„mimo wszystko, chwal, tak, bądź wdzięczny”. Poprzednie sezony. Wiersze Janusz Szuber 7,8
ocenił(a) na 101 rok temu Pośród wyraźnie rozróżniających dobro od zła czarno-białych zdjęć można się poczuć niezwykle komfortowo ale nie należy zapominać o tym, że Janusz Szuber zajmował się również poetycką fotografią stanów duszy w jej mniej jednoznacznych kolorach. Oznaczało to rekonstrukcję świata z podkreślaniem jego kruchości i z wypełnianiem pustych miejsc przeszłości niejednolitą substancją. Jednak poeta robił to z tak wielkim wyczuciem, że wyciągnięte podczas polemiki z problematycznym przecież życiem wnioski wydały mi się nader optymistyczne. A nawet tchnęły swoistym kultem egzystencji, adoracją jej czasami okrutnej wersji. Ten niekłamany zachwyt Janusza Szubera nad wszystkim, co ludzkie, spowodował, że jego poezja awansowała na mojej długiej już liście do rangi tych, o których mówię, że "dotykają sedna".
Przekroczyć próg jego poezji i nie dostrzec karpackich krajobrazów, to spoglądać jedynie do przodu. Bo przecież Szuber ogląda się ciągle za siebie. Z ciekawością godną odkrywcy innych światów zawiesza czytelnika w stanie zdumienia i wywołuje chęć powrotu zgodnie z tajemniczym duchem Galicji. Tym samym uchyla działanie czasu, ponieważ pejzaże duszy z przeszłości i teraźniejszości mieszają się ze sobą, zatracając swoje pierwotne kształty. To wygląda jak pochwała bytu w każdej jego postaci, próba objęcia całości za pomocą rozpamiętywanych szczegółów. To poszukiwanie wewnętrznego piękna z kontrastem do innego, bieszczadzkiego. Wszystkiego się tutaj nie da zrozumieć, przecież świat nie składa się z samych jasnych praw. Jednak w poezji Janusza Szubera można się poczuć swobodnie i bezpiecznie.
"Będzie tak, jak wyjdzie". W gąszczu małych codziennych historii ta jedna prawda wydała mi się dobrze znanym domem do którego wraca się w chwilach zwątpienia. Przy okazji tego powrotu zagląda Szuber do rodzinnych metryk, wspominając groby i obyczaje. Przypomnienie miejskiego bruku rozbrzmiewa w jego wierszach z nie mniejszym entuzjazmem niż gra w szachy na półpiętrze starego domu. Do tego zapach świeżej kory i swąd spalonej synagogi. W tych przykrych okolicznościach wykuwa się tożsamość człowieka szanującego historię. Dotykając popękanych kuchennych kafli można odnieść wrażenie dryfowania wszystkiego wokół, a przede wszystkim unoszenia się ludzi w bezkompromisowym prądzie życia. Jak wielka jest wtedy świadomość śmiertelności z jej przejmującym "omnis moriar". Bo Janusz Szuber jako poeta końca pewnej epoki wydobył z milczenia i pozostawił po sobie piękne literackie pomniki historii.
Zdaje mi się, jakby ta poetycka opowieść była adresowana do mnie osobiście po to, żebym uszanował zmienność bytu i stałość nicości. Tylko tego przecież można być pewnym w czasach gorzkiej prawdy. Wiem też, że niezwykle ciężko jest zamknąć wszystkie istotne sprawy w metaforze krótkich wierszy. Dlatego tym bardziej podziwiam poetę Ziemi Sanockiej za pochwałę bytu takiego, jakim jest. Za poszukiwanie wśród parafialnych ksiąg drobin czasu i składanie z nich poetyckiego dokumentu o prostym bycie i skomplikowanej wrażliwości. Za jakiś czas Janusz Szuber obrośnie legendą wtajemniczonego poety a ci, którzy będą zaznajomieni z jego twórczością, zawsze idealnie odnajdą się w rzeczywistości pejzaży z drewnianymi płotami w tle. Grunt, żeby tylko nie iść na skróty i zmniejszać dystans pomiędzy przeszłością a przyszłością z niewielkim ociąganiem, wtedy poznamy wszystko ze szczegółami.