieści w rodzinnym Manchesterze - do czasu gdy w 2000 roku przeniósł się do Brighton. Pierwsze cztery powieści napisane przez Noona łączą się w cykl powiązany wspólnymi postaciami i tłem. Przyjęło się go nazywać "Vurt", nawiązując do tytułu pierwszej powieści. W ramach cyklu ukazały się kolejno Wurt (Vurt, 1993); Pyłki (Pollen, 1995); Automated Alice (1996) (będąca jednocześnie trzecią częścią cyklu "Vurt" oraz kontynuacją Alicji w Krainie Czarów oraz O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra Lewisa Carrolla); oraz Nymphomation (1997). Jednak biorąc pod uwagę bieg fikcyjnych wydarzeń, kolejność wygląda następująco: Automated Alice; Nymphomation; Wurt oraz ostatecznie Pyłki.
Przerażająco piękna, boleśnie kłująca w oczy psychodeliczną barwnością wizja z pogranicza jawy i snu - no bo jaka ma być opowieść o narkomanii? Niezwykła metafora rajskiego piekła uzależnienia, krainy kusząco niebezpiecznej, wabiącej obietnicą snu na jawie i dreszczykiem emocji balansowania na krawędzi. Pragnienie zdobycia niepodzielnie władającej nad człowiekiem substancji jest w stanie przyćmić strach, troskę o siebie i innych, skłania do przekraczania wszelkich granic, moralnych jak i usankcjonowanych przez prawo. Narkotyk zmienia na zawsze, nawet gdy uda się nam (chwilowo?) wyrwać z pod jego władzy. Oferuje niebiańską błogość i podróż do świata najdzikszych fantazji, okupione cierpieniem, także cudzym. Bo często prawdziwymi ofiarami nałogu są najbliżsi narkomana.
Listopad więc chyba ma być strasznie, halloweenowo?
Jak dla mnie strasznym jest wetknięcie na początku numeru artykułu sponsorowanego. Ja tam wiem, czego się po NF spodziewać, ale gdy ktoś bierze czasopismo pierwszy raz do ręki i spotyka się od razu z reklamą, to czego się ma spodziewać?
Niezbyt fortunny pomysł.
Ale ja właściwie nie o tym, a o zawartości niesponsorowanej.
No to w prozie polskiej przeczytać można –
„Jesieniarzy” Przemysława Zańko – spodobał mi się ten tekst. A właściwie – nie spodobał. Bo jeśli tak wygląda choć część dzisiejszego społeczeństwa, to biada nam! Świetna stylizacja językowa, świetne oddanie pewnego typu mentalności. A tekst w końcu skręca tam, gdzie bym się nie spodziewał. Choć zakończenie jak dla mnie mogłoby być ciut bardziej wyraziste. Ale co tam. To naprawdę bardzo dobry tekst.
„Okopie nasz” Piotra Jedlińskiego – dłużyło mi się to opko okrutnie. Aż do samego zakończenia. Które walnęło jak obuchem w łeb. Tego się nie spodziewałem. Świetny pomysł, finezyjnie przedstawiony. Bardzo, bardzo dobry tekst (ale i tak bym skrócił gdzieś o połowę).
„Saper” Jacka Inglota – lubię narrację pierwszoosobową. Ale nie tu. Bo nie ma w niej logiki i sensu, za to są niemal same infodumpy. I tak tekst, który mógł być naprawdę przejmujący, okazał się wyjątkowo letni. Nie tak ta historia powinna być opowiedziana po prostu!
W prozie zagranicznej mamy trzy szorty Jeffa Noona – „Metaforazynę”, „Blurpy” i „Sekcję zwłok mewki”. Błahostki do przeczytania w kolejce u dentysty. Nic wielkiego.
„Pogadamy?” Roberta Sheckleya – tu wiadomo: taką prozę można poznać od razu. Jest żartobliwie, ale nie ma rechotu. Jest zabawnie, ale z przesłaniem. Po prostu – czyta się!
„Wezwanie” Steve’a Toase’a – w końcu stricte halloweenowy tekst. Całkiem przyjemny, dla mnie trochę dźwięczący Lovecraftem. Solidny średniak.
„Trzy przesłuchania w kwestii obecności węży w ludzkim krwiobiegu” Jamesa Alana Gardnera – rasowa SF. SF spod znaku „speculative fiction”. Czyli co by było, gdyby? Gorzka to refleksja nad ludzką naturą. Wszystko da się podciągnąć pod kategorię „dlatego my jesteśmy lepsi, a oni gorsi”. Oraz kwestia wyboru mniejszego zła.
Bardzo dobre opowiadanie!
Podsumowując – tak wysokiego poziomu tekstów w NF nie zanotowałem dawno. I do tego żadnej ewidentnej wpadki (bo nawet Inglot ma swój urok).
W publicystyce z zaciekawieniem przeczytałem tekst Marcina Kończewskiego „Diuna kontra box office”. Jestem już bogatszy o doświadczenie, iż film radzi sobie na rynku. Część druga powstanie. Oraz rozumiem Villeneuve’a – ten film po prostu należy obejrzeć na wielkim ekranie. Koniecznie!
Komiksy oraz azjatycka proza i kinematografia mniej mnie interesują, toteż artykuły o Hawkeye’u, wschodniej grozie oraz wywiad z dr Łuszczykiewicz przeczytałem z obowiązku, acz z zaciekawieniem.
Spodobał mi się natomiast wywiad z Marcinem Mortką, choć jego twórczości nie znam.
PS. Stopka zasłużyła na lanie za mikroskopijne literki. Teledysk na czasie, ale może Stopka wybiera się na „Afterlife”?