-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać1 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant6
Biblioteczka
2016-08-20
2017-09-18
2021-06-15
Z literaturą feministyczną mam tak, że ciągle więcej tytułów tego (pod)gatunku znajduje się na mojej liście książek do przeczytania aniżeli przeczytanych. Staram się sukcesywnie zmieniać te proporcje, ale przychodzi mi to o tyle trudno, że sporo z nich wywołuje we mnie frustracje tym, że pomimo rozwoju całej zachodniej zdawałoby się cywilizacji wciąż tematy podejmowane przez feministki różnych odłamów są aktualne, a problemy na które zwracają uwagę ciągle nie zostały rozwiązane. Jeśli dodać do tego sytuację w naszym kraju, to mamy już totalny festiwal zdenerwowania. Ale że książki te są ważne i potrzebne i że po prostu lubię poznawać spojrzenie na pewne sprawy innych kobiet, to od czasu do czasu sięgam po coś dla mnie nowego.
„Czarownice” Mony Chollet miałam na swojej liście do przeczytania od momentu premiery tego tytułu w Polsce w 2019 roku. Przez chwilę był to dość popularny tytuł i pojawiało się sporo jego recenzji, choć wszystkie były raczej utrzymane w jednym tonie – że to ważna książka, potrzebna i że „opowiada historię czarownic od procesów w Salem po wypowiedzi Trumpa”. Hm.
Książka podzielona jest na cztery główne działy. Początkowo autorka skupia się na zagadnieniu niezależności kobiet, później dotyka tematu macierzyństwa oraz świadomej rezygnacji z niego, kolejny rozdział to – dla mnie chyba najciekawszy, bo i najrzadziej poruszany – próba poruszenia tematu starości kobiet i tego, jak inaczej jest ono postrzegane jeśli chodzi o mężczyzn. I gdyby tutaj książka się skończyła, to w zasadzie nie miałabym do niej większych zarzutów i oceniłabym ją całkiem wysoko. Ale wtedy przychodzi ostatni rozdział…
Rozdział czwarty tej pozycji to...no, w sumie sama nie wiem co. Zgadzam się z opiniami moich poprzedniczek, że to mocno szkodliwa treść. Prawdziwą wisienką na torcie jest ustęp, w którym twierdzi ona, że regularne badania ginekologiczne w zasadzie wcale nie są potrzebne i są zamachem na kobiecość. No trochę mi szczęka opadła, kiedy to czytałam. Cały ten rozdział jest pieśnią pochwalną na część szeroko pojmowanej „natury” oraz krytyką nowoczesnej medycyny. I o ile zgadzam się z autorką, że faktycznie po drodze do dzisiejszych standardów sama medycyna, jak i ginekologia zaliczyły wiele upadków tak nie ma we mnie zgody na kompletne odżegnywanie się od zdobyczy nauki, bezpieczeństwa i ułatwień, jakie ona niesie.
Ten ostatni rozdział obniża znacząco moją ocenę tej książki i sprawia, że nie mam zamiaru jej polecać.
Poza tym, warto tu nadmienić również, że książka jest bardzo pro-francuska. I mam tu na myśli to, że większość przykładów czy to z popkultury, literatury, polityki, czy życia społecznego odnosi się właśnie do tego kraju i jeśli – jak ja – jesteście mało zaznajomieni z tematem, to nie do końca będziecie znali kontekst, do którego odwołuje się autorka. Nie zaliczam tego oczywiście do minusów książki, ale warto mieć tego świadomość sięgając po nią.
Trochę też wydawca w Polsce przestrzelił się z opisem pisząc o „historii czarownic od Salem do Trumpa”. No, nie. To zbiór artykułów, których samo słowo „czarownica” jest niby symbolem. Nie bierzcie tego zbyt dosłownie.
Z literaturą feministyczną mam tak, że ciągle więcej tytułów tego (pod)gatunku znajduje się na mojej liście książek do przeczytania aniżeli przeczytanych. Staram się sukcesywnie zmieniać te proporcje, ale przychodzi mi to o tyle trudno, że sporo z nich wywołuje we mnie frustracje tym, że pomimo rozwoju całej zachodniej zdawałoby się cywilizacji wciąż tematy podejmowane...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11-17
2018-05-14
Książka dobra, ale na pewno nie wybitna. Autorka porusza ważne zagadnienia, ale jeżeli czytało się już sporo lektur z puli "feministycznych", to nie ma w niej absolutnie nic odkrywczego.
Czyta się łatwo, szybko, prosto i przyjemnie.
Książka dobra, ale na pewno nie wybitna. Autorka porusza ważne zagadnienia, ale jeżeli czytało się już sporo lektur z puli "feministycznych", to nie ma w niej absolutnie nic odkrywczego.
Czyta się łatwo, szybko, prosto i przyjemnie.
2018-02-18
Po teksty feministyczne sięgam często i zawsze z wielką ochotą. Uwielbiam to, że taka literatura coraz częściej pojawia się w ofertach polskich wydawnictw, bowiem uważam, że trzeba trochę odczarować dziś feminizm, który wielu kojarzy się ciągle z "zabijaniem męskości" i wojną kobiet o dofinansowe podpasek. Moim zdaniem uświadamianie ludziom, że dzisiejsze feministki walczą o równość i najzwyczajniej normalność tak dla kobiet, jak i dla mężczyzn jest rzecz absolutnie ważną.
O tej książce słyszałam już od dłuższego czasu i szalenie chciałam ją przeczytać. Opinie na jej temat są raczej wyjątkowo pochlebne i bardzo zależało mi na tym, aby zapoznać się z esejami, które miały wznieść coś do mojego życia. No właśnie, miały...
Książka nie jest zła. Napisana jest przyjemnym językiem, każdy rozdział dotyczy innego zagadnienia. Jest trochę powtórzeń, ale nie rażą one jakoś niesamowicie. Widać, że autorka walczy o sprawy kobiet, nie są jej obojętne krzywda i nierówność oraz ma naprawdę wielką wiedzę, również tę historyczną. Co zatem poszło nie tak?
Teoretycznie - nic. Praktycznie - wszystko. Bo jest to książka na wskroś amerykańska. I jeżeli dobrze znacie politykę tego kraju i faktycznie śledzicie te, co się tam dzieje, to tak, zapewne bardzo będziecie czerpać z tej książki. Moja wiedza o Stanach jest raczej fragmentaryczna, nigdy nie byłam jakoś szczególnie zainteresowana tym krajem i raczej nie wiem, jak konkretnie funkcjonuje tam prawo i polityka równościowa. Często musiałam googlować nazwiska, czy jakieś "ważne wydarzenia" o których autorka wspomina, a które mi absolutnie nic nie mówiły.
Trochę szkoda, że nie zdecydowała się ona spojrzeć na sytuację kobiet w trochę szerszej perspektywie i nie zainteresowała się też obszerniej tym, co dzieje się poza jej krajem, ale jestem to w stanie zrozumieć. Niemniej jednak, lektura to odbierana przez polskiego czytelnika na pewno nie będzie tak fenomenalną książka jak zapewne odczyta ją Amerykanin zainteresowany tematyką.
Inna rzecz jest taka, że autorka raczej - parafrazując - "Ameryki nie odkrywa" i, poza szczegółami z tego, co działo i dzieje się w Stanach, raczej nie poszerzymy swojej wiedzy ani o organizacjach kobiecych, ani o sytuacji kobiet w różnych obszarach świata. Również dane statystyczne skupiają się tylko na USA i nie są zestawione na przykład z Europą, co dawałoby trochę lepsze światło na opisywane problemy.
Czy polecam? I tak i nie. Książka jest krótka, połkniecie ją w jeden wieczór. Nie jest jednak odkrywcza, jest mocno amerykańska i momentami traktuje pewne tematy "po łebkach", nie wgłębiając się zbytnio w szczegóły. Kto wie, może jednak Wam ten format spasuje bardziej niż mi.
Po teksty feministyczne sięgam często i zawsze z wielką ochotą. Uwielbiam to, że taka literatura coraz częściej pojawia się w ofertach polskich wydawnictw, bowiem uważam, że trzeba trochę odczarować dziś feminizm, który wielu kojarzy się ciągle z "zabijaniem męskości" i wojną kobiet o dofinansowe podpasek. Moim zdaniem uświadamianie ludziom, że dzisiejsze feministki walczą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-07
2017-10-08
Mam spory problem z tą książką. Z jednej strony cenię sobie Graff i jej oddanie dla poprawy sytuacji kobiet w Polsce oraz uwielbiam grafiki Frej, które w ironiczny sposób pokazują to, jak nam się w Polsce żyje, ale z drugiej...
W książce jest kilka dobrych felietonów (zwłaszcza na początku, w rozdziale dotyczącym kobiet w politycy i obok polityki). Całość uzupełniają grafiki Marty, które mniej lub bardziej odnoszą się do treści samych tekstów Agnieszki Graff.
Jaki mam problem? Brakuje mi jakiegokolwiek połączenia między poszczególnymi tekstami. Nie wyczerpują one tematu, a częstokroć nawet w ten temat nie wprowadzają. Autorka założyła chyba, że czytelnik sam ot tak domyśli się, do jakich sytuacji i terminów nawiązuje, a według mnie to zwodnicze, bo o ile faktycznie w felietonie w gazecie można liczyć na to, że dany temat jest świeży i raczej znany, tak w książce wydawanej już w jakiś czas po tym, gdy rzecz była na tapecie, przydałoby się jakieś choć krótkie wprowadzenie.
Poza tym, nie do końca rozumiem dlaczego w pozycji, która w sumie jest lekturą feministyczną w takim sensie, że dotyka spraw kobiet, Agnieszka Graff - ni z gruchy ni z pietruchy - nawiązuje w pewnym momencie do spięć na pograniczu polsko-żydowskim i polsko-romskim oraz daje nam felieton o...niepotrzebnym jej zdaniem Powstaniu Warszawskim. I nie chodzi tu o to, czy z autorką się zgadzam, czy nie (choć zdecydowanie nasze poglądy są zbieżne), tylko o to, że kompletnie mi ta tematyka tu nie pasuje, dotyczy absolutnie innych zagadnień niż te, które są poruszane w pozostałych 95% lektury.
Nie jestem też przekonana do namiętnej nagonki na kościół katolicki prowadzonej przez Graff. Fakt - sama nie jestem wierząca i kompletnie nie podoba mi się to, co Kościół o kobietach mówi i jak traktuje problem pedofilii w swoich szeregach, ale moim zdaniem Graff za bardzo na tym temacie się skupia, przez co umyka jej wiele innych, równie palących kwestii.
Podsumowując, książka jest okej, ale nie można jej czytać bez jakiejś wiedzy własnej i całkowicie zawierzać autorce jej osądom. To dobre uzupełnienie do własnych przemyśleń, ale jednocześnie mocno jednostronne i trochę niepoukładane. Ale ogólnie polecam - zawsze dobrze poczytać o tym, co patriarchat wyczynia dzisiaj z kobietami i zastanowić się nad tym problemem.
Mam spory problem z tą książką. Z jednej strony cenię sobie Graff i jej oddanie dla poprawy sytuacji kobiet w Polsce oraz uwielbiam grafiki Frej, które w ironiczny sposób pokazują to, jak nam się w Polsce żyje, ale z drugiej...
W książce jest kilka dobrych felietonów (zwłaszcza na początku, w rozdziale dotyczącym kobiet w politycy i obok polityki). Całość uzupełniają...
2017-06-14
Już od dłuższego czasu bardzo zależało mi na tym, aby przeczytać tę książkę. Na zajęciach z feministycznych teorii społecznych na moim uniwersytecie usłyszałam, że jest ona uważana już jak swego rodzaju "klasyk" polskiego feminizmu.
Fakt faktem - książka ma już szesnaście lat. Łatwo o tym zapomnieć, bo problemy, których dotyka ona w kontekście polskiego społeczeństwa i państwa, są boleśnie aktualne i dziś.
Kwestia ułamka kobiet w debacie publicznej, aborcji, niższych zarobków, narzucanego wzoru "Matki Polki", czy niechęci notabene wszystkich do feminizmu są tematami, które i dzisiaj polskim kobietom spędzają sen z powiek.
Nie chcę oceniać tej książki przez pryzmat tego jak jest napisana, czy zgadzam się z absolutnie każdą zaprezentowaną w niej tezą, bo wydaje mi się, że nie mam do tego odpowiednich umiejętności społecznych i doświadczenia społecznego. Autorka skupia się na latach 90., to właśnie one są w głównej mierze poddawane jej analizie i ocenie. Moje lata 90. to gra w przedszkolnych teatrzykach, zabawa w dom z koleżankami i kolegami(!) z mojej przedszkolnej grupy i chodzenie po górach z tatą. Nie wiem zatem, czy gdybym pamiętała z tamtego okresu coś więcej, to czy byłabym przychylna temu, co wyszło spod jej pióra.
Czytam jednak tę książkę teraz. Moje obserwacje i zainteresowania sytuacją kobiet sięgają może pięciu lat wstecz. I naprawdę - opinie Agnieszki Graff dotyczące lat 90. pokrywają się z moimi dotyczącymi lat 2012-2017. To przerażające. To okropne. Pokazuje bowiem, że przez te wszystkie lata nie wykonaliśmy absolutnie żadnego kroku naprzód. Ba! Wszystko to, co działo się ostatnio wokół ustawy antyaborcyjnej, czy dosłowne namawianie kobiet do rodzenia dzieci oferując im w ramach program 500+ (nie krytykuję tutaj kobiet, które dały się na to "złapać" - gdyby ktoś dał mi do możliwość wyboru rektora mojej uczelni, gdzie jeden obiecywałby ciekawe projekty, sprowadzenie dobrych profesorów na UJ etc., a drugi w zamian za jego wybór dawałby mi do końca studiów ot tak 500zł co miesiąc, to naprawdę musiałabym się poważnie zastanowić nad wyborem) pokazują raczej, że zaczęliśmy się cofać.
Mam nadzieję, że jeżeli kiedyś będę miała córkę i ona przeczyta tę książkę, to dla niej to, co w niej znajdzie, będzie naprawdę totalną abstrakcją.
Zostawiam siedem gwiazdek.
Już od dłuższego czasu bardzo zależało mi na tym, aby przeczytać tę książkę. Na zajęciach z feministycznych teorii społecznych na moim uniwersytecie usłyszałam, że jest ona uważana już jak swego rodzaju "klasyk" polskiego feminizmu.
Fakt faktem - książka ma już szesnaście lat. Łatwo o tym zapomnieć, bo problemy, których dotyka ona w kontekście polskiego społeczeństwa i...
2017-05-18
Ciężko mi jednoznacznie ocenić tę lekturę. Podoba mi się to, że autorka próbuje tą książką powiedzieć wszystkim kobietom "ej, to naprawdę super idealne, że nie jesteś idealna!". Ciekawie polemizuje z tym, co dziś jest "cool" jeżeli chodzi o ideał piękna, karierę zawodową, seks, dzieci, partnerów.
Takich pozycji ciągle jest mało i cieszy każda kolejna, która pojawia się na rynku.
Niemniej jednak, co już jasno mówi nam wstęp do polskiego wydania, Polka będzie miała lekkie problemy z rozeznaniem się w lekturze. Nasze realia znacząco różnią się od tych amerykańskich (przez choćby fakt, że antykoncepcja i aborcja ciągle są u nas polem bitwy, mamy darmowe studia etc. etc.).
Niemniej jednak ciekawie było przeczytać. Polecam!
Ciężko mi jednoznacznie ocenić tę lekturę. Podoba mi się to, że autorka próbuje tą książką powiedzieć wszystkim kobietom "ej, to naprawdę super idealne, że nie jesteś idealna!". Ciekawie polemizuje z tym, co dziś jest "cool" jeżeli chodzi o ideał piękna, karierę zawodową, seks, dzieci, partnerów.
Takich pozycji ciągle jest mało i cieszy każda kolejna, która pojawia się na...
Eseje zawarte w tym króciutkim zbiorze Boy Żeleński pisał w okresie, kiedy w Polsce żywo dyskutowano po pierwsze o zapobieganiu niechcianym ciążom, a po drugie o legalności aborcji. Można by przypuszczać, że eseje powstające w latach 20. - 30. XX wieku są już mocno zdezaktualizowane, tymczasem nic bardziej mylnego.
Wiele kwestii poruszanych w książce śmiało można przytoczyć dzisiejszym politykom, którzy z mównicy sejmowej trąbią o tym, jak to ważny i "żywy" jest ludzki zarodek, w pogardzie mając nie tylko zdrowie kobiety i narodzonego już później dziecka, jak i kompletnie nie biorą pod uwagę całego, obszernego kontekstu społecznego.
Żeleński ostro atakuje wszystkich tych, którzy tak bardzo dbają o płód w ciele kobiety, ale kiedy ten się urodzi i staje się już dzieckiem - obywatelem, którego można ująć w statystykach - to oni tracą już nim zainteresowanie.
Na pewno pozycja ta nie przypadnie do gustu wszystkim, bowiem pomimo perspektywy czasu nadal można ująć ją za kontrowersyjną, choćby przez fakt, że Żeleński nie krył się ze swoją antypatią do kościoła i kleru.
Polecam jednak tę książkę z tego względu, że - niestety- boleśnie pokazuje ona, ze sytuacja kobiet wcale się tak diametralnie nie zmieniła i dzisiejsza dwudziestolatka w ciąży, która nie ma stałego partnera, jest tak naprawdę w dokładnie takiej samej sytuacji jak jej równolatka prawie sto lat temu.
Eseje zawarte w tym króciutkim zbiorze Boy Żeleński pisał w okresie, kiedy w Polsce żywo dyskutowano po pierwsze o zapobieganiu niechcianym ciążom, a po drugie o legalności aborcji. Można by przypuszczać, że eseje powstające w latach 20. - 30. XX wieku są już mocno zdezaktualizowane, tymczasem nic bardziej mylnego.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWiele kwestii poruszanych w książce śmiało można...