Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby świat, który znamy nagle zniknął? Gdybyśmy zostali podzieleni na lepszych i gorszych, a następnie zamknięci w hermetycznych ścianach malutkich mieszkań, bez dostępu do otwartej przestrzeni, grupowych rozgrywek, spotkań z bliskimi a nawet bez możliwości dotknięcia stopami ziemi? Czas wyznaczałyby godziny posiłków, pracy, snu oraz starannie zaplanowane aktywności we własnych czterech ścianach, w towarzystwie jednej tylko osoby. Natomiast cel ludzkiej egzystencji skurczyłby się do rozmiarów marzenia o własnej roślinie doniczkowej…
Brzmi przerażająco prawda?


Marta Knopik, autorka książki Pani K. od takiej właśnie wizji rozpoczyna swoją opowieść, na pozór dystopijną i przewidywalną, lecz dalsze rozwiązania fabularne stanowią nie lada wyzwanie dla czytelników. W sieci znaleźć można mnóstwo natchnionych i enigmatycznych recenzji tej książki, ale ja nie zamierzam silić się na górnolotne zdania i napiszę wprost – to opowieść tak wieloznaczna i uniwersalna w przekazie, że znajdziecie w niej wszystko to, czego akurat w tym momencie potrzebujecie. Dystopia? Proszę bardzo. Powieść obyczajowa? Obecna. Fantastyka z elementami słowiańskimi? A jakże. Romans? Nic bardziej mylnego.


Pani K. nuci balladę o samotności, tak melancholijną i przygnębiająco prawdziwą, że w oku kręci się łza. Oczarowuje wizją współistnienia z drugim człowiekiem, najbardziej kochanym i godnym zaufania, by chwilę później zaatakować wizją niebezpieczeństwa i okrucieństwem niezrozumienia.


Wielbiciele prozy rodzinnej znajdą na kartach Pani K. odę do prostego życia, radości czerpanej z prostych rzeczy takich jak rozmowa z babcią czy wspólnie wypita herbata, ale odnajdą także mrok dorastania i dramat wywołany atypowością młodego człowieka.


Fani dystopii zatoną w wizji świata pozbawionego dóbr współczesnych takich jak rozrywka czy szeroko pojęta wolność i poznają uniwersum w pełni nadzorowane, ograniczone do pracy, jedzenia i spania. Dostrzegą przyczyny zniszczenia współczesnej Ziemi i odkryją, że być może na własne życzenie zmierzamy w kierunku przedstawionym w książce.


Marta Knopik zadbała także o czytelników spragnionych wątków paranormalnych i fantastycznych. Z wprawą budzi niepokój, wprowadzając klimat swoistego więzienia dla jednostki skazanej na poszukiwanie pocieszenia we własnych wspomnieniach, nawiasem mówiąc zmusza do refleksji nad celowością ludzkiej egzystencji.

.
Muszę przyznać, że lektura sprawiła mi przeogromny problem z oceną treści. Z jednej strony Pani K. została napisana w bezkonkurencyjnie doskonałym stylu: obrazowo, barwnie, emocjonalnie a do tego piękną, poprawną polszczyzną bez zbędnych ozdobników i wydumanych zwrotów. Pełna niepokoju historia wgryza się w świadomość i nie pozwala zapomnieć o poszczególnych meandrach fabuły. Z drugiej strony jest to książka, którą szalenie trudno sklasyfikować i zrozumieć jako całość. Nie nadaje się na rozrywkę do poduszki, jest na to zbyt wieloznaczna i… dziwna. Mówiąc wprost – zaprowadzi w Waszych umysłach chaos i pozostawi w poczuciu dysonansu. Czytelnik przywykły do logicznych, oczywistych historii nie będzie w stanie oddzielić fikcji od rzeczywistości i poruszy najgłębsze warstwy własnej wyobraźni, by zatopić się w fabule po samą szyję.


Autorka oddziałuje na emocje nad wyraz intensywnie. Wykreowała bohaterów, z którymi nie sposób nawiązać więzi. Są rozmytymi duszami, które prowadzą czytelnika za rękę przez świat snów, mrocznych i niepokojących wizji, ale też przez kulisy zwyczajnego życia. Mimo to można przejrzeć się w nich jak w lustrze i dostrzec to, czego akurat w danym momencie nam brak. Ta zachwycająca i niepokojąca lektura pozostawia w czytelniczym sercu trwały ślad. Nie potrafię jeszcze określić, czy właśnie tego chciałam. Od momentu przewrócenia ostatniej strony towarzyszy mi panika. Pani K., że już nic nie będzie takie samo.

Recenzja z bloga www.lustrorzeczywistosci.pl

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby świat, który znamy nagle zniknął? Gdybyśmy zostali podzieleni na lepszych i gorszych, a następnie zamknięci w hermetycznych ścianach malutkich mieszkań, bez dostępu do otwartej przestrzeni, grupowych rozgrywek, spotkań z bliskimi a nawet bez możliwości dotknięcia stopami ziemi? Czas wyznaczałyby godziny posiłków, pracy, snu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie debiuty, w których istnienie trudno uwierzyć. Przejmujące, napisane z rozmachem, utrzymane w doskonałym stylu i tak dopracowane, jakby autor bądź autorka mieli za sobą co najmniej kilkanaście wydanych powieści. Taką właśnie powieścią wchodzi na rynek Aga Antczak i nie skłamię, jeśli powiem, że to kolejny (po „Łabędziu” Sylwii Trojanowskiej) debiut historyczny o jakim szybko nie zapomnę. Proszę Państwa, „Adela nie chce umierać” a ja nie chcę, by ta powieść przeszła bez echa.

Jak często czytacie powieści, których bohaterowie znajdują się u schyłku życia? Adela i Adolf przeżyli razem ponad pół wieku. Zbliżają się do granicy, za którą jest tylko nicość lub życie wieczne. Świadomość nadchodzącej śmierci skłania ich do podsumowań, wzajemnych zwierzeń i wyjawienia sobie niejednokrotnie bolesnych sekretów przeszłości. Bohaterowie zabierają czytelnika w podróż w przeszłość. Począwszy od sanatorium w Davos, gdzie rozpoczęła się historia Adeli, przez malowniczą wieś Idalin, gdzie Adolf poznawał smak miodu i kobiecego ciała, a także do obozu w Auschwitz, gdzie oboje mierzyli się nie tylko z głodem, ale też z własnymi przekonaniami, ograniczeniami i wyobrażeniami. Podróż ta jest dla czytelnika nie tylko bolesna i przejmująca, ale też szalenie refleksyjna.

Nieczęsto można spotkać w powieściach postać tak moralnie niejednoznaczną jak Adela. Wychowana w bogatym, lekarskim domu, od dziecka obserwuje podwójną moralność swojego ojca, a mimo to pragnie pójść w jego ślady i zostać seksuologiem. Jej plany burzy wojna, pobyt w obozie i czyny, jakich musi się tam dopuszczać. W efekcie zdobytych doświadczeń staje się emocjonalną wydmuszką w środku i prawdziwą damą na zewnątrz.

Adolf natomiast stanowi całkowite przeciwieństwo żony. Prosty i ciepły, nad życie kocha tylko żonę i swoje pszczoły, ale i na jego wizerunku pojawia się rysa. Trudno zrozumieć niektóre decyzje bohaterów, ale jedno jest pewne: poruszą w Was najczulsze struny.

Autorka wchodzi na rynek książki z powieścią absolutnie doskonałą, która bez wątpienia odniesie olbrzymi sukces, na miarę Marii Paszyńskiej czy Magdaleny Knedler. Oddaje w ręce czytelników wielobarwny obraz dojrzałej miłości, naznaczonej cierpieniem, zrozumieniem, wzajemnym szacunkiem, ale też bolesną tajemnicą. Nie tylko z wprawą porusza tematykę historyczną, wnikliwie bada źródła i dba o jakość przekazu, ale ma też odwagę sięgać po tematy niepopularne, kontrowersyjne i trudne do oceny etycznej.

Debiutująca Aga Antczak posiada ogromną wrażliwość literacką, potrafi niezwykle obrazowo ubierać myśli w słowa i co ciekawe: ma już silnie ukształtowany, charakterystyczny styl, niepodobny do innych pisarek tego gatunku. Sugestywnie pisze o emocjach i wysoko stawia sobie poprzeczkę stosując pełną odnóg konstrukcję fabularną. Stosuje liczne retrospekcje i powołuje do życia trzy pokolenia bohaterów, a mimo to nie pozwala na to, by czytelnik poczuł się zagubiony czy przytłoczony nadmiarem emocji i zdarzeń.

Podsumowując: „Adela nie chce umierać” przypadnie do gustu tym z Was, którzy poszukują powieści wielowarstwowej, bogatej w obszerne wątki, nasyconej etyczno-moralnymi dylematami, pełnej historycznych nawiązań, nieoczywistej i wieloznacznej w przekazie. Książka ta, choć poniekąd opisuje rzeczywistość Auschwitz (zamkniętą dla bohaterów w kilku dramatycznych latach) i upamiętnia wydarzenia sprzed lat, nie zamyka się tylko na obozowych wspomnieniach. Porusza wiele nieoczekiwanych i społecznie drażliwych zagadnień: aborcji, szeroko zakrojonego feminizmu, homoseksualizmu prostytucji, zdrady, ludzkiej seksualności, celowości medycznych eksperymentów czy poszukiwania granic człowieczeństwa. Odziera macierzyństwo z otoczki świętości, ale też sprawia, że postać matki nabiera nowego znaczenia. Opowiada o miłości nieszablonowej, trudnej i takiej, która nie zaistniałaby gdyby okoliczności poznania bohaterów były inne. A mimo to miłość Adolfa i Adeli jest jedną z najciekawszych w polskiej literaturze tego gatunku. Aga Antczak stworzyła postacie, o których mogłabym pisać bez końca, ale na tym poprzestanę. Ta historia mnie oczarowała i rozbiła emocjonalnie, nie zliczę ile razy uroniłam łzę i jak wiele kwestii moralno-etycznych musiałam przemyśleć. Zostawiła we mnie trwały ślad i wierzę, że w Was również zostawi.

Jestem absolutnie oczarowana i czekam z niecierpliwością na kolejne odsłony talentu pisarki. Droga Autorko, chapeau bas!

Są takie debiuty, w których istnienie trudno uwierzyć. Przejmujące, napisane z rozmachem, utrzymane w doskonałym stylu i tak dopracowane, jakby autor bądź autorka mieli za sobą co najmniej kilkanaście wydanych powieści. Taką właśnie powieścią wchodzi na rynek Aga Antczak i nie skłamię, jeśli powiem, że to kolejny (po „Łabędziu” Sylwii Trojanowskiej) debiut historyczny o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Alchemia od zawsze fascynowała badaczy, a pragnienie odkrycia metody zamiany ołowiu w złoto, odnalezienia eliksiru nieśmiertelności czy, jak w powieści Pauliny Kuzawińskiej, kamienia nazywanego bazyliszkiem (znanego również jako czerwona tynktura) przybierało często rozmiary obsesji. Za czym tak naprawdę tęsknili bohaterowie "Żony alchemika"? Czy ich obsesja okazała się silniejsza niż miłość i… śmierć? Przeczytajcie.

Paulina Kuzawińska sprawiła mi nie lada niespodziankę. Przypadek sprawił, że w morzu polskich autorek wyłowiłam perłę, która niczym rasowy alchemik – namieszała mi w głowie. Nie znam wcześniejszych powieści autorki, ale po lekturze Żony alchemika mam ochotę rzucić wszystko i natychmiast nadrobić to karygodne zaniedbanie. Na stronie autorskiej pisarki znajdziemy opis: „Pisanie to mój sposób na to, żeby przenieść się w odmienną rzeczywistość – stąd moje zamiłowanie do minionych epok i czasów, które można ożywić słowami. Pociągają mnie wszelkie zagadki, tajemnice i dreszczyk emocji”. Muszę przyznać, każde z powyższych słów jest prawdą! Opowieść o pięknej, ale w pewien sposób naznaczonej, Weronice zawiera wszelkie wymienione wyżej elementy, a na dodatek została poprawnie osadzona w epoce i opowiedziana ozdobnym, urzekającym językiem.

Paulina Kuzawińska oczarowała mnie słowem, stworzyła unikalny, gęsty i charakterystyczny klimat. Całość opowiedziała używając przepięknych, barwnych i nasyconych emocjami zdań, do których trzeba się nieco przyzwyczaić (szczególnie jeśli na co dzień czytamy współczesną literaturę obyczajową). W efekcie skutecznie przeniosła mnie do minionej epoki i sprawiła, że stałam się częścią wykreowanego świata. Żona… nie nuży, a systematyczne zwroty akcji sprawiają, że czyta się z niegasnącym zainteresowaniem. Co ważne – Kuzawińska zadbała o niejednoznaczność bohaterów. Bardzo długo nie dało się określić, czy mamy do czynienia z „czarnym charakterem”, czy wręcz przeciwnie. W historii pojawiają się barwne, ciekawe postacie, niekiedy posiadające wątpliwą moralność, a fabuła skupia się nie tylko na obsesji alchemicznej, ale też na różnych rodzajach miłości (nie tylko romantycznej) oraz na zasadach obyczajowych panujących w XVI w. Autorka wiernie oddała klimat epoki i sprawiła, że uwierzyłam we wszystko, co chciała mi, jako czytelnikowi przekazać.

Czytając "Żonę alchemika" przemierzyłam wraz z bohaterką zaułki zamku Krawarz, brnęłam w śniegu i szukałam rozwiązania zagadki. Zafiksowałam się na punkcie znalezienia męża Weroniki tylko po to, by na końcu nie móc sobie darować, jak bardzo dałam się podejść. Fabuła ujmuje nie tylko swoją świeżością, ale też osobliwym klimatem, atmosferą niepokoju i perfekcyjnie powiązanymi wątkami. Rewelacyjny plot-twist dopełnia całość i sprawia, że historia zapada w pamięć. Jeśli chcecie poczuć ten klimat i te emocje, a od literatury oczekujecie przede wszystkim rozrywki i wielowątkowej akcji, najlepiej osadzonej w klimacie minionych epok to zachęcam do lektury.

Alchemia od zawsze fascynowała badaczy, a pragnienie odkrycia metody zamiany ołowiu w złoto, odnalezienia eliksiru nieśmiertelności czy, jak w powieści Pauliny Kuzawińskiej, kamienia nazywanego bazyliszkiem (znanego również jako czerwona tynktura) przybierało często rozmiary obsesji. Za czym tak naprawdę tęsknili bohaterowie "Żony alchemika"? Czy ich obsesja okazała się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jesteś tutaj! A to najprawdopodobniej znaczy, że Ławrusznik, pierwszy tom serii gruzińskiej spowodował u Ciebie arytmię. Pachan natomiast może już tylko zatrzymać rozedrgane serce. Paulinę Jurgę odkryłam podczas lektury powieści Matrioszka – jednego z najbardziej zaskakujących, brutalnych i niepokojących romansów mafijnych wydanych na polskim rynku i już wtedy autorka trafiła na listę moich ulubionych twórców gatunku. Seria gruzińska tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że intuicja (jak zwykle) mnie nie zawiodła.

Pachan jest absolutnie uzależniający i przesycony atmosferą strachu. Tak gęsty od emocji, że wywołuje poczucie swoistego dysonansu – z jednej strony oczaruje Cię drobinami czułości i romantyzmu, a z drugiej zmrozi krew w żyłach przejmująca brutalnością. Jestem więźniem tej historii i Ty też będziesz!

Kilka słów o fabule

Igor po wydarzeniach mających miejsce w pierwszym tomie przeszedł osobliwą metamorfozę. Nadal jest bezwzględnym i charyzmatycznym zabójcą, a życie osób, które w jakikolwiek sposób mu zawiniły nie ma dla niego wartości. Lubi zadawać ból, z upodobaniem testuje granice wytrzymałości fizycznej swoich ofiar, ale też fascynują go ograniczenia emocjonalne. Z zaskoczeniem odkrywa, że jest zdolny do odczuwanie najróżniejszych emocji, także tych... pozytywnych. Jak to na niego wpłynie?

Bohater wychowany w przesyconej tradycjami rodzinie nie potrafi (a może nie chce?) wyrwać się z kręgu powinności, jakie dla niego przygotowano. Podąża ścieżką, jaką mu wyznaczono, ale czy odczuwa satysfakcję? O tym musisz przekonać się osobiście.

Paulina Jurga stworzyła historię, której nie sposób porzucić, choć niektóre rozwiązania fabularne mogą szokować i wywoływać żywy sprzeciw. Pachan podobnie jak Ławrusznik wciąga od pierwszej strony i nie pozwala na odłożenie lektury. To jest książka, którą skończysz, bez względu na to, jakie wrażenie na Tobie wywrze. Nawet jeśli romanse mafijne nie są Ci obce i niektóre wątki wydadzą Ci się znajome, wiedz, że autorka zadbała o to, by poziom zaskoczenia nie opadł aż do końca. Ma niezaprzeczalny talent do tworzenia wyjątkowych postaci oraz lekkość pisania o rzeczach trudnych i niejednokrotnie zaskakująco brutalnych.

Z przyjemnością obserwowałam, jak krystalizuje się styl Pauliny Jurgi – ostry i wyrazisty, ale przesycony emocjami i wiernie przedstawiający postaci, wydarzenia i środowisko bratwy. Pisanie o mafii w realistyczny, nieprzerysowany sposób to trudna sztuka, ale autorka opanowała ją do perfekcji. Podobnie rzecz się ma z konstruowaniem fabuły – tutaj niewiele jest dziełem przypadku. Autorka zgrabnie zaplanowała wiodącą intrygę, zadbała o tło społeczno-obyczajowe, nie przesadziła z opisami i wiarygodnie wykreowała postaci (choć ich zachowanie i decyzje mogą budzić niepokój).

Pachan nie pozostawił mnie w takiej rozsypce jak tom pierwszy, ale zdecydowanie utrzymał poziom. To jedna z tych książek, dla których nie tylko warto zarwać noc, ale też porzucić choć na chwilę tradycyjną literaturę kobiecą. Jeśli od romansu mafijnego oczekujesz nie tylko ociekających krwią opisów, gołych klat, charyzmatycznych postaci i miłości aż po grób (dosłownie), to seria gruzińska zdecydowanie Cię zadowoli. Jurga wymyśliła bowiem coś znacznie lepszego niż możesz się spodziewać – intensywną, mocną w przekazie i zaskakująca opowieść, której atutem (a zarazem przekleństwem) jest wyraźna brutalność. Dodała niejednoznacznego, pełnego sprzeczności i moralnie "popapranego" głównego bohatera i obarczyła go miłością, którą nie powinna się zdarzyć. Filarem powieści jest nie tylko uczucie głównych bohaterów, ale też walka z demonami przeszłości, honor i specyficznie pojmowana lojalność oraz moc więzi rodzinnych. Czego chcieć więcej?

Książka otrzymana w ramach współpracy z wydawnictwem.

Jesteś tutaj! A to najprawdopodobniej znaczy, że Ławrusznik, pierwszy tom serii gruzińskiej spowodował u Ciebie arytmię. Pachan natomiast może już tylko zatrzymać rozedrgane serce. Paulinę Jurgę odkryłam podczas lektury powieści Matrioszka – jednego z najbardziej zaskakujących, brutalnych i niepokojących romansów mafijnych wydanych na polskim rynku i już wtedy autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie książki, które wywołują łzy u najbardziej odpornych jednostek. Pozostawiają z rozedrganym sercem, poturbowaną duszą, ale i okruchami nadziei. Colleen Hoover pisze takie właśnie historie – na pozór zwyczajne, nieco przerysowane, ciut nierealne (jeśli odnieść je do polskich realów). Mimo to czytając je nie zastanawiasz się, czy przedstawione wydarzenia mogłyby zaistnieć w prawdziwym życiu, ponieważ Twoje emocje są poddane tak wielkiej próbie, że nie masz czasu na zbędne analizy.

Oczarowana po prostu chłoniesz atmosferę, zakochujesz się w bohaterach, chcesz być częścią ich świata, może nawet pragniesz uratować kogoś przez autodestrukcją. Toniesz w fikcyjnej opowieści i nawet nie zdajesz sobie sprawy, że Twoje oczy wilgotnieją, a chwilę później nie możesz już odróżnić liter.

Płaczesz, potem osuszasz łzy i uspokajasz się, przypominając sobie, że to "tylko" książką, a kilkadziesiąt stron później... historia się powtarza. Wiesz już, że ta książka spowoduje nieodwracalne obrażenia ale czytasz dalej, bo lubisz ten rodzaj bólu.

"Reminders of him" to intensywna, nieoczywista i przejmująca książka Colleen Hoover dla dorosłych, poruszająca skomplikowany moralnie temat i poddająca w wątpliwość istotę kary za młodzieńcze przewinienia. Postępowanie bohaterów jest niezwykle trudne do jednoznacznej oceny, a przedstawione wydarzenia nieraz napełnią Cię wątpliwościami.

Autorka z właściwą sobie wrażliwością opisuje stany emocjonalne bohaterów, analizuje ich zachowanie i wikła losy, pokazując tym samym jak wielki wpływ na Twoje życie i decyzje mają inni oraz środowisko, w jakim wzrastasz. Hoover podkreśla wagę miłości, przebaczenia (także sobie) i stara się udowodnić, że w relacja winny – ofiara czasem niezwykle trudno stanąć po właściwej stronie.

W powieści rozgrywa się spektakl wielu rodzajów miłości. Nie znajdziesz tutaj zbyt wielu scen miłosnych, a mimo to jest to jedna z najbardziej romantycznych opowieści autorki i zostawia w sercu niezapomniany ślad. Absolutnie przepiękna historia.

Są takie książki, które wywołują łzy u najbardziej odpornych jednostek. Pozostawiają z rozedrganym sercem, poturbowaną duszą, ale i okruchami nadziei. Colleen Hoover pisze takie właśnie historie – na pozór zwyczajne, nieco przerysowane, ciut nierealne (jeśli odnieść je do polskich realów). Mimo to czytając je nie zastanawiasz się, czy przedstawione wydarzenia mogłyby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgając po literaturę obozową, można być pewnym jednego – to nie będzie lektura rozrywkowa. "Gwiazdy nigdy nie gasną" czytałam bardzo długo, od momentu rozpakowania przesyłki od Wydawnictwa Flow, do przewrócenia ostatniej strony minął niemal miesiąc, a każdy dzień zakończony rozdziałem książki odcisnął piętno w moim sercu. Ile razy jeszcze zasnę z niemym pytaniem: dlaczego?

O dziennikach Anne Frank, będących świadectwem okrucieństwa nazistów słyszał każdy, kto choć trochę interesował się okresem II Wojny Światowej. Jednak obraz żydowskiej dziewczynki, jaki przedstawia Agnieszka Zakrzewska pozbawiony został łagodnych nut i upiększeń. Sylwetka Anne Frank okazuje się zaskakująca, bezkompromisowa, szczera i w pewien sposób buntownicza, a jednocześnie wywołująca uśmiech i swoistą dumę. Przyjaźń Anne i Hannah może natomiast stanowić doskonały przykład więzi, jakiej nie jest w stanie zerwać najgorsze okrucieństwo.

Autorka opisuje losy dziewczynek od wczesnych lat dzieciństwa, poprzez dorastanie we wspierającym otoczeniu kochających członków rodziny aż do pobytu w obozie, gdzie zawalił się świat wielu żydowskich rodzin. Patrzenie na ówczesne wydarzenia sprawia niemal fizyczny ból. Okrucieństwo wojny było (i nadal jest) niewyobrażalne, a czyny których dopuszczali się ludzie wydają się nierealne. Historia jednak zatacza koło i oto znów jesteśmy świadkami wydarzeń, jakie nie powinny nigdy powrócić... Powieść Agnieszki Zakrzewskiej uświadamia, jak kruche jest poczucie wolności, a jednocześnie jak silna może być więź oparta na przyjaźni, miłości i poczuciu odpowiedzialności za drugiego człowieka.

Pomijając ogromne walory emocjonalne powieści (pisząc ten tekst wciąż wracam do najbardziej przejmujących scen książki i nie mogę powstrzymać łez) muszę podkreślić kunszt Agnieszki Zakrzewskiej, która jest pisarką z krwi i kości. Spektakularnie kreśli przejmującą historię, nasyca ją pełnowartościowymi aspektami historycznymi a jednocześnie nie odbiera jej uczuciowej głębi. W każdej scenie widać ogrom pracy, jaki autorka włożyła w przygotowanie merytoryczne historii swoich bohaterów, by odzyskali życie na kartach powieści. Całość czyta się ze ściśniętym sercem, a nadmiar emocji wymusza przerwy na odpoczynek od przedstawionych wydarzeń. To trudna historia, unikatowa, mocno angażująca i niekiedy monotonna, ale uderzająca w najczulsze miejsca.

Dzięki tej powieści historia Anne Frank nie umrze razem z nią i zagości w świadomości wielu czytelników. Są bowiem wydarzenia, które trzeba upamiętniać i którym nie można pozwolić zgasnąć.

"Gwiazdy, które nigdy nie gasną" polecam wszystkim tym, którzy nie obawiają się literatury obozowej, ale także tym, dla których literatura jest czymś więcej, niż relaksem przed snem. Takiej przyjaźni, skąpanej w morzu emocji nie można zapomnieć, a takiej powieści nie można zignorować. To pozycja obowiązkowa.

Sięgając po literaturę obozową, można być pewnym jednego – to nie będzie lektura rozrywkowa. "Gwiazdy nigdy nie gasną" czytałam bardzo długo, od momentu rozpakowania przesyłki od Wydawnictwa Flow, do przewrócenia ostatniej strony minął niemal miesiąc, a każdy dzień zakończony rozdziałem książki odcisnął piętno w moim sercu. Ile razy jeszcze zasnę z niemym pytaniem:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Za górami, za lasami żyła sobie mała dziewczynka o śnieżnobiałej skórze, karminowych ustach i kruczoczarnyh włosach. Wilgotny, psi nos obwąchiwał dziewczynkę z zainteresowaniem, mimo nawoływania właściciela. Dziewczynki zupełnie to nie obchodziło. Leżała na leśnej ściółce, zastygła w niemym oczekiwaniu. Była martwa.

Mniej więcej taką sceną zaczyna się debiutancka powieść Moniki Litwinow "Za lasami", a późniejsze wydarzenia oddziałują na emocje jeszcze silniej.

To jeden z najlepszych debiutów jakie miałam okazję czytać ostatnim czasie i choć nie jest to dzieło czyste i kryształowe, warto poświęcić mu wieczór czy dwa. Tym bardziej, że autorka może poszczycić się bardzo dobrym warsztatem, pomysłowością, przenikliwością i profesjonalnym podejściem do tworzenia kryminału. "Za lasami" wbija w fotel i wciąga w świat przepełniony tajemnicami oraz dramatycznie bajkowym klimatem. Uruchamia wyobraźnię, podsuwając obrazy, które trudno wyrzucić z pamięci, a przy tym stanowi dynamiczną, pełną zwrotów akcji rozrywkę (jakkolwiek kontrowersyjnie to brzmi).

Autorka utkała fabułę w przemyślany sposób, czerpiąc motywy z najbardziej znanych bajek, takich jak "Królewna Śnieżka" czy "Jaś i Małgosia" i co ważne, uniknęła sztampy wykorzystując na pozór totalnie wyeksploatowane wątki i symbole. Wykorzystała także motywy związane z popularnymi w ostatnim czasie grami planszowymi i odczarowała nieco zapomniane harcerstwo. Stworzyła wielowątkową, przestrzenną historię i wykreowała ciekawych bohaterów. Postaci co prawda nie zaskakują różnorodnością, niekiedy miałam wrażenie, że wszyscy mówią jednym głosem i nie posiadają mocnych, wyrazistych osobowości, ale w ogólnym rozrachunku można ich ocenić na plus.

Podczas lektury bawiłam się niemal tak dobrze, jak oglądając dobry serial kryminalny, a ponadto miałam wrażenie rzeczywistego uczestniczenia w wydarzeniach. Barwne, plastyczne opisy i nieoczywiste rozwiązania a także sama fabuła niejednokrotnie mnie zaskoczyły. Wisienką na torcie okazały się podsuwane przez autorkę tropy, które kilka razy... wyprowadziły mnie w tytułowy las. Wsiąknęłam w tę opowieść bez reszty. Nie jadłam, nie piłam, nie rozmawiałam z nikim, byle tylko skończyć książkę, a co za tym idzie – mogę Wam ją tylko polecić.

Za górami, za lasami żyła sobie mała dziewczynka o śnieżnobiałej skórze, karminowych ustach i kruczoczarnyh włosach. Wilgotny, psi nos obwąchiwał dziewczynkę z zainteresowaniem, mimo nawoływania właściciela. Dziewczynki zupełnie to nie obchodziło. Leżała na leśnej ściółce, zastygła w niemym oczekiwaniu. Była martwa.

Mniej więcej taką sceną zaczyna się debiutancka powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Los daje Ci drugą szansę. Stawia na Twojej drodze człowieka, który przed laty zdobył Twoje serce i pochłonął duszę. Był oddechem. Otuleniem. Obietnicą. Spełnieniem marzeń, nieco tylko podszytych młodzieńczą beztroską. Wtedy Wasze drogi rozeszły się, ale dziś... możesz zacząć od nowa. Zrobisz to? Zaryzykujesz?

Co w fabule piszczy?
Dla Alison pierwsza miłość miała twarz Daniela i brzmiała jak piosenki, które nagrywał dla niej na kasetach podpisanych jej imieniem. Jak wszystkie piosenki o miłości. A potem… Choć jest pisarką, brak jej słów, żeby opowiedzieć, co było potem…

Od dnia, w którym dostała od Daniela składankę z najlepszymi piosenkami, minęło wiele lat. Myślała, że udało jej się o nim zapomnieć. Ale czy można zapomnieć kogoś, kogo kochało się tak mocno, tak prawdziwie? Wystarczyło, że wysłał jej jedną piosenkę, właśnie tę piosenkę, by Alison poczuła się, jakby znów miała szesnaście lat.

Czy miłość tych dwojga mogła przetrwać próbę czasu? Czy powrót do młodzieńczej fascynacji jest możliwy i ma jakikolwiek sens? Przekonaj się. Wbrew pozorom to nie jest książka tylko dla młodych ludzi. Zawiera uniwersalne treści i niesie z sobą wiele refleksji zrozumiałych dla każdego z nas, a do tego pulsuje muzyką lat '70.

Jane Sanderson urodziła się w South Yorkshire w 1962 roku. Studiowała język angielski na Uniwersytecie Leicester, a po ukończeniu studiów została dziennikarką, co niewątpliwie tłumaczy styl i profesjonalny warsztat widoczny w książce. Autorka pracowała także jako producentka radiowa, zatem absolutnie nie zdziwi nikogo fakt, jak bardzo muzyczna okazała się jej powieść, wydana w Polsce przez Wydawnictwo Znak Literanova.

Wszystkie piosenki o miłości mimo enigmatycznego i dość tendencyjnego opisu okazały się strzałem w dziesiątkę. Od dawna brakowało mi romansu tak dobrze napisanego, dojrzałego i jednocześnie delikatnego, a na dodatek utrzymanego w unikatowym klimacie retro. Takiego, w którym motywy społeczno-obyczajowe i moralne mają równie wielkie znaczenie jak miłość głównych bohaterów. Powieść brytyjskiej autorki spełnia wszelkie te oczekiwania a na dodatek ukazuje nieco zapomniany świat młodości dzisiejszych pięćdziesięciolatków.

Z każdej strony powieści wypływa czułość i swoista nostalgia, choć tematy jakie porusza autorka nie należą do łatwych. Tłem dla urzekającej, niepokonanej miłości jest bowiem nie tylko unikatowa, oldskulowa muzyka, ale przede wszystkim wątki jak trudne jak traumatyczne dzieciństwo, toksyczne nałogi, przemoc psychiczna i fizyczna, a także uwarunkowania kulturowe determinujące zachowania bohaterów.

Jane Sanderson stworzyła historię przepełnioną emocjami, niespieszną i wymagającą chwili refleksji oraz skonstruowała postaci tak żywe, że nie sposób zwątpić w ich prawdziwość. Można się czepiać, że jak na pięćdziesięciolatków, zachowują się czasem lekkomyślnie i zbyt lekko traktują swoje "dorosłe" zobowiązania, ale zamysłem autorki było zapewne pokazanie, że melodii serca nie zagłusza coś tak prozaicznego jak wiek. Uczucia są ogromną siłą bez względu na to, czy mamy 17 czy 60 lat. Kwestia tylko, czy pozwolimy im dojść do głosu.

Wszystkie piosenki o miłości są lekturą poniekąd kontrowersyjną. Ukazują bohaterów pierwszo jak i drugoplanowych w świetle pełnym prostych prawd o człowieku. Nie ma tutaj czarnych charakterów, każda z postaci kieruje się swoim osobistym pakietem wartości, które możemy jako czytelnicy zaakceptować bądź nie. Autorka sprawia, że nad każdą z postaci trzeba się pochylić i przenalizować jej postępowanie, odnosząc się do własnych doświadczeń. Ten zabieg sprawia, że nie raz wylejesz łzy obserwując poczynania swoich ulubieńców, a także łatwo zidentyfikujesz się z wybraną postacią. Będziesz współczuć Ali, kibicować Danielowi, albo też zapragniesz przytulić Billa czy Katelin. Jestem przekonana, że po lekturze zagra w Twoim sercu taka melodia, której się nie spodziewasz.

Wszystkie piosenki o miłości skłaniają także do refleksji nad tym, czy spóźniona miłość ma szansę wygrać z codziennością. Czy wspomnienia, dawne przeżycia i doświadczenia mogą stać się spoiwem udanego, dojrzałego związku? Ali i Dan komunikują się za pomocą muzyki, pokonują kontynenty przesyłając sobie adekwatne do stanu emocjonalnego utwory Davida Bowiego, Joni Mitchell, Pink Floyd czy Blondie i co ciekawe, to właśnie dzięki temu odbudowują więź, którą dawno temu musieli zerwać. Warto zwrócić uwagę na to, że do ponownego spotkania bohaterów dochodzi po ponad trzech dekadach. Ali i Dan są ludźmi w średnim wieku, ale emocjonalnie wciąż mocno przynależą do 1978 roku, gdzie zaczęła się ich muzyczna lista życia. Przesyłając sobie piosenki budują swoiste mosty pamięci, które pomagają im na nowo zawalczyć o szczęście, Jak myślisz, czy ta historia będzie miała happy end?

Jane Sanderson z premedytacją napisała książka o związkach i niezręcznych dylematach moralnych bohaterów, a dla niepoznaki ubarwiła wszystko muzyką, która mówi więcej niż tysiąc słow. Przyznam, że same piosenki były mi zupełnie obce, ale dobra muzyka ma przecież moc łączenia pokoleń. Wystarczy włączyć playlistę na Spotify (na końcu tego tekstu znajdziesz bezpośredni link) i wyobrazić sobie wydarzenia opisane w powieści. Dzięki wprawnemu warsztatowi, przyjemnemu w odbiorze stylowi autorki i doskonałemu tłumaczeniu Małgorzaty Kafel będzie to banalnie proste. Gdybym miała określić tę powieść jednym zdaniem, powiedziałabym, że napisała ją Colleen Hoover przeniesiona do lat '70, a co za tym idzie – spodoba się romantyczkom o wrażliwej duszy, czytelniczkom łaknącym dobrych emocji, a także wszystkim tym, który wierzą w potęgę pierwszej, jedynej miłości. Czy Ty także do nich należysz?

Los daje Ci drugą szansę. Stawia na Twojej drodze człowieka, który przed laty zdobył Twoje serce i pochłonął duszę. Był oddechem. Otuleniem. Obietnicą. Spełnieniem marzeń, nieco tylko podszytych młodzieńczą beztroską. Wtedy Wasze drogi rozeszły się, ale dziś... możesz zacząć od nowa. Zrobisz to? Zaryzykujesz?

Co w fabule piszczy?
Dla Alison pierwsza miłość miała twarz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Colleen Hoover jak żadna inna autorka potrafi przenieść czytelnika w stworzony przez siebie świat nawet jeśli ów czytelnik już dawno wydoroślał ;)

"Nagie serca" to nasycona emocjami, pulsująca smutkiem i osobliwie brutalna powieść dla młodszych czytelniczek, które darzą wielkim sentymentem pierwsze dzieła autorki. Przypomina klimatem moje ukochane „Ugly love” i równie mocno wzrusza, wywołuje refleksje i skłania do przemyśleń nad istotą błędów popełnianych w młodości.

Czy można ocenić kogoś przez pryzmat tego, gdzie się urodził, kim są jego rodzice i jak zasobny ma portfel? Czy jeden błąd może zdeterminować całą przyszłość człowieka? I wreszcie, czy miłość wystarczy, by odkupić winy? Tego wszystkiego dowiecie się czytając "Nagie serca". I choć jestem pewna pewna, że nakreślona przez Hoover historia nie raz złamie Wam serce, to sprawi, że przychylniej spojrzycie na ludzi, dla których los nie był zbyt łaskawy.

W piórze Colleen Hoover jest coś takiego, co sprawia, że jej książki osiadają na dnie serca. I nawet jeśli przeżycia ludzi w wieku bohaterów są Wam od dawna obce, zanurzycie się w tej historii do utraty tchu.

Colleen Hoover jak żadna inna autorka potrafi przenieść czytelnika w stworzony przez siebie świat nawet jeśli ów czytelnik już dawno wydoroślał ;)

"Nagie serca" to nasycona emocjami, pulsująca smutkiem i osobliwie brutalna powieść dla młodszych czytelniczek, które darzą wielkim sentymentem pierwsze dzieła autorki. Przypomina klimatem moje ukochane „Ugly love” i równie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jest tajemnicą, że Colleen Hoover poszukuje nowych dróg. Jej pisanie w ostatnich latach nabrało ponurych odcieni, a każda kolejna powieść zaskakuje mrocznym klimatem i mocno podkreślonym napięciem. Głównym wątkiem fabularnym nadal jest miłość i jej najróżniejsze oblicza, ale nowe historie ukazują uczucia moralnie niejednoznaczne, przyprószone rozczarowaniem, niekiedy nawet unieszczęśliwiające zakochaną jednostkę. W "Layli" jest podobnie. Autorka pokusiła się o pokazanie miłości dwójki bohaterów, narażonej nie tylko na realne przeciwności losu, ale też na ingerencję... duchów. Czy zabieg ten okaże się satysfakcjonujący dla fanów pisarki? Z tym może być różnie, w zależności od tego, jak bardzo doceniacie realizm i czy podobnie jak ja, kręcicie nosem na zjawiska ponadnaturalne.

Przyznam, że początek powieści przyprawił mnie o piekielne męczarnie. Parokrotnie planowałam nawet porzucenie lektury, uznając, że dawna, cudowna Hoover już się wypaliła. Na szczęście mój wewnętrzny mol książkowy szeptał: bądź dzielna, jeszcze troszkę, czytaj... W pewnej chwili coś zaskoczyło! Kolejne strony pochłaniałam z niedowierzaniem, ale i z niegasnącym zainteresowaniem. W efekcie okazało się, że ta historia to nie tylko mrok, gęsta (oczywiście jak na romans) atmosfera, strach i napięcie, ale także podszyte niepewnością oczekiwanie na happy end.

Collen Hoover ponownie sprawiła, że poczułam emocje bohaterów każdą struną duszy i odnalazłam cząstkę siebie w jednej z postaci, a to zawsze sprawia, że powieść dołącza do grona tych lubianych. Można się czepiać, że kilka rozwiązań fabularnych to absolutny bullshit, ale w ostatecznym rozrachunku tracą one znaczenie. Wszak od czego mamy wyobraźnię?

Pisarka porywa czytelnika do świata, w którym miłość jest silniejsza niż śmierć, a przeznaczenie zawsze wypowiada ostatnia kwestię. To jedna z tych historii, które pamięta się długo po przeczytaniu ostatniej strony. To także jedna z tych książek, które irytują, a jednocześnie wywołują książkowego kaca i poczucie, że nawet nierealne może stać się prawdziwe, jeśli tylko wyłączymy wewnętrzne radary poszukiwania sensu w fikcji.

Layla zaskakuje wątkami paranormalnymi, ale zawiera też uniwersalne prawdy o miłości, przywiązaniu i wierności. Urzeka naturalnością poszczególnych scen, by za chwilę znokautować ciosem ze skumulowanych zjawisk ponadnaturalnych. Z pewnością nie zawiedzie tych czytelniczek, które kochają sposób, w jaki autorka opisuje uczucia i relacje między postaciami. Powieść posiada wszystkie pożądane elementy stylu Hoover: sensualne sceny, zaskakujące zwroty akcji, pełnokrwistych bohaterów (co w kontekście ich... ulotności brzmi dziwacznie), buzujące napięcie i niejednoznaczne decyzje bohaterów. Jednocześnie uświadamia, że dawna, wrażliwa Colleen Hoover dorosła i postanowiła badać granice wytrzymałości swoich czytelników wrzucając ich w coraz większy mrok. Polecam wszystkim tym, którzy lubią eksperymenty i doceniają pisarską kreatywność.

Nie jest tajemnicą, że Colleen Hoover poszukuje nowych dróg. Jej pisanie w ostatnich latach nabrało ponurych odcieni, a każda kolejna powieść zaskakuje mrocznym klimatem i mocno podkreślonym napięciem. Głównym wątkiem fabularnym nadal jest miłość i jej najróżniejsze oblicza, ale nowe historie ukazują uczucia moralnie niejednoznaczne, przyprószone rozczarowaniem, niekiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść napisana w pięknym, charakterystycznym dla autorki stylu, nasycona wątkami z przeszłości, muzyką, sztuką i iście kreteńskim klimatem uwodzi, ale też generuje pokłady wewnętrznego smutku. Niejednoznaczni, skomplikowani bohaterowie zapadają w pamięć, budzą szereg emocji i wciągają w świat wielkich namiętności, duchowych przeżyć i samotności. Wielopłaszczyznowa akcja wciąga w labirynt domysłów, z którego niełatwo wyjść. Autorka do perfekcji opanowała subtelną grę z czytelnikiem. Wszystkie wątki zostały zgrabnie zaplecione, a dzięki trzem płaszczyznom czasowym teraźniejszość miesza się z historią. Sposób poprowadzenia fabuły wymaga skupienia, to jedna z tych historii, które trzeba smakować w ciszy i z pełnym zaangażowaniem. Jakby tego było mało, autorka podsuwa prawdziwe historyczne tropy, jak choćby film Kreta bez Bogów René Zubera i Rogera Leenhardta (La Crète sans les dieux z 1935 roku), nęci zmysły zapachem i smakiem współczesnej Krety i niezwykle plastycznie opisuje miejsce akcji. Spinalonga z jej wizji zakorzenia się w świadomości czytelnika, rozpala głód informacji i w osobliwy sposób przygnębia, by chwilę potem zmuszać do poszukiwania najbliższych połączeń lotniczych.

Wracając jednak do fabuły, na uwagę zasługują nie tylko historyczne aspekty jednej z najbardziej dramatycznych chorób nękających ludzkość (i istniejące leprozoria dla trędowatych). Równie ważna jest rozbudowana warstwa obyczajowa: tylko samotność i pozbawienie wolności wszystkich tych, którzy musieli zamieszkać na wyspie i utracić autonomię, ale także także dramat współczesnych ludzi, którzy próbują okiełznać własne szaleństwo. Magda Knedler zmusza do refleksji nad sensem istnienia, miłością, granicami wolności i poszukiwania prawdy, ale tworząc misternie naszkicowaną fabułę nie ułatwia czytelnikowi zadania. Mistrzowsko łączy historyczne fakty ze współczesnością, wplata prawdziwe wydarzenia w wymyśloną przez siebie historię i robi to tak, że podczas lektury niełatwo odróżnić fikcję od prawdy.

Cała recenzja: www.lustrorzeczywistosci.pl

Powieść napisana w pięknym, charakterystycznym dla autorki stylu, nasycona wątkami z przeszłości, muzyką, sztuką i iście kreteńskim klimatem uwodzi, ale też generuje pokłady wewnętrznego smutku. Niejednoznaczni, skomplikowani bohaterowie zapadają w pamięć, budzą szereg emocji i wciągają w świat wielkich namiętności, duchowych przeżyć i samotności. Wielopłaszczyznowa akcja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ostatnie zlecenie" to pełnokrwisty, świetnie napisany i trzymający w napięciu thriller z nieoczywistym zakończeniem i bohaterką, która będzie spełnieniem marzeń dla czytelników spragnionych rasowej socjopatki.
Cała opinia na blogu: https://www.lustrorzeczywistosci.pl/2020/04/ostatnie-zlecenie-katarzyna-wilk.html

"Ostatnie zlecenie" to pełnokrwisty, świetnie napisany i trzymający w napięciu thriller z nieoczywistym zakończeniem i bohaterką, która będzie spełnieniem marzeń dla czytelników spragnionych rasowej socjopatki.
Cała opinia na blogu: https://www.lustrorzeczywistosci.pl/2020/04/ostatnie-zlecenie-katarzyna-wilk.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

Colleen Hoover dorasta razem ze swoimi czytelniczkami. I jak widać w najnowszych książkach, mimo, że uwielbia eksperymentować z gatunkami, konsekwentnie pozostaje wierna swojemu stylowi. Każda kolejna powieść amerykańskiej autorki jest dojrzalsza, pełniejsza, bardziej wiarygodna i przedstawia problematykę, która może stać się bliska każdej z nas. Czy "Gdyby nie ty" spełni także Twoje oczekiwania? Jestem przekonana, że tak, a w dodatku będziesz myślała o niej długo po przeczytaniu ostatniego zdania.

"(...) dziś zdałam sobie sprawę, że w miłości tyle jest brzydoty i zdrady, i w jakiejś mierze nie chcę mieć z tym wszystkim nic wspólnego.(...) Ściska dłonią moje udo. Całkiem podoba mi się pozycja, w której się znajdujemy. Może następnym razem będzie bolało mniej, zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. Może następnym razem będę cieszyła się, że sprawia mu to taką przyjemność. Może i mnie sprawi."

Colleen Hoover po raz pierwszy napisała powieść międzypokoleniową i choć to dość górnolotnie brzmi, bardzo dobrze określa charakter książki. Lektura trafi w upodobania czytelniczek w każdym wieku: zarówno wchodzących w dorosłość nastolatek, jak i ich mam, a refleksje z niej płynące najmocniej wpłyną na te z was, które choć raz w życiu żałowały podjętej decyzji związanej ze sferą uczuciową.

"Gdyby nie ty" to historia wielkiej miłości, która nigdy nie umiera, choć czasem zostaje zamrożona na długie lata. To także opowieść o trudnych wyborach, moralnych dylematach, wychowaniu i wychowywaniu oraz o kulejącym dialogu rodzinnym. To też rzecz o zdradzie, tnącej relacje skuteczniej niż najostrzejszy nóż. I wreszcie opowieść o marzeniach, których nie wolno więzić ich w szafie zamkniętej na klucz.

Autorka z właściwą sobie wrażliwością przedstawiła losy matki i córki – dwóch kobiet złączonych jedną z najsilniejszych więzi, będących na różnym etapie życia, dla których w jednej chwili załamał się cały świat. Obie cierpią, przeżywają osobiste dramaty, obwiniają się i usiłują pójść dalej, choć dla żadnej z nich życie nie przewidziało gotowej recepty. Hoover bardzo dojrzale potraktowała konflikt na linii matka i córka (choć jeśli miałabym się czepiać, miałabym uwagi do postawy życiowej Morgan) i pokazała do czego prowadzą niedopowiedzenia, kłamstwo i brak szczerego dialogu. Podczas lektury możecie się złościć na irracjonalność postępowania Morgan, jednak bycie matką nie jest i nigdy nie będzie łatwe, a idealny rodzic po prostu nie istnieje. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepszą relację zbudujemy z własnym dzieckiem i to chyba najważniejsza lekcja płynąca z lektury.

Colleen Hoover jest ekspertką, jeśli chodzi o powieści przesycone emocjami, a całą swoją wrażliwość oddaje bohaterom. To dlatego wykreowane przez nią postaci są ujmujące, barwne i przyjazne czytelnikowi. Trudno tutaj o czarne charaktery, ponieważ autorka sprawiła, że jednoznaczna ocena Morgan, Clary, Jenny czy Chrisa, a także innych postaci nie jest możliwa. Wszyscy są tylko ludźmi, z pełnym pakietem zalet, wad i unikalnych cech, a ich rozważania na temat natury związków, miłości i zdrady są równie prawdziwe, co niepokojące.

"Bo skoro miłość nie istnieje, a seks jest tylko seksem, nieważne czy to pierwszy raz, pięćdziesiąty czy ostatni. To tylko jedna część ciała w drugiej. Wielkie mi halo."

"Gdyby nie ty" to historia dla każdej z nas, świetnie napisana, urzekająca i ciepła, z błyskotliwymi dialogami i problematyką, która stawia ogromny znak zapytania przy pojęciu miłości. Czy można kogoś kochać nie będąc jednocześnie zakochanym? Czy monogamia leży w naszej naturze? Czy relacje nawiązane w młodości mają szansę przetrwać okres dojrzewania? I wreszcie, czy o prawdziwej miłości można kiedykolwiek zapomnieć? Odpowiedzi na wszystkie te pytania znajdziecie w powieści, jeśli tylko będziecie wystarczająco wnikliwe. Łzy wzruszenia i złości niewykluczone, poczucie więzi z bohaterkami -gwarantowane. Serdecznie polecam, zwłaszcza niepoprawnym romantyczkom, które pokochały Colleen Hoover kilka lat temu, a teraz zwyczajnie... dorosły.

Colleen Hoover dorasta razem ze swoimi czytelniczkami. I jak widać w najnowszych książkach, mimo, że uwielbia eksperymentować z gatunkami, konsekwentnie pozostaje wierna swojemu stylowi. Każda kolejna powieść amerykańskiej autorki jest dojrzalsza, pełniejsza, bardziej wiarygodna i przedstawia problematykę, która może stać się bliska każdej z nas. Czy "Gdyby nie ty" spełni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Klasyka nie gryzie, ale sięgamy po nią stanowczo zbyt rzadko. Współczesny czytelnik potrzebuje mocnych wrażeń, relaksującej rozrywki, porywów serca i spektakularnej akcji, a w dodatku to wszystko chce mieć na raz i jak najszybciej podane. Czy w świecie literackich fastfoodów jest jeszcze miejsce na nostalgiczną, wymagającą klasykę romansu? Okazuje się, że tak! Augusta Docher bezczelnie czerpiąc z jednej z najbardziej znanych powieści Charlotte Brontë uwspółcześniła opowieść o tajemnicach skrywanych za murami Thornfield Hall, gdzie szaleństwo przeplata się z namiętnością i na nowo namalowała losy postaci stworzonych niemal dwieście lat temu. Czy to profanacja? Herezja? Przekonajcie się.

Sięgając po "Rozdroża" pomyślałam sobie, że Augusta Docher podjęła się niemożliwego i naruszyła pewną świętość. Jak można grzebać w znanej i cenionej powieści? Ile odwagi trzeba mieć, by na nowo opowiadać doskonałą historię? Nie czytałam "Dziwnych losów Jane Eyre", ale oglądałam film (z 1997 roku, niezbyt dobry) i teraz, po lekturze książki polskiej pisarki z przyjemnością sięgnę po książkowy oryginał. Docher, jak sama pisze, nie musiała wymyślać fabuły ale nagięła ją do dzisiejszych realiów i umiejscowiła akcję we współczesnych czasach. Włożyła bohaterom do ręki telefony komórkowe, wstawiła im do ogrodu trampolinę, pozwoliła uprawiać nieskrępowany seks a trichotilomanię leczyć warkoczykami, jednak mimo to na kartach powieści zachowała ducha brytyjskiego dworu z wszelkimi jego wadami i zaletami.

"Rozdroża" fabularnie niewiele różnią się od pierwowzoru, jednak otrzymały unikalny, współczesny charakter i bohaterów, których z pewnością polubicie. Zadziorna, charakterna Jane spędza sen z powiek swojemu pracodawcy, sir Edwardowi, a jej relacja z małą Adelką jest urzekająca i o dziwo, niezwykle wiarygodna. Romans z Edwardem przyprawia o szybsze bicie serca, a błyskotliwe dialogi między bohaterami urzekają humorem. Co ciekawe, postaci pierwszoplanowe nie grzeszą fizyczną urodą. Jane, ze swoim nieidealnym ciałem i garbatym nosem nie budzi w Edwardzie ślepego (sic!) zachwytu. On sam również bardziej przypomina goryla, niż książkowego amanta, a w finale powieści "zyskuje" dodatkowe ułomności i co? I nic! Opowieść udowadnia, że jeśli chodzi o namiętności i miłość, zewnętrzna powłoka człowieka nie ma większego znaczenia.

"– Zawsze jest pani taka zadziorna?
– Ja zadziorna? – pytam, z politowaniem kiwając głową. Znalazł się znawca ludzkich charakterów! Ze wzgardą wydymam usta, już mam walnąć jakąś cięta ripostą, ale szybko pojawia się refleksja: on ma rację, Jane."
s. 47

W całości zabrakło mi jedynie pogłębienia relacji Edwarda z Adelką i mocniejszego uzasadnienia jego postępowania wobec własnego dziecka (zwłaszcza w pierwszej części utworu). Nie bardzo rozumiem także motywacje popychające Jane do odwiedzin u umierającej ciotki, a także niczym nieuzasadnioną długość jej pobytu w Ameryce, być może jednak są to sfery, których czytelnik nie powinien analizować i uznać, że tak po prostu musiało być. Z niechęcią spoglądałam także na wulgaryzmy, w moim odczuciu w tego rodzaju powieści, całkowicie zbędne. Niemniej jednak całość totalnie mnie zachwyciła! Przepadłam na długie godziny, śledząc losy postaci i wyobrażając sobie, jak to musiało wyglądać w oryginale. Nie sposób nie zauważyć również bardzo dobrego, w pełni skrystalizowanego stylu pisarki. Uwielbiam gdy autor nie tylko ma perfekcyjnie zarysowaną wizję książki, ale też potrafi ją w zrozumiały sposób przelać na papier.

Piękna, sensualna okładka i tytuł cyklu mogą być mylące, jeśli szukacie w powieści dużej ilości erotyki (spotkałam się z takim przekonaniem). Gorące sceny, owszem, istnieją ale można je policzyć na palcach jednej ręki i absolutnie nie dominują nad treścią. Autorka zachowała równowagę między ilością opisów a rzeczywistą akcją, postawiła na maksymalne odwzorowanie oryginalnych pomysłów Charlotte Brontë, jednak nie cenzurowała myśli i zachowań bohaterów. To dlatego w powieści aż iskrzy od emocji, a rozwój akcji usatysfakcjonuje czytelników spragnionych iście filmowej, dramatycznej i uniwersalnej historii.

"Pożądanie narasta we mnie, wzbiera gwałtowną falą. Chciałabym, żeby Edward posunął się dalej, marzę o tym i czekam na jego ruch, coraz bardziej poddając się sile przyciągania, lecz nawet to, co dzieje się teraz, już prawie pozbawia mnie rozumu."
s. 93

Augusta Docher udowodniła, że na kanwie doskonale znanej klasyki można utkać nowoczesną, uniwersalną i ponadczasową lekturę zarówno dla znudzonych pań domu, z zaangażowaniem oglądających "Zniewoloną" (serial TVP), jak i czytelników spragnionych uwspółcześnionej, dynamiczniejszej wersji przykurzonej, choć nadal nieśmiertelnej klasyki. Czy powieść zasługuje na miano herezji? W moim odczuciu nie. Za to z całą pewnością można powiedzieć, że to absolutnie udana prowokacja, która przysporzy autorce nowych fanów, nawet jeśli Charlotte Brontë przewraca się od tego w grobie. Serdecznie polecam, jeśli tylko macie odwagę sięgnąć po bezczelnie sprofanową klasykę.

Recenzja pochodzi z bloga www.lustrorzeczywistosci.pl

Klasyka nie gryzie, ale sięgamy po nią stanowczo zbyt rzadko. Współczesny czytelnik potrzebuje mocnych wrażeń, relaksującej rozrywki, porywów serca i spektakularnej akcji, a w dodatku to wszystko chce mieć na raz i jak najszybciej podane. Czy w świecie literackich fastfoodów jest jeszcze miejsce na nostalgiczną, wymagającą klasykę romansu? Okazuje się, że tak! Augusta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To tylko książka o psie, a spłaczesz się jak na największych melodramatach i nauczysz, że to w porządku kochać więcej niż jedną osobę. Dzięki niej świat stanie się prostszy, bogatszy i pełen wiary w to, że wszystko dzieje się po coś. A to wszystko za sprawą psa, który wiedział, co w życiu naprawdę ważne.

W. Bruce Cameron to amerykański autor, który od zawsze kochał psy. Być może uznasz, że nie ma w tym nic wyjątkowego, ponieważ przyjazne uczucia wobec zwierząt żywią co najmniej trzy miliardy ludzi na świecie, jednak pisarz posiada unikatową cechę – potrafi przemówić do czytelników osobliwym, zwierzęcym głosem i wzruszyć tak, że paczka chusteczek podczas lektury to będzie zdecydowanie za mało.

Każde zdanie powieści udowadnia wielką, psią miłość Camerona, a jego wizja odradzania się zwierząt w celu realizacji misji urzekła mnie w stu procentach. Jestem przekonana, że po lekturze książki Był sobie pies już nigdy nie spojrzysz na własnego psa w ten sam sposób. Zrozumiesz, dlaczego merda ogonem i piszczy na Twój widok, nawet jeśli nie było Cię tylko pięć minut, poczujesz bezinteresowną i zarazem bezgraniczną miłość, doświadczysz łagodzącej mocy psiego przytulenia oraz docenisz pełne zaufania, wierne spojrzenie prosto w oczy. Twój pies ma bowiem tylko jedno centrum wszechświata – Ciebie.

"Był sobie pies 2" to jedna z tych książek, które uwrażliwiają na otaczający świat, pokazują piękno drobnych rzeczy, ale też mówią o najbardziej bolesnych aspektach ludzkiego życia: chorobie, śmierci, samotności, czy braku zainteresowania ze strony najbliższych. Wbrew pozorom to nie jest głupiutka historia o pieskach i mimo "zwierzęcej" narracji przekazuje wartościowe treści a także skłania do refleksji nad istotą ziemskiej egzystencji. Podkreśla wagę współistnienia ludzi i zwierząt, otacza miłością i przyjaźnią, wskazuje kierunek budowania relacji z najbliższymi, motywuje do pracy nad sobą i stanowi dobry początek do rozmów o planach i marzeniach.

Autor przemawia psim głosem z powodu pierwszoosobowej narracji z punktu widzenia kolejnych wcieleń psa, mimo to udało mu się wykreować urzekających, wielowymiarowych bohaterów, którzy nie tylko budzą sympatię, ale pozwalają wczuć się w ich sytuację. Zarówno Clarity, nazywana CJ, jak i Trent, tworzą ujmującą parę, choć droga do ich wspólnego szczęścia naznaczona jest wieloma przeciwnościami losu. Postaci są wiarygodne i na tyle realne, że z powodzeniem moglibyśmy spotkać je we własnym życiu, a co za tym idzie – szalenie łatwo ich pokochać! I całe szczęście mamy na to mnóstwo czasu, opowieść biegnie chronologicznie, w stałym, dynamicznym tempie. Nie ma czasu na nudę i zbędne przemyślenia, ponieważ autor dba o to, by czytelnik śledził losy postaci z pełnym zaangażowaniem. W treści, mimo przeskoków w czasie, nie ma także dziur fabularnych i nawet jeśli nie znasz pierwszego tomu, z łatwością odnajdziesz się w fabule.

Komu mogę polecić lekturę książki? Wszystkim tym, którzy uwielbiają filmowe, uniwersalne historie, kochają zwierzęta i cenią sobie życie rodzinne. Książkę polubią czytelnicy w każdym wieku, wielbiciele klimatów rodem z powieści Nicholasa Sparksa czy też pierwszej części filmu Był sobie pies. Pamiętaj jednak, że film powstał na motywach pieści i fabularnie znacznie różni się od pierwowzoru.

Podsumowując: "Był sobie pies 2" to doskonała kontynuacja losów Bayleya, nie wymagająca jednak znajomości pierwszego tomu. Urocza, przyjemnie napisana, lekka w odbiorze choć pełna emocji, iście filmowa historia, pełna małych i dużych dramatów, przepełniona słodyczą, miłością i humorem, a także dająca nadzieję na to, że nigdy nie jest za późno na realizację marzeń a życie, choć czasem pomerdane, warto przejść razem.

Recenzja pochodzi z www.lustrorzeczywistosci.pl

To tylko książka o psie, a spłaczesz się jak na największych melodramatach i nauczysz, że to w porządku kochać więcej niż jedną osobę. Dzięki niej świat stanie się prostszy, bogatszy i pełen wiary w to, że wszystko dzieje się po coś. A to wszystko za sprawą psa, który wiedział, co w życiu naprawdę ważne.

W. Bruce Cameron to amerykański autor, który od zawsze kochał psy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Collen Hoover pisała Too late w chwilach pisarskiej blokady. Nie planowała wydawania jej i traktowała poniekąd jako swoiste guilty pleasure, a jednocześnie sposób na oczyszczenie myśli. Nie ma ani grama przesady w stwierdzeniu, że to książka tylko dla dorosłych. I w przeciwieństwie do niefortunnego stwierdzenia wydawcy, użytego w jednym z kanałów promocji, żadna z Was nie chciałaby doświadczyć tej historii na własnej skórze, choć podczas lektury poczujecie każdą emocję Sloan. To mocna, kontrowersyjna rzecz. Traktujcie ją ostrożnie, a gwarantuję, że dołączy do najlepszych książek, jakie przeczytaliście w tym roku.

Styl Colleen Hoover jest unikalny i wyróżnia się na tle pozostałych amerykańskich autorek. Tylko ona jest w stanie jedną historią jednocześnie wzniecić pożądanie, wywołać niepewność, uśmiech i strach. "Too late" przyciąga okładką, sygnalizuje erotyk odarty z delikatności i choć nie jestem fanką tak dosłownej grafiki, muszę przyznać, że ta w pewien sposób pasuje do treści i odstrasza potencjalne fanki słodkich, ckliwych opowieści. Historia Sloan bowiem uzależnia jak narkotyk, porusza najczulsze struny w duszy, ale nie ma w sobie zbyt wiele romantyzmu. Jest smutna, przygnębiająca i szokująca, zmusza do refleksji nad granicami przyzwoitości, lojalności i miłości, a także w dosadny sposób maluje obraz przemocy w związku. Udowadnia, że czasem pomoc przychodzi za późno, by cofnąć wydarzenia, które zmieniają na zawsze nie tylko losy, ale też osobowość człowieka.

"Podróż od pierwszego do ostatniego oddechu nie ma nic wspólnego z cudami, ilością modlitw, przypadkami czy boską interwencją. Czasami życiowa podróż jakiejś osoby nie zawsze jest częścią większego planu. Czasami jedyną rzeczą, która dzieli ciebie od ostatniego oddechu do śmierci, to marne sześć centymetrów."

Autorka zaprasza do świata pokręconych, psychicznie niestabilnych, perfekcyjnie skonstruowanych postaci, które trudno jednoznacznie ocenić. Tworzy nieszablonowe czarne charaktery, budzące strach i litość, a także wyjątkowych głównych bohaterów, których decyzji i postępowanie czasem nie sposób zaakceptować. Hoover pokazuje różne, najbardziej niepokojące oblicza miłości i nie cenzuruje scen, pozwalając swojej wyobraźni na tworzenie najbardziej dramatycznych, pokręconych scenariuszy, ale co ważne – historia nie gubi realizmu. Wzrusza, by za chwilę zniesmaczyć. Straszy, by potem uspokoić. Daje nadzieję, by kilka stron dalej wbić czytelnikowi sztylet prosto w serce. I w nieskończoność rozwija znaczenie tytułu "too late".

Znajdziecie tu przemoc w czystej postaci, główną bohaterkę odartą z godności na różnych płaszczyznach, problemy charakterystyczne dla amerykańskiego środowiska (od przestępczości zorganizowanej, po manipulację psychologiczną), ale także urzekającą miłość, która nie od razu wybucha gorącym płomieniem. Zmierzycie się ze śmiercią, poznacie motywacje, o których nawet się Wam nie śniło i zrozumiecie, że czasem tekst złożony z pozornie absurdalnych słów, może okazać się dla kogoś kotwicą chroniącą przed zatonięciem w otchłani beznadziei. Colleen Hoover nie raz Was zaskoczy, nawet wierne fanki twórczości pisarki przeżyją podczas lektury niesamowite chwile i przeklną zakończenie. Co najmniej kilka razy. A to wszystko na niespełna 400 stronach.

Czytajcie.
"Too late" to więcej niż zwykła książka.

Collen Hoover pisała Too late w chwilach pisarskiej blokady. Nie planowała wydawania jej i traktowała poniekąd jako swoiste guilty pleasure, a jednocześnie sposób na oczyszczenie myśli. Nie ma ani grama przesady w stwierdzeniu, że to książka tylko dla dorosłych. I w przeciwieństwie do niefortunnego stwierdzenia wydawcy, użytego w jednym z kanałów promocji, żadna z Was nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Coraz większy mrok" to samodzielny projekt Colleen Hoover i zarazem pierwsza książką, którą autorka udostępniła w Internecie. Dlaczego? Czy wydawca nie chciał inwestować w tak ryzykowny projekt? Czy treści zawarte w książce są zbyt odważne na komercyjny rynek książki? A może popularna pisarka postanowiła po prostu poeksperymentować? Jakiekolwiek nie byłyby jej motywacje, bardzo się cieszę, że powieść ta ujrzała światło dzienne i dziękuję wydawnictwu Otwartemu za odwagę. Moi drodzy, książka ta, to prawdziwy, gęsty mrok, w najczystszej postaci. Czegoś takiego na pewno nie spodziewaliście się po cudownie emocjonalnej, delikatnej i ciepłej Collen, która zazwyczaj pisze powieści przesycone emocjami. Mądre, romantyczne, czasem bolesne, ale zawsze niosące z sobą jakąś nadzieję. Takie, które koją serce lub chociaż sprawiają, że przez chwilę na twarz wypływa szczery uśmiech.

Jednak pisząc "Coraz większy mrok" musiała znajdować się wyjątkowo blisko Tarryn Fisher – "władczyni mroku" i obserwatorki piętnującej najbardziej wstydliwe wady człowieka. W fabule widać wyraźny wpływ mrocznej przyjaciółki, ale charakterystyczny styl pisania pozostał ten sam. To dlatego przez kolejne strony płynie się lekko, mimo ogromnego ładunku emocjonalnego.

Powieść zaskakuje dojrzałością i jest przeznaczony dla dorosłych, dojrzałych czytelników, traktując o małżeństwie, rodzicielstwie i granicach miłości (czy takie w ogóle istnieją?). Szokuje detalami i zwrotami akcji, jest realistyczna, brutalna (co czasem staje się nie do zniesienia z powodu rozbudowania motywu krzywdzenia dzieci). Poza tym sporo tutaj scen erotycznych nie mających nic wspólnego z romantyzmem, napięcia między bohaterami i atmosfery grozy rodem z niezłego, kobiecego thrillera. Co ciekawe, po przewróceniu ostatniej strony przychodzi czas na swoisty dysonans: z jednej strony Hoover mocno przekombinowała i sprawiła, że historia stała się niewiarygodna ale z drugiej strony, autorka wskazała kierunek, w jakim może pójść doprowadzony do ostateczności człowiek. Na koniec pojawia się też pytanie, kto tak naprawdę był czarnym charakterem? Nikt? A może wszyscy?

Uwielbiam zakończenia, która pozostawiają czytelnika w rozdarciu. Colleen Hoover pisząc historię Verity i Lowen zrobiła jeszcze coś – sprawiła, że poczułam wyrzuty sumienia. Dlaczego? Ponieważ niczym marionetka zachowałam się dokładnie tak, jak chciała – oceniłam bohaterów na podstawie poszlak, które sprytnie podsunęła mi pod nos. A musicie wierzyć, że w konstruowaniu fabuły autorka okazała się mistrzynią. Już dawno nic mnie tak nie zaskoczyło i nie wytrąciło z równowagi, choć nadal nie mogę uwierzyć, że słodka Colleen odnalazła w sobie tak wielkie pokłady niepokoju i mroku. Powieść jest po trosze studium umysłu pisarza, ale o tym już musicie przekonać się sami.

"Coraz większy mrok" posiada wszystkie cechy dobrej powieści: świetny styl, zaskakujące zwroty fabuły, doskonale wykreowanych bohaterów, niesztampowym pozbawiony lukru romans, stałe napięcie, dynamiczną akcję i garść refleksji na koniec. Czytajcie, nawet jeśli do tej pory uważaliście autorkę za powieściopisarkę dla ckliwych nastolatek.

"Coraz większy mrok" to samodzielny projekt Colleen Hoover i zarazem pierwsza książką, którą autorka udostępniła w Internecie. Dlaczego? Czy wydawca nie chciał inwestować w tak ryzykowny projekt? Czy treści zawarte w książce są zbyt odważne na komercyjny rynek książki? A może popularna pisarka postanowiła po prostu poeksperymentować? Jakiekolwiek nie byłyby jej motywacje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aleksandra Rumin to debiutująca, a już porównywana do Joanny Chmielewskiej, rekomendowana przez Alka Rogozińskiego autorka, która przebojem wbija się na polski rynek książki. Jej pierwsza powieść, "Zbrodnia i Karaś" nie tylko znakomicie bawi, błyskotliwe komentuje rzeczywistość i wciąga w wir kryminalnej intrygi, ale też przywraca studenckie wspomnienia.

Przyznam, że całość przeczytałam jednym tchem, z przyjemnością i wypiekami na twarzy. To jedna z tych powieści, które mimo lekkiego charakteru zapadają w pamięć i wywołują chęć powrotu do ulubionych fragmentów. Wspaniale bawi, uwodzi klimatem uniwersyteckich zakamarków, zwodzi mylnymi tropami i pokazuje nieco przerysowany, ale nadal realny obraz studenckiej rzeczywistości. Serdecznie polecam.

Całość recenzji: http://www.lustrorzeczywistosci.pl/2019/03/zbrodnia-i-karas-aleksandra-rumin_14.html

Aleksandra Rumin to debiutująca, a już porównywana do Joanny Chmielewskiej, rekomendowana przez Alka Rogozińskiego autorka, która przebojem wbija się na polski rynek książki. Jej pierwsza powieść, "Zbrodnia i Karaś" nie tylko znakomicie bawi, błyskotliwe komentuje rzeczywistość i wciąga w wir kryminalnej intrygi, ale też przywraca studenckie wspomnienia.

Przyznam, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ślubujesz miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że nie opuścisz go aż do śmierci. A potem uczysz się odgrywać rolę życia w teatrze dwóch widzów. Gdy gasną światła schodzisz ze sceny i płaczesz. A przecież mogłoby być zupełnie inaczej...

Colleen Hoover po raz kolejny spróbuje złamać Ci serce. Tym razem są na to spore szanse ponieważ napisała powieść dla dorosłych czytelników, a bohaterami uczyniła małżeństwo z dość długim stażem, zmagające się z kryzysem, jaki może spotkać każdego z nas. I choć problemy Quinn i Grahama mnie nie do końca mnie przekonały, jestem pod wrażeniem poprowadzenia fabuły i całej otoczki, jaką wykreowała jedna z moich ulubionych amerykańskich autorek.

Cierpienie bohaterki, jej stan psychiczny, decyzje i zachowanie oraz istnienie kogoś takiego jak Graham (!) nie tylko tworzą spójną całość, ale też zmuszają do refleksji nad istotą związku dwojga ludzi. Czy miłość wystarczy, by przez lata podążać wspólną drogą? Kiedy przestać walczyć o ocalenie związku?

"Teraz już dobrze wiesz, czego szukać. Naprawdę dobry będzie dla ciebie ktoś, kto nie wpędzi cię w kompleksy, bo zamiast skupiać się na twoich wadach, będzie cię inspirował i skoncentruje się na tym,co w tobie najlepsze".

Czytając najróżniejsze powieści odkryłaś na pewno, że odbiór książki jest tym silniejszy, im bliższy Twoje życiowym doświadczeniom. Wywoływanie osobistych refleksji jest wielką siłą literatury, nawet tej rozrywkowej, a Colleen Hoover osiągnęła mistrzostwo w grze na emocjach czytelnika. Porusza uniwersalne problemy, ale opisuje je tak, że nie sposób pozostać na nie obojętnym.

To dlatego każda strona Wszystkich naszych obietnic otwiera nowe ranki w duszy czytelnika, a każda kolejna decyzja bohaterów posypuje je solą. Jeśli zdarzy się tak, że przeżycia bohaterów będą bliskie Twoim własnym, lub też jesteś wyjątkowo wrażliwą istotą, możesz nie być w stanie dokończyć lektury. Jednak zanim się poddasz, przemyśl to dwa razy. Finał powieści jest wisienką na torcie. Naprawia wszystko to, co autorka zdoła w Tobie popsuć, przynosi nadzieję, ukojenie i garść refleksji, a przede wszystkim sprawia, że ponownie wierzysz w siłę miłości. Zaufaj mi, nie chcesz tego przegapić.

"Gdy postrzegamy świat jako całość, sami wydajemy się mali i nieistotni. jesteśmy tu tak krótko. A jednak ludzie są przekonani, że stanowimy centrum wszechświata. Skupiamy się na najgłupszych, najbłahszych sprawach. Stresujemy się rzeczami nieistotnymi z punktu widzenia wszechświata, a powinniśmy być jedynie wdzięczni ewolucji, że w ogóle dała nam szansę na to, by mieć problemy (...)"

Przeczytałaś powyższy cytat? To słowa Grahama, który stał się moim najnowszym ulubionym bohaterem. Zbyt idealnym, by istnieć w prawdziwym świecie, ale przecież kto zabroni marzyć o spotkaniu kogoś takiego? Hoover wyczarowała postać absolutnie doskonałą. Postać, która choć pogubiła się na krętych ścieżkach życia, zrobiła wszystko, by ocalić to, co dla niego najważniejsze. I choćby dla niego przeczytaj tę opowieść.
"Gdyby Bóg we mnie nie wierzył, musiałbym uznać że pojawiłaś się w moim życiu przez przypadek. A to nie mieści mi się w głowie o wiele bardziej niż sam fakt istnienia siły wyższej".

Tak, to znowu Graham... Wszystkie nasze obietnice oczarowują przepięknymi cytatami, ale to nie jest kolejna powieść o nastoletniej miłości. To głęboka analiza rozkładu idealnego związku, w którym odmienne oczekiwania obu stron, niewyartykułowane i schowane głęboko, niczym tajemnica w szkatułce, powodują, że dzień po dniu rozsypuje się świat dwóch bratnich dusz. Colleen Hoover udowodniła, że przemilczane problemy nie znikają, tylko rosną, karmione niepewnością i strachem, i w końcu wybuchają niszcząc wszystko. Autorka nie byłaby jednak sobą, gdyby nie pokazała sposobu opanowania katastrofy w swoim unikalnym, nasyconym delikatnością stylu. I być może dzięki temu wśród kart powieści znajdziesz przepis na szczęśliwe życie we dwoje lub dostrzeżesz, że czasem nie warto ratować czegoś, co dawno umarło. Absolutnie satysfakcjonująca lektura!

"Obiecuję, że będę kochał cię bardziej, gdy będziesz płakać, niż wtedy, gdy będziesz się śmiać (...) Niezależnie od tego, czy pozostaniesz częścią mojego życia czy nie".

tekst pochodzi z bloga: www.lustrorzeczywistosci.pl

Ślubujesz miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że nie opuścisz go aż do śmierci. A potem uczysz się odgrywać rolę życia w teatrze dwóch widzów. Gdy gasną światła schodzisz ze sceny i płaczesz. A przecież mogłoby być zupełnie inaczej...

Colleen Hoover po raz kolejny spróbuje złamać Ci serce. Tym razem są na to spore szanse ponieważ napisała powieść dla dorosłych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielbię i kocham! Nina Reichter uwiodła mnie już dawno temu, a teraz tylko udowadnia mi, że to co dobre - może trwać wiecznie. Po prostu przeczytajcie.
http://www.lustrorzeczywistosci.pl/2018/09/love-line-ii-nina-reichter.html

Wielbię i kocham! Nina Reichter uwiodła mnie już dawno temu, a teraz tylko udowadnia mi, że to co dobre - może trwać wiecznie. Po prostu przeczytajcie.
http://www.lustrorzeczywistosci.pl/2018/09/love-line-ii-nina-reichter.html

Pokaż mimo to