Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Sztampa i nudna narracja w wydaniu naj naj. Cała intryga zaczyna się od tego, że amerykański agent podsłuchuje rosyjskiego, bo ten upił się i ględził w knajpie o największych tajemnicach sowieckiego wywiadu… Pytanie retoryczne: „Czy trzeba coś jeszcze dodawać?”.

Sztampa i nudna narracja w wydaniu naj naj. Cała intryga zaczyna się od tego, że amerykański agent podsłuchuje rosyjskiego, bo ten upił się i ględził w knajpie o największych tajemnicach sowieckiego wywiadu… Pytanie retoryczne: „Czy trzeba coś jeszcze dodawać?”.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Po „Sześciu dniach (…)” powstało z tysiąc podobnych powieści, przed też zapewne niejedna. Sposób opowiadania konwencjonalnej historii również nie wydaje się odkrywczy. Nie widząc fundamentalnych powodów, by ten utwór zaciekle krytykować, nie rozumiem więc też, czemu zawdzięcza tak zawrotną karierę. Moim zdaniem jeśli dziś warto po tę książkę sięgnąć, to tylko w celach literacko-historycznych. Wyłącznie jako zabytek ma pewien urok i jedynie w tym charakterze broni się jakoś. Ja od czasu do czasu lubię obcowanie z ramotkami, więc dwóch godzin na lekturę tej nowelki nie żałuję, ale gdybym miał innym polecać, to bym się poważnie zawahał.

Po „Sześciu dniach (…)” powstało z tysiąc podobnych powieści, przed też zapewne niejedna. Sposób opowiadania konwencjonalnej historii również nie wydaje się odkrywczy. Nie widząc fundamentalnych powodów, by ten utwór zaciekle krytykować, nie rozumiem więc też, czemu zawdzięcza tak zawrotną karierę. Moim zdaniem jeśli dziś warto po tę książkę sięgnąć, to tylko w celach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Musiałem czytać na raty, odkładać książkę kilka razy i do niej powracać, ale nie dlatego, że to zła lektura. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, czy zła, czy dobra. Jest wstrząsająca, ponura, przygnębiająca (dlatego ją sobie dawkowałem) i to przesłania całą resztę do tego stopnia, że na walory literackie nie byłem w stanie zwracać uwagi. Czyli zapewne to jednak doskonała powieść, skoro widać tylko scenę i poruszające się po niej postaci, a ukryta za nią maszyneria jest po prostu ukryta.

Musiałem czytać na raty, odkładać książkę kilka razy i do niej powracać, ale nie dlatego, że to zła lektura. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, czy zła, czy dobra. Jest wstrząsająca, ponura, przygnębiająca (dlatego ją sobie dawkowałem) i to przesłania całą resztę do tego stopnia, że na walory literackie nie byłem w stanie zwracać uwagi. Czyli zapewne to jednak doskonała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Naiwne sensacyjno-fantastyczne ba bla bla bez szczególnej inwencji, ale w dość przyzwoitym pisarsko opakowaniu, czyli akceptowalna lektura do pociągu. To wszystko, co IMO warto o Transplantacji napisać.

Naiwne sensacyjno-fantastyczne ba bla bla bez szczególnej inwencji, ale w dość przyzwoitym pisarsko opakowaniu, czyli akceptowalna lektura do pociągu. To wszystko, co IMO warto o Transplantacji napisać.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Chociaż ze swego przeznaczenia to pozycja dla czytelników takich jak ja, czyli niewybrednych, do wykonania można się przyczepić znacznie mniej niż do gatunku (co nie znaczy, że w ogóle, o czym później). Autor flaków moralnych nie wyrywa i włosa filozoficznego nie dzieli na czworo, a tylko zabawia niewyszukaną rozrywką, ale warsztatowej taniochy nie odstawia. Doskonałe dialogi, solidna kompozycja, niemal wzorowa konstrukcja scen i postaci, bezbłędny tok narracji – to wszystko robi wrażenie. Żadnych elementów typowych dla „dzieł” pisanych na kolanie przez pozbawionych dystansu do siebie „pisarskich gwiazd” debiutujących w ciągu ostatnich 10-15 lat: bohaterów z chorobą afektywną dwubiegunową, rozmów o niczym, zbędnych wulgaryzmów, nonsensownych zwrotów akcji wmontowanych w fabułę wyłącznie dla efekciarstwa, epatowania dewiacjami i lejącą się litrami krwią. Profesjonalna rzemieślnicza robota, krótko rzecz ujmując.
Ocenę zaniżają trzy elementy.
Po pierwsze niewystarczająca głębia psychologiczna postaci. Po drugie brak bardziej skomplikowanych figur stylistycznych, które – jak każda przyprawa - w nadmiarze potrafią każde danie zepsuć, ale szczypta zwykle nie zaszkodzi. Zabawa słowem, gra frazą, mrugnięcie okiem w stronę nietypowego skojarzenia – takie rzeczy mam na myśli. Gdyby nie te słabości, uznałbym tę powieść za technicznie dorównującą przebojom Kinga).
Niestety jest coś jeszcze, co przeszkadza mi najbardziej: nadmierna ekspozycja wszechświatowego spisku stojącego nie tylko za tą jedną katastrofą, który to spisek jest motorem fabuły tej książki. Najlepiej byłoby, gdyby Autor po ten tandetny motyw i bardzo źle (z istotnymi logicznymi pęknięciami) wykorzystany w ogóle nie sięgał; w najgorszym razie nie należało czynić ze spiskowców aż takich demonów… No, ale nie spojlerujmy.
Tak czy siak (tj. niezależnie od kilku wad tej powieści) mam pewność, że to nie jest moja ostatnia przygoda z twórczością tego z braci Scarrow.

Chociaż ze swego przeznaczenia to pozycja dla czytelników takich jak ja, czyli niewybrednych, do wykonania można się przyczepić znacznie mniej niż do gatunku (co nie znaczy, że w ogóle, o czym później). Autor flaków moralnych nie wyrywa i włosa filozoficznego nie dzieli na czworo, a tylko zabawia niewyszukaną rozrywką, ale warsztatowej taniochy nie odstawia. Doskonałe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy o KKB można jeszcze napisać coś, czego jeszcze nie napisano? Być może, nie na pewno, jeśli w ogóle, to raczej tylko w sferze drobiazgów albo spekulacji. A zatem, czy jeszcze warto? O tak, zdecydowanie, jeśli napisze się inaczej, jak to zrobiła Autorka. Spod Jej pióra wychodzi bowiem biografia nie pomnika z brązu, lecz… Stój, czy na pewno biografia, skoro sam bohater jest jednym z narratorów? Dobrze, więc to fabularyzowana opowieść o chłopaku naznaczonym wprawdzie genialnym talentem, ale mimo wszystko przede wszystkim będącym synem, mężem, żołnierzem i tak dalej. Co więcej, we wszystkich tych rolach występującym w skomplikowanych relacjach. Ale jest jeszcze coś, nie mniej ważnego, co czyni tę pozycję naprawdę wyjątkową ucztą dla koneserów: styl i język, czyli profesjonalna sprawność okraszona przepysznymi, wyważonymi ukłonami w stronę przedwojennej polszczyzny, wyraźnymi, ale bez popadania w egzaltację. Czy to wszystko wystarczy, by zasłużyć na maksymalną notę? Cóż, czuję się bezradny, w tym przypadku nie umiem porządnie oddać swych wrażeń, więc poprzestanę na tym, że Szklane ptaki po prostu świetnie się czyta. Są takie do zaczytania się.

Czy o KKB można jeszcze napisać coś, czego jeszcze nie napisano? Być może, nie na pewno, jeśli w ogóle, to raczej tylko w sferze drobiazgów albo spekulacji. A zatem, czy jeszcze warto? O tak, zdecydowanie, jeśli napisze się inaczej, jak to zrobiła Autorka. Spod Jej pióra wychodzi bowiem biografia nie pomnika z brązu, lecz… Stój, czy na pewno biografia, skoro sam bohater...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszelkie porównania do Crichtona są nieporozumieniem. Crichton (w każdym razie w swych najlepszych latach) pisał o zagrożeniach wynikających z pychy, której nie potrafi się wyzbyć nauka, używając pretekstu w postaci sensacyjnej lub przygodowej fabuły. McEuen popełnił miałką sensacyjną fabułkę z pęknięciami logicznymi i papierowymi postaciami, sięgając po pretekst w postaci nauki. Bardzo słabe.

Wszelkie porównania do Crichtona są nieporozumieniem. Crichton (w każdym razie w swych najlepszych latach) pisał o zagrożeniach wynikających z pychy, której nie potrafi się wyzbyć nauka, używając pretekstu w postaci sensacyjnej lub przygodowej fabuły. McEuen popełnił miałką sensacyjną fabułkę z pęknięciami logicznymi i papierowymi postaciami, sięgając po pretekst w postaci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ależ to kiepska książka. Nie bardzo wierzę, że ktokolwiek będzie zainteresowany tym, dlaczego tak uważam, ale gdyby komuś przedziwnym zrządzeniem losu przyszło do głowy takie dziwactwo, to może zajrzeć do mojej opinii o „Firmie” tego samego Autora, powody są z grubsza takie same. W tym miejscu krótko: nielogiczne, z kiepskimi dialogami i postaciami z bibuły.

Ależ to kiepska książka. Nie bardzo wierzę, że ktokolwiek będzie zainteresowany tym, dlaczego tak uważam, ale gdyby komuś przedziwnym zrządzeniem losu przyszło do głowy takie dziwactwo, to może zajrzeć do mojej opinii o „Firmie” tego samego Autora, powody są z grubsza takie same. W tym miejscu krótko: nielogiczne, z kiepskimi dialogami i postaciami z bibuły.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie mogę pojąć, że książki Clancyego kiedyś mi się podobały. Są takie topornie dziadkowe. Ale za to świetnie rozumiem, dlaczego podobają mi się teraz. Są takie uroczo dziadkowe. Ale - taką mam prośbę - bez błędnych skojarzeń. Nie ma w tym pisarstwie zwisających w kroku spodni, niedogolonych policzków, kłaków w uszach i śliny w kącikach ust. Nie ma żadnego "co to ja, panie dziejku". Jest zapach lawendy, leżak wśród gałęzi gruszy, oko wprawdzie skryte pod okularem, ale z niegasnącym błyskiem. Nawet trochę "w starym piecu diabeł pali" jest. Still crazy. Krótko mówiąc, ramotka, której młodzież do pięćdziesiątki nie doceni i nie musi doceniać, ale z którą ktoś nieco starszy może bez wstydu pokazać się w towarzystwie.

Nie mogę pojąć, że książki Clancyego kiedyś mi się podobały. Są takie topornie dziadkowe. Ale za to świetnie rozumiem, dlaczego podobają mi się teraz. Są takie uroczo dziadkowe. Ale - taką mam prośbę - bez błędnych skojarzeń. Nie ma w tym pisarstwie zwisających w kroku spodni, niedogolonych policzków, kłaków w uszach i śliny w kącikach ust. Nie ma żadnego "co to ja,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli czytać kryminały, to tylko takie. W tej odsłonie swej najważniejszej serii Connelly jest w wysokiej, może nawet bardzo wysokiej formie. Czytając tę powieść, wierzy się, że praca gliniarzy w LA wygląda naprawdę tak, jak ją Autor opisuje. Że jest żmudna, że trzeba ciągnąć kilka wątków jednocześnie, że zwroty akcji nie są spektakularne, że dominuje bród nie tylko metaforyczny. Ten przygnębiający obraz malowany jest odpowiednio prostym, pozbawionym falbanek językiem, chociaż jednocześnie w żadnym razie nie prymitywnym. Od pierwszych zdań czytelnik nie ma wątpliwości, że Autor świetnie panuje nad słowami, czuje frazę, umie konstruować sceny i postaci, a skromne środki wyrazu dobrał nie dlatego, że inaczej nie umie, ale aby dostosować formę do treści. Proste bywa wysublimowanym i to jest ten przypadek. Jak placki ziemniaczane - z ludu, a kulinarnie wytrawne. Oczywiście takie z ciasta wzbogaconego drobno tartą marchewką i podawane z odrobiną śledzia w śmietanie. Na marginesie: jedno i drugie (ta lektura i to danie) świetnie by się uzupełniały. Podwójna przyjemność. Polecam.

Jeśli czytać kryminały, to tylko takie. W tej odsłonie swej najważniejszej serii Connelly jest w wysokiej, może nawet bardzo wysokiej formie. Czytając tę powieść, wierzy się, że praca gliniarzy w LA wygląda naprawdę tak, jak ją Autor opisuje. Że jest żmudna, że trzeba ciągnąć kilka wątków jednocześnie, że zwroty akcji nie są spektakularne, że dominuje bród nie tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dno absolutne. Fabuła jest dla Autora tylko mało znaczącym pretekstem dla politprawnościowej propagadny. King był zawsze jednoznaczny w swym lewicowym światopoglądzie, a potrzeba nauczania od pewnego czasu mu się stopniowo nasilała, ale to, do czego się posunął tym razem, po prostu przeraża. Mniejsza już nawet o skrajnie czarnobiały obraz, na który składa się młoda, piękna i uśmiechnięta część wzdychająca do maseczek, Bidena i Floyda oraz - po drugiej stronie - źli, brzydcy, głupi i okrutni antyszczepionkowi rasiści - trumpiści. Nasycenie treści tym "morazlizatorstwem"! O, to dopiero sztuka, czy raczej antysztuka. Toż tego więcej (dosłownie) niż właściwej fabuły, zresztą wątłej i przewidywalnej. Koszmar. Serio. Podziwiam samego siebie, że wytrwałem do finału. Po prawdzie zajęło mi to jednak sporo czasu, tyle razy ten manifest odkładałem z zamiarem, by nigdy doń nie powrócić. W końcu jakoś to zmogłem tylko po to, by móc tę refleksję uczciwie opisać.

Dno absolutne. Fabuła jest dla Autora tylko mało znaczącym pretekstem dla politprawnościowej propagadny. King był zawsze jednoznaczny w swym lewicowym światopoglądzie, a potrzeba nauczania od pewnego czasu mu się stopniowo nasilała, ale to, do czego się posunął tym razem, po prostu przeraża. Mniejsza już nawet o skrajnie czarnobiały obraz, na który składa się młoda, piękna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Się biedę napisało, Autorze. Pana Samochodzika dla dorosłych, ale znacznie bardziej naiwnego, choć powinno być odwrotnie. I mniej starannego.

Po twórczość pana Siembiedy sięgnąłem niedawno, zaczynając od Katharsis. Nie „kupiłem” zamysłu opartego na złej kompozycji i obarczonego kilkoma innymi wadami, ale bez reszty zachwycił mnie styl. Miałem nadzieję, że inne pozycje tego Autora unikną pierwszego, zachowując drugie, ale niestety przeliczyłem się. Nie wiem i już się nie dowiem (porzucam lekturę powieści pana Siembiedy), jak jest z Jego innymi utworami, ale Kołysanka to moim zdaniem rzecz bardzo niskich lotów. No, może kompozycyjnie o poziom wyżej od Katharsis, ale za to stylistycznie o co najmniej cztery poniżej. Długaśne, papierowe dialogi o niczym (w miejsce życiowych, jędrnych, budujących atmosferę i postaci, jak w Katharsis), toporne figury stylistyczne (zamiast perełek, jak w Katharsis), sztampowi bohaterowie, itd., itd.

A, i jeszcze gwałcące inteligencję skróty fabularne w rodzaju (to nie spojler, ale przykład rodzajowy, ilustrujący metodę): rozwiązał mu się but, pochylił się, nie zauważyli go, zaczęli przy nim rozmawiać i nagle dowiedział się czegoś, czego w przeciwnym razie by się nie dowiedział, a co znacząco popchnęło śledztwo i fabułę.

Nadal uważam, że Maciej Simbieda to twórca pierwszoligowy, Pan Pisarz. Szkoda, że poszedł w „byle szybciej”, jak mi się wydaje. No, ale poszedł, więc ja mówię: żegnam jako czytelnik. Chociaż żałuję naprawdę bardzo bardzo. Jak zwykle, gdy widzę marnujący się talent rzadkiej urody.

Się biedę napisało, Autorze. Pana Samochodzika dla dorosłych, ale znacznie bardziej naiwnego, choć powinno być odwrotnie. I mniej starannego.

Po twórczość pana Siembiedy sięgnąłem niedawno, zaczynając od Katharsis. Nie „kupiłem” zamysłu opartego na złej kompozycji i obarczonego kilkoma innymi wadami, ale bez reszty zachwycił mnie styl. Miałem nadzieję, że inne pozycje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Doskonałe pióro, choć z nieuniknionymi w przypadku tego Autora reporterskimi naleciałościami, niepasującymi do rzekomo reprezentowanego przez Katharsis gatunku, i fatalna dla tegoż gatunku kompozycja, też do pewnego stopnia wynikająca z reporterskich skłonności Twórcy.

Świetne pióro M. Siembiedy tłumaczy się samo, więc króciutko: bogate słownictwo, takaż frazeologia, zdania konstruowane z polotem, ale bez grama zbędnej przesady, bez popisywania się, czyli sam smak i elegancja.

Reszta to…

Najprościej zacząć od pytania, czym lub o czym ta powieść jest. Moim zdaniem to linearnie spisane dzieje dwóch rodzin na przestrzeni mniej więcej pół wieku, żyjących głównie w Polsce, ale w przypadku jednej z nich z silnym wątkiem greckim, a w przypadku drugiej z epizodami egipskim i bałkańskim szerszym niż grecki. Koleje ich losów przeplatają się, lecz tylko na tyle, by można było stworzyć pozór powiązania, na dobrą sprawę przypadkowo, bez prawdziwego wzajemnego oddziaływania. Bo tym, co popycha fabułę, ludzkie wybory i postawy są w najmniejszym stopniu. Czynnikiem decydującym jest historia i jej przełomy. I tym właśnie jest Katharsis – fabularyzowaną kroniką. Samo w sobie to jeszcze nie zarzut, ale jak na okres, którym się zajmuje, kronika ta jest wyjątkowo skromna objętościowo (tak, wiem, w porównaniu z innymi współczesnymi pozycjami podającymi się za kryminały to cegła, ale przecież to nie jest kryminał). Na dodatek ludzie, wokół których zbudowano ową fabularną warstwę są dla swych czasów mało reprezentatywni. Efekt? Nie tylko bohaterów naszkicowano pobieżnie, także epokę. Gdyby któryś czytelnik nie wiedział, jak było, z tej książki się nie dowie, a jeśli chociaż trochę jest zorientowany, nie ma szansy wzbogacić swej wiedzy. I w tej sprawie jest to najdelikatniejsza z możliwych ocen.

Kronikarski przekaz wtłoczono w kronikarską strukturę. Od jednego punktu w czasie lub przestrzeni do drugiego. Niestety więcej o kompozycji powiedzieć się nie da.

Kończąc wątki warsztatowe… Postaci niby z przeszłością, tłem i motywacjami, a jednak płaskie, robaczki na linii czasu. Styl reportażowy, beznamiętny, nie wzbudzający emocji u czytelnika. Zresztą trudno o nie w przypadku kroniki zmyślonych postaci. „Albo – albo”. Kronika i prawdziwa kreacja się wykluczają.

- Ale jak to Katharsis nie jest kryminałem, skoro jest! – Być może zaprotestuje ktoś. – Przecież są przestępcy i przestępstwa, są stróże prawa i śledztwa.
Może i tak, ale nie ma intrygi (poza jej złudzeniem w postaci najgłówniejszej osi, na ogół niewidocznej, w najlepszym razie przezroczystej). Wszystkie te kryminalne sprawy to tylko kolejna odsłona bardzo liniowej opowieści. Niezależne od siebie klocki jeden po drugim nanizane na wspólną nić, zamiast intrygi, ot co. Kradł i przemycał, złapali go lub nie, uciekł z więzienia albo nie, przerzucił się na bardziej dochodowy proceder albo nie, i od początku, tak to mniej więcej idzie.

Podsumowując: czymkolwiek ta pozycja chciała być, nie udało się, a siedzenie okrakiem rzadko wychodzi na dobre. Pisarskie umiejętności w najbardziej ścisłym znaczeniu tego pojęcia to czasem za mało. Szanuję zatem samoświadomość literacką Pana Siembiedy, nie wątpię, że napisał dokładnie to, co chciał napisać, ale rezultat Jego starań mnie nie przekonuje i tyle.

Doskonałe pióro, choć z nieuniknionymi w przypadku tego Autora reporterskimi naleciałościami, niepasującymi do rzekomo reprezentowanego przez Katharsis gatunku, i fatalna dla tegoż gatunku kompozycja, też do pewnego stopnia wynikająca z reporterskich skłonności Twórcy.

Świetne pióro M. Siembiedy tłumaczy się samo, więc króciutko: bogate słownictwo, takaż frazeologia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nieprawdopodobne, jak źle zestarzał się ten niegdysiejszy przebój. Firma jest po prostu bardzo słabo napisana. Aż nie mogę uwierzyć, że przy pierwszej lekturze (trzydzieści lat temu z małym okładem) nie zauważyłem bardzo sztampowo narysowanych postaci, drętwych dialogów, licznych nieudolnych chwycików (w świecie teatru należaloby to nazwać zawieszaniem na ścianie strzelb, które nie tylko nigdy nie wystrzelą, ale w ogóle nie odegrają żadnej roli), a przede wszystkim potwornej naiwności. W prawdziwym życiu nikt nie zachowywałby się tak bezmyślnie jak protagoniści, antagoniści (mafia) i postaci środka (FBI). Te niby szatańskie plany, zwody, uniki... NIestety pusty śmiech ogarnia.

Nieprawdopodobne, jak źle zestarzał się ten niegdysiejszy przebój. Firma jest po prostu bardzo słabo napisana. Aż nie mogę uwierzyć, że przy pierwszej lekturze (trzydzieści lat temu z małym okładem) nie zauważyłem bardzo sztampowo narysowanych postaci, drętwych dialogów, licznych nieudolnych chwycików (w świecie teatru należaloby to nazwać zawieszaniem na ścianie strzelb,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dno. Coś siedzi w mojej szafie i mnie straszy. Ja, narratorka, myślę o tym nieustannie, ale do szafy nie zajrzę do końca fabuły, więc ani ja się nie dowiem, co tam siedzi, ani wy – czytelnicy. Po prostu zapomnijmy o tych strachach, bo w mojej opowieści chodzi o coś innego. Ale w kufrze też coś siedzi i straszy więc… postąpię jeszcze "sprytniej" - potwora obawiają się także inni bohaterowie, ale nigdy nie dowiemy się, dlaczego. No, żesz, to nie jest żadne mylenie tropów; to nieuczciwe i warsztatowo prymitywne wrzucanie całych NIEISTNIEJĄCYCH wątków, jak się na koniec okazuje. Do tego żenujące dialogi, pretensjonalny styl i do bólu przewidywalne rozwiązanie jednej z dwóch rzeczywistych intryg (rozwiązanie drugiej metodą królika z kapelusza). Kompletnie nie ruzumiem, skąd zachwyty.

Dno. Coś siedzi w mojej szafie i mnie straszy. Ja, narratorka, myślę o tym nieustannie, ale do szafy nie zajrzę do końca fabuły, więc ani ja się nie dowiem, co tam siedzi, ani wy – czytelnicy. Po prostu zapomnijmy o tych strachach, bo w mojej opowieści chodzi o coś innego. Ale w kufrze też coś siedzi i straszy więc… postąpię jeszcze "sprytniej" - potwora obawiają się także...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałem horrory IMO gorzej napisane (Darda), ale głupszych nie. Szczególnie „urzekła” mnie jakucka staruszka (najprawdziwsza, sól ziemi, żaden przeszczep z wielkiego miasta) będąca zapamiętałą fanką Springsteen’a, znająca na pamięć teksty jego piosenek, ale co najmniej dobra znajomość angielskiego u 100% populacji syberyjskiej i samochody wyłącznie z automatycznymi skrzyniami biegów poruszające się tamtejszymi drogami też robią wrażenie. Ale to i tak drobiazgi w porównaniu z fabułą. Nie do końca wiadomo co, zwalcza nie do końca wiadomo co, czemu zdarzyło się wejść na nowy poziom nie wiadomo dlaczego i jak, w związku z czym owo pierwsze nie do końca wiadomo co morduje wszystko, co się nawinie się, chociaż jest jakby tym lepszym. Serio, dosłownie tak to raczył był Autor skonstruować, całkowicie zaniedbując tło i motywacje kogokolwiek poza głównym bohaterem. Całość koncentruje się na gonitwach tudzież na strzelaninach (z jednej strony) oraz dźganiach i szarpaniach (z drugiej), co gorsza opisanych krańcowo chaotycznie. Kto i kogo akurat atakuje, kto i gdzie akurat się znajduje, kto dokąd akurat zmierza nie sposób zrozumieć. I te „piękne sceny”, całkiem liczne zresztą, kiedy w czasie, gdy stwór pędzący z prędkością 110 km na godzinę pokonuje 50 metrów, protagonista zdoła wyskoczyć z samochodu, przebiec kilka metrów, wciągnąć do samochodu bezwładnego kolegę cięższego od siebie o 50 kg i zatrzasnąć drzwi przed samym nosem potwora. No, paluszki lizać.

Pomysł zapowiadał się obiecująco, ale niestety został kompletnie skopany. Wielkie rozczarowanie.

Czytałem horrory IMO gorzej napisane (Darda), ale głupszych nie. Szczególnie „urzekła” mnie jakucka staruszka (najprawdziwsza, sól ziemi, żaden przeszczep z wielkiego miasta) będąca zapamiętałą fanką Springsteen’a, znająca na pamięć teksty jego piosenek, ale co najmniej dobra znajomość angielskiego u 100% populacji syberyjskiej i samochody wyłącznie z automatycznymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem na nie, drodzy kingomaniacy, niestety, chociaż - jak wynika z niecałkiem złej oceny gwiazdkowej - nie bez wątpliwości.
W dół ciągnie "Opowieść" przede wszystkim kontynuacja sposobu pisania zapoczątkowana przez Autora w "Billym". Sposobu, który polega na tym, że sięga się po kilkanaście zgranych do cna w danym gatunku klisz, skleja je i jedzie z szerokim uśmiechem na ustach: hej, ja, pisarz, wiem i przyznaję się do tego, że dorzynam znane od tysięcy (legendy) lub dziesiątków (filmy) lat motywy, ale nic nie mogę na to poradzić; dlatego są takie powszechne, że są prawdziwe i nic dziwnego, że moja historia wokół nich się kręci, bo to właście to one kręcą historią, a nie na odwrót. Taka jest natura rzeczy, świat jest tak zbudowany, inaczej rzecz ujmując.
No nie, szelmowska mina twórcy nie wystarczy, by mu tę taniochę wybaczyć. Nie wyszedł poza kalki dlatego, że mu się nie chciało wychodzić, a nie dlatego, że nie mógł. Tak było łatwiej, ale ze szkodą dla powieści, która nieuchronnie stała się przewidywalna - jak to się mówi - do bólu. Na tym zresztą koncesje autorskie dla łatwizny nie kończą się. Sięga bowiem King także do autoplagiatu (toż "Opowieściowy" tunel jest kopią króliczej jamy z Dallas) i licznych rozwiązań deus ex machina (gdy bohater nie wie, jak poradzić sobie z danym kłopotem, zupełnie nieoczywiste, bo magiczne rozwiązanie zaraz mu się przyśni i po sprawie).
Na deser (zatęchły) hołdy składane politycznej poprawności. Jasne, to cały King, ale w fantasy... No, mógł sobie darować i tym razem nie demonstrować swych poglądów tak... Litościwie powiedzmy, że tak bezkompromisowy.
Trzyma się to wszystko w kupie tylko dzięki sprawnemu warsztatowi Kinga. Jeśli więc warto poświęcić tej pozycji kilka godzin życia, to tylko po to, by docenić profesjonalizm w budowaniu postaci, scen i dialogów. Jednak i pod tym względem nie zawsze jest doskonale. Np. dobrze (starannie, nie leniąc się) wykreował Autor zaledwie trzy postaci, a reszta to figurki wycięte z papieru. Do tego stopnia, że kiedy wykruszają się, już po chwili pozostali zdają się o nich nie pamiętać. Natomiast dialogi niestety niekiedy są tak pozorne, że zamieniają się w długaśne monologi, w których raz ta, raz inna postać objaśnia... czytelnikom tak naprawdę... to, czego pisarzowi już nie chciało się pokazać, więc opisał, występując przeciwko podstawowemu przykazaniu twórców literatury.
Miały być cztery gwiazdki, ale w trakcie pisania tych refleksji moje zaznaczone na wstępie wątpliwości słabły i słabły, aż niemal znikły.

Jestem na nie, drodzy kingomaniacy, niestety, chociaż - jak wynika z niecałkiem złej oceny gwiazdkowej - nie bez wątpliwości.
W dół ciągnie "Opowieść" przede wszystkim kontynuacja sposobu pisania zapoczątkowana przez Autora w "Billym". Sposobu, który polega na tym, że sięga się po kilkanaście zgranych do cna w danym gatunku klisz, skleja je i jedzie z szerokim uśmiechem na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pacyfizm w wydaniu infantylnym, ekologizm w naiwnym, logiczne pęknięcia, operowo-mydlany finał sagi i wtórność, czyli rzecz bardzo przereklamowana mimo dość dobrego warsztatu, jak przystało na pozycję jeszcze z ubiegłego wieku.

Pacyfizm w wydaniu infantylnym, ekologizm w naiwnym, logiczne pęknięcia, operowo-mydlany finał sagi i wtórność, czyli rzecz bardzo przereklamowana mimo dość dobrego warsztatu, jak przystało na pozycję jeszcze z ubiegłego wieku.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Wróciłem do Grishama (nie licząc przypadkowego epizodu z Więziennym prawnikiem) po mniej więcej dwudziestu latach, by… przeczytać jego najlepszą książkę - powieść doskonale skomponowaną, osnutą wokół intrygi jednocześnie misternej i prostej (tak, bywają takie), okraszoną świetnymi dialogami, a wyważonym nastrojem, wiarygodnym tłem i przekonującymi emocjami chwytającą za serce. Ani jednego taniego fabularnego chwytu, ani jednej czułostkowej mielizny, ani odrobiny warsztatowej tandety. No dobrze, po głębszym zastanowieniu: może dwa lub trzy elementy intrygi otarły się o drobne efekciarstwo i tyleż razy Autor uległ pokusie sięgnięcia po zabiegi z repertuaru wyciskaczy łez, ale zawsze z umiarem i klasą.

Można za Grishamem nie przepadać z powodów ideologicznych, ale jeśli ma się z jego poglądami po drodze albo umie przymknąć na to oko (w przypadku Zaklinacza wyznanie lewicowego światopoglądu nie jest – wbrew pewnym pozorom – na szczęście warstwą nazbyt grubą) nie sposób tej pozycji nie docenić.

Aż dziw, że Grisham debiutował ledwie 3 lata przed napisaniem Zaklinacza. Na koniec ostrzeżenie dla części czytelników wychowanych na znacznie późniejszej literaturze: nie znajdziecie tu efektownych pogoni samochodowych, strzelanin, ani nawet seryjnych morderców, więc jeśli tego szukacie, to lektura nie dla was.

Wróciłem do Grishama (nie licząc przypadkowego epizodu z Więziennym prawnikiem) po mniej więcej dwudziestu latach, by… przeczytać jego najlepszą książkę - powieść doskonale skomponowaną, osnutą wokół intrygi jednocześnie misternej i prostej (tak, bywają takie), okraszoną świetnymi dialogami, a wyważonym nastrojem, wiarygodnym tłem i przekonującymi emocjami chwytającą za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W ramach cyklu „Nieudane poszukiwania przyzwoitej polskiej literatury grozy” trafiłem na kolejną pozycję moim zdaniem bliską grafomanii.
Bohaterowie (włącznie z protagonistą) mdli do szpiku kości, nadto niekiedy wykazujący cechy choroby afektywnej dwubiegunowej, a kiedy indziej zupełnie beznamiętnie dryfujący od jednej doraźnej decyzji do drugiej. Dialogi jakby napisało je dziecko. Intryga – na moje oko posklejana z trzech przypadkowych wątków - trzyma się na agrafkach. Nastroju horroru brak. Co najgorsze, całość na wielu płaszczyznach (fabuła, frazeologia, postaci) sprawia wrażenie zlepku kalek tyleż tanich, co zużytych.
Tak, wiem, ograniczam się do zarzutów, nie wyjaśniając ich, ale szkoda mi zbyt wielu słów na to „dzieło”. Żeby jednak nie być całkowicie gołosłownym, w charakterze ilustracji poziomu tej książki takie egzempla:
Główny bohater nieustannie monologuje – dosłownie, ciągle mówi głośno sam do siebie. Dlaczego? Ano nie dlatego, że taką ma skądś wynikającą charakterystyczną cechę, lecz dlatego, by Autor mógł w ten sposób objaśniać wydarzenia i motywy działania postaci. Bez tego czytelnik niestety rzeczywiście mógłby się pogubić, a sam zabieg, do subtelnych nie należy (wprost sprzeczne z podstawową zasadą pisania – pokazuj, nie opisuj).
Dalej, kompletnie brakuje stopniowego narastania atmosfery ponadnaturalności. Ani bohaterowie nie zmieniają się płynnie z racjonalnych sceptyków w przekonanych, ani czytelnik nie dostaje szansy na takie ewoluowanie. Wszystko to dzieje się „szast prast”, jakby chodziło o przejście z pozycji wielbiciela jabłek do roli miłośnika gruszek.
Następnie, narracja zupełnie pod psem. Przykład - spotyka główny bohater kogoś po raz pierwszy i myśli o nim: wiecznie spocony grubas. Skąd wie, że wiecznie? Albo: spotyka główny bohater jeszcze inną postać po raz pierwszy i myśli o niej: mężczyzna w średnim wieku z szybko powiększającą się łysiną. Skąd wie, że szybko?
No i, bliskie relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami nawiązują się nie wiadomo dlaczego, bez nijakiego uzasadnienia. Przykład - uwaga, będzie mały spojler – kobieta, która po porzuceniu przez męża półtora roku dojrzewała do nowego związku, w trzy dni po znacznie bardziej traumatycznym zakończeniu tej drugiej relacji już gotowa jest sama nastawać na następnego partnera. Brzmi wiarygodnie?
Oczywiście każdy ma prawo do własnej opinii, jak wszyscy inni użytkownicy LC i ja przedstawiam tylko swój subiektywny ogląd. Widzę, że Miasteczko dostaje nawet dziesiątki. Może czegoś nie dostrzegam.

W ramach cyklu „Nieudane poszukiwania przyzwoitej polskiej literatury grozy” trafiłem na kolejną pozycję moim zdaniem bliską grafomanii.
Bohaterowie (włącznie z protagonistą) mdli do szpiku kości, nadto niekiedy wykazujący cechy choroby afektywnej dwubiegunowej, a kiedy indziej zupełnie beznamiętnie dryfujący od jednej doraźnej decyzji do drugiej. Dialogi jakby napisało je...

więcej Pokaż mimo to