-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2024-06-10
2024-05-21
Ebook w abonamencie legimi.
Autorka zajmuje się tu szczególną grupą ludzi z nadwagą, tych z otyłością olbrzymią i skrajnie olbrzymią. Olbrzymia zaczyna się w zależności od wzrostu już od ok. 110-120 kg. A są pacjenci, którzy ważą ponad 350 kg.
Magdalena Gajda, dziennikarka, sama walczyła z nadwagą. Dzięki dwom operacjom bariatrycznym zeszła ze 152 kg do 55 kg. Z góry trzeba powiedzieć, że operacje nie rozwiązują problemu, bo obojętnie, jaki typ operacji przeprowadzono, żołądek jest elastyczny i da się na nowo rozepchnać. Poza tym brakuje w tym reportażu całkowicie informacji o życiu po operacji. Tylko w jednej historii wspomniano, że pacjent wrócił ze szpitala z taką ilością suplementów, że zajęły dwie szafki. No cóż, jeżeli zmiejszy się drastycznie ilość pożywienia, to brakujące mineraly i witaminy trzeba uzupełniać tabletkami, czasami do końca życia. Nie ma też mowy o negatywnych skutkach tych operacji, pewnie, żeby nie odstraszać potencjalnych kandydatów. W sumie ci pacjenci mają wybór między dżumą a cholerą, bo albo umrzesz od skutków otyłości i chorób z niej wynikających albo będziesz cierpiał na dolegliwości pooperacyjne, chociaż te nie każdy ma.
W Polsce ciągle jeszcze ani alkoholizmu ani nadwagi nie traktuje się jak chorób, które należy leczyć i odpowiedzialnością za nie obarcza się w 100 % chorego.
Zirytowało mnie to, że u jednej z bohaterek, młodej dziewczyny, już w wieku 11 lat zdiagnozowano insulinooporność, ale nic z tym nie zrobiono. Dziś wiadomo, że nadmiar insuliny w organizmie uniemożliwia zmniejszenie wagi ciała poprzez ograniczenie ilości jedzenia i sport. Insulinooporność można się dorobić przez niewłaściwy styl odżywiania albo odziedziczyć po przodkach i w niesprzyjających układach te geny uaktywnić. U kobiet bardzo często zdarza się to pod wpływem zmian hormonalnych w ciąży albo po wejściu w klimakterium. Dlatego zniesmaczyły mnie wypowiedzi prof. dr. hab. n.med. Magdaleny Olszaneckiej-Glinianowicz, która całkowicie lekceważy przyczyny genetyczne i hormonalne. Wg niej przyczyną tycia kobiet po ciąży są czynniki środowiskowe. Wg mnie myli też przyczyny ze skutkami, bo uważa, że otyłość jest przyczyną zakłóceń gospodarki hormonalnej jak Hashimoto czy zespół Cushinga. Przeczą jednak temu liczne przykłady szczupłych pacjentów. Podobało mi się u niej kompleksowe podejście do leczenia otyłości, tzn. konieczność włączenia do terapii psychologów i psychiatrów. Zastanawiam się, ile kosztuje leczenie w jej prywatnym Niepublicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej "Linia" Centrum Leczenia Zaburzeń Metabolicznych w Katowicach.
Zaskoczeniem było dla mnie, że pewne choroby, leki czy operacje na niektórych rejonach mózgu powodują stałe, nie do opanowania, uczucie głodu.
Mimo medycznego zawodu nie wiedziałam o tym.
Książka warta przeczytania, polecam. Za ważny społecznie temat – dziesięć gwiazdek.
Ebook w abonamencie legimi.
Autorka zajmuje się tu szczególną grupą ludzi z nadwagą, tych z otyłością olbrzymią i skrajnie olbrzymią. Olbrzymia zaczyna się w zależności od wzrostu już od ok. 110-120 kg. A są pacjenci, którzy ważą ponad 350 kg.
Magdalena Gajda, dziennikarka, sama walczyła z nadwagą. Dzięki dwom operacjom bariatrycznym zeszła ze 152 kg do 55 kg. Z góry trzeba...
2024-05-20
Ebook w abonamencie legimi.
Podobało mi się bardzo, że autor zaraz na pierwszych stronach wyjaśnia potrzebę istnienia negocjatorów. Przepraszam za przydługi cytat: „Po co ratować kogoś, kto i tak chce popełnić samobójstwo?”, zapytał kilkanaście lat temu pewien człowiek, który miał ogromny wpływ na policyjne struktury w jednym z polskich miast.“ I tu autor przytacza wypowiedź negocjatora, który opowiada mu tę historię. Po dotarciu na miejsce podchodzi on do policjantów, którzy są od początku, i pyta, co się dzieje.
„-Nie wiemy, jak ci to powiedzieć... Tam na górze stoi Krzysiek.
-Jaki Krzysiek?
-No Krzysiek, nasz dyżurny.
-Ale jak? Dlaczego?
-Przechodził z dzieckiem przez pasy... Niczego nie mógł zrobić... Wpadł w nich rozpędzony samochód. Dziecko tam jeszcze leży, zmiażdżone... On z tego wszystkiego wszedł na górę i chce skoczyć”.
A potem padło pytanie skierowane do wspomnianego decydenta: „To iść go ratować czy pozwolić mu skoczyć?”
Negocjator, który opowiada mi tę historię, zapamiętał zawstydzony i nieco w tamtym momencie tępawy wyraz twarzy swojego rozmówcy.
„A gdyby to był twój syn albo twoja córka? Iść ratować czy niech skoczy? Proste pytanie”. Nie doczekał się odpowiedzi”. Koniec cytatu.
Książka bardzo potrzebna, bo uświadamia, w jakim stanie ducha znajdują się ludzie w kryzysie, jak nieostrożnym zdaniem potrafią krewni czy nawet lekarze zniszczyć parę godzin negocjacji i pacjent sprowadzony z dachu wyrywa się lekarzowi z karetki i biegnie znowu na dach. Albo lekarka, którą po długiej rozmowie udaje się wprowadzić do pokoju, w którym jest osoba psychicznie chora, z nożem w jednej rece i niemowlakiem w drugiej. Pomimo zapowiedzi, że pani doktor ma robić to, co jej powie negocjator, wyrywa się z własnym rozkazem: „Co wy tu, ku..a, myślicie. Ja chcę ratować dziecko, dajcie mi to dziecko”. Na co chora podniosła dziecko i chciała nim rzucić o podłogę, więc negocjator z kolei powiedział pani doktor, żeby usiadła i się, ku..a, nie ruszała. I zaczął negocjacje od nowa.
Autor rozmawia też z członkami rodzin negocjatorów, którzy płacą za tę pracę współmałżonka czy ojca swoją cenę. Przedstawia opinie kilku negocjatorów. I choć był moment, gdzie pomyślałam „jak chaotycznie jest napisana ta książka”, to pod koniec wszystko się porządkuje. Autor uważa, podobnie jak negocjatorzy, że powinni oni być zatrudnieni na stałym etacie, a nie jeździć na negocjacje o każdej porze dnia i nocy dodatkowo obok swoich normalnych godzin pracy. Nie siedzieliby bezczynnie, gdyby akurat nie byli potrzebni, bo sami jeżdżą na doszkalanie, przekazują zdobytą wiedzę dalej, a jest na to ogromne zapotrzebowanie. Poza tym liczba interwencji ciągle rośnie. Przez 5 lat w moim rodzinnym mieście Łodzi istniała komórka etatowych negocjatorów. W 2016 roku ją zlikwidowano. Mam nadzieję, że pod nowymi rządami etaty dla tej grupy zawodowej zostaną przywrócone.
Do tej pracy nie wystarczą przeszkolenia i kursy. Potrzebne są jeszcze specyficzne cechy charakteru – empatia, łatwość nawiązywania kontaktu z ludźmi, umiejętność opanowania własnych emocji i zachowania zimnej krwi, szybkie łączenie otrzymanych informacji (negocjatorzy pracują trójkami) i wykorzystanie ich w nawiązywaniu kontaktu z osobą w kryzysie. Dopiero w praktyce okazuje się, czy ktoś się sprawdza jako negocjator czy też nie.
Polecam Wam tę książkę ogromnie! Popularyzujcie ją! Ta wiedza przyda się nie tylko policjantom, lekarzom czy sanitariuszom, ale i każdemu z nas, na wypadek, gdybyśmy znaleźli się jako świadek w sytuacji zagrożenia czyjegoś życia, aby nieprzemyślanym zdaniem czy zachowaniem nie zniszczyć pracy negocjatora. Świetnie napisana, czyta się ją z zapartym tchem! Dziesięć gwiazdek za ważny społecznie temat.
Ebook w abonamencie legimi.
Podobało mi się bardzo, że autor zaraz na pierwszych stronach wyjaśnia potrzebę istnienia negocjatorów. Przepraszam za przydługi cytat: „Po co ratować kogoś, kto i tak chce popełnić samobójstwo?”, zapytał kilkanaście lat temu pewien człowiek, który miał ogromny wpływ na policyjne struktury w jednym z polskich miast.“ I tu autor przytacza...
2024-05-01
Nie znam programów tv autorki ani innych jej książek, to mój pierwszy kontakt z nią. Dobry, reporterski styl. Fascynujące historie dziesięciu kobiet, gdzie spoza pojedyńczych losów wyziera sytuacja kobiet w danym kraju. Dowiedziałam się sporo nowego. Większość historii pozostanie na długo w mojej pamięci. Warto przeczytać, polecam.
Nie znam programów tv autorki ani innych jej książek, to mój pierwszy kontakt z nią. Dobry, reporterski styl. Fascynujące historie dziesięciu kobiet, gdzie spoza pojedyńczych losów wyziera sytuacja kobiet w danym kraju. Dowiedziałam się sporo nowego. Większość historii pozostanie na długo w mojej pamięci. Warto przeczytać, polecam.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-24
Ebook w abonamencie legimi.
Na tę nieznaną mi postać franciszkanina, mającego tytuł sługi bożego, trafiłam poprzez zachęcającą recenzję znajomej z lc Agnieszki Żelaznej. Polski Szarbel, rozwiązujący nasze codzienne problemy – jakże potrzebowalabym pomocy kogoś takiego, bo problemów mi ostatnio nie brakuje – pomyślałam sobie😊.
Spodziewałam się po autorze bardziej wciągającego stylu, ale niestety – tej pozycji nie czyta się lekko, zwłaszcza na początku, bo Terlikowski bardzo szczegółowo przedstawia życie i pracę Wenantego Katarzyńca. Warto jednak doczytać do końca, bo im dalej, tym ciekawiej. Przypisy są obszerne, czasem z dokładnymi objaśnieniami, a bibliografia- imponująca. Widać, że autor nie szczędził czasu i wysiłku, żeby spłacić w tej formie dług u Wenantego za spełnienie prośby pisarza. O innych spełnionych prośbach jest w tej książce niewiele, ale kiedy weszłam na stronę internetową Wenantego, to znalazłam tam mnóstwo literatury na ten temat i innych materiałów. Są nawet apki w różnych językach z jego modlitwami.
Wenanty był osobą bardzo pracowitą, niesamowicie pobożną (święty już za życia w oczach współczesnych), jako introwertyk musiał się przemóc, opiekując się klerykami. Podobało mi się, że bardziej niż wywody teologiczne lubił przytaczać słuchaczom konkretne opisy cudów. Zastanawiam się, czy przesadnym umartwianiem (siedzenie godzinami w zimnym konfesjonale, niedbanie o posiłki i ciepłą odzież) nie łamał 5-go przykazania „nie zabijaj”, czyli nie zabijaj i samego siebie przez brak dbałości o ciało, ale niech to Bóg rozstrzygnie. A skoro spełnia prośby składane za pośrednictwem Wenantego, to chyba to Bogu nie przeszkadzało? 😉. Polecam tę pozycje i osobę Wenantego, bo to postać ciekawa - sam nie miał lekko w życiu, a dowodów na to, że pomaga, jest sporo. Warto się nim zainteresować. Polecam też recenzję Agnieszki Żelaznej.
Ebook w abonamencie legimi.
Na tę nieznaną mi postać franciszkanina, mającego tytuł sługi bożego, trafiłam poprzez zachęcającą recenzję znajomej z lc Agnieszki Żelaznej. Polski Szarbel, rozwiązujący nasze codzienne problemy – jakże potrzebowalabym pomocy kogoś takiego, bo problemów mi ostatnio nie brakuje – pomyślałam sobie😊.
Spodziewałam się po autorze bardziej...
2024-03-18
Na książkę trafiłam poprzez recenzję znajomej z lc i dziwię się, że ta napawająca otuchą lektura tak niewielu znalazła czytelników. Autor, katolicki duchowny, opisuje przypadki ze swojej praktyki, ukazujące, że Bóg czynił cuda nie tylko dwa tysiące lat temu, ale i dzisiaj tych niewytłumaczalnych ludzkim rozumem wydarzeń nie brakuje. Zgadzam się z nim całkowicie, bo moje życiowe doświadczenia to potwierdzają. Na plus zapisuję, że szuka potwierdzenia uzdrowień w badaniach lekarskich, że mówi bez teologicznego bełkotu. Podoba mi się, że wskazuje na konieczność przebaczenia ludziom i pojednania z Bogiem przez spowiedź, aby jak to nazywam – z wypraną i czystą duszą przedstawiać swoje prośby, choć znam przypadki, że i bez tego dochodziło do cudownych uzdrowień. Tłumaczy, jak należy rozumieć przebaczenie i że jego brak może być przyczyną różnych problemów. Potwierdza to cytatami z Biblii. Podoba mi się sposób ewangelizacji autora, trudne problemy przedstawia codziennym językiem, trafiającym do czytelnika.
Wydawnictwo RTCK (skrót od „Rób to, co kochasz”) wydaje wiele książek religijnych znanych autorów, m.in. ks. Pawlukiewicza czy ks. Kaczkowskiego. Tę samą nazwę noszą grupy katolickich świeckich, którym duszpasterzuje autor. Z opisu ich działania na ich stronie internetowej wynika, że jest to jakaś odmiana ruchu charyzmatycznego, choć nigdzie nie jest to wyraźnie powiedziane. Nie miałam z charyzmatykami bliższego kontaktu. Raz byłam na Mszy o uzdrowienie u jezuitów łódzkich, którą prowadzili charyzmatycy i wyszłam z mieszanymi uczuciami. Za to ten sposób modlitw o uzdrowienie, jaki przedstawia autor, bardzo mi odpowiada.
Lekturę polecam gorąco.
Na książkę trafiłam poprzez recenzję znajomej z lc i dziwię się, że ta napawająca otuchą lektura tak niewielu znalazła czytelników. Autor, katolicki duchowny, opisuje przypadki ze swojej praktyki, ukazujące, że Bóg czynił cuda nie tylko dwa tysiące lat temu, ale i dzisiaj tych niewytłumaczalnych ludzkim rozumem wydarzeń nie brakuje. Zgadzam się z nim całkowicie, bo moje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-26
Wielu włoskich autorów książek o świętych i błogosławionych uderza w przesłodzony, pochwalny styl, używając nadmiaru przymiotników w opisie cech charakterów, a zapominając o faktach. Ale Ernesto Madau prześcignął ich wszystkich. Przez 70% ebooka (legimi, w abonamencie) zajmuje się opisem charakteru bł. Jadwigi Carboni i opisem miejsc, w których żyła, a dopiero ostatnie 30% poświęca na opisy cudów, jakich dokonała i zeznania świadków w jej procesie kanonicznym o m.in. bilokacji, jasnowidzeniu itp. cech, jakimi była obdarzona. Książka jest napisana chaotycznie. Autor opisuje np. dokładnie kościół parafialny, w którym była ochrzczona, jego okna i nawy, ale zapomina podać imię patrona tego kościoła. Brak jakichkolwiek zdjęć, nawet współczesnych, tego kościoła i innych, do których uczęszczała w miejscach swego zamieszkania. Brak zdjęcia samej błogosławionej, brak kalendarium jej życia. Bł. Jadwiga Carboni żyła stosunkowo niedawno (zmarła w 1952 roku) i na pewno można było lepiej udokumentować jej życie i czyny na podstawie dokumentów z jej procesu kanonicznego. Stąd niska ocena. Tłumaczka, Anna Malewska, też się do niej przyczyniła – określenie, że Carboni miała „granitową wiarę” jest może dokładnym tłumaczeniem z języka włoskiego, ale nie przemawia do mnie w języku polskim, podczas gdy „niezłomna wiara” już by do mnie lepiej trafiła. Wiele zdań jest nieskładnych stylistycznie, interpunkcja też pozostawia nieco do życzenia. Niestety, jest to jedyna pozycja na temat Carboni w języku polskim. Ogólnie- tylko dla mocno wierzących i cierpliwych 😉.
Wielu włoskich autorów książek o świętych i błogosławionych uderza w przesłodzony, pochwalny styl, używając nadmiaru przymiotników w opisie cech charakterów, a zapominając o faktach. Ale Ernesto Madau prześcignął ich wszystkich. Przez 70% ebooka (legimi, w abonamencie) zajmuje się opisem charakteru bł. Jadwigi Carboni i opisem miejsc, w których żyła, a dopiero ostatnie 30%...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-01
Książka, pomimo że z 2013 roku, nie straciła nic ze swej aktualności. Niedawno zmarły ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski spotkał w swoim życiu wiele osób. Ten zbiór krótkich szkiców/portretów tych osób, napisany jest tak pięknym, gawędziarskim stylem autora, że sprawia przyjemność czytania, nawet, jeżeli tych osób nie znałam. Autor nie goni tutaj za sensacją, jak sam mówi „świadomie nie wspominam osób, o których musiałbym napisać wyłącznie źle; wyjątek stanowią tylko politycy i celebryci”. Zadziwiające jest jednak, jak aktualne do dziś są jego oceny o politykach, celebrytach, innych osobach życia publicznego, aktywnych do dziś . Warto po nią sięgnąć, polecam.
Książka, pomimo że z 2013 roku, nie straciła nic ze swej aktualności. Niedawno zmarły ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski spotkał w swoim życiu wiele osób. Ten zbiór krótkich szkiców/portretów tych osób, napisany jest tak pięknym, gawędziarskim stylem autora, że sprawia przyjemność czytania, nawet, jeżeli tych osób nie znałam. Autor nie goni tutaj za sensacją, jak sam mówi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-13
Autorkę znam tylko z opowiadań, zamieszczanych w zbiorkach tematycznych razem z innymi autorami. Jej utwory wyróżniały się dobrym stylem. Dlatego teraz, widząc wysokie oceny na lc, sięgnęłam po tę książkę, nawet nie czytając opisu. Nie znam jej bloga, nie czytałam jej powieści obyczajowych, bo nie jest to mój ulubiony gatunek literacki.
W moim wieku (po 70-tce) przeszłam już niejedno, a jeszcze więcej widziałam w swoim otoczeniu, dlatego żadne tragedie i nieszczęścia w tej książce mnie nie zaskoczyły , ale podziwiam niesamowitą szczerość i otwartość autorki, która publikując ten pamiętnik z własnego życia napewno niejednej młodej kobiecie pomoże podjac właściwe decyzje, odciąć się od toksycznych ludzi, przebaczyć dla własnego dobra, zacząć terapię, realizować swoje marzenia. Książka tchnie optymizmem i napawa otuchą.
O treści napisano już w innych recenzjach wiele dobrego. Ja chciałabym odpowiedzieć tu na te kilka głosów krytycznych. Ktoś proponuje, że autorka powinna pominąć sprawy wiary i roli Boga w jej życiu, bo to jej prywatna sprawa. Tylko że wtedy ten pamiętnik byłby zakłamany. I czym mogłaby uzasadnić te niesamowite pokłady siły do przebaczania i kształtowania swojego życia? Inni proponują, że już w opisie książki należało napisać, że jest w niej tak wiele Boga. Nie jest to jednak książka sensu stricto religijna, a i autorka nie zawsze była osobą głęboko wierzącą, podobnie jak jej obecny mąż. Raczej opisuje swoją drogę do Boga. W dodatku Niemczynow nie dzieli ludzi na wierzących i niewierzących, nie ocenia ich według ich stosunku do Boga. Jest toleracyjna i akceptuje wszystkich. Dlaczego nie działa to w drugą stronę? Nieprawdą jest też, że każde z 20 opowiadań kończy się modlitwą. Niektóre kończy monolog do bliskich.
Jedno tylko bym sprostowała, być może jest to niefortunnie sformułowane zdanie. To nie od Jana Pawła II pochodzi zdanie, aby nad naszym gniewem nie zachodziło słońce (cytuję z pamięci), to cytat z Biblii, z listu do Efezjan, 4; 26-27. Pod koniec raziło mnie troszeczkę, że autorka zwraca się wyłacznie do czytelnika (gramatycznie rodzaj męski), podczas gdy większość odbiorców jej książek to kobiety, czytelniczki.
Książkę polecam, a za odwagę i szczerość – jedna gwiazdka więcej.
Autorkę znam tylko z opowiadań, zamieszczanych w zbiorkach tematycznych razem z innymi autorami. Jej utwory wyróżniały się dobrym stylem. Dlatego teraz, widząc wysokie oceny na lc, sięgnęłam po tę książkę, nawet nie czytając opisu. Nie znam jej bloga, nie czytałam jej powieści obyczajowych, bo nie jest to mój ulubiony gatunek literacki.
W moim wieku (po 70-tce) przeszłam...
2023-12-03
Mój pierwszy kontakt z autorem wypadł bardzo pozytywnie.
Żyjąc w ojczyźnie, nawet nie dostrzegaliśmy aktywności politycznej JP II poza Polską i jej skutków. Umknęło nam też ( a jestem z jego pokolenia), jak bardzo nie dopuścił w kraju rodzinnym do realizacji postanowień Soboru Watykańskiego II. Dlatego byłam zdziwiona 36 lat temu, kiedy wyemigrowałam i zagranicą okazało się, że w tym samym kościele katolickim świeccy mają o wiele więcej do powiedzenia niż w Polsce, a i kobietom więcej wolno niż tylko prać obrusy i układać kwiatki na ołtarzu. Reform soborowych, wprowadzonych w reguły zakonne w Polsce do tej pory nie przyjęto w wielu zgromadzeniach - po 55 latach. Dziwiły mnie zagranicą dziewczynki – ministrantki (może teraz już w Polsce są, ale wtedy nie było), rady parafialne, decydujące o życiu w parafii, i zarząd świecki, ktory rozstrzygał o wydatkach i inwestycjach. Kobiety prowadziły czytania w czasie Mszy św. i udzielały Komunii św. – oczywiście po odpowiednim przeszkoleniu i otrzymaniu Misji od biskupa. To wszystko powodowało, że wierni czuli się bardziej związani z parafia i za nią odpowiedzialni. Dokumenty soborowe były w Polsce mało znane.
Autor bez zacietrzewienia i stawiania zarzutów polskiemu Papieżowi, wyjaśnia, dlaczego podejmował takie, a nie inne decyzje, że źle zrozumiał teologie wyzwolenia, że dla pieniędzy dla Solidarności i opozycji w Polsce poszedł na współpracę z USA (które również bardzo się bały komunizmu w Ameryce Łacińskiej) i największymi pedofilami i przestępcami w Kościele. Czasami miałam nawet wrażenie, że Papieża usprawiedliwia, przywołując warunki, w jakich się wychował i doświadczenia, przez jakie przeszedł w PRL-u. JP II zlikwidował wiele istytucji w Watykanie, gdzie biskupi kolegialnie podejmowali decyzje, stawiając na scentralizowaną władzę we własnych rękach. Demokracji przecież nie znał. Ze skutkami jego nominacji osób skrajnie konserwatywnych na biskupów i kardynałów musiał się borykać i Benedykt XVI, i dziś Papież Franciszek. Jednocześnie autor nie pomija zasług JP II dla Polski i upadku komunizmu.
Autor odwiedził wielu świadków pontyfikatu JP II. Bibliografia jest dość bogata. Solidny reportaż, który przeczytałam z zainteresowaniem i gorąco polecam.
Mój pierwszy kontakt z autorem wypadł bardzo pozytywnie.
Żyjąc w ojczyźnie, nawet nie dostrzegaliśmy aktywności politycznej JP II poza Polską i jej skutków. Umknęło nam też ( a jestem z jego pokolenia), jak bardzo nie dopuścił w kraju rodzinnym do realizacji postanowień Soboru Watykańskiego II. Dlatego byłam zdziwiona 36 lat temu, kiedy wyemigrowałam i zagranicą okazało...
2023-10-29
Mówiłam sobie, że już dość książek o wojnie przeczytałam, że już więcej nie chcę... . Ale sięgnęłam po tę, bo ... dzieci. I dobrze się stało, bo książka obejmuje nie tylko czasy wojenne, ale i powojenne, sięga do pogromu kieleckiego, do roku 1968 i jeszcze później, niektóre historie doprowadzone są aż do czasów współczesnych. Autorka pokazuje, czy można normalnie żyć po tym, co się prżesżło. Zebrała w tym celu niesamowitą ilość materiału . Przypisy i bibliografia wskazują na ogrom pracy z tym związanej. Solidny reportaż, pokazujący i te ciemne postawy Polaków wobec Żydów w czasie wojny i po wojnie. I to nie ze strony szmalcowników, tylko zwyczajnych ludzi, u ktorych wyzwoliły się najpodlejsze cechy charakteru. Lepiej zrozumiałam, dlaczego ciocia, która wujek przywiózł jako żonę z wojny, przez całe życie nie przyznawała się do tego, że jest Żydówką.
Autorka porusza tematy, o których długo nie wolno było głośno mówić.
Polecam.
Mówiłam sobie, że już dość książek o wojnie przeczytałam, że już więcej nie chcę... . Ale sięgnęłam po tę, bo ... dzieci. I dobrze się stało, bo książka obejmuje nie tylko czasy wojenne, ale i powojenne, sięga do pogromu kieleckiego, do roku 1968 i jeszcze później, niektóre historie doprowadzone są aż do czasów współczesnych. Autorka pokazuje, czy można normalnie żyć po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-23
Nie znam programu tv autorki ani jej blogów, ale z przyjemnością wysłuchałam audiobooka, czytanego przez nią samą. Autorka, rocznik 1978, a wiec nie znająca problemów, z jakimi wiązał się wyjazd zagranicę za komuny, mało czasu poświęca temu zjawisku. Przeważają opowieści ludzi młodych, którzy tamtych czasów nie znają i mają przywilej posiadania paszportu na stałe w domu, co kiedyś było niemożliwe. No i dobrze, niech młodzi jeżdżą i poznają świat 😊. Zgadzam się z opinią o emigracji w Niemczech, ale brakuje mi tu uwagi, ze jest to emigracja szczególna, jakiej nie ma w innych krajach, bo 95% to osoby, które wyjechały z Polski na tzw. niemieckie pochodzenie, i mające często trudności z osobistą identyfikacją. Dostawali wszystko z automatu – opłacone mieszkanie i koszty utrzymania, pieniądze na zagospodarowanie, bezpłatne kursy językowe i przysposabiające do zawodu. Tylko niewielu wykorzystało tę szansę i wykazało się własną inicjatywą. Większość nie przyłożyła się do nauki języka i nie mówi po niemiecku nawet po 30 latach pobytu tutaj. Nie krytykuję nikogo za to, że chce lepiej żyć i chce, żeby jego dzieci też miały lepiej w życiu. Ale jedyna ich rozrywka to pół litra na stole i plotki. Nie mam z nimi o czym rozmawiać, nie utrzymuję z nimi kontaktu. W dużych miastach jest lepiej, tam są i osoby, które np. stan wojenny tu zastał, które pracują i osiągnęły tu status klasy średniej. Nowsza emigracja Polaków do Niemiec to emigracja zarobkowa, która wpłynęła na poprawę opinii o Polakach, bo są cenionymi pracownikami w wielu zakładach.
Opowiadania z innych krajów bardzo ciekawe, styl dobry. Polecam, zwłaszcza osobom planującym wyjazd zagranicę.
Nie znam programu tv autorki ani jej blogów, ale z przyjemnością wysłuchałam audiobooka, czytanego przez nią samą. Autorka, rocznik 1978, a wiec nie znająca problemów, z jakimi wiązał się wyjazd zagranicę za komuny, mało czasu poświęca temu zjawisku. Przeważają opowieści ludzi młodych, którzy tamtych czasów nie znają i mają przywilej posiadania paszportu na stałe w domu, co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-10
Po raz kolejny stwierdzam: po co czytać wymyślone kryminały i horrory, skoro życie przynosi historie, od których burzy się krew i podnosi ciśnienie?
Moja koleżanka po pedagogice specjalnej, pracująca w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach zawsze twierdziła, że brak wzroku to nie jest najgorsze, co może człowieka spotkać, że brak słuchu jest znacznie gorszy i bardziej człowieka ogranicza w kontaktach ze światem.
Trudno uwierzyć, że to, co autorka opisuje, dzieje się w środku Europy, współcześnie. Że personel internatu nie jest w stanie zapewnić dziewczynkom bezpieczeństwa i w nocy dochodzi do zbiorowych gwałtów. Że kiedy mówiące dzieci głuchoniemych rodziców próbują wezwać pogotowie, przyjmująca zgłoszenie odkłada słuchawkę, bo myśli, że to dziecinny żart (coś takiego chyba tylko w Polsce może się zdarzyć, w każdym innym kraju odpowiadałaby przed sądem za zlekceważenie zgłoszenia). Nie zdawałam sobie sprawy, że głuchoniemi nie znają języka polskiego, bo dla nich to język obcy, kompletnie abstrakcyjny, bo często nie wiażą go z dźwiękami mowy. Że zatrudniani są nauczyciele, którzy nie potrafią w ogóle porozumieć się z uczniami, bo albo w ogóle nie znają języka migowego albo znają język migowy SJM, podczas gdy głusi używają języka PJM, który w dodatku różni się regionalnie. Że lekarze wyrzucają tłumaczy języka migowego z gabinetu ze względu na tajemnicę lekarską, a nie zdają sobie sprawy, że chory nic nie rozumie, że... itd. Zresztą – przeczytajcie sami. Koniecznie!
Nie wiedziałam wiele o głuchoniemych. Moja emigracyjna koleżanka przeszła w ciąży różyczkę i urodziła głuchą córeczkę. Ponieważ pracowała w służbie zdrowia, więc szybko postarała się o wszczepienie implantatów usznych, twierdząc, że trzeba to zrobić najpóźniej przed ukończeniem drugiego roku życia, zanim dziecko zacznie porozumiewać się gestami, bo jak się nauczy migać, nie będzie chciało normalnie mówić czy współpracować z logopedą, ponieważ wymaga to więcej pracy i wysiłku od dziecka. Czyli odwrotnie niż sugerują to rozmówcy autorki w książce, że dzieci najpierw powinny nauczyć się języka migowego, a dopiero potem, kiedyś tam, wszczepić implantaty i mozolnie z logopedą układać język, żeby nauczyć się wymowy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że są przypadki, kiedy implantaty nie pomogą, zwłaszcza, jeżeli dziecko ma jeszcze inne ograniczenia i kontakt z nim jest bardzo trudny. Przeraża mnie przede wszystkim niedokształcenie nauczycieli i brak jednolitego programu nauczania.
Dygitalizacja ułatwia kontakty osobom głuchoniemym i mam nadzieję, że się lepiej zorganizują i zaczną dochodzić swoich praw. W ostatnich rozdziałach autorka przedstawia sytuację głuchoniemych w innych krajach, po przeczytaniu których miałam ochotę zakrzyknąć „ rodzice głuchych dzieci, wyjeżdżajcie, aby wasze dziecko dostało należytą terapię i wykształcenie”.
Przeczytajcie koniecznie, chociażby po to, żeby wiedzieć, jak się zachować w sytuacjach, gdy zetkniecie się z głuchoniemymi, potrzebującymi być może waszej pomocy. Pamiętajcie, że pisanie na karteczkach może nic nie dać, bo oni mogą nie znać polskiego i nie potrafić pisać.
Dziesięć gwiazdek za poruszenie tak ważnej tematyki, choć pod koniec nadmiar faktów, dat i nazwisk nieco męczy.
Po raz kolejny stwierdzam: po co czytać wymyślone kryminały i horrory, skoro życie przynosi historie, od których burzy się krew i podnosi ciśnienie?
Moja koleżanka po pedagogice specjalnej, pracująca w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach zawsze twierdziła, że brak wzroku to nie jest najgorsze, co może człowieka spotkać, że brak słuchu jest znacznie gorszy i bardziej...
2023-10-01
Od książki nie mogłam się oderwać, czyta się jak kryminał! Nic dziwnego, wiele kryminalnych historii wydarzyło się w Irlandii.
Przez pierwsze 50% ebooka (w abonamencie legimi) autorka zajmuje się przeszłością Irlandii, ukazując, jak było to możliwe, że doszło do takiego nadużycia władzy kościelnej w Irlandii i takich przestępstw, głównie na dzieciach i kobietach. Następne 25% pokazują wysiłki Irlandii, aby spod tego nadmiernego wpływu Kościoła wyjść, a ostatnie 25% to przypisy (głównie ze źródeł internetowych), bibliografia i podziękowania.
Kościół katolicki w Irlandii zdobył swoją pozycję dzięki sojuszowi z władzą świecką i środkom finansowym, które rozwiązywały problemy społeczne, jakich by Irlandia nie miała, gdyby nie surowa moralność tego kościoła w stosunku do biednej ludności. Gdzie stoi w Piśmie św., że nieślubne dzieci trzeba matkom po porodzie, często wbrew ich woli, odbierać i oddawać do domów dziecka albo do adopcji? Nawet dzieci poczęte przed ślubem rodziców traktowane były jako nieślubne i też odbierane rodzicom. Kobiety praktycznie nie miały praw, po ślubie albo jako samotne matki nie wolno im było pracować, państwo nie miało pieniędzy na ich utrzymanie, Kościół je miał. Nie było środków antykoncepcyjnych, aborcja całkowicie zakazana. Rząd był tak uzależniony od Kościoła, że praktycznie nie podejmowano żadnej uchwały bez zgody władzy kościelnej. I tak do 1990 roku! Dopiero w tym czasie zaczęły wychodzić na jaw nadużycia seksualne na dzieciach i kobietach, historie o tym, co się działo w parafiach, szkołach przemysłowych, pralniach magdalenek, domach dziecka. Mimo to ograniczenie wpływu Kościoła, prawa kobiet, antykoncepcja, prawo kobiet do pracy, do studiów nie przyszły same, potrzebne były dobrze przemyślane strategie i kampanie, połączenie sił różnych grup opozycyjnych.
Nie doczytałam się jakichś optymistycznych wizji dla Polski, wręcz przeciwnie, obserwując z emigracji to, co się dzieje w Polsce, mam wrażenie (oby mylne!), że Polska podąża szybkim krokiem tam, gdzie Irlandia była przed 1990 rokiem. Sojusz władzy z Kościołem, ograniczenie praw kobiet, nietolerancja wobec mniejszości z LBGT na to wskazuje. A przed paroma dniami widziałam filmik jakiejś partii ( Fundacja Patriarchat), gdzie dwóch młodych mężczyzn, wbrew temu, co głosi Konstytucja polska o równości wszystkich ludzi, tudzież prawa międzynarodowe, twierdzili z całą powagą, że kobieta nie ma tej wartości co mężczyzna, wprawdzie stoi powyżej sprzętów domowych i zwierząt(!), ale mężczyznie nie dorównuje i trzeba się nią „zaopiekować”. Czyli ubezwłasnowolnić. A te dziesięciolecia powojenne, gdzie kobiety studiowały, pracowały, zajmowały odpowiedzialne stanowiska, się nie liczą? Kościół w Polsce przeszedł historycznie zupełnie inną drogę niż Kościół irlandzki, bo w Polsce był on – obok języka polskiego – spoiwem narodu w czasach zaborów, potem głosem ludu za komuny, pomocą internowanym w okresie stanu wojennego. Czyli zawsze z ludem przeciw władzy. Z tego wyrósł niesamowity autorytet Kościoła, który obecnie kruszą kolejne skandale, ale myślę, że Polska nie pójdzie drogą zmian prawnych jak Irlandia, tylko powoli zmaleje ilość wiernych i księży, co w dużych miastach dość długo można ukryć, zmniejszając liczbę mszy. Mimo wszystko tych skandali z udziałem duchownych też jest mniej niż w Irlandii. Może rozwiną się inne formy duchowości z udziałem zaangażowanych duchownych i świeckich?
Książka warta przeczytania i wyciągnięcia wniosków dla Polski. Ogromnie polecam!
Od książki nie mogłam się oderwać, czyta się jak kryminał! Nic dziwnego, wiele kryminalnych historii wydarzyło się w Irlandii.
Przez pierwsze 50% ebooka (w abonamencie legimi) autorka zajmuje się przeszłością Irlandii, ukazując, jak było to możliwe, że doszło do takiego nadużycia władzy kościelnej w Irlandii i takich przestępstw, głównie na dzieciach i kobietach. Następne...
2023-09-22
Dla mnie to nie jest rzetelny reportaż, tylko manipulowanie emocjami czytelników. Jeżeli Jezus umarł w Polsce, to przedtem umarł już po drugiej stronie muru, na Białorusi, bo pogranicznicy białoruscy są tak samo brutalni jak polscy, albo jeszcze gorsi. Już dawno temu umarł na największym cmentarzysku Europy, jaką jest Morze Śródziemne, na Lampedusie, w obozach dla uchodźców w Grecji i Hiszpanii. Jeżeli myślicie, że tam uchodźcy są bezpieczni i mają zapewnione ludzkie warunki bytowania, to się mylicie.Poszukajcie reportaży filmowych z tych obozów. Autor jest człowiekiem inteligentnym, dostęp do informacji na całym świecie ma jak każdy teraz (w czasach PRL-u wyglądało to inaczej, dziś wystarczy znać języki, żeby sięgnąć po różne źródła). Zabrakło mi w tej książce nawiązania do podobnych sytuacji w innych krajach i opisania, jak sobie radzą z falą uchodźców. Najczęściej sobie nie radzą. Zabrakło opisu sytuacji prawnej, co mówią na ten temat przepisy międzynarodowe. Tylko na marginesie jest wspomniane, że wielu uchodźcom trasa samolotem do Moskwy, gdzie nie muszą mieć wizy (a właściwie dlaczego tak jest? Bo i Putinowi, i Łukaszence bardzo pasuje destabilizacja Polski i innych krajów Unii poprzez masowy napływ uchodźców – wtedy muszą zająć się nimi, a nie tym, co robi Putin w Ukrainie), dalej do Mińska, a potem skok do granicy polskiej wydaje się bezpieczna w porównaniu z trasą bałkańską, gdzie są bardzo źle traktowani albo bardzo niebezpieczną drogą przez Morze Śródziemne. Autor zapomina też wspomnieć, że ani rząd PIS-u ani inny nie będzie w stanie sam tego problemu rozwiązać, tu jest potrzebna współpraca międzynarodowa. Porównywanie losu uchodźców z losami Żydów w czasie wojny to kolejna manipulacja i policzek w twarz dla tych ostatnich. Coś takiego autor może wmawiać młodemu pokoleniu, ale nie tym, którzy sami przeżyli wojnę albo mojemu pokoleniu, które zna historię z ust naocznych świadków.
Wszyscy uchodźcy są tu opisani jako osoby wykształcone, wdzięczne za pomoc, ale nie przyjmujące azylu w Polsce, nawet wbrew radom osób pomagających i w sytuacjach zagrożenia zdrowia i życia, tylko ciagnące dalej, tam, gdzie można uzyskać wyższe niż w Polsce świadczenia socjalne. Od 36 lat mieszkam właśnie w takim kraju, będącym celem uchodźców. W fali imigracyjnej z 2017 byłam osobiście bardzo zaangażowana w pomoc, podobnie jak większość moich znajomych. 80 % tamtych uchodźców to byli uciekinierzy ekonomiczni, a nie ofiary wojny. Nie można nikogo za to winić, że chce żyć lepiej, on i jego dzieci. Gdyby jeszcze chcieli się do tego przyczynić! Nie dosyć, że większość z nich nie ma wykształcenia (a zapotrzebowanie na pasterzy owiec w Europie jest niskie) , to jeszcze nie ma też ochoty, żeby je zdobyć albo pójść do jakiejkolwiek pracy. W przeciwieństwie do uchodźców z Ukrainy, których niemiecki rynek pracy praktycznie już wchłonął – albo pracują albo robią kursy językowe i naukę zawodu. Z integracją fali z 2017 też coś poszło nie tak – ciągle stosują zasady życia, które wynieśli ze swoich krajów, czyli brak respektu dla kobiet i młodych dziewczyn. Masowo w tym roku grupy młodocianych z Syrii, Iraku, Afganistanu napastowały dziewczyny na basenach i pływalniach, wkładały im ręce w kostiumy kąpielowe, robiły zdjęcia bez pozwolenia. Policja podaje narodowość sprawców bez zahamowań, bo było tych zajść tyle, że w niektórych miejscowościach trzeba było w te upały zamknąć baseny, bo personel nie był w stanie zapewnić dziewczynom bezpieczeństwa.
Oczywiście i we Włoszech, i w Grecji, i w Hiszpanii są ochotnicy, którzy udzielają humanitarnej pomocy uchodźcom, łagodząc sytuacje, gdzie rządy sobie nie radzą. Ale Europa nie jest w stanie przyjąć wszystkich. Rząd niemiecki pertraktuje z krajami Afryki, by za opłatą przyjmowali z powrotem swoich obywateli. Co robią uchodźcy? Niszczą dokumenty, żeby nie było wiadomo, z jakiego kraju pochodzą i dokąd ich odesłać. Podobnie Niemcy utrzymują obozy w Turcji, które powstrzymują uchodźców, chcących dotrzeć do Europy. Mówi się też o zaostrzeniu przepisów o udzielaniu azylu, aby przyjmować tylko osoby, na które jest zapotrzebowanie na rynku pracy. Wielokrotnie widziałam w niemieckiej tv reportaże z polsko-bialoruskiej granicy – i o murze, i wywiady z pomagającymi. Nikt z autorów nie oskarżał Polski o brak humanitaryzmu i nie twierdził, jak Grynberg, że w Polsce umarł Jezus. Po prostu Niemcy są już trochę dalej, jeżeli chodzi o doświadczenia z uchodźcami, którzy są ofiarami fałszywej reklamy naganiaczy i przewoźników. Oczywiście tym ofiarom trzeba pomóc. Ale ślepy i naiwny humanitaryzm, jaki przebija niekiedy z tych wywiadów czy tendencyjnych wypowiedzi autora nie prowadzi do rozwiązania problemu. Czy rozwiązaniem byłoby przyjęcie ich i puszczenie dalej w głąb Europy? Bardzo wątpię, zostaliby odesłani z powrotem do Polski. I co dalej, skoro oni w tej Polsce nie chcą być?
Trzy gwiazdki za rozmówców autora i w uznaniu ich humanitarnego wkładu.
Dla mnie to nie jest rzetelny reportaż, tylko manipulowanie emocjami czytelników. Jeżeli Jezus umarł w Polsce, to przedtem umarł już po drugiej stronie muru, na Białorusi, bo pogranicznicy białoruscy są tak samo brutalni jak polscy, albo jeszcze gorsi. Już dawno temu umarł na największym cmentarzysku Europy, jaką jest Morze Śródziemne, na Lampedusie, w obozach dla uchodźców...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-18
Chyba tylko dlatego, że Wizard Media to mało znane wydawnictwo i nie zadbało o kampanię reklamową, przeczytało tę książkę od 2018 roku zaledwie 31 osób, a 25 chce ją przeczytać. A przecież Irlandia to kraj, gdzie wyjeżdża i pracuje bardzo wielu Polaków, więc warto się poinformować z pierwszej ręki, jak tam się żyje! Autor, prawnik z zawodu, posługuje się słowem ze swadą i humorem, dawno się tak nie uśmiałam 😊. Troszeczkę nużyły mnie tylko rozdziały o autostradach i kryzysie gospodarczym. Marcin Szulc, choć przez jedenaście rozdziałów naśmiewa się z nonsensów życia w Irlandii, ale w podsumowaniu na końcu ocenia pozytywnie życie emigranta w tym kraju. Dlaczego? Zaczynał jako ochroniarz. Z dwóch pensji minimalnych byli w stanie z żoną utrzymać się przyzwoicie z dwojgiem dzieci, bez dylematów, czy kupić kurtkę na zimę czy buty, bo i na jedno i na drugie z tych minimalnych pensji starczało. Na aparat fotograficzny i inne zbytki też. Dawało się nawet trochę zaoszczedzić. Zawodowo poszedł bardzo do przodu – w ciągu trzech i pół roku zdał w obcym kraju, w obcym języku i bez studiów na tutejszej uczelni na aplikację i pracuje teraz w swoim zawodzie w kancelarii adwokackiej. Na to w Polsce nie miał szans, był jednym z 40 tys. prawników bez aplikacji i nie mial możliwości na nią się dostać. Dlatego, choć tęskni za Polską, nadal tam żyje z rodziną. Boi się też rozczarowania po powrocie na stałe do Polski. Porównuje ojczyznę z Irlandią i bardzo często te porównania wypadają na korzyść tej ostatniej.
„Irlandia nie jest zła. Nie jest też lepsza od Polski. Jest inna.”
Książkę ogromne polecam.
Chyba tylko dlatego, że Wizard Media to mało znane wydawnictwo i nie zadbało o kampanię reklamową, przeczytało tę książkę od 2018 roku zaledwie 31 osób, a 25 chce ją przeczytać. A przecież Irlandia to kraj, gdzie wyjeżdża i pracuje bardzo wielu Polaków, więc warto się poinformować z pierwszej ręki, jak tam się żyje! Autor, prawnik z zawodu, posługuje się słowem ze swadą i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-10
Z badań szacunkowych przeprowadzonych kilkanaście lat temu przez prof. Józefa Baniaka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, teologa i socjologa religii, wynikało, że około 60 procent z kilkuset księży objętych badaniem żyje w związkach z kobietami, a 12-15 procent księży ma dzieci. Za te informacje, podane do wiadomości publicznej, prof. Baniak został relegowany z uczelni. Tak wygląda w Polsce wolność badań nad niewygodnymi dla instytucji zjawiskami. Prof. Baniak zmarł niedawno, 1 maja 2023. Zajmował się seksualnością księży katolickich, przeprowadził wiele ciekawych badań i wydał je pisemnie, warto je poczytać.
Smutna historia autorki nie jest więc jednostkowa. Kolejny temat tabu, który powinien zostać przełamany, w interesie tych dzieci. Dzieci mają bardzo wrażliwe antenki, które znakomicie wyłapują rodzinne tajemnice, nawet, jeżeli nie potrafią ich nazwać. Emocje, dotyczące tej czy innej tajemnicy, czuć w rodzinie, tego się nie da uniknąć. Nie jestem w stanie wczuć się w uczucia autorki, bo nie przeżyłam tego, co ona. Serdecznie jej współczuję, bo nie wszyscy ojcowie - księża tak podle się zachowują. Trafiłaś na wyjątkową kanalię dziewczyno, która za wszystko, co było jej obowiazkiem, kazała sobie dziękować. Ale nieważne, skąd wyszłaś, ważne, dokąd zaszłaś. Życzę Ci wiele szczęścia na dalszej drodze życia.
Książkę polecam, choć nie jest to lektura lekka i przyjemna.
Z badań szacunkowych przeprowadzonych kilkanaście lat temu przez prof. Józefa Baniaka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, teologa i socjologa religii, wynikało, że około 60 procent z kilkuset księży objętych badaniem żyje w związkach z kobietami, a 12-15 procent księży ma dzieci. Za te informacje, podane do wiadomości publicznej, prof. Baniak został relegowany z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ebook w abonamencie legimi.
Autor pracował wiele lat w warszawskim schronisku Na Paluchu z tzw. trudnymi, agresywnymi psami. Opisuje bardzo szczegółowo swoje metody pracy i przyczyny takich czy innych reakcji psa. Niestety, w ebooku legimi nie ma filmików nakręconych z pracy z psami, o których autor co i rusz wspomina w tekście . Być może w ebookach płatnych z innych księgarni te filmy są. Dlatego też w połowie przestałam czytać, tym bardziej, że nie mam zamiaru ani pracować jako wolontariuszka w schronisku (bo takiego w mojej okolicy nie ma) ani adoptować jakiegoś psa. Ale dla wszystkich potencjalnych wolontariuszy albo posiadaczy psów jest to pozycja bezcenna. Polecam.
Ebook w abonamencie legimi.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAutor pracował wiele lat w warszawskim schronisku Na Paluchu z tzw. trudnymi, agresywnymi psami. Opisuje bardzo szczegółowo swoje metody pracy i przyczyny takich czy innych reakcji psa. Niestety, w ebooku legimi nie ma filmików nakręconych z pracy z psami, o których autor co i rusz wspomina w tekście . Być może w ebookach płatnych z innych...