-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
Tą książką żyłam przez całą pierwszą klasę liceum. Pamiętam dobrze moje kłótnie z przyjaciółką o to, kogo powinna wybrać Bella, czy przystojniejszy jest Edward czy Jacob-ja byłam za Jacobem....-dyskusje, w których omawiałyśmy, czy wolałybyśmy być wampirami czy wilkołakami, a jeśli tymi pierwszymi, to jakie super moce chciałybyśmy mieć i tak dalej..... Zasłonka cielęcego zachwytu opadła wraz z nadejściem trzeciej klasy, gdy zaczęłam wychodzić poza obszar literatury dla młodzieży i odkrywać poważniejsze pozycje. Do dzisiaj zastanawiamy się z przyjaciółką, jak mogłyśmy lubić "Zmierzch". Trzeba być chyba nastolatką, żeby cenić ten tytuł, teraz jednak nie czuję do niego żadnej sympatii. Główna bohaterka to ofiara losu, totalna ciapa, wiecznie nierozgarnięta i potykająca się o własne nogi, za to Edward to facet żywcem wyjęty z marzeń zapewne połowy, jak nie całości populacji nastolatek: przystojny, tajemniczy, nieodgadniony, wrażliwy, romantyczny...... Teraz, gdy o tym myślę, to relacja Bella-Edward przypomina mi nieco związek dama w opresji-Książę w Lśniącej Zbroi ze starych romansów, tylko że w nowoczesnej oprawie.
W każdym razie, muszę teraz poprzeć swoją ocenę jakimś negatywnym argumentem, a jednym z nich jest właśnie postać Belli, z którą nijak nie potrafiłam się utożsamić. Pani Meyer zapewne chciała ukazać ją jako dziewczynę non-stop potrzebującą męskiego wsparcia, kogoś, na kim mogłaby polegać i kto byłby jej Aniołem Stróżem, no ale proszę was, zamiast robić z Belli totalnej ciapy, mogłaby opisać ją jako wrażliwą, delikatną dziewczynę, która wcale nie potyka się na każdym kroku. Jest jednak, jak jest, a cudowne to nie jest.
A teraz czas na Edwarda. Ooo, nad nim uwielbiałam się znęcać, żeby dogryźć zadurzonej w nim przyjaciółce. Teraz już tego nie robię, ale za każdym razem, jak przypomnę sobie postać tego pseudo-wampira..... Właśnie, pseudo, bo prawdziwym wampirem on na pewno nie jest. Oto kolejna moja bolączka: sposób, w jaki wampiry zostały w tej książce przedstawione. Z mrocznych, łaknących ludzkiej krwi istot, wywołujących przerażenie, stały się nieomalże modelami, wzbudzającymi u ludzi same ochy i achy. Dracula pewnie się w grobie przewraca, o ile w nim leży! Nie chodzi mi o to, że wampir nie może być nadludzko piękny, bo może, w końcu Bella nie zakochałaby się w Edwardzie, gdyby ten wyglądał jak troll, ale w tym świeceniu jak lampa dyskotekowa i piciu zwierzęcej krwi jest trochę przesady. I to jest dla mnie duży minus.
Książka w moim odczuciu beznadziejna. Nie rozumiem, jakim cudem stała się takim bestsellerem, najgorsze jest jednak to, że teraz, gdy boom na "Zmierzch" już przycichł, z mroków pisarskiej wyobraźni wychylają podobne temu potworki, a nawet jeszcze gorsze. Jeszcze żeby było co kopiować, a tutaj, niestety, nie ma żadnej głębszej treści, żadnej mądrości, która powinna być dalej przekazywana, by jak najwięcej osób ją poznało. Świetne, jeśli szuka się typowego "zapychacza czasu", który szybko się wchłania, jak i błyskawicznie o nim zapomina.
Tą książką żyłam przez całą pierwszą klasę liceum. Pamiętam dobrze moje kłótnie z przyjaciółką o to, kogo powinna wybrać Bella, czy przystojniejszy jest Edward czy Jacob-ja byłam za Jacobem....-dyskusje, w których omawiałyśmy, czy wolałybyśmy być wampirami czy wilkołakami, a jeśli tymi pierwszymi, to jakie super moce chciałybyśmy mieć i tak dalej..... Zasłonka cielęcego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moja przygoda z "Trędowatą" rozpoczęła się, gdy pewnego dnia obejrzałam w telewizji jej ekranizację z ujmującą za serce muzyką Wojciecha Kilara. I po prostu zakochałam się w losach Stefci Rudeckiej. Nie wiedziałam, że romans może mnie tak poruszyć, a jednak. Wciąż mam przed oczami scenę, w której Stefcia i ordynat Michorowski tańczą walca, wpatrzeni w siebie, jakby świat wokół nich przestał istnieć i byli tylko oni, całkowicie zatopieni w swojej miłości..... Nie wspominając o tym, jak bardzo poruszyło mnie zakończenie. Po prostu się popłakałam.
Po obejrzeniu filmu postanowiłam przeczytać książkę. Nie rozczarowałam się, powieść jest równie romantyczna jak film, chociaż muszę przyznać, że czasami niektóre zdania raziły mnie w oczy swoją niezdarnością. Jednakże atmosfera tej historii całkowicie mnie pochłonęła. Pokochałam Stefcię za jej delikatność i wrażliwość, których wielu dzisiejszym kobietom brakuje. Waldemar zdobył moje serce swoją walecznością, gdy nie oglądając się na zdanie rodziny postanowił ożenić się z niezamożną szlachcianką. Na pierwszym miejscu stało u niego uczucie, niestety, gdy już zdawało się, że on i Stefcia będą żyli długo i szczęśliwie, honor i bezduszność arystokracji wziął górę nad szczęściem zakochanych.
Dlaczego uważam tą książkę za rewelacyjną? Bo wierzę w miłość, bezgraniczną, prawdziwą, bezwarunkową miłość, która pokona każdą przeszkodę i pozwoli dwóm sercom złączyć się na zawsze, nawet jeśli miałoby to nastąpić dopiero po śmierci. Teraz, gdy na tym świecie takich uczuć jest coraz mniej, historia Waldemara i Stefci jest dla mnie prawdziwą odskocznią od rzeczywistości. I pozostanie nią na długo.
Moja przygoda z "Trędowatą" rozpoczęła się, gdy pewnego dnia obejrzałam w telewizji jej ekranizację z ujmującą za serce muzyką Wojciecha Kilara. I po prostu zakochałam się w losach Stefci Rudeckiej. Nie wiedziałam, że romans może mnie tak poruszyć, a jednak. Wciąż mam przed oczami scenę, w której Stefcia i ordynat Michorowski tańczą walca, wpatrzeni w siebie, jakby świat...
więcej Pokaż mimo to