Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

W trzech czwartych lektury złapałem się na tym, że mocno kibicuję bohaterom, że życzę im jak najlepiej. Chwilę później przypomniałem sobie, że przecież czytam Twardocha i że naiwny ze mnie człowiek.

W trzech czwartych lektury złapałem się na tym, że mocno kibicuję bohaterom, że życzę im jak najlepiej. Chwilę później przypomniałem sobie, że przecież czytam Twardocha i że naiwny ze mnie człowiek.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli dba się o zbawienie duszy, winno się wracać do Makuszyńskiego nie rzadziej niż raz w roku.

(W tym przypadku - zbiór opowiadań, nie zawsze równy, średnia jest jednak wysoka, współczesny czytelnik może mieć jedynie problem z tekstem na temat cnót niewieścich, reszta - opowieści o nieszczęsnym Dornie szukającym małżonki, o wygnanym z piekła czarcie co to niczego bardziej nie pragnie, jeno tylko zemrzeć i do piekła wrócić, historia prawdziwa niedźwiedzia z Zakopanego i inne - wchodzą jak miód)

Jeśli dba się o zbawienie duszy, winno się wracać do Makuszyńskiego nie rzadziej niż raz w roku.

(W tym przypadku - zbiór opowiadań, nie zawsze równy, średnia jest jednak wysoka, współczesny czytelnik może mieć jedynie problem z tekstem na temat cnót niewieścich, reszta - opowieści o nieszczęsnym Dornie szukającym małżonki, o wygnanym z piekła czarcie co to niczego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W pamięć zapadnie z pewnością gęste tworzywo, z którego opowieść jest ulepiona, ascetyczna, pamiętnikowa historia jednego z braci konfraterni katów, w świecie tak odmiennym, że zanim zdążymy złapać jakieś podobieństwa z tym, który znamy, leżymy już głęboko pogrzebani pod całymi zwałami opowieści z legend, z przyszłości tak dalekiej, że nasza odległa przyszłość jest tutaj zaledwie mitycznym, starożytnym echem. Fajnie.

W pamięć zapadnie z pewnością gęste tworzywo, z którego opowieść jest ulepiona, ascetyczna, pamiętnikowa historia jednego z braci konfraterni katów, w świecie tak odmiennym, że zanim zdążymy złapać jakieś podobieństwa z tym, który znamy, leżymy już głęboko pogrzebani pod całymi zwałami opowieści z legend, z przyszłości tak dalekiej, że nasza odległa przyszłość jest tutaj...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka to dialog młodego ze starym - pierwsza jej część - SPOTKANIA Z NAUKĄ, to wydany na nowo zbiór esejów młodego jeszcze Michała Hellera - we wstępie pisze o nim, że dziś nie napisałby takiej książki, bo żeby tak o nauce pisać trzeba być młodym, trzeba mieć przed sobą wiele lat. I te słowa z wstępu nadały całości jakiś melancholijny wydźwięk. Odruchowo porównywałem to pisanie z pisaniem starszego już księdza Hellera, które znam lepiej.

Najbardziej uderza ta droga, którą autor przechodzi, a wraz z nim nauka. Wciąż interesują go i poruszają te same tematy, wraz z czasem co prawda coraz lepiej i obszerniej rozumiane, ale to rozumienie nie pozbawia ich elementu tajemnicy, za którą autor, jako naukowiec goni. Pytania o matematyczność świata, o to, dlaczego świat pozwala się badać i o to dlaczego tak dobrze nam to idzie, brzmią w pisaniu księdza Hellera przez dekady. Wychodzi na to, że nauka jest swego rodzaju drogą, która trwa i w której się trwa, stopniowo się zmieniając, pozostając wciąż tym samym.

Druga część książki, JAK BYĆ UCZONYM, to zbiór kilku krótkich tekstów wiekowego już autora, który niejako spotyka się z młodym sobą i tak jak tej pierwszej części nie mógłby napisać ktoś stary, tak samo tej drugiej, nie mógłby napisać żaden młokos. To pisanie człowieka, który poświęcił nauce życie, spędził z nią kilka dekad, wychował kilka nowych pokoleń naukowców, dobrze wie, że nauka bywa to trudna pani (w kontekście natury świata i jego "badalności" przytaczane jest w książce zdanie Einsteina: "Pan Bóg jest wyrafinowany ale nie złośliwy"). To praktyczny opis życia poddanego nauce. Od zagospodarowania czasu wolnego, przez organizację pracy, aż po wielką wagę wypoczynku. To też wielki rachunek tego co zyskuje się i tego, co się traci poddając swoje życie tym rygorom.

To spotkanie jednego Hellera z drugim mocno mnie kupuje, momentami wręcz wzrusza, mimo, że książka ma czysto popularnonaukowy wydźwięk, jej walory humanistyczne poupychane między słowami są świetne!

Ta książka to dialog młodego ze starym - pierwsza jej część - SPOTKANIA Z NAUKĄ, to wydany na nowo zbiór esejów młodego jeszcze Michała Hellera - we wstępie pisze o nim, że dziś nie napisałby takiej książki, bo żeby tak o nauce pisać trzeba być młodym, trzeba mieć przed sobą wiele lat. I te słowa z wstępu nadały całości jakiś melancholijny wydźwięk. Odruchowo porównywałem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kolejny dobry i solidny krok w serii Wymiary. Klasyczna już powieść grozo-sciencefictionowa, pozostaje wciąż świeża, doskonale realizując zetknięcie z nieznanym, przy okazji wpychając bohaterów w obłęd i mieszając w społeczności małego amerykańskiego miasteczka. Dobre, polecam.

Kolejny dobry i solidny krok w serii Wymiary. Klasyczna już powieść grozo-sciencefictionowa, pozostaje wciąż świeża, doskonale realizując zetknięcie z nieznanym, przy okazji wpychając bohaterów w obłęd i mieszając w społeczności małego amerykańskiego miasteczka. Dobre, polecam.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetne postapo, świetne w dużej mierze dzięki temu, że umieszczono je tutaj, u nas, na swojskiej ziemi polskiej. No bo co mnie obchodzą amerykańskie pustkowia albo ruskie metro po końcu świata - to są światy obce i fakt że się kończą wcale mnie nie przeraża. Natomiast przemierzanie zniszczonych ziem polskich robi zupełnie inne, głębsze i lepsze wrażenie. Chyba o to w postapo chodzi, żeby przemijanie świata było możliwie dotkliwe - no i tutaj jest - bo to jest nasz świat.

Poza tym dużo akcji, ciekawi bohaterowie, dwie-trzy skrzące relacje, rozbudowany krajobraz społeczno-polityczny (a raczej jego namiastka, po tym jak wszystko padło i rodzić muszą się nowe twory państwowo-plemienne).

Polecajka!

Świetne postapo, świetne w dużej mierze dzięki temu, że umieszczono je tutaj, u nas, na swojskiej ziemi polskiej. No bo co mnie obchodzą amerykańskie pustkowia albo ruskie metro po końcu świata - to są światy obce i fakt że się kończą wcale mnie nie przeraża. Natomiast przemierzanie zniszczonych ziem polskich robi zupełnie inne, głębsze i lepsze wrażenie. Chyba o to w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka bardzo dobra, a ze względu na lokalny koloryt - przeinaczoną wersję Poznania, w którym swego czasu trochę pożyłem, choć co to było za życie - mogę powiedzieć, że bardzo dobra i wyjątkowa.

Dla fanów miejskich legend, weird fiction i innych creepy-rzeczy doskonała. Kilka całkiem ciekawych i naprawdę mrocznych opowiadań, przeplecionych niespodziewanie, tam gdzie trzeba, odpowiednią porcją humoru, nadającą całości niezwykłą lekkość.

Solidna polecajka!

Książka bardzo dobra, a ze względu na lokalny koloryt - przeinaczoną wersję Poznania, w którym swego czasu trochę pożyłem, choć co to było za życie - mogę powiedzieć, że bardzo dobra i wyjątkowa.

Dla fanów miejskich legend, weird fiction i innych creepy-rzeczy doskonała. Kilka całkiem ciekawych i naprawdę mrocznych opowiadań, przeplecionych niespodziewanie, tam gdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka jest doskonała. Stylizacja na starożytne eposy i święte księgi (w niebywałym tłumaczeniu Macieja Płazy) sprawiła, że miałem poczucie czytania nie tyle fantastyki, co prawdziwych tekstów jakiejś pradawnej, zapomnianej cywilizacji.

Wielkie święto opowieści, samo sedno i sens literatury jako takiej. Kto umie czytać, przeczytać powinien.

Książka jest doskonała. Stylizacja na starożytne eposy i święte księgi (w niebywałym tłumaczeniu Macieja Płazy) sprawiła, że miałem poczucie czytania nie tyle fantastyki, co prawdziwych tekstów jakiejś pradawnej, zapomnianej cywilizacji.

Wielkie święto opowieści, samo sedno i sens literatury jako takiej. Kto umie czytać, przeczytać powinien.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To jest pełne życia, tętniące i rozmaite pisanie o żywym świecie. Autor jest tutaj zachwyconym świadkiem, który swoją relację ze świata chłodzi głębszym namysłem i odniesieniem do mnóstwa treści kultury i popkultury. Właśnie – w pisaniu Gołębiowskiego ważne jest to, że często odwołuje się do kultury popularnej jako źródła pewnych prawd o nas i o świecie – źródła cokolwiek szczerego, gdyż te prawdy często wygłaszane są tam mimochodem i niezamierzenie.

Główną osią książki jest duchowe ożywienie epoki Dzieci Kwiatów, wraz z jej wzlotami i upadkami. Autor zauważa, że u podstaw kontrkultury lat sześćdziesiątych stoi głód bardzo podobny do głodu napędzającego ruchy chrześcijańskie. Po dekadach negacji i powolnego wygaszania duchowych warstw kultury, po dekadach gotowych i skutecznych rozwiązań, w których kult pracy i dobrobyt są fundamentem spokojnego bycia, człowiek znowu staje się głodny, znowu się buntuje przeciwko swojemu miejscu w świecie i społeczeństwie. Wielkie rozczarowanie prowadzi do poszukiwań, poszukiwania prowadzą – oczywiście – do błądzenia, ale także do wyrywania światu pewnych okruchów prawdy, małych światełek.

Wzlot i upadek kontrkultury są tutaj pewną prawdą o człowieku, o tym, że jest jakiś głód do zapełnienia. Głód prawdziwości i szczerości, głód prawdziwego bycia w świecie, namacalnego spotkania ze światem, z innym, z sobą samym (do tego głodu powrócę pod koniec, przy opisaniu pierwszego działu).

Książka składa się z kilku działów szeroko komentujących pewne zagadnienia kultury i duchowości XIX, XX i XXI wieku, w których pojawienie się hipisowskiej kontrkultury jest momentem ważnym, w pewien sposób przełomowym, ale ważne są też drogi, które do niego prowadzą – dział poświęcony kontrkulturze jest co prawda najobszerniejszy, pozostałe nie ustępują mu jednak wagą i znaczeniem. Wspólnie tworzą krajobraz do rozważań o kondycji człowieka na przestrzeni ostatnich wieków, o tym, jaki świat sobie budujemy, w jakim myślunku żyjemy.

Przeczytamy zatem o schyłku XIX wieku, w którym wybrzmiewa głośne hasło „Bóg umarł!”. W dziale Metafizyka coca-coli wejdziemy w świat popartu połowy XX wieku. Przyjrzymy się poezji XIX wieku – wróciłem do Antoniego Langego i Wacława Rolicz-Liedera których swego czasu po rozmowach z autorem oczytywałem. Zahaczymy o kino z naciskiem na Antonioniego i Godarda, przesłuchamy muzykę wielu twórców – z wszystkich tych skrawków wyłoni się krajobraz kulturowy będący podstawą rozkwitu kontrkultury, krajobraz w którym głód duchowości po prostu musiał zakwitnąć.

Książkę rozpoczyna dział Spotkania z rzeczywistością, dział, trochę przewrotnie w kontekście całej książki, skupia się nie na kulturze a na naturze. Niemal całą jego treścią jest namacalne, dosłowne doświadczenie świata, w którym duchowość zdaje się być czymś na miejscu, czymś głęboko zakotwiczonym w całym świecie, naturalną reakcją na niego. Autor wszędzie dostrzega dowody na istnienie. Z tekstów zawartych w tym dziele płynie jakiś niezwykły pokój i cisza, które dać mogą namacalność i dosłowność świata. Jest tu mnóstwo momentów zatrzymania – patrzenie na zachód słońca, wieczór po dniu przepełnionym pracą, zmywanie kurzu po długiej wędrówce dnia.

I ten pokój płynący z pierwszych tekstów książki porywa mnie zupełnie, to taki głęboki wdech przed wzięciem się za ciężką pracę przyglądania się kulturze w kolejnych segmentach. Są tam teksty, które czytałem po kilka razy – wiele z nich stanowi odrębną całość, do której warto co jakiś czas powracać, przeżywać na nowo, przypominać sobie o pewnych prawdach, które życie w swoim pędzie z nas wytrząsa. I chociaż całość książki jest dobra, to właśnie te momenty są najmocniejsze, to jest takie pisanie, które ocala. Przynajmniej mnie ocala. Dzięki za te słowa, Michał!

No i jest jeszcze dział ostatni: Dodatek. Jak sama nazwa zdaje się sugerować, składa się on z tekstów luźno poruszających się w tematyce książki, zbyt odległych by wpasować je w konkretne części a jednocześnie zbyt bliskich, by się w niej nie znaleźć. Jest tu genialny Czuły narrator Ewangelii, do którego od czasu do czasu chcę wracać. Są Daremne zmartwychwstanie i Kiedy kultura traci Boga, niezwykle brutalnie komentujące współczesny zachodni myślunek i pewne rozdwojenie – kultura zachodnia zdaje się już mówić innym językiem, operować innymi pojęciami, zdaje się być momentami niezdolna do zrozumienia pojęć i obrazów z których przecież wyrosła, co nie przeszkadza jej w szerokim komentowaniu i interpretowaniu tychże.

Całość książki polecam zwłaszcza osobom zainteresowanym kulturą lat 60. minionego wieku, oraz nieco szerzej – duchowością kultury. Są tu też, jak mówiłem, momenty, które odbieram totalnie osobiście i dogłębnie, które polecam nie tylko do jednorazowej lektury, ale też do ciągłych powrotów, które sam praktykował pewnie będę.

To jest pełne życia, tętniące i rozmaite pisanie o żywym świecie. Autor jest tutaj zachwyconym świadkiem, który swoją relację ze świata chłodzi głębszym namysłem i odniesieniem do mnóstwa treści kultury i popkultury. Właśnie – w pisaniu Gołębiowskiego ważne jest to, że często odwołuje się do kultury popularnej jako źródła pewnych prawd o nas i o świecie – źródła cokolwiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po pierwszym tomie księgi całości - opowieści co prawda prostej, ale też niezwykle zwartej, gęstej, pełnej emocji i akcji - w ręce łapię tom drugi, Króla Bezmiarów i po jego lekturze jestem cokolwiek zaskoczony, bo książka jest zwyczajnie słaba (choć ma momenty).

Chyba głównym problemem jest tutaj brak wyraźnego środka ciężkości - całość podzielona jest na trzy części i nie może się zdecydować o kim tak naprawdę opowiada. Przez pierwszą setkę stron mamy antybohatera A i gdy już się do niego przyzwyczaimy, zostaje zastąpiony przez bohaterkę B - przygody tej zaczynają rozkręcać się na nowo pod okiem bohatera C.

Tutaj autor zrobił cięcie, zakończył część pierwszą, rozpoczął drugą, główne role powierzając dwóm bohaterkom D i E (które potem zamienią się rolami, bo to bliźniaczki są), spokrewnionym co prawda z bohaterką B, tamta jednak aż do trzeciej części niemalże znika z planu zdjęciowego. Zamiast tego pojawia się wyciągnięta z części pierwszej bohaterka... F? Tak, to już F... Mam świadomość, jak brzmi ten opis, właśnie tak, w dużym uproszczeniu, wygląda rozkład wątków w książce.

Po wszystkim nie wiem nawet kto koniec końców jest tym tytułowym Królem Bezmiarów - to znaczy wiem, bohater C przewija się przez całą książkę, ale czy odgrywa aż taką rolę, żeby trafić do tytułu? No nie do końca.

Książka jest jednak słaba, nie zaś fatalna - samo pisarskie tworzywo jest tutaj w porządku i aż boli fakt, że pojawia się tu całkiem sporo wątków, które przynoszą co prawda jakąś radość z czytania, ale żaden z nich nie rozwija się w pełni - albo zostaje wygaszony, albo niknie przykryty kolejnym genialnym - w zamyśle autora - zwrotem akcji. Niedobrze.

Gdyby rozpisać to na trylogię i dać każdej opowieści wybrzmieć w pełni, pewnie byłoby pięknie. No bo cholera - fantasy w pirackiej stylistyce brzmi pięknie i aż prosi się o lepszą realizację. Szkoda, że poszło tak jak poszło, zwłaszcza, że Feliks W. Kres zdążył już w tej serii napisać książkę genialną, z czego wynika, że solidnie pisać potrafił. W przekonaniu tym zresztą planuję się utwierdzić, kolejne tomy już czekają na półce.

Po pierwszym tomie księgi całości - opowieści co prawda prostej, ale też niezwykle zwartej, gęstej, pełnej emocji i akcji - w ręce łapię tom drugi, Króla Bezmiarów i po jego lekturze jestem cokolwiek zaskoczony, bo książka jest zwyczajnie słaba (choć ma momenty).

Chyba głównym problemem jest tutaj brak wyraźnego środka ciężkości - całość podzielona jest na trzy części i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O tym, że Maciej Hen pisze Segretaria, że akcja toczy się w piętnastowiecznym Krakowie, że będzie to powieść epistolarna dowiedziałem się mniej więcej dwa lata temu, i od tamtej pory czekam z wielką niecierpliwością, mając w pamięci to, co autor potrafi wywinąć, gdy zabiera się za pisanie w ogóle, ze szczególnym naciskiem na historyczne powieści awanturnicze!

No i doczekałem się, Segretario w końcu wyszedł i zupełnie wypełnił wszystkie te oczekiwania i nadzieje na wielkie czytanie! A po tym, co przeżyłem przy okazji lektury Solfatary kilka lat temu, liczyłem naprawdę na wiele.

Jest zatem Kraków, końcówka piętnastego wieku, nauki na słynnej krakowskiej uczelni pobiera młody Niemiec, Georg Starkfaust, sekretarz i domownik Filipa Kallimacha, przyszły lekarz. Przykładny student, porządny obywatel, bogobojny chrześcijanin. Po nocach kultywuje szlachetną sztukę pisania listów, korespondując ze swoją przyjaciółką z lat dziecięcych. Jednak nad jego głową wisi tyle tajemnic, że starczyłoby ich pewnie na pół Krakowa. Wystarczy zajrzeć w to, co do odległego Heidelbergu wysyła.

Czytelnik, mając wgląd w jego szczerą korespondencję, wie doskonale, że to nie żaden młodzieniec, a dziewczę przebrane w męskie szaty, pod młodzieńca się podszywające! Utrzymywanie pozorów kosztuje wiele wysiłku, wymaga licznych podstępów i nieprzerwanej zmyślności – Hen rozpisuje się o zwykłym, codziennym życiu swojej bohaterki: co zrobić z zarostem, a raczej jego brakiem? Jak załatwiać różne potrzeby ciała? Gdzie się kąpać, gdy woda w rzece na jesieni robi się zbyt zimna? (rozdziały poświęcone kwestiom higieny to mistrzostwo przewrotnego humoru!) i wiele, wiele innych mniejszych i większych szczegółów, składających się na tryskającą życiem, błyskotliwością i humorem mozaikę.

To życie codzienne przeplatane jest sytuacjami z kallimachowego domu i ulic Krakowa, z mniej i bardziej codziennych wydarzeń na uczelni – są zatem pełne pikanterii przygody miłosne, z których mentor zwierza się swemu młodemu sekretarzowi, nie przeczuwając, jak bardzo przyspieszają one bicie jego serca… Są codzienne sprawy mijane na ulicach, zamieszki na tle religijnym, prześladowania żydowskiej mniejszości, które z pewnych przyczyn znaczą wiele dla bohaterki. Są opowieści o dawnym życiu Kallimacha, włoskie awantury, spisek na życie papieża, Odyseja po Morzu Śródziemnym, ucieczka do Turcji, a potem ucieczka z Turcji…

Pojawiają się też ciężkie tony i barwy ponure, których kulminacją jest z pewnością trawiąca Kraków epidemia, jakże bliski nam temat. Bliski z tym siedzeniem w domach, bliski z przerażającą liczbą zmarłych, bliski z bezsilnością świata medycyny. To są sceny, które wszyscy kojarzymy, choć tutaj, w późnośredniowiecznym, (a może już wczesnorenesansowym?) wydaniu dochodzą pewne elementy, które nas na szczęście ominęły, dochodzą i budują dramaturgię wszystkich wydarzeń.

I wszystko to jest święto opowiadania. Święto pisania i święto czytania – dziesiątki dygresji, skojarzeń i anegdot wplatanych w codzienne życie, sprawy błahe łączą się z poważnymi, zabawne z przerażającymi, wszystko to kotłuje się, powoli zmierza w stronę kulminacji. Rytm, w którym toczą się kolejne opowieści porywa – autorka, po latach milczenia, chce wylać przed swoją przyjaciółką całe swoje serce, czasem musi przerwać jakąś opowieść, bo poza pisaniem ma przecież życie, naukę, pracę i zadania, których my nie widzimy, które odrywają ją od pisania. Segretario to jest cholernie żywe, tętniące pisanie, historia goni historię, wątek goni wątek, wszystko to splata się ze sobą, pulsuje.

Czyta się to i czyta, a gdy się odchodzi i potem wraca, wraca się z ciekawością – co tam nowego u Gredechin (bo tak w rzeczywistości ma na imię Georg), jak tam miłosne wzloty i upadki Filipa, jak tam sprawy z Żydami, co tam słychać na uczelni, co z epidemią… Wsiąka się, czyta się. To jest jedna z tych książek, w których nie chodzi o to, żeby je przeczytać, tylko właśnie czytać, śledzić, przeżywać – trwać. I jeśli miałbym mieć autorowi coś za złe, to chyba tylko to, że książka ma tylko 460 stron. Po skończonej (jakże intensywnie, emocjonalnie, przewrotnie, z puszczeniem do czytelnika oka) lekturze, mam poczucie, że Gredechin ruszyła dalej w świat i przeżyła życie, o którym nie mam pojęcia, choć autor zostawił pewną nitkę, której można się chwycić.

Na okładce widzimy portret autorki listów, przedstawionej jak na anatomicznej rycinie, widać mięśnie, żyły, płuca i serce – właśnie, serce. Podkreślone rojem migotliwych gwiazdek. Bo choć Gredechin wciąż mówi o czymś innym, to tak naprawdę to jest opowieść o jej sercu. Niespokojnym sercu młodej dziewczyny, zuchwale sięgającej po niedostępne tajemnice. Sercu napędzanym wielkim głodem i ciekawością, a przy tym dobrym, zatroskanym i pełnym współczucia. Sercu zmuszonym do pędzenia małego życia w ukryciu, z tym małym okienkiem naprawdę, przez które, jako czytelnicy możemy zajrzeć.

Macieju! Dzięki za tę książkę, warto było czekać.

(tekst oryginalnie lądował na FB Statek głupców)

O tym, że Maciej Hen pisze Segretaria, że akcja toczy się w piętnastowiecznym Krakowie, że będzie to powieść epistolarna dowiedziałem się mniej więcej dwa lata temu, i od tamtej pory czekam z wielką niecierpliwością, mając w pamięci to, co autor potrafi wywinąć, gdy zabiera się za pisanie w ogóle, ze szczególnym naciskiem na historyczne powieści awanturnicze!

No i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tarnina Marty Kucharskiej to jest książka o odchodzeniu i utracie, dziejąca się już po wszystkim, po tym odejściu, po tym traceniu, po tym jak pogasły już znicze, rany się pogoiły i zaczęło się już codzienne życie, które mimo wszystko toczy się dalej. Bo to jest w sumie książka o tym, że tym, którzy odchodzą trzeba oddać sprawiedliwość, przeżyć ich odchodzenie razem z nimi, a potem, gdy tamci już pójdą, przetrawić to, wynieść coś z tego.

Bohaterka książki, młoda lekarka, Antonina wyjeżdża do małej wioski na południe, pod granicę z Czechami, bo jej zmarła półtora roku wcześniej ciotka miała tam dom, o którym nikt w rodzinie niczego nie wiedział. Sprawa leżała odłogiem mnóstwo czasu, odstraszała, wszystkich członków rodziny koniecznością ponownej konfrontacji ze zmarłą, przeszłość widać razić nie przestała, rany może i zagoiły się, ale kości pod nimi pozrastały się krzywo. Ale sprawę rozwiązać trzeba, jechać hen, daleko i odkryć to ukryte życie ciotki.

Ukryte życie zmarłych potrafi być zaskakująco zadziwiające, o czym bohaterka przekona się już na miejscu, gdzie okaże się, że Wandę, jej ciotkę, wszyscy tutaj znają, poważają, na swój sposób kochają, nawet największe świnie. Wanda miała tu miłość życia, Wanda miała tu przyjaciół ze studiów, z którymi artystycznie się realizowała, Wanda miała tu na pieńku z kilkoma typami, Wanda złamała tu parę serc. I nikt o jej śmierci nic nie wie, później będzie z tego parę nieporozumień.

Okaże się też, że późniejsze rozdziały lekko zmieniają optykę, trawienie utraty, szukanie śladów po zmarłej i jej tajemniczym życiu schodzi na drugi plan, na pierwszym zaś ląduje Tośka, ze swoim tu i teraz. Z tym, że nakłamała w sprawie ciotki i nie wie jak to odkręcić, z namolnym, grubiańskim sołtysem, z kimś kto jej się być może spodoba, z byłym ukochanym Wandy. Obca przestrzeń, obcy ludzie, żyjący inne życia w innym świecie, część z nich nastawiona wrogo, część nieufnie, część ciekawsko, ale część też przyjaźnie.

To taki nawias, w który można wziąć życie w oddaleniu od życia codziennego, zwykłego, to taki czas, w którym pewne rzeczy można przetrawić, przepracować, zwyczajnie przeżyć. Jest sprawa tej żałoby, teraz rozgrzebanej na nowo, gdy wszystko wokół przypomina tę, która tu była, której już tu nie ma. Ale jest też sprawa samej Tośki, tego jak żyje swoje życie, jaka jest w stosunku do innych, jaka jest w stosunku do siebie. Czas przetrawienia pewnych krzywd, rozczarowania samą sobą, niezadowolenia z życia. Czas na znalezienie samej siebie, jakkolwiek sztampowo to nie brzmi (szczęśliwie autorka wprost o tym nie mówi!).

W oczy od razu rzuca się pewna lekkość i pogoda z jaką opowieść jest prowadzona. Pełno tutaj zwykłego, codziennego życia, pełno zabawnych sytuacji, pełno uśmiechu. I to jest szalenie dobre, na miły Bóg!, na co komu tyle smutnych, ponurych i przytłaczających książek, ten kraj jest za mały na dwóch Szczepanów Twardochów! Najpierw anegdoty z rodzinnych uroczystości, potem grupa wiejskich pijaczków, pełna werwy i pogody (ale jednocześnie groźna) Mietlica i sołtys ze swoim wypchanym rysiem, dla mobilności przymocowanym dla deskorolki. No i sama Antonina, trochę nieporadna, trochę przewrażliwiona, z tendencją do mówienia tego, co nie trzeba. Wszystko to przynosi sporo jasności, a jest to przecież książka o żałobie.

No i druga sprawa – w dalszych rozdziałach, gdy książka przenosi się na południe, wkracza na zupełnie nowe obszary. Do starego świata przesyconego śpiewem z nabożeństw, wypełnionego mnóstwem przesądów zaczerpniętych z tradycji, w której pobrzmiewa sporo nut pogańskich. Wiele rzeczy dzieje się tutaj na granicy jawy i snu. Bohaterce, przez większość książki towarzyszy licho, czasem zjawiają się jakieś zwidy, o których nigdy do końca nie wiemy, czy są prawdziwe czy urojone. Mietlica rzuca klątwy, zbiera zioła i jak trzeba na jakąś dolegliwość pomóc to pomaga. Dużo tu takich swojskich, folkowych obrazków i to naprawdę dobrze tu wszystkiemu robi.

To w sumie tyle. Chyba dość jasno z poniższych rozdziałów wynika, że po książkę sięgnąć warto, nie będę więc tego za Państwa podsumowywał, Państwo już duzi jesteście, sami się zorientujecie.

(za parę dni tekst wyląduje na facebook.com/statekglupcow dokąd też zapraszam!)

Tarnina Marty Kucharskiej to jest książka o odchodzeniu i utracie, dziejąca się już po wszystkim, po tym odejściu, po tym traceniu, po tym jak pogasły już znicze, rany się pogoiły i zaczęło się już codzienne życie, które mimo wszystko toczy się dalej. Bo to jest w sumie książka o tym, że tym, którzy odchodzą trzeba oddać sprawiedliwość, przeżyć ich odchodzenie razem z nimi,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ja nie wiem co można napisać o Silmarillionie. To jest jedna z tych książek, gdzie pisze się, że doskonała, że dziesięć na dziesięć, że ewenement i w sumie tyle. No to piszę i idę spać.

Ja nie wiem co można napisać o Silmarillionie. To jest jedna z tych książek, gdzie pisze się, że doskonała, że dziesięć na dziesięć, że ewenement i w sumie tyle. No to piszę i idę spać.

Pokaż mimo to