-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać292
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
2024-05-03
2024-04-22
2024-04-03
2024-03-28
Jeśli dba się o zbawienie duszy, winno się wracać do Makuszyńskiego nie rzadziej niż raz w roku.
(W tym przypadku - zbiór opowiadań, nie zawsze równy, średnia jest jednak wysoka, współczesny czytelnik może mieć jedynie problem z tekstem na temat cnót niewieścich, reszta - opowieści o nieszczęsnym Dornie szukającym małżonki, o wygnanym z piekła czarcie co to niczego bardziej nie pragnie, jeno tylko zemrzeć i do piekła wrócić, historia prawdziwa niedźwiedzia z Zakopanego i inne - wchodzą jak miód)
Jeśli dba się o zbawienie duszy, winno się wracać do Makuszyńskiego nie rzadziej niż raz w roku.
(W tym przypadku - zbiór opowiadań, nie zawsze równy, średnia jest jednak wysoka, współczesny czytelnik może mieć jedynie problem z tekstem na temat cnót niewieścich, reszta - opowieści o nieszczęsnym Dornie szukającym małżonki, o wygnanym z piekła czarcie co to niczego...
2024-03-22
W pamięć zapadnie z pewnością gęste tworzywo, z którego opowieść jest ulepiona, ascetyczna, pamiętnikowa historia jednego z braci konfraterni katów, w świecie tak odmiennym, że zanim zdążymy złapać jakieś podobieństwa z tym, który znamy, leżymy już głęboko pogrzebani pod całymi zwałami opowieści z legend, z przyszłości tak dalekiej, że nasza odległa przyszłość jest tutaj zaledwie mitycznym, starożytnym echem. Fajnie.
W pamięć zapadnie z pewnością gęste tworzywo, z którego opowieść jest ulepiona, ascetyczna, pamiętnikowa historia jednego z braci konfraterni katów, w świecie tak odmiennym, że zanim zdążymy złapać jakieś podobieństwa z tym, który znamy, leżymy już głęboko pogrzebani pod całymi zwałami opowieści z legend, z przyszłości tak dalekiej, że nasza odległa przyszłość jest tutaj...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-20
O tym, że Maciej Hen pisze Segretaria, że akcja toczy się w piętnastowiecznym Krakowie, że będzie to powieść epistolarna dowiedziałem się mniej więcej dwa lata temu, i od tamtej pory czekam z wielką niecierpliwością, mając w pamięci to, co autor potrafi wywinąć, gdy zabiera się za pisanie w ogóle, ze szczególnym naciskiem na historyczne powieści awanturnicze!
No i doczekałem się, Segretario w końcu wyszedł i zupełnie wypełnił wszystkie te oczekiwania i nadzieje na wielkie czytanie! A po tym, co przeżyłem przy okazji lektury Solfatary kilka lat temu, liczyłem naprawdę na wiele.
Jest zatem Kraków, końcówka piętnastego wieku, nauki na słynnej krakowskiej uczelni pobiera młody Niemiec, Georg Starkfaust, sekretarz i domownik Filipa Kallimacha, przyszły lekarz. Przykładny student, porządny obywatel, bogobojny chrześcijanin. Po nocach kultywuje szlachetną sztukę pisania listów, korespondując ze swoją przyjaciółką z lat dziecięcych. Jednak nad jego głową wisi tyle tajemnic, że starczyłoby ich pewnie na pół Krakowa. Wystarczy zajrzeć w to, co do odległego Heidelbergu wysyła.
Czytelnik, mając wgląd w jego szczerą korespondencję, wie doskonale, że to nie żaden młodzieniec, a dziewczę przebrane w męskie szaty, pod młodzieńca się podszywające! Utrzymywanie pozorów kosztuje wiele wysiłku, wymaga licznych podstępów i nieprzerwanej zmyślności – Hen rozpisuje się o zwykłym, codziennym życiu swojej bohaterki: co zrobić z zarostem, a raczej jego brakiem? Jak załatwiać różne potrzeby ciała? Gdzie się kąpać, gdy woda w rzece na jesieni robi się zbyt zimna? (rozdziały poświęcone kwestiom higieny to mistrzostwo przewrotnego humoru!) i wiele, wiele innych mniejszych i większych szczegółów, składających się na tryskającą życiem, błyskotliwością i humorem mozaikę.
To życie codzienne przeplatane jest sytuacjami z kallimachowego domu i ulic Krakowa, z mniej i bardziej codziennych wydarzeń na uczelni – są zatem pełne pikanterii przygody miłosne, z których mentor zwierza się swemu młodemu sekretarzowi, nie przeczuwając, jak bardzo przyspieszają one bicie jego serca… Są codzienne sprawy mijane na ulicach, zamieszki na tle religijnym, prześladowania żydowskiej mniejszości, które z pewnych przyczyn znaczą wiele dla bohaterki. Są opowieści o dawnym życiu Kallimacha, włoskie awantury, spisek na życie papieża, Odyseja po Morzu Śródziemnym, ucieczka do Turcji, a potem ucieczka z Turcji…
Pojawiają się też ciężkie tony i barwy ponure, których kulminacją jest z pewnością trawiąca Kraków epidemia, jakże bliski nam temat. Bliski z tym siedzeniem w domach, bliski z przerażającą liczbą zmarłych, bliski z bezsilnością świata medycyny. To są sceny, które wszyscy kojarzymy, choć tutaj, w późnośredniowiecznym, (a może już wczesnorenesansowym?) wydaniu dochodzą pewne elementy, które nas na szczęście ominęły, dochodzą i budują dramaturgię wszystkich wydarzeń.
I wszystko to jest święto opowiadania. Święto pisania i święto czytania – dziesiątki dygresji, skojarzeń i anegdot wplatanych w codzienne życie, sprawy błahe łączą się z poważnymi, zabawne z przerażającymi, wszystko to kotłuje się, powoli zmierza w stronę kulminacji. Rytm, w którym toczą się kolejne opowieści porywa – autorka, po latach milczenia, chce wylać przed swoją przyjaciółką całe swoje serce, czasem musi przerwać jakąś opowieść, bo poza pisaniem ma przecież życie, naukę, pracę i zadania, których my nie widzimy, które odrywają ją od pisania. Segretario to jest cholernie żywe, tętniące pisanie, historia goni historię, wątek goni wątek, wszystko to splata się ze sobą, pulsuje.
Czyta się to i czyta, a gdy się odchodzi i potem wraca, wraca się z ciekawością – co tam nowego u Gredechin (bo tak w rzeczywistości ma na imię Georg), jak tam miłosne wzloty i upadki Filipa, jak tam sprawy z Żydami, co tam słychać na uczelni, co z epidemią… Wsiąka się, czyta się. To jest jedna z tych książek, w których nie chodzi o to, żeby je przeczytać, tylko właśnie czytać, śledzić, przeżywać – trwać. I jeśli miałbym mieć autorowi coś za złe, to chyba tylko to, że książka ma tylko 460 stron. Po skończonej (jakże intensywnie, emocjonalnie, przewrotnie, z puszczeniem do czytelnika oka) lekturze, mam poczucie, że Gredechin ruszyła dalej w świat i przeżyła życie, o którym nie mam pojęcia, choć autor zostawił pewną nitkę, której można się chwycić.
Na okładce widzimy portret autorki listów, przedstawionej jak na anatomicznej rycinie, widać mięśnie, żyły, płuca i serce – właśnie, serce. Podkreślone rojem migotliwych gwiazdek. Bo choć Gredechin wciąż mówi o czymś innym, to tak naprawdę to jest opowieść o jej sercu. Niespokojnym sercu młodej dziewczyny, zuchwale sięgającej po niedostępne tajemnice. Sercu napędzanym wielkim głodem i ciekawością, a przy tym dobrym, zatroskanym i pełnym współczucia. Sercu zmuszonym do pędzenia małego życia w ukryciu, z tym małym okienkiem naprawdę, przez które, jako czytelnicy możemy zajrzeć.
Macieju! Dzięki za tę książkę, warto było czekać.
(tekst oryginalnie lądował na FB Statek głupców)
O tym, że Maciej Hen pisze Segretaria, że akcja toczy się w piętnastowiecznym Krakowie, że będzie to powieść epistolarna dowiedziałem się mniej więcej dwa lata temu, i od tamtej pory czekam z wielką niecierpliwością, mając w pamięci to, co autor potrafi wywinąć, gdy zabiera się za pisanie w ogóle, ze szczególnym naciskiem na historyczne powieści awanturnicze!
No i...
2023-12-30
Kolejny dobry i solidny krok w serii Wymiary. Klasyczna już powieść grozo-sciencefictionowa, pozostaje wciąż świeża, doskonale realizując zetknięcie z nieznanym, przy okazji wpychając bohaterów w obłęd i mieszając w społeczności małego amerykańskiego miasteczka. Dobre, polecam.
Kolejny dobry i solidny krok w serii Wymiary. Klasyczna już powieść grozo-sciencefictionowa, pozostaje wciąż świeża, doskonale realizując zetknięcie z nieznanym, przy okazji wpychając bohaterów w obłęd i mieszając w społeczności małego amerykańskiego miasteczka. Dobre, polecam.
Pokaż mimo to2023-12-22
Świetne postapo, świetne w dużej mierze dzięki temu, że umieszczono je tutaj, u nas, na swojskiej ziemi polskiej. No bo co mnie obchodzą amerykańskie pustkowia albo ruskie metro po końcu świata - to są światy obce i fakt że się kończą wcale mnie nie przeraża. Natomiast przemierzanie zniszczonych ziem polskich robi zupełnie inne, głębsze i lepsze wrażenie. Chyba o to w postapo chodzi, żeby przemijanie świata było możliwie dotkliwe - no i tutaj jest - bo to jest nasz świat.
Poza tym dużo akcji, ciekawi bohaterowie, dwie-trzy skrzące relacje, rozbudowany krajobraz społeczno-polityczny (a raczej jego namiastka, po tym jak wszystko padło i rodzić muszą się nowe twory państwowo-plemienne).
Polecajka!
Świetne postapo, świetne w dużej mierze dzięki temu, że umieszczono je tutaj, u nas, na swojskiej ziemi polskiej. No bo co mnie obchodzą amerykańskie pustkowia albo ruskie metro po końcu świata - to są światy obce i fakt że się kończą wcale mnie nie przeraża. Natomiast przemierzanie zniszczonych ziem polskich robi zupełnie inne, głębsze i lepsze wrażenie. Chyba o to w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-25
Książka bardzo dobra, a ze względu na lokalny koloryt - przeinaczoną wersję Poznania, w którym swego czasu trochę pożyłem, choć co to było za życie - mogę powiedzieć, że bardzo dobra i wyjątkowa.
Dla fanów miejskich legend, weird fiction i innych creepy-rzeczy doskonała. Kilka całkiem ciekawych i naprawdę mrocznych opowiadań, przeplecionych niespodziewanie, tam gdzie trzeba, odpowiednią porcją humoru, nadającą całości niezwykłą lekkość.
Solidna polecajka!
Książka bardzo dobra, a ze względu na lokalny koloryt - przeinaczoną wersję Poznania, w którym swego czasu trochę pożyłem, choć co to było za życie - mogę powiedzieć, że bardzo dobra i wyjątkowa.
Dla fanów miejskich legend, weird fiction i innych creepy-rzeczy doskonała. Kilka całkiem ciekawych i naprawdę mrocznych opowiadań, przeplecionych niespodziewanie, tam gdzie...
2023-10-31
2023-11-21
2023-11-14
2023-11-07
2023-10-18
Książka jest doskonała. Stylizacja na starożytne eposy i święte księgi (w niebywałym tłumaczeniu Macieja Płazy) sprawiła, że miałem poczucie czytania nie tyle fantastyki, co prawdziwych tekstów jakiejś pradawnej, zapomnianej cywilizacji.
Wielkie święto opowieści, samo sedno i sens literatury jako takiej. Kto umie czytać, przeczytać powinien.
Książka jest doskonała. Stylizacja na starożytne eposy i święte księgi (w niebywałym tłumaczeniu Macieja Płazy) sprawiła, że miałem poczucie czytania nie tyle fantastyki, co prawdziwych tekstów jakiejś pradawnej, zapomnianej cywilizacji.
Wielkie święto opowieści, samo sedno i sens literatury jako takiej. Kto umie czytać, przeczytać powinien.
2023-08-16
To jest pełne życia, tętniące i rozmaite pisanie o żywym świecie. Autor jest tutaj zachwyconym świadkiem, który swoją relację ze świata chłodzi głębszym namysłem i odniesieniem do mnóstwa treści kultury i popkultury. Właśnie – w pisaniu Gołębiowskiego ważne jest to, że często odwołuje się do kultury popularnej jako źródła pewnych prawd o nas i o świecie – źródła cokolwiek szczerego, gdyż te prawdy często wygłaszane są tam mimochodem i niezamierzenie.
Główną osią książki jest duchowe ożywienie epoki Dzieci Kwiatów, wraz z jej wzlotami i upadkami. Autor zauważa, że u podstaw kontrkultury lat sześćdziesiątych stoi głód bardzo podobny do głodu napędzającego ruchy chrześcijańskie. Po dekadach negacji i powolnego wygaszania duchowych warstw kultury, po dekadach gotowych i skutecznych rozwiązań, w których kult pracy i dobrobyt są fundamentem spokojnego bycia, człowiek znowu staje się głodny, znowu się buntuje przeciwko swojemu miejscu w świecie i społeczeństwie. Wielkie rozczarowanie prowadzi do poszukiwań, poszukiwania prowadzą – oczywiście – do błądzenia, ale także do wyrywania światu pewnych okruchów prawdy, małych światełek.
Wzlot i upadek kontrkultury są tutaj pewną prawdą o człowieku, o tym, że jest jakiś głód do zapełnienia. Głód prawdziwości i szczerości, głód prawdziwego bycia w świecie, namacalnego spotkania ze światem, z innym, z sobą samym (do tego głodu powrócę pod koniec, przy opisaniu pierwszego działu).
Książka składa się z kilku działów szeroko komentujących pewne zagadnienia kultury i duchowości XIX, XX i XXI wieku, w których pojawienie się hipisowskiej kontrkultury jest momentem ważnym, w pewien sposób przełomowym, ale ważne są też drogi, które do niego prowadzą – dział poświęcony kontrkulturze jest co prawda najobszerniejszy, pozostałe nie ustępują mu jednak wagą i znaczeniem. Wspólnie tworzą krajobraz do rozważań o kondycji człowieka na przestrzeni ostatnich wieków, o tym, jaki świat sobie budujemy, w jakim myślunku żyjemy.
Przeczytamy zatem o schyłku XIX wieku, w którym wybrzmiewa głośne hasło „Bóg umarł!”. W dziale Metafizyka coca-coli wejdziemy w świat popartu połowy XX wieku. Przyjrzymy się poezji XIX wieku – wróciłem do Antoniego Langego i Wacława Rolicz-Liedera których swego czasu po rozmowach z autorem oczytywałem. Zahaczymy o kino z naciskiem na Antonioniego i Godarda, przesłuchamy muzykę wielu twórców – z wszystkich tych skrawków wyłoni się krajobraz kulturowy będący podstawą rozkwitu kontrkultury, krajobraz w którym głód duchowości po prostu musiał zakwitnąć.
Książkę rozpoczyna dział Spotkania z rzeczywistością, dział, trochę przewrotnie w kontekście całej książki, skupia się nie na kulturze a na naturze. Niemal całą jego treścią jest namacalne, dosłowne doświadczenie świata, w którym duchowość zdaje się być czymś na miejscu, czymś głęboko zakotwiczonym w całym świecie, naturalną reakcją na niego. Autor wszędzie dostrzega dowody na istnienie. Z tekstów zawartych w tym dziele płynie jakiś niezwykły pokój i cisza, które dać mogą namacalność i dosłowność świata. Jest tu mnóstwo momentów zatrzymania – patrzenie na zachód słońca, wieczór po dniu przepełnionym pracą, zmywanie kurzu po długiej wędrówce dnia.
I ten pokój płynący z pierwszych tekstów książki porywa mnie zupełnie, to taki głęboki wdech przed wzięciem się za ciężką pracę przyglądania się kulturze w kolejnych segmentach. Są tam teksty, które czytałem po kilka razy – wiele z nich stanowi odrębną całość, do której warto co jakiś czas powracać, przeżywać na nowo, przypominać sobie o pewnych prawdach, które życie w swoim pędzie z nas wytrząsa. I chociaż całość książki jest dobra, to właśnie te momenty są najmocniejsze, to jest takie pisanie, które ocala. Przynajmniej mnie ocala. Dzięki za te słowa, Michał!
No i jest jeszcze dział ostatni: Dodatek. Jak sama nazwa zdaje się sugerować, składa się on z tekstów luźno poruszających się w tematyce książki, zbyt odległych by wpasować je w konkretne części a jednocześnie zbyt bliskich, by się w niej nie znaleźć. Jest tu genialny Czuły narrator Ewangelii, do którego od czasu do czasu chcę wracać. Są Daremne zmartwychwstanie i Kiedy kultura traci Boga, niezwykle brutalnie komentujące współczesny zachodni myślunek i pewne rozdwojenie – kultura zachodnia zdaje się już mówić innym językiem, operować innymi pojęciami, zdaje się być momentami niezdolna do zrozumienia pojęć i obrazów z których przecież wyrosła, co nie przeszkadza jej w szerokim komentowaniu i interpretowaniu tychże.
Całość książki polecam zwłaszcza osobom zainteresowanym kulturą lat 60. minionego wieku, oraz nieco szerzej – duchowością kultury. Są tu też, jak mówiłem, momenty, które odbieram totalnie osobiście i dogłębnie, które polecam nie tylko do jednorazowej lektury, ale też do ciągłych powrotów, które sam praktykował pewnie będę.
To jest pełne życia, tętniące i rozmaite pisanie o żywym świecie. Autor jest tutaj zachwyconym świadkiem, który swoją relację ze świata chłodzi głębszym namysłem i odniesieniem do mnóstwa treści kultury i popkultury. Właśnie – w pisaniu Gołębiowskiego ważne jest to, że często odwołuje się do kultury popularnej jako źródła pewnych prawd o nas i o świecie – źródła cokolwiek...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-14
2023-08-12
2023-05-21
Po pierwszym tomie księgi całości - opowieści co prawda prostej, ale też niezwykle zwartej, gęstej, pełnej emocji i akcji - w ręce łapię tom drugi, Króla Bezmiarów i po jego lekturze jestem cokolwiek zaskoczony, bo książka jest zwyczajnie słaba (choć ma momenty).
Chyba głównym problemem jest tutaj brak wyraźnego środka ciężkości - całość podzielona jest na trzy części i nie może się zdecydować o kim tak naprawdę opowiada. Przez pierwszą setkę stron mamy antybohatera A i gdy już się do niego przyzwyczaimy, zostaje zastąpiony przez bohaterkę B - przygody tej zaczynają rozkręcać się na nowo pod okiem bohatera C.
Tutaj autor zrobił cięcie, zakończył część pierwszą, rozpoczął drugą, główne role powierzając dwóm bohaterkom D i E (które potem zamienią się rolami, bo to bliźniaczki są), spokrewnionym co prawda z bohaterką B, tamta jednak aż do trzeciej części niemalże znika z planu zdjęciowego. Zamiast tego pojawia się wyciągnięta z części pierwszej bohaterka... F? Tak, to już F... Mam świadomość, jak brzmi ten opis, właśnie tak, w dużym uproszczeniu, wygląda rozkład wątków w książce.
Po wszystkim nie wiem nawet kto koniec końców jest tym tytułowym Królem Bezmiarów - to znaczy wiem, bohater C przewija się przez całą książkę, ale czy odgrywa aż taką rolę, żeby trafić do tytułu? No nie do końca.
Książka jest jednak słaba, nie zaś fatalna - samo pisarskie tworzywo jest tutaj w porządku i aż boli fakt, że pojawia się tu całkiem sporo wątków, które przynoszą co prawda jakąś radość z czytania, ale żaden z nich nie rozwija się w pełni - albo zostaje wygaszony, albo niknie przykryty kolejnym genialnym - w zamyśle autora - zwrotem akcji. Niedobrze.
Gdyby rozpisać to na trylogię i dać każdej opowieści wybrzmieć w pełni, pewnie byłoby pięknie. No bo cholera - fantasy w pirackiej stylistyce brzmi pięknie i aż prosi się o lepszą realizację. Szkoda, że poszło tak jak poszło, zwłaszcza, że Feliks W. Kres zdążył już w tej serii napisać książkę genialną, z czego wynika, że solidnie pisać potrafił. W przekonaniu tym zresztą planuję się utwierdzić, kolejne tomy już czekają na półce.
Po pierwszym tomie księgi całości - opowieści co prawda prostej, ale też niezwykle zwartej, gęstej, pełnej emocji i akcji - w ręce łapię tom drugi, Króla Bezmiarów i po jego lekturze jestem cokolwiek zaskoczony, bo książka jest zwyczajnie słaba (choć ma momenty).
Chyba głównym problemem jest tutaj brak wyraźnego środka ciężkości - całość podzielona jest na trzy części i...
2023-04-07
2023-03-01
W trzech czwartych lektury złapałem się na tym, że mocno kibicuję bohaterom, że życzę im jak najlepiej. Chwilę później przypomniałem sobie, że przecież czytam Twardocha i że naiwny ze mnie człowiek.
W trzech czwartych lektury złapałem się na tym, że mocno kibicuję bohaterom, że życzę im jak najlepiej. Chwilę później przypomniałem sobie, że przecież czytam Twardocha i że naiwny ze mnie człowiek.
Pokaż mimo to