Dalsze niekanoniczne przygody bohaterów gwiezdnej sagi. Album można podzielić na trzy części. W pierwszej Luke Skywalker musi przetrwać na wodnej planecie, a w tym czasie Han Solo i księżniczka Leia walczą z kosmicznymi piratami. Druga część to dwa zeszyty ukazujące dwie zamknięte historie, a w ostatniej bohaterowie trafiają do kosmicznego kasyna.
Pierwsza opowieść przywodzić może na myśl film „Wodny świat”. Mamy tutaj korsarzy żyjących we wrakach statków i grabiących rozbitków. Ich przeciwnikami są jeźdźcy wodnych smoków. Główny antagonista tej opowieści czyli przywódca korsarzy jest strasznie przerysowany i wypada niezamierzenie śmiesznie. Dotyczy to również wszystkich jego podwładnych ukazanych w przesadnie zły sposób. Pojawia się przy tym pewien drobny zwrot akcji, który jest jednak bardzo łatwy do przewidzenia. Niewiele lepiej jest w wątku Hana Solo i księżniczki Leii. Wprawdzie tutaj zostaje rozbudowana historia pewnej antagonistki, ale większość piratów daje się bohaterom wodzić za nos jak dzieci.
Ta część albumu rysowana jest przez Carmina Infantino i Terry’ego Austina. Niestety nie do końca się sprawdzają. Postacie nie zawsze przypominają swoje filmowe odpowiedniki – najbardziej widać to na przykładzie Chewbaccii, który wygląda tu jak brodaty krasnolud. Powracają znane też z poprzedniego tomu krzykliwe kolorowe stroje, a część postaci przez cały czas biega na półnago. Zresztą nawet główni bohaterowie cały czas mają na sobie wyłącznie stroje znane z filmu „Nowa nadzieja”.
Następnie dostajemy dwie jednozeszytowe opowieści.
Pierwszy taki zeszyt poświęcony jest towarzyszom (w tym antropomorficznemu królikowi) Hana Solo znanym z poprzedniego tomu. Tutaj przyjdzie im zmierzyć się z pewnym łowcą nagród. Samo starcie jest niestety dosyć krótkie i mało efektowne – więcej czasu poświęcone jest na przedstawienie obecnego statusu quo bohaterów. Ciekawie zapowiada się za to postać łowcy nagród – widać w nim pewne zalążki takich bohaterów jak Boba Fett czy Dengar. Przy tym osobiście dostrzegam też w nim inspirację paroma postaciami wykreowanymi w latach 70. na potrzeby uniwersum Marvela.
Walt Simonson i Bob Fiacek jako rysownicy radzą sobie całkiem dobrze. Ich rysunki są dokładniejsze, a postacie są bardziej podobne do ich filmowych odpowiedników. Na dodatek też dostajemy parę ładnych kosmicznych scen.
Drugą taką historią jest retrospekcja z przeszłości Luke’a Skywalkera. Fabuła jest dosyć banalna i nie wnosi wiele do postaci czy relacji z jego przyjaciółmi czy rodziną. Również rysunki Herba Trempe’a i Allena Milgrome’a rozczarowują – są strasznie niedokładnie i często trudno odróżnić postacie od siebie.
Ostatnia opowieść skupia się na powrocie wątku Imperium, także starciu z właścicielem kosmicznego kasyna. Przeciwnicy są tu równie pozbawieni cech pozytywnych, co antagoniści z pierwszej historii, ale tutaj są przynajmniej dosyć wyraziści, działają przemyślanie i nie dają się łatwo wyprowadzać w pole. Przy tym wszyscy bohaterowie mogą tu się wykazać – Leia nie jest tu damą w tarapatach, lecz zaradną osóbką; a Luke toczy dosyć nietypowy pojedynek w swoim umyśle. Z kolei wątek Hana i Chewbacci zmierza w dosyć oczywistym kierunku, chociaż samo wykonanie jest całkiem dobre.
Tutaj jako artyści powracają Carmine Infantino i Bob Wiacek. Scenariusz na szczęście daje im możliwość zaprezentowania różnorodności gatunków kosmitów, co wygląda dosyć efektownie. Bardzo dynamicznie są też przedstawiane walki gladiatorów z udziałem Hana Solo i Chewbacci.
Dosyć średni tom. Na plus wybija się głównie ostatnia historia, która niestety jest niedokończona w tym albumie.
Problem z ocenianiem tego albumu polega na jego wieku. Zawarte w nim zeszyty były wydawane mniej więcej w tym samym czasie, gdy oryginalna trylogia Lucas. I to czuć. W niektórych może to wzbudzić nostalgię, ale mnie nie przekonuje. I nie jest to kwestia poszczególnych historii, bo one same w sobie się bronią. Jednak dialogi i sposób ich opowiadania wydaje się archaicznym, czasem wręcz dziecinny. Dodatkowo nie jestem fanem kreski i kolorów używanych w tamtych czasach, jednak mimo to trzeba oddać honor rysownikom, szczególnie jeśli chodzi o sposób rysowania twarzy.