Malarz szyldów R. K. Narayan 7,5
ocenił(a) na 109 lata temu Ostatnio w sztuce (głównie w filmie, ale również i w literaturze) bardzo popularne stało się pojęcie uniwersalizm.
Jest cała masa krytyków i tzw. znawców kina, którzy ocenią bardzo wysoko film z Korei Południowej, Iranu czy nawet Burkina Faso pod warunkiem, że przesłanie obrazu będzie uniwersalne, tzn. że dana historia mogłaby się, przy zachowaniu pewnych proporcji, wydarzyć w każdym innym rejonie świata. Nie podzielam tej opinii. Uważam, że to pójście na skróty - nie chce nam się wczytać w niuanse danej kultury, dowiedzieć się nt. życia codziennego danej społeczności, więc najprościej jest wybrać coś uniwersalnego, wszystko wtedy zrozumiemy.
Na szczęście książka R.K. Narayana "Malarz szyldów" nie zawiera historii uniwersalnej, takiej, która mogłaby się np. wydarzyć w Korei Południowej, na Seszelach czy na warszawskim Żoliborzu. Oczywiście historie miłosne zdarzają się wszędzie, no ale wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach. I bardzo dobrze!
Malgudi, nieistniejące naprawdę miasteczko indyjskie wymyślone przez autora. Trzydziestokilkuletni Raman trudni się malowaniem szyldów, co jak się przekonujemy nie jest wcale takim prostym zajęciem. Mężczyzna mieszka ze starą lecz ciągle sprawną ciotką. Oboje sobie dogadują, ale tak naprawdę darzą się miłością. Raman nie zamierza się żenić, ani tym bardziej mieć dzieci (wg niego Indie i tak są już przeludnione). Sytuacja zmienia się, gdy na jego drodze pojawia się Daisy - dzielna działaczka walcząca z galopującym przyrostem naturalnym na terenach wiejskich. Czy tę tak różną dwójkę może połączyć miłość? I czy oboje zdolni są do miłości? Tego powiedzieć nie mogę, trzeba przeczytać samemu. Zapewniam jednak, że warto, bo książkę czyta się jednym tchem.
Dodam, że widziałbym bollywoodzką ekranizację "Malarza szyldów", aczkolwiek aktor najlepiej pasujący do roli Ramana, czyli Irrfan Khan, jest już zbyt dojrzałym mężczyzną. Jako Daisy widziałbym jakąś brązowoskórą piękną (lecz o zawziętych, "zdeterminowanych" ustach) Tamilkę, może Padmapriyę Janakiraman. Do tego Mani Ratnam (lub Mira Nair, choć wolę Ratnama) jako reżyser. i A.R. Rahman odpowiadający za muzykę. Wyszłaby filmowa perełka.
A póki co zachęcam do lektury :)