rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Książka on-line: http://www.gnosis.art.pl/e_gnosis/anthropos_i_sophia/banasiak_dziennik_teologiczny.htm

Mimo to, że tekst niezbyt obszerny (110 stron jeno, przy czym dużo tylko do połowy zapełnionych kartek - jakby strony z dziennika właśnie), to - ano właśnie- jaki? Nie powiem, że ciężkim językiem książka pisana, bo to by było kłamstwo - prosto, jasno i wyraźnie wyrażane myśli. Konkretnie. Myśli spisane również nieprzytłaczające, nienachalne. A jednak czytanie zajęło mi kilka dni. Czasem po jakimś zdaniu czy rozdziale musiałam książkę ową odłożyć, aby przemyśleć sobie to i owo, pokłócić się czy też wysłać Autorowi w myślach głęboki ukłon - ale to dopiero po osobistej analizie - a co JA właściwie myślę, co myślałam, dlaczego z tym się zgadzam, a czemu tamto bym ujęła inaczej? I rzeczywiście, niektóre myśli bym dopełniła (pewnie w sposób niejasny dla każdej istoty rożnej ode mnie), lub też inaczej je nazwała, niektóre rzeczy wykreśliłabym etc. etc. - lecz książka jest właśnie Ścieżką myśli, ot: drogowskazem - "tędy szło ludzkie rozumowanie i w tamtą stronę poszło, samo się zgubiło, przekreśliło się, naprawiło i nie chciało ustać". Tak mogę książkę opisać. Nie jest ona ani filozoficzna, ani teologiczna, ani filologiczna czy naukowa. Nie mogę powiedzieć, by należała do którejś z tych kategorii - gdy autor dowodzi, że każda z tych dziedzin to za mało, za mało by pojąć Boga, wykreśla (sprawdźcie, czy Was nie kłamię) możliwość pojęcia Boga w ogóle. Co więcej mogę napisać? Jak zawsze - nienasycenie w pewnym stopniu. Ostatni rozdział nie jest jakimś podsumowaniem, grą finałową jak to w książkach bywa, jest ciągiem dalszym Myśli, które nigdy nie mają końca, ponieważ Bóg milczy, a jedynie On mógłby zakończyć tą książkę, albo: nie tyle 'zakończyć książkę', co 'zakończyć ciąg ludzkich pytań i rozważań'.

Książka on-line: http://www.gnosis.art.pl/e_gnosis/anthropos_i_sophia/banasiak_dziennik_teologiczny.htm

Mimo to, że tekst niezbyt obszerny (110 stron jeno, przy czym dużo tylko do połowy zapełnionych kartek - jakby strony z dziennika właśnie), to - ano właśnie- jaki? Nie powiem, że ciężkim językiem książka pisana, bo to by było kłamstwo - prosto, jasno i wyraźnie wyrażane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Pierwsze czytanie na baczność, w stanie uniesienia ducha mocnym, bo czułam, jakbym stała przed samym Kierkegaardem, który z ogromnej ambony by w pustym pomieszczeniu właśnie do mnie to wszystko wygłaszał.

Pierwsze czytanie na baczność, w stanie uniesienia ducha mocnym, bo czułam, jakbym stała przed samym Kierkegaardem, który z ogromnej ambony by w pustym pomieszczeniu właśnie do mnie to wszystko wygłaszał.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pięknie tą sztukę zagrano w Teatrze Słowackiego w Krakowie.

Pięknie tą sztukę zagrano w Teatrze Słowackiego w Krakowie.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Tuż po przeczytaniu - natłok myśli wierszowanych, skierowanych jako H.H. do Dolores Haze. Mogłabym wierszem całą książkę opowiedzieć, lecz to będzie spojler. To dzieło jest, które nie doceniałam tyle razy: książka (po)rzucana w połowie, albo w 3/4, kilkakrotne podejście i ciągłe niezrozumienie; w końcu dorosłam. I sięgnęłam po nią, wróciłam do niej, z pewną, że tak to ujmę, ekscytacją. Znaczy się - dokładniej, tom po nią sięgnęła, bo chciałam sprawdzić wymiary 12-letniej Lo. A potem mnie wciągnęło i czułam to wszystko razem z nią i czułam też i H. i jego psychikę, słowem: zostałam wciągnięta. Moje wydanie starutkie, z piątką po-mową Nabokova załączoną.

Nie wiem, czy polecam. Wiem, że przeczytałam ją wtedy, gdy psychicznie nadszedł dla niej w końcu czas. Wystarczająco będąc w środku dzieckiem, wystarczająco będąc nieporadnym dorosłym.

Tuż po przeczytaniu - natłok myśli wierszowanych, skierowanych jako H.H. do Dolores Haze. Mogłabym wierszem całą książkę opowiedzieć, lecz to będzie spojler. To dzieło jest, które nie doceniałam tyle razy: książka (po)rzucana w połowie, albo w 3/4, kilkakrotne podejście i ciągłe niezrozumienie; w końcu dorosłam. I sięgnęłam po nią, wróciłam do niej, z pewną, że tak to ujmę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Niewyobrażalnie straszna chwała na wysokościach, niewyobrażalne na ziemi i pod ziemią.
Piekielnie piękne wydanie, prawdziwy skarb. Poezja przewyższająca każdy mały ziemski, ludzki koszmarek dusz.

Niewyobrażalnie straszna chwała na wysokościach, niewyobrażalne na ziemi i pod ziemią.
Piekielnie piękne wydanie, prawdziwy skarb. Poezja przewyższająca każdy mały ziemski, ludzki koszmarek dusz.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

9/10, ponieważ czuję NIEDOSYT.

No i przede wszystkim - po przeczytaniu pierwszych stron już miałam ochotę kupić z 5 takich książek i każdą z nich zalaminować, ustawić z nich ołtarzyk. Warum? Ponieważ to jest prawie - dokładnie TO, co sama chciałabym o Burrougsie napisać. Mam nadzieję, ze kiedyś napiszę coś lepszego o nim, że przeskoczę samego Autora, którego chciałabym poznać osobiście, ponieważ wiem, że myśli o nim [W.S.B.] podobnie i że zauważył w nim geniusz, który mało kto zauważa (chyba, że został zainfekowany Wirusem 23 i że potrafi znaleźć wskazówki między wierszami, ukryte w każdej jego [W.S.B.] książce). Polecam każdemu fanowi Billa, warto! Warto cholernie.
A zawód, bo chciałam więcej i więcej, by ta książka nigdy się nie skończyła - jednocześnie kilka stron zajmują dokładne wypisy, gdzie można znaleźć Burroughsa w internecie, w tworzeniu czego uczestniczył, jakie płyty, książki, artykuły, wywiady et cetera. Książka piękna, napisana językiem zrozumiałym i jednocześnie pozwala osobom, które są już 'zburroughsowane' poznać Billa z jeszcze innej strony. Łączy elementy biograficzne z elementami zawartymi w jego książkach, tłumaczy okoliczności i pewne mechanizmy - rutyny, tłumaczy samego Burroughsa, nie narzuca jednocześnie ' jedynej prawdy ', daje pole dla czytelnika, dale pole do dyskusji czy rozmowy z książką, jest Drogowskazem, ale nie drogą. Gorąco, uparcie polecam.
A z przywiązania do niej nie pożyczyłam nawet swemu Lubemu, pozwoliłam jeno przez chwilę potrzymać, co jest dla mnie dość dziwnym zachowaniem, jednak ta książka ma w sobie To Coś, to coś co ja myślę i te myśli, które podzielam. Sprawiło mi wielką radość odkrycie, że ktoś może pojmować podobnie. Chciałabym móc uzupełnić i dokończyć tą książkę, chciałabym kiedyś napisać coś, co powali na kolana - tak jako i ja przed geniuszem Billa mam ochotę uklęknąć czasem.

9/10, ponieważ czuję NIEDOSYT.

No i przede wszystkim - po przeczytaniu pierwszych stron już miałam ochotę kupić z 5 takich książek i każdą z nich zalaminować, ustawić z nich ołtarzyk. Warum? Ponieważ to jest prawie - dokładnie TO, co sama chciałabym o Burrougsie napisać. Mam nadzieję, ze kiedyś napiszę coś lepszego o nim, że przeskoczę samego Autora, którego chciałabym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Każdy powinien przeczytać raz jeden choć w życiu swoim. Kropeczka. Odpowiedź w środku.

Każdy powinien przeczytać raz jeden choć w życiu swoim. Kropeczka. Odpowiedź w środku.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Skrawki, skrawki, skrawki. Ale dobre, w końcu to Murakami. Dla zaczynających przygodę z nim - na zachętę. Mi tam było mało.

Skrawki, skrawki, skrawki. Ale dobre, w końcu to Murakami. Dla zaczynających przygodę z nim - na zachętę. Mi tam było mało.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdzieś w połowie książkę odłożyłam na półkę - początkowo mnie 'porwała', zainteresowała. I w momencie niemalże kulminacyjnym musiałam zaprzestać czytania, dopadło mnie totalne zniechęcenie pt. 'wiem co będzie dalej, to nudne, to jest wszędzie'. Wróciłam. Warto było. Juli Zeh ma talent, przyciągnęła mnie swoją teorią gier, potrafi prowadzić czytelnika za rączkę, bardzo świadome pisarstFo, jakość (forma i treść) wybitna jak na epokę, w której się tylko cytuje. Świadomość współczesności, kpina z tego wszystkiego z jednoczesnymi kondolencjami dla świata za to, że jest jednak piękny. Z pewnością przeczytam jeszcze nie raz, nie wszystko zostało odkryte, Juli z pewnością wciąga i zabiera w ciut-inną krainę, podobną do tej w której funkcjonuję, nadaje jej sens. I tłumaczy wiele rzeczy. Lubię, gdy książka tłumaczy mi rzeczywistość - potrzebuję korzeni, potrzebuję gruntu, punktu odniesienia. A zakończenie (!) : poezja. Wisienka na torcie. Pielewin w skórze kobiety (o autorce). Poza tym śmiem twierdzić, że autorka jest piękna nie tylko pod względem intelektualnym (ach jak bym chciała mówić jej językiem i spotkać, i słuchać, i patrzeć), ale też jest piękna fizycznie. Że też świat nie zniszczył tak pięknej osoby - i pisze! Dziękuję, że mogłam to przeczytać. Wrócę, kocham, głęboki ukłon.

Gdzieś w połowie książkę odłożyłam na półkę - początkowo mnie 'porwała', zainteresowała. I w momencie niemalże kulminacyjnym musiałam zaprzestać czytania, dopadło mnie totalne zniechęcenie pt. 'wiem co będzie dalej, to nudne, to jest wszędzie'. Wróciłam. Warto było. Juli Zeh ma talent, przyciągnęła mnie swoją teorią gier, potrafi prowadzić czytelnika za rączkę, bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Oniryczny odpowiednik filmu Begotten (reż. E. Elias Merhige, rok bodajże 1990/91); dopiero na końcu "dowiadujemy się" (tj. dostajemy wskazówki na podstawie których możemy sobie domniemywać), CO właściwie było naszym udziałem. Pytanie kluczowe, definiujące książkę: CO TO JEST? Powtarzające się sekwencje fabuły, zdania, zwidy - przypominają psychotyczną post-benzodiazepinową amnezję, déjà vu. proroctwo o którym wiemy tylko my, na wpół zapomniany sen, który się spełnił. Walka z Rzeczywistością, o Rzeczywistość, a jednak bez jej udziału, choć z jej Wszechobecnością. Walka nic z Rzeczywistością wspólnego nie posiadająca. Rzeczywistość, której tak bardzo NIE MA, że nie jest nawet nam dane odczuwanie jej BRAKU. Świat i wszystkie jego poronione twory to projekcja naszych wątłych, rozgorączkowanych, będących w Transie umysłów. (A umysł to jeno narzędzie Myśli, ale to już dłuższa historia..) Książka eksperymentalna, w którą zostajemy wciągnięci tak, jak wrzucono nas w życie - nie tłumacząc zasad, każąc się godzić na zastaną sytuację. Niepewna, chybotliwa Przeszłość (która niby to stworzyła wszystko, co jest t e r a z), Teraźniejszość zaś jest próbowana być ratowaną przed szaleństwem przez bezsensowne, nic nie oznaczające definicje, słowa, powinności, powtarzające się czynności, rytuały etc.. - no i Przyszłość, na którą w tym całym rozgardiaszu miejsca nie starcza. A jednak - obiecano ją! Gorączkowo o nią się troszczymy, nieskończona walka o wyimaginowany świat.. o świat, któremu obce są nasze pragnienia i wymyły wszelakie, świat, w którym STAĆ SIĘ - to zwariować. Chwała chaosowi!

A teraz odwróćmy swój słuch nasłuchując sygnału s t a m t ą d, spokojni i szczęśliwi i nareszcie wolni pójdźmy dalej przez to, czego nie ma.


Książkę odebrałam bardzo osobiście, już od pierwszych słów. To książka o mnie, dyktowałam ją Autorowi w jego snach o zburzonych miastach.



______________________________________________________________________
Recenzja z Ulvhel X, będąca również niejakim spojlerem:

"Ja jednak nie czuję się w nim (świecie} dobrze, rzekłem. Nie wiem, co istnieje, a co nie, i ten bezustanny brak rozeznania sprawia, że męczy mnie wszystko, co nie jest mną, tym bardziej że nie rozumiem, co powinienem uważać za siebie. "
Powyższe bardzo dobrze streszcza zasadniczy problem przerabiany w tej dziwacznej powieści. Nie, to nie polska oda do sartre'owskich mdłości, lecz dziełko wysoce chimeryczne i unikalne. Prawdopodobnie nigdy nie napatoczyłbym się na ten tytuł, gdyby nie niewiasta, która przypadkiem wypożyczyła to za lat nastoletnich w szkolnej bibliotece i po dekadzie doznała reminiscencji. Wydawałoby się, że oddani konsumenci anty-rzeczywistościowych treści dryfują ku nim pewnym nurtem i koniec końców nie przegapią żadnej perełki, ale akurat "Trans" jest perłą głęboko osiadłą w mule tejże "rzeczywistości", którego warstwę mam nadzieję niniejszym naruszyć.
Pod kątem fabularnym "Trans" można pokrótce zarysować następująco: cierpiący na amnezję i szereg bliżej nieokreślonych "schorzeń psychicznych" osobnik przebywa w odizolowanym domu swoich rzekomych ciotek. W szlafroku i kapciach, odarty z przeszłości, jak i zresztą całego systemiku powiązań, które wpasowują tzw. człowieka w tzw. świat, zajmuje się błądzeniem wśród amalgamatu zwidów, mętnych przemyśleń oraz bodźców tzw. rzeczywistości, istnienie i podporządkowanie której usiłują mu wpoić trzy zróżnicowane wiekowo kobiety, dla niepoznaki okraszone zwodniczą postacią widmowego - 1 kuszącego poprzez skontrastowany z kobietami pozór umysłu - dziadka Antoniego.
Cała książka ma strukturę pokrewną pogańskim misteriom; pewne sekwencje powtarzają się w sposób, który z uwagi na ich treściową modyfikację przez rozwój kontekstu można przyrównać do sekwencji stopniowo zniekształcających się fraktali. Irracjonalna (jak dalece trzeba wyjrzeć poza racjonalność aby uzyskać jakościową irracjonalność?) i rytualna jakość książki bynajmniej nie ma na celu wyłącznie podkopania fundamentów wiary w tzw. rzeczywistość, ale w swojej nieco nużącej formie przemyca też dużą dawkę spostrzeżeń o charakterze metafizycznym. Misteryjna specyfika "Transu" oprócz struktury zasadza się też na wysokim stężeniu archetypów w używanych przez autora postaciach. "Używanych" to nieprzypadkowe określenie - autor pociąga za sznurki kukiełek w przedstawieniu podminowującym wszystkie kopce i schrony, w których kulimy się odwracając oczy od egzystencjalnej zagadki.
„Czasami wydaje mi się, że jestem, i to męczy mnie tak, że niczym innym nie potrafię się już zająć."
Krakowskiego nie nazwałbym co prawda wybitnym literatą, lecz jako myśliciela należałoby go postawić w jednym szeregu z Otto Weiningerem czy Carlem Gustavem Jungiem, przy czym na podstawie opisywanego tytułu zauważę, że twórczość pana Jacka ma ten minus - plus, że w przeciwieństwie do pism wspomnianych jegomościów nie jest znormalizowana, a więc zawiera myśl wyrażoną chaotycznie, nieusystematyzowaną jak przesłanie niesione przez halucynacje, zubożone siłą rzeczy poprzez przekład na słowa, lecz zarazem dzięki temu utrwalone.
Stany wizyjne jako projekcja podświadomości są zawiłym pismem, którego należyte odczytanie prowadzi do samopoznania. Ich dziwność bierze się stąd, że poznawana "samość" transcenduje rozum, osobowość i świat. Autor "Transu" dobrze zdaje sobie z tego sprawę, stąd w jego chimerycznym dziele natrafiamy na esencjonalnie gnostyckie spostrzeżenie:
"Ciągle odnoszę wrażenie, że znajduje się we mnie coś obcego i to „coś" właśnie nasyła na mnie swoje myśli.ja natomiast jestem tylko powłoką, w której się ono zagnieździło. "
Poprzez rozpoznanie tego obcego "coś" jako cząstki konstytuującej naszą wewnętrzną naturę i będącej jedyną niewysłowioną odpowiedzią na zakorzenioną w człowieku potrzebę prawdziwej tożsamości, poczucie nieprzynależności do świata nabiera znacznie bardziej świadomej postaci (choć w zasadzie są to dwie strony jednej monety, a proces jest dwukierunkowy):
„Rzeczywistości! rzekłem. Ty stara kurwo, oddająca się chętnie wszystkim, którzy ci płacą, robiąca wszystko, co ci każą, czy mało ci jeszcze tych leżących w rynsztoku? Ostatni grosz wysupłali zza staników swych żon, matek i nieletnich córek, aby chociaż raz czuć przy sobie twą wyszminkowaną namacalność. I co z nimi zrobiłaś? Kiedy byłaś już pewna, że zrujnowali swe zdrowie godząc się na wymagania, jakie im stawiałaś, i nie widzą już sensu dalszego życia bez ciebie, odpychałaś ich od swych bujnych piersi twierdząc, że inni już czekają w kolejce, aby trochę użyć tego świata. Kopałaś ich w sflaczałe pośladki, a oni mieli dużo szczęścia, jeśli wpadali głową prosto do rynsztoka, a nie do grobu. Wtedy przestają cię zupełnie interesować, bo już młodsi, prężni, energiczni i pełni nadziei zaspokajają twoją rozbestwioną zmysłowość, a tamci zmarli z nadmiaru kurewstwa, ubiegają się teraz o zbawienie i żywot wieczny!"

Zauważmy, że w powyższej antynomicznej laurce podstawowym zabarwieniem rzeczywistości (notabene optuję za wymyśleniem synonimu pozwalającego zachować dobrą miną podczas odnoszenia się do tego stworu) jest coś, co można określić jako przeciwieństwo suwerenności. Suwerenność zaś, i to przeciwstawiona światu rzeczy i użyteczności, jest kluczowym pojęciem w myśli Georgesa Bataille' a. Zbieżność nieprzypadkowa, na innej stronie bowiem znalazłem fragment jakby żywcem wyjęty z książek wspomnianego Francuza:
"Nikłypromyk ciemności, który od czasu do czasu napotyka nas na swej drodze, wzbudza prawdziwą pamięć, przebijając prawdziwą myślą wszystkie bariery jasności, chroniące człowieka przed nim samym. Chwila snu czy chwila przebudzenia mogą niespodziewanie otworzyć w nas przepaść."
Jest to w moim odczuciu najciekawszy tunelik w labiryntowej plątaninie tej groteskowej powiastki, niemniej jednak to chyba nie najlepsze miejsce, by rozwlekać zagadnienie. Skoro już wspomniałem o silnym stężeniu archetypów, jak również napomknąłem coś o Weiningerze, niechybnie nie omieszkam zwrócić uwagi na sposób ukazania - czy raczej przejrzenia - kobiecej natury w "Transie". W zasadzie wystarczy przytoczyć cytat:
„Czyżby to one właśnie - strażniczki rzeczywistości - obawiały się jej najbardziej?"
W całej książce bodaj tylko raz z ust żeńskiej postaci wychodzi coś, co me ma zaciemniać obrazu, jakby chwilowy błąd w systemie, pocieszający znak obecności wirusa, który zarazem jakkolwiek świadczy o beznadziejności sytuacji ontologicznej:
„Czyżby zatem nie było żadnej prawdy, czegokolwiek, co mogłoby nas o czymś przekonać ?
- Prawda, jest to, co nas omija, rzekła babka, gdyż nie podlega ono naszym przypuszczeniom. My natomiast skazani jesteśmy na martwy sezon rzeczywistości, który przyszło nam przeczekać. "
Tymczasem, tkwiąc w tej zatęchłej poczekalni, mamy chociaż możliwość kierunkowania uwagi poza nią: „Mój słuch odwraca się od ciebie, nasłuchując sygnału s t a m t ą d."
Starczy. "Trans" jest książką wysoce chimeryczną, chaotyczną i mętną - i potwierdza spostrzeżenie, że w tego typu fenomenach można dosłyszeć parę szeptów s p o z a, co mam nadzieję - poprzez ten klawiaturowy podryg zglątwionego umysłu - wykazałem. Uważajcie!
nichtig
(recenzja pochodzi z Ulvhela X, bla bla bla, nichtig [patrz: autorzy na LC]

Oniryczny odpowiednik filmu Begotten (reż. E. Elias Merhige, rok bodajże 1990/91); dopiero na końcu "dowiadujemy się" (tj. dostajemy wskazówki na podstawie których możemy sobie domniemywać), CO właściwie było naszym udziałem. Pytanie kluczowe, definiujące książkę: CO TO JEST? Powtarzające się sekwencje fabuły, zdania, zwidy - przypominają psychotyczną post-benzodiazepinową...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Mojego zakochania w panu Obarskim ciąg dalszy..
Już nie uważam, że Obarski to Schulz lasów! O nie! Próbowałam tuż po Tańczącym Gronostaju wziąć się na nowo za Schulza, ale nie mogłam! To niemożliwe. Schulzowi daleko do Obarskiego, oj daleko! I nie piszę tak dlatego, że nie lubię Schulza - uwielbiam go! Ale moje uwielbienie na nic; Obarski to geniusz, przebieglolisia zguba czyha na każdej karcie jego książki. Wiele rzeczy się nie zgadza: małemu meszuge ze 'Słomianego Olbrzyma' dziadek umarł pod kołami wozu, rozlewając swą żydowską krew na ulicę, jego ojciec odszedł do innej kobiety. 'Tańczący Gronostaj': dziadek się topi - ale gruźlica mamy się zgadza. Siostra popełnia samobójstwo z kazirodczym dzieckiem w łonie, kilka stron dalej mordując białą łasiczkę martwi się, że morduje Zieloną Mamę.. Choć i niektóre rzeczy się zgadzają, powtarzają się. Sen łączy się z jawą, jawa ze snem. Chłopiec jest genialnie wrażliwy, ale zwierzęco okrutny. Czyny nie pokrywają się z myślami, lecz baśnie pokrywają się ze snami i stają się rzeczywistością; a może to rzeczywistość zawsze byłą (JEST) snem? Okrucieństwo jest na porządku dziennym, zdarzają się co chwila rzeczy, które dziś sprawiłyby, że dziecko wylądowałoby u terapeuty z traumą. O włos od śmierci. Jak przetrwać w okrutnym świecie? Zamień go w sen, zamień go w baśń. Ucisz króliczy strach zamieniając go w kłusowniczą nienawiść. Walcz i gryź, ale nie bój się płakać nad niewinnością. Żyj, a będzie Ci wybaczone. Bój się rzeczy wymyślonych, gdyż ludzie to potwory - wymyśl bestie tysiąckroć gorsze, by zamienić swój strach w mały płaski kamyczek, który włożysz pod język by przeprowadził Cię na drugą stronę. W 'Tańczącym Gronostaju' ku swemu zaskoczeniu (ale i - jeszcze bardziej o dziwo - bo ku radości) znalazłam elementy onirycznej prawie- erotyki. I było to piękne, tak cudownie współgrało.
Panie Obarski, napisz Pan moje sny zza grobu.

Mojego zakochania w panu Obarskim ciąg dalszy..
Już nie uważam, że Obarski to Schulz lasów! O nie! Próbowałam tuż po Tańczącym Gronostaju wziąć się na nowo za Schulza, ale nie mogłam! To niemożliwe. Schulzowi daleko do Obarskiego, oj daleko! I nie piszę tak dlatego, że nie lubię Schulza - uwielbiam go! Ale moje uwielbienie na nic; Obarski to geniusz, przebieglolisia zguba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Obarski to Schulz lasów. To opowieść o śnie szaleńca, który wydarzył się naprawdę. Obarski to poobijane kolana i włosy pachnące lasem, i ziemia we włosach, i siniaki i lizanie ran ze swoich pierwszych, okrutnych dziecięcych walk. To wiara w świat magiczny i baśniowy, to świat który dorośli w sobie zabili. To okrutnie realny świat dziecka i percepcja, której się wyrzekło - i przez to wyrzeczenie straciło się siebie. Oniryzm jest tu bardzo silny. A poza tym.. JEDNA KARTKA Z KSIĄŻKI M. OBARSKIEGO MOŻE OCALIĆ WIARĘ W JĘZYK POLSKI I ZOSTAWIA NIEZATARTY ŚLAD PIĘKNA I CUDU JĘZYKA. NIGDZIE INDZIEJ TEGO NIE ZNAJDZIECIE.

Jak to było w Wilku Stepowym? Acha..
'tylko dla obłąkanych'.

Obarski to Schulz lasów. To opowieść o śnie szaleńca, który wydarzył się naprawdę. Obarski to poobijane kolana i włosy pachnące lasem, i ziemia we włosach, i siniaki i lizanie ran ze swoich pierwszych, okrutnych dziecięcych walk. To wiara w świat magiczny i baśniowy, to świat który dorośli w sobie zabili. To okrutnie realny świat dziecka i percepcja, której się wyrzekło - i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja zamieszczona w Ulvhelu X

"Spirytualistyczny naturalizm? Cokolwiek. Kolejny kawałek introwertycznej męskiej prozy. Prozy pierwszej klasy, ale nie dającej żadnych odpowiedzi. Wszystko to mniej lub bardziej wykastrowany uduchowiony nihilizm, flegmatycznie rozciągnięty na kilkaset stron.

Powieść Huysmansa ma śladową zawartość fabuły. Pierwszoosobowym narratorem jest francuski szlachcic, mizantropijny samotnik. Należy przyznać, że jego nihilizm jest nihilizmem wyższych lotów, tj. pełen pogardy do rozpadu kultury oraz do wszystkich nędznych ideologii i innego typu czczych błyskotek, którymi ludzie zasłaniają sobie oczy i próbują uzasadnić swoje daremne istnienie. Książka daje wgląd w myśli rzeczonego samotnika, a przy tym nieomalże nasuwa myśl następującą: każda myśl to tchórzostwo. Albowiem nasz mizantrop z zapałem oddaje się rozważaniom nad meblami, kolorami, zapachami, literaturą, kwiatami, muzyką. Jest to zapał wysnuty nie tylko z nudy, ale głównie ze strachu przed Pustką. W każdym razie rozważania te ukazują Huysmansa jako bezkompromisowego i wnikliwego krytyka upadającej kultury, ale poza tym w znacznej mierze są zwyczajnie nudne. Oczywiście nie mam nic przeciw temu, by poczytać o zaletach dzieł Poego, Baudelaira, Verlaina, Gustawa Moreau czy Schuberta, ale introwertycznemu dekadentowi żyjącemu w XXI wieku trudno jest się skoncentrować na dumaniach o literaturze łacińskiej, umeblowaniu apartamentu czy klejnotach, zwłaszcza że co do tych ostatnich sam autor we wstępie przyznaje, że nie postrzegał ich tu jeszcze jako SYMBOLI (co jest zresztą podstawą tradycyjnej wiedzy).
Męczące są również opisy jego powikłań zdrowotnych. Ktoś próbujący znaleźć ukojenie od nędzy istnienia w subtelnych i eterycznych, metafizycznych wojażach powinien poświęcić się narkotykom. Przecież miał do tego odpowiednie warunki i czas. Opium, absynt - nie był skazany na tą nędzę, co my. Tymczasem w książce znajduje się tylko krótka wzmianka, że des Esseintes, bo tak się nazywa pierwszoplanowa postać, nie sięgał po takie środki z uwagi na wywoływane przez nie wymioty i neurotoksyczność. To jest nic innego jak oznaka stępienia nihilizmu. Jak to ktoś ujął, po napisaniu takiej książki, autor miał tylko dwa wybory: samobójstwo lub nawrócenie. Wybrał to drugie.
Natomiast ja wyciągnąłem chyba już wszystkie wnioski z tego typu powieści i aby dowiedzieć się czegoś dalszego powinienem sięgnąć po lektury okultystyczne. Ale oczywiście badanie odcieni i kształtów melancholii jest mniej wymagającym sposobem na spędzanie czasu.
nichtig (U#VII)"

Recenzja zamieszczona w Ulvhelu X

"Spirytualistyczny naturalizm? Cokolwiek. Kolejny kawałek introwertycznej męskiej prozy. Prozy pierwszej klasy, ale nie dającej żadnych odpowiedzi. Wszystko to mniej lub bardziej wykastrowany uduchowiony nihilizm, flegmatycznie rozciągnięty na kilkaset stron.

Powieść Huysmansa ma śladową zawartość fabuły. Pierwszoosobowym narratorem jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Napisałabym recenzję, ale jeszcze trawię.

Napisałabym recenzję, ale jeszcze trawię.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie byłam w stanie doczytać do końca mimo woli, gdzieś w połowie poległam. Z tyłu książki pisano, że Houellebecqu'a zabiją na kartach powieści niby - nie doczekałam się. Z resztą - skoro spojlerują, to niech nie sięgają dalej, niż to konieczne! No, chyba że to miała być jedyna 'ekscytująca' rzecz w tej książce.. Zapewne powinnam poczytać jeszcze kilka esejów Boya-Żeleńskiego odnoszących się do literatury francuskiej, może dzięki temu mogłabym to Coś docenić? Ale nie - to jest literatura t.zw. 'współczesna'.. bowiem literaturę typowo francuską cenię i trafia do mnie, a tego przyznam, że nie rozumiem. Bohaterowie snują się, znowu takie jedno wielkie N I C - donikąd, po nic. Sama forma, w dodatku kulawa, treść to nadmuchany balonik. Pięknie wygląda, można się nim bawić, ale jak pęknie pozostaje tylko .. ano właśnie co? Z tej lektury nie pozostaje nic. I niech się wszyscy Houellebecq'em zachwycają, niech mu wlepiają nagrody jak mandat za złe parkowanie. Kolejna jego książka, która w miarę czytania przekuła się szpilką, pozostawiając zdziwienie, że w czymś tak rozdmuchanym jest tak niewiele. Szkoda.

Nie byłam w stanie doczytać do końca mimo woli, gdzieś w połowie poległam. Z tyłu książki pisano, że Houellebecqu'a zabiją na kartach powieści niby - nie doczekałam się. Z resztą - skoro spojlerują, to niech nie sięgają dalej, niż to konieczne! No, chyba że to miała być jedyna 'ekscytująca' rzecz w tej książce.. Zapewne powinnam poczytać jeszcze kilka esejów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Długo po Empire V nie sięgałam, zniechęcona opisami 'przeintelektualizowania' jej przez Pielewina. Dla mnie to po prostu próba opisu świata. Opisu zagmatwania, oddania tego, co jest. Bo właśnie - zostaliśmy wrzuceni w świat, gdzie inni objaśniają nam niezbyt jasno niejasne prawa, o których pojęcia najmniejszego nie mają. I na podstawie tych niejasnych przesłanek mamy działać, mamy żyć. Bez wyboru; i słusznie tu zacytuję: 'Ludzie niczego nie zauważają i jak mrówki pełzną w swoich sprawach, ale żadnych spraw już nie mają. Jeszcze nie wiedzą, a tymczasem otacza ich już inny wszechświat i działają nowe prawa.' + 'Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat. Chodzi jednak o to, by go zmienić.'
By nie podlegać nieznanym nam prawom, by ZNAĆ prawa rządzące światem należy samemu je stworzyć.

No i typowe dla Pielewina: zakończyć książkę pozostawiając swojego głównego bohatera w krainie naszej wyobraźni - on żyje, ale już inaczej, to jest już inna opowieść.

Niestety ocenię książkę 'tylko' jako 'dobrą', ponieważ nie byłam w stanie przywiązać się do żadnego jej bohatera. Ponieważ owszem, książka KRĄŻY wokół istotnego tematu, ale jest to tylko krążenie. Ponieważ nic nie jest dotknięte do cna, wszystko to tylko mizianie, bezbolesne łaskotanie mózgu. Nie pozostawia śladu, nie wzbudza większych emocji, nie pozwala się do siebie przywiązać.

Nie jest to #1, ale to nadal Diabeł Pielewin.

Długo po Empire V nie sięgałam, zniechęcona opisami 'przeintelektualizowania' jej przez Pielewina. Dla mnie to po prostu próba opisu świata. Opisu zagmatwania, oddania tego, co jest. Bo właśnie - zostaliśmy wrzuceni w świat, gdzie inni objaśniają nam niezbyt jasno niejasne prawa, o których pojęcia najmniejszego nie mają. I na podstawie tych niejasnych przesłanek mamy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przytulniejsza wersja "Kalkwerku" Thomasa Bernharda. Jeśli książka byłaby dłuższa, czytelnik zapewne czułby się osaczony. Tryb narracji wprowadza umysł w przedziwny stan gorączkowej aktywności - wspomnień, obrazów, słów, skojarzeń. Książka z pewnością jedyna w swoim rodzaju i możliwe, że zrozumiem ją dopiero po drugim - trzecim - kolejnym przeczytaniu.
Historia życia i miłości do swojej pracy, obserwowanie spoglądającego na upadający znany dotąd świat - obserwowanie tego, kto widzi jak wszystko co kocha odchodzi w zapomnienie, niszczeje; a jednak piękne.

Przytulniejsza wersja "Kalkwerku" Thomasa Bernharda. Jeśli książka byłaby dłuższa, czytelnik zapewne czułby się osaczony. Tryb narracji wprowadza umysł w przedziwny stan gorączkowej aktywności - wspomnień, obrazów, słów, skojarzeń. Książka z pewnością jedyna w swoim rodzaju i możliwe, że zrozumiem ją dopiero po drugim - trzecim - kolejnym przeczytaniu.
Historia życia i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Goebbels mógłby się od Plath uczyć, jak siać propagandę, że wszystko jest w porządku.

Goebbels mógłby się od Plath uczyć, jak siać propagandę, że wszystko jest w porządku.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kryminał najwyższych lotów - godna kontynuacja świetnej trylogii St.L. W ogóle nie czuć, że ktoś inny kończył dzieło. Pozostaje NIENASYCENIE - nie wszystkie czarne charaktery zostają ukarane, marzy się kontynuacja. Prosi się o jeszcze. Lovecraft kryminałów; człowiek boi się odejść od książki - bo przecież jest w ogniu walki, jak mógłby odejść?! Przeczytane - połknięte zachłannie w jeden dzień. I kto to mówi - fanka nihilistyczno - dekadenckich powieści 'snujących się'? A no tak.. - od lat kryminały odrzucałam po kilku rozdziałach z obrzydzeniem stwierdzając, że tandeta, że puste, że nic nie wnosi. Czy trylogia 'czterotomowa' coś wnosi do mnie? Pojęcia nie mam! Ale zafascynowała mnie z pewnością postać Lisabeth, którą w pewnym stopniu chciałabym być - mieć odwagę wymierzać sprawiedliwość oprawcom, chronić tych na których mi zależy (nieważne czy ze względów ideologicznych, czy innych). Oceniłabym 11/10, ale się boję. Boję się również wystawić 10/10, jestem 'delikatnie' ... powtarzam - nie na sy co na. Chcę ciąg dalszy. Jeśli go nie dostanę - wymyślę. Polecam motzno.

Kryminał najwyższych lotów - godna kontynuacja świetnej trylogii St.L. W ogóle nie czuć, że ktoś inny kończył dzieło. Pozostaje NIENASYCENIE - nie wszystkie czarne charaktery zostają ukarane, marzy się kontynuacja. Prosi się o jeszcze. Lovecraft kryminałów; człowiek boi się odejść od książki - bo przecież jest w ogniu walki, jak mógłby odejść?! Przeczytane - połknięte...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To coś śmie pretendować do krytyki współczesnego świata. Pięknie przedstawione wątki następstw kulturowych, podoba mi się postać M.; mimo to B. jest dla mnie elementem nieznośnym, wulgarny erotyzm, pornografia przyprawiają mnie o mdłości. Książka miała być nonkonformistyczna, miała szokować; wzbudza moje obrzydzenie, gdy tuż obok analizy kulturowej jestem zmuszona czytać o perwersjach jakiegoś starego dziada. Okropne to wszystko, nie potrafię się tym zachwycić, nie, nie i nie. Książka może i jest dobra - nie jest na pewno genialna. Nic dziwnego, ze jest głośna i 'szokująca', ale zdaje mi się, że ludzie próbują w niej szukać więcej treści, niż potrzeba. Pustka i wzgarda.

To coś śmie pretendować do krytyki współczesnego świata. Pięknie przedstawione wątki następstw kulturowych, podoba mi się postać M.; mimo to B. jest dla mnie elementem nieznośnym, wulgarny erotyzm, pornografia przyprawiają mnie o mdłości. Książka miała być nonkonformistyczna, miała szokować; wzbudza moje obrzydzenie, gdy tuż obok analizy kulturowej jestem zmuszona czytać o...

więcej Pokaż mimo to