Czytamy w weekend
Niespodziewanie dla wszystkich na początku października przyszła zima. Uradowane mole książkowe w te pędy powyciągały z szaf ciepłe swetry, nabyły zapas ulubionych napojów, przysunęły wygodne fotele do źródła ciepła i pogrążyły się w leniwej lekturze...
Moja weekendowa lektura to, jak się później okazało, zostawiony przez Justynę na naszym redakcyjnym regale książkowym, Bunt długich spódnic. Książki z pożółkłymi kartkami wyzwalają u mnie uczucia pokrewne do tych, które wywołuje się w reklamach wizerunkiem małych dzieci i uroczych zwierzątek. Stare wydanie z usztywnioną okładką zwróciło moją uwagę wytłoczonym na grzbiecie imieniem i nazwiskiem jednej z założycielek brytyjskiego ruchu sufrażystek, Emeliny Pankhurst. Niewiele się zastanawiając, przywłaszczyłam ją sobie, żeby nikt mnie nie ubiegł, po czym sprawdziłam na portalu, czego mogę się po niej spodziewać – jak to często się zdarza w przypadku starszych wydań, nigdzie nie było opisu.
„Bunt długich spódnic” okazuje się być fabularyzowaną biografią autorstwa George’a Bidwella, zwieńczoną fotografiami z archiwum autora. Biografie nie należą do mojego ulubionego gatunku, ale tutaj życiorys zamienia się w żywą akcję; są nawet dialogi. Jestem bardzo ciekawa i konwencji, i samego tematu, zwłaszcza że mój podziw dla nieustępliwości Emeline, uważającej, że argument w postaci rozbitej szyby jest najcenniejszym argumentem w polityce, nie słabnie odkąd na historii dowiedziałam się o ruchu sufrażystek. Dziękuję, Justyno, że (nieświadomie) zapewniłaś mi miły weekend!
W ten weekend skończę czytać książkę włoskiego reportera, Tiziano Terzaniego Powiedział mi wróżbita. Przynajmniej taką mam nadzieję. Wcale nie dlatego że książka Terzaniego mi się nie podoba – wręcz przeciwnie, podoba mi się, i to bardzo.
Terzani, wieloletni korespondent „Der Spiegla” w Azji, opisuje w niej wyzwanie, jakiego podjął się w 1993 roku: na cały rok wyrzekł się latania samolotami. W zawodzie, który w dużej mierze polega na podróżowaniu i opisywaniu bieżących wydarzeń (a było to w czasach preinternetowych), taka decyzja ma wielopłaszczyznowe konsekwencje. Dziennikarzowi udaje się jej jednak sprostać: odwiedza pieszo, łodzią, autobusem, samochodem i pociągiem Birmę, Tajlandię, Laos, Kambodżę, Wietnam, Chiny, Mongolię, Indonezję, Singapur i Malezję. Ba, drogą wodno-lądową pokonuje trasę z Tajlandii do Florencji – żeby jak co roku odwiedzić matkę. A teraz najciekawsze: dlaczego się na to zdecydował? Ponieważ dwadzieścia lat wcześniej spotkany przypadkiem wróżbita przepowiedział mu, że w 1993 roku latanie samolotem będzie dla niego śmiertelnym zagrożeniem. Terzani, osoba kierująca się w życiu racjonalnymi przesłankami, tym razem postanawia zaryzykować i posłuchać wróżby. Przy okazji zaczyna intrygować go azjatyckie zamiłowanie do wróżbiarstwa, szamaństwa i czarnej magii, więc wspólnym mianownikiem wszystkich swoich wypraw czyni odwiedziny u miejscowej sławy jasnowidza. Co z tego wynika? Wiele dowcipnych spostrzeżeń, a także chęć zatrzymania się i zastanowienia nad własnym życiem: czy jest spełnione, czy jeszcze jest czas, by coś w nim zmienić?
Wracając jednak do nadziei, której ziarno zasiałam w pierwszym akapicie: jeśli uda mi się w sobotę rozprawić z Terzanim, niedzielę spędzę… no właśnie, z kim? Do wyboru mam Michela Houellebecqa i jego Interwencje 2 (pisałam już o nich tutaj), Davida Fostera Wallace’a i Rzekomo fajną rzecz, której nigdy więcej nie zrobię (ten tytuł, ta okładka, a w środku m.in. esej o tenisie i rejsie na wycieczkowym statku!) oraz Marlona Jamesa i Krótką historię siedmiu zabójstw (za którą otrzymał Nagrodę Bookera, deklasując genialne Małe życie Hanyi Yanagihary – jak to zrobił?). Klęska urodzaju! Co ostatecznie wybiorę? Nie mam pojęcia. Jeśli jesteście ciekawi, zapraszam na mój profil na LC.
Nadeszła jesień – jest zimno, mokro, szybciej się robi ciemno. To idealna pora roku na czytanie, bo gdy siedzę w domu, nie mam wyrzutów sumienia, że powinnam być na zewnątrz i choć trochę opalić moją bardzo bladą twarz (chociaż „opalić” to złe słowo, moja twarz w zetknięciu z promieniami słonecznymi robi się bardziej piegowata, aż w końcu piegi zlewają się w jako tako jednolitą barwę).
Wracając do czytania: w taką pogodę, jaka zapowiada się w weekend, jedyną dobrą lekturą jest a) krwisty kryminał b) ponury horror. Dziś wybieram opcję a) i wraz ze mną z pracy do domu wraca Wdowa Fiony Barton.
Czy żyjąc latami pod jednym dachem z drugą osobą, jesteśmy w stanie dobrze ją poznać? Przypadki żon seryjnych morderców pokazują, że nigdy nie możemy być pewni tej drugiej osoby – możemy tylko zaufać. Niektóre z nich, jak żona Petera Kürtena, do momentu aresztowania nie mają pojęcia o morderczej działalności swoich mężów. Nawet po zatrzymaniu i przedstawieniu dowodów nie wierzą w winę swojej drugiej połówki. Inne, jak żona Zdzisława Marchwickiego, przeczuwają, że coś jest nie tak, i donoszą na swoich mężów policji, nawet gdy nie mają żadnej poszlaki. Jestem bardzo ciekawa, jak Fiona Burton poradziła sobie z postacią Jean – żony człowieka oskarżonego o morderstwo dziewczynki.
Czytelnikom, którzy również mają chrapkę na „Wdowę”, polecam wywiad z autorką książki.
A Wy z jakimi książkami spędzicie ten weekend?
komentarze [115]
Właśnie skończyłam czytać: Dziewczyna w walizce
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zaczynam pomału czytać :
Czarny Horyzont
Druga część cyklu Ostatnia Rzeczpospolita. Pierwszy tom spodobał mi się, ale zobaczymy jak będzie z drugim :).
Chciałabym skończyć Gus ale mam w planach jeszcze Sny Morfeusza. Szkoda tylko, że mam tak mało czasu a tak dużo nauki szkolnej.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Dżihadystka. Relacja z wnętrza komórki rekrutacyjnej Państwa Islamskiego
Kobiety dyktatorów
A ja muszę skończyć Arktyczny dotyk , a następnie biorę się za Ta chwila
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postcoś ostatnio mam faze na książki umieszczone <przynajmniej po cześci> w PRL i okolicach czasowych. Niedawno skończyłam #Pustostan, a teraz kończę <jutro?> #Lawendowy Pył. Obie polecam!
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Skończyłam Maggie . Trochę się obawiałam, że kontynuacja będzie słabsza od Umarli nie tańczą , ale sądząc po ilości moich łez i tempie przeczytania, jest wręcz odwrotnie. Ale polecam oczywiście obie części - i chciałabym kolejne;)
A teraz sobie wzięłam z półki Tajny dziennik