rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Iwona Banach powraca z kolejną komedią kryminalną! „Upiór w moherze” to po części komedia, po części kryminał oraz… ukazanie kulis świata literackiego. Kiedy tylko zauważyłam ten tytuł w nowościach, nagle wszystkie inne książki zeszły na dalszy plan i bez chwili zwłoki zaczęłam lekturę!

Autorka udowadnia nam, że życie małomiasteczkowych bibliotekarzy wbrew pozorom nie musi być nudne! Zwłaszcza jeśli nie potencjalni czytelnicy, to osoby łagodnie mówiąc „nietuzinkowe”, a na dodatek jeszcze odwiedza ich bohater jednej z powieści, domagając się pomocy w zapobieżeniu morderstwu jego autora.

W tym czasie ów autor, wraz z trzema znajomymi pisarkami planuje niecodzienną promocję opartą na spisku udającym krwawy mord. Niestety, zanim zdołają wcielić w życie swój plan, ktoś faktycznie zostaje zamordowany. Kobiety znajdują się w centrum wydarzeń, zaś sam pomysłodawca niezwykłej akcji promocyjnej znika!

Iwona Banach przyzwyczaiła nas – czytelników do pewnego standardu. Tworzy lekkie i zabawne komedie kryminalne pełne niecodziennych metafor, nieoczywistego dowcipu, niepowtarzalnych i trudnych do zapomnienia postaci oraz wielu sytuacji, które zmuszą was do śmiechu, ale też i refleksji. Jeśli lubicie wszystkie te rzeczy, to obiecuję, że i w tej powieści jej znajdziecie.

Fabuła jest przyjemna dla prześledzenia, a dodatkowo zakończenie książki nie od razu jest oczywiste, co zdarza się niestety w komediach kryminalnych. Postacie są nieźle zarysowane i stanowią całość tworzącą całkiem zakręconą rzeczywistość fikcyjnego miasteczka, w którym grasuje tytułowy „Upiór w moherze”.

Na szczególną uwagę zasługuje to, w jaki sposób autorka pokazała świat pisarzy i to nie tych z pierwszych stron gazet czy superpopularnych na portalu „Lubimy czytać”. Odsłoniła rąbek tajemnicy codzienności tych, którzy nadal „walczą” o uwagę, miejsce na rynku wydawniczym czy czytelników, borykając się jedocześnie z obawami o oskarżenie związane z „samopromocję”. Dodatkowo z dowcipem piętnuje schematy rozumowania niektórych „czytelników” uznających pobieranie plików z pewnych „gryzoniowych platform”.

Podsumowując: jeśli szukacie lekkiej, ale jednocześnie inteligentnej lektury to „Upiór w moherze” jest zdecydowanie dobrym wyborem!

Iwona Banach powraca z kolejną komedią kryminalną! „Upiór w moherze” to po części komedia, po części kryminał oraz… ukazanie kulis świata literackiego. Kiedy tylko zauważyłam ten tytuł w nowościach, nagle wszystkie inne książki zeszły na dalszy plan i bez chwili zwłoki zaczęłam lekturę!

Autorka udowadnia nam, że życie małomiasteczkowych bibliotekarzy wbrew pozorom nie musi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od czasu do czasu lubię sięgnąć po romans, który pozwoli mi po prostu odpocząć i zrelaksować się po ciężkim dniu. Chociaż najczęściej decyduję się na książki polskich autorek, to mam też kilka ulubionych z tych tworzących „za Oceanem”. Wśród nich z całą pewnością mogę wymienić Vi Keeland, która oprócz ciekawej historii miłosnej próbuje w swoich powieściach zawrzeć jeszcze coś, co niektórzy czytelnicy mogą odebrać jako „życiową lekcję”. Kiedy tytuł „Nieplanowana miłość” pojawił się na Legimi, z którego nałogowo korzystam, od razu wylądował na mojej półce.

Beck nieskończoną ilość razy próbował wytłumaczyć babci, że pewne rzeczy nie pasują kobiecie w jej wieku. Zwłaszcza że rak, z którym już dwa razy wygrała, zaatakował po raz kolejny, tym razem nie dając szans na wyzdrowienie. Kobieta zdecydowała więc, że zamiast bezczynnie czekać na śmierć, zamierza czerpać z życia garściami. Udała się w podróż ze swoją przyjaciółką Eleonor, podczas której robi takie rzeczy jak nurkowanie z rekinami czy skoki ze spadochronem z samolotu.

Po kolejnej szalonej przygodzie babci Beck leci, aby jeszcze raz przemówić jej do rozsądku. W hotelowym barze przypadkiem poznaje kobietę, która pobudza jego wszystkie zmysły. Ku jego zaskoczeniu nieznajoma również zainteresowana jest jedynie jednonocną przygodą. Mężczyzna pewnie skusiłby się na noc pełną namiętności, jednak zgodnie z własnym kodeksem honorowym nie wykorzystuje pijanych kobiet, a tajemnicza nieznajoma wypiła kilka win. Z tego też powodu ostatecznie nie korzysta z zaproszenia do jej pokoju.
Następnego dnia odkrywa zaś, że towarzyszka babci nie jest starszą panią, jak się spodziewał, a pięknością poznaną zeszłej nocy w barze…

Co mogę napisać? Vi Keeland ma ogromną rzeszę fanów na całym świecie. Tworzy książki, które z pewnością przyczyniły się do tego, że kobiety niejednokrotnie zarwały noc lub dwie, chcąc jak najszybciej poznać przygody bohaterów stworzonych przez autorkę. Opowiadając o miłości, pokazuje jednocześnie, co tak naprawdę powinno być ważne w życiu – miłość, rodzina, lojalność i zdrowie. Udowadnia, że pieniądze są tylko rzeczą nabytą w sytuacji, gdy nic nie mogą zmienić. Wreszcie unaocznia, że śmierć może przyjść niespodziewanie, niezależnie od wieku danej osoby, dlatego warto celebrować każdy moment.

Podsumowując: jeśli szukacie lekkiego romansu, z głębszym przesłaniem to ta książka powinna przypaść Wam do gustu.

Od czasu do czasu lubię sięgnąć po romans, który pozwoli mi po prostu odpocząć i zrelaksować się po ciężkim dniu. Chociaż najczęściej decyduję się na książki polskich autorek, to mam też kilka ulubionych z tych tworzących „za Oceanem”. Wśród nich z całą pewnością mogę wymienić Vi Keeland, która oprócz ciekawej historii miłosnej próbuje w swoich powieściach zawrzeć jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rynek wydawniczy przyzwyczaił nas do „niegrzecznych” i „groźnych” mężczyzn, którzy przy tym są nieziemsko przystojni i cudownie zbudowani. My, czytelniczki z wypiekami na twarzy czekamy na kolejną dawkę adrenaliny i… oto ona nadeszła. Sandra Robins już jutro wydaje swoją kolejną książkę – „Demony ciemności”. Autorka znana z trylogii „Miłość na sprzedaż” tym razem zabiera nas do świata śmiertelnie niebezpiecznych i diabelsko urodziwych motocyklistów.

Sam Williams po kilku latach nieobecności wraca do niewielkiego miasteczka, w którym spędził część dzieciństwa. Jego pojawienie się wywołuje falę plotek, ale też niepokój związany z jego nowym wcieleniem – stał się groźnie wyglądającym motocyklistą. Dodatkowym problemem jest to, że miasteczko znajduje się w strefie wpływów innego, dużo bardziej niepokornego gangu, co może wywołać konflikt interesów.

Hannah to zwyczajna dziewczyna, która ponad pęd za karierą w wielkim mieście, woli spokój i zacisze miejsca, w którym się wychowała. Jej życie w jednej chwili przewraca się do góry nogami, a fascynacja dawnym kolegą zmienia się w siłę, której nie ma siły się oprzeć.

Pióro Sandry Robins polubiłam od jej debiutanckiej powieści „Miłość na sprzedaż”, dlatego chętnie sięgnęłam po nowy tytuł. Autorka pisze lekko, bardzo przyjemnie, w sposób bardzo płynny. Nie używa zbyt wyszukanego słownictwa, ale nie jest to też literatura, która takiego by wymagała. Opisy są ciekawe, a linie dialogowe na tyle realne, że można zatracić się w wykreowanym przez nią świecie.

Polubiłam główną bohaterkę i wielu wypadkach zgadzałam się z jej wyborami, a przyznam, że niezbyt często mi się to zdarza w trakcie lektury „motocyklowych” romansów. Sam może był nieco zbyt tajemniczy (co chwilami mnie denerwowało i miałam ochotę nim potrząsnąć, krzycząc – chłopie, ogarnij się!), ale muszę przyznać, że ta para w powieści zgrała się wprost idealnie.

Sandra Robins bardziej skupia się na relacjach, emocjach i powiązaniach poszczególnych bohaterów, niż na wątku motocyklowym, co uważam za duży plus. Potężne dwuśladowce, ryk potężnych silników i konflikt między gangami stanowi jedynie przyjemne tło opowieści, nie próbując przejąć roli pierwszych skrzypiec w tej opowieści.

Podsumowując: jeśli szukacie interesującej lektury na wieczór po ciężkim dniu, to „Demony ciemności” z pewnością przypadną wam do gustu.

Rynek wydawniczy przyzwyczaił nas do „niegrzecznych” i „groźnych” mężczyzn, którzy przy tym są nieziemsko przystojni i cudownie zbudowani. My, czytelniczki z wypiekami na twarzy czekamy na kolejną dawkę adrenaliny i… oto ona nadeszła. Sandra Robins już jutro wydaje swoją kolejną książkę – „Demony ciemności”. Autorka znana z trylogii „Miłość na sprzedaż” tym razem zabiera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawnictwo Replika mocno zaangażowało się w podnoszenie świadomości na temat zapomnianej spuścizny naszych przodków – Słowian. Od kilku lat wydaje w ramach serii „Wierzenia i zwyczaje” kolejne tytuły popularnonaukowe dotyczące naszej rodzimej mitologii, dawnych wierzeń, zwyczajów i tradycji czy zapomnianych opowieści.

Kolejną pozycją, która właśnie trafiła na rynek wydawniczy, jest książka „Baśnie Wschodniosłowiańskie” Iwony Czapli. Warto zaznaczyć, że autorka z pewnością włożyła dużo pracy, aby wszystkie te opowieści zebrać, wyselekcjonować i pięknie zredagować. Całość została wzbogacona o ilustracje/ryciny Haliny Constantinec nawiązujące do snutych historii.

Lektura tej książki sprawiła, że przeniosłam się w czasie, do wczesnego dzieciństwa. Gdzieś na krańcach pamięci, prawie zapomniane, majaczyły mi bajki tworzone za czasów ZSRR. Były tam piękne Carówny, krasawice, mądre babuleńki, czy obecny wszędzie „Iwan” … I to wszystko znalazłam na kolejnych stronach „Baśni wschodniosłowiańskich”. Było to piękne doświadczenie, chociaż zrodziło też pewną refleksję – dziś, w dobie tabletów dzieci nie mają szansy zetknąć się z takimi starymi opowieściami, niosącymi w sobie echo przeszłości.

Oczywiście uważny czytelnik odnajdzie równie motywy wschodniosłowiańskie/ruskie – wyspę Bujan, Króla Żmija czy Babę Jagę. Natrafimy tu również na liczne czarty, strzygi czy sopiłki.
Warta podkreślenia w owych baśniach jest jaskrawa różnica między dobrem a złem. Niektóre z tych opowieści można wręcz nazwać pochwałą skromnego, ale jednocześnie odważnego życia, które powinno być pełne bohaterskich czynów. Dobro zawsze musi zostać wynagrodzone, a każdy zły postępek ukarany.

Całość czyta się przyjemnie, ponieważ autorka zadbała o odpowiednią stylizację języka, przez co opowieści same się snują niczym gawęda opowiadana przy ognisku. Ja miałam do czynienia z tekstem pisanym (z tego, co sprawdziłam, nie ma audiobooka), ale podejrzewam, że dobry lektor mógłby uczynić z tego zbioru baśni niezwykłą ucztę dla wyobraźni odbiorców. Cóż, może kiedyś…

Podsumowując: ciekawy zbiór baśni, który najlepiej trafia do odbiorcy dozowany w małych porcjach, tak aby móc cieszyć się każdą z opowieści.

Wydawnictwo Replika mocno zaangażowało się w podnoszenie świadomości na temat zapomnianej spuścizny naszych przodków – Słowian. Od kilku lat wydaje w ramach serii „Wierzenia i zwyczaje” kolejne tytuły popularnonaukowe dotyczące naszej rodzimej mitologii, dawnych wierzeń, zwyczajów i tradycji czy zapomnianych opowieści.

Kolejną pozycją, która właśnie trafiła na rynek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z reguły nie decyduję się na przeczytanie książki ze względu na szum medialny, jaki wywołała, w przypadku Argylle było jednak inaczej. Najpierw usłyszałam o filmie, w którym autorka książek niejako przewiduje autentyczne wydarzenia. Musiałam się więc zainteresować tym tematem – w końcu nie każdego powstają filmy rozrywkowe o pisarzach! Włączyłam zwiastun na YouTube i co widzę? Cudnego kociaka rasy Scottish Fold (zanim jeszcze na ekranie pojawił się Henry Cavill) – a dodam, sama takowego posiadam, więc to już do reszty marketingowcy przyciągnęli moją uwagę. Potem dowiedziałam się, że książka jest wstępem do filmu, więc zabrałam się za czytanie.

W pociągu podążającym z Syberii do Moskwy jedzie bogaty Rosjanin, który zamierza zmienić równowagę sił na świecie i doprowadzić do odrodzenia Związku Radzieckiego. W tym samym czasie gdzieś w Złotym Trójkącie na granicy Tajlandii, Laosu i Mijanmy zostaje zestrzelony samolot z agentami CIA, wprowadzając na scenę wydarzeń pogrążonego apatii po śmierci rodziców młodego mężczyznę o nazwisku Argylle, trudniącego się oprowadzaniem turystów po tajlandzkiej dżungli.

Moje pierwsze odczucia? Przebrnięcie przez pierwsze dwa rozdziały zajęło mi jakieś trzy dni. Absolutnie nie potrafiłam wczuć się w atmosferę panującą w pociągu pędzącym przez Rosję ani odnaleźć się gdzieś na niebezpiecznym pograniczu azjatyckich państw. Miałam nawet ochotę wykasować ebook z wirtualnej półki i zastąpić go innym tytułem. Na szczęście się nie poddałam! I była to bardzo dobra decyzja. Akcja w końcu się rozkręca, zabierając czytelnika na prawdziwy szpiegowski rollercoaster. Mamy misję w Monako, grecką Górę Athos, gdzie od ponad tysiąca lat nie pojawiła się żadna kobieta, kilka innych miejscówek, aż w końcu czytelnik wraz z naszymi bohaterami dociera do Polski!

Mniej więcej od ¼ powieści dosłownie połykałam kolejne strony, wstrzymując oddech i mając nadzieję na kolejną dawkę adrenaliny przemieszanej z odrobiną historii oraz wciągającego śledztwa mającego na celu odnalezienie… Nie, nie zdradzę Wam czego!
Styl autorki (trudno mi uwierzyć, że jest nią podejrzewana o to Taylor Swift – z całym szacunkiem do niej) początkowo jak dla mnie ciężki z biegiem czasu nabiera płynności oraz polotu. Bohaterowie z całą pewnością są wielowymiarowi (uważny odbiorca zauważy nawet mały żarcik na ten temat, który odebrałam jako ukłon w stronę czytających), przez co cała opowieść wiele zyskuje.

Czy warto sięgnąć po ten tytuł? Oczywiście sami musicie o tym zadecydować, ale napiszę tak – nie żałuję, że po niego sięgnęłam. Mało tego, chętnie poczytałabym o kolejnych przygodach Argylle!

Z reguły nie decyduję się na przeczytanie książki ze względu na szum medialny, jaki wywołała, w przypadku Argylle było jednak inaczej. Najpierw usłyszałam o filmie, w którym autorka książek niejako przewiduje autentyczne wydarzenia. Musiałam się więc zainteresować tym tematem – w końcu nie każdego powstają filmy rozrywkowe o pisarzach! Włączyłam zwiastun na YouTube i co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Romans Mafijny? Czemu nie! W Walentynki premierę miała nowa powieść Anny Wolf zatytułowana „Vendetta”! To pierwszy tom serii „Renado”, ale jednocześnie kolejny już tom cyklu mafijnego zawierającego w sobie zarówno serię „Gangsterzy”, jak i „Bracia Tarasow”. Brzmi skomplikowanie? Może, ale tak naprawdę to każda z tych powieści prowadzi do następnej części, wciągając czytelnika coraz głębiej w świat mafii.
Bracia Renado, czyli nowa historia ze starymi znajomymi 😉
Nazwisko wydaje się Wam znajome? Powinno! Ta rodzinka epizodycznie pojawiła się w książce „Ocalenie gangstera”. Natomiast w „Vendetcie” spotkamy gościnnie kilku braci Tarasow 😉
Z kim mamy do czynienia w tym tomie?
Leo, czyli najstarszy z braci oficjalnie prowadzi hotel, a tak naprawdę przewodzi rodzinnym nie do końca legalnym interesom.
Mia – wychowywana jest pod kloszem, aż pewnego dnia zostaje wystawiona na „sprzedaż” na mafijnym targu „małżeńskim’ tym samym dowiadując się po latach prawdy na temat swojej rodziny. Potem jest tylko gorzej, dowiaduje się, że ludzie, których nazywała „tatą i mamą”, nie są jej rodzicami.
Tych dwoje spotykając się przypadkiem, nie spodziewają się, że swoją znajomością mogą wywołać prawdziwą „wojnę”.
Książkę przeczytałam dosłownie jednym tchem. Była dla mnie jak powiew świeżości w lekko zamotanym już świecie rodzinki Tarasow (i nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam tych gangsterów – moim faworytem jest Siergiej). Poznanie nowej familii pełnej sekretów, tajemnic i intryg było jak odkrywanie nowego, nieznanego nikomu lądu, który ma wiele do zaoferowania.
W powieści znajdziemy wszystko: miłość, nienawiść, szantaż, kilka trupów oraz dużo komicznych sytuacji. Dzieje się dużo i praktycznie bez przerwy. Przyznam, że kilka razy niemal nie mogłam złapać tchu.
Postacie jak na klasyczny romans mafijny są ciekawe, wymykające się schematom. Polubiłam się z postacią drugoplanową – gosposią Leo. Chciałabym kiedyś przeczytać o jej starciu (dosłownie) z Aliną. Myślę, że groziłoby to latającymi patelniami oraz nożami używanymi w niestatystycznych celach.
Podsumowując: jestem na tak i czekam na drugi tom serii „Renado”!

Romans Mafijny? Czemu nie! W Walentynki premierę miała nowa powieść Anny Wolf zatytułowana „Vendetta”! To pierwszy tom serii „Renado”, ale jednocześnie kolejny już tom cyklu mafijnego zawierającego w sobie zarówno serię „Gangsterzy”, jak i „Bracia Tarasow”. Brzmi skomplikowanie? Może, ale tak naprawdę to każda z tych powieści prowadzi do następnej części, wciągając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio, otwierając Instagram bądź Facebook cały czas trafiałam na informacje o książce „Ręce Boga” napisanej przez Macieja Torebko. Przyznam, że w końcu zaciekawiła mnie, na tyle bym przeczytała kilka notek. Tak dowiedziałam się, że jest to debiut autora, ale zdaniem jednej z autorek kryminałów, którą cenię, bardzo udany. Nie potrzebowałam więc więcej argumentów, by sięgnąć po ten tytuł.

Białostocki podkomisarz Ariel Janicki musi odnaleźć zabójcę komornika. Zbrodnia jest nad wyraz brutalna, a wypalony na powiekach symbol przedstawiający „Ręce Boga” jest jedyną wskazówką, pozostawioną przez sprawcę. Ze względu na całkowity brak śladów, śledztwo toczy się niezwykle powoli, ale tylko do chwili, gdy zauważone zostaje podobieństwo między zbrodnią a morderstwem opisanym w Biblii.

Czytając tę powieść, absolutnie nie pomyślicie, że trzymacie w rękach autorski debiut. Autor wymyślił bardzo zgrabną intrygę, jednocześnie prowadząc akcję w ten sposób, aby nie zmęczyć czytelnika nadmiarem szczegółów bądź też wątków. Postać głównego bohatera jest stereotypowym, ale jednocześnie bardzo ciekawym policjantem po przejściach (Jest też była żona, co to złą kobietą była), który miejmy nadzieję, w końcu poukłada sobie nie tylko życie zawodowe, ale i prywatne. Mnie do gustu przypadła nowicjuszka – Monika, która stanowi powiew świeżości w zastałym światku policjantów. Całość czytało się szybko i z zapartym tchem. Bywało, że nie mogłam odłożyć książki, chcąc dowiedzieć się, co przyniesie kolejna strona czy rozdział.

Tak naprawdę mogę przyczepić się tylko do jednej rzeczy – tematyka krwawych zbrodni oraz obecnych w powieści wątków religijnych/kościelnych z reguły kojarzy mi się z innym autorem wydawnictwa Initium – Michałem Śmielakiem. Kilka razy złapałam się na myśli „Kurczę, znowu Śmielak mnie zaskoczył”, by po chwili przypomnieć sobie, że to zupełnie inny, debiutujący pisarz.

Podsumowując: + kryminał, po który z całą pewnością warto sięgnąć.

Ostatnio, otwierając Instagram bądź Facebook cały czas trafiałam na informacje o książce „Ręce Boga” napisanej przez Macieja Torebko. Przyznam, że w końcu zaciekawiła mnie, na tyle bym przeczytała kilka notek. Tak dowiedziałam się, że jest to debiut autora, ale zdaniem jednej z autorek kryminałów, którą cenię, bardzo udany. Nie potrzebowałam więc więcej argumentów, by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka świąteczna pod koniec stycznia? Nie ma w tym żadnej pomyłki. Mimo że czas świąteczny przeminął, choinki zniknęły z domów i przestrzeni ogólnodostępnych, ja sięgnęłam po „Otwórz się na cuda” Autorstwa Niki Kardasz. Co o tym zdecydowało? Po części dobre opinie na „Lubimy czytać” (ale tylko te gwiazdkowe, nie chciałam psuć sobie zabawy z odkrywania treści) oraz chęć zatopienia się w jakiejś ciepłej, otulonej kocykiem historii.
Rozalia wiedzie życie, które dla wielu może jawić się niczym koszmar. Prowadzi firmę, której nie lubi, a czas wolny spędza przy łóżku męża, który od trzech lat pogrążony jest w śpiączce. Za namową przyjaciela, trochę spontanicznie wyjeżdża na tydzień na Islandię, aby odpocząć i „odnaleźć siebie”. Na skutek zbiegu okoliczności trafia do domu cudownej Islandki – Unnur, gdzie poznaje również jej syna Bjarniego, z którym zaczyna łączyć ją niezwykłe uczucie. I właśnie wtedy jej mąż w Polsce budzi się ze śpiączki…
Sięgając po tę powieść, chyba oczekiwałam czegoś innego. Miało być miło, ciepło, świątecznie i lekko… I nie zrozumcie mnie źle, to wszystko odnalazłam na kartach tej książki, ale odkryłam na nich dużo, dużo więcej. Znalazłam autorkę, która w bardzo mądry sposób dzieli się ze swoimi czytelnikami wiedzą i samoświadomością na temat życia, wyborów, których dokonujemy, ale także miłości, którą nie zawsze łatwo jest odnaleźć.
Rozalia dobiega czterdziestki, ja lekko ją przekroczyłam i muszę zdradzić, że w wielu punktach nasze życie okazało się spójne, przez co naprawdę mogłam identyfikować się z tą bohaterką i wczuć się w jej wewnętrze konflikty. Stała się dla mnie niemal jak przyjaciółka, która mówiąc o sobie, pokazuje mi drogę, którą ja sama powinnam podążyć. Książka zaś kończy się w ten sposób, że istnieje szansa, że ponownie spotkam tę wyjątkową kobietę i na to spotkanie bardzo czekam.
Ta książka sprawi, że zakochacie się w tym zakątku świata, nawet jeśli nie mieliście okazji go odwiedzić. Cudowne, niemal poetyczne opisy przyrody, małych wiosek odciętych czasami od świata, wulkanów czy zorzy polarnej sprawią, że odbędziecie niezwykłą podróż bez wsiadania do samolotu. I jak nie lubię zimy i temperatury spadającej poniżej 15 st. Celsjusza, to chętnie wybrałabym się na tę wyspę ognia i śniegu!
Podsumowując:
Zdecydowanie polecam! „Otwórz się na cuda” to niezwykła, wzruszająca książka, która otuli Was kocykiem utkanym z cudów, ale też skłoni do rozmyślań o własnym życiu.

Książka świąteczna pod koniec stycznia? Nie ma w tym żadnej pomyłki. Mimo że czas świąteczny przeminął, choinki zniknęły z domów i przestrzeni ogólnodostępnych, ja sięgnęłam po „Otwórz się na cuda” Autorstwa Niki Kardasz. Co o tym zdecydowało? Po części dobre opinie na „Lubimy czytać” (ale tylko te gwiazdkowe, nie chciałam psuć sobie zabawy z odkrywania treści) oraz chęć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z twórczością Katarzyny Grzegrzółki zetknęłam się przy okazji jej debiutu. Pamiętam, że powieść „Odium” wywarła na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak jej główny bohater Jan Bury. Gdy przeczytałam opis „Amantes” – nowej powieści autorki, w którym pojawiło się nazwisko komisarza, ucieszyłam się niezmiernie i natychmiast zaczęłam lekturę.

A historia zapowiada się wprost rewelacyjnie! Pewna rodzina zostaje brutalnie zamordowana, a ściany ich domu zostają pokryte tajemniczymi napisami i znakami. Śledztwem ma się zająć grupa policjantów, a wśród nich Franek – policjant, który dopiero co wrócił ze swojej podróży poślubnej. Już w pierwszych godzinach śledztwa jego ukochana zostaje porwana, a on zmuszony do ujawniania tajemnic związanych z postępami śledztwa nieznanej mu osobie.

Co pierwsze rzuciło mi się w oczy? Jan Bury nie jest już głównym bohaterem. Owszem otrzymał całkiem sporą i znaczącą rolę, ale został zepchnięty na dalszy plan. Pierwsze skrzypce przejął Młody – Franciszek Staniszewski. Czy to dobrze, czy to źle? Z jednej strony ciężko było mi się przestawić i czułam lekki żal, z drugiej – postać Franka ma ogromny potencjał, który miejmy nadzieję, zostanie należycie wykorzystany.

Sama historia jest dosyć zawiła i może stanowić wyzwanie dla czytelnika lubiącego kryminalne zagadki. W moim odczuciu trochę za długo się „rozkręca”, ale warto doczekać do tego punktu! Niestety, nie wiem, czy pchnięta przeczuciem, czy też zbyt dosłowną wskazówką, przewidziałam, kto jest kim i kto tutaj jest prawdziwym złolem. Co, uwaga, wcale nie przeszkodziło mi cieszyć się lekturą, ponieważ mimo wszystko wiele elementów było dla mnie niespodzianką uatrakcyjniającą poznawanie kolejnych elementów układanki.

Język autorki jest przyjemny dla czytelnika, sprawiając, że kolejne akapity niemal same się „czytają”. Postacie są bardzo dobrze nakreślone, a ich portret psychologiczny wydaje się realistyczny. Katarzyna Grzegrzółka świetnie oddała stres i udręczenie głównego bohatera związane z ukrywaniem pewnych faktów przed współpracownikami.

I mam tylko jeden apel do autorki – „Tak nie kończy się książek!” Zbyt wiele niejasności, zbyt wiele możliwych zakończeń, a ilość interpretacji słów „W tym momencie jego życie legło w gruzach” przynajmniej w mojej wyobraźni jest niemal nieskończona!

Podsumowując: sympatyczny kryminał, dla niektórych może nieco brutalny, z „hakiem” nakazującym czekać na drugą część.

Z twórczością Katarzyny Grzegrzółki zetknęłam się przy okazji jej debiutu. Pamiętam, że powieść „Odium” wywarła na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak jej główny bohater Jan Bury. Gdy przeczytałam opis „Amantes” – nowej powieści autorki, w którym pojawiło się nazwisko komisarza, ucieszyłam się niezmiernie i natychmiast zaczęłam lekturę.

A historia zapowiada się wprost...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jo powraca! Na rynku wydawniczym pojawił się właśnie trzeci tom powieści fantasy „Świat według Jo” autorstwa Ewy Zienkiewicz. Czekaliście? Przyznam się szczerze, że ja tak!
.
Czym jest świat Jo? To alternatywna wersja rzeczywistości, w której to kobiety wiodą prym, natomiast mężczyźni mają tylko pięknie wyglądać i prowadzić dom. W tej części po kilkuletniej przerwie tytularna księżna Jo wraca do królestwa Katalonaju, aby wreszcie cieszyć się spokojnym życiem. Towarzyszy jej Niru, którego uratowała w poprzedniej części. Niestety sielanka nie może trwać w nieskończoność. Pewnego dnia przybrane dzieci Jaśmina zostają uprowadzone, a wraz z nimi również ukochany Jo. Rozpoczyna się pościg, a z nim również nowe przygody naszej bohaterki.

Z reguły nie czytuję fantasy i otwarcie się do tego przyznaje. Co więc tak bardzo urzekło mnie w tej serii? Autorka zgrabnie kreuje nową rzeczywistość i porządek świata, bawiąc się stereotypami, ale także fragmentami dobrze nam znanej rzeczywistości. Jako kulturoznawca doceniam, w jaki sposób Ewa Zienkiewicz wybrała pewne elementy z różnorakich światowych religii czy kultur i dostosowała je do potrzeb swojej powieści. Dodatkową rozrywką jest dla mnie odgadywanie, jaki fikcyjny kraj jest odpowiednikiem Indii, Chin, świata arabskiego czy Europy.

Język powieści jest bardzo przyjemny, ale nie można określić go mianem prostego. Budując całkiem nową rzeczywistość, pisarka nie mogła pozwolić sobie na drogę „na skróty”, dlatego poziom lingwistyczny momentami jest wysoki. Dodatkowy plus dodaję za stworzenie podstaw obcych języków – zwłaszcza katalonajskiego (chyba że jest to kalka z jakiegoś prawdziwego języka, ale słowniczek na tyle książki zdaje się temu przeczyć). Postacie są ciekawe, barwne i z pewnością nie można się nimi znudzić. Każda z nich jest inna, każda ma odmienne wady i zalety, co urealnia ich funkcjonowanie na kartach powieści.

Zakończenie daje nadzieję na kontynuację i ja na takową osobiście czekam!

Podsumowując: ciekawa alternatywna rzeczywistość, która może nas kobiety przekonać o tym, że płeć nie musi być dla nas ograniczeniem, a matriarchat może być ciekawszy niż narzucony nam przed stuleciami męski model świata.

Jo powraca! Na rynku wydawniczym pojawił się właśnie trzeci tom powieści fantasy „Świat według Jo” autorstwa Ewy Zienkiewicz. Czekaliście? Przyznam się szczerze, że ja tak!
.
Czym jest świat Jo? To alternatywna wersja rzeczywistości, w której to kobiety wiodą prym, natomiast mężczyźni mają tylko pięknie wyglądać i prowadzić dom. W tej części po kilkuletniej przerwie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Królowa Charlotta. Opowieść ze świata Bridgertonów. Bridgertonowie. Prequel Julia Quinn, Shonda Rhimes
Ocena 7,2
Królowa Charlo... Julia Quinn, Shonda...

Na półkach:

Tęskniliście za wytwornymi balami, olśniewającymi sukniami dam dworu i londyńskiej socjety oraz światem intryg i plotek skrytych za eleganckimi wachlarzami? Jeśli tak, to mam dla Was dobrą wiadomość: Julia Quinn wraz z producentką wykonawczą serialu „Bridgertonowie” - Shondą Rhimes stworzyły opowieść, której długo nie zapomnicie!

Tym razem czytelnicy (jak również i widzowie, ponieważ serial oparty na tej historii pojawi się już wkrótce na Netflixie) poznają historię miłosną królowej Charlotty. W większości akcja powieści rozgrywa się w 1761 oraz 1762 roku opowiadając o tym, jak młoda niemiecka księżniczka Zofia Charlotta Mecklenburg-Strelitz zostaje poślubiona angielskiemu królowi Jerzemu III. Ich małżeństwo, zaaranżowane przez rodzinę królewską oraz brata kobiety stało się nie lada wyzwaniem nie tylko pod względem miłosnym, ale przede wszystkim kulturowym. Świeżo upieczona królowa będzie musiała nie tylko poznać i opanować reguły panujące na londyńskim dworze, zaadoptować się w odmiennej kulturowo rzeczywistości, ale też pokazać swoją wartość jako władczyni. Czy młodziutka Charlotta podoła temu wyzwaniu?

Więcej nie będę zdradzać, aby nie psuć Wam lektury, napiszę tylko: Co to była za powieść! Dosłownie połykałam kolejne strony, niecierpliwie wyczekując rozwiązania kolejnego wątku, jednocześnie rozkoszując się splendorem świata wyższych sfer, który nie zawsze jest tak ujmujący, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut okiem.

W tekście daje się wyczuć ujmujący czytelnicze serce styl Julii Quinn, ale jest on przemieszany z tym „czymś”, co sprawia, że tekst sam dosłownie wpada w oczy, zmuszając do pozostania przy książce. Bohaterowie są napisani tak zgrabnie, że momentami odnosi się wrażenie, że czyta się o prawdziwych postaciach oraz ich przeżyciach.

Na plus zaliczam autorkom to, iż bardzo zgrabnie wpisały „poprawność polityczną” netflixowego serialu w treść książki. W moim odczuciu ogromnym wyzwaniem było uczynienie z królowej brytyjskiej osoby o ciemniejszym odcieniu skóry, tak aby wypadło to przynajmniej nieco prawdopodobnie.

Dodatkowo przyznam, że chętnie przeczytałabym kolejne spin-offy dotyczące świata Bridgertonów napisane przez ten duet i mam nadzieję, że takowe powstaną.

Podsumowując: gorąco polecam! Nie oderwiecie się od lektury!

Tęskniliście za wytwornymi balami, olśniewającymi sukniami dam dworu i londyńskiej socjety oraz światem intryg i plotek skrytych za eleganckimi wachlarzami? Jeśli tak, to mam dla Was dobrą wiadomość: Julia Quinn wraz z producentką wykonawczą serialu „Bridgertonowie” - Shondą Rhimes stworzyły opowieść, której długo nie zapomnicie!

Tym razem czytelnicy (jak również i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co zaczęło się w Vegas, kończy się w Vegas – takie hasło towarzyszy powieści „Ocalenie gangstera” autorstwa Anny Wolf. Dla niezorientowanych zaznaczę, że jest to trzeci tom serii „Bracia Tarasow”, a jednocześnie siódmy tom cyklu „Gangsterzy” i jeśli chcecie w pełni cieszyć się bogactwem stworzonego przez autorkę mafijnego świata, to powinniście zapoznać się z poprzednimi powieściami.

A co znajdziemy na kartach tej powieści? Rea Renado po porwaniu ze szpitala budzi się nagle w jakiejś drewnianej chacie. Obawiając się o swoje życie, atakuje nieznajomego, który niespodziewanie trafia do zapomnianego przez wszystkich miejsca, ten jednak mimo niefortunnego początku znajomości, decyduje się pomóc dziewczynie. Konstantin, bo tak nazywa się tajemniczy wybawca, jest niebezpiecznym mężczyzną, a jego osoba w wielu budzi strach. Z takim wsparciem dziewczyna wraca do Nowego Jorku, po czym ucieka do Las Vegas. Niestety kłopoty podążają za nimi niczym fatum, którego nie da się uniknąć.

Cóż mogę napisać? Anna Wolf po raz kolejny zaserwowała miłośniczkom niepokornych braci Tarasow ostrą jazdę bez trzymanki. I to taką, jakiej długo nie zapomnimy!

Mamy tu tajemniczego mężczyznę, który jednocześnie posługuje się nazwiskiem Dunin, jak i Tarasow, nasi bracia zaś muszą podejść do całej sprawy na spokojnie, co nie jest proste przy ich wybuchowych charakterach. W tej części nie zabrakło nikogo, kto w poprzednich książkach skradł nasze serca. Mnie osobiście ucieszył powrót Avy, którą po prostu uwielbiam i cały czas czuję niedosyt jej osoby. Silni bohaterowie oraz w niczym nieustępujące im bohaterki to niemal znak firmowy Anny Wolf, dlatego i tym razem mogliśmy cieszyć się z pozoru tylko spokojną Reą Renado, która zdecydowała się zawalczyć o swoje szczęście.

Autorka zaserwowała czytelniczkom dużą dawkę emocji w postaci strzelanin, mafijnych porachunków i niebezpieczeństwa czającego się za niemal każdym rogiem. Całość zaś doprawiła szczyptą erotyki i silnego pożądania, któremu nasi bohaterowie po prostu nie mogli się oprzeć.

Warto dodać, że ostatni tom serii ładnie spina całość, wyjaśniając kilka wątków zapoczątkowanych zarówno w „Gangsterach”, jak i samych „Braciach Tarasow”, dlatego z pewnością nie oderwiecie się od lektury.

Podsumowując: gorąco polecam miłośniczkom gorących i niebezpiecznych braci Tarasow!

P.S. Na pocieszenie dodam, że nie rozstajemy się całkowicie z braćmi Tarasow, ponieważ autorka zapowiedziała nową serię „Bracia Renado” będącą kontynuacją cyklu „Gangsterzy”.

Co zaczęło się w Vegas, kończy się w Vegas – takie hasło towarzyszy powieści „Ocalenie gangstera” autorstwa Anny Wolf. Dla niezorientowanych zaznaczę, że jest to trzeci tom serii „Bracia Tarasow”, a jednocześnie siódmy tom cyklu „Gangsterzy” i jeśli chcecie w pełni cieszyć się bogactwem stworzonego przez autorkę mafijnego świata, to powinniście zapoznać się z poprzednimi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tęskniliście za Aubrey Hall i przebojową rodziną Bridgertonów? Jeśli tak, to mam dla Was dobrą wiadomość! Za sprawą wydawnictwa Zysk i S-ka Julia Quinn powraca, zabierając nas jeszcze raz w podróż w czasie, byśmy mogli zatańczyć kolejny taniec na Sali balowej jednej z członkiń londyńskiej socjety. „Wszystko przez pannę Bridgerton” jest pierwszym tomem serii „Rodzina Rokesby”, będącej równocześnie swoistego rodzaju prequelem do cyklu „Rodzina Bridgertonów”.


Jesteście gotowi by poznać miłosnej perypetie Sybilli „Billie” Bridgerton, starszej siostry Edmunda? Ta niezwykła młoda dama, nieznosząca swojego sąsiada Georga, jednocześnie uwielbia spędzać czas z jego młodszymi braćmi. Ba, zarówno jej matka, jak i rodzicielka młodzieńców marzą, że pewnego dnia ich rodziny się połączą, za sprawą małżeństwa Billie z Andrew bądź Edwardem. Los jednak bywa bardzo przewrotny, udowadniając, że zaledwie jeden pocałunek może zmienić wieloletnią antypatię w miłość, której nic nie zdoła powstrzymać.

Samą historię miłosną Billie i Georga można sprowadzić do klasycznego „kto się lubi, ten się czubi”, które dostarczone jest w tak przyjemnej formie, że wiele osób nie oderwie się od lektury. Jednocześnie nie jest to książka trudna czy wymagająca, dlatego świetnie nadaje się jako miły akcent uprzyjemniający wieczór po ciężkim dniu.

Jeśli lubicie pióro Julii Quinn, to z pewnością nie będziecie zawiedzeni. Autorka po raz kolejny dostarczyła swoim czytelniczkom lekką, ale bardzo dobrze napisaną historię, którą czyta się niemal jak bajkę dla „dużych dziewczynek”. Znajdziemy tu słowne utarczki, powłóczyste spojrzenia, wystawne przyjęcia oraz sielskość wiejskich posiadłości brytyjskiej arystokracji.

Billie nie da się nie lubić! To pełna energii, ale jednocześnie bardzo inteligentna młoda dama, która znalazła swoje miejsce na świecie i niekoniecznie chce się dostosowywać do sztywnych wymogów angielskiej arystokracji. Zamiast haftowania czy innych robótek ręcznych woli sprawdzać, czy jęczmień zasadzony w rodzinnej posiadłości właściwie rośnie, zapewniając dobre zbiory, natomiast balowe suknie woli zastąpić wygodniejszymi bryczesami. Momentami odnosiłam wrażenie, że główna bohaterka jest zbyt „nowoczesna” jak na czasy, w których przyszło jej żyć, ale podejrzewam, że Julia Quinn w ten sposób chciała sprawić, byśmy jako czytelniczki bardziej się z nią identyfikowały.

Podsumowując: doskonała lektura dla miłośniczek historycznych romansów, które skrycie marzą o pięknej balowej sukni i subtelnym oraz pełnym pasji flircie z przystojnym hrabią.

Tęskniliście za Aubrey Hall i przebojową rodziną Bridgertonów? Jeśli tak, to mam dla Was dobrą wiadomość! Za sprawą wydawnictwa Zysk i S-ka Julia Quinn powraca, zabierając nas jeszcze raz w podróż w czasie, byśmy mogli zatańczyć kolejny taniec na Sali balowej jednej z członkiń londyńskiej socjety. „Wszystko przez pannę Bridgerton” jest pierwszym tomem serii „Rodzina...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miłośnicy pióra Iwony Banach mają powód do radości! Wydawnictwo Dragon zdecydowało się na ponowne wydanie powieści „Klątwa utopców”, która ukazała się w 2015 roku. Jeśli więc macie ochotę się pośmiać dzięki nieoczywistemu poczuciu humoru oraz zanurzyć w odrobinie zdrowego sarkazmu, to przygotujcie sobie dwa (lub więcej) wolne wieczory, które przeznaczycie na czytanie.

Dagmara powoli szykuje się do ślubu, jednak owa ceremonia nie jest na rękę jej matce, dlatego też stara się ona utrudnić życie córce, wysyłając ją do dziadka, emerytowanego wojskowego, który życie przeciętnego cywila potrafi przemienić w wojskowy koszmar. Niestety dziadek znika, a razem z nim przyjaciółka dziewczyny – Kinga. Wszystkie poszlaki wskazują na porwanie! Zorganizowana naprędce ekipa ratunkowa rusza na pomoc, szukając schronienia w ruinach dawnego szpitala psychiatrycznego. Tylko co do porwania starszego pana mają utopce, o których mówią miejscowi oraz zwłoki pomocy kuchennej odnalezione w spiżarni?

Iwona Banach pisze w bardzo charakterystyczny, rozpoznawalny już po pierwszych zdaniach sposób. Zdania kreślone przez nią na kolejnych kartach powieści są jednocześnie kwieciste, ale też bardzo przejrzyste. Pojawiający się w nich sarkazm zaliczam zawsze na plus, ponieważ jego ton zbliżony jest do mojego własnego, przez co świetnie rozumiem zamierzenia twórcze pisarki. Nieoczywiste porównania, metafory czy też zlepki słów mające obrazować rozwój sytuacji wywołują w uważnym czytelniku salwy śmiechu, niezmiennie poprawiając humor absurdalnością niektórych scen.

Autorka po raz kolejny stworzyła bogatą galerię różnorodnych postaci, z których żadna nie jest oklepana czy też nudna. W każdej z nich można dostrzec karykaturalne ujęcie ludzkich słabostek, wad czy po prostu uprzedzeń. Bawiąc się stereotypami, zabarwionymi niekiedy małostkowością, Iwona Banach tworzy obraz polskiej wsi, odbijający w krzywym zwierciadle obawy z jednej strony przed nowoczesnością, z drugiej zaś przed demonami kryjącymi się w nie tak bardzo zapomnianej słowiańskiej tradycji.
Sprawa morderstw jest tu potraktowana lekko, z dużą dozą humoru, jednak na tyle ciekawie, by nie znudzić czytelnika spragnionego jak to przy komedii kryminalnej przede wszystkim rozrywki.

Podsumowując: lekka książka nie tylko na letni wieczór.

Miłośnicy pióra Iwony Banach mają powód do radości! Wydawnictwo Dragon zdecydowało się na ponowne wydanie powieści „Klątwa utopców”, która ukazała się w 2015 roku. Jeśli więc macie ochotę się pośmiać dzięki nieoczywistemu poczuciu humoru oraz zanurzyć w odrobinie zdrowego sarkazmu, to przygotujcie sobie dwa (lub więcej) wolne wieczory, które przeznaczycie na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dosłownie dziesięć minut temu skończyłam czytać ostatnią książkę Pauliny Świst , zatytułowaną "Incognito" (piszę więc tę krótką recenzję „na gorąco”) i muszę jednoznacznie stwierdzić – WOW!

Od zawsze jestem fanką tej tajemniczej polskiej pisarki, ponieważ jej bohaterki łączą w sobie siłę, inteligencję oraz porządną dozę sarkazmu, który uwielbiam. Wspomniałam, że wszystko to jest okraszone z reguły mniejszą bądź większą dozą starego dobrego polskiego Hip Hop’u?

„Incognito” jest pierwszym tomem nowej serii (tu niecierpliwa czytelniczka kryjąca się na dnie serducha już woła o drugi tom!). Tym razem mamy do czynienia z charyzmatyczną dziennikarką śledczą – Anną oraz jej przyjacielem Arturem – pełniącym obowiązki prokuratora. Razem muszą stawić czoła sprawie nieuchwytnego seryjnego mordercy, który w niewyjaśniony sposób zna ich najgłębsze tajemnice!

Siatka wzajemnych powiązań, przyjaźnie, fascynacje, a nawet antypatie prowadzą do naprawdę zaskakującego zakończenia, którego absolutnie się nie spodziewałam! Autorce udało się wywieźć mnie w pole i do samego końca, nie zorientowałam się, kto tak naprawdę morduje!

Cała historia jest mocno naelektryzowana seksem, ale uwaga! samego seksu na próżno w niej szukać! Wzmianki, niedomówienia, chwilowe napięcie budujące atmosferę czy zabawne, nieco dwuznaczne aluzje podkręcają wyobraźnię, ale nie znajdują finalnego spełnienia, co również sprawia, że z niecierpliwością czekam na drugą część (dlaczego, dowiecie się, gdy poznacie historię „Incognito”)

Zdradzę Wam jeszcze, że zakochałam się w jednej z postaci – Szczepan jak dla mnie po prostu wymiata, i aż szkoda, że nie jest głównym bohaterem, bo jak dla mnie stanowi niezłe ciacho do schrupania!

Podsumowując: jeśli kochacie cięty język, „Sarkazm” to Wasze drugie imię i szukacie lekkiej książki, która wciągnie Was bez reszty (ja czytałam z zapartym tchem w pracy, kryjąc się przed szefem) to „Incognito” powinno znaleźć się na Waszej liście „Do przeczytania

Dosłownie dziesięć minut temu skończyłam czytać ostatnią książkę Pauliny Świst , zatytułowaną "Incognito" (piszę więc tę krótką recenzję „na gorąco”) i muszę jednoznacznie stwierdzić – WOW!

Od zawsze jestem fanką tej tajemniczej polskiej pisarki, ponieważ jej bohaterki łączą w sobie siłę, inteligencję oraz porządną dozę sarkazmu, który uwielbiam. Wspomniałam, że wszystko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Katarzyna Bonda szturmem podbija rynek wydawniczy dziewiątym już tomem serii o Hubercie Meyerze. „Urodzony morderca”, bo o nim mowa jest ostatnią powieścią autorki i muszę przyznać, że już samym opisem rozpalił do czerwoności moją spragnioną dobrego kryminału wyobraźnię.

W chaszczach nieopodal rzeki spłonął luksusowy samochód, a w nim częściowo zwęgliło się ciało ogólnie szanowanego portugalskiego biznesmena Rui Coelho Tavares de Souza. Okryta płaszczem głowa oraz rany postrzałowe jednoznacznie wskazują na to, że ktoś pomógł mu w wyprawie na tamten świat. Policja początkowo poszukuje winnych wśród współpracowników mężczyzny, ale gdy w ich dłonie trafia „spis cudzołożnic”, czyli wszystkich kochanek zamordowanego motyw zyskuje całkiem pokaźna grupa mężczyzn z różnych warstw społecznych. I właśnie wtedy na scenę śledztwa, może nie całkiem legalnie wkracza Huber Meyer.

Cóż mogę napisać po przeczytaniu tej historii? Tak naprawdę całą tę recenzję można sprowadzić do jednego tylko słowa – REWELACJA!

Intryga jest napisana w tak wyrafinowany, dopieszczony do ostatniego szczegółu sposób, że nie można się w niej przyczepić do niczego. Nawet to, że w pewnym momencie staje się jasne, kto jest mordercą, nie sprawiło, że jakoś emocji płynących z lektury spadła. Wręcz przeciwnie, czytelnik zyskał szansę obserwowania zabawy w „kotka i myszkę”, jaka rozgrywała się pomiędzy Hubertem Meyerem a winnym. Sam koniec zaś spowodował, że moje czytelnicze serducho skakało wręcz z radości, przynosząc za sobą niespodziankę, za niespodzianką.

Postacie nakreślone zostały bardzo wyraźnie, z ich wadami i zaletami, co sprawiało, że w moich oczach stawali się nie tylko bardziej prawdziwi, ale też wiarygodni w moich oczach. Niejednoznaczność zachowań, ale też reakcji nakręcała spiralę niepewności i napięcia związanego z poszukiwaniem winnego oraz motywu, jakim mógł się kierować. Na plus zaliczam rozdziały, które można by było zatytułować jako „pamiętnik” mordercy, dawały one bowiem wgląd nie tylko w stan emocjonalny, ale też pokazywały, w jaki sposób planuje swoje kolejne kroki.

Podsumowując: rewelacyjny kryminał, który nie pozwoli wam nawet na chwilę nudy czy wytchnienia. Lepiej nie rozpoczynajcie lektury wieczorem, ponieważ zagwarantujecie sobie nieprzespaną noc!

Katarzyna Bonda szturmem podbija rynek wydawniczy dziewiątym już tomem serii o Hubercie Meyerze. „Urodzony morderca”, bo o nim mowa jest ostatnią powieścią autorki i muszę przyznać, że już samym opisem rozpalił do czerwoności moją spragnioną dobrego kryminału wyobraźnię.

W chaszczach nieopodal rzeki spłonął luksusowy samochód, a w nim częściowo zwęgliło się ciało ogólnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

M. M. Perr powraca z czwartym tomem serii o podkomisarzu Robercie Lwie. „Wicierz”, bo o nim mowa, jest kontynuacją doskonałego cyklu, którego kolejne tomy zawsze trafiają na moją czytelniczą półkę. Co tym razem przytrafiło się naszemu bohaterowi?

Pewna rodzina, będąc na wyczekiwanych wakacjach nad morzem, w pobliżu miejscowości Wicierz, znajduje ciało jakiejś kobiety. Szybko okazuje się, że była to matka radnego z Warszawy. Miejscowa policja stwierdza, że był to nieszczęśliwy wypadek, a śmierć nastąpiła przez utopienie. Syn jednak nie odpuszcza, domagają się dokładniejszego śledztwa. Robert Lew oddelegowany do tej sprawy, współpracując z lokalnymi stróżami prawa, przepytuje kolejnych wczasowiczów, poszukując jakiegoś pominiętego tropu. Przez przypadek dowiaduje się o podejrzanej śmierci sprzed kilku tygodni, a bliższe przyjrzenie się sprawie wywołuje dreszcz grozy, ponieważ wszystko wskazuje na to, że mają do czynienia z seryjnym mordercą…

Brzmi dobrze, prawda? To zdradzę wam, że czyta się jeszcze lepiej. Jak tylko chwyciłam książkę w dłoń, to po prostu nie mogłam się od niej oderwać. Najlepszym dowodem na to niech będzie fakt, że lekturę zakończyłam tego samego dnia.

Podoba mi się, jak M.M. Perr pozwala postaciom „dorastać” ewoluować, sprawiając, że kolejne tomy serii odbiera się jako kolejne spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Dzieci dorastają, zmagają się z innymi problemami, sam Robert też powoli, chociażby częściowo dochodzi do siebie po rodzinnej tragedii. I tylko jedno w tej części cyklu wywołało we mnie smutek: oprócz podkomisarza i jego syna Mikołaja nie spotkamy tu praktycznie nikogo znajomego, kto pojawiał się w poprzednich tomach. Sonia nie ma wcale, podobnie jak Basi, Śliczny dostał dosłownie jedną scenę i takie przykłady można by mnożyć.

Sama historia jest ciekawa i wciągająca, pozwala zatracić się w tej książkowej rzeczywistości. Tutaj należy przyznać ogromny plus dla M.M.Perr, ponieważ po raz kolejny otrzymaliśmy dobrze napisany kryminał, bez specjalnych udziwnień czy zbędnych ozdobników.

Niestety, jeśli jesteście uważnym czytelnikiem, który na własną rękę stara się rozwiązać zagadkę kryminalną, to możecie uczynić to dość wcześnie. Miejsce zbrodni znałam już gdzieś w połowie książki, a po przeczytaniu jakiś siedemdziesięciu pięciu procent treści moim pewniakiem na „złola” był faktyczny morderca. Pomimo tego, książka sprawiła mi dużo czytelniczej frajdy, a to jest najważniejsze.

Podsumowując: Gorąco polecam, a sama czekam na kolejny tom.

M. M. Perr powraca z czwartym tomem serii o podkomisarzu Robercie Lwie. „Wicierz”, bo o nim mowa, jest kontynuacją doskonałego cyklu, którego kolejne tomy zawsze trafiają na moją czytelniczą półkę. Co tym razem przytrafiło się naszemu bohaterowi?

Pewna rodzina, będąc na wyczekiwanych wakacjach nad morzem, w pobliżu miejscowości Wicierz, znajduje ciało jakiejś kobiety....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie powieści historyczne obsadzone w czasach pierwszych Piastów? Pociąga Was tajemniczość dawnych, słowiańskich bogów? Jeśli tak, to książka „Boruta” autorstwa Marcina Sobieralskiego jest tytułem, który obowiązkowo musicie przeczytać! Zanim jednak to zrobicie, musicie mieć świadomość, że jest to drugi tom serii, dlatego, jeśli nie znacie pierwszej części, zatytułowanej „Bastard” to natychmiast musicie nadrobić to niedopatrzenie. Bez tego niestety pewne wydarzenia będą dla Was niejasne, sprawiając, że przyjemność z lektury stanie się znacznie mniejsza.

Okładka „Boruty” utrzymana jest w podobnej stylistyce, jak i poprzednia, przez co nawet wizualnie podkreślona jest ciągłość snutej przez autora opowieści. W pierwszym momencie wizerunek mężczyzny dzierżącego miecz może wydawać się dziwny, zwłaszcza że opis na okładce zwiastuje miłość będącą jak klątwa, ale w miarę poznawania tekstu sami przekonacie się, iż był to bardzo dobry wybór.

Boruta, syn Nikogo, potępiany przez własnego dziadka młodzieniec nadal żyje. Chociaż jego sytuacji nie można określić mianem dobrej. Upodlony przez kogoś, kogo zwał przyjacielem, sponiewierany przez los, gnije w lochu jednego z lokalnych możnowładców, by chwilę później stać się oznakowanym niewolnikiem skazanym na powolną śmierć. Cudem uratowany dołącza do drużyny Jaśka, zwanego Małym (swojego dawnego wroga), spłacając w ten sposób honorowy dług, jednocześnie ryzykując własnym życiem. Nie to jednak stanowi największy problem… To sny, mroczne, przepełnione złem nie dają mu zaznać spokoju, sprawiając, że wojownik zaczyna wierzyć w klątwę, jaka mogła stać się przyczyną jego udręki.

Nie będę więcej pisać na temat treści, po prostu chwyćcie książkę i rozkoszujcie się historią wykreowaną przez autora. Zwłaszcza że Marcin Sobieralski zdecydowanie poświecił bardzo dużo czasu na poznanie epoki, o której pisze. Bez trudu można sobie wyobrazić zarówno miejsca, jak i opisane sytuacje będące niemal żywcem wyjęte z epoki pierwszych Piastów, gdy wiara w starych bogów powoli była wypierana przez chrześcijan.

Ogromnym plusem jest język. Świetnie postarzony, ale na tyle zrozumiały, by nie utrudniać czytania. To właśnie on tworzy wyjątkową atmosferę, sprawiając, że przygody Boruty czyta się z zapartym tchem.
Konstrukcji poszczególnych postaci również nie można nic zarzucić, ich charaktery idealnie współgrają z rolami wyznaczonymi im przez autora. Marcin Sobieralski, budując napięcie, które niczym sinusoida narasta i opada, nie pozwala swoim czytelnikom na odłożenie książki na bok, zasypując nowymi ciekawostkami czy wydarzeniami.
Perełeczką jest ostatnie kilkanaście stron powieści. Mistycyzm, magia i poczucie pradawnego zła sprawiło, że gdy dotarłam do ostatniego zdania, to miałam ochotę krzyczeć ze złości.

I tu następuje moja odezwa do autora: Panie Marcinie, tak się nie kończy takiej powieści! Oficjalnie żądam, aby natychmiast pojawił się trzeci tom tej historii, ponieważ jestem ciekawa, co wydarzy się później!

Podsumowując: zdecydowanie polecam wszystkim miłośnikom historii i starych słowiańskich bogów!

Lubicie powieści historyczne obsadzone w czasach pierwszych Piastów? Pociąga Was tajemniczość dawnych, słowiańskich bogów? Jeśli tak, to książka „Boruta” autorstwa Marcina Sobieralskiego jest tytułem, który obowiązkowo musicie przeczytać! Zanim jednak to zrobicie, musicie mieć świadomość, że jest to drugi tom serii, dlatego, jeśli nie znacie pierwszej części, zatytułowanej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się powieść Dariusza Lubińskiego zatytułowana „Wychowany wśród wikingów”. Będę szczera, w moim odczuciu tytuł nie jest zbyt chwytliwy, a okładce spodobał mi się tylko font stylizowany na skandynawskie runy, ale coś sprawiło, że sięgnęłam po tę książkę? Co to było? Oczywiście Wikingowie, tutaj na dokładkę jeszcze z domieszką słowiańskości.

Powieść ta opowiada o Einerze Einarssonie, młodzieńcu który jest bardzo przywiązany do swojej rodziny i wszelkich tradycji przez nią kultywowanych. Niespodziewanie w czasie jednego ze skandynawskich świąt jego całe dotychczasowe życie zmienia swój bieg, wiodąc go ku zupełnie nowym zakątkom Europy, a jednocześnie odkrywając historię jego ojca. Poznając nieznaną mu wcześniej kulturę Słowian, ucząc się ich języka, zgłębia również to, kim sam jest i kim chciałby się stać w przyszłości. A wszystko to w otoczce codzienności ludów znanych nam – czytelnikom tylko z kart historii.

Z książkami należącymi do szeroko pojętego nurtu „fikcji historycznej” łączy mnie niemal toksyczna relacja typu love-hate. Zaczytuję się w nich, ale też ogromnie denerwuję, gdy znajdę jakąś rażącą rozbieżność z ogólnymi faktami, dlatego zawsze przed lekturą mam pewne obiekcje.

Pierwsze kilkanaście stron tej powieści wynudziło mnie na śmierć, powieki dosłownie same opadały, zmuszając mnie do małych przerw. Na szczęście później akcja całkiem się rozkręciła, a ja z pewną dozą niecierpliwości czekałam na kolejną stronę. Niestety trochę zawiodłam się na zakończeniu, bo po wszystkich opisanych wydarzeniach jest ono w moim odczuciu takie „letnie”, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie „nijakie”. Spodziewałam się jakiejś atrakcji, która z wielkim hukiem zakończy tę historię.

Bohaterowie zostali napisani całkiem zgrabnie, z zachowaniem przywar, jak i zalet wojowników tamtego okresu. Niektórych dosłownie dało się polubić, innych mimo szczerych chęci nie dało się nawet tolerować. Dużym plusem są dobrze oddane realia epoki, przez co całość czyta się jako realną opowieść, która faktycznie mogła się wydarzyć przed wiekami.

Tutaj nasuwa mi się skojarzenie z filmem „The Northman” (brutalny, ale rewelacyjny!), który niedawno można było zobaczyć w kinach. Autor książki, niemal śladem scenarzystów obdarł nieco bajkową powłoczkę z romantycznej wizji Wikingów i ich życia. Oczywiście tych dwóch pozycji nijak nie można porównywać, nie mniej warto nadmienić, że obie pokazują niską wartość ludzkiego życia w obliczu topora skandynawskich wojowników.

Podsumowując: całkiem niezła lektura na nie jeden wieczór, pod warunkiem, że nie zrażą Was rozłupywane głowy i jelita owinięte wokół szyi ich właścicieli.

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się powieść Dariusza Lubińskiego zatytułowana „Wychowany wśród wikingów”. Będę szczera, w moim odczuciu tytuł nie jest zbyt chwytliwy, a okładce spodobał mi się tylko font stylizowany na skandynawskie runy, ale coś sprawiło, że sięgnęłam po tę książkę? Co to było? Oczywiście Wikingowie, tutaj na dokładkę jeszcze z domieszką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W księgarniach pojawił się kolejny, ósmy już tom serii opowiadającej o zawodowych (i nie tylko) perypetiach policyjnego profilera Huberta Meyera. Katarzyna Bonda tym razem zdecydowała się opowiedzieć nam historię „Kobiety w walizce”, stawiając ją na drodze uwikłanego w wieczne problemy mężczyzny.

Ten tom od samego początku jest nieco inny od poprzednich. Chociaż teoretycznie jest to kolejna część serii, jednak osobiście odniosłam wrażenie, że nagle główną postacią, przynajmniej przez znaczną część powieści stał się Grzegorz Kaczmarek pieszczotliwie zwany „Poznaniem”. To właśnie on zostaje wysłany do Ełku, gdzie w walizce porzuconej na głównej drodze odkryto poćwiartowane i spalone zwłoki niezidentyfikowanej kobiety. Aspirant musi sam odnaleźć mordercę, podczas gdy Hubert Meyer czeka na rozprawę w kieleckim areszcie. Sprawy nie ułatwia ogromna ilość podejrzanych, którzy z różnych powodów mogli dopuścić się takiego strasznego czynu, a także fakt, iż w okolicy zaginęła nie jedna kobieta, a kilka. I tylko WERA, a raczej jej zasoby mogą okazać się pomocne w rozwiązaniu tej kryminalnej zagadki.

Postacie stworzone przez autorkę wydają się bardzo prawdziwe, wręcz ludzkie w swoich wadach, ale też zaletach. Nikt do końca nie jest taki, jaki wydaje się na pierwszy rzut oka. Przykładem mogą być, chociażby zakonnice, które nie są takie, jakimi chcielibyśmy je widzieć. Wszyscy członkowie rodziny zaginionej Klaudii, którą prawdopodobnie jest tytułowa „Kobieta w walizce”, są tak dobrze napisani, że byłabym skłonna uwierzyć, iż odmalowano słowami żyjące osoby. Bohaterowie znani z poprzednich tomów – chociażby główny bohater Hubert Meyer, czy Grzegorz Kaczmarek doskonale ewoluują, naśladując zmiany zachodzące w ludziach doświadczonych przez los.

Katarzyna Bonda nie bez powodu nazywana jest polską królową kryminałów. Po raz kolejny udało się jej stworzyć wielopoziomową opowieść, która tworzy sieć powiązań i zależności pozwalającą ukryć prawdziwego mordercę, jak i motywy. Fałszywe tropy porozrzucane w treści książki mogą zwieść najbardziej uważnego czytelnika, zaskakując go na samym końcu skomplikowanej historii. Dzięki temu otrzymaliśmy powieść, która zmusza do skupienia, rozważań oraz zachęca do samodzielnego doszukiwania się winnego tej strasznej zbrodni.

Podsumowując: doskonały tom świetnej serii, który z pewnością przypadnie do gustu fanom dobrych kryminałów.

W księgarniach pojawił się kolejny, ósmy już tom serii opowiadającej o zawodowych (i nie tylko) perypetiach policyjnego profilera Huberta Meyera. Katarzyna Bonda tym razem zdecydowała się opowiedzieć nam historię „Kobiety w walizce”, stawiając ją na drodze uwikłanego w wieczne problemy mężczyzny.

Ten tom od samego początku jest nieco inny od poprzednich. Chociaż...

więcej Pokaż mimo to