Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Już sama notka z tyłu książki zapowiadała ciekawą lekturę ale w rzeczywistości było jeszcze lepiej, otrzymałam fascynującą fabułę pełną napięcia.

Rebecca i Nicole przyjaciółki ze studiów, kiedyś nierozłączne, potem wiadomo życie i czas trochę wszystko pozmieniało ale ostatecznie przyjaciółki wciąż pozostawały w kontakcie.
Jakże wielkie jest zaskoczenie Rebecki kiedy dowiaduje się o samobójczej śmierci Nicole. Nie może jej zabraknąć na pogrzebie i to właśnie w tym momencie rozpoczyna się jej przygoda z Richardem mężem Nicole i jego córką Olivią. To, co zastaje na miejscu jest tak bardzo niepodobne do dawnej Nicole, że Rebecca chcąc nie chcąc zagłębia się w życie przyjaciółki, próbuje zrozumieć co doprowadziło ją do tak dramatycznej decyzji.

Autorka prowadzi narrację dwupłaszczyznowo i doskonale lawiruje między teraźniejszością a przeszłością. Dwa plany czasowe idealnie się przeplatają, a nawet nakładają tak, byśmy mieli pełny ogląd sytuacji.
W teraźniejszości Rebecca próbuje odgadnąć co się naprawdę wydarzyło, jak wyglądało życie jej przyjaciółki. Co się tak naprawdę stało z dawną Nicole, w którym momencie jej życie tak się zmieniło i dlaczego w żaden sposób nie napisala o tym ani słowa? Jednocześnie zbliża się do męża Nicole, tylko czy to pozwoli jej obiektywnie ocenić sytuację?
Czy istnieją tak idealni mężczyźni jakim wydaje się Richard?

W przeszłości widzimy prawdziwe życie Nicole i jej walkę wewnętrzną z samą sobą i własną przeszłością. To doskonale studium psychologiczne jednostki z traumatycznymi przejściami, ktora rozpaczliwie próbuje zacząć nowe życie.

Akcja toczy się bardzo dynamicznie, kiedy zdążymy otrząsnąć sie z jednego zaskoczenia i zwrotu akcji następuje kolejny. Dzięki temu książkę trudno odłożyć choćby na chwilę. Chęć poznania dalszych wydarzeń, a do tego niepewność czego możemy się spodziewać trzyma emocje czytelnika na naprawdę wysokim poziomie.

Doskonale spędzony dzień. Polecam!
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję GW Foksal.

Już sama notka z tyłu książki zapowiadała ciekawą lekturę ale w rzeczywistości było jeszcze lepiej, otrzymałam fascynującą fabułę pełną napięcia.

Rebecca i Nicole przyjaciółki ze studiów, kiedyś nierozłączne, potem wiadomo życie i czas trochę wszystko pozmieniało ale ostatecznie przyjaciółki wciąż pozostawały w kontakcie.
Jakże wielkie jest zaskoczenie Rebecki kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Indie i Stany Zjednoczone, dwa kraje między którymi istnieje przepaść nie do pokonania.
Z Indii pochodzi Kavita i Jasu. Kavita po raz drugi powiła córkę, a córki wszak nie są potrzebne społeczeństwu, które stoi na skraju załamania ekonomicznego i któremu potrzebne są męskie ręce do pracy. Pierwszą odebrał jej Jasu zaraz po porodzie. Nigdy więcej jej nie widziała, nie słyszała. Nie pozwoliła, by druga podzieliła los swojej siostry. Kavita dopięła swego i oddała małą Ushę do sierocińca w Bombaju. Całe życie prześladuje ją tęsknota, żal, wyrzuty sumienia za tym, co utraciła. Choć powiła syna, tak oczekiwanego i potrzebnego, jako matka nigdy nie pozostała spełniona. Pewne decyzje w życiu człowieka pozostawiają ślad na całe życie… a wręcz zmieniają diametralnie jego bieg.
Ze Stanów zaś pochodzi Somer, lekarka, która wraz z mężem Krishnanem musi zmierzyć się z kolejnym poronieniem. Jej szanse na dziecko są zerowe, musi oswoić się z myślą, że nigdy nie zostanie prawdziwą mamą. Kris pochodzi z Indii, dzięki temu, łatwiej mu sfinalizować adopcję dziecka z bombajskiego sierocińca.
Usha, po błędzie urzędnika Asha, zostaje adoptowana przez amerykańsko – indyjskie małżeństwo. Mała dziewczynka łączy dwie rodziny z różnych krańców świata, łączy również ze sobą dwie odmienne kultury, pośród których jest naprawdę zagubiona i bezradna. Po której stronie się opowiedzieć? Które życie jest jej prawdziwym, w których tradycjach i zwyczajach odnajdzie swoje „ja” ? Czy można żyć na pograniczu dwóch kultur bez konieczności wyboru?

Jedna dziewczynka, dwie kochające ją kobiety. Kavita nie może przestać myśleć o tym, jaka była, jaką się stała i czy nie dotknęło jej jakieś nieszczęście. Somer boi się, że Asha zechce poznać swoją przeszłość, że w zestawieniu z bogatą i ciekawą kulturą Indii oraz dużą kochająca rodziną straci miejsce w sercu przybranej córki.
Czy można pokonać bariery międzykulturowe? Czy miłość macierzyńska może być wystarczająco silna i prawdziwa jeśli nie ma połączenia więzami krwi? Jak pogodzić życie prywatne – miłość do córki i męża z karierą zawodową? Coś trzeba poświęcić, jak zatem nie stracić szacunku i autorytetu chociażby w oczach męża.

Wiele problemów porusza Shilpi Somay Gowda. Międzynarodowa adopcja, bezpłodność, ubóstwo, bariery kulturowe. Skupia się na tym, jak istotne zdaje się świadomość przynależności kulturowej, jak ważne jest poszukiwanie i odnalezienie własnej tożsamości. To niezbędny krok, do tego by iść naprzód. Zwraca uwagę na to czym jest macierzyństwo, jak ważną rolę spełnia rodzic i jak wielka odpowiedzialność na nim ciąży. Dziecko to nie rzecz, nie zabawka, nie maszynka do realizowania naszych niespełnionych marzeń. Podkreśla i akcentuje siłę kobiet, ich upór, zdolność do wyrzeczeń i do walki o to, co kochają.

Podobała mi się narracja. Prezentowane są na zmianę historie dwóch rodzin. Obserwujmy jak Kavita, Jasu i Vijay wychodzą z ubóstwa, odbijają się od dna i walczą o szczęście, które okazuje się być w najmniejszych nawet rzeczach. Potem zaś widzimy jak wielkie szczęście Somer, Krisa i Ashy nagle gdzieś ulatuje, jak pozwalają niedopowiedzeniom, różnicy religii, kultur zdominować ich życie. Czytelnik wciąż zmienia środowisko, sam zaczyna utożsamiać się z którymś z miejsc, mimowolnie porównuje, analizuje.

"Sekretna córka" to doskonałe źródło wiedzy o współczesnych Indiach. (również ze względu na obecność słów w hindi oraz słowniczek umieszczony na końcu powieści). A dodatkowo silnie skontrastowane z Ameryką. Dobrobyt, bogactwo i cywilizowane warunki życia w zestawieniu z ubóstwem, slumsami i brakiem szans. I właśnie, to tylko pozorne zestawienie bo w rzeczywistości w slumsach Bombaju udało się odnaleźć nadzieję. Udało się odnaleźć uśmiech i szczęście na twarzach matek, kochających swoje dzieci. To właśnie Indie, że swoją ferią barw, zapachów, przypraw intrygują, fascynują, przyciągają. Mamy szanse zagłębić się w niezwykłą atmosferę tego miejsca, patrząc zarówno oczami biedoty, jak i ludzi żyjących na poziomie. Dzięki wielu odmiennych perspektywach widzimy prawdziwe Indie, ze wszystkimi cieniami i blaskami.
Autorka unika upiększeń lub przesadnych wzbudzających litość smutnych opisów, jest obiektywna, rzetelna i wnikliwie analizuje opisywane problemy. Bardzo plastycznie przedstawia nam bogactwo Ameryki, ubóstwo Indii, czułam się jakbym patrzyła na to wszystko własnymi oczami.

Wiele tu uczuć, wiele ciepłych emocji związanych z dramatycznymi wydarzeniami takimi jak utrata dziecka, narodziny dziecka, życiowe wybory, wzajemny szacunek.
Przede wszystkim autorka pokazuje, iż dwa światy, pozornie wykluczające się mogą się połączyć. Ale potrzeba do tego wiele zaangażowania, chęci, kompromisów. I miłości, bez niej nic nie istnieje, bez niej wszystko traci sens i znaczenie.

Indie i Stany Zjednoczone, dwa kraje między którymi istnieje przepaść nie do pokonania.
Z Indii pochodzi Kavita i Jasu. Kavita po raz drugi powiła córkę, a córki wszak nie są potrzebne społeczeństwu, które stoi na skraju załamania ekonomicznego i któremu potrzebne są męskie ręce do pracy. Pierwszą odebrał jej Jasu zaraz po porodzie. Nigdy więcej jej nie widziała, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niejeden z nas ma w swoim życiu coś, o czym chciałby zapomnieć, od czego chciałby uciec. Czasem jakieś wydarzenie z przeszłości kładzie się cieniem na naszym bieżącym życiu, nie daje spokoju, nie pozwala odetchnąć i żyć teraźniejszością. Demony ścigają ale czy da się uciec przed cieniem? Próbuje nam odpowiedzieć na to pytanie Ewa Kopsik w swojej debiutanckiej powieści. Wprowadza nas również w realia życia w PRL-u jak i życia na emigracji, mającej tak pięknie kontrastować z ubogą i nijaką Polską.

Bohaterką jest młoda kobieta, której imienia nie znamy. To ona prowadzi narrację, nikt nigdy nie zwracał się do niej. Wychowana w Jagniątkowie, w okolicach Jeleniej Góry dzieciństwo spędziła w towarzystwie dziadków i pięknych roślin w ich ogrodzie. Pozbawiona kontaktów z rówieśnikami zachłysnęła się tymiż w bardziej dorosłym życiu, na studiach. Skończyła polonistykę, poznała śpiewaka operowego Tadeusza i z nim związała swoje życie. Po wkroczeniu w życie rodziny męża nie potrafi się odnaleźć pośród dziwnych relacji, gdzie głową i wszelkim decydentem jawi się wujaszek, ważna persona w PRL-owskiej rzeczywistości, podejrzanymi sposobami wywindowana na szczyt. Od początku nie potrafi podporządkować się ani jemu ani regułom jakie dyktuje nowa rodzina. Kiedy Tadeusz otrzymuje kontrakt we Wiedniu niechętnie musi mu ulec i wyjechać z nim. Tu nie potrafi odnaleźć się w środowisku artystów, pośród których nie potrafi się zachować, właściwie odezwać, prowadzić dialogu czy nawet odpowiedzieć kulturalnie. Nie mogłam wyjść ze zdziwienia jak bardzo oderwana była, jak inna, jak zamknięta w sobie, jak bardzo na „nie” już z założenia.

Jest w niej brak zgody na życie, jakie prowadzi ale nic nie może zmienić, nie chce, nie potrafi, woli pozostać bierna. Pozwalała, by wszyscy wokoło mówili jej jaka jest beznadziejna, nijaka i że nic sobą nie reprezentuje. W ciszy i bezwolnie znosiła zdrady Tadeusza, dopuszczała liczne kłótnie, spory, komentarze innych, bo przecież w ten sposób łatwiej żyć, byle by tylko mąż "był" a ona miała utrzymanie. Świadoma braku miłość w tym związku jak i kolejnym brnęła w to dalej, narzucając się, tylko po to, by ktoś był przy niej, by nie musiała o wszystko dbać sama.

Sposób myślenia bohaterki sprawiał, że wielokrotnie chciałam rzucić w nią czymś, potrząsnąć, krzyknąć, przemówić do rozsądku. Jestem daleka od zachowań, jakie prezentuje i dlatego tak mnie szokowała jej bezwolność, uniżanie się, wmawianie sobie kolejnych kompleksów, jej ucieczka przed samą sobą, jej brak chęci do tego, by stanąć z rzeczywistością twarzą w twarz. Jej nieprzystosowanie do życia w społeczeństwie mogę jeszcze jako tako złożyć na karb dzieciństwa pozbawionego przyjaciół, na traumatyczne wydarzenia z przeszłości, kiedy to jako trzylatka była świadkiem wypadku – jej tata potrącił na drodze dziewczynkę i nie udzielił jej pomocy. To naznaczyło ją na wszystkie lata jej dorosłej egzystencji. Bierność jej ojca przełożyła się na jej bierność w życiu. Ale nawet to nie było w stanie usprawiedliwić jej marazmu, jej apatii, jej tendencji do tłumaczenia się pozycją ofiary, jej niechęci do życia, do uczestniczenia w życiu społeczeństwa, do obcowania z ludźmi, do zwyczajnych ludzkich odruchów.

Nie da się ukryć: genialny portret psychologiczny kobiety po przejściach, kobiety szukającej swojego miejsca, kobiety walczącej z przeszłością, która ją prześladuje na każdym kroku. Portret bardzo autentyczny, a do tego oddany językiem literackim, pięknym. Bohaterka zaskakiwała mnie nie raz swoją gonitwą myśli, aluzjami, nawiązaniami kulturowymi, umiejętnością zmiany tematów i zgrabnego ich łączenia.

Doskonały obraz życia na emigracji. Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią, a nasi rodacy będą postrzegani wciąż tak samo jeszcze i za kilka lat.

W tej powieści autorka nie uczy nas jak uciec przed cieniem, jak zwalczyć demony przeszłości. Bardziej pokazuje jak z nimi walczyć, jak stawiać czoła zmianom; wnikając głęboko w dusze bohaterki, prezentując jej lęki, obawy, pozwala czytelnikowi spojrzeć z dystansem na siebie, swoją przeszłość, swoje zachowanie.

Niejeden z nas ma w swoim życiu coś, o czym chciałby zapomnieć, od czego chciałby uciec. Czasem jakieś wydarzenie z przeszłości kładzie się cieniem na naszym bieżącym życiu, nie daje spokoju, nie pozwala odetchnąć i żyć teraźniejszością. Demony ścigają ale czy da się uciec przed cieniem? Próbuje nam odpowiedzieć na to pytanie Ewa Kopsik w swojej debiutanckiej powieści....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aravind Adiga serwuje nam obraz wielkiego miasta: to Bombaj ze wszystkim, co ma do zaoferowania: brudem, slumsami, problemami mieszkańców, biedą, korupcją etc.

Osiedle Vishram, położone w ścisłym sąsiedztwie slumsów, staje na celowniku bogatego dewelopera Dharmena Shaha.. Chce na jego miejscu zbudować ekskluzywny apartamentowiec i dlatego, chcąc dokonać rozbiórki, oferuje mieszkańcom ogromne sumy pieniędzy za ich mieszkania. W takim mieście społeczność skupia się silnie wokół swojej dzielnicy, osiedla, bloku. Opisany mikroświat bombajskiego osiedla do złudzenia przypominał mi ten ukazany na Alternatywy 4. Przeróżne charaktery, typy ludzkie, tworzą nietuzinkowy konglomerat ludzi w różnym wieku, różnego pochodzenia. Wszyscy wszystkich znają i wiedzą o nich wszystko, a czego nie wiedzą dosłyszą przez cienkie ściany. Zaprzyjaźnieni, życzliwi sobie, pomocni, lojalni i uczciwi. Czy naprawdę? Czy jest coś co może poróżnić członków tej spółdzielni?

Kiedy członkom tej hinduskiej społeczności zostanie złożona ta intratna propozycja, reakcje na nią będą różne. Większość się zgodzi, planując już w myślach nowe mieszkania, spełnianie marzeń etc. Ci najbardziej oporni zostaną przez masę lub samego dewelopera przekonani / przekupieni. Poza jednym. Emerytowany nauczyciel Masterji uparcie odmawia. To mieszkanie to całe jego życie, to jego wspomnienia po nieżyjącej żonie i córce. Dziewiętnastoletnia córka została brutalnie wypchnięta z pociągu, żona zmarła przed rokiem na raka trzustki. Bohater chce zachować swoją wolność, którą w tym wypadku jest dla niego mieszkanie, azyl, schronienie, świątynia wspomnień. I mimo, iż jest on z góry skazany na porażkę – z tą wielką zdeterminowaną tłuszczą sąsiadów nie ma szans- ciekawie jest obserwować jego zmagania, jego walkę o wolność i normalność, jego relacje z sąsiadami, które nagle z przyjacielskich zmieniają się we wrogie. Z osoby szanowanej i cenionej staje się znienawidzonym i upartym obcym, który nie chce pomyśleć o dobru innych ludzi, współlokatorów w Vishramie.

Doskonale Adiga ukazuje jak zmieniają się stosunki między mieszkańcami. Jak chciwość i żądza pieniądza zmieniają człowieka, budzą najgorsze instynkty. Choć wiemy co mają na celu działania sąsiadów, zaskakują wciąż swoimi pomysłami i sposobami na pozbycie się nielojalnego współlokatora. Posuwając się nawet do namówienia syna Masterjiego do zerwania kontaktów z ojcem.

Dla mnie Masterji – choć osoba niejednoznaczna w kontekście swoich relacji z członkami rodziny – uosabiał walczącego o to, co kocha, co mu jest potrzebne. Jest reprezentantem tej mniejszości, która potrafi odmówić, wyzbyć się służalczości i poddaństwa, zrezygnować z wielkich pieniędzy i splendoru. Ma silną wolę, ma upór, w przeciwieństwie do pozostałych mieszkańców, którym cyferki, jakie mają pojawić się na ich kontach, zupełnie przesłoniły świat. Dając sobą manipulować i zarządzać, wierzą, że osiągną swój cel = duże pieniądze = spełnione marzenia.

Autor jest konkretny w opisie tej społeczności, wydaje się rzetelny i obeznany z tematyką. To dziennikarz, który wiernie oddaje zaobserwowaną przez siebie rzeczywistość. Rzeczywistość pełną mroku, okrutną, pozbawioną skrupułów, w której ludzie nie liczą się z innymi, są zdominowani przez silniejszych i im się wiernie podporządkowują. Co jest uderzające to fakt, że tacy ludzie mogą istnieć w każdym zakątku świata. Taka społeczność jest nad wyraz uniwersalna i na tyle prawdziwa w swoim sposobie bycia, że aż wielce prawdopodobna.

Podobnie jak pierwsza powieść tego autora Biały tygrys, tak i Ostatni mieszkaniec to dobra proza. Reporterska szczegółowość, sugestywny język, ciekawe ujęcie tematu wraz z jego uniwersalizmem sprawiają, że powieści te czyta się jak powieści obyczajowe, kryminały, z intrygą i napięciem. Prawdziwe oblicze indyjskiej rzeczywistości robi wrażenie.

Aravind Adiga serwuje nam obraz wielkiego miasta: to Bombaj ze wszystkim, co ma do zaoferowania: brudem, slumsami, problemami mieszkańców, biedą, korupcją etc.

Osiedle Vishram, położone w ścisłym sąsiedztwie slumsów, staje na celowniku bogatego dewelopera Dharmena Shaha.. Chce na jego miejscu zbudować ekskluzywny apartamentowiec i dlatego, chcąc dokonać rozbiórki, oferuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Forma, styl, język, słowa, konwencja… tak pokrótce oddam moje wrażenia odnośnie powieści Michała Wiśniewskiego.

Na początku nie mogłam się odnaleźć w pełnej autoironii, aluzji, uszczypliwości i chaosu stylistyce Witkowskiego. Potem zaczęło mnie to bawić, tę szczególną żonglerkę słowną odbierałam jako naprawdę ciekawy zabieg. A potem, w kontekście słabej akcji, kiedy nie działo się po prostu nic, bo kryminał, który kryminałem nie był mnie rozczarował, ten styl zaczął mnie męczyć i nie obronił powieści ostatecznie.

Bohater Michał Witkowski, pisarz, celebryta uzależniony od antydepresantów i papierosów typowy wytwór wielkiego miasta, popkultury, ofiara lansowanych w mediach trendów. Nagle, zmęczony życiem w mieście, ciągłą pogonią za pieniądzem, uzewnętrznianiem się na facebook’u postanawia odpocząć od szołbiznesu, zaszyć się gdzieś, zespolić z naturą, w spokoju pisać i przezwyciężyć chwilową niemoc twórczą. Choć od cywilizacji ucieka, rozstać mu się z nią trudno, gdyż jest typowym gadżeciażem. Trafia do Międzyzdrojów do pewnego drwala Roberta, u którego podnajmuje pokój. Tutaj uparcie poszukuje tematów do swojej prozy, wnikliwie bada życie swojego właściciela, natrafia na ślad rzekomego śledztwa i samobójstwa, jednym słowem poszukuje wątków na siłę, przy czym ten kryminalny, tak rozreklamowany, na takie miano nie do końca zasługuje.

I co? I nic, nic się nie dzieje, nic nie stanowi o akcji powieści, nic nie wciąga. Rozmowy z właścicielką baru, poszukiwanie sensacji to tylko naciąganie fabuły, wydłużanie jej. A o treści i wartości tej prozy niewiele to stanowi. Wiele dzieje się przypadkiem, ot tak po prostu, nagle, bo tak jest wesoło i śmiesznie. Na siłę, niemrawo, strasznie chaotycznie, bez przekonania. Obowiązkowo już w prozie u autora jest luj. Jest bo jest, Michał kupuje go sobie za piwko w cenie 0,99 zł. Luj Mariusz to część miejscowego kolorytu, klimatu to nieodłączny element tamtejszej rzeczywistości i tej rysowanej nam przez pisarza. Autor kpi i wyśmiewa wszystko i wszystkich, mocno wypowiada się na temat otaczającego nas świata w pewnym momencie dla mnie było za dużo. Nie szczędzi wulgaryzmów, które w jego wypadku jakby wydają się zrozumiałe i naturalne.

Język niezwykle przystępny, prosty – dla każdego. Choć strumień świadomości sprawiał, że czułam się mocno zagubiona. Autor ukazuje ogrom swojej wiedzy i poziom intelektu poprzez liczne aluzje społeczne i kulturowe: muzyczne, filmowe literackie, które nie pozostały bez echa. Pierwszym moim skojarzeniem był Ghost writer, potem oczywiście Gombrowicz i wielu innych.

Kryminał to żaden, powieść akcji również, jest obyczajówka, jednak sama nie wiem o czym traktuje Witkowski. Na pewno z dużym dystansem mówi o samym sobie i za to ogromny szacunek. Odkrywa siebie, podaje nam na tacy siebie-ciotę, siebie-maniaka leków, siebie-pisarza, siebie-fana nowinek i technologii, siebie, takiego jakim jest naprawdę.

Nie ujmuję niczego autorowi, bo styl i kunszt pisarski naprawdę zasługują na uwagę ale to jednak za mało na całą powieść, bo sprawnością językową, ekstrawagancją, słowami i ironią również można się znużyć kiedy pisanie jest tylko dla samego faktu pisania i pisze się właściwie o niczym. Zmęczyłam się. Może zbyt dużo leków? A może to ja nie rozumiem?

Forma, styl, język, słowa, konwencja… tak pokrótce oddam moje wrażenia odnośnie powieści Michała Wiśniewskiego.

Na początku nie mogłam się odnaleźć w pełnej autoironii, aluzji, uszczypliwości i chaosu stylistyce Witkowskiego. Potem zaczęło mnie to bawić, tę szczególną żonglerkę słowną odbierałam jako naprawdę ciekawy zabieg. A potem, w kontekście słabej akcji, kiedy nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trucizną mnie uwodzisz… Na szczęście nie trucizną uwiodła mnie Jeniifer Clement, a swoim stylem, poetyckim i dwuznacznym; sugestywnością opisów i prawdziwością emocji. Bo ta powieść to przede wszystkim palące słońce Meksyku, zapach melonów, pasja i namiętność, emocje i tęsknoty.

Emily Neale wychowuje się bez mamy. Ta zaginęła w tajemniczych okolicznościach podczas zakupów na targu. Mamę zastępuje jej Matka Agata, siostra zakonna, posiadająca w swojej pieczy sierociniec, założony dawno temu przez przodków Emily. Ta dziewczyna ma dość nietypowe zainteresowania. Fascynują ją święci, wie doskonale kto jest patronem chorych, biednych, szczęśliwych etc. Wie, kiedy obchodzą swój dzień. Paradoksalnie, interesują ją również historie kobiet – morderczyń, o których to pisze się w gazetach, a które to wycinki Emily kolekcjonuje. (każdy rozdział uwieńczony jest właśnie taką historią, faktem z życia kobiet morderczyń). Spokojna i cicha, pomocna, oddana dzieciom w sierocińcu, pasjonatka faktów, informacji, książek. W jej uporządkowane życie wkracza pewnego dnia Santiego, nigdy niewidziany kuzyn, który diametralnie zmienia jej życie i sprawia, że gubi się w tym, co właściwe, moralne, a tym, co zakazane i powszechnie potępiane. Okazuje się, że człowiek bardzo szybko potrafi się zmienić a życie jak zawsze, samo reżyseruje bieg wydarzeń, nie sugerując się naszymi decyzjami.

Jennifer Clement prezentuje dość oryginalny styl. Uwodzi tajemnicą, wszechobecną i odczuwalną a jednak nie ukazaną wprost. Doskonale operuje słowem, przy czym nie mówi wszystkiego wprost, wiele pozostawia do odczytania czytelnikowi między wierszami. Wymaga skupienia i myślenia. Pobudza wyobraźnię, rozpala. Dla mnie był to piękny spektakl, w którym krok po kroku można delektować się odkrywaniem nowego fragmentu tajemnicy, poznawaniem nowego oblicza bohaterów.
Mimo wolnej akcji nie można się nudzić, bo sposób w jaki autorka prezentuje nam tajemnice wydarzenia, mające miejsce w domu Emily, sprawia, że czujemy jakyśmy tam byli, czuli zapach melona, dotykali przedmiotów i kwiatów niespodziewanie pojawiających się w jej pokoju. Oprócz zbrodni, która wręcz wisi w powietrzu, nie da się odgadnąć biegu wydarzeń, autorka prowadzi nas po zakamarkach duszy bohaterki, wplątuje w grę prowadzoną przez nieobliczalnego Santiego, mami i intryguje.

Postaci wykreowane przez Jennifr Clement są oryginalne, są wypełnione emocjami i namiętnościami. Choć sama Emily wydaje się do bólu zwyczajna, poprawana i nawet nudna ze swoimi dziwacznymi zainteresowaniami, jednak patrząc na świat jej oczami, możemy dowiedzieć się o niej czegoś więcej, możemy wczuć się w nią, w jej sposób postrzegania i odbierania rzeczywistości.
Dzięki temu widzimy jak w rzeczywistości usilnie poszukuje samej siebie, poszukuje prawdy o życiu swojej mamy. Jednocześnie walczy z wyrzutami sumienia, wywołanymi zakazaną miłością.

Trzeba zwrócić uwagę nie tylko na sam tytuł powieści, już zastanawiający, jako, że nikt nie kojarzy trucizny z uwodzeniem ale i na wizualną jej odsłonę. I nie mówię tu tylko o spalonej meksykańskim słońcem okładce książki ale również o zwiastunie filmowym, z jakim spotkałam się po raz pierwszy.

"Trucizną mnie uwodzisz" to prawdziwa uczta dla ducha.

Trucizną mnie uwodzisz… Na szczęście nie trucizną uwiodła mnie Jeniifer Clement, a swoim stylem, poetyckim i dwuznacznym; sugestywnością opisów i prawdziwością emocji. Bo ta powieść to przede wszystkim palące słońce Meksyku, zapach melonów, pasja i namiętność, emocje i tęsknoty.

Emily Neale wychowuje się bez mamy. Ta zaginęła w tajemniczych okolicznościach podczas zakupów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyobraźcie sobie, budzicie się pewnego dnia, obok człowieka poznanego wczoraj, który okazuje się być Waszym mężem od lat 12. Do tego trójka dzieci… i całkowite poczucie bezradności i zagubienia, bo tych 12 lat zupełnie nie pamiętacie. W takiej sytuacji znajduje się Marie, bohaterka powieści Frederique Deghelt Cudze życie. Oficjalnie jako żona Pabla, matka i kobieta dojrzała i doświadczona zupełnie nie przystaje do tej zwariowanej i szalonej, pragnącej wolności 25-latki, jaką była jeszcze wczoraj. Co się wydarzyło, dlaczego Marie odcięła się od tej innej siebie, wyparła kobietę, którą kiedyś była? Czy rzeczywiście chce na powrót stać się tą Marie? Czy warto poszukiwać dawnej siebie? Na te pytania autorka stara się nam udzielić odpowiedzi.

Sam pomysł mi się podoba. Choć motyw amnezji w literaturze jest znany to jednak całość wypadła dość oryginalnie i w całym tym swoim braku pamięci, Marie była wiarygodna i prawdziwa. A to było najważniejsze. Rzeczywiście czułam jej zagubienie, jej konsternację w momentach kiedy powinna wiedzieć rzeczy oczywiste, kiedy musiała odnajdywać się w nowych sytuacjach jako doświadczona przecież już mama, gdy tymczasem w ogóle nie pamiętała, że kiedykolwiek była w ciąży czy rodziła. Nie ukrywajmy, to musiało by być niezwykle trudne i frustrujące.

Każdy nowy dzień jest w aktualnej sytuacji wyzwaniem dla Marie. Odprowadzenie dzieci do przedszkola, spotkania ze znajomymi, w rzeczywistości zupełnie nieznanymi ludźmi, a przede wszystkim udawanie, że wszystko jest w porządku. Bo Marie zdecydowała się milczeć, mając nadzieję, że stan rzeczy wróci do normy. Ukrywa przez Pablem swój zanik pamięci, co doprowadza do tego, że staje się w jego oczach zupełnie inną kobietą.
Ta relacja między małżonkami jest bardzo ważna, bo na pewno każdy zadałby sobie pytanie, czy w takiej sytuacji kiedy osoba, z którą żyjemy od 12 lat staje się nagle całkowicie inna, nie zwrócilibyśmy na to uwagi?

Tylko kilku osobom, czasem zupełnie przypadkowym Marie zdradziła swój sekret. Stara się, tym samym, z małych strzępów wspomnień innych ludzi, z pomocą własnej intuicji, zbudować swoją wizję przeszłości, pobudzić swoją pamięć. Wizyty u psychiatry, śledztwo na samej sobie ma sprawić, że sobie przypomni kim była i przede wszystkim dlaczego chciała stać się kimś innym.

Autorka zgrabnie prowadzi narrację, odpowiada na pytania, jakie rodzą się w czytelniku w toku czytania aż do zakończenia, które stanowi wyjaśnienie. To jednak okazuje się nie być najważniejszym. Sami, czytając, przekonacie się, że o co innego tu chodzi, mianowicie o dwoje ludzi, o ich życie, o ich szczęście, o to, jakie działania podejmują w imię szczęścia i dobra drugiego. Czy zapomnienie to szansa na wybaczenie i nowe życie?

Ta powieść niesie ze sobą sporo prawdy o codziennym życiu każdego z nas, warto dlatego po nią sięgnąć. Tym bardziej, że czyta się lekko i mimo trudnej momentami problematyki, przystępnie.

Wyobraźcie sobie, budzicie się pewnego dnia, obok człowieka poznanego wczoraj, który okazuje się być Waszym mężem od lat 12. Do tego trójka dzieci… i całkowite poczucie bezradności i zagubienia, bo tych 12 lat zupełnie nie pamiętacie. W takiej sytuacji znajduje się Marie, bohaterka powieści Frederique Deghelt Cudze życie. Oficjalnie jako żona Pabla, matka i kobieta dojrzała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem dlaczego ale nie spodziewałam się, że powstanie kontynuacja słynnego "Cienia wiatru". Tamta powieść była dla mnie idealna, zakończona, pełna. A tu proszę. Czy już z założenia "Więzień nieba" nie jest skazany na porażkę w pojedynku? Nie uniknie wszak porównań z częścią pierwszą, a tej nie sposób dorównać. Ale nie przesądzajcie, tylko sięgnijcie po nowe losy Daniela Semprere i Fermina Romero de Torresa.

Wracamy do Barcelony, jest rok 1957. Daniel prowadzi spokojne życie u boku swej idealnej żony Bei, wychowują małego Juliana. Do ożenku szykuje się właśnie Fermin, który wpadł w sidła kochanej Bernardy. Księgarnia nie prosperuje najlepiej, trudno tu mówić o biznesie, bardziej o pasji i hobby, a to na rachunki nie starcza.
Szara rzeczywistość jednak ma w zanadrzu więcej niespodzianek. Otóż Daniel musi zmierzyć się z przeszłością swojego przyjaciela. Fermin, zawsze milczący i tajemniczy, nigdy nie zdradził wiele ze swojej przeszłości. Tym razem trapiony brakiem własnej tożsamości, niezbędnej do wstąpienia w związek małżeński, dzieli się z Danielem swoimi rozterkami, a tym samym otwiera wrota do mrocznej przeszłości, kiedy jako więzień trafił do zamku na górze Montjuic. Tam przyszło mu poznać Davida Martina, kontrowersyjnego pisarza, uznanego za niepoczytalnego i niezrównoważonego, a jednak człowieka myślącego i sprytnego. W tym miejscu nikt nie liczy się z drugim człowiekiem, a już na pewno nie naczelnik Maurice Valls, który zrobi wszystko, by stać się sławnym i bogatym kosztem swoich podopiecznych. Pobyt w tym więzieniu to walka o życie. Jaki związek może mieć Więzień Nieba, bo tak nazywany jest Martin, z Danielem?

Od pierwszych stron spodobał mi się styl pełen ironii, humoru, ciętych uwag, których autorem głównie był Fermin. To ten sam Zafon. Ale atmosfera już nie do końca ta.
Historia opowiedziana przez Fermina jest dość dramatyczna ale nie robi wrażenia, nie jest już tak hipnotyzująca. Czyta się doskonale, lekko i z zapartym tchem ale… no właśnie takie „ale” się pojawia i nie mogę tego do końca nazwać, określić. Poza tym w pierwszej części było więcej treści, więcej powagi i mroku, więcej rzeczy ważnych. I więcej o Cmentarzu Zapomnianych Książek. I ta mroczna, aczkolwiek piękna i urzekająca Barcelona… Wiem, chciałam nie porównywać ale to silniejsze.

Wiele nawiązań do "Cienia wiatru" rzecz jasna, ale również do "Gry anioła", która to wychodzi spod pióra uwięzionego Martina. Jest też bardzo ważne i znaczące nawiązanie do Dumasa i "Hrabiego Monte Christo". I tutaj niestety muszę powiedzieć „nie”. O ile nawiązanie do treści, wspomnienie w jakikolwiek sposób danej powieści jest w porządku to powtórzenie dokładnie tego samego motywu – bardzo charakterystycznego bo dotyczącego ucieczki z więzienia na zasadzie „po śmierci” – jest już według mnie przesadą. Pamiętam, że gdy czytałam Dumasa, te sceny zrobiły na mnie ogromne wrażenie, sam pomysł, a dodatkowo jego opis mnie zafascynowały. Tutaj to nie dziwiło, nie zaskakiwało.

Mam wrażenie, że "Więzień nieba" jest niedokończony. Zafon wprost ostatnim zdaniem mówi, że to dopiero początek historii, jednoznacznie sugeruje ciąg dalszy ale nawet mimo tego, nie dokończył wg mnie pewnych wątków, chociażby naczelnika i Martina. Do tego tak naprawdę Daniel nie mierzył się jeszcze z tymi demonami przeszłości. Mam wrażenie, że to dopiero przed nim, a tutaj problem został tylko zasygnalizowany.

Zafon, jako jeden z moich ulubionych pisarzy, serwuje nam przyjemną lekturę, moje odczucia są jak najbardziej pozytywne. Na pewno inaczej odbiorze się tę lekturę w oderwaniu od Cienia wiatru. Zachowana charakterystyczna klasyczna forma stylu, plastyczność i ta specyficzna świadomość stylu i języka. Jednak jakieś „ale” jest.

Nie wiem dlaczego ale nie spodziewałam się, że powstanie kontynuacja słynnego "Cienia wiatru". Tamta powieść była dla mnie idealna, zakończona, pełna. A tu proszę. Czy już z założenia "Więzień nieba" nie jest skazany na porażkę w pojedynku? Nie uniknie wszak porównań z częścią pierwszą, a tej nie sposób dorównać. Ale nie przesądzajcie, tylko sięgnijcie po nowe losy Daniela...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Chciałem, żeby moje dzieci mnie znały - odparł. - Nie zawsze przy nich byłem i chciałem, żeby wiedziały dlaczego i zrozumiały, co robiłem. Poza tym, kiedy się rozchorowałem, zdałem sobie sprawę, że kiedy umrę, inni ludzie będą o mnie pisać, nic o mnie nie wiedząc. Wszystko by pokręcili. Dlatego chciałem się upewnić, że ktoś wysłucha tego, co mam do powiedzenia”.

To właśnie tymi słowami kierował się Joba prosząc osobiście Isaacsona o sporządzenie jego biografii. Ten wyjątkowo silnie strzegący swojej prywatności biznesman zgodził się na odsłonięcie prawdy o tym, jakim człowiekiem był. A był fascynujący i nie mogłam krócej, naprawdę…

Nie chcę rozwodzić się nad historią kariery Jobsa i firmy Apple. Bo każdy może przeczytać w internecie, iż Jobs uwierzył i rozwinął potencjał firmy Xerox, wraz z Stevem Wozniakiem stworzył Apple. Po wielu burzach i niesnaskach wewnątrz firmy, opuścił ją w 1985, by stworzyć NEXT i silnie działać w firmie PIXAR. (Co prawda nie miałam pojęcia, iż Jobs miał duży udział w powstaniu takich filmów jak Toy Story, Dawno temu w trawie, Potwory i spółka czy Gdzie jest Nemo.) Powrócił do Apple w 1996, by przejąć stery i wypłynąć na zupełnie nieznane światu wody. Łącząc w sobie sprzęt, programy i system operacyjny, sztukę z technologią Apple stał się jedyną taką firmą na rynku.

A Sam Steve Jobs? Oświecony i okrutny. Bezkompromisowy, nie uznający zasad, humorzasty, potrafiący zadać ból, co gorsza czyniący to w pełni świadomie, w przekonaniu, że ma do tego prawo. Potrzebował absolutnej kontroli, chciał, by świat był dokładnie taki, jakim on chce go widzieć, naginał rzeczywistość do swoich potrzeb i swoich wizji, co miało zastosowanie przede wszystkim w jego pracy. (Ludzka wola może zniekształcać rzeczywistość ). Nie dopuszczał do siebie rzeczy, którymi nie chciał się zajmować, podobnie jak ludzi, którzy go nie interesowali, ignorował to, z czym nie potrafi się zmierzyć. Postrzegał świat na zasadzie bieli-czerni, dobra-zła.

Dyscypliny wymagał od siebie i od innych. Był surowy, zimny, arogancki, brutalny, opryskliwy i agresywny ale potrafił tym samym zmotywować ludzi do czegoś, co wydawało się niemożliwe i nieosiągalne. Dzięki niemu ludzie wykonywali znacznie lepszą pracę. „Steve nie ma cierpliwości do niczego poza doskonałością. Wymaga jej zarówno od siebie, jak i od innych”. Dobierał ludzi tak, by pasowali do siebie i razem potrafili stworzyć coś wielkiego: inteligentnych, z pasją, gotowych często iść pod prąd. Z małym aczkolwiek szczególnym zespołem potrafił stworzyć rzeczy wielkie.

Wielu nie chciało z nim pracować, nie mogąc tolerować skłonności do awantur, jego poczucia wyjątkowości, a jednak potrafił zbudować firmę, oddać jej serce i co najważniejsze za wszelką cenę bronić swojej racji. Choć nie zawsze używał do tego właściwych, kulturalnych i przyjemnych metod, to jednak zawsze przyświecał mu cel: dobro firmy, dobro produktu. Tworzył coś, co pozornie wydaje nam się niepotrzebne ale jednocześnie coś, co okazuje się niezbędne, gdy już nam trafi w ręce.

Nie dopuszczał żadnych ustępstw jeśli chodzi o jakość produktu, to ona była najważniejsza, z żadnej strony nie mogło być zaniedbania. Odrzucał to, co praktyczne i standardowe, idąc w przeciwnym kierunku. Metodą prób i błędów szedł naprzód, intuicyjnie wyczuwając potrzeby klienta. Jego pasja i siła osobowości sprawiały, że otwierało się przed nim wiele drzwi, a pozostałe wyważał swoją bezkompromisowością, obcesowością i agresją, nie uznając słowa „nie”. Nastawiony przede wszystkim na produkt i jego jakość, dopiero potem na zysk. Akcentował to, iż produkt musiał być przystępny, by ludzie się go nie bali tak jak z założenia każdej nowości. Nie unikał też ryzyka bo to ważny aspekt i każda firma musi raz na jakiś czas postawić wszystko na „nowość”, dać się ponieść możliwościom, jakie roztacza technologia. Niesamowicie troszczył się i dbał ( oczywiście poleceniami nie własnymi rękoma) o produkt, o każdy jego szczegół, biorące swoje źródło w założeniu, iż wygląd i styl produktu tworzą jego markę.

Żaden komputer – tylko Macintosh -nie odegrał tak wielkiej roli w kategorii komputerów osobistych, a produkty ipod, iPhone, iPad biły rekordy konsumenckie w momencie wchodzenia na rynek. Jobs zrewolucjonizował dziedzinę komputerów osobistych, animacji, tworzenie muzyki, telefony, komputery przenośne, system publikacji elektronicznej.

Wizjoner – to słowa, z którym chyba każdy spotkał się w odniesieniu do Steve’a Jobsa. Nie można mu odmówić kreatywności i uporu ale przede wszystkim niezwykłej intuicji - zawsze potrafił wyczuć moment i gdy tylko technologia dawała nowe możliwości on był gotowy je wykorzystać. Dla mnie wizjonerstwo tego geniusza Apple wynikało jednak w głównej mierze z jego charakteru i stylu bycia. Pomysłowość i nowatorstwo przy zachowaniu maxymalnej prostoty, minimalizm (mniej znaczy więcej a im prościej tym lepiej), charyzma, perfekcjonizm, którymi się kierował, wyobraźnia i ogromna pasja, obsesja na punkcie kontroli, to te cechy, które zaprowadziły jego i firmę Apple na sam szczyt.

Nie wiem jakiego Jobsa spodziewałam się poznać. Faktem jest, że jestem zaskoczona, bo poznałam kogoś, komu zdecydowanie daleko do ideału. Kogoś kto jednak potrafił swoje wady przekuć w sukces, kogoś, kogo wizja świata wyprzedzała zawsze czasy o krok.
Jeśli tylko Isaacson stworzy kolejną biografię na pewno po nią sięgnę. Wykazał się głębokim obiektywizmem, nie przekolorował, powiem więcej, chyba bardziej nawet skupił się na oddaniu tej „ciemnej” strony Steve’a bo w swych wywiadach dotarło wielu osób niekoniecznie dobrze go oceniających. Doskonale połączył życie z tworzeniem firmy i walką o sukces i zakończenie zbudował tak, jak trzeba, nie z typu, umarł dnia tego i tego etc.
Dużo szczegółów technicznych z dziedziny komputerów, telefonów, ekranów, materiałów potrzebnych do ich produkcji nie zniechęca, a tylko rozjaśnia i idealnie tłumaczy jak powstają te cuda, które każdego dnia trzymamy w dłoniach. Również na płaszczyźnie chronologii należy się uznanie autorowi. Po kolei, stawiając wydarzenia z życia prywatnego na pierwszym planie, umiejętnie je łączył z życiem Apple. Szeroki pogląd na środowisko komputerowe, wiele nazwisk, które wiele wniosły w rozwój tej dziedziny, wiedza, z zakresu techniki, muzyki, wszystko to można tu znaleźć.
Nie żałuję, że spośród wielu biografii Jobsa, wybrałam właśnie tę. Nie mogło być inaczej. Okładka hipnotyzuje.

I jeszcze jedno…
Musicie poznać Jobsa. Nie trzeba się interesować komputerami. Warto!.

„Chciałem, żeby moje dzieci mnie znały - odparł. - Nie zawsze przy nich byłem i chciałem, żeby wiedziały dlaczego i zrozumiały, co robiłem. Poza tym, kiedy się rozchorowałem, zdałem sobie sprawę, że kiedy umrę, inni ludzie będą o mnie pisać, nic o mnie nie wiedząc. Wszystko by pokręcili. Dlatego chciałem się upewnić, że ktoś wysłucha tego, co mam do powiedzenia”.

To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Miłość nie istnieje po to, by dać nam szczęście, ale po to, byśmy mogli sprawdzić, jak silna jest nasza odporność na ból.”

Patrząc na okładkę i czytając opis wydawało mi się, że akcja powieści będzie rozgrywać się w XIX wieku, na przykład na jakimś dworze. Ależ wielkie było moje zdziwienie gdy weszłam w świat Leo, głównego bohatera, gdzie królują ipody, skutery, jednym słowem współczesność.

Książka od pierwszych stron mnie zauroczyła, nie mogłam się oderwać. Prostota, a zarazem dojrzałość bijąca ze świata młodych ludzi, bohaterów powieści mnie zaintrygowała i oczarowała.

Leo to niezwykle ciekawy i nietuzinkowy szesnastolatek. Powieść ta jest jego pamiętnikiem, w którym opowiada nam o swoim życiu, swojej miłości i emocjach.
To pozornie zwyczajny nastolatek, słucha muzyki, gra w piłkę, bojkotuje naukę, buntuje się przeciw nauczycielom, jeśli ma na to ochotę. Ale jest jeszcze coś. Leo swój świat podzielił i postrzega go poprzez barwy: czerwień i biel. Wszystko: wydarzenia, miejsca, zapachy zdominowane jest właśnie przez te dwa kolory, przy czym czerwień oznacza to, co dobre, miłość, radość, szczęście i marzenia zaś biel to zło, cierpienie, cisza. Te kolory są obecne w każdej myśli bohatera, towarzyszą czytelnikowi od pierwszej do ostatniej strony, do tego stopnia, że sami zaczynamy postrzegać rzeczywistość w tych barwach. Kolory te również ludzie. Ognistoruda Beatrice to czerwień. To właśnie ją pokochał Leo i ją próbuje zdobyć.
Są też inne ważne osoby w życiu Leo. To jego przyjaciółka Silvia – błękit – zawsze obecna, zawsze pomocna, prawdziwy przyjaciel. Jest i nauczyciel okrzyknięty Naiwniakiem za sprawą teorii o życiu, jakie wygłasza wprowadza Leo w świat marzeń.

Bo właśnie do spełnienia marzeń dąży bohater, a jego marzeniem jest miłość.

„Prawdziwe marzenia buduje się na trudnościach i przeszkodach. W przeciwnym razie trudno je zmienić w realne projekty; na zawsze pozostaną marzeniami (…) Marzenia nie czekają na nas gotowe, trzeba je dopiero skonstruować, przy czym na koniec może się okazać, że są całkiem inne, niż sobie to wyobrażaliśmy.”

„Nie wyrzekaj się swoich marzeń! Nawet wtedy, gdy inni śmieją się z ciebie za plecami. Wyrzekłbyś się samego siebie”.

Leo uczy się jak postrzegać świat, uczy się go każdego dnia za sprawą przeszkód, jakie przed nim się pojawiają, za sprawą drogocennych wskazówek udzielanych świadomie lub nie przez bliskich i Przyjaciół.

Bohaterowie są dojrzali ponad swój wiek, na pewno też dlatego, że to, co ich w życiu spotyka wymaga większej odpowiedzialności, dorosłego postrzegania świata.

„Dojrzałość nie wyraża się gotowością na śmierć za słuszną sprawę, ale pokornym życiem dla niej.”

I tak żyje Leo. Stawia czoła przeciwnościom losu, buntuje się, szuka drogi, szuka nadziei, szuka sposobu na zrealizowanie marzenia, a nie jest to łatwe. Jego marzenie czyli miłość zdaje się nierealnym gdy u Beatrice wykryto białaczkę – i znowu biel uosabiająca zło.

Podobno obwołano tę powieść współczesnym Love Story. Może trochę… ale mi bardziej nasuwały się skojarzenia z książką „Oskar i Pani Róża”.

Przepiękna metaforyka, morze emocji, takich ciepłych, prawdziwych. Bo ta książka jest prawdziwa, gdyż traktuje o tym, co każdemu z nas się przytrafia lub przytrafić się może. Lekkim, prostym i odpowiednim dla stylu szesnastolatka językem, traktuje się o sprawach najważniejszych, o życiu i śmierci o nadziei i marzeniach, o które zawsze warto walczyć.
Wnikając w duszę Leo poznajemy zwyczajnego chłopca ale o niespotykanej wrażliwości.
Chłopca, który potrafi się zbuntować bo nie rozumie świata ale jednak stara się marzyć, szukać sensu życia, stara się zrozumieć czym jest miłość, przyjaźń, oddanie.
Walczy o to, co w życiu ważne, stara się zrozumieć, co tak naprawdę się liczy.

„Życie idzie zawsze do przodu, czy tego chcesz, czy nie, muzyka gra, a ty możesz najwyżej przyciszyć ją lub pogłośnić. I musisz do niej tańczyć najlepiej, jak potrafisz.”

Aleksandro D’Avenia porusza, skłania do refleksji. Idealnie się wpisał w mój nastrój, ale to nie tylko to. Ta magiczna i życiowa powieść może poruszyć każdego bez względu na wiek, nie tylko młodzież. Pewne emocje i uczucia się nie zmieniają.
Do tego uświadamiamy sobie po raz kolejny, iż nigdy nie wiadomo co nas spotka, nigdy nie wiemy gdzie i kiedy znajdzie nas szczęście, a to co jest najważniejsze, jest zawsze blisko, choć możemy tego nie dostrzegać. Widzimy jak ważne jest, by umieć przyjąć i dać miłość i nie wycofywać się gdy pojawią się trudności. I co jeszcze przypomina nam autor: by kochać ale nie za cenę własnej tożsamości oraz że w przyjaźni i miłości ważne jest by iść obok, by być silnymi nie każde swoją siłą ale sił, jaką jedno daje drugiemu. Czasem mamy naprawdę znacznie więcej niż nam się wydaje.
Stawia wiele pytań i daje nadzieję.

Wiele pięknych słów, nie mogę nie mogę nie przytoczyć:

„Tylko wtedy, gdy człowiek wierzy w coś, co zdaje się go przerastać – czyli marzy – ludzkość czyni postępy, które pomagają jej nie tracić wiary w siebie.”

„Zauważcie, że kiedy wydaje nam się, że nie myślimy o niczym, w rzeczywistości najczęściej myślimy o tym, co jest bliskie naszemu sercu. Miłość jest jak siła grawitacji, niewidzialna i wszechobecna, ta, którą znamy z fizyki. Nasze serce i oczy, nasze słowa, wszystko nieuchronnie koncentruje się na jednym punkcie, na tym, co kochamy.”

„Miłość nie daje spokoju. Miłość jest bezsenna. Miłość obdarza siłą. Miłość jest szynka. Miłość jest jutrem. Miłość to tsunami. Miłość jest czerwona jak krew.”

„Tylko temu, kto pyta o szczegóły, można uwierzyć, że rzeczywiście chce zrozumieć drugiego człowieka. Ciekawość szczegółów to sposób na okazanie miłości.”

„Życie to przesłuchanie urządzone tak, by wyciągnąć od ciebie prawdę, której nie znasz; udajesz, że jest inaczej, i zeznajesz cokolwiek, żeby przestali cię męczyć, aż w końcu zaczynasz wierzyć w swoje kłamstwa, zapominając, że sam je wymyśliłeś. „

„Miłość ma to do siebie, że potrafi znaleźć miejsce dla dwojga nawet tam, gdzie tego miejsca ledwo starcza dla jednego.”

„Miłość nie istnieje po to, by dać nam szczęście, ale po to, byśmy mogli sprawdzić, jak silna jest nasza odporność na ból.”

Patrząc na okładkę i czytając opis wydawało mi się, że akcja powieści będzie rozgrywać się w XIX wieku, na przykład na jakimś dworze. Ależ wielkie było moje zdziwienie gdy weszłam w świat Leo, głównego bohatera, gdzie królują ipody, skutery, jednym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najbardziej obyczajowa powieść, jaką miałam okazję trzymać w ręku. Co nie znaczy, że zwyczajna i banalna, o nie. Ale tak do bólu prawdziwa i realistyczna, a do tego poruszająca w całej swojej prawdzie o otaczającym nas świecie. To moje pierwsze skojarzenie z powieścią Spadkobiercy.

Rodzina Matta Kinga od pokoleń jest w posiadaniu większości wysp Hawajskich. To bogacze, którzy stają przed koniecznością podjęcia decyzji o sprzedaży swych włości lub też ich zachowaniu wraz z długami i problemami.

Jak wiadomo, pieniądze szczęścia nie dają więc i tym razem nie chronią rodziny Matta przed tragedią. Jego żona Joanie ulega wypadkowi podczas wyścigów łodzią motorową. Sztucznie podtrzymywana przy życiu leży w szpitalu, gdzie odwiedzają ją mąż i córki. Właśnie, dwie dorastające dziewczyny. Siedemnastolatka Alex, buntowniczka, która ma za sobą doświadczenia narkotykowe oraz dziesięcioletnia Scottie, zapatrzona w siostrę i swoje koleżanki, próbuje dorównać im w niegrzecznym zachowaniu, wulgarnym języku i szaleństwie. Jak okiełznać takie dwie nastolatki, jak znaleźć równowagę między pracą a życiem prywatnym? Wszak do tej pory życiem Matta była praca; spełniony zawodowo, lubiący swoją codzienność, która niewiele miała wspólnego z prawdziwym życiem. I nagle to życie fikcją się kończy, a bohater musi zdać egzamin na dorosłego, na ojca. Musi zmierzyć się z problemami, o których do tej pory nie miał pojęcia, musi wniknąć w świat dwóch zbuntowanych dziewcząt, zrozumieć ich język i potrzeby, otoczyć troską i miłością, jakiej potrzebują.

Matt jest przykładem człowieka, który potrafi kochać prawdziwą miłością i choćby jego postępowanie w świetle tajemnicy, która ujrzy światło dzienne, wydawało się dziwne i niezrozumiałe, ja uważam, że jest dowodem jego oddania, siły wybaczania i potęgi miłości.
Jak na człowieka postawionego w tak trudnej sytuacji, w obliczu utraty żony, Matt radzi sobie naprawdę dobrze. Może zbyt wiele się dzieje, zbyt wiele odpowiedzialności na niego spada, by mógł się załamać i poddać. I nawet te chwile zwątpienia, które go dopadają, chwile złości na Joanie nie są w stanie wytrącić go z równowagi.

Autorka może nie stworzyła fantastycznych portretów psychologicznych bohaterów ale doskonale ukazała ich reakcje i działania w sytuacji, gdy oczekują tak naprawdę na śmierć najbliższej im osoby. To czekanie każdy z nich wypełnia czym innym, innymi emocjami, innymi przemyśleniami, a jednak to wydarzenie ich jednoczy, pomimo odmienności charakterów i faktu, iż nie znają się prawie wcale.

Hawajska codzienność pod palmami, z drinkiem w ręku lub na desce surfingowej – to dla turystów ale mieszkający tam mają swoje życie i problemy. Ta sielanka idealnie kontrastuje z rozgrywającym się w rodzinie Kingów dramatem. Ból i cierpienie bohaterów są tym bardziej widoczne im mocniej świeci słońce i im dłużej leżą na rajskiej plaży.

Autorka porusza problemy życiowe i skłania do refleksji nad tym, jak dobrze znamy swoich bliskich, czy można wybaczyć błędy i odmienić swoje życie.
Narracja pierwszoosobowa, poprowadzona z męskiej perspektywy nie jest pozbawiona typowo żeńskich reakcji i obserwacji, może za sprawą konieczności wcielenia się Matta, po trosze, w rolę mamy. Prostym językiem aczkolwiek dobitnym, nawet z elementami humoru opowiada Kaui Hart Hemmings o gorzkim i trudnym życiu w raju. Gorzkim a jednak z przebłyskiem nadziei i wiarą w lepsze jutro.
Fakt historia to przewidywalna ale nie efekt zaskoczenia stanowić może o jej wartości, a aspekt obyczajowości i realizmu.

Bohaterowie powieści są spadkobiercami ale takimi, jak my wszyscy bo nie tylko o fortunie tu mowa. Dostajemy w spadku doświadczenia i przeszłość naszych przodków, konsekwencje ich i naszych poczynań, nad czym warto się zastanowić.

„Myślę, że w ten sposób przekonujemy się, że kogoś kochamy: gdy nie wyobrażamy sobie, że możemy coś przeżyć bez tej drugiej osoby.”

Najbardziej obyczajowa powieść, jaką miałam okazję trzymać w ręku. Co nie znaczy, że zwyczajna i banalna, o nie. Ale tak do bólu prawdziwa i realistyczna, a do tego poruszająca w całej swojej prawdzie o otaczającym nas świecie. To moje pierwsze skojarzenie z powieścią Spadkobiercy.

Rodzina Matta Kinga od pokoleń jest w posiadaniu większości wysp Hawajskich. To bogacze,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z ogromnym entuzjazmem sięgnęłam po Kobietę w lustrze. Twórczość Pana Schmitta darzę sympatią, a samego autora szacunkiem i podziwem. Czytając nie mogłam się jednak zdecydować czy powieść mi się podoba czy nie, co trwało aż do końca, kiedy to wybrałam.

Trzy kobiety, trzy odmienne charaktery, trzy całkowicie różne życiorysy, trzy inne epoki.
Co więc łączy bohaterki? To, że zdecydowanie różnią się od utartych i przyjętych danej epoce norm i wzorców kobiet, są „inne” poprzez swoje pragnienie zmian, niechęć do udawania kogoś kim nie są i wtłaczania swego życia w sztywne ramy. Rozpaczliwie i uparcie poszukują swojej drogi, własnej tożsamości i miejsca w świecie, w którym, dla takich jak one, wyłamujących się, nie podążających drogą konwenansów i przyjętych obyczajów, nie ma miejsca, zaś jest wiele nienawiści. Niezrozumiane i odtrącane, na oślep, bez drogowskazów idą naprzód, korzystając z przypadków, szczęśliwych trafów, życzliwości losu i niektórych ludzi, spotykanych po drodze. A to wszystko w imię bycia sobą.

Anne ucieka sprzed ołtarza, czując potrzebę obcowania z przyrodą, zwierzętami, światem mistycznym i metafizycznym. Ta XVI – wieczna mistyczka nie chce podążać w kierunku wyznaczonym przez rodzinę, tzn. małżeństwo, chce się spełnić, wstępuje więc do beginażu i poświęca życie Bogu. Kocha wszystko i wszystkich, z dziecięcą naiwnością i ignorancją oraz doświadczeniem i mądrością weterana idzie przez życie.

Hanne – nieszczęśliwa żona, wciąż pod presją posiadania potomstwa. Nie mogąc i nie chcąc sprostać oczekiwaniom otoczenia oddaje się swojej pasji kolekcjonowania szklanych kul millefiori, stopniowo angażując się w nową metodę badawczą: psychoanalizę.

Anny to współczesna gwiazda filmowa, która nie podołała presji otoczenia, wpadła w nałogi a sensem jej życia stał się seks z przypadkowymi partnerami, ryzyko i zaspokajanie różnych fantazji. Światem ,w którym ona żyje rządzi pieniądz i sława, ale tylko ta zbudowana na skandalach i ciekawych wydarzeniach a nie ta, stawiająca człowieka wysoko za to, kim jest i co sobą reprezentuje. Tam prawda nikogo nie interesuje, liczy się pieniądz, o czym skutecznie przypomina wciąż agentka Anny Johanna.

Od każdej z tych kobiet czegoś się wymaga, zarówno czasy jak i ludzie mają wobec bohaterek swoje plany i wymagania. A Schmitt udowadnia, że w każdym czasie, w każdej rzeczywistości, w każdym świecie można złamać reguły, można wydostać się z ram konwenansów i sztywności, można zawalczyć o swoje marzenia, pasje i szczęście. Wiele można, a nawet trzeba, poświęcić dla bycia sobą.

Każda z bohaterek jest bardzo wyrazista. Schmitt również przedstawia nam historię każdej z nich w zupełnie odmienny sposób posługując się innym językiem, stylem, kładąc nacisk na przeróżne elementy. I tak czytając o każdej z nich czujemy charakter danej epoki, widzimy, co liczyło się w społeczeństwie w wieku XVI, co w XX w a co współcześnie. wnikamy w dusze kobiety, czując to, co ona, widząc jej oczami, dostrzegając to, co dla niej najważniejsze. Odsłaniając psychikę każdej autor pozwolił nam dostrzec 3 różne światy, ogromny plus za to.
Pamiętajmy również, że to wciąż mężczyzna tak pięknie pisze o kobiecej psychice i wnętrzu.


Czy autor pozwolił bohaterkom osiągnąć to, co zamierzały? Jak Schmitt połączył losy tych kobiet? Nie chcę zdradzać ale zrobił to bardzo umiejętnie, zgrabnie, naturalnie i bez nacisku i sztuczności.

Ale wracając do tego, co mogło mi się nie podobać podczas czytania. Historia Anne mnie lekko drażniła. Ta młoda mistyczka wydawała mi się przeraźliwie mdła, a niektóre jej przemyślenia, wizje, wierzenia i fantazje tak wymyślone, że aż infantylne.
Dlatego podobało mi się jak doskonale kontrastowała z jej historią historia gwiazdy filmowej. Choć ta ostatnia opowieść najbardziej mi przypadła do gustu to jednak jako bohaterkę najbardziej cenię Hanne.

Powieść zastanawia, uczy, jest w pewnym sensie wskazówką a już na pewno potwierdza kunszt Pana Schmitta i po raz kolejny ukazuje piękną duszę pisarza. Ważne jest również, że kobiety Schmitta mogą być wzorem. Pokazują wielki upór w poszukiwaniu samych siebie i własnego szczęścia i pomagają odpowiedzieć na pytanie kim jesteśmy, jaką drogę powinniśmy obrać.

Z ogromnym entuzjazmem sięgnęłam po Kobietę w lustrze. Twórczość Pana Schmitta darzę sympatią, a samego autora szacunkiem i podziwem. Czytając nie mogłam się jednak zdecydować czy powieść mi się podoba czy nie, co trwało aż do końca, kiedy to wybrałam.

Trzy kobiety, trzy odmienne charaktery, trzy całkowicie różne życiorysy, trzy inne epoki.
Co więc łączy bohaterki? To,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie czytałam słynnych Godzin Michaela Cunninghama i nie wiem czy po nie sięgnę, gdyż Nim zapadnie noc mnie nie przekonała, nie wciągnęła, nie miała „tego czegoś”.

Pierwsze co mi się narzuca to określenie twórczości tego autora jako trudnej, ze względu na tematykę ale głównie manierę, sposób prowadzenia narracji. Cunningham po prostu mnie zmęczył swoim do bólu amerykańskim stylem. Być może dlatego, że tak bardzo nawiązuje i jest podobny w sposobie pisania do Virginii Woolf, którą charakteryzowało opisywanie rzeczywistości poprzez mała fragmenty, zlepki drobiazgów, odłamków, przeżyć, odczuć.

Pretensjonalnie, minimalistycznie, strasznie poważnie autor opowiada nam historię Petera, właściciela galerii sztuki i jego żony Rebeki – redaktorki czasopisma poświęconego sztuce. Tak, bo właśnie głównie w kręgu sztuki będziemy się tu obracać. Wystawy, spotkania z artystami, snobistyczne przyjęcia, znowu artyści i ich najnowsze dzieła, nudne domowe życie upływające w rytmie rzadkiego seksu i coniedzielnych telefonów do mieszkającej w Bostonie córki – tak wygląda życie bohaterów. Do tego jak większość mężczyzn po 40-ce Peter przeżywa kryzys wieku średniego. Wciąż wraca myślami do zmarłego przed ponad dwudziestu laty brata homoseksualisty, a jego życie zmienia się jeszcze bardziej gdy w domu zjawia się brat Rebeki „Myłek” (od słowa pomyłka) tzn. Ethan. Młodzieniec to szczególny, z bogatą przeszłością, uzależnieniem od narkotyków, człowiek na etapie przemian i poszukiwania tożsamości i własnego miejsca w świecie.

I co się dzieje? Myłek fascynuje Petera, wzbudza w nim zupełnie niespodziewane i nieznane uczucia. Życie bohatera się zmienia. Peter poszukuje stabilizacji emocjonalnej, którą wciąż zaprzepaszcza powrót do przeszłości. Peter w swoim świeci z górnej półki często odwołuje się do Manna i pozuje na wielkiego intelektualistę. W końcu, a właściwie przede wszystkim, Peter nieustannie dąży do piękna i poszukuje go wszędzie. W świecie kultury: w sztuce, muzyce, literaturze ale również w Myłku.

W powieści niewiele się dzieje. Sennie płyniemy przez życie bohaterów, aż do dość zaskakującego finału. Dziwne ale momentami miałam wrażenie, że nie wiem o czym czytam, bo treść zupełnie nie wnosiła nic do fabuły, coś na zasadzie sztuka dla sztuki, gadanie byle gadać. Bohaterowie oprócz tego, że amerykańscy, to charakterystyczni i przyznaję, dobrze wykreowani.

Cunningham pisze o pięknie, o utraconej młodości, o erotycznej fascynacji, o uczuciach i poszukiwaniu siebie ale fakt, iż często wykorzystywał konwencję strumienia świadomości w połączeniu z licznymi dygresjami, przemądrymi nawiązaniami do różnych dziedzin kultury czy filozoficznymi wywodami sprawiał, że obiór był trudniejszy, a w ostatecznym rozrachunku, przyznaję, doprowadził mnie do znużenia.
Sztucznie budowany dramatyzm nie trafił do mnie, zbytnie silenie się na dzieło ambitne i wybitne, równie się nie sprawdziło.

Nie czytałam słynnych Godzin Michaela Cunninghama i nie wiem czy po nie sięgnę, gdyż Nim zapadnie noc mnie nie przekonała, nie wciągnęła, nie miała „tego czegoś”.

Pierwsze co mi się narzuca to określenie twórczości tego autora jako trudnej, ze względu na tematykę ale głównie manierę, sposób prowadzenia narracji. Cunningham po prostu mnie zmęczył swoim do bólu amerykańskim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli ktoś z Was, drodzy czytelnicy, jest wielbicielem literatury skoncentrowanej na ukazywaniu zawiłości ludzkiego losu to zdecydowanie powinien sięgnąć po "Wrześniowe dziewczynki". Jeśli do tego fascynują Was losy człowieka na tle wojennej zawieruchy to już bez wątpienia dobrze trafiliście.

Rok 1920, wrześniowy deszczowy dzień. Do Liverpoolu przybywa Colm i Brena Caffrey wraz z dwoma synami. Paddy – brat Colma, który miał zorganizować swoim bliskim dom i pracę nie pojawia się w umówionym miejscu, a ciężarna Brenna z mężem muszą radzić sobie sami. Kiedy nadchodzi czas porodu, przypadkiem trafiają do domu Nancy – gospodyni w domu Państwa Allardyce. Pani domu – Eleanor rodzi dokładnie w tym samym momencie. I tak na świat przychodzą dwie wrześniowe dziewczynki, a losy tych jakże różnych rodzin na zawsze się ze sobą splatają.

Eleanor i Brenna reprezentują zupełnie odmienne światy. Pracująca od dziecka uboga Irlandka, potrafiąca cieszyć się z drobiazgów, mądra życiowo i praktyczna Brenna nie zna ani trochę życia jakie prowadziła Eleanor. Ta Angielka miała bogactwa, dom, pieniądze, zaś nie znała pojęcia zaradności życiowej i szczęścia. Czy dane im będzie znaleźć nić porozumienia?

Połączyła je ta noc i dwie dziewczynki Od tego momentu te rodziny będą podążać jedną drogą aczkolwiek z wieloma wybojami i ścieżkami. Każdej z nich nie obcy będzie smak szczęścia ale i smak goryczy, każda przeżyje niejedną tragedię i pozna czym jest żal, rozpacz, smutek, zdrada. Gdy rozpocznie się II wojna światowa życie Caffrey’ów i Allardyce’ów będzie jak ta trzcina na wietrze, przechylać się w różne strony. Każda z matek będzie musiała pozwolić swoim dzieciom żyć na własną rękę i brać odpowiedzialność za ich decyzje. Każda będzie musiała mierzyć się z wyjątkowo okrutną i trudną rzeczywistością, ucząc się żyć w lęku, bólu i bez fałszywej dumy i próżności.

Laureen Lee doskonale oddaje codzienność podczas wojny, zmaganie się z okrutnym losem i jego wyrokami. Bardzo wiarygodnie zestawia ze sobą dwie rodziny, ukazując jednakże jak bardzo ludzie się potrafią zmienić, jak bardzo los może człowieka doświadczyć i wyznaczyć inne priorytety.

Dawno nie spotkałam się z tam przekonującą metaforą zmienności ludzkiego losu, jego nieuchronnością i nieprzewidywalnością. Widzimy tutaj jak w jednej chwili wszystko się może w życiu odmienić i to, czego nie spodziewalibyśmy się jednego dnia, następnego jest już wielce wiarygodne.

Czas płynie. O tym nie daje autorka zapomnieć swoim bohaterom. Uczy ich życia, uczy pokory i spokoju jednocześnie nie zabierając im radości życia i optymizmu. Bohaterowie są naprawdę ciekawi, a nie jest ich mało wszak mijają lata i wrześniowe dziewczynki też zakładają rodziny, mają przyjaciół… Każdy członek rodziny jest wyrazisty, a jego decyzje i działania są odpowiednio umotywowane. Każdy jest inny, reprezentuje jakąś inną cechę charakteru, wnosi coś, czego nie da się zastąpić.

Tylko jedna Nancy, osoba zespalająca obie familie, posiada wszystkie te najlepsze cechy. Jest dobrym duchem, pomocą, nadzieją, wsparciem i azylem zarówno dla matek, jak i dzieci, wnucząt. Przeżywszy kilka pokoleń obu rodzin wciąż z takim samym zapałem podchodzi do życia, do wychowania dzieci, do świata.

Lee potrafi zainteresować, zahipnotyzować tak, że czytelnika rozsadza ciekawość co dalej? Jak potoczą się losy poszczególnych postaci? Gdzie rzuci ich wojna, kogo spotkają na swojej drodze, jak będą się odnajdywać w nowej rzeczywistości, u boku bliskich, którzy nie są już tacy, jak kiedyś.

Akcja nie pędzi, często jednemu etapowi w życiu bohaterów autorka poświęca dużo czasu, wnikając w szczegóły, a innym razem żądzo skraca opisywany okres czasu. Niektóre wydarzenia łatwo przewidzieć i są może mało wiarygodne ale to nie ujmuje powieści zbyt wiele. Zwrócić uwagę bym chciała na mocno zarysowany element obyczajowości. Laureen Lee daje czytelnikowi doskonały wgląd w życie obywateli angielskich, nie ukrywając niczego począwszy od pracy przez życie kulturalne, politykę, trudy wojny. Powieść ta niesie w sobie wiele prawdy o życiu, często tej smutnej choć prawdziwej, ale i wiele optymizmu, nadziei i wiary. Uczy radości z rzeczy najmniejszych. Wciąga i fascynuje.

Jeśli ktoś z Was, drodzy czytelnicy, jest wielbicielem literatury skoncentrowanej na ukazywaniu zawiłości ludzkiego losu to zdecydowanie powinien sięgnąć po "Wrześniowe dziewczynki". Jeśli do tego fascynują Was losy człowieka na tle wojennej zawieruchy to już bez wątpienia dobrze trafiliście.

Rok 1920, wrześniowy deszczowy dzień. Do Liverpoolu przybywa Colm i Brena...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pani Katarzyna Enerlich prezentuje nam 18 opowiadań magicznych bo i traktujących o magicznym miejscu. Wszak każdy, kto choć raz odwiedził Mazury, błądził po mazurskich lasach i wsłuchiwał się w szum jeziora potwierdzi, że ten region kusi niepowtarzalnym urokiem i niezaprzeczalną magią.
Wczytując się w tę, niewielką objętościowo, pozycję możemy usłyszeć prawdziwe odgłosy przyrody, możemy poczuć na swojej skórze powiew wiatru znad jeziora. Do tego mamy możliwość zgłębić historię terenów dawnych Prus Wschodnich i poznać typową mazurską duszę.

Każde z opowiadań poświęcone jest innemu tematowi jednak myślę, że potrafię znaleźć dla nich wspólny mianownik. Są to ludzie: szczerzy, prawdziwi, naturalni, oddani swojej ojczyźnie mazurskiej, przywiązani do korzeni i tradycji. Jest to powrót do przeszłości, przemijanie i wspominanie tego, co minęło, tych, co odeszli…

Autorka w przepiękny, sentymentalny ale stonowany jednocześnie sposób pokazuje, że czas płynie jednak pewne rzeczy się nie zmieniają. Choć odchodzą najbliżsi, choć współczesność tak silnie wypiera to, co dawne Mazury się nie zmieniają, nie zmienia się miłość do nich ich mieszkańców.

Bohaterowie są różnorodni. Wszyscy są to jednak ludzie prości, którzy z pokorą i oddaniem uczą się zrozumienia dla wyroków losu. To ludzie, których źródłem jest mazurska ziemia, którzy wyjechali i po latach wracają i często stawiają czoła nowej rzeczywistości lub stają się na powrót dziećmi, przeżywają ponownie to, co kiedyś stanowiło sens ich życia.
Wszyscy ludzie mają tu imiona i nazwiska, część z nich istniała. Prowadzili niby zwyczajne życie, a jednak piękne, ciężkie ale z optymizmem witali każdy dzień. Potrafili kochać prawdziwie, miłością, której czasem nawet śmierć nie niszczy.

W tych krótkich formach autorka zdołała przekazać najprostsze, uniwersalne prawdy. Mówi o nieuchronności losu, o tym, jak łatwo zmarnować swój czas, o przeszłości, która potrafi ukarać i zadrwić. Przypomina, że od pewnych rzeczy nie uciekniemy i przekonuje, że ziemia zawsze będzie, zawsze jest miejsce, gdzie można wrócić.

Opowiadania nie są długie, zaledwie kilka stron. Ale i to wystarczy, by zaczarować czytelnika. Muszę przyznać, że silnie oddziałują na emocje, nie tylko za sprawą poruszanej tematyki, ale języka jakim są opisane. Naprawdę dawno nie spotkałam się z tak barwnym, malowniczym, pełnym metafor językiem, idealnie dopasowanym do tematyki, do klimatu, atmosfery…

Urzekło mnie opowiadanie "Rzeka". Urzekło i jednocześnie poraziło swoją prostotą i wzniosłością, pięknem mówienia o miłości, tej dojrzałej, tej trwającej do późnej starości.
Przepięknie metaforycznie o bliskości i dotyku a właściwie jego braku mówi Enerlich w opowiadaniu "Bezdotyk".
"Jak śnieg z deszczem", "Einsidelei", "Powrócona", "Spotkanie" – moje ulubione. Ale każde z tych opowiadań zasługuje na uwagę, na chwilę refleksji…

Pani Katarzyna Enerlich prezentuje nam 18 opowiadań magicznych bo i traktujących o magicznym miejscu. Wszak każdy, kto choć raz odwiedził Mazury, błądził po mazurskich lasach i wsłuchiwał się w szum jeziora potwierdzi, że ten region kusi niepowtarzalnym urokiem i niezaprzeczalną magią.
Wczytując się w tę, niewielką objętościowo, pozycję możemy usłyszeć prawdziwe odgłosy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miejscem akcji jest tu Paryż – wielkie miasto pełne ludzi, pełne życia, zaskakujące. Jednak w szerszym znaczeniu to metafora miasta i miejskiej samotności, zniszczenia, ubezwłasnowolnienia, znieczulenia.

Tutaj mieszka Mathilde. Czterdziestoletnia wdowa wychowująca trzech synów. Miała doskonałą pracę, dzięki której, między innymi, podźwignęła się po śmierci męża. Była zastępcą prezesa, prawą ręką, autorytetem, doskonale zorientowana w dziedzinie marketingu. Tylko raz podważyła autorytet przełożonego, nie zgodziła się z nim publicznie, a on zamienił jej życie w koszmar. Powoli, krok po kroku zabierał jej obowiązki, uprawnienia, zadania i projekty, szacunek współpracowników, autorytet i poważanie, na końcu gabinet a nawet komputer. Wyniszczona psychicznie, zmęczona, pozbawiona woli życia i walki Mathilde nie ma już skąd czerpać siły, jest na granicy.

Thibault, lekarz, którego nieszczęśliwy wypadek pozbawił marzeń o zostaniu chirurgiem. Jako internista odpowiada na dziesiątki wezwań domowych dziennie, a większa część czasu spędza w korkach. Samotny, nieszczęśliwie zakochany w kobiecie, która odrzuca jego miłość przyjmując tylko seks.

Podobni do siebie, pokrzywdzeni, odrzuceni, jednak wciąż walczący. Czy starczy im sił? Czy los pozwoli im się spotkać.
W tej „kronice dwóch samotności” autorka szczegółowo analizuje przeżycia bohaterów. Pozwala dokładnie poznać ich myśli, wniknąć w świat wewnętrzny, obserwować jak powoli życie wymyka im się z rąk, tracą wszystko,

Ta powieść obnaża niezwykle brutalną prawdę o tym czym jesy wielkie miasto. To machina niszcząca, udowadniająca jak bardzo człowiek może niszczyć drugiego człowieka. Firmy zmieniają ludzi w podłych i nieczułych, niesprawiedliwych oraz pełnych żalu i goryczy. W człowieku zmęczonym codziennością rośnie agresją, budzą się nieznane złe instynkty. Tempo życia miasta zabija w ludziach ludzkie odruchy i potrzeby.

Delphine de Vigan zaprezentowała doskonały obraz metropolii, prawdziwy, do bólu realistyczy: metro, ulice, korki, wszystko tętniące życiem; wszędzie dookoła ludzie… których drogi nigdy się nie przetną, którzy tkwią w swoich beznadziejach, zmagają się każdego dnia z okrutną rzeczywistością, z własnymi lękami, starają się, by w końcu pewnego dnia ustąpić i poddać się. Miasto jako symbol samotności, jako swojego rodzaju metafora ludzkiego losu przeraża, smuci, wręcz szokuje.

Los robi z człowiekiem co tylko chce, daje złudne nadzieje, mami, pozwala uwierzyć w dobre zakończenia w nowe szanse, by potem po raz kolejny pozbawić nadziei i złudzeń.

Lekko aczkolwiek momentami wyniośle i zastanawiająco, z dużą dawką melancholii autorka pisze o smutku, samotności człowieka wśród ludzi. Często bardzo krótkimi zdaniami lub wręcz pojedynczymi wyrazami potrafi przekazać niezwykle silne emocje, opowiedzieć o traumie, przez jaką właśnie przechodzi bohater. Ładunek emocjonalny idealnie dopasowany do przekazywanej treści za każdym razem jeszcze bardziej potęguje odbiór, robi wrażenie. Depresyjna, przygnębiająca ale prawdziwa.

„Miasto zawsze będzie narzucać własny rytm, pośpiech i godziny szczytu, ż nadal będzie ignorować miliony samotnych ścieżek, na których skrzyżowaniu nie ma nic, nic poza pustką albo iskrą natychmiast gasnącą.”

Miejscem akcji jest tu Paryż – wielkie miasto pełne ludzi, pełne życia, zaskakujące. Jednak w szerszym znaczeniu to metafora miasta i miejskiej samotności, zniszczenia, ubezwłasnowolnienia, znieczulenia.

Tutaj mieszka Mathilde. Czterdziestoletnia wdowa wychowująca trzech synów. Miała doskonałą pracę, dzięki której, między innymi, podźwignęła się po śmierci męża. Była...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czuję niesamowity dyskomfort i złość gdy nie mogę z braku czasu sięgnąć po książkę, która wręcz mnie przyzywa, woła i nakazuje czytać. Tak było w tym przypadku. Jedenaście od pierwszych stron mnie pochłonęła, zahipnotyzowała, zastanowiła i skłoniła do refleksji.
Nie mogłam też nie zwrócić uwagi na formę powieści i styl, za które to autorowi należy się ogromne uznanie.

Taki sposób ujęcia tematu jest naprawdę oryginalny i nietuzinkowy. Autor zastosował tutaj typowy efekt motyla, przedstawiając jedno wydarzenia, które ma wpływ na życie wielu ludzi, nieznanych sobie i teoretycznie niezwiązanych ze sobą.

Xavier (Chris) Irelanda jest prezenterem radiowym, prowadzi nocną audycję „Rozmowy nocą”, w której to udziela rad dzwoniącym. Wraz z przyjacielem i współprowadzącym Murrayem tworzą ciekawy duet. Pewnego dnia Xavier jest świadkiem pobicia chłopca. Początkowo staje w jego obronie ale po dokonaniu oceny potencjalnych swoich szans w starciu z kilkoma silniejszymi przeciwnikami odpuszcza i rezygnuje.
To wydarzenie uruchamia lawinę innych, które bezpośrednio dotykają 11 osób. Kolejno autor wprowadza na scenę nowych bohaterów, umiejętnie łącząc ze sobą ich historie, splatając ciągiem przyczynowo-skutkowym ich losy.

Bohaterów przybywa i każdy kolejny jest ciekawy, inny i w niczym nie podobny do poprzednich. Dzięki temu Watson stworzył całą gamę charakterów, uosabiających uniwersalne typy. Wplątuje ich w liczne wątki, przyciągające i w żaden sposób nie nużące.
Wydarzenia sypią się błyskawicznie, przy czym Watsonowi udało się zachować realizm i prawdopodobieństwo. Wszystko jest prawdziwe, dlatego tym bardziej robi wrażenie.

Wszystko to, co obserwujemy daje nam możliwość zastanowienia się nad pewnym ważnymi sprawami. Przede wszystkim nad tym, iż nasze życie i nasze działania nie pozostają bez wpływu na innych ludzi, nawet na tych, których nie znamy. Wszystko, co robimy, nawet nieświadomie i przypadkiem ma jakiś cel i rzutuje na los innych. Wydaje się to nieprawdopodobne ale siła przypadku naprawdę jest ogromna. To on wraz z przeznaczeniem w dużej mierze kierują naszym życiem, ustalają bieg zdarzeń. Ważne jest również to, na co zwraca uwagę Mark Watson, że to, co robimy wraca do nas. Jesteśmy odpowiedzialni za cierpienie i szczęście, jakie sprowadzamy na siebie i innych, zgodnie z założeniami karmy.

Cały ten ciąg niespodziewanych wydarzeń zakończony jest jeszcze większa niespodzianką. Naprawdę dobre zakończenie, otwarte, pozostawiające pole do refleksji, własnej interpretacji, do licznych dopowiedzeń i snucia potencjalnych scenariuszy.

Napisana lekkim językiem, w narracji trzecio-osobowej, z przeskokami między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością naprawdę robi wrażenie. Doskonale ukazuje czym jest przypadek, jak wielkie znaczenie może mieć jedna chwila, jedna nasza decyzja. Mówi wiele o przyjaźni i miłości ale także o ich utracie.

Czuję niesamowity dyskomfort i złość gdy nie mogę z braku czasu sięgnąć po książkę, która wręcz mnie przyzywa, woła i nakazuje czytać. Tak było w tym przypadku. Jedenaście od pierwszych stron mnie pochłonęła, zahipnotyzowała, zastanowiła i skłoniła do refleksji.
Nie mogłam też nie zwrócić uwagi na formę powieści i styl, za które to autorowi należy się ogromne uznanie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zarówno tytuł jak i okładka tej powieści nie mają nic wspólnego z jej zawartością. Tym bardziej nie wolno się sugerować opisem porównującym tę pozycję do Forresta Gumpa.

Dziewczyna, która pływała z delfinami jest powieścią bardzo nietypową zarówno jeśli chodzi o tematykę jak i ze względu na bohaterkę-narratorkę, którą jest dziewczynka autystyczna.
O autyzmie większość z nas wie niewiele. Na pewno tyle, że osoba autystyczna żyje w swoim własnym świecie, zamyka się na to, co na zewnątrz, ma problemy z przystosowaniem się do życia.

Kiedy małą Karen odnajduje jej ciotka Isabelle, dziewczynka nie ma imienia, nie mówi i jest dzika i niedostępna. Ciotka przybywa do Mazatlan, gdyż odziedziczyła przetwórnię tuńczyka Pociecha. Postanawia wprowadzić Karen do świata „normalnych” ludzi, ucywilizować, co jednak nie będzie proste, bo rozpocząć trzeba od podstaw czyli nauki mówienia. Osoba autystyczna różni się od innych, którzy to często okazują jej wrogość, niechęć, wyśmiewają, piętnują. Jej nieumiejętność zrozumienia praw rządzących światem: np. na uniwersytecie, w przetwórni etc, jej brak wyobraźni, postrzeganie świata na zasadzie czerni i bieli, traktowanie wszystkiego dosłownie sprawiają, że z trudem odnajduje się wśród społeczeństwa. Jednak jej zabawna głupota (choć może lepiej nazwać to prostotą myślenia i wyrażania emocji) idzie w parze z niezwykła inteligencją, zdolnością koncentracji, a jej pomysły, których nie byli w stanie zrozumieć wykładowcy uniwersyteccy doskonale znajdują zastosowanie przy hodowli i przetwórni tuńczyków, gdzie to ciotka Isabelle pozwala jej się wykazać.
Wszystko to możemy obserwować i śledzić właśnie z perspektywy Karen. Dzięki temu zabiegowi autorka pozwoliła nam rozumieć mechanizmy rządzące światem dziecka autystycznego, pozwoliła nam za sprawą prostego języka i pierwszoosobowej narracji wniknąć w życie tej niezwykłej dziewczynki potrafiącej niejednego zaskoczyć innowacyjnością swoich pomysłów, która często tkwiła w ich prostocie.

Jej inność jest widoczna ale w sposób subtelny i delikatny bo właśnie tym sposobem autorka chciała nam przekazać prawdę o rzeczach, o których w życiu codziennym zapominamy.
Dziewczynka, która jest chora na chorobę, która powinna ją od świata izolować i odgradzać a co za tym idzie smucić, jest pełna energii, entuzjazmu i potrafi to wykorzystać w szczytnym celu jakim jest ratowanie przetwórni i zwierząt.

Niejeden człowiek mógłby brać przykład z Karen. Nie bała się swojej inności a wręcz uczyniła niej atut, dzięki czemu nie bała się niczego, potrafiła dzielnie i uparcie dążyć do celu, idąc na przekór utartym schematom. Przebyła długą i żmudną drogę, z licznymi przeszkodami, jednak zawsze za sprawą swojego nietypowego sposobu myślenia potrafiła wybrnąć z opresji, podjąć odpowiednią decyzję. Myślę, że pokazała nam jak można postępować i myśleć nie opierając się na żadnych wzorcach, modelach, przykładach

Za sprawą tej niewielkiej objętościowo powieści debiutująca Sabina Berman zmieni coś w świadomości każdego czytelnika. Ta powieść ma w sobie coś z psychologicznej, coś z filozoficznej, a na pewno jest innowacyjna i nowa. Pozwala się zastanowić nad „innością”, której cząstkę nosi w sobie każdy z nas, a która ma w sobie wiele zalet.

Trochę może chaotyczna, niemało jest w niej niedokończonych myśli i wątków, co mnie trochę mnie męczyło ale w ogólnym rozrachunku nie gra to takiej dużej roli.

Zarówno tytuł jak i okładka tej powieści nie mają nic wspólnego z jej zawartością. Tym bardziej nie wolno się sugerować opisem porównującym tę pozycję do Forresta Gumpa.

Dziewczyna, która pływała z delfinami jest powieścią bardzo nietypową zarówno jeśli chodzi o tematykę jak i ze względu na bohaterkę-narratorkę, którą jest dziewczynka autystyczna.
O autyzmie większość z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak to potrafi ten Charles Martin, że mówiąc o wszystkim, tylko nie o głównym temacie czy poruszanym problemie, uparcie wokół niego krąży, sygnalizuje i podkreśla silnie jego obecność. Potrafi w proste słowa ubrać poważne treści i pod przykryciem zwyczajności przemycić ważne przesłania.

Tym razem stawia swojego bohatera Dylana przed wyzwaniem: jak radzić sobie z życiem i rzeczywistością w obliczu możliwej straty ukochanej osoby? Skąd wtedy czerpać siły, jak odnaleźć tę niezbędną równowagę potrzebną do harmonijnego współgrania z otoczeniem i samym sobą?

Dylan i Maggie oczekują przyjścia na świat pierwszego dziecka, synka. To, co miało przynieść szczęście i spełnienie staje się dramatem i walką o życie. Synek rodzi się martwy, zaś Maggie zapada w śpiączkę a lekarze nie pozostawiają złudzeń: Maggie się nie wybudzi.

Co pozostaje Dylanowi? Kłóci się w nim nadzieja ze zwątpieniem, agresja i bunt z bezsilnością i bezradnością. Jak ma odnaleźć siebie w tym świecie, kiedy nic nie można zrobić, kiedy los decyduje za nas, nie pozostawiając nam nawet odrobiny inicjatywy?

Choć wielokrotnie odczuwa bolesną i przygniatającą samotność, Dylan musi normalnie funkcjonować. Jego farma nie daje plonów wystarczających na utrzymanie, konieczne jest więc znalezienie innego sposobu zarabiania. Za sprawą swojego przyjaciela Amosa Dylan wraca do nauczania. Doktor Dylan Styles podejmuje pracę w college’u i wcale nie trafia na łatwą młodzież. Jego praca na tej uczelni swoim charakterem przypominała mi zmagania się Michelle Pfeiffer w filmie „Młodzi gniewni”. I była równie trudna, pełna przeszkód, które pokonać musieli zarówno uczniowie jak i ich nauczyciel.

Martin, jak to zwykle w swojej prozie, stawia pytania. Tutaj jedno chyba z najczęściej zadawanych, a dotyczących Boga: Czy Bóg istnieje? Jeśli tak to gdzie jest gdy spotyka nas coś złego? Dlaczego nie podejmuje z nami dialogu, nie słucha, pozwala na zło, na cierpienie?
Doskonały monolog Dylana, gdy w krytycznej sytuacji wykrzyczał Bogu co myśli, co czuje zrobił na mnie ogromne wrażenie. Poruszył strunę, zmusił do refleksji, tym bardziej, że ja zadaję sobie podobne pytania.

Bardzo ciekawie zbudował autor swojego bohatera, prezentując jego słabości i mocne strony, jego walkę wewnętrzną, jaką musiał stoczyć, by znaleźć odpowiedzi na pytania o sens cierpienia, o sens doświadczania nas przez Boga.

Może trochę zbyt wiele dobroci i empatii wlał w serca bohaterów. Wszyscy się kochają, wszystkich kocha Bóg, Alleluja jakby zaśpiewano w kościele gdzieś właśnie w Południowej Karolinie. Ale nawet to nie umniejsza znaczenia i wydźwięku tej powieści.

Martin próbuje pokazać nam, co jest w życiu ważne, a co można przesunąć na dalszy plan. Chce przekazać czytelnikowi również optymistyczną myśl, że bez względu na to, co nas w życiu spotyka skaleczenia się zasklepiają i kiedyś zdrowiejemy… czy tak jest naprawdę a jeśli tak to ile czasu na to potrzeba, pozostawiam każdemu do rozważenia.

Jak to potrafi ten Charles Martin, że mówiąc o wszystkim, tylko nie o głównym temacie czy poruszanym problemie, uparcie wokół niego krąży, sygnalizuje i podkreśla silnie jego obecność. Potrafi w proste słowa ubrać poważne treści i pod przykryciem zwyczajności przemycić ważne przesłania.

Tym razem stawia swojego bohatera Dylana przed wyzwaniem: jak radzić sobie z życiem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drzwi do piekła to mocna, odważna, erotyczna, brutalna, oparta na długich obserwacjach proza. To również, co charakterystyczne dla Marii Nurowskiej, genialne studium psychologiczne kobiety. To powieść przeciwieństw i kontrastów. Wciąga od pierwszej strony. Tak mogę w skrócie oddać swoje wrażenia dotyczące ostatniej powieści słynnej pisarki.

Zakład Karny dla kobiet w Kowańcu: to właśnie tutaj rozpoczyna się i toczy akcja powieści, której główną bohaterką jest Daria Tarnowska. I choć postaci ciekawych, znaczących i niebanalnych jest tu wiele to jednak wszystko toczy się wokół Darii. Intelektualistka, pisarka, człowiek literatury trafia do więzienia za morderstwo męża Edwarda.

Przenikając razem z Darią w głąb więziennego świata zagłębiamy się również w psychikę bohaterki, poznajemy jej historię i charakter. Dzięki nim powoli zaczynamy rozumieć, początkową niezrozumiałą, zupełnie pozbawioną sensu i powodu zbrodnię. Wychowana bez rodziców, a tylko przez babcię, mieszkająca w domu popa (pochodziła z Białorusi, wyznania prawosławnego) nigdy nie miała odpowiedniego męskiego wzorca i nie potrafi do końca odnaleźć się w związku z mężczyzną. A jednak wychodzi za mąż za człowieka starszego od siebie, doświadczonego, będącego dla niej autorytetem; wydawca, redaktor wprowadził ją w świat kultury i literatury, silnie wspierał w początkowym okresie jej twórczość i ją samą. Wkrótce Daria inicjuje grę: literacką, erotyczną i perwersyjną, w którą wiele lat gra z Edwardem. Ich związek zaczyna się sypać, miłość zmienia się w nienawiść, zdrady na które pozwalała Daria, wymykają się spod kontroli a ona sama nagle znalazła się na marginesie ich związku, bez możliwości decydowania i wyboru. Zapomniała o tym, co najważniejsze, ustaliła sobie niewłaściwą hierarchię.

Szare życie więźniarki również nie było łatwe. Nieśmiała i wrażliwa intelektualistka była z góry skazana na przegraną. Więzienie to piekło, drzwi do niego są otwarte. Jak zawsze w takich miejscach jest z góry ustalona hierarchia i ten kto się jej nie podporządkuje nie przetrwa. Więźniarkami okazały się kobiety tak różne, że niemożliwym wydawało się, by funkcjonowały obok siebie. A jednak. Nieustanne walki charakterów, relacje oparte na seksie, chaos, rozgardiasz, walka o prywatność, walka o siebie samą to widzimy w Kowańcu każdego dnia.

I pośród tego wszystkiego Daria, której jednak udało się stworzyć wokół siebie przestrzeń ochronną, utrzymać pozostałe kobiety na dystans, oswajać we własnym tempie rzeczywistość, obserwować. Daria zyskuje szacunek i zaufanie współwięźniarek, dla których staje się swoistym „konfesjonałem”, sumieniem więzienia, kimś, komu skazane, chcąc pogodzić się ze swoim losem i lękami, mogą opowiedzieć swoją historię. Tym samym bohaterka Nurowskiej przechodzi swoiste katharsis, pomagając innym, zmieniając inne kobiety, pomaga sobie, uczy się siebie w nowej odsłonie. Nie udałoby się jej to, gdyby nie opiekunka-wychowawca Iza, która okazuje Darii dużo zrozumienia, ciepła i sympatii. Autorka wyraźnie udowadnia nam, że więzienie to też miejsce do życia i paradoksalnie miejsce, gdzie można odnaleźć siebie, nadzieję.

Choć dominują w tej powieści kobiety (kobieca dusza z jej tajemnicami i zagadkami)
to jednak zwróciłam uwagę na sylwetkę Edwarda. Niejednoznaczny, zaślepiony żądzą kariery, chcący przypodobać się panującej władzy, żądny uznana i poklasku od początku stanowił zbyt silne przeciwieństwo Darii, co tym bardziej podkreśla wyrazistość i realizm postaci i wydarzeń.

Obie linie narracyjne: więzienne życie i przeszłość Darii przeplatają się ze sobą. Brak jest akapitów, co utrudniało mi odbiór. Czasem naprawdę trudno było się zorientować, że kolejny fragment odnosi się do innych wydarzeń, do tej drugiej narracji z przeszłości.
Mimo tego powieść nie pozwala się oderwać, intryguje oryginalnością opisywanego miejsca i wydarzeń, prostotą języka, ciekawymi bohaterami, autentycznością.

To bardzo prawdziwa, po brzegi wypełniona emocjami powieść o życiu, które bez względu na miejsce może stać się piekłem; o przemianie, o wybaczaniu samemu sobie, o kolejnych szansach. To doskonała powieść o rzeczywistości więziennej, w której, w zależności od tego, jaką maskę założysz, możesz radzić sobie lepiej lub gorzej, być kimś innym niż w rzeczywistości.

Drzwi do piekła to mocna, odważna, erotyczna, brutalna, oparta na długich obserwacjach proza. To również, co charakterystyczne dla Marii Nurowskiej, genialne studium psychologiczne kobiety. To powieść przeciwieństw i kontrastów. Wciąga od pierwszej strony. Tak mogę w skrócie oddać swoje wrażenia dotyczące ostatniej powieści słynnej pisarki.

Zakład Karny dla kobiet w...

więcej Pokaż mimo to