-
ArtykułyHumor jest niezbędny do życia. Rozmawiamy z twórczyniami bestsellerowej serii „Basia”Ewa Cieślik1
-
Artykuły„Igrzyska śmierci” powracają. Znamy polską datę wydania nowej książki Suzanne CollinsKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać7
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński4
Biblioteczka
2022-07-19
2022-06-05
2022-04-26
Znacie to uczucie, kiedy trzymacie w rękach książkę, która jest dla Was prawdziwym majstersztykiem? Ja właśnie to poczułam, kiedy czytałam "Echo Mana" Sama Hollanda. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że jest to bardzo dobrze napisany i skonstruowany thriller, z ciekawą fabułą i intrygującym wątkiem kryminalnym, z barwnymi i różnorodnymi bohaterami i przede wszystkim dlatego, że zahacza o tę część ludzkiej natury, która mnie bardzo interesuje. Ta książka jest po prostu genialna!
Nie sądziłam, że ta książka tak do mnie trafi, ale motyw seryjnych morderców był tym, który utwierdził mnie w przekonaniu, że trzymam w rękach naprawdę wyjątkową książkę. Interesuję mnie ci zbrodniarze, fascynuje mnie ich psychika i ich skłonności do popełnienia tak straszliwych i makabrycznych rzeczy, uwielbiam szukać odpowiedzi na pytanie "dlaczego to robią?". I choć tutaj ci prawdziwi mordercy są tylko tłem dla całej historii, to jednak jest to tak ciekawie napisane, że trudno oderwać się od tej książki. Uważam, że Sam Holland stworzył thriller, który może znajdować się pod definicją tego gatunku literackiego.
Podobało mi się, że równolegle są prowadzone dwa wątki - jeden to wątek morderstw, a drugi to historia Jessicki Ambrose. Kobieta przeżyła pożar domu, w którym zginął jej mąż i została posądzona o celowe podłożenie ognia. Jasne dla mnie było, że te dwie sprawy są ze sobą w jakiś sposób powiązane, ale do końca nie potrafiłam to poskładać. Jak się okazało ta historia jest dużo bardziej skomplikowana i bardzo wielowątkowa.
Ta książka wodzi czytelnika za nos. Ja czuję się wyrolowana, bo kiedy myślałam, że wiem, kto za tym wszystkim stoi, nagle pojawiał się kolejny podejrzany i kolejny, i kolejny, a w rezultacie zakończenie książki spowodowało, że zwątpiłam w swoje umiejętności detektywistyczne. W trakcie czytania chwaliłam się i trochę szydziłam, bo byłam pewna, że mój tok myślenia jest poprawny i że w już w połowie książki rozszyfrowałam całą zagadkę, a tymczasem autor tak mi zagrał na nosie, że teraz sama się z siebie śmieję. Niesamowite jest to jak poprowadzona jest fabuła, jak bardzo jest pokręcona i skomplikowana.
Gwarantuję Wam, że podczas lektury nie będzie Was odstępowała gęsia skórka, a dreszczyk emocji co rusz będzie przechodził Wam po plecach. Na pewno nie czytaliście nic podobnego, ale ostrzegam - ta książka jest dla ludzi o mocnych nerwach i odpornych na drastyczne sceny, bo jest to krwawa i brutalna historia, a opisy są dość dosadne. Ja akurat lubię takie mocne thrillery, więc w ogóle nie dziwi mnie to, że zostałam fanką "Echo Mana". Jak dla mnie jest to jedna z najlepszych książek, które przeczytałam w tym roku i na pewno zapamiętam ją na długo. Będę ją polecała wszystkim fanom takich mocnych wrażeń, bo jestem pewna, że absolutnie nikt się nie zawiedzie na tej książce.
Znacie to uczucie, kiedy trzymacie w rękach książkę, która jest dla Was prawdziwym majstersztykiem? Ja właśnie to poczułam, kiedy czytałam "Echo Mana" Sama Hollanda. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że jest to bardzo dobrze napisany i skonstruowany thriller, z ciekawą fabułą i intrygującym wątkiem kryminalnym, z barwnymi i różnorodnymi bohaterami i przede wszystkim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-01-12
Wszystko w tej książce mi się podobało. Zacznę chyba od najważniejszego, czyli od świata wykreowanego przez Armentrout. Nie było tak skomplikowanie jak myślałam, choć nie zabrakło trudnych słów. Autorka bardzo obrazowo przedstawiła księstwo, w którym żyją główni bohaterowie. Ze szczegółami opisywała wszystko co ich otacza, wszystkie wioski, krajobrazy, ludzi i fikcyjne istoty. Jest to niezwykle ważne, ponieważ moim zdaniem przy książkach fantasy wyobraźnia czytelnika działa na zwiększonych obrotach, więc niezwykle ważne jest, aby autor dokładnie przekazał co miał na myśli tworząc świat w powieści. Czytając nie mogłam oderwać od siebie myśli, że jest to świetny materiał na film. I jestem pewna, że okazałby się on rewelacyjny! Armentrout w swojej książce podparła się nieco „istniejącymi” już istotami, takimi jak wilkołaki czy wampiry. Być może mogła się pokusić o coś bardziej oryginalnego, ale szczerze przyznam, że dla mnie, jako laika fantasy, jest to do zniesienia, bo dzięki temu odbiór książki był dla mnie prostszy.
Podobają mi się również bohaterowie, których stworzyła Jennifer L. Armentrout. Poppy to bardzo nietuzinkowa postać. Z jednej strony pragnie rzetelnie wywiązywać się ze swoich obowiązków Panny, aby móc dostąpić zaszczytu Ascendencji, z drugiej zaś strony nie potrafi usiedzieć w miejscu, pragnie pomagać ludziom, z którymi tak naprawdę nie może się komunikować i pokazywać im swojej twarzy. Poppy pragnie nowych doznań, chce choć odrobinę poczuć się jak zwykły śmiertelnik, który może zawierać przyjaźnie, chodzić tam gdzie chce, doświadczać różnych przeżyć, uczuć, emocji. Jej życie, mimo iż z pozoru wydaje się być dobre i szczęśliwe, w rzeczywistości jest jałowe, monotonne i nudne. Dlatego cieszę się, że w jej życiu pojawił się ktoś taki jak Hawke, który nieco otworzył jej oczy i pomógł jej doświadczyć tego o czym dziewczyna zawsze marzyła. Nie będę ściemniać, że Hawke nie podbił i mojego serca. Poza walorami wizualnymi, chłopak pokazał, że jest bardzo odważny i nie straszne mu są żadne potwory. Jest jednocześnie szarmancki i zadziorny, nonszalancki i konkretny, uwielbiałam fragmenty, w których droczył się z Poppy, w których popisywał się swoją inteligencją i umiejętnością czytania ludzkiego zachowania. Hawke to kolejna fikcyjna postać, w której jestem absolutnie zakochana!
Bohaterowie tej powieści muszą mierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami, na ich drodze stają czarne charaktery, próbujące pozbawić ich życia. Akcja tej książki toczy się nieprzerwanie od pierwszej do ostatniej strony. I myślę, że to właśnie to sprawia, że ta książka jest po prostu nieodkładalna. Czytając niejednokrotnie będzie przecierać oczy ze zdziwienia, plot twist goni plot twist, a to co autka zafundowała swoim czytelnikom w końcowej części tej historii to już prawdziwy szok, z którego długo się nie otrząśniecie. Z każdym kolejnym rozdziałem klocki tej układanki wskakiwały na miejsce, aby na końcu ukazać spójny obraz najlepszego romansu fantasty, jaki kiedykolwiek mieliście w dłoniach.
https://na--regale.blogspot.com/
Wszystko w tej książce mi się podobało. Zacznę chyba od najważniejszego, czyli od świata wykreowanego przez Armentrout. Nie było tak skomplikowanie jak myślałam, choć nie zabrakło trudnych słów. Autorka bardzo obrazowo przedstawiła księstwo, w którym żyją główni bohaterowie. Ze szczegółami opisywała wszystko co ich otacza, wszystkie wioski, krajobrazy, ludzi i fikcyjne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-11-17
Abby Jimenez zyskuje coraz większą popularność w naszym kraju. Po przeczytaniu powyższej książki przestało mnie to dziwić, bo od teraz sama zaliczam się do grona jej fanów. W książce „Życie jest zbyt krótkie” poznajemy Vanessę – dobiegającą trzydziestki, piękną i przebojową youtuberkę, która mimo trudności życiowych stara się zachować pogodę ducha. Opiekuje się swoją nowonarodzoną siostrzenicą, ponieważ jej prawdziwa matka jest uzależniona od narkotyków i odtrąciła swoje dziecko. Pewnej nocy, kiedy mała Grace daje Vanessie popalić, do drzwi jej mieszkania puka Adrian – przystojny prawnik mieszkający po sąsiedzku, i oferuje zmęczonej dziewczynie pomoc. Tak zaczęła się piękna historia przyjaźni między Vanessą i Adrianem. Ale czy by na pewno tę dwójkę połączy wyłącznie przyjaźń?
Na samym początku muszę coś powiedzieć. Wszyscy od dnia premiery bardzo zachwalali tę książkę. Z wielkim entuzjazmem zabrałam się za lekturę, ale nikt nie uprzedził, że główny bohater jest tak wspaniały, ciepły, pomocny, współczujący, dobry, wrażliwy i odważny, a w dodatku piekielnie przystojny, że można się w nim z marszu zakochać! Rozpływałam się nad wszystkim co robił i mówił. Adrian to ten typ bohaterka obok którego nie można przejść obojętnie, od razu serce zaczyna szybciej bić, kiedy tylko wkracza do akcji. Jest idealnym mężczyzną, o którym marzy większość dziewczyn. Ja na pewno! :) Ta książka na okładce powinna mieć napis, że przeczytanie grozi złamanym sercem i nieodwzajemnioną miłością. Także czytacie na własną odpowiedzialność.
Historia tych dwojga nie jest łatwa. Od początku znajomości ustalają, że nie interesuje ich romantyczna relacja. Adrian jest świeżo po trudnym rozstaniu z wieloletnią partnerką, a Vanessa jest przekonana, że cierpi na nieuleczalną chorobę, która w jej rodzina jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Stąd też skupiają się na przyjaźni, wzajemnie sobie pomagają, wspierają się i mogą na siebie liczyć o każdej porze dnia i nocy. Jednak zdaje się, że od przyjaźni do zakochania w tym przypadku jest całkiem niedaleko.
Ta książka to idealny przykład powieści nadającej się na długie zimne wieczory. Ta historia ukoi Was po ciężkim dniu, otuli Was swoją przytulnością niczym ulubiony kocyk, wielokrotnie Was wzruszy i rozbawi. Czytając o Vanessie i Adrianie ciągle czułam ciepło na sercu, które nie opuszczało mnie do ostatniej strony. Pomimo tego, że wprawi Was w dobry nastrój, to jeszcze niesie za sobą przekaz, aby korzystać z każdej nadarzającej się okazji, cieszyć się życiem, nie bać się nieznanego. Naprawdę dawno nie czytałam książki, która tak optymistycznie by mnie nastrajała, którą czyta się z uśmiechem na twarzy, książki tak ciepłej, wielobarwnej, z cudownymi bohaterami, którzy kradną serce. Mogłabym się rozpływać nad tą historią jeszcze bardzo długo, jednak najlepiej będzie jak sami po nią sięgniecie i przekonacie się, że to bardzo wyjątkowa książka, którą zapamiętacie na długo.
https://na--regale.blogspot.com/
Abby Jimenez zyskuje coraz większą popularność w naszym kraju. Po przeczytaniu powyższej książki przestało mnie to dziwić, bo od teraz sama zaliczam się do grona jej fanów. W książce „Życie jest zbyt krótkie” poznajemy Vanessę – dobiegającą trzydziestki, piękną i przebojową youtuberkę, która mimo trudności życiowych stara się zachować pogodę ducha. Opiekuje się swoją...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-26
Dzisiaj mam dla Was książkę, o której w ostatnim czasie było bardzo głośno. Bardzo się cieszę, że polskie wydawnictwa decydują się na wydawanie takich książek, ponieważ są one bardzo ważne w kontekście uświadamiania – zwłaszcza młodego – społeczeństwa naszego kraju, co to znaczy, kiedy ktoś jest homoseksualny, transseksualny, niebinarny itd.
Głównym bohaterem książki jest tytułowy Felix. Felix jest transseksualnym mężczyzną, czyli urodził się kobietą, jednak w wyniku medycznej interwencji i terapii hormonalnej zmienił płeć, która nie była zgodna z jego świadomością. Felix uczęszcza do nowojorskiej szkoły średniej, nie jest zbyt towarzyski, jednak ma grono znajomych, z którymi utrzymuje relacje. Nie brakuje mu także wrogów i osób, które nie rozumieją jego przemiany. Felix nie wie co to znaczy miłość, nigdy nie kochał i nie był kochany, obawia się tego uczucia i jednocześnie bardzo go pragnie, boi się jednak, że będąc czarnoskórym, homoseksualnym, transpłciowym chłopakiem nie znajdzie nikogo, kto mógłby go pokochać.
Pewnego dnia Felix otrzymuje homofobiczne wiadomości, a ponadto ktoś anonimowy rozwiesza jego zdjęcia sprzed korekty płci w szkole. Chłopak na własną rękę próbuje odnaleźć tę osobę i osobiście się z nią policzyć. Pierwsze podejrzenia padają na kolegę, z którym od dawna nie może znaleźć wspólnego języka. Jednak czy aby na pewno Declan jest w stanie posunąć się do tej strasznej rzeczy?
„Felix Ever After” to piękna historia o odkrywaniu siebie, przeciwstawianiu się nienawiści i o pierwszej miłości. Uważam, że właśnie takie książki powinny znajdować się w kanonie lektur szkolnych, bo w prosty sposób pokazują, jak wygląda postrzeganie świata i relacji międzyludzkich od strony transpłciowej osoby. Ta książka uczy tolerancji i wrażliwości, uwrażliwia na ludzką krzywdę, zwraca uwagę na to jak słowa i czyny ranią, kiedy wypowiadamy się na temat, którego nie rozumiemy. To książka o poszukiwaniu własnej tożsamości i o odwadze w byciu tym kim się jest.
Wspaniała książka, jedna z tych, którą powinien przeczytać każdy. I ja ją Wam gorąco polecam.
Dzisiaj mam dla Was książkę, o której w ostatnim czasie było bardzo głośno. Bardzo się cieszę, że polskie wydawnictwa decydują się na wydawanie takich książek, ponieważ są one bardzo ważne w kontekście uświadamiania – zwłaszcza młodego – społeczeństwa naszego kraju, co to znaczy, kiedy ktoś jest homoseksualny, transseksualny, niebinarny itd.
Głównym bohaterem książki jest...
2021-05-06
Głównym bohaterem jest Luc. Luc to młody mężczyzna, pracownik fundacji zajmującej się ochroną żuków, jest synem upadających gwiazd z lat osiemdziesiątych i wzbudza ogólne zainteresowanie prasy brukowej. Luc zwraca na siebie uwagę paparazzi, bo często imprezuje, dużo pije i zmienia partnerów jak rękawiczki. Dopiero, kiedy wisi nad nim widmo utraty pracy, dostaje ultimatum - albo znajdzie sobie porządnego faceta i się ustatkuje albo zostanie zwolniony. Zaczynają się poszukiwania kandydata na "chłopaka na niby". I wówczas na jego drodze staje Oliver - wysportowany, poukładany, nieco pedantyczny adwokat, który ma swoje zasady. Na pierwszy rzut oka widać, że to połączenie nie może się udać, że to mieszanka, która prędzej czy później wybuchnie, ale zarówno Luc, jak i Oliver, nie przypuszczali, że mogą być aż tak nieidealnie do siebie dopasowani.
"Materiał na chłopaka" to przezabawna książka, pełna żartów i brytyjskiego humoru. Niejednokrotnie się przy niej uśmiechnęłam. Jednak jedno z najczęstszych uczuć, które mi towarzyszyły podczas lektury to rozczulenie. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale zazwyczaj kiedy czytam historie o parze homoseksualnej, to moje serce się rozpływa i za żadne skarby nie mogę przestać trzymać za nich kciuków. Nie wiem czy to dlatego, że w moim realnym życiu mam homoseksualnych znajomych czy też czytam to przez pryzmat Polski, w której osoby o odmiennej orientacji mają trudniej.
Lubię tę książkę głównie ze względu na bohaterów. Nie są idealni, mają wady i cechy, które denerwują i irytują, ale nieustannie nad sobą pracują. Walczą ze swoimi słabościami. Luc i Oliver noszą w sobie traumy, próbują wzajemnie podbić w sobie pewność siebie i pokazać temu drugiemu, że jest pięknym i wartościowym człowiekiem. Pomagają sobie odbudować poczucie własnej wartości i nakierować życie na właściwe tory. Obydwaj popełniają błędy, ranią się i krzywdzą, ale najważniejsze jest to, że próbują naprawić wszystkie krzywdy, dzięki czemu stają się sobie bliżsi. Pięknie patrzy się na to, jak z dwójki totalnie różnych i obcych sobie ludzi stają się przyjaciółmi od serca.
Rzadko kiedy mam poczucie dobrej książki, takiej, którą zapamiętam na długo i którą z czystym sumieniem mogę polecić każdej osobie. Jestem przekonana, że zarówno fan thrillerów, jak i fan romansów, przeczytawszy tę książkę będzie zadowolony i nie pożałuje ani jednej minuty, którą spędził w towarzystwie głównych bohaterów "Materiału na chłopaka". Ja jestem oczarowana i zachwycona i wiem na pewno, że kiedy najdą mnie gorsze czasy, to właśnie ta książka będzie jedną z tych do których wrócę w poszukiwaniu pocieszenia.
Głównym bohaterem jest Luc. Luc to młody mężczyzna, pracownik fundacji zajmującej się ochroną żuków, jest synem upadających gwiazd z lat osiemdziesiątych i wzbudza ogólne zainteresowanie prasy brukowej. Luc zwraca na siebie uwagę paparazzi, bo często imprezuje, dużo pije i zmienia partnerów jak rękawiczki. Dopiero, kiedy wisi nad nim widmo utraty pracy, dostaje ultimatum -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-09
Głowni bohaterowie znają uczucie straty kogoś bliskiego, współdzielą swój smutek i dążą do tego, aby pomimo żalu i smutków osiągnąć szczęście. Jako nastolatkowie świetnie się dogadują, lubią spędzać razem czas, śmiać się i pocieszać. Jednak nie wszystko w ich nastoletnim życiu układa się po ich myśli. Już jako młode osoby muszą się rozstać i nic nie wskazuje na to, aby mieli się jeszcze kiedykolwiek zobaczyć. Jednak życie bywa przewrotne i ich losy splatają się po kilku latach. Już nie jest tak słodko i miło. Greyson się zmienił - wydoroślał, spoważniał i pogrążony w smutku zapomniał jak czerpać radość z życia. Czy ponownie pojawienie się Ellie coś zmieni? Nie są już nastolatkami. Są dorosłymi ludźmi z poważnym bagażem doświadczeń i zdaje się, że tylko oni są w stanie pomóc sobie poukładać wszystko na nowo.
Nie chciałabym w co drugim zdaniu zachwycać się tą książką i mówić Wam jak ona jest piękna. Ale chyba tak właśnie będzie :) Cherry wykreowała cudownych bohaterów i wspaniałą, wzruszającą historię, która na pewno porwie Wasze serca. Już od pierwszych stron, kiedy poznajemy Ellie i Greya czuje się, że to będzie wyjątkowa opowieść. Nie ma chyba dziewczyny, która nie zauroczyła się nastoletnim Greysonem. Już jako bardzo młody chłopak wykazywał się niezwykłą wrażliwością, delikatnością, był opiekuńczy i zawsze wiedział jak się zachować i co powiedzieć. Z łatwością trafił do serca zamkniętej w sobie, aspołecznej introwertyczki, którą wówczas była Eleanor.
I choć początkowo nie rozumiałam, dlaczego niektórzy zaliczają tę książkę do najlepszych z motywem love-hate (bo pierwsza część zupełnie nie zwiastowała tego, że między bohaterami pójdzie coś nie tak), to potem już zrozumiałam o co chodzi. Spotkanie głównych bohaterów po latach nie należało do najłatwiejszych. Grey bardzo się zmienił, nie był już tym samym chłopakiem. Przez to co spotkało go w życiu, stał się gburowaty i zimny co na każdym kroku pokazywał Ellie. Nic nie wskazywało na to, że dwa dwójka znów się polubi.
Uwielbiam takie historie. Pomimo tego, że między bohaterami bywa różnie, to ze stron tej powieści bije ciepło i po prostu czuje się to, że będzie dobrze. Znajdziecie tu pełno wzruszeń i na pewno nie raz Wam się łezka w oku zakręci. Tej książki nie da się nie lubić. To prawdziwy emocjonalny rollercoster - od miłości po nienawiść, od radości po smutek, problemy i troski dnia codziennego mieszają się z wzruszeniem i czułością. Będzie czytać nieprzerwanie i zachłannie do momentu aż przeczytacie ostatnie słowo. To jest jedna z nieodkładalnych historii i gwarantuję Wam, że na długo po lekturze będzie o niej wspominać i wracać do niej szukając pocieszenia i uśmiechu.
https://na--regale.blogspot.com/
Głowni bohaterowie znają uczucie straty kogoś bliskiego, współdzielą swój smutek i dążą do tego, aby pomimo żalu i smutków osiągnąć szczęście. Jako nastolatkowie świetnie się dogadują, lubią spędzać razem czas, śmiać się i pocieszać. Jednak nie wszystko w ich nastoletnim życiu układa się po ich myśli. Już jako młode osoby muszą się rozstać i nic nie wskazuje na to, aby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-18
"Wierzyliśmy jak nikt" to książka, której się nie zapomina. Jest to naprawdę poruszająca historia o miłości i przyjaźni, o wierze i stracie.
Akcja toczy się w latach osiemdziesiątych w Chicago. Jeśli ktoś z Was nie wie, to własnie wtedy w tym amerykańskim mieście rozpoczęła się epidemia wirusa HIV i AIDS. Na tę chorobę chorowali głównie homoseksualni mężczyźni i to własnie o nich jest ta książka. Głównym bohaterem jest Yale, młody chłopak realizujący się zawodowo, jego kariera zaczyna kwitnąć, jednak na drodze do wymarzonego sukcesu zawodowego staje AIDS, które zabiera wszystkich przyjaciół Yale'a. Jeden po drugim umierają, zostawiając go samego.
Na przemian z losami Yale'a poznajemy historię Fiony, przyjaciółki Yale'a z lat osiemdziesiątych. Kobieta wyjeżdża do Paryża na poszukiwania córki. Zatrzymuje się u starego kumpla, fotografa, który dokumentował wszystkie wydarzenia związanie z wirusem mające miejsce w Chicago. Z czasem Fiona zaczyna rozumieć jak wydarzenia z przeszłości wypływają na teraźniejszość, uświadamiając jej jak wielkie straty poniosła.
Powiem Wam, że jest to bardzo smutna książka. Najbardziej żal mi w niej głównego bohatera, który zmuszony jest żegnać swoich przyjaciół. Każda osoba, która odchodzi z jego życia zabiera jakąś część samego Yale'a, a po kilku miesiącach zostaje zupełnie sam, zrezygnowany, bo w jego życiu zachodzą nieodwracalne zmiany, które prowadzą do jednego...
Ta historia rozrywa serce na pół. Czytając nie opuszczało mnie poczucie smutku i nostalgii. Stawiając się na miejscu Yale'a ciężko mi było sobie wyobrazić, co musi czuć człowiek w takiej sytuacji. Ta książka jeszcze bardziej uświadomiła mi jak kruche, niesprawiedliwe i zaskakujące jest życie. Wiem, że to brzmi jak najprostszy banał, ale tak własnie jest. Nigdy nie wiadomo co się zdarzy, jak nasze nawet najdrobniejsze i wydawać by się mogło najmniej znaczące decyzje wpłyną na naszą przyszłość.
Jeśli chodzi o sposób napisania tej książki, to tak jak wspomniałam wyżej, fabuła przedstawiona jest z dwóch perspektyw. Zdaje sobie sprawę, że niektóre rozdziały mogłyby być pominięte, bo dla niektórych mogą wydawać się laniem wody i zapchaj dziurą. Przyznam szczerze, że ja nie miałam takich odczuć, bo polubiłam bohaterów i mogłabym dla nich czytać nawet nic nie znaczące rozdziały. Mimo tego uważam, że warto jest przeczytać tę książkę. Głównie dlatego, że morał, który można z niej wynieść dotyczy radości życia i wyciągania wniosków i ponoszenia konsekwencji własnego postępowania. Mam wrażenie, że w dzisiejszym świecie bardzo to u ludzi kuleje, więc fajnie, kiedy książki nam o tym przypominają. W ogóle fajnie, kiedy z książki można wynieść jakąś mądrość. Dlatego polecam Wam "Wierzyliśmy jak nikt". Jeśli jesteście wrażliwi, to ta książka z pewnością przypadnie Wam do gustu.
https://na--regale.blogspot.com/
"Wierzyliśmy jak nikt" to książka, której się nie zapomina. Jest to naprawdę poruszająca historia o miłości i przyjaźni, o wierze i stracie.
Akcja toczy się w latach osiemdziesiątych w Chicago. Jeśli ktoś z Was nie wie, to własnie wtedy w tym amerykańskim mieście rozpoczęła się epidemia wirusa HIV i AIDS. Na tę chorobę chorowali głównie homoseksualni mężczyźni i to własnie...
2020-07-16
Daisy Jones to młoda dziewczyna z ogromnym talentem i ogromną charyzmą. Wychowywana jest w amerykańskiej rodzinie, przez rodziców, którzy nigdy nie poświęcali jej dość uwagi. Można uznać, że wychowywała się sama.
Od dziecka chodziła własnymi drogami, nie poddawała się i zawsze robiła i mówiła to co chciała. Nie przejmowała się konsekwencjami swojego działania, bo zawsze spadała na cztery łapy. Umiała sobie poradzić w najbardziej ekstremalnych sytuacjach.
Daisy Jones zależało na dorosłości, dlatego pomimo młodego wieku szybko zaczęła się obracać wśród osób od niej starszych i nieodpowiednich. W bardzo młodym wieku poznała co to alkohol i narkotyki. Miała urodę, na którą wszyscy zwracali uwagę, zapadała w pamięć i dzięki swojej osobowości ludzie zabiegali o to, aby znajdować się w jej towarzystwie. A jakby tego było mało to Daisy miała piękny głos i śpiewała tak, że nikt nie mógł oderwać od niej wzroku, gdy znajdowała się na scenie. Taka była... Nie dało się jej nie kochać.
I podczas gdy Daisy zbierała pierwsze sceniczne doświadczenia, w tym samym czasie rockowy zespół The Six, z charyzmatycznym frontmanem Billy'm na czele, zdobywali listy przebojów swoimi najnowszymi hitami. Aż pewnego razu w zespole pojawił się pomysł nagrania duetu z kobietą. I wówczas w życiu Billy'ego i całego zespołu The Six pojawiła się Daisy.
Książka tak naprawdę jest wywiadem z głównymi bohaterami, a także wszystkimi innymi osobami, które Daisy lub Billy spotkali na swojej drodze do kariery - od producentów po dziennikarzy, przyjaciół i rodzinę. I co ciekawe, dopiero na końcu dowiadujemy się kto tak naprawdę ten wywiad przeprowadza. I ta wiedza wiele wyjaśnia czytelnikowi.
Historia ta to spis wszystkich najważniejszych wydarzeń, które miały wpływ na życie i karierę bohaterów. Ich opis przedstawiony jest z perspektywy kilku osób i to niesamowite jak jedna sytuacja można być różnie interpretowana przez różne osoby. Co dla jednych jest oczywistą oczywistością, dla innych może mieć inne, znacznie głębsze znaczenie.
Ta książka ma niesamowity klimat. Akcja dzieje się w Ameryce, w latach siedemdziesiątych. Każdy z nam ma jakieś wyobrażenie o tych czasach, a ta książka tylko je potwierdzi. Mamy tutaj do czynienia z alkoholem, seksem i dużą dawką narkotyków, także jak ktoś jest wrażliwy na takie sprawy, to niech czyta tę książę ostrożnie.
I powiem Wam, że Taylor Jenkins Reid wyrasta na jedną z moich ulubionych pisarek. Ma ona coś takiego, że wszystkie powieści, które wychodzą spod jej pióra są bardzo realistyczne. I tak jak przy "Siedmiu mężów Evelyn Hugo" miałam ochotę wygooglać zdjęcia i obejrzeć filmy, w których grała bohaterka, tak tutaj przy każdym opisie piosenki miałam ochotę ją wyszukać i posłuchać. Ciężko jest mi uwierzyć, że Daisy i zespół The Six to wyłącznie fikcja, że oni nie żyli i nie tworzyli naprawdę. I gwarantuję Wam, że też tak będziecie mieć.
Podsumowując, ta książka to prawdziwa perełka na mojej półce. To nie tylko historia o muzykach i wielkiej, muzycznej karierze, ale przede wszystkim jest to historia o prawdziwym życiu, o wzlotach i upadkach, o uzależnieniu, wybaczaniu i wielkiej sile. Ja Wam gorąco polecam, bo ta książka to póki co mój faworyt na najlepszą powieść tego roku.
https://na--regale.blogspot.com/
Daisy Jones to młoda dziewczyna z ogromnym talentem i ogromną charyzmą. Wychowywana jest w amerykańskiej rodzinie, przez rodziców, którzy nigdy nie poświęcali jej dość uwagi. Można uznać, że wychowywała się sama.
Od dziecka chodziła własnymi drogami, nie poddawała się i zawsze robiła i mówiła to co chciała. Nie przejmowała się konsekwencjami swojego działania, bo zawsze...
2019-05-22
2016-08-10
Skończyłam!
Tak wiele chciałabym powiedzieć o tej książce, ale brakuje mi słów i nie wiem od czego zacząć. Historia jest wspaniała! Ale może od początku...
"Shantaram" to historia Lina, który ucieka z australijskiego więzienia. Zostaje za nim wysłany list gończy, a on zmienia tożsamość i zaczyna ukrywać się w Indiach. Bombaj staje się jego drugim domem. Znajduje tam pracę, miłość i przyjaźń, czyli wszystko czego człowiek potrzebuje do życia. W międzyczasie pomieszkuje w hinduskich slamsach, prowadzi klinikę, mimo iż wcale nie jest lekarzem i obraca się w kręgu mafijnym, a jakby tego było mało postanawia wspomóc swojego bosa w prawdziwej wojnie.
Krótko mówiąc - nie ma nudy. Książka jest wspaniale napisana, ma przecudowne opisy, autor bardzo ciekawie prowadzi narrację, co tylko sprawia, że chce się więcej. "Shantaram" może odstraszać swoją objętością, ale jak już się przekonacie i sięgniecie po tę pozycję, to z pewnością nie pożałujecie. Ja jestem zakochana w całej tej historii, polubiłam głównego bohatera oraz wielu innych, którzy występują w książce. Wszyscy, począwszy od tajemniczej Karli, poprzez zabawnego Didiera, fascynującego Abdullaha oraz oczywiście wielką osobistość Prabakera są stałą i nieodzowną częścią tej wspaniałej historii. Ponadto "Shantaram" przepełnione jest aforyzmami i złotymi myślami, które zapadają w pamięć i nad którymi czasami warto jest się zastanowić, bo moim zdaniem z książki tej można naprawdę wyczytać znacznie więcej niż tylko historię życia Lina.
Zdaję sobie sprawę, że powyższy opis jest niczym w porównaniu z tym co czuję po przeczytaniu książki, ale naprawdę bardzo ciężko mi jest zebrać wszystkie myśli i przemyślenia do kupy. Myślę, że tylko osoby, które mają tę lekturę już za sobą są w stanie mnie zrozumieć i podejrzewam, że w większej mierze mi przytaknąć. Ciężko jest opisać w kilku zdaniach "Shantaram". Książka jest poruszająca, zabawna, ciekawa i z filozoficzną nutką, która tylko nadaje wyjątkowości całej historii.
Polecam wszystkim!!!
Skończyłam!
Tak wiele chciałabym powiedzieć o tej książce, ale brakuje mi słów i nie wiem od czego zacząć. Historia jest wspaniała! Ale może od początku...
"Shantaram" to historia Lina, który ucieka z australijskiego więzienia. Zostaje za nim wysłany list gończy, a on zmienia tożsamość i zaczyna ukrywać się w Indiach. Bombaj staje się jego drugim domem. Znajduje tam...
2018-11-28
Przyszłam dzisiaj do Was z najnowszą książką Colleen Hoover "Wszystkie nasze obietnice". Powiem Wam szczerze, że nie jestem wielką fanką tej autorki, bo zraziła mnie do siebie książką "Ugly love". Wówczas było to moje pierwsze spotkanie z Hoover, no i zawiodła mnie.
Jakimś cudem złapałam w ręce inną książkę tej pisarki - "It ends with us" i przepadłam, bo ta historia była fantastyczna! Urzekła mnie i wzbudziła we mnie emocje, które pamiętam do dzisiaj.
Coś mnie podkusiło (a raczej zrobiły to Wasze pozytywne recenzje) i kupiłam najnowszą książkę.
"Wszystkie nasze obietnice" to historia o dwójce ludzi, którzy poznają się w dość bolesnych i niesprzyjających romansom okolicznościach. Quinn i Graham właśnie rozstają się ze swoimi partnerami i jakimś sposobem pomagają sobie przejść przez ten najtrudniejszy okres. Ponownie spotykają się po kilku miesiącach i wówczas są już przekonani, że są sobie pisani.
Jednak życie nigdy nie jest proste i nie układa się tak jakbyśmy tego chcieli. Marzenia o idealnym życiu i powiększonej rodzinie są trudne do zrealizowania, a rutyna, która wkrada się w życie małżonków w niczym nie pomaga.
I kiedy zdaje się, że nie ma już ratunku, do akcji wkracza drewniana szkatułka, którą Graham podarował Quinn w dniu ślubu. Szkatułka skrywa w sobie tajemnicę, która jest ostatnią deską ratunku dla młodego małżeństwa.
Nie wiem, czy mogę to powiedzieć oficjalnie, ale kocham Hoover za takie historie! Nie za szaleńczo zakochanych nastolatków, którzy gonią za idealnymi partnerami, tylko za historie o prawdziwych ludziach dla prawdziwych ludzi. Kocham ją za emocje, które we mnie wzbudza, za łzy, które wywołuje, za ból, który odczuwam razem z bohaterami. Kocham ją za to jak piękne tworzy historie, za to w jak trudnych sytuacjach stawia swoich bohaterów i za to jak pięknie ich z nich ratuje. "Wszystkie nasze obietnice" to cudowna historia! Jest pełna emocji, zarówno dobrych, jak i gorzkich, pokazuje siłę miłości, pokazuje walkę o siebie i z samym sobą, pokazuje, że każde zło da się przezwyciężyć, jeśli tylko odpowiednio podejdziemy do sytuacji i zrozumiemy co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze. Jestem zauroczona tą historią! I będę ją polecała równie często co "It ends with us".
Muszę dodać coś na temat głównych bohaterów. Po pierwsze - kocham Grahama! Po drugie - kocham Grahama. Po trzecie - kocham Grahama. Już nie raz Wam wspominałam, że bohaterowie, mężczyźni, złamani przez życie to mój ulubiony typ bohatera. Dziwnie to zabrzmi, ale uwielbiam czytać o tym jak cierpią, bo pokazuje to tylko i wyłącznie ich niesamowitą wrażliwość. A ja bardzo sobie cenię tę cechę u płci przeciwnej. Uwielbiam patrzeć jak taki bohater się podnosi, jak walczy, jak odnajduje w sobie wewnętrzną siłę, aby walczyć o siebie lub swoich bliskich. Lubię czytać jak postępuje wbrew sobie, jak przełamuje swoje słabości, swoje zasady, tylko po to, aby osiągnąć pełnię szczęścia. To jest takie cudowne! I to właśnie obrazuje w książce Graham.
Jeśli zaś chodzi o Quinn, to muszę przyznać, że bardzo jej współczuję. Znalazła się w strasznym położeniu i ciężko mi jest wyobrazić sobie, co czuła i przez co przechodziła nie mogąc spełnić swojego największego pragnienia. Jestem w stanie zrozumieć jej uczucia do męża w tym najtrudniejszym dla niej czasie, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta dwója popełniła jeden z największych błędów - a mianowicie przestała ze sobą rozmawiać. Myślę, że szczera rozmowa oszczędziłaby im wielu cierpień i happy end nastąpiłby znacznie szybciej.
Trochę się rozpisałam, ale myślę, że mnie zrozumiecie. Na koniec muszę jeszcze dodać, że pomysł ze szkatułką był bezbłędny! To co znajdowało się w środku powaliło mnie na łopatki, wzruszyło do łez i tylko potwierdziło moją tezę, że Graham to wyjątkowy facet, którego pewnie każda z nas chciałaby mieć.
Jeśli jeszcze nie czytaliście "Wszystkich naszych obietnic", to koniecznie musicie to nadrobić. Historia jest rewelacyjna i jeśli kolejna książka Hoover będzie na takim samym poziomie, to chyba jednak zostanę jej fanką :)
http://na--regale.blogspot.com/
Przyszłam dzisiaj do Was z najnowszą książką Colleen Hoover "Wszystkie nasze obietnice". Powiem Wam szczerze, że nie jestem wielką fanką tej autorki, bo zraziła mnie do siebie książką "Ugly love". Wówczas było to moje pierwsze spotkanie z Hoover, no i zawiodła mnie.
Jakimś cudem złapałam w ręce inną książkę tej pisarki - "It ends with us" i przepadłam, bo ta historia była...
2018-04-08
Sięgnęłam po tę książkę za namową znajomych, którzy obejrzeli film nakręcony na jej podstawie. Film się podobał, zdobył Oscara oraz kilka innych prestiżowych nagród (chciałam go obejrzeć zanim napiszę recenzję, aby była bardziej kompleksowa, ale w związku z tym, że nie jestem zbyt "filmowa", to może to trochę potrwać). Być może pokuszę się o edit tego posta, kiedy tylko obejrzę ekranizację.
Andre Aciman jest amerykańskim pisarzem egipskiego pochodzenia. Publikował w wielu amerykańskich magazynach, ma na swoim koncie kilka książek, a obecnie wykłada teorię literatury na uniwersytecie w Nowym Jorku. "Tamte dni, tamte noce" to jego najpopularniejsza książka, która tak naprawdę została wydana dawno temu, bo w 2007 roku.
"Call me by your name" to historia o bardzo bulwersującej tematyce.
Siedemnastoletni Elio prowadzi spokojne życie we włoskiej prowincji. Jego rodzice prowadzą coś na wzór domku letniskowego, do którego co roku przyjeżdżają letnicy poszukujący ciszy lub pisarze, poeci, artyści, którzy potrzebują inspiracji albo ustronnego miejsca, w którym będą mogli oddać się pracy.
Pewnego lata pod dom podjeżdża taksówka. Wysiada z niej postawny i przystojny Oliver, w modnych ciuchach i z rozwianym włosem. Swoim zachowaniem i postawą wzbudza ciekawość, w dodatku okazuje się być całkiem inteligentnym facetem, bowiem przyjeżdża do Włoch, aby dokończyć swoją pracę doktorancką. Pomimo tego, że czasami potrafi być opryskliwy i arogancki, ludzie chętnie przebywają w jego towarzystwie.
Elio początkowo jest do niego uprzedzony. Ma dość krytyczne zdanie na temat nowego gościa. Jednak po czasie Oliver wzbudza w nim fascynację. Nastolatek śledzi każdy krok Amerykanina, bacznie obserwuje jego ciało i zachowania, myśli i śni o nim, a nawet fantazjuje o wspólnie spędzonych nocach.
Jeśli spodziewacie się po tej książce czegoś romantycznego lub historii o wielkiej miłości, która musi pokonać ogromne przeszkody (w tym homofobię społeczeństwa), to jesteście w wielkim błędzie. "Tamte dni, tamte noce" to historia o pożądaniu i namiętności. Ta uczucia są tak wielkie i silne, że trudno znaleźć słowa, aby opisać, co tak naprawdę działo się między bohaterami.
Autor nie skupił się na żadnych innych emocjach. Są momenty, które mogą szokować, ale jest ich niewiele. Scen erotycznych również nie ma dużo. Moim zdaniem większość ujęta jest w subtelny sposób, bo jak wspomniałam najważniejsze są emocje, a nie pociąg fizyczny.
Bohaterowie są moim zdaniem genialni! Elio jest delikatnym nastolatkiem, który wciąć szuka siebie i każdego dnia odkrywa swoją seksualność. Sam nie wie czego chce, raz wydaje mu się, że jest szaleńczo zakochany w Oliverze, innym razem życzy mu śmierci, jednocześnie zaczyna spotykać się z dziewczyną. Jest nieco zagubiony i nadmiar emocji go przerasta, ale mimo wszystko pozostaje sobą. Elio jest artystyczną duszą - kocha poezję i gra na instrumentach.
Z kolei Oliver jest jego totalnym przeciwieństwem. Przystojny i pewny siebie, nieco arogancki, czasami bezczelny. Chętnie spędza czas na zabawie, lubi wieczorne spotkania i nocne imprezy. Po prostu dusza towarzystwa. Co ciekawe - pomimo tej nieco odpychającej postawy - ludzie go lubią i chętnie spędzają z nim czas. Oliver ma jasno określone cele. Może wydawać się, że jest nieco zadufany w sobie, ale moim zdaniem nie jest to prawda, bo myśli o innych i martwi się przede wszystkim o Elio.
Ja jestem bardzo zadowolona z tej książki. Nigdy nie czytałam czegoś podobnego, chociaż na swoim koncie mam już książki o tematyce lub z wątkami homoseksualnymi. Wydaje mi się, że ostatnimi czasy jest to bardzo popularny schemat. Może jakaś nowa moda o której nie wiem? Jestem już starsza niż młodsza i wiele rzeczy mi umyka. Nie nadążam za trendami ;)
Podsumowując... "Tamte dni, tamte noce" to szczera, poruszająca, pełna namiętności i pożądania historia. Autor pięknie porusza się po tamtejszym świecie, wykreował świetnych bohaterów i piękne krajobrazy. Nie ma tutaj pożądania w stylu Greya. Moim zdaniem ta więź, która powstała między Elio i Oliverem jest dużo bardziej "czystsza" (nie wiem czy wiecie o co mi chodzi).
Ja Wam polecam tę książkę, bo się przy niej w ogóle nie nudziłam. Przeczytałam ją bardzo szybko, pochłonęła mnie całkowicie i ciężko mi było ją odłożyć, bo każdy kolejny rozdział był ciekawszy i zwiastował wiele emocji. Jeśli lubicie takie historie, to koniecznie sięgnijcie po tę pozycję. Film ponoć również jest bardzo dobry. Ja na pewno go obejrzę, pytanie brzmi kiedy? :)
https://na--regale.blogspot.com/
Sięgnęłam po tę książkę za namową znajomych, którzy obejrzeli film nakręcony na jej podstawie. Film się podobał, zdobył Oscara oraz kilka innych prestiżowych nagród (chciałam go obejrzeć zanim napiszę recenzję, aby była bardziej kompleksowa, ale w związku z tym, że nie jestem zbyt "filmowa", to może to trochę potrwać). Być może pokuszę się o edit tego posta, kiedy tylko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-08
Jodi Picoult po raz kolejny nie zawiodła. "Małe wielkie rzeczy" to książka, która jest o rasizmie, stereotypach i nietolerancji, z którą muszą spotykać się osoby czarnoskóre. Najlepsze w tej powieści jest to, że opisuje jedno zagadnienie - koloru skóry, ale w rzeczywistości problemy głównej bohaterki, z którymi musi się zmagać i stosunek innych ludzi do niej, można przypisać tak naprawdę wszystkim - mniejszości seksualnym, wyznawcom różnych wiar czy też osobom pochodzących z obcych i różnych kulturowo krajów.
Ruth jest położną z dwudziestoletnim doświadczeniem. Po standardowym badaniu nowo narodzonego dziecka zostaje odsunięta od pacjenta, ponieważ ojciec malucha nie życzy sobie, aby opiekę nad nim sprawowała czarnoskóra pielęgniarka. Turk Bauer jest mężczyzną o skrajnych poglądach, broni białej rasy i gardzi odmiennościami. Ruth ciężko jest się pogodzić z decyzją przełożonej, która ostatecznie staje po stronie rodzica i zabrania jej dotykania i opiekowania się tym dzieckiem.
Na konsekwencje tej decyzji nie musimy czekać długo, bowiem noworodek po narodzinach poddany zostaje obrzezaniu, co przynosi nieoczekiwane skutki. Mały Davis Bauer umiera, a o jego śmierć zostaje posądzona Ruth, która w momencie śmierci przebywała z dzieckiem.
Pierwszy raz spotykam się z książką, w której tak dobitnie poruszany jest temat rasizmu i uprzedzeń. Picoult jak zwykle pięknie zarysowała nam problem, z którym ma do czynienia bohater. Ruth zostaje oskarżona o morderstwo z premedytacją, bo wykonywała polecenie przełożonej o zakacie dotykania dziecka, jednak stanęła w obliczu życia i śmierci i sama musiała zdecydować, co jest dla niej ważniejsze - praca czy życie niewinnego dziecka. I podstawowe pytanie - czy jakby była biała, to również stanęłaby przed sądem obwiniana o morderstwo?
Temat ten jest o wiele bardziej skomplikowany niż się wydaje i tak naprawdę warto przeczytać tę książkę, aby zgłębić to zagadnienie. To, co próbuje nam przede wszystkim pokazać autorka to to, że biali mają ogromne szczęście z powodu koloru swojej skóry i jak nie doceniają przywilejów, które z tego płyną. Być może my, jako Polacy, nie potrafimy zdać sobie z tego sprawy, bo mimo wszystko w naszym kraju jest niewielu czarnoskórych ludzi, jednak w Stanach Zjednoczonych (co dla mnie jest szokiem, bo zawsze ten kraj postrzegałam jako jeden z najbardziej tolerancyjnych) rasizm jest powszechnie spotykany. I to, co uderzyło mnie najbardziej, to stwierdzenie, że każdy z nas jest w jakimś stopniu rasistą. Bardzo mną to wstrząsnęło, bo od zawsze uważam się za osobę bardzo tolerancyjną, jednak kiedy o tym myślałam i analizowałam przykłady przedstawione w książce, muszę przyznać, że jest coś w tym stwierdzeniu. Najlepszym przykładem okazała się Kennedy - prawniczka, która broniła Ruth w sądzie. Od początku procesu twierdziła, że w tym wszystkim nie chodzi o kolor skóry - a jednak, koniec może zaskoczyć czytelników.
Picout po raz kolejny udowodniła, że ma w sobie ogromną umiejętność poruszania swoich czytelników, stawiania ich przed trudnymi tematami, ludzkimi dylematami i dramatami. W jej książkach nic nie jest oczywiste, a czytelnik sam musi obrać którąś ze stron. To, co ważne w "Małych wielkich rzeczach" to przekaz, że każdemu trzeba dawać szansę, że nic nie jest czarne albo białe, że ludzie to tylko ludzie, każdy popełnia błędy i absolutnie każdemu należy się druga szansa. Musimy akceptować siebie jako ludzi, bo na tym świecie jest już stanowczo za dużo nienawiści, abyśmy sami ją potęgowali. To nie jest niczyja wina, że ktoś urodził się czarny, żółty lub popielaty. Jeśli kobieta kocha drugą kobietę, to co nam do tego?! Jeżeli mężczyzna wieczorami ma ochotę przebierać się za kobietę, to co z tego?! Jeśli daje mu to radość i przynosi szczęście, to dlaczego nie? Każdy z nas dąży do szczęścia. Dla każdego z nas szczęście to co innego. Po prostu się szanujmy i tolerujmy. A wówczas świat na pewno stanie się
Jodi Picoult po raz kolejny nie zawiodła. "Małe wielkie rzeczy" to książka, która jest o rasizmie, stereotypach i nietolerancji, z którą muszą spotykać się osoby czarnoskóre. Najlepsze w tej powieści jest to, że opisuje jedno zagadnienie - koloru skóry, ale w rzeczywistości problemy głównej bohaterki, z którymi musi się zmagać i stosunek innych ludzi do niej, można...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-25
Jak ja kocham Kim Holden!
Każda jej kolejna książka, to miód dla mojego serca i ducha. Pokochałam "Promyczka", pokochałam "Gusa" i kocham "O wiele więcej"!
Przeczytawszy już pierwsze zdania, prolog opisany z perspektywy jednej z bohaterek, Faith, zrozumiałam, że ta książka będzie dla mnie czymś o wiele większym (o, ironio! ) niż zwykłą historią o miłości. Czułam, że na stronicach tej powieści odnajdę coś personalnego, coś czego sama doświadczyłam - a raczej czego nie doświadczyłam. Początkowo mnie to przeraziło, bo bałam się, że dowiem się o sobie czegoś, czego w ogóle nie mam ochoty słuchać. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma. A jak wszyscy wiemy, ryzyko bardzo często się opłaca.
"O wiele więcej" to historia trojga ludzi. Seamus jest ojcem trójki dzieci i mężem Mirandy. Kocha swoją rodzinę, stawia ją ponad wszystko, robi dla niej niewyobrażalne rzeczy, poświęca się i walczy dla niej z samym sobą, z własną chorobą i niedołężnością. Miranda to bizneswoman, kobieta bystra i bezwzględna i po trupach dążąca do celu. Rodzinę traktuje jak dodatek do swojego idealnego życia, jak punkcik ocieplający wizerunek. Z kolei Faith, młoda dziewczyna, która niespodziewanie pojawia się w życiu tej rodziny, to wolny duch. Jest beztroska i prostolinijna, wszystkich traktuje jednakowo, jest dobra i tolerancyjna, jednak i ona zmaga się z problemami. Nieustannie poszukuje i próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie "kim tak właściwie jestem?".
Powyższa książka to tak naprawdę historia o miłości - o miłości, która przemija i która się rodzi, o miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, o miłości prawdziwej, wytęsknionej i niespełnionej. Przepiękna historia! Magia tej powieści tkwi przede wszystkim w bohaterach. Każdy z nich wykreowany jest w specjalny i indywidualny sposób. Seamus - to święty męczennik, Miranda diabeł w ludzkiej skórze, a Faith anioł. Każda minuta spędzona w towarzystwie tych ludzi była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Największą sympatią zapałałam oczywiście do Faith, bo odnalazłam w niej wiele moich cel. Oczywiście, nie uważam sobie za anioła! Jestem daleka od tego. Ale jej postrzeganie samej siebie, jej stosunek do miłości, do bliźniego jest mi czymś bardzo znanym. Czekam tyko na taki sam happy end mojego życia, jak jej :)
Na podsumowanie muszę przyznać jasno i głośno, że Kim Holden wyrasta na moją faworytkę! Tą książką pokazała, że jest prawdziwą pisarką, która potrafi wzruszyć, poruszyć i zaszokować. Pokazała, że nie tylko literatura młodzieżowa jest jej mocną stroną, ale także potrafi pisać książki dla nieco starszych czytelników, bo tę książkę można polecić naprawdę każdemu! Dlatego i ja Wam polecam! Nie pożałujecie poświęconego na tą historię czasu ani pieniędzy.
Czytajcie!
Jak ja kocham Kim Holden!
Każda jej kolejna książka, to miód dla mojego serca i ducha. Pokochałam "Promyczka", pokochałam "Gusa" i kocham "O wiele więcej"!
Przeczytawszy już pierwsze zdania, prolog opisany z perspektywy jednej z bohaterek, Faith, zrozumiałam, że ta książka będzie dla mnie czymś o wiele większym (o, ironio! ) niż zwykłą historią o miłości. Czułam, że na...
2016-10-28
Jak głosi hasło na okładce "Małe życie" to najgłośniejsza amerykańska powieść roku 2015. Trudno się z tym nie zgodzić. Ja bym do tego jeszcze dodała kilka przymiotników: najlepsza, wzruszająca, poruszająca i naprawdę godna przeczytania.
Powyższa książka to historia o czwórce przyjaciół, którzy wkraczają w dorosłość, mieszkając w Nowym Jorku. Każdy z nich jest inny, każdy ma własne zainteresowania i pasje, każdy na swój własny sposób podchodzi do życia, każdy wyznaje inne wartości i każdy ma swoją własną historię. Trudno jest pisać o tej książce nie zdradzając fabuły, jednak postaram się. Głównym bohaterem jest Jude, niepełnosprawny prawnik, który jako dziecko zaznał wiele bólu i cierpienia. Próbuje dźwigać swój ciężki krzyż, wkraczając w dorosłość. Jednak moim zdaniem bardzo średnio mu to wychodzi. Jest bardzo zamknięty w sobie, nie dopuszcza do siebie ludzi, nawet najbliższych przyjaciół, nie pozwala sobie pomóc na żadnej płaszczyźnie. Jego historia jest bardzo smutna.
A najsmutniejsze dla mnie w tym wszystkim jest to, że Jude jest bardo podobny do mnie. Też jestem typem cierpiącym w samotności, też wszystko duszę w sobie i czasami własne emocje mnie rozsadzają od środka, ale mimo to nie proszę o pomoc i wysłuchanie, bo nie umiem mówić o własnych uczuciach. Nie lubię się narzucać ludziom, zawsze mi się wydaje, że inni mają większe problemy i kogo obchodzi moje złe samopoczucie. Wiem, że to nieprawda, bo mam naprawdę wspaniałych przyjaciół i niejednokrotnie się o tym przekonałam, ale mimo wszystko proszenie o pomoc jest dla mnie trudne. Znacznie łatwiej jest założyć maskę i uśmiechać się w towarzystwie, a potem w nocy wylać łzy do poduszki niż przyjść i powiedzieć "tylko mnie wysłuchaj, proszę". Dlatego w pewnym sensie jestem w stanie zrozumieć Juda. Mimo iż nie mam tak dramatycznych doświadczeń z dzieciństwa, jak on, to każdy z nas ma przeszłość - lepszą lub gorszą, i to co dla jednych wydaje się być błahostką dla innych to powód do samookaleczenia lub samobójstwa. Naprawdę, przeraża mnie to, jak wiele mam wspólnego z głównym bohaterem.
"Małe życie" to powieść, która na bardzo długo zapada w pamięć. Z pewnością będzie to mój faworyt roku. Ogrom cierpienia, które przedstawia nam autorka, walka z chorobami i przeciwnościami losu, dążenie do sukcesu i miłości, to wszystko znajdziemy w tej pozycji. Jest w niej wszystko! I od razu zaznaczam, że to bardzo trudna książka. Nie każdy doceni jej kunszt, nie dla każdego będzie objawieniem i majstersztykiem, bo to nie tylko opis losów czwórki ludzi. Dla mnie to pewnego rodzaju przewodnik jak żyć, kiedy przeszłość drepcze nam po piętach, i jak kochać, kiedy twój partner ma problem z własną seksualnością. Ta książka jest po prostu cudowna! Z pewnością przeczytam ją jeszcze kilka razy, bo nie chcę zapomnieć tej historii. Dodała mi trochę motywacji, aby samej się zmienić i bardziej otworzyć - przede wszystkim na ludzi. Jednak praca nad samym sobą, co pokazuje również ta książka, jest najtrudniejsza. Jednak warto, bo każda historia może się zakończyć happy endem.
Jak głosi hasło na okładce "Małe życie" to najgłośniejsza amerykańska powieść roku 2015. Trudno się z tym nie zgodzić. Ja bym do tego jeszcze dodała kilka przymiotników: najlepsza, wzruszająca, poruszająca i naprawdę godna przeczytania.
Powyższa książka to historia o czwórce przyjaciół, którzy wkraczają w dorosłość, mieszkając w Nowym Jorku. Każdy z nich jest inny, każdy...
2016-06-09
„Ludzie, których spotykamy na wakacjach” po historia Poppy oraz jej przyjaciela Alexa. Dziewczyna dorastała w małym miasteczku i od początku edukacji nie układało się jej za dobrze z rówieśnikami, dlatego jej marzeniem było wydostanie się z rodzinnego miasta i zamieszkanie w wielkiej metropolii. Jej wybór padł na Nowy Jork, w którym Poppy rozpoczęła pracę dziennikarki i influencerki poczytnego podróżniczego magazynu. Jej praca polegała na podróżowaniu, odkrywaniu nowych miejsc i opisywaniu ich w gazecie, zachęcając tym samym czytelników do wyjazdów. Najczęściej towarzyszył jej w tym Alex, chłopak, którego poznała na studiach. Poppy i Alex byli jak ogień i woda, różnili się diametralnie, ale mimo wszystko znaleźli wspólny język, budując piękną i oddaną przyjaźń, a powyższe podróże i wspomnienia z nimi związane budowały i zacieśniały ich relacje jeszcze bardziej. Niestety, po jednej z wypraw ich kontakt się urwał na dwa lata i było to dla Poppy druzgocące. Dziewczyna postanowiła odnowić ich przyjaźń, zapraszając Alexa na wyjazd jak za starych dobrych czasów. I tutaj cała ta historia właśnie się rozpoczyna.
Dawno nie czytałam tak uroczej i zabawnej powieści. Czytając o przeżyciach z podróży Poppy i Aleksa uśmiech nie schodził mi z twarzy, a w moim sercu pojawiało się takie przyjemne uczucie, które towarzyszy mi zawsze, kiedy mam do czynienia z ciepłą i kojącą nerwy historią. Jednak poza tym, że jest ona „łatwa” i przyjemna, to ma ona w sobie również głębię, którą czytelnik powinien odkryć. Dla mnie „Ludzie, których spotykamy na wakacjach” to przede wszystkim historia o miłości i przyjaźni, o utraconych szansach, o szukaniu siebie i o podejmowaniu decyzji, które często nie są łatwe. Mamy tutaj prawdziwy przekrój ludzkich emocji, z którymi nasi bohaterowie muszą sobie poradzić, muszą odkryć czego chcą od życia i od siebie nawzajem, muszą zawalczyć o swoje szczęście. I podczas czytania tej powieści, w głowie przyświecało mi znane przysłowie, że nie liczy się cel podróży, tylko to jak się do tego celu dochodziło. I to zdanie idealnie opisuje to, co autorka daje nam w tej książce. Poppy i Alex na przekroju lat poznają sobie coraz lepiej, żywią do siebie coraz to głębsze uczucia, nabierają do siebie coraz większego zaufania. Budują taką przyjacielską relację, jaką każdy z nas chciałby mieć. Są dla siebie oparciem i opoką, mogą na siebie liczyć w trudnych chwilach. I wydawać by się mogło, że Poppy wykorzystuje Alexa, bo to ona jest w tej relacji osobą bardziej przebojową, bardziej spontaniczną, jest dziewczyną, która się nie zatrzymuje, prze naprzód i idzie na żywioł. Alex to jej totalne przeciwieństwo – zawsze opanowany i kontrolujący, przygotowany na każdą sytuację, ceniący sobie porządek i spokój. I to właśnie on najczęściej ulega Poppy. Ale czy jemu to przeszkadza?
Gwarantuję Wam, że nie będziecie w stanie odłożyć tej książki dopóki jej nie skończycie. Zatracicie się w tej historii, polubicie bohaterów oraz ich wyjazdy wakacyjne. Będziecie z nimi płakać i śmiać się naprzemiennie, będzie ich kochać i nienawidzić jednocześnie. Jestem przekonana, że Alex i Poppy i ich relacja na długo zostaną Wam w pamięci.
„Ludzie, których spotykamy na wakacjach” po historia Poppy oraz jej przyjaciela Alexa. Dziewczyna dorastała w małym miasteczku i od początku edukacji nie układało się jej za dobrze z rówieśnikami, dlatego jej marzeniem było wydostanie się z rodzinnego miasta i zamieszkanie w wielkiej metropolii. Jej wybór padł na Nowy Jork, w którym Poppy rozpoczęła pracę dziennikarki i...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to