rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Dzienniki 1950-1962" Sylvii Plath

Nie mogę żyć dla samego życia, tylko dla słów, które opierają się sile czasu. Moje życie, tak czuję, nie będzie przeżyte, dopóki nie zostanie na wieczność uchwycone w książkach, gdzie będzie mogło się w nieskończoność powtarzać. Zbyt łatwo zapominam o tym, co było, i kurczę się w koszmarze tu i teraz, bez przeszłości i przyszłości. Pisanie otwiera na oścież krypty umarłych i te niebiosa przed nami, skrywane przez anioły - proroków. Umysł tworzy nieprzerwanie, przędzie swoją pajęczynę.
"Dzienniki 1950-1962", str 325.

To na pewno nie jest książka na jeden wieczór, ale jak najbardziej warta czasu poświęconego na jej przeczytanie. Dla wielbicieli talentu amerykańskiej poetki, pisarki i eseistki to lektura obowiązkowa. "Dzienniki 1950-1962" są bezcennym źródłem wiedzy na temat autorki kultowej już dzisiaj powieści "Szklany klosz" oraz zatrzymanym w czasie zapisem ówczesnej rzeczywistości.

Sylvia Plath była dzieckiem, kiedy otrzymała od mamy pierwszy dziennik. Tak rozpoczęła się przygoda z przelewaniem na papier przemyśleń małej dziewczynki, potem nastolatki i wreszcie kobiety. Wydanie zawiera dwadzieścia trzy zeszyty pochodzące z archiwów Smith College oraz dwa notesy, które były w posiadaniu Teda Hughesa, męża Plath. Uderzająca jest niezwykła dojrzałość tych tekstów, ich głębia, poetyckość, piękna fraza. Płynna narracja, swobodne przechodzenie z tematu na temat oraz sposób portretowania rodziny, znajomych albo ludzi zupełnie przypadkowych sprawiają, że te dzienniki czyta się, jak podzieloną na rozdziały powieść. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że ów zbiór to wyjątkowy autoportret jednej z najbardziej intrygujących pisarek ubiegłego wieku. Na kartach książki obserwujemy zafascynowaną światem słów studentkę, żonę i matkę. Młodą, wrażliwą kobietę, która wydaje się widzieć i czuć otaczającą rzeczywistość znacznie wyraźniej i mocniej niż inni ludzie. Raz jest spokojną, momentami nawet dowcipną obserwatorką, innym razem targaną emocjami reporterką codzienności, która nie potrafi zapanować nad demonami we własnej głowie. Doskonale wiemy, jaki był finał. Choroba psychiczna, nieudane małżeństwo i wreszcie samobójcza śmierć Sylvii Plath w 1962 r. wciąż budzą zainteresowanie czytelników na całym świecie. "Dzienniki 1950-1962" to frapująca podróż w czasie i arcyciekawa możliwość bliższego poznania autorki, która opowieść o swoim życiu rozpoczyna słowami: "Może nigdy nie będę szczęśliwa, ale dziś wieczorem jestem zadowolona". Atutem książki są archiwalne zdjęcia oraz rysunki Sylvii Plath.

Jeżeli nosicie się z zamiarem poznania twórczości Sylvii Plath, to może warto rozpocząć właśnie od "Dzienników 1950-1962", by mieć pełny obraz tego, kim była autorka. To z pewnością ułatwi odbiór jej wierszy i znakomitej powieści "Szklany klosz", której wznowienie niedawno ukazało się nakładem "Marginesów".
Dominika Ławicka https://zawszewksiazkach.blogspot.com/

"Dzienniki 1950-1962" Sylvii Plath

Nie mogę żyć dla samego życia, tylko dla słów, które opierają się sile czasu. Moje życie, tak czuję, nie będzie przeżyte, dopóki nie zostanie na wieczność uchwycone w książkach, gdzie będzie mogło się w nieskończoność powtarzać. Zbyt łatwo zapominam o tym, co było, i kurczę się w koszmarze tu i teraz, bez przeszłości i przyszłości....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby... "Stramer" Mikołaja Łozińskiego

Co można napisać o powieści "Stramer" Mikołaja Łozińskiego, która przez "Książki. Magazyn do czytania" została właśnie uznana za najlepszą książkę roku? Ano tyle, że to z pewnością nie będzie jedyne wyróżnienie. To jest po prostu bardzo dobra książka, od początku do końca znakomicie napisana. Rozpoczęłam ten wpis od słowa "gdyby", bo wydaje mi się ono niezwykle kluczowe dla zrozumienia losów bohaterów tejże książki.

Mikołaj Łoziński w swojej powieści kreśli portret rodziny żydowskiej, której tak naprawdę mogłoby nie być, gdyby Nathan zdecydował się zostać w Ameryce. Jednak on postanowił wrócić do miłości swojego życia, czyli Rywki. Nici z american dream, bo Tarnów to nie Nowy Jork, ale Nathan jest święcie przekonany, że podjął słuszną decyzję, że w Polsce też może spełnić swoje marzenia i wysłać światu radosną pocztówkę o krainie miodem i mlekiem płynącej. Kolejne nietrafione biznesy, życie na granicy ubóstwa i dzieci, które trzeba wykarmić nie zmieniają Nathana. Mężczyzna po amerykańsku wierzy w sukces i tylko czasem z nóg zwala go "katar żołądka". Na szczęście jest Rywka, która trzeźwym okiem postrzega rzeczywistość i głucha jest na tu i ówdzie wtrącane angielskie słówka, tak ochoczo używane przez Nathana dla podkreślenia wagi własnej osoby. Kobieta ma ważniejsze sprawy na głowie, choć i jej zdarza się od czasu do czasu marzyć o innym życiu. Tymczasem sześcioro dzieci dorasta, zawiera przyjaźnie, zakochuje się, snuje plany na przyszłość. Wprawdzie później kilkoro z nich romansuje z komunizmem, ale takie czasy, trzeba mieć jakieś poglądy. Tylko, że oni nieuchronnie zbliżają się do końca, o czym rzecz jasna nie mają pojęcia. I gdyby... No właśnie, znowu to gdyby, które otwiera i jednocześnie zamyka wszystkie drzwi. Kim byłby Nathan gdyby został w Ameryce? A gdyby Rywka odrzuciła jego miłość, czy wówczas wiodłaby lepsze życie? Czy los byłby dla nich łaskawszy, gdyby nie byli Żydami? Można by tak w nieskończoność, ale to niczego nie zmieni. Nie w ich przypadku.

Międzywojenny Tarnów Mikołaja Łozińskiego trochę usypia czytelniczą czujność. Niech nikogo nie zwiedzie również fakt, że "Stramer" momentami bywa powieścią dowcipną. To tylko taka chwila oddechu, bo szybko pojawiają się sygnały, które czytelnik odczyta jednoznacznie. Komuś gdzieś nie wolno wchodzić, nauczycielka bez pardonu daje dziecku do zrozumienia kim tak naprawdę jest, a pewne hasła oraz incydenty nie pozostawiają złudzeń. Autor nie informuje nas o dacie wydarzeń przedstawionych w powieści, ale jesteśmy w stanie zorientować się w czasie i doskonale wiemy, co wydarzy później.

"Stramer" Mikołaja Łozińskiego to wyborna lektura. Czyta się wspaniale, choć z narastającym uczuciem niepokoju. Ta powieść wyrywa ze strefy komfortu, nie daje o sobie zapomnieć, a losy bohaterów stają się czytelnikowi niezwykle bliskie.

Autora z pewnością czeka deszcz nagród, więc przeczytajcie koniecznie. A tak na marginesie, brawa za wspaniałą okładkę.

Dominika Ławicka
https://zawszewksiazkach.blogspot.com/

Gdyby... "Stramer" Mikołaja Łozińskiego

Co można napisać o powieści "Stramer" Mikołaja Łozińskiego, która przez "Książki. Magazyn do czytania" została właśnie uznana za najlepszą książkę roku? Ano tyle, że to z pewnością nie będzie jedyne wyróżnienie. To jest po prostu bardzo dobra książka, od początku do końca znakomicie napisana. Rozpoczęłam ten wpis od słowa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pochwała Polskiej Szkoły Ilustracji

Dzieciom należą się piękne książki.
Zbigniew Rychlicki

Dorastałam w domu, w którym książki były bardzo ważne. Doskonale pamiętam czasy, kiedy o niektóre egzemplarze było trudno, a jednak mojej mamie udawało się je zdobyć. Pamiętam również księgarnię, którą mijałam w drodze do szkoły, bo prawie zawsze musiałam zerknąć, czy pojawiło się coś nowego. Tej księgarni już nie ma, ale w domu mam pokaźnych rozmiarów biblioteczkę z książkami dla dzieci, które kupiła tam moja mama. W różnym stanie są te lektury. Niektóre z nich zaczytane do granic możliwości, inne z moimi zabawnymi notatkami. Wiele z nich to również prezenty, które otrzymywałam od najbliższych i które dziś mają dla mnie szczególną wartość. Kilka wymaga naprawy naprawy, chociażby "Baśnie" Hansa Christiana Andersena z absolutnie fenomenalnymi ilustracjami Jana Marcina Szancera albo "Walc Panny Ludwiki" Hanny Januszewskiej zilustrowany przez Wiesława Majchrzaka. Czy ktoś jeszcze pamięta tę książkę?

Od dawna zastanawiałam się, dlaczego nikt nie napisał książki o polskich mistrzach ilustracji. Dlaczego nikt nie oddał hołdu tym wybitnym postaciom. Pojawiają się reprinty książek dla dzieci sprzed lat, wznowienia lektur uwielbianych od pokoleń i chociaż można znaleźć w nich krótkie biogramy ilustratorów, to mam wrażenie, że te informacje są niewystarczające. Niezmiernie ucieszyła mnie książka Barbary Gawryluk, "Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów". Autorka zafundowała mi cudowną, sentymentalną i pełną wzruszeń podróż do dzieciństwa. Skłamałabym twierdząc, że dopiero dzięki niej odkryłam skarby, które mam na półkach. Bardzo często sięgam po te książki, namawiam do ich lektury swoje dzieci i pokazuję im wyjątkowe ilustracje. Nigdy nie miałam większego problemu ze wskazaniem autora ilustracji. Krystyna Michałowska, Danuta Konwicka, Olga Siemaszko, Maria Orłowska-Gabryś, Bożena Truchanowska, Jan Marcin Szancer, Janusz Grabiański, Zdzisław Witwicki, Zbigniew Rychlicki, Janusz Stanny, Adam Kilian, Bohdan Butenko, wszyscy mieli swój charakterystyczny styl, niepowtarzalną kreskę i oryginalną technikę. Nie obawiam się stwierdzenia, że potrafili wyczarować prawdziwe cuda i dla wielu ilustratorów nadal są niedoścignionymi wzorami. Zresztą w książce pojawiają się niezbyt pochlebne opinie o współczesnych ilustracjach. Z satysfakcją przyklasnęłam, bo na rynku wydawniczym jest mnóstwo książek, w których obrazki są tak niestaranne i w gruncie rzeczy brzydkie, że naprawdę zastanawiam się, jakim cudem trafiły do druku. Szerokim łukiem omijam publikacje, w których ilustracje przypominają kadry z kreskówek. Poza tym bohaterowie Barbary Gawryluk jednogłośnie narzekają na... Disney'a i jego błyszczące oraz nasycone kolorami obrazki. Wszyscy zgodnie twierdzą, że wraz z nimi skończyła się dobra passa polskiej ilustracji.
Książka Barbary Gawryluk to rozmowy autorki z przedstawicielami Polskiej Szkoły Ilustracji oraz z najbliższymi tych, których nie ma już pośród nas. To opowieść o ludziach, którzy kształtowali wyobraźnię milionów dzieci w Polsce i na świecie. Zdobywali liczne nagrody w kraju i za granicą. Ich prace wystawiano w galeriach, zachwycano się pomysłowością, drobiazgowością i przede wszystkim profesjonalnym podejściem do tematu. Ilustracja w książkach dla dzieci była wówczas na najwyższym poziomie, nie bez powodu nazywano te prace małymi dziełami sztuki. Ale czy mogło być inaczej, skoro tworzyli je gruntownie wykształceni i niezwykle utalentowani malarze i graficy? Im zawdzięczamy ilustracje, które osiągają zawrotne ceny na aukcjach i które wciąż budzą autentyczny zachwyt. Nie wyobrażam sobie innej wersji "Baśni" Andersena, niż ta z ilustracjami mistrza Jana Marcina Szancera. Hałabała już na zawsze będzie dla mnie tym, który wyszedł spod ręki Zdzisława Witwickiego, opowiadanie Lucyny Krzemienieckiej "O Jasiu Kapeluszniku" też na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako te, które przepięknie zilustrował Antoni Boratyński. Ukochane "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren akceptuję tylko i wyłącznie z czarno-białymi ilustracjami Hanny Czajkowskiej. Ogromnym sentymentem darzę również polskie baśnie "U złotego źródła" zilustrowane przez Zbigniewa Rychlickiego i naprawdę nic mnie nie przekona do nowej wersji tych historii. Genialna powieść "Ten obcy" Ireny Jurgielewiczowej musi być z obrazkami Leonii Janeckiej, a "Plastusiowy pamiętnik" tylko z uroczymi ilustracjami Zbigniewa Rychlickiego. Pamiętacie książkę Miry Jaworczakowej, "Coś ci powiem, Stokrotko"? Czy wyobrażacie sobie inną buzię tej dziewczynki niż ta, którą stworzyła Hanna Krajnik? Na szczęście na rynku wydawniczym pojawił się reprint tej opowieści, ale jest przecież całe mnóstwo wznowionych lektur, które zostały zilustrowane przez współczesnych twórców i często nawet na milimetr nie zbliżają się do książek sprzed lat.

"Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów" Barbary Gawryluk to znakomita okazja nie tylko do przypomnienia sobie książek, które pokochaliśmy w dzieciństwie, ale również do poznania artystów, którzy przepięknie te opowieści zilustrowali. Aż strach pomyśleć, jak wiele projektów trafiło do kosza, bo autorzy byli z nich niezadowoleni. Poza tym książki, które wychodziły z drukarni nie spełniały ich oczekiwań ze względu na marny papier i kolorystykę. Między bajki można również włożyć wyobrażenie, że rysowali w pięknych pracowniach. Zazwyczaj były to normalne pokoje, stół i materiały plastyczne. Tyle wystarczyło, by zostać zapamiętanym przez kolejne pokolenia. Nie ukrywam, że zabrakło mi krótkiego biogramu na początku każdej opowieści o danym ilustratorze. Z przykrością stwierdzam, że nie ma również kilku innych wybitnych postaci, chociażby Hanny Krajnik i Bogdana Zieleńca. Pochwalić muszę natomiast autorkę, za to, że w ogóle powstała ta książka, że udało się dotrzeć do artystów oraz ich bliskich i porozmawiać o złotym okresie polskiej ilustracji. To bardzo przyjemna lektura, pełna wspomnień i zdjęć książek, które uwielbiam i o których zawsze ciepło myślę. Bardzo wdzięczna jestem mamie, która dbała o moją biblioteczkę i uzupełniała zbiory o najpiękniejsze opowieści dla dzieci. Razem przeglądałyśmy książkę Barbary Gawryluk i z radością odnotowałyśmy fakt, że na półkach mamy tyle skarbów.

Jeżeli marzycie o tym, by w swoich zbiorach mieć książki, o których mowa w "Ilustratorkach, ilustratorach. Motylkach z okładki i smokach bez wąsów", to chyba najwięcej jest ich w sklepach internetowych na stronach wydawnictw: "Nasza Księgarnia" oraz Dwie Siostry Znajdziecie tam cudowne wydania z ilustracjami najwybitniejszych twórców. Ale nie wszystkie książki są wznawiane i wtedy warto wybrać się do antykwariatu. Z doświadczenia wiem, że można zdobyć prawdziwe perełki.
https://zawszewksiazkach.blogspot.com/

Pochwała Polskiej Szkoły Ilustracji

Dzieciom należą się piękne książki.
Zbigniew Rychlicki

Dorastałam w domu, w którym książki były bardzo ważne. Doskonale pamiętam czasy, kiedy o niektóre egzemplarze było trudno, a jednak mojej mamie udawało się je zdobyć. Pamiętam również księgarnię, którą mijałam w drodze do szkoły, bo prawie zawsze musiałam zerknąć, czy pojawiło się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Olive Kitteridge" Elizabeth Strout

Nie wiem, czy sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie serial, którego pierwszy odcinek zaintrygował mnie do tego stopnia, że po prostu musiałam poznać najsłynniejszą powieść Elizabeth Strout. Amerykańska autorka otrzymała za nią Nagrodę Pulitzera w 2009 r. W Polsce książka ukazała się rok później pod tytułem "Okruchy codzienności", zresztą bardzo adekwatnym do treści. Olive Kitteridge jest centralną postacią opowieści Strout i choć są rozdziały, w których staje się na chwilę kimś drugoplanowym, to i tak wiadomo, że to ona jest w powieści Elizabeth Strout najważniejsza.

Kim jest Olive Kitteridge? Żoną, matką i nauczycielką matematyki w szkole średniej. Nie budzi powszechnej sympatii, bo jej usposobienie, cięty język i surowe podejście do życia skutecznie zniechęcają nie tylko uczniów, sąsiadów, ale też najbliższych. W głębi serca Olive jest kimś zupełnie innym. To wrażliwa kobieta o dobrym sercu, która od lat budowała wokół siebie coś na wzór muru obronnego. Jej szorstkość i bezkompromisowość potrafią ranić, ale w wielu przypadkach trudno nie przyznać Olive Kitteridge racji. To niezwykle odważna kobieta, która nie boi się głośno mówić o tym, o czym inni boją się nawet pomyśleć. Wspominałam o poprzednim tytule, czyli "Okruchach codzienności". Czytając tę powieść ma się wrażenie podglądania codzienności mieszkańców małego miasteczka. Na kartach powieści Elizabeth Strout wzloty towarzyszą upadkom, miłość czasem kończy się zdradą, a problemy są naturalną częścią ludzkiej egzystencji, jak to w życiu. To książka niesamowicie prawdziwa, napisana z dużym wyczuciem, momentami szczera do bólu. Bardzo odpowiadał mi jej melancholijny charakter i niespieszność przedstawionych wydarzeń. "Olive Kitteridge" nie jest powieścią na jeden wieczór, to książka, którą można i należy się delektować, by docenić jest złożoność, trafność spostrzeżeń i niebywały prozatorski talent Elizabeth Strout.
Zainteresowanym przypominam, że niedawno w księgarniach ukazała się kontynuacja tej powieści, czyli "Olive powraca". Bardzo jestem ciekawa tej historii, bardzo jestem ciekawa Olive.

Moja ocena: 6/6

Dominika Ławicka
https://zawszewksiazkach.blogspot.com/

"Olive Kitteridge" Elizabeth Strout

Nie wiem, czy sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie serial, którego pierwszy odcinek zaintrygował mnie do tego stopnia, że po prostu musiałam poznać najsłynniejszą powieść Elizabeth Strout. Amerykańska autorka otrzymała za nią Nagrodę Pulitzera w 2009 r. W Polsce książka ukazała się rok później pod tytułem "Okruchy codzienności",...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ach, ta Tove... "Córka rzeźbiarza" Tove Jansson

Nie do końca jestem przekonana, czy ciągłe nazywanie Tove Jansson mamą Muminków jest właściwe. Ale z drugiej strony jakoś specjalnie mnie to nie dziwi. Z biografii słynnej Finki wiem, że bywały momenty, kiedy Muminki, delikatnie rzecz ujmując, nieco ją irytowały, a w zasadzie ogromna ich popularność, która mocno przysłaniała inne dokonania. Ręka w górę, kto myśląc o Tove Jansson wymieni tytuły innych książek jej autorstwa. Albo wspomni jej niesamowite obrazy. Dla milionów fanów na całym świecie Tove Jansson jest autorką książek dla dzieci. O reszcie jej twórczości albo się zapomina, albo nie ma zielonego pojęcia o jej istnieniu.

Jeżeli nie czytaliście "Córki rzeźbiarza", to z całą odpowiedzialnością za słowo polecam tę właśnie książkę, by przekonać Was, jak genialną postacią była Tove Jansson, jak fenomenalnie przelała na papier wspomnienia z dzieciństwa. Tych kilkanaście opowiadań może stanowić źródło wiedzy nie tylko o samej Tove, ale również jej rodzinie, znajomych i miejscu, w którym dorastała. I to nazywanie ojca tatusiem, cudowne. Mała Tove to ciekawa świata dziewczynka i doskonała obserwatorka, od najmłodszych lat wykazująca się talentem literackim i plastycznym. Jej wyobraźnia nie zna granic, nie ma dla niej rzeczy niemożliwych i wszystko jest po coś. Czy Tove wpatrzona w ojca-rzeźbiarza i zafascynowana ilustracjami matki mogła wyrosnąć na kogoś innego? W jej domu sztuka miała ogromne znaczenie. Była nie tylko źródłem dochodu, ale też sposobem na wyrażanie siebie. Tove przyglądała się pracy swoich rodziców i jak każde dziecko próbowała ich naśladować. Dobre geny zdecydowały o tym, że światu podarowana została nie tylko genialna pisarka, ale też wspaniała artystka.

"Córka rzeźbiarza" Tove Jansson to ciepła, otulająca opowieść o dzieciństwie, w której nie ma Muminków, ale jest wszystko to, co potrzebne człowiekowi do szczęścia. Poznajcie Tove, uśmiechnijcie się do dziecka, którym jest na kartach tej urokliwej książki. Częstujcie się opowiadaniami, jak dobrą czekoladą. Delektujcie się, po prostu.

Moja ocena: 6/6

Dominika Ławicka
https://zawszewksiazkach.blogspot.com/

Ach, ta Tove... "Córka rzeźbiarza" Tove Jansson

Nie do końca jestem przekonana, czy ciągłe nazywanie Tove Jansson mamą Muminków jest właściwe. Ale z drugiej strony jakoś specjalnie mnie to nie dziwi. Z biografii słynnej Finki wiem, że bywały momenty, kiedy Muminki, delikatnie rzecz ujmując, nieco ją irytowały, a w zasadzie ogromna ich popularność, która mocno przysłaniała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Spadek" Vigdis Hjorth
Powieść Vigdis Hjorth to jedna z tych książek, o których trudno zapomnieć po odłożeniu lektury. Nie ukrywam, że na początku miałam chwilę zwątpienia, zwłaszcza że fabuła jest nieco chaotyczna i w gruncie rzeczy zbudowana wokół tytułowego spadku w postaci dwóch domków letniskowych. Można odnieść wrażenie, że Vigdis Hjorth wałkuje ten temat niemiłosiernie i, najprościej rzecz ujmując, powtarza się. Ale dość szybko zaczynamy rozumieć, że to zamierzony efekt, że tytułowy spadek jest słowem-kluczem do właściwego odczytania tej historii.

Bergljot od lat nie utrzymuje kontaktu ze swoją rodziną, zwłaszcza z matką i ojcem, do których ma żal z powodu pewnych wydarzeń z dzieciństwa. Kobieta nie ukrywa niechęci do najbliższych i robi wszystko, by uniknąć ewentualnego spotkania. To, co wydarzyło się przed laty miało ogromny wpływ nie tylko na relacje z rodziną, ale przede wszystkim na psychikę Bergljot. Kobieta walczy z panicznym lękiem przed ojcem, który w przeszłości wyrządził jej dużą krzywdę. Brak zrozumienia ze strony rodziny i bagatelizowanie problemu są dla Bergljot frustrujące, ale jednocześnie utwierdzają ją w przekonaniu, że odsuwając się od najbliższych podjęła słuszną decyzję. Wszystko zmienia się, gdy brat Bergljot informuje ją o niesłusznym jego zdaniem podziale majątku rodziców. Namawia siostrę, by stanęła po jego stronie i opowiedziała się za sprawiedliwymi zapisami w testamencie. Tak rozpoczyna się batalia o spadek, ale też powrót do traumatycznej przeszłości i walka o prawdę.

Książka Vigdis Hjorth wywołała w Norwegii spore zamieszanie, bo podejrzewano, że historia przedstawiona w powieści zawiera wątki biograficzne. Niektóre fragmenty są tak sugestywne, że i ja zaczęłam się nad tym zastanawiać. Uderzająca jest zwłaszcza drobiazgowość narracji, można odnieść wrażenie, że autorka stara się wszystko skrupulatnie wyjaśnić i przeanalizować, stąd liczne powtórzenia. Lekturze towarzyszą skrajne emocje, od zachwytu po irytację, ale to celowy zabieg, autorka z premedytacją mąci czytelnikowi w głowie, co zresztą uważam za duży atut tej powieści. Ale tytułowy spadek to nie tylko dobra materialne, to również odziedziczone lęki i cały bagaż życiowych doświadczeń.

Bardzo dobra powieść.

http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

"Spadek" Vigdis Hjorth
Powieść Vigdis Hjorth to jedna z tych książek, o których trudno zapomnieć po odłożeniu lektury. Nie ukrywam, że na początku miałam chwilę zwątpienia, zwłaszcza że fabuła jest nieco chaotyczna i w gruncie rzeczy zbudowana wokół tytułowego spadku w postaci dwóch domków letniskowych. Można odnieść wrażenie, że Vigdis Hjorth wałkuje ten temat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sposób na zwierzaka :)
Jeśli moje dziecko poprosi o namalowanie kotka, to nie ma sprawy, jakoś dam radę. Lata praktyki, czyli bazgrania na ostatnich stronach zeszytu sprawiły, że kotek jakoś wygląda i co najważniejsze przypomina kota. Ale na pewno nie poradzę sobie z innymi zwierzakami, bo niestety nie potrafię rysować. Zresztą już się na łamach bloga do tego przyznałam i nawet pochwaliłam swoim brakiem talentu prezentując bohatera książki Lucyny Krzemienieckiej, czyli krasnala Hałabałę. Ówczesne arcydzieło mój mąż skwitował następująco: "Podpisz, Dominika lat 8". A tak się starałam... Nobody's perfect :)
Książka Magdy Wosik, "Ale draka! Rysuję zwierzaka!" jest absolutnie dla mnie i nie ukrywam, że nieźle ubawiłam się ćwicząc portretowanie niektórych zwierząt. Okazuje się, że za pomocą kilku pociągnięć ołówka można wyczarować na papierze zebrę, małpę, nosorożca, krokodyla, hipopotama i wiele innych przedstawicieli świata zwierząt. Prosta kreska, kółeczko, pętelka, kwadracik, trójkącik, ucho, oko, ogon i zwierzak, jak malowany. Wstydu nie ma, gdy trzeba narysować antylopę albo flaminga, bo rysując zgodnie ze wskazówkami autorki można pochwalić się całkiem niezłym obrazkiem. Poza tym w książce znajdują się zabawne wierszyki i ilustracje, które co nieco mówią o danym gatunku zwierząt. Można oczywiście tworzyć własne opowieści, to zawsze urozmaica wykonywanie jakiegoś zadania.
Ołówki, kredki, farby, kawałeczki kolorowego papieru - to wszystko przyda się podczas zabawy, bo narysowanie zwierzaka to tylko połowa sukcesu :)
Dominika Ławicka
http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

Sposób na zwierzaka :)
Jeśli moje dziecko poprosi o namalowanie kotka, to nie ma sprawy, jakoś dam radę. Lata praktyki, czyli bazgrania na ostatnich stronach zeszytu sprawiły, że kotek jakoś wygląda i co najważniejsze przypomina kota. Ale na pewno nie poradzę sobie z innymi zwierzakami, bo niestety nie potrafię rysować. Zresztą już się na łamach bloga do tego przyznałam i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Rudowłosa" Orhan Pamuk
Stambuł, lato 1986 r. Chłopak o imieniu Cem, chcąc dostać się na studia, musi znaleźć dobrze płatną pracę, by pokryć koszty kursów przygotowujących do egzaminów wstępnych. Zatrudnia się w charakterze pomocnika mistrza studniarskiego, Mahmuta. Praca przy kopaniu studni jest wyczerpująca, ale Cem stara się nie okazywać zmęczenia i robi wszystko, by mistrz był z niego zadowolony. Poza tym chce zaimponować ukochanej matce i sprawić, by przestała myśleć o przeszłości, zwłaszcza tej dotyczącej nieudanego związku z ojcem Cema, który aktualnie z powodów politycznych przebywa w więzieniu. Między mistrzem i uczniem rodzi się więź przypominająca relację ojca i syna, zwłaszcza że temu drugiemu bardzo brakuje w życiu autorytetu. Co wieczór Mahmut opowiada nastolatkowi różne historie. Cem, chcąc zrobić wrażenie na studniarzu, streszcza grecki mit o Edypie, ale to posunięcie burzy spokojną atmosferę. Odpowiedzią Mahmuta jest perski mit o wojowniku Rostamie, który dopuścił się synobójstwa. Tak mijają kolejne dni. Studnia staje się coraz głębsza, a studniarze coraz bardziej zmęczeni panującym upałem i brakiem efektów. Cem zaczyna wątpić, że uda im się dostać do wody i nawet delikatnie sugeruje przerwanie pracy, co zostaje uznane przez Mahmuta za brak zaufania i podważanie kompetencji. Mimo wszystko Cem kontynuuje współpracę z mistrzem, zwłaszcza że ma dodatkowy powód, by nie rezygnować. W pobliskim miasteczku spotka Rudowłosą, piękną kobietę, która zawładnie jego myślami. Pewnego dnia dochodzi do wypadku. Cem okazuje się zbyt słaby i zbyt niedojrzały, przerasta go zaistniała sytuacja i wybiera najgorsze z możliwych rozwiązań. Mity o Edypie i Rostamie będą go prześladowały przez całe życie...
Czytałam tę powieść przez kilka dni dawkując sobie rozdziały i z premedytacją opóźniając dotarcie do finału. "Rudowłosa" Orhana Pamuka to niezwykle interesująca historia, pełna życiowej mądrości, a co najważniejsze pięknie napisana. Próżno szukać w niej wartkiej akcji, narracja jest stonowana, niespieszna, a jednak bardzo wciągająca. Orhan Pamuk genialnie stopniuje napięcie, ale nie pozwala czytelnikowi na szybkie powiązanie faktów, co zdecydowanie zaostrza czytelniczy apetyt. Fascynujące jest w tej powieści zderzenie dwóch światów Zachodu i Wschodu, dzieje się to za sprawą wspomnianych wcześniej mitów, które doskonale uzupełniają się w kontekście wydarzeń przedstawionych w "Rudowłosej". Drugoplanowym bohaterem powieści tureckiego noblisty jest Stambuł, dostojna, wielokulturowa metropolia, pochłaniająca kolejne miasteczka i wciąż powiększająca swoje terytorium. Tureckie miasto jest również niemym świadkiem tragicznych wydarzeń, które rozegrają się na kartach powieści Orhana Pamuka.
Autor pozostawia czytelnikowi dużą przestrzeń interpretacyjną, pozwala przemyśleć poczynania głównego bohatera, zastanowić się nad jego wyborami i dokonać ich analizy. Ale to również powieść o tym, że nie można uciec przed przeszłością, bo ta prędzej, czy później odnajdzie nas w najmniej oczekiwanym momencie. Boleśnie przypomni o tym, co desperacko tuszowaliśmy przez wiele lat, do czego nie potrafiliśmy się przyznać, za co nie chcieliśmy wziąć odpowiedzialności. Celowo nie zdradzam zbyt wiele z fabuły i moje wrażenia po lekturze mogą być uznane za nieco chaotyczne, ale odkrywanie tej powieści rozdział po rozdziale jest fascynujące i naprawdę warto się o tym przekonać.
Dużo mówi się ostatnio o elitarności czytania, sięgania po książki ambitne, lektury z górnej półki, trochę niefortunnie i nie zawsze słusznie określane, jako trudne. To zdecydowanie zawęża grono ewentualnych czytelników i sprawia, że wiele wspaniałych książek ląduje na regale. "Rudowłosa" Orhana Pamuka to z całą pewnością wybitna proza, ale jednocześnie książka, po którą może sięgnąć każdy. To literacka uczta, którą można kosztować słowo po słowie i wciąż odkrywać nowe smaki. Poruszająca, naszpikowana emocjami i symbolami "Rudowłosa" to jedna z najlepszych powieści, które przeczytałam w tym roku. Orhan Pamuk znakomicie łączy realizm z baśniowością i kolejny raz udowadnia, że nie tworzy banalnych książek, o których zapomina się równie szybko, jak się je przeczytało.
Dominika Ławicka
http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

"Rudowłosa" Orhan Pamuk
Stambuł, lato 1986 r. Chłopak o imieniu Cem, chcąc dostać się na studia, musi znaleźć dobrze płatną pracę, by pokryć koszty kursów przygotowujących do egzaminów wstępnych. Zatrudnia się w charakterze pomocnika mistrza studniarskiego, Mahmuta. Praca przy kopaniu studni jest wyczerpująca, ale Cem stara się nie okazywać zmęczenia i robi wszystko, by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Córki Wawelu..." - fenomenalna powieść Anny Brzezińskiej
Uwielbiam Kraków i przynajmniej raz w roku muszę odwiedzić to miasto. Moim ukochanym miejscem jest oczywiście Wawel i zupełnie nie przeszkadzają mi tłumy turystów, a wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę, że wawelskie wzgórze przyciąga ludzi z różnych stron świata. Wawel jest dla mnie miejscem magicznym i jak dziecko cieszę się ilekroć przekraczam jego bramy. Pałac królewski, wieże, baszty, mury obronne, kościoły, dziedziniec arkadowy wciąż robią na mnie niesamowite wrażenie, czego dowodem są setki zdjęć, które posiadam. I tylko mój mąż zastanawia się, po co to wszystko, skoro większość fotografii jest do siebie łudząco podobna. Trudno nie przyznać mu racji, co absolutnie nie powstrzymuje mnie przed robieniem kolejnych zdjęć. Bardzo długo mogłabym rozpływać się w zachwycie nad zabytkami Krakowa i korci mnie, by jeszcze postukać w klawiaturę i wyczarować kilka ochów i achów na temat siedziby polskich władców. Ale i tak trochę się jeszcze pozachwycam, jednak przede wszystkim wspaniałą książką Anny Brzezińskiej, "Córki Wawelu. Opowieść o jagiellońskich królewnach", która już niedługo, bo 14 września, ukaże się w księgarniach.
Regina wyrusza do Krakowa pełna nadziei na lepsze życie, ale szybko okazuje się, że czasem marzenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Wprawdzie służba u cenionego słodownika nie należy do ciężkich, ale ten wymaga od prostej dziewczyny czegoś więcej. Wkrótce na świat przychodzi mała dziewczynka, której wygląd niepokoi Reginę. Kobieta nie potrafi zaakceptować dziecka i jedyna myśl, jaka przychodzi jej do głowy, to zabicie córki. Ale losy Dosi potoczą się zupełnie inaczej i gdyby tylko jej matka potrafiła przewidywać przyszłość zobaczyłaby, jak karlica przechadza się po wawelskich komnatach, rozmawia z córkami królowej Bony i tuli do snu jej wnuczęta. A czytelnik, na ponad ośmiuset stronach fascynującej lektury, ma okazję zobaczyć Polskę Jagiellonów oczami kobiet i przekonać się, jak ważną rolę odegrały w historii Polski. Poza tym główna bohaterka powieści, czyli Dosia nie jest postacią fikcyjną. Karlica była ulubienicą Katarzyny, jednej z córek królowej Bony. Cieszyła się również zaufaniem samej królowej, która zezwalała na uczestnictwo Dosi w spotkaniach z politykami. Wykształcona i przebiegła karlica odegrała bardzo istotną rolę na dworze Jagiellonów i najprawdopodobniej uchroniła królewnę Katarzynę przed utratą tronu, zaś na pewno przed śmiercią.
Przeczytałam tę książkę w błyskawicznym tempie i chylę czoła nie tylko przed ogromną wiedzą autorki, ale również przed jej niebywałym talentem do opowiadania. "Córki Wawelu..." zachwycają już od pierwszego rozdziału i naprawdę ciężko oderwać się od lektury. Anna Brzezińska oddaje w ręce czytelników książkę, którą można czytać, jak podręcznik do historii i arcyciekawą powieść z fabułą osadzoną w dobie renesansu. "Córki Wawelu..." traktują o Jagiellonach, obyczajach panujących na królewskim dworze i Krakowie, który od wieków jest jednym z najważniejszych punków na mapie Polski. Ale to również, a może przede wszystkim opowieść o kobietach, koronowanych głowach i zwykłych śmiertelniczkach.
Renesansowy Kraków, dynastia Jagiellonów, korowód barwnych postaci, polityczne gry o tron, spiski, pałacowe intrygi i Dosia, inteligentna karliczka, która trwale zapisała się na kartach historii Polski.
Dominika Ławicka
http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

"Córki Wawelu..." - fenomenalna powieść Anny Brzezińskiej
Uwielbiam Kraków i przynajmniej raz w roku muszę odwiedzić to miasto. Moim ukochanym miejscem jest oczywiście Wawel i zupełnie nie przeszkadzają mi tłumy turystów, a wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę, że wawelskie wzgórze przyciąga ludzi z różnych stron świata. Wawel jest dla mnie miejscem magicznym i jak dziecko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Nie prosiliśmy o skrzydła" Vanessa Diffenbaugh
Vanessa Diffenbaugh zachwyciła mnie swoją debiutancką powieścią "Sekretny język kwiatów", dlatego z ogromną przyjemnością sięgnęłam po drugą w dorobku literackim książkę amerykańskiej pisarki. Niech nikogo nie zmyli sielankowa okładka powieści, bo "Nie prosiliśmy o skrzydła" nie jest lekką, łatwą i przyjemną w odbiorze książką, zwłaszcza że autorka porusza w niej temat macierzyństwa daleko odbiegającego od ideału, opowiada również o problemach, z którymi borykają się nielegalni imigranci.
Letty jest matką nastoletniego Alexa i sześcioletniej Luny. Kobieta nie potrafi odnaleźć się w roli matki i obowiązki związane z wychowaniem dzieci spycha na swoją matkę. Letty jest młodą, inteligentną osobą, która mocno pogubiła się w życiu i zaprzepaściła wiele szans, by to życie wyglądało zupełnie inaczej, popełniła szereg błędów i podjęła mnóstwo złych decyzji. Kocha swoje dzieci, ale nie potrafi okazać im miłości, boi się odpowiedzialności i odczuwa paniczny strach, ilekroć babcia rodzeństwa zapowiada powrót do Meksyku. Przeraża ją wizja pukającej do drzwi opieki społecznej, która będzie chciała odebrać dzieci, bo Letty jest przekonana, że nie nadaje się na matkę. W końcu staje się to, co i tak prędzej, czy później musiało się wydarzyć, ukochana babcia Alexa i Luny wraca do Meksyku. Bycie samotną matką nie jest komfortową sytuacją, ale Letty postanawia zrobić wszystko, by sprostać zadaniu i przede wszystkim wreszcie stać się matką, bo doskonale wie, że zawiodła nie tylko swoje dzieci, zawiodła wszystkich, siebie również. "Nie prosiliśmy o skrzydła" to także powieść poruszająca problem nielegalnej imigracji i muszę przyznać, że autorce udało się w bardzo obrazowy sposób pokazać, jaka przepaść dzieli nielegalnych imigrantów od pełnoprawnych obywateli Stanów Zjednoczonych. To jest życie w ciągłym strachu przed deportacją i kłopotami finansowymi, okazuje się, że "american dream" bywa sloganem i często boleśnie trzeba się o tym przekonać...

Vanessa Diffenbaugh napisała bardzo sugestywną powieść, prozę o dużym ładunku emocjonalnym, demaskującą obraz amerykańskiego społeczeństwa i skupiającą się wokół trudnego, bo często zbyt wczesnego macierzyństwa. To bardzo aktualna i ważna książka, ale też ciepła i wzruszająca historia o budowaniu rodziny, naprawianiu relacji i szukaniu szczęścia, które czasem jest na wyciągniecie ręki. To wreszcie powieść o złych i dobrych momentach w życiu każdego z nas, trudnych wyborach, niezrealizowanych marzeniach i nadziei na lepszą na przyszłość.
Często sprawdzianem dla pisarza jest druga książka, wtedy okazuje się, czy świetnie przyjęty debiut nie był tylko i wyłącznie jednorazowym sukcesem. Vanessa Diffenbough nową powieścią potwierdza, że "Sekretny język kwiatów" nie był przypadkiem, bo "Nie prosiliśmy o skrzydła" to kolejna bardzo udana książka amerykańskiej pisarki.

Dominika Ławicka
http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

"Nie prosiliśmy o skrzydła" Vanessa Diffenbaugh
Vanessa Diffenbaugh zachwyciła mnie swoją debiutancką powieścią "Sekretny język kwiatów", dlatego z ogromną przyjemnością sięgnęłam po drugą w dorobku literackim książkę amerykańskiej pisarki. Niech nikogo nie zmyli sielankowa okładka powieści, bo "Nie prosiliśmy o skrzydła" nie jest lekką, łatwą i przyjemną w odbiorze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To jedziemy! "Od koła do Formuły 1. Historia motoryzacji" Michał Gąsiorowski
Na początku było... koło! Wybaczcie ten nieco biblijny wstęp, ale jest jak najbardziej uzasadniony, ponieważ z ogromną przyjemnością prezentuję książkę Michała Gąsiorowskiego "Od koła do Formuły 1. Historia motoryzacji". Autor jest pasjonatem motoryzacji, dysponującym dużą wiedzą na ten temat, a jego książka to fascynująca podróż od prehistorii motoryzacji, czyli odkrycia koła do rekordów prędkości, mieszanki ludzkiej odwagi i szaleństwa. Wspomniane koło okazało się genialnym wynalazkiem, przedmiotem który ułatwił ludziom życie i dał początek wielu innym odkryciom. Wyobrażacie sobie ulice bez samochodów? Przyznaję, że byłby to dość osobliwy widok, choć pierwsze pojazdy wyjechały na ulice wcale nie tak dawno temu, jeśli brać pod uwagę wynalezienie koła.

"Od koła do Formuły 1. Historia motoryzacji" to książka dla dzieci i nie da się ukryć, że autor zadbał, by młodzi czytelnicy wiele się z tej książki dowiedzieli. Dzieci z pewnością nie będą miały problemu ze zrozumieniem faktów dotyczących motoryzacji, a zabawne anegdoty i świetne ilustracje na pewno im to ułatwią.
Michał Gąsiorowski podaje najważniejsze momenty w historii motoryzacji światowej, ale nie pomija również naszych sukcesów na tym polu, bo z fabryki na Żeraniu wyjechały samochody, które kiedyś były szczytem marzeń Polaków i nie wszyscy mogli sobie pozwolić na ten luksus. Legendarne samochody z epoki PRL-u wciąż cieszą się sporym zainteresowaniem i nie brakuje chętnych, którzy zaparkowaliby je w swoich garażach. Moi rodzice byli szczęśliwymi posiadaczami Fiata 125 p, choć zakupionego już w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku (o zgrozo, jak to brzmi!) i do dzisiaj z sentymentem go wspominają, zresztą sama doskonale pamiętam to auto, bo o mało nie przestawiłam rodzicom domu, kiedy pewnego dnia zapragnęłam nauczyć się jeździć. Dumni mogą być również właściciele polonezów, ponieważ autorem projektu słynnego "poldka" był Giorgetto Giugiaro, który zaprojektował inne cudeńka, chociażby Alfę Romeo 159, Lancię Deltę, czy Masserati Quatroporte. Podobnych informacji i ciekawostek jest w książce mnóstwo, nie ukrywam, że sama wiele się z niej dowiedziałam i z pPasjonaci motoryzacji, mali i duzi wielbiciele czterech kółek, amatorzy szybkiej jazdy, do których sama się zaliczam (pozdrowienia dla policji) i wszyscy, którzy chcieliby się o samochodach dowiedzieć czegoś więcej niech sięgną po książkę Michała Gąsiorowskiego.

Szerokiej drogi i do miłego zaczytania!

DOMINIKA ŁAWICKA
http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

To jedziemy! "Od koła do Formuły 1. Historia motoryzacji" Michał Gąsiorowski
Na początku było... koło! Wybaczcie ten nieco biblijny wstęp, ale jest jak najbardziej uzasadniony, ponieważ z ogromną przyjemnością prezentuję książkę Michała Gąsiorowskiego "Od koła do Formuły 1. Historia motoryzacji". Autor jest pasjonatem motoryzacji, dysponującym dużą wiedzą na ten temat, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kobieta w męskim świecie... "Złota godzina" Sary Donati
Bardzo długo czytałam książkę Sary Donati, przyczyną wcale nie była jej objętość, czyli prawie dziewięćset stron, ale tematyka, bo "Złota godzina" nie jest tylko i wyłącznie obszerną, napisaną z rozmachem powieścią, ale istotnym głosem w sprawie kobiet i dlatego należy czytać uważnie, bez pośpiechu.
Rok 1883, Nowy Jork. Dwie kobiety, absolwentki szkoły medycznej, pełne wiary w słuszność wyboru drogi zawodowej, pewnego dnia zderzają się z brutalną rzeczywistością, bo okazuje się, że w świecie zdominowanym przez mężczyzn mają niewiele do powiedzenia, każdy ruch może być niewłaściwie odczytany, a zawodowe ambicje traktowane niepoważnie. Annę i Sohpie czeka nierówna walka z uprzedzeniami, nietolerancją, fałszywą moralnością i brakiem równouprawnienia. Obie będą musiały wykazać się nie tylko inteligencją, ale i sprytem, by pokazać, że w męskim świecie kobiecy głos może być bardzo donośny...
"Złota godzina" Sary Donati ujęła mnie nie tylko ciekawą fabułą, ale przede wszystkim świetnie wykreowanymi postaciami. Ogromnym atutem powieści jest również jej realizm, bo nie ulega wątpliwości, że autorka zrobiła wszystko, by czytelnik uwierzył w tę historię i poczuł ją każdą komórką swego ciała. To nie jest łatwa lektura, nie można przeczytać jej w sposób powierzchowny i pozbawiony refleksji. "Złota godzina" wymaga zaangażowania, pochylenia się nad problemem i zastanowienia nad rolą kobiet również we współczesnym świecie. Czy jesteśmy traktowane na równi z mężczyznami? Niestety, mam coraz większe wątpliwości, zwłaszcza obserwując kuriozalne wydarzenia w naszym kraju. Kobiety wciąż muszą coś udowadniać, przekonywać o słuszności swoich decyzji i przede wszystkim walczyć o swoje prawa, to smutne i niesprawiedliwe. Sara Donati bardzo umiejętnie nakreśliła kobiece obawy, problemy i trudności, pozostawiła również czytelnikowi dużą przestrzeń interpretacyjną, zwłaszcza że niektóre wątki są dość zaskakujące i właściwe mogłyby stanowić zapowiedź dalszego ciągu tej historii.
"Złota godzina" Sary Donati to wspaniała podróż w czasie i niezwykle ważna lektura, po którą powinni sięgnąć również mężczyźni.

DOMINIKA ŁAWICKA
http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

Kobieta w męskim świecie... "Złota godzina" Sary Donati
Bardzo długo czytałam książkę Sary Donati, przyczyną wcale nie była jej objętość, czyli prawie dziewięćset stron, ale tematyka, bo "Złota godzina" nie jest tylko i wyłącznie obszerną, napisaną z rozmachem powieścią, ale istotnym głosem w sprawie kobiet i dlatego należy czytać uważnie, bez pośpiechu.
Rok 1883, Nowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miłość w nieludzkich czasach... "Akuszerka" Katja Kettu
Bardzo, ale to bardzo czekałam na tę książkę, a mój czytelniczy apetyt został dodatkowo zaostrzony po przeczytaniu wywiadu z Katją Kettu w "Wysokich Obcasach". Jestem po lekturze i absolutnie stoję po stronie tych, których powieść zachwyciła, bo "Akuszerka" to literackie wydarzenie, mocna, przerażająca i bardzo wymagająca proza.
"Jestem akuszerką z łaski Boga i kreślę te słowa do ciebie, Johannesie. W swojej mądrości nasz Pan Wszechmogący dał mi ze wszystkich ludzi na świecie umiejętność ofiarowania życia jednym, a niszczenia innych. W ciągu całego mojego zagubionego w pożodze świata istnienia robiłam obie te rzeczy, niosłam życie i śmierć na przemian, i nie wiem, czy moje losy wynikają z rytmu naszych czasów, czy z tego, że Pan to sobie zaplanował jak najdokładniej". To słowa tytułowej bohaterki, Krzywego Oka, lapońskiej akuszerki, kobiety, która z jednej strony budzi szacunek, a z drugiej niechęć. Ta ambiwalencja uczuć jest jak najbardziej uzasadniona, bo Krzywe Oko jest postacią niejednoznaczną, jej opowieść szokuje, powoduje niesmak i przeraża jednocześnie, ale czytelnik próbuje zrozumieć tę historię, choć przebrnięcie przez nią wymaga mocnych nerwów.

Jest rok 1944, Laponia. W niemieckim obozie jenieckim pracę rozpoczyna akuszerka, Krzywe Oko. Jej decyzja o pracy w tym strasznym, przepełnionym bólem i cierpieniem miejscu była dyktowana chęcią zbliżenia się do Johannesa Angelhursta, esesmana i fotografa wojennego, człowieka z przerażającą przeszłością. Kobieta zakochuje się w nim do szaleństwa, budzi w niej pożądanie i chorobliwą wręcz fascynację. Ona również nie jest mu obojętna, ale mężczyzna ze wszystkich sił stara się tłumić uczucie, które z każdym dniem jest coraz silniejsze. Krzywe Oko i Johannesa połączy miłość granicząca z obsesją, ale "Akuszerka" nie jest tylko i wyłącznie powieścią o miłości, to byłoby zbyt proste...

Fabuła "Akuszerki" jest dość chaotyczna, ale to chaos zamierzony, bo wynikający nie tyle z przeżyć głównych bohaterów, co z czasów, w których toczy się akcja powieści. Katja Kettu stworzyła obrazoburczą i naturalistyczną prozę, trudną do zaakceptowania historię romansu, ociekającą dosadnym słownictwem i pozbawioną tabu. "Akuszerka" nie ma słabych punktów, to przemyślana, dojrzała i przede wszystkim doskonale napisana książka. To powieść igrająca z uczuciami czytelnika i wystawiająca na próbę jego cierpliwość, a wszystko to w mroźnej, złowrogiej i tajemniczej scenerii Laponii. Gonitwa myśli po lekturze gwarantowana, a Fiord Martwego Człowieka już na zawsze pozostanie w pamięci. Na zachętę dodam, że "Akuszerka" jest powieścią opartą na faktach, więc przeczytajcie koniecznie!
Dominika Ławicka http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

Miłość w nieludzkich czasach... "Akuszerka" Katja Kettu
Bardzo, ale to bardzo czekałam na tę książkę, a mój czytelniczy apetyt został dodatkowo zaostrzony po przeczytaniu wywiadu z Katją Kettu w "Wysokich Obcasach". Jestem po lekturze i absolutnie stoję po stronie tych, których powieść zachwyciła, bo "Akuszerka" to literackie wydarzenie, mocna, przerażająca i bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na serio i z przymrużeniem oka, czyli "Gospodyna. Zaradnik domowy" Kasi Dyny
Na rynku wydawniczym jest mnóstwo przeróżnych poradników, nie za bardzo orientuję się w tym temacie, bo najzwyczajniej w świecie nie czytam poradników, ale na książkę Kasi Dyny zwróciłam uwagę, ponieważ spodobał mi się tytuł będący grą słowną. Jeżeli szukacie poradnika, który trochę na serio, a trochę z przymrużeniem oka traktuje porady, to "Gospodyna. Zaradnik domowy" będzie strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza że autorka bawi się konwencją, a jednocześnie serwuje garść bardzo przydanych porad, z których z powodzeniem można skorzystać, a co najważniejsze nie wymagają dużo zachodu i specjalnych umiejętności. Nie wpadajcie w rozpacz, kiedy dziecko postanowi namalować na ścianie jakieś arcydzieło, bo nigdy nie wiadomo, czy to nie kolejny Picasso, a poza tym w książce znajdziecie na to sposób. Masło klarowane, które dla mnie do tej pory było czarną magią okazuje się bardzo łatwe do zrobienia, podobnie rzecz ma się z octem jabłkowym. W książce znajdziecie proste, tanie i skuteczne sposoby poradzenia sobie z różnymi sytuacjami domowymi, czyli plamami i zabrudzeniami. Autorka serwuje również przepisy na naturalne kosmetyki i leki, które nie obciążą domowego budżetu i pomogą uporać się z problemem. Kasia Dyna zwraca uwagę na potrzebę oszczędzania przy prozaicznych czynnościach takich, jak mycie zębów, bo nie od dziś wiadomo, że zużywamy wtedy za dużo wody. Wspomina także o recyklingu, którego nie traktujemy poważnie i wytwarzamy kolejne tony śmieci, bo kupujemy mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

"Gospodyna. Zaradnik domowy" to skarbnica pomysłów, które na pewno pozwolą uniknąć wielu problemów lub złagodzić skutki "domowych katastrof" i co do tego nie mam żadnych wątpliwości, bo niektóre z nich już wypróbowałam i mogę potwierdzić ich działanie, ale książka Kasi Dyny przypomina również popularne niegdyś sposoby radzenia sobie z różnymi kłopotami, choć ich skuteczność była delikatnie rzecz ujmując znikoma i aż trudno uwierzyć, że ludzie kiedyś te metody stosowali. Kuriozalne przepisy drukowano nawet w gazetach i z pewnością wiele osób na własnej skórze przekonało się o ich śmieszności, bo szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie czyszczenia dywanu kapustą kiszoną, a i taką zabawną poradę znajdziecie w książce.
Książka Kasi Dyny to nie tylko zbiór praktycznych porad, ale również dowcipny przegląd dawnych metod radzenia sobie z domowymi problemami. "Gospodyna" to publikacja, która urzeka swobodą, dowcipem i ciekawą szatą graficzną, okazuje się, że można stworzyć poradnik bez nadęcia, brawo!
Dominika Ławicka http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

Na serio i z przymrużeniem oka, czyli "Gospodyna. Zaradnik domowy" Kasi Dyny
Na rynku wydawniczym jest mnóstwo przeróżnych poradników, nie za bardzo orientuję się w tym temacie, bo najzwyczajniej w świecie nie czytam poradników, ale na książkę Kasi Dyny zwróciłam uwagę, ponieważ spodobał mi się tytuł będący grą słowną. Jeżeli szukacie poradnika, który trochę na serio, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Starożytne opowieści - "Moja pierwsza mitologia" Katarzyny Marciniak
Dawno temu ludzie opowiadali sobie przeróżne historie, mniej lub bardziej wiarygodne. Te opowieści były próbą zrozumienia świata i otaczającej rzeczywistości, ponadto stanowiły rozrywkę nie tylko dla dorosłych, bo z przyjemnością słuchały również dzieci. Opowieści starożytnych Greków i Rzymian, przetrwały wieki, ale wciąż zachwycają i stanowią inspirację dla wielu artystów. Mity, bo o nich mowa, opowiadają o bogach, herosach, nimfach, niezwykłych stworzeniach i tajemniczych miejscach. Bardzo często nie zdajemy sobie sprawy, jak mocno mitologia wrosła w naszą kulturę i tradycję, przecież wiele wyrażeń i zwrotów jest z niej zaczerpniętych i posługujemy się nimi na co dzień. Któż z nas nie słyszał o złotym runie, syzyfowej pracy, puszce Pandory, heroicznym czynie, marsowej minie, rogu obfitości, czy ikarowych lotach. Kojarzymy również znane z mitologii postaci, czyli Atenę, Zeusa, Heraklesa i Afrodytę. Warto zapoznać z mitycznymi bohaterami również dzieci, zwłaszcza że wiele dzieł artystycznych i tekstów kultury inspirowanych jest właśnie mitologią.
Jeżeli zastanawiacie się nad książkowym prezentem dla dziecka, a w księgarni macie mętlik w głowie i nie potraficie na nic się zdecydować, to z czystym sumieniem mogę polecić "Moją pierwszą mitologię" Katarzyny Marciniak, która jest pod każdym względem wyjątkowa i na pewno spodoba się dzieciom. "Moja pierwsza mitologia" jest podzielona na dwie księgi. Piękne wydanie, twarda oprawa i znakomite ilustracje naprawdę robią wrażenie, ale najważniejsza jest treść. Autorka zadbała, by mitologiczne opowieści były przystępnie, obrazowo i dowcipnie przedstawione, poza tym każdy mit kończy objaśnieniem jego znaczenia i dopasowaniem zwrotów i wyrażeń do współczesnych realiów. "Moja pierwsza mitologia" Katarzyny Marciniak to rewelacyjna lektura i wspaniała czytelnicza przygoda. Wzbogaćcie domową biblioteczkę o obie części mitologii, polecam!
Dominika Ławicka http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

Starożytne opowieści - "Moja pierwsza mitologia" Katarzyny Marciniak
Dawno temu ludzie opowiadali sobie przeróżne historie, mniej lub bardziej wiarygodne. Te opowieści były próbą zrozumienia świata i otaczającej rzeczywistości, ponadto stanowiły rozrywkę nie tylko dla dorosłych, bo z przyjemnością słuchały również dzieci. Opowieści starożytnych Greków i Rzymian, przetrwały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niepokojące "Ślady" Jakuba Małeckiego
Przeczytałam tę książkę kilka dni temu i naprawdę wywarła na mnie spore wrażenie. Zwlekałam trochę z opisaniem wrażeń po lekturze, ale zrobiłam to świadomie, chciałam się przekonać, czy ta historia pozostanie ze mną na dłużej, czy też zapomnę o niej po przewróceniu ostatniej strony. Ominęła mnie trochę euforia związana z głośnym "Dygotem" Jakuba Małeckiego, ale na pewno nadrobię zaległości, bo "Ślady" potwierdzają niebywały talent prozatorski autora.
Jakub Małecki tym razem zaproponował wielowątkową mozaikę ludzkich losów, krótkie opowiadania, które tylko pozornie stanowią odrębne części, bo mają wiele punktów wspólnych. "Ślady" to surowa, cierpka i niepokojąca proza, historia, która nie daje o sobie zapomnieć, to wreszcie opowieść o kruchości ludzkiego życia, nieuchronności losu i śladach, które zostawiamy po sobie w kolejnych pokoleniach.
Bohaterami są ludzie w różnym wieku i różnym statusie społecznym, mniej i bardziej wrażliwi, dobrzy i źli, połączeni rodzinnymi więzami lub zupełnie sobie obcy. Próżno szukać w tej opowieści sielankowej atmosfery, bo nawet krótkie chwile szczęścia są zwykle zapowiedzią czegoś strasznego. "Ślady" to w dużej mierze książka o umieraniu, prywatnym końcu świata, który czeka każdego z nas. Przez całą lekturę przypominał mi się wiersz "Piosenka o końcu świata" Czesława Miłosza i czytając ostatnie zdanie tej książki przekonałam się, że oba utwory mają wiele wspólnego. Rodzimy się i umieramy, to nasz początek i koniec świata, nic nie trwa wiecznie.
"Ślady" Jakuba Małeckiego to niezwykle sugestywna opowieść, doskonała proza i jedna z lepszych książek, które przeczytałam.
Dominika Ławicka http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

Niepokojące "Ślady" Jakuba Małeckiego
Przeczytałam tę książkę kilka dni temu i naprawdę wywarła na mnie spore wrażenie. Zwlekałam trochę z opisaniem wrażeń po lekturze, ale zrobiłam to świadomie, chciałam się przekonać, czy ta historia pozostanie ze mną na dłużej, czy też zapomnę o niej po przewróceniu ostatniej strony. Ominęła mnie trochę euforia związana z głośnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lektura z przesłaniem... "Czarne jeziora" Doroty Suwalskiej
Zaintrygował mnie tytuł, a poza tym zwróciłam uwagę na świetną okładkę. Czułam, że to nie będzie kolejna infantylna lektura dla młodzieży o typowych problemach wieku dorastania. Już po kilku pierwszych stronach byłam pewna, że nie odłożę książki Doroty Suwalskiej, dopóki nie przeczytam kończącego ją zdania.
Magda to nastolatka, elokwentna, wygadana i co najważniejsze uzdolniona literacko szesnastolatka, która w świecie słów czuje się zdecydowanie lepiej niż w realu. Magda nie jest typową nastolatką, dokładnie wie, czego chce, jest dojrzalsza niż jej rówieśnicy, kocha literaturę, a jej ulubionym pisarzem jest niejaki Marcin Dreger i... Kafka. Ewenement w przyrodzie? Trochę tak, bo Magda zaskakuje czytelnika niemal na każdej stronie powieści. Dziewczyna prowadzi dziennik i muszę przyznać, że robi to bardzo umiejętnie i już na pierwszy rzut oka widać, że to nietuzinkowa osoba. Małym zgrzytem w nastoletniej egzystencji bohaterki "Czarnych jezior" są stosunki rodzinne, a w zasadzie relacje z matką, która jest nadopiekuńcza i trochę niekonsekwentna, o czym przekonacie się w trakcie lektury. Magda wraz z rodziną przeprowadza się do Warszawy, czeka na rozpoczęcie nowego roku szkolnego, choć ma mnóstwo obaw, bo jest raczej zdystansowaną osobą i ma kłopoty z nawiązywaniem przyjaźni. Ale boryka się również z problemem, który dezorganizuje jej życie i trochę ogranicza. Jej koledzy nie mają o niczym pojęcia, ale z sekretami bywa tak, że czasem przestają nimi być...
Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści, zwłaszcza że czytelnik niemal od samego początku wie, że ta historia ma drugie dno, że sygnały wysyłane przez autorkę, delikatne podpowiedzi i aluzje w pewnym momencie ułożą się w całość, a wtedy wszystko stanie się jasne. Dorota Suwalska stopniuje napięcie i prowadzi czytelnika przez kolejne karty powieści, aż do finału i zapewniam, że to proza z przesłaniem, ważna i niesamowicie poruszająca lektura.
"Czarne jeziora" Doroty Suwalskiej to dynamiczna i świetnie napisana książka, a charyzmatyczna Magda jest jej najjaśniejszym punktem. Mam słabość do rudzielców z burzą loków i nie inaczej było tym razem, bo dosłownie przepadłam czytając tę powieść. Oczywiście autorka porusza w niej problemy nastolatków, ale nie skupia się tylko i wyłącznie na nich, bo "Czarne jeziora" to również historia o chorobie, o życiu z HIV.
A jak rozpoczyna się powieść? Dość nietypowo jak lekturę dla młodzieży, bo cytatem z "Anny Kareniny" Tołstoja. Gorąco polecam, nie przegapcie "Czarnych jezior" na księgarnianych półkach!

Dominika Ławicka http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

Lektura z przesłaniem... "Czarne jeziora" Doroty Suwalskiej
Zaintrygował mnie tytuł, a poza tym zwróciłam uwagę na świetną okładkę. Czułam, że to nie będzie kolejna infantylna lektura dla młodzieży o typowych problemach wieku dorastania. Już po kilku pierwszych stronach byłam pewna, że nie odłożę książki Doroty Suwalskiej, dopóki nie przeczytam kończącego ją zdania.
Magda...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Uwaga, wilk! i inne bajki Ezopa Cristóbal Joannon, Agata Raczyńska
Ocena 6,6
Uwaga, wilk! i... Cristóbal Joannon,&...

Na półkach: ,

"Uwaga, wilk! i inne bajki Ezopa" Cristóbal Joannon
To zdumiewające, że bajki Ezopa wciąż cieszą się tak dużą popularnością, zwłaszcza że powstały ponad dwa tysiące lat temu. Istnieje wiele wersji tych utworów, bo nie zachował się ich oryginalny zbiór, ale nadal zachwycają swoją prostotą i ludową mądrością. Kiedyś uznawane raczej za utwory dla dorosłych, dzisiaj bawią i uczą również dzieci.
Nie wiadomo, kiedy Ezop przyszedł na świat, ale jako miejsce urodzenia podaje się Frygię w Azji Mniejszej. Legenda głosi, że był niewolnikiem, a dar opowiadania otrzymał od bogini Izydy. W swoich utworach piętnował ludzkie wady, ale bohaterami bajek nie są ludzie, lecz zwierzęta, sprytny bajkopisarz uniknął w ten sposób wielu nieprzyjemnych sytuacji. Ezop był doskonałym obserwatorem, jego bajki mają satyryczny i moralizatorski charakter, a co najważniejsze nadal są bardzo aktualne.
"Mrówka i konik polny", "Dąb i trzcina, "Uwaga, studnia!", "Kura i gospodyni" to tylko kilka z bajek, które znajdziecie w prezentowanej przeze mnie książce. Pycha, chciwość, brak cierpliwości, lekkomyślność, nierozważność, zachłanność i mnóstwo innych wad zostało naznaczonych przez Ezopa. Pod postaciami zwierząt kryją się ludzie, których postępowanie bywa powodem krzywdy i powinno budzić sprzeciw. Brzmi bardzo poważnie, ale to książka dla dzieci, więc naprawdę nie ma się czego obawiać, bo zawarte w niej bajki są utrzymane w łagodnym tonie i opowiedziane z dużym poczuciem humoru.
"Uwaga, wilk! i inne bajki Ezopa" przyciągają uwagę bardzo ładnym i starannym wydaniem. Książka jest kolorowa, a duża czcionka idealna do samodzielnego czytania. Krótkie utwory przypominają nieco komiks, zaś zabawne ilustracje podkreślają ich satyryczny charakter. Lektura bajek Ezopa to nie tylko przyjemność, ale też spora dawka refleksji, polecam!
http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

"Uwaga, wilk! i inne bajki Ezopa" Cristóbal Joannon
To zdumiewające, że bajki Ezopa wciąż cieszą się tak dużą popularnością, zwłaszcza że powstały ponad dwa tysiące lat temu. Istnieje wiele wersji tych utworów, bo nie zachował się ich oryginalny zbiór, ale nadal zachwycają swoją prostotą i ludową mądrością. Kiedyś uznawane raczej za utwory dla dorosłych, dzisiaj bawią i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwielbiam baśnie, fascynuje mnie w nich cienka granica między tym co realne a magiczne. Jakiś czas temu wywiązała się dyskusja, czy opowiadając dziecku baśń powinno się pomijać fragmenty, które mogłyby wywołać strach. Opinie były różne, ale sugerowano, by nie fundować dzieciom niepotrzebnego stresu. Jestem temu absolutnie przeciwna, dzieci powinny wiedzieć, że istnieje dobro i zło, nie ma sensu rozkładać nad nimi parasola ochronnego, to niczemu nie służy i może przynieść więcej szkody, niż pożytku. Charakterystyczne dla baśni motywy, a zatem to, co w nich najistotniejsze będzie zrozumiałe tylko i wyłącznie wtedy, gdy przesadnie nie złagodzimy pierwotnej wersji.

Jako dziecko zaczytywałam się "Baśniami" Andersena, ale zachwycałam się również książką, którą dostałam od babci, a mianowicie "U źródła. Baśnie polskie" ("Nasza Księgarnia", 1989 r.) z przepięknymi ilustracjami Zbigniewa Rychlickiego. Mam to wydanie do dziś i z ogromną przyjemnością wracam do tej lektury. Czytam swoim dzieciom i rozpiera mnie duma, bo wiem, że uczę je szukania w literaturze rzeczy wartościowych, przemycam nie tylko ciekawe historie, pięknie zresztą napisane, ale opowiadające o Polsce. Jeżeli chodzi o legendy, to mam wrażenie, że traktujemy je po macoszemu, oczywiście potrafimy wymienić tytuły najbardziej znanych polskich legend, ale gdyby przyszło nam je opowiedzieć, to z pewnością byłoby to nie lada wyzwanie. Baśniom bardzo blisko do legend, choć te drugie bazują głównie na postaciach historycznych, bądź też uważanych za takie, ale mają wspólny mianownik - elementy fantastyczne. Polskie legendy powinny wrócić do łask, bo w nich znajduje się klucz do zrozumienia tradycji i kultury naszego kraju, a poza tym są częścią naszej tożsamości narodowej, dlatego gorąco namawiam do sięgnięcia po najnowsze wydanie "Baśni i legend polskich", które ukazało się nakładem Wydawnictwa "Nasza Księgarnia" .
"Królowa Bałtyku", "Toruńskie pierniki", "Orle gniazdo", "Boruta", "Wiano świętej Kingi", "Legenda o Morskim Oku", "Jak powstały Karpaty" to tylko niektóre z cudownych opowieści. Dawne baśnie i legendy przypomnieli Janusz Korczak, Wanda Chotomska, Maria Krüger, Artur Oppman (OR-OT), Marian Orłoń i wielu innych wybitnych twórców. Ilustracje są dziełem Mirosława Tokarczyka i zapewniam, że są świetne i stanowią doskonałe uzupełnienie książki.
"Baśnie i legendy polskie" to obowiązkowa lektura i książka, która powinna znaleźć się w każdym polskim domu!
http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

Uwielbiam baśnie, fascynuje mnie w nich cienka granica między tym co realne a magiczne. Jakiś czas temu wywiązała się dyskusja, czy opowiadając dziecku baśń powinno się pomijać fragmenty, które mogłyby wywołać strach. Opinie były różne, ale sugerowano, by nie fundować dzieciom niepotrzebnego stresu. Jestem temu absolutnie przeciwna, dzieci powinny wiedzieć, że istnieje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

A może było tak! Albo zupełnie inaczej... "Wakacje nad morzem. Historia miłosna Jane Austen"
Uwielbiam powieści Jane Austen! Angielska pisarka miała niezwykły zmysł obserwacji, a do tego była niesamowicie utalentowana i potrafiła perfekcyjnie przenieść na papier uczucia i emocje bohaterów. Te opowieści po prostu płyną, ale przede wszystkim są napisane pięknym językiem z ogromną dbałością o detale. Spod jej pióra wyszły cudowne, ponadczasowe, urokliwe historie miłosne z rozbudowanym tłem społeczno-obyczajowym. "Duma i uprzedzenie", "Mansfield Park", "Emma", "Rozważna i romantyczna", "Opactwo Northanger", "Perswazje" to arcydzieła literatury światowej, klasyka gatunku i ukochane powieści milionów kobiet na całym świecie. Proza Jane Austen nadal cieszy się ogromną popularnością, jej powieści czytają kolejne pokolenia, a grono wielbicielek wciąż się powiększa. Na czym polega fenomen Jane Austen? Wiele razy słyszałam to pytanie i zawsze odpowiadam, że była doskonałą obserwatorką, obdarzoną niesamowitą wyobraźnią i umiejętnością tworzenia nietuzinkowych historii, poza tym dysponowała genialnym warsztatem, na kartach swoich powieści powołała do życia postaci, które w mniejszym lub większym stopniu kojarzymy wszyscy. Jane Austen nigdy nie wyszła za mąż, szczególne miejsce w jej sercu zajmował swego czasu niejaki Thomas Lefroy, ale to uczucie nie przetrwało próby czasu i było powodem rozczarowania. Kilka innych znajomości również nie skończyło się na ślubnym kobiercu, ale to absolutnie nie miało negatywnego wpływu na jej powieści, a wręcz przeciwnie, starała się, by jej bohaterowie zaznali szczęścia. Wśród mężczyzn, którzy zawładnęli sercem Jane Austen był również Frederick Barnes i tę znajomość opisała Carolyn V. Murray w powieści "Wakacje nad morzem. Historia miłosna Jane Austen". Książkowa opowieść jest wytworem wyobraźni autorki oraz próbą interpretacji znajomości Austen z Barnesem, zatem postaci są jak najbardziej prawdziwe, mamy okazję spotkać nie tylko wielką Jane Austen, ale również jej ukochaną siostrę Cassandrę oraz całą rodzinę, przyjaciół, znajomych, sąsiadów i Fredericka Barnesa, który zdaniem siostry pisarki "zakochał się w Jane i niewątpliwie na nią zasługiwał". Niewiele wiemy o tym mężczyźnie, dlatego nie pozostaje nic innego, jak tylko uwierzyć w słowa Cassandry. Gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające, to ta miłosna przygoda mogłaby mieć inny finał. Być może było tak, jak napisała Carolyn V. Murray, a może zupełnie inaczej...
Co wydarzyło się nad morzem? Jak silne było uczucie Jane Austen i Fredericka Barnesa? Tego oczywiście nie zdradzę, ale na zachętę dodam, że Carolyn V. Murray udało się odtworzyć klimat dawnej Anglii, pięknie przedstawić miłosną historię i przybliżyć postać jednej z najlepszych pisarek.
Jeżeli nie znacie powieści Jane Austen, to jak najszybciej nadróbcie czytelnicze zaległości, być może dzięki tej książce nabierzecie ochoty. Piękna historia i obowiązkowa lektura dla wielbicieli talentu angielskiej pisarki!
Dominika Ławicka http://matkapolkaczytajaca.blox.pl/

A może było tak! Albo zupełnie inaczej... "Wakacje nad morzem. Historia miłosna Jane Austen"
Uwielbiam powieści Jane Austen! Angielska pisarka miała niezwykły zmysł obserwacji, a do tego była niesamowicie utalentowana i potrafiła perfekcyjnie przenieść na papier uczucia i emocje bohaterów. Te opowieści po prostu płyną, ale przede wszystkim są napisane pięknym językiem z...

więcej Pokaż mimo to