Drzewo białej morwy Willa Cather 7,1
ocenił(a) na 912 tyg. temu Willa Cather przenosi nas w czasy pionierów, kiedy to „ludzie okazują się dzielniejsi niż w starym kraju, to tutaj trzeba wiedzieć robić i dalej widzieć.”
Czas odliczany jest tutaj latami od śmierci pana Bergsona, głowy rodziny. Pozostawił po sobie żonę, która zawsze tęskniła do Szwecji, trzech synów oraz najbardziej zaradną potomkinię - Aleksandrę, której powierzył opiekę nad wszystkimi i tym, co najcenniejsze - nad ziemią.
Czytanie książek z przeszłości skłania do niespiesznej lektury. Nie inaczej było podczas mojego pierwszego spotkania z prozą Willi Cather, która świetnie oddała ducha ery pionierów, którzy próbowali ujarzmić amerykańską ziemię. Zetkniemy się tu z cierpliwością ponad siły, której wymaga od nas bezlitosny i jałowy grunt, na którym ciężko coś uprawiać. To sztuka, by z obserwowania natury, rozumienia jej i przewidywania jej zmian uczynić frapującą powieść. Jak czyni to Cather? Tworząc pełnokrwiste i różnorodne postacie. Zaradnych i pracowitych, ale niezbyt rozumnych braci, sąsiada wagabundy, który wróci na stare ziemie po tym jak będzie próbować szczęścia w dalszych stanach, w osobie dziwaka, który chodzi bez butów, ale rozumie naturę lepiej niż ktokolwiek inny. Najważniejsze będą jednak tutaj postacie kobiet, co zachwyca biorąc pod uwagę lata, w których pisała Cather. W latach, kiedy to nie kobiety rządziły rodziną i planowały z sukcesem przyszłość dla niej. Aleksandra nie boi się pozostać starą panną, nie stroni od odważnych decyzji i ma w sobie siłę psychiczną i fizyczną, by zbudować coś z niczego, by dumnie rozwijać spadek po ojcu. Jak dobrze, że na regale czeka na mnie więcej powieści Cather. Lećcie nadrabiać razem ze mną.
Skosztujcie fragmentu:
„Miasteczko za ich plecami skryło się za wzgórzem, znikło, jakby nigdy nie istniało, i ziejąca surowością i chłodem przestrzeń otwarła przed nim swoje łono. Działki osadników rzadkie były w tej okolicy i położone daleko jedna od drugiej; tu i ówdzie posępny wiatrak na tle nieba, lepianka ukryta w kotlinie. Za to ziemia tchnęła tu prawdziwą wielkością - nieporadne wysiłki ludzkiej społeczności nie znaczyły nic wobec tych mrocznych odłogów. To od patrzenia na bezlitosną w swym ogromie prerię usta tego chłopca nabrały wyrazu goryczy - czuł, że człowiek nie ma siły, by wyryć tu swój ślad, czuł, że ta ziemia chce zostać sama w swej okrutnej potędze, dzikiej, niezwykłej piękności i nieprzerwanym smutku.”