-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2011-01-01
Porozmawiajmy o polityce... Mogę sobie wyobrazić Wasze reakcje. O czym tu rozmawiać, było beznadziejnie, jest beznadziejnie i lepiej pewnie też nie będzie. Wybory - oficjalnie nie wypada czegoś podobnego powiedzieć ale właściwie szkoda czasu na głosowanie, bo nieważne kto by wygrał i tak o obietnicach zapomni i zajmie się własnym majątkiem. Ale mówić tak nie wypada, bo w końcu nie po to walczyli przodkowie o wolność wyboru, by ją ignorować. Więc co robić... W niektórych krajach dopuszczalne jest oddanie w wyborach białej kartki. Jest to ważny głos, wyrażający krytykę wobec wszystkich kandydatów – głosuję, bo takie moje prawo ale że nie mam na kogo, głosuję przeciw wszystkim. Kusząca opcja...
W książce „Miasto białych kart” José Saramago postanowił pójść krok dalej i pokazać nam co się stanie, gdy na białą kartkę zdecyduje się większość społeczeństwa. Wybory w stolicy nienazwanego kraju. Paskuda pogoda pozwala zakładać, że tym razem wielu obywateli w ogóle nie ruszy się z domu. Mijają długie godziny a członkowie komisji wyborczych wprost wychodzą z siebie, by namówić kogokolwiek do głosowania, choćby własną rodzinę. Godzina czwarta – nagle, nie wiedzieć czemu ludzie zaczynają opuszczać mieszkania by dopełnić obywatelskiego obowiązku. Godzinami cierpliwie stoją w kolejkach, by oddać swój głos. Jak już niedługo się okaże, w większości „biały” głos... Nikt nie potrafi wytłumaczyć dlaczego akurat tutaj, w stolicy, doszło do tak niecodziennej sytuacji, podczas gdy cała reszta kraju głosowała tak jak zwykle, na konkretne partie. Politycy próbują poruszyć sumienie głosujących, tak by w kolejnym głosowaniu zwrócili się w stronę konkretnej partii. I tym większe jest ich zaskoczenie, gdy liczba białych kart nawet się zwiększa - 83 procent mieszkańców stolicy postanawia wyrazić swoje niezadowolenie.
Rząd nie widzi innej możliwości jak tylko opuścić stolicę, pozbawić jej wszelkich praw i boleśnie dać jej do zrozumienia, jak bardzo się pomyliła, odrzucając panujące dotąd struktury władzy. Pod osłoną nocy opuszcza miasto, stawiając na jego granicach żołnierzy a o swojej decyzji informując mieszkańców dopiero następnego dnia, w orędziu prezydenta – cóż, to z pewnością wyczerpująca informacja, choć tak uboga w emocje, gdy porówna się ją do słów samego autora...
„... sentymentalne, takie jak, Stolica Obudziła się Osierocona, ironiczne, jak, Kasztan Wybuchł w Ustach Prowokatorów albo Bała Kartka Stała się Czarna, pedagogiczne, jak Państwo Udziela Lekcji Zbuntowanej Stolicy, mściwe, jak Nadeszła Pora Wyrównania Rachunków, profetyczne, jak Od Tej Chwili Nic Już Nie Będzie Takie Jak Dawniej, alarmistyczne, jak Anarchia u Bram albo Podejrzane Ruchy na Granicy, retoryczne, jak Historyczne Orędzie w Historycznej Chwili, pochlebcze, jak Godność Prezydenta Wyzywa Nieodpowiedzialność Stolicy, wojenne, jak Wojsko Otacza Miasto, obiektywne, jak Odwrót Organów Władzy Przebiegł bez Zakłóceń, radykalne, jak Urząd Miasta Powinien Przejąć Najwyższą Władzę, taktyczne, jak Ratunek w Tradycji Municypalnej.”
Str. 110
Miasto opuszcza również policja i można się spodziewać, że w tej sytuacji stolica będzie teraz miastem bezprawia, w którym kradzieże, gwałty i rozboje staną się standardem. Czy aby na pewno? Jak zareagują mieszkańcy na tą nietypową banicję? Jakie będą dalsze działania rządu, który z całą pewnością nie ma zamiaru rezygnować ze stolicy?
Saramago przedstawia nam jedno z możliwych rozwiązań, trudno powiedzieć na ile realne, z całą pewnością bardzo przewrotne. „Miasto białych kart” jest swego rodzaju kontynuacją „Miasta ślepców”, choć z powodzeniem można je przeczytać bez znajomości pierwszej książki. W niektórych przypadkach może to być nawet wskazane, ponieważ wiele osób, które wcześniej czytały „Miasto ślepców”, oczekują czegoś podobnego, a to nie będzie miało miejsca. Po pierwsze, tematyka jest dość trudna. Nie każdy interesuje się polityką a w tym przypadku bardzo przydaje się przynajmniej ogólna orientacja w strukturach rządzących. Problem ślepoty na swój sposób może dotknąć każdego i jest w pewnym sensie nam bliski. Problemy rządzących to już inna bajka... Po drugie, o ile w „Mieście ślepców” mamy konkretną grupę bohaterów, którzy towarzyszą nam od samego początku, o tyle „Miasto białych kart” na dobrą sprawę nie ma głównego bohatera. Pojawiają się tutaj różne osoby, zaczynając od samego prezydenta a kończąc na sprzedawcy gazet, ale po przeczytaniu całej książki, nadal nie możemy odpowiedzieć na pytanie, o kim naprawdę była...
Jak na Saramago przystało, znowu nie ma wydzielonych dialogów, za to nie brakuje długich i zawiłych zdań, do których osobiście mam słabość, choć wielu osobom sprawiają spore trudności. Autor wplata swoje komentarze, coś zapowiada, z czegoś się tłumaczy, przypomina stare mądrości, czyli robi wszystko to, czego moglibyśmy się spodziewać po tym portugalskim Nobliście.
„Po plenarnym posiedzeniu rządu, do którego w naszym mniemaniu na ostatniej stronie poprzedniego rozdziału odnieśliśmy się w sposób wyczerpujący, ścisły gabinet ministrów, ten od kryzysów, przedyskutował i przyjął kilka decyzji, które w swoim czasie ujrzą światło dzienne, jeżeli rozwój wypadków, zapowiedzieliśmy przy innej okazji, nie zmieni ich na niebyłe albo nie zmusi do zastąpienia innymi, wszak, o czym zawsze należy pamiętać, człowiek strzela, pan bóg kule nosi, a niewiele było okazji, niemal zawsze zgubnych, w których obaj zgodnie decydowali.”
Str. 86-87
Trudny temat, nieokreślony bohater, wymagający styl autora – nic dziwnego, że wiele osób nie jest w stanie skończyć tej książki a na portalach pojawiają się komentarze typu – droga przez mękę... Z pewnością nie jest to książka na jedno popołudnie, tu po prostu czasem trzeba się zatrzymać, zastanowić, czasem przeczytać jeszcze raz. To książka, która otwiera nam oczy na absurdy otaczającego nas świata, w którym demokratyczny gest, będący pokojowym wyrazem niezadowolenia z działalności struktur rządzących staje się furtką do totalitaryzmu. To książka wnikliwa i niepokojąca, trudna ale jakże wartościowa i ważna. Polecam, jeśli nie na dziś, to na jutro, przyszły miesiąc czy rok – moment, w którym poczujecie, że jesteście na nią gotowi...
(http://alison-2.blogspot.com/2012/09/miasto-biaych-kart.html)
Porozmawiajmy o polityce... Mogę sobie wyobrazić Wasze reakcje. O czym tu rozmawiać, było beznadziejnie, jest beznadziejnie i lepiej pewnie też nie będzie. Wybory - oficjalnie nie wypada czegoś podobnego powiedzieć ale właściwie szkoda czasu na głosowanie, bo nieważne kto by wygrał i tak o obietnicach zapomni i zajmie się własnym majątkiem. Ale mówić tak nie wypada, bo w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-09-09
José Saramago to wyjątkowo charakterystyczny pisarz. Jego książek nie sposób pomylić z dziełami jakiegokolwiek innego autora. Portugalczyk, laureat Nagrody Nobla, człowiek, któremu na sukces przyszło czekać ponad 60 lat...
Przyznaję, że należę do wiernych wielbicielek twórczości tego pisarza. Mimo to odnoszę się z pełnym zrozumieniem do każdego, kto po przeczytaniu kilkunastu stron którejkolwiek książki Saramago, rzucił nią o ścianę... Dlaczego miałby to zrobić? O tym później.
"Miasto ślepców" to chyba jedna z najbardziej znanych książek pisarza, głównie za sprawą efektownej ekranizacji powieści, autorstwa Fernando Meirellesa.
W nienazwanym kraju znajduje się zwykłe, nienazwane miasto. Ani lepsze, ani gorsze od milionów innych miast na całym świecie. W tym przeciętnym mieście, dochodzi do niezwykłego zdarzenia. Oto na środku skrzyżowania, jeden z kierowców niespodziewanie traci wzrok. Sprawa jest dość nietypowa, bo nieszczęśnik nie tylko nigdy nie miał większych problemów ze wzrokiem ale też po utracie wzroku zamiast ciemności, której doświadczają zwykli ślepcy, widzi biel... Niedługo potem ta sama przypadłość dotyka osoby, które miały bezpośredni kontakt z pierwszą ofiarą – człowiek, który pomógł mu na skrzyżowaniu, lekarz okulista, u którego szukał pomocy, jego własna małżonka. Choroba zatacza coraz szersze kręgi i rząd, pragnąc uniknąć białej epidemii, postanawia umieścić chorych w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym. Zamknięci w nim ludzie stają w obliczu konieczności zorganizowania życia na nowo, ręka w rękę z każdym, kogo los sprowadził do szpitala. Szybko okazuje się jednak, że w obliczu tragedii pojęcia dobra i zła ulegają przewartościowaniu, a człowiek jest zdolny do najstraszniejszych czynów, by choć trochę przedłużyć własną egzystencję. Cudowny, zorganizowany, cywilizowany świat rozpada się niczym domek z kart, a chore społeczeństwo coraz bardziej przypomina dzikie zwierzęta. W tym całym zamieszaniu nikt nawet nie przypuszcza, że w szpitalu znalazła się jedna, zdrowa osoba...
Trzeba przyznać, że José Saramago, jak mało kto potrafi zanurzyć się w umysł zwykłego człowieka i wydobyć z niego wszystkie myśli, nawet takie, o których istnieniu sami jeszcze nie wiemy lub wolimy nie wiedzieć. Pisarz zmusza nas do zastanowienia się nad tym, gdzie kończy się nasze człowieczeństwo, jak łatwo można zapomnieć o drugiej osobie w obliczu zagrożenia własnej egzystencji. Pokazuje człowieka nie takim, jakim chciałby być a takim jakim naprawdę jest – słabym, podatnym na manipulacje, czasem nieczułym, czasem naiwnym, niedoskonałym...
Książka opowiada o wymyślonej, białej epidemii, jednak to, o czym pisze autor, możemy zaobserwować w realnym świecie. Wystarczy by w nasz bezpieczny uporządkowany świat wdarła się katastrofa. Ile razy oglądaliśmy w telewizji scenki jak to porządni obywatele okradają sklepy po tym, jak miasto nawiedziła powódź czy huragan? Jak ludzie ograbiają domy tych, z którymi jeszcze niedawno urządzali przyjęcia w ogrodzie? Ile razy widzieliśmy żołnierzy, którzy przekonani o tym, że nikt ich nie przyłapie i nie wyciągnie konsekwencji dopuszczają się gwałtów i wymyślnych tortur, również na zupełnie niewinnych i bezbronnych ludziach?
"Miasto ślepców" to nie jest przyjemna książka. To gorzka pigułka, którą trudno przełknąć a jeszcze trudniej przyznać autorowi rację – bo choć gdzieś w głębi duszy wiemy, że ma rację, tak bardzo chcemy, by się mylił.
Jakby tego było mało, książka ze strony na stronę coraz bardziej obrasta brudem. W ślepym społeczeństwie bardzo trudno zachować higienę, tym bardziej, że wiele osób wychodzi z założenia, że nie warto się trudzić – swoim potrzebom można ulżyć dosłownie wszędzie – w końcu i tak nikt nie zobaczy. Liczne opisy rozkładających się ciał, odchodów, gnijącego pożywienia, mogą sprawić spore trudności bardziej wrażliwym czytelnikom. Do tego dochodzi jeszcze bardzo specyficzny język autora, przez który wielu czytelników nie będzie w stanie przebrnąć.
Saramago nie używa imion. Choć w książce pojawi się wiele bohaterów, nie zostanie przytoczone ani jedno nazwisko. Zamast tego operować będziemy określeniami typu: zezowaty chłopiec, żona lekarza, człowiek z opaską na oku. Osobiście nie miałam z tym większych problemów i po pewnym czasie te określenia bardziej przypadły mi do gustu niż przykładowo skomplikowane nazwiska, niemniej niektórych czytelników może to drażnić.
Zdecydowanie trudniej oswoić się ze sposobem, w jaki autor prezentuje dialogi. Są one najzwyczajniej w świecie zlane z tekstem, tak że otwierając książkę na którejkolwiek stronie, można odnieść wrażenie, że w ogóle ich nie ma. Po pewnym czasie można dojść do większej wprawy, jednak na początku może zdarzyć się, że będziemy musieli przeczytać dialog dwa razy, by zrozumieć, kto brał w nim udział i co powiedział.
"Wstając, spytała, Czujesz jakąś zmianę, Żadnej, odparł, Uważaj, zapalę światło, powiesz, czy odczuwasz różnicę, Nie, żadnej, Na pewno, Nic, po prostu biel, tak jakby nie istniała noc."
Str. 17
Autor zdaje się mieć dużą słabość do różnorodnych przysłów i mądrości życiowych, które bardzo chętnie wplata w swoją opowieść.
"Na szczęście, jak to pokazuje historia ludzkości, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, choć pamiętajmy, że czasem bywa odwrotnie, dobre rzeczy pociągają za sobą fatalne wydarzenia, ale świat jest pełen sprzeczności i tylko nieliczne udaje nam się rozwikłać."
Str. 224
Saramago jest narratorem, który od czasu do czasu lubi przerwać swoją opowieść, by zastanawić się nad jakimś zagadnieniem, które być może nurtuje czytelnika. Przykładowo dlaczego któryś z bohaterów wypowiedział dane zdanie, czy wykonał daną czynność. W niektórych przypadkach uzyskamy wyczerpującą odpowiedź na takie pytania, w innych autor uczciwie informuje, że tej informacji nie otrzymamy... Co prawa jako narrator ogarnia on wzrokiem zdecydowanie większy obszar, niż którykolwiek z bohaterów, jednak niektóre zdarzenia i miejsca pozostają niedostępne nawet dla niego.
"Ciekawe, co się dzieje w środku, nie możemy ryzykować i wedrzeć się do środka, ale od czego jest wyobraźnia, chwila koncentracji i już widzimy..."
Str. 223
Dlaczego, pomimo tak specyficznego języka autora uważam, że książka jest naprawdę wybitna i warta przecztania, nawet wielokrotnie? Bo to książka prawdziwa. Mocna, bezkompromisowa, głęboka, zmuszająca do refleksji, brutalnie obnażająca najbardziej pierwotne odruchy. Książka która nie pozwala o sobie zapomnieć, wzbudza skrajne emocje, coś w nas porusza. Czy można od książki oczekiwać czegoś więcej?
(http://alison-2.blogspot.com/2012/09/miasto-slepcow_10.html)
José Saramago to wyjątkowo charakterystyczny pisarz. Jego książek nie sposób pomylić z dziełami jakiegokolwiek innego autora. Portugalczyk, laureat Nagrody Nobla, człowiek, któremu na sukces przyszło czekać ponad 60 lat...
Przyznaję, że należę do wiernych wielbicielek twórczości tego pisarza. Mimo to odnoszę się z pełnym zrozumieniem do każdego, kto po przeczytaniu...
2012-10-17
Podejrzewam, że wiele osób zdążyło się już zorientować, z jak wielką uwagą śledzę poczynania pana Mariusza Zielke. Jego "Księga kłamców" totalnie wyprowadziła mnie z równowagi i do dziś nie pozwala o sobie zapomnieć. Również "Wyspa dla dwojga" spotkała się z moim zainteresowaniem, nawet jeśli z reguły unikam opowiadań. Pragnąc lepiej poznać samego autora, szybko natknęłam się na informację o jego wcześniejszej książce a mianowicie o "Wyroku". Pisano, że to pierwszy polski thiller finansowy, w co początkowo nieco powątpiewałam... Niestety nie mogłam wyrobić sobie bardziej rzeczowej opinii, bo książka okazała się nieosiągalna, jakby ktoś zmiótł z powierzchni ziemi cały nakład. Całe szczęście, że Czarna Owca, zachęcona pozytywnymi opiniami czytelników, postanowiła wydać ją ponownie. I tak oto Mariusz Zielke stał się jednym z najnowszych autorów znakomitej Czarnej Serii.
Nowe wydanie od razu rzuca się w oczy. Okładka jest jakby zapowiedzią szybkiej, dynamicznej akcji a dopisek "Poznaj mroczne sekrety polskiej finansjery, polityki i mediów" działa na wyobraźnię...
A co w środku? Historia dziennikarza, Jakuba Zimnego, który trafia na chwytliwy temat. Za jego sprawą na światło dzienne wychodzą podejrzane transakcje znanego na polskim rynku Andreasa Holdnera. Dziennikarz od razu rozpoznaje gorący temat ale jeszcze nie przeczuwa, że jego artykuł jest dopiero wstępem do tematu życia, w którym nie zabraknie wpływowych biznesmenów, urzędników najwyższego szczebla ale i groźnych przestępców... Tyle o treści, bo każde dodatkowe słowo mogłoby popsuć wrażenia z lektury tej książki, pełnej fantastycznych zwrotów wydarzeń i misternie skonstuowanych intryg. Wydawnictwo Owca, promując książkę kładzie duży nacisk na podobieństwo do pierwszej części trylogii Larssona. Pomyli się jednak ten, kto stwierdzi, że książka jest jedynie marną imitacją - wiele wydarzeń opisanych na książce jest wynikiem prywatnych doświadczeń autora. Ile w tej książce prawdy a ile fikcji wie chyba wyłącznie sam autor...
Przyznaję, że trudno ocenić mi przystępność momentami specyficznego języka tej książki. Moje wykształcenie pozwala mi bez trudu zagłębiać się w szczegóły finansowych rozgrywek, podejrzewam jednak że osoby, które z przerażeniem myślą o wypełnianiu PITu, mogą z książką mieć pewne problemy... Co prawda zawsze można zignorować niezrozumiałe fragmenty i skupić się na tym co bardziej zrozumiałe i równie fascynujące, jednak gorąco zachęcam by rozpracowywać każdy jej szczegół, nawet jeśli lektura całości miałaby zająć kilka tygodni - warto!
Osoby zaintrygowane, choć nadal niezdecydowane odsyłam na stronę książki, na której znajduje się jej fragment - być może to on sprawi, że zapragniecie poznać całość...
http://www.wyrok.eu/fragment.htm
Jak dopisek na okładce wskazuje, książka to nie tylko finanse. To również polityka i media a może bardziej kombinacja obu tych elementów. Jaki jest wasz stosunek do gazet? Czy wierzycie w opinie i analizy tzw. specjalistów? Mariusz Zielke udowodni Wam, że to, co często zdaje się być białe bywa również czarne, naprawdę czarne... Po lekturze tej książki inaczej spojrzycie na dzienniki w kioskach a czytając artykuły zaczniecie się zastanawiać ile w nich prawdy... To podróż w jedną stronę, tylko dla odważnych - bo gdy raz zrozumiecie, jak działa wielki świat finansów i mediów, trudno będzie Was znowu omamić. I co prawda rzadko będzie Wam dane odkryć drugie dno, przynajmniej będziecie go bardziej świadomi...
Czy muszę jeszcze dodawać, że książka szalenie mi się podoba? ;-) Teraz rozumiem dlaczego "Wyrok" został nazwany pierwszym polskim thillerem finansowym - książka o trudnej i ryzykownej tematyce, której wcześniej nie podjął się żaden polski autor, napisana tak pasjonująco, trzymająca w napięciu do ostatniej chwili, naprawdę aż żal gdy się kończy...
To skandal, że tak długo musiała czekać na przyzwoite wydanie, choć może jednak powinnam się cieszyć, że w ogóle się doczekała... Ze swojej strony gorąco zachęcam do poszukiwania tej książki - swojego egzemplarza z domu nie wypuszczę w obawie, że po raz kolejny zniknie z całym nakładem ;-) Bo takiej popularności autorowi życzę :-)
(http://alison-2.blogspot.com/2012/10/wyrok.html)
Podejrzewam, że wiele osób zdążyło się już zorientować, z jak wielką uwagą śledzę poczynania pana Mariusza Zielke. Jego "Księga kłamców" totalnie wyprowadziła mnie z równowagi i do dziś nie pozwala o sobie zapomnieć. Również "Wyspa dla dwojga" spotkała się z moim zainteresowaniem, nawet jeśli z reguły unikam opowiadań. Pragnąc lepiej poznać samego autora, szybko natknęłam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-22
Pierre Lemaitre jest francuskim powieściopisarzem, który zdążył już zyskać uznanie na międzynarodowym rynku. Jak na Francuza przystało, cechuje go bardzo wysokie mniemanie na temat własnej osoby, ale również własnej twórczości. Zanim jednak uznacie, że to jedynie puste przechwałki, warto zaryzykować spotkanie z jego książką. Po naprawdę udanej „Sukni ślubnej” polscy czytelnicy mają okazję poznać kolejną, nietuzinkową powieść pisarza. Czego możemy się po niej spodziewać?
Początkowo wszystko prezentuje się dość przeciętnie. Główną bohaterką jest niejaka Alex Prevost, atrakcyjna kobieta w okolicach trzydziestki, z wyjątkową słabością do peruk i nieustannych zmian wizerunku. Pewnego dnia pada ofiarą porwania. Tajemniczy mężczyzna uprowadza ją do opuszczonego magazynu pod Paryżem, w którym pragnie więzić ją aż do chwili, gdy dziewczyna wyzionie ducha. Wybrał ją nieprzypadkowo, a jego nienawiść nie zna granic. Co sprawiło, że ten człowiek znalazł w sobie dość motywacji, by przygotować dla Alex śmierć w męczarniach? Czy więziona kobieta w ogóle zasługuje na nasze współczucie? Wbrew pozorom wcale nie jest łatwo odpowiedzieć na tak postawione pytanie...
Jest coś naprawdę niesamowitego w sposobie, w jaki Lemaitre buduje całą fabułę. Wszytko wydaje się być tak prawdziwe, tak rzeczywiste, można zamknąć książkę, jednak nie sposób przestać myśleć o torturowanej dziewczynie. Obrazy wręcz cisną się przed nasze oczy, a każdy z nich jest coraz bardziej przerażający... Gdy już na dobre zatopimy się w lekturze i wyrobimy sobie opinię na temat każdej z postaci, pisarz zafunduje nam dużego pstryczka w nos, dosłownie z minuty na minutę przewartościuje wszystko, z czym zdążyliśmy się oswoić. To jednak nie jedyny moment zaskoczenia w książce. Które dno okaże się tym ostatnim, wie zapewnie wyłącznie sam pisarz... Mało kto potrafi równie umiejętnie jak Lemaitre bawić się emocjami czytelnika. Właściwie najlepiej już na samym początku założyć, że w przypadku tej powieści lepiej nie mieć jakichkolwiek oczekiwań, nie próbować niczego przewidywać. Zamiast tego lepiej przygotować się na jazdę bez trzymanki, mocne wrażenia i wiele niespodzianek.
Lemaitre bardzo ciekawie kreuje główne postacie. Tytułowa Alex to kobieta nie tylko piękna, ale i szalenie inteligentna i przebiegła. Lata odgrywania najróżniejszych ról sprawiły, że wyjątkowo szybko potrafi dostosować się do nawet najbardziej ekstymalnych warunków. Nawet w obliczu wymyślnych tortur, jakie przygotował dla niej oprawca, zamiast zupełnie się załamać, próbuje zachować zimną krew i znaleźć sposób na ucieczkę. Trzeba naprawdę niezwykłej, niemal nadludzkiej determinacji, by w próbach wyzwolenia się z opresji posunąć się tak daleko jak Alex.
Camille Verhoeven, inspektor policji odpowiedzialny za śledztwo w sprawie zaginionej kobiety jest postacią równie barwną. Doświadczony osobistą tragedią, jedynie z trudem potrafi skupić się na śledztwie. Każdy szczegół przypomina mu dni po zaginięciu Irene, jego ukochanej żony. Podejmując się śledztwa, Camille przeżywa swój osobisty dramat na nowo. Czy pomimo dręczących go koszmarów będzie w stanie zachować świeżość umysłu i odnaleźć Alex?
Właścwie trudno mi znaleźć jakąkolwiek wadę tej książki, z całą pewnością jest jedną z najlepszych w swoim gatunku, z jakimi kiedykolwiek przyszło mi się spotkać. Fabuła aż prosi się o ekranizację i mam nadzieję że takowa powstanie, choć ... prawdopodobnie sama nigdy nie będę miała odwagi jej obejrzeć. Książkę polecam wszystkim fanom mocniejszych wrażeń. Intrygująca, zaskakująca, po prostu świetnie napisana. Warto!
(http://alison-2.blogspot.com/2014/01/alex-pierre-lemaitre.html)
Pierre Lemaitre jest francuskim powieściopisarzem, który zdążył już zyskać uznanie na międzynarodowym rynku. Jak na Francuza przystało, cechuje go bardzo wysokie mniemanie na temat własnej osoby, ale również własnej twórczości. Zanim jednak uznacie, że to jedynie puste przechwałki, warto zaryzykować spotkanie z jego książką. Po naprawdę udanej „Sukni ślubnej” polscy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-23
Seria „Babie lato” już od dłuższego czasu cieszy się dużym zainteresowaniem i zdobyła serca wielu czytelniczek. W ramach tej serii wydawane są pełne życia, optymistyczne powieści o współczesnych kobietach. Jedną z takich książek jest „Ballada o ciotce Matyldzie” Magdaleny Witkiewicz, która swego czasu zrobiła na mnie ogromne wrażenie swoją wnikliwą i przejmującą „Opowieścią niewiernej”. Bardzo byłam ciekawa, jak sprawdzi się w zdecydowanie bardziej optymistycznej tematyce. Możecie sobie więc wyobrazić moje zaskoczenie, gdy przeczytałam pierwsze zdanie:
„Wszystko zaczęło się od tego, że ciotka Matylda postanowiła umrzeć”.
Czy rozpoczynająca się śmiercią powieść może napawać mnie optymizmem? Okazało się że tak. W zdaniu należy zwrócić uwagę na bardzo istotne słowo „postanowiła”. Ciotka Matylda jest osobą, która ma za sobą udane życie, czuje się spełniona i jest gotowa na kolejny etap. Zabiera ze sobą kota, bo przecież nie mogłaby go opuścić, bez niej na pewno byłby bardzo nieszczęśliwy. Zostawia jednak Joannę bo wierzy, że jest dość silna by samodzielnie przedzierać się przez życie, w którym czeka ją jeszcze wiele dobrego.
Sama Joanna niekoniecznie podziela zdanie ciotki. Choć jest mężatką, jej życie wypełnia samotność i tęsknota za mężem, który gdzieś daleko prowadzi badania naukowe. To nie on a ciotka Matylda wspiera ją, gdy Joanna zachodzi w ciążę. To ciotka dzieli jej radości i smutki, wpiera ją radą i czynem. Śmierć tak bliskiej sercu krewnej jest bardzo bolesna i niestety to dopiero pierwsza z ciemnych chmur nad głową kobiety, która zapowiada wielką burzę. Trudno powiedzieć, jak potoczyłoby się życie Joanny, gdyby Matylda za życia nie zadbała o to, by gdy już jej zabraknie, ktoś inny czuwał nad jej losem młodej kobiety. Zupełnie niespodziewanie zsyła Joannie na głowę dwóch osiłków, właścicieli pewnego biznesu, który w 20 procentach przypada teraz również i jej. Rozpoczyna się bardzo intensywny okres, w którym Joanna pozna smak głębokiego zawodu, wartość prawdziwej przyjaźni, nauczy się walczyć o siebie, swoje marzenia. Zrozumie co w życiu jest dla niej najważniejsze...
„Ballada o ciotce Matyldzie” to jedna z tych książek, do których podeszłam z typowym sceptycyzmem, by już po kilku minutach nie być w stanie odłożyć jej na półkę. Jest ona dla mnie doskonałym przykładem na to, że można pisać książki pełne optymizmu i nadziei a przy tym na tyle autentyczne, że nie marnuję czasu na rozstrząsanie detali, a skupiam się na przyjemności czytania. Ciotka Matylda, choć na dobrą sprawę występująca już tylko we wspomnieniach, skradła moje serce. To ten typ kobiety, która mocno stąpa po ziemi ale potrafi dostrzec dobre strony życia. Nie musi ze wszystkim się zgadzać lecz zawsze jest gotowa poznać opinię nowego człowieka. Jest otwarta na ludzi, potrafi cieszyć się nawet najmniejszymi drobnostkami. Zachowała w sobie coś z młodzieńczego szaleństwa, co sprawia, że nie boi się podejmować ryzyka. Potrafi wzbudzić w drugiej osobie przeświadczenie, że stać ją na wiele i jeśli nie zabraknie jej determinacji i wiary we własne możliwości, wszystko jest możliwe.
Właściwie większość bohaterów książki napawa czytelnika optymizmem. Każdy z nich jest inny. Jeden założył już rodzinę, inny nie ma szczęścia w miłości, są tacy, którzy finansowo dobrze się już zabezpieczyli, inni dopiero szukają podobnej materialnej stabilizacji. To co jednak ich łączy to duża sympatia i otwartość w stosunku do drugiego człowieka. Bezinteresowna dobroć wywołuje dobroć i w ten oto sposób rodzą się kolejne wspaniałe przyjaźnie, a czytelnik wprost marzy, by choć przez chwilkę znaleźć się wśród równie życzliwych osób. Książka napełnia nadzieją na to, że nawet jeśli czasem przez nasze życie przechodzi burza, z czasem znów zobaczymy słońce. To nie tak, że w życiu wszystko zawsze się udaje, wcześniej czy później każdy napotyka trudności. Ważne jednak by się nie poddawać, nie załamywać rąk i walczyć o własne szczęście. Bardzo podoba mi się również bardzo mądre i dojrzałe podejście do śmierci. Przemijanie jest nieuchronną częścią naszego istnienia. Życie w zgodzie z tą prawdą nie jest łatwe, jednak warto o tym pamiętać. Być może z czasem nauczymy się nie obawiać tego dnia i może bardziej doceniać dzień dzisiejszy.
„Ballada o ciotce Matyldzie” to książka, którą praktycznie nie przeczytałam a połknęłam, po czym miałam ochotę zawołać „Poproszę o dokładkę!”. Ciepła, pozytywna, mądra, zachęcam do lektury wszystkie fanki i fanów tego gatunku. A sama z niecierpliwością czekam na chwilę, gdy poznam autorkę w kolejnych wcieleniach: zarówno w tym dla młodszych czytelników, jak w tym wyłącznie dla dorosłych :-)
(http://alison-2.blogspot.com/2013/04/ballada-o-ciotce-matyldzie.html)
Seria „Babie lato” już od dłuższego czasu cieszy się dużym zainteresowaniem i zdobyła serca wielu czytelniczek. W ramach tej serii wydawane są pełne życia, optymistyczne powieści o współczesnych kobietach. Jedną z takich książek jest „Ballada o ciotce Matyldzie” Magdaleny Witkiewicz, która swego czasu zrobiła na mnie ogromne wrażenie swoją wnikliwą i przejmującą „Opowieścią...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czasem mamy szczęście trafić na książkę, która urzeka nas już samym opisem fabuły. Zaledwie tych parę zdań sprawia, że po prostu musimy ją zdobyć, a gdy już ją zdobędziemy, musimy jak najszybciej przeczytać. Właśnie takie uczucie wzbudziła we mnie "Ballada o czarownicy" Pawła Rochali. Gdy wreszcie trafiła do moich rąk, nie mogłam się nadziwić, jak niesamowite historie rodzą się czasem w ludzkiej głowie...
Rok Pański 1241. Ziemie polskie targane są wewnętrznymi waśniami po tym, jak Bolesław III Krzywousty rozdzielił księstwa pomiędzy synami. Początkowo nikt nie chce brać na poważnie zagrożenia w postaci tatarskiego najazdu, co w efekcie doprowadzi do klęski polskiego rycerstwa. Nie na darmo wizje św. Jadwigi z Bożej łaski księżnej śląskiej wskazują na nadchodzący koniec świata... W tych burzliwych czasach kiełkuje miłość między zielarką Anuchą i giermkiem Wojdą. Czy okaże się silniejsza niż niechęć rodziny chłopaka i cała masa niesprzyjających okoliczności? Swoistą walkę o duszę toczą również ze sobą zesłani na ziemię diabeł Janusz i anioł Pietrek. Ich spotkanie doprowadzi do zupełnie nieoczekiwanego obrotu wydarzeń.
"Ballada o czarownicy" to jedna z tych powieści, która od razu przemawia do wyobraźni czytelnika i naprawdę trudno odłożyć ją na bok. Niezwykle sugestywne opisy najazdów tatarskich, strategii starć, przeplatają się z opisem miłosnych (i nie tylko) perypetii mniej i bardziej zamożnych ludzi, a całość doprawiona zostaje odrobiną swojskiej magii...
Naprawdę trudno mi jest wskazać ten wątek w książce, który najbardziej przypadł mi do gustu. Jestem pod dużym wrażeniem histrycznej wiedzy autora, jego dbałości o szczegóły, kompleksowego sposobu przedstawania wydarzeń, jak również umiejętności wplatania fantastycznych elementów tak, aby całość nic nie traciła ze swojej wiarygodności. Wśród barwnych bohaterów znajdziemy zapewne takich, którzy od razu zyskają naszą sympatię, jak również takich, którzy będą nas mocno irytować. Czytelnik będzie mocno kibicował polskiemu rycerstwu podczas starć, jak również ubolewał nad jego klęskami i uciskiem prostych ludzi. Niektóre opisy, jak choćby kopiec ściętych głów, czy sceny torturowania dzieci na dobre pozostają w pamięci. Dobrze, że nawet w tak skomplikowanych czasach nie brakuje miłości, przyjaźni i miłosierdzia.
Powieść w bardzo sugestywny sposób przybliża nam warunkami życia średniowiecznego społeczeństwa, sprawia, że mimochodem poznajemy historię naszego kraju. Przede wszystkim jest to jednak napisana z dużym rozmachem i talentem, niezwykle wciągająca opowieść, którą polecam wszystkim miłośnikom książek. "Ballada o czarownicy" to książka dla której na pewno warto zarwać parę nocy. Zachęcam.
http://alison-2.blogspot.com/2017/06/ballada-o-czarownicy-pawe-rochala.html
Czasem mamy szczęście trafić na książkę, która urzeka nas już samym opisem fabuły. Zaledwie tych parę zdań sprawia, że po prostu musimy ją zdobyć, a gdy już ją zdobędziemy, musimy jak najszybciej przeczytać. Właśnie takie uczucie wzbudziła we mnie "Ballada o czarownicy" Pawła Rochali. Gdy wreszcie trafiła do moich rąk, nie mogłam się nadziwić, jak niesamowite historie rodzą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-08
Czasem życie potrafi podsunąć temat na naprawdę wciągającą książkę. Wystarczy uważnie obserwować i łapać okazję... Stephen King napisał jedną ze swoich najbardziej znanych powieści podczas pobytu w wynajętym domku w Orrington, w stanie Maine. Sam domek nie jest jeszcze niczym nadzwyczajnym, jednak cmętarz dla zwierząt, znajdujący się tuż za nim, był już co najmniej intrygujący. Podczas pobytu King'a w Orrington, Smucky, kot jego córki, zginął rozjechany na pobliskiej drodze. Niewiele brakowało, a podobny los spotkałby również syna pisarza. Dla dziecka było to z pewnością bardzo wstrząsające przeżycie. Dla ojca bodziec do sięgnięcia po pióro i stworzenia historii, która przez wiele kolejnych lat będzie działać na wyobraźnię czytelników.
„Cmętarz zwieżąt” opowiada losy małżeństwa Creed’ów. Louis objął właśnie lukratywne stanowisko lekarza w kampusie akademickim. Nowa praca wiąże się z koniecznością zmiany miejsca zamieszkania. Urokliwe miasteczko Ludlow w stanie Maine, gdzie znajduje się ich nowy dom, zdaje się być oazą spokoju i szczęścia, w porównaniu do zgiełku Chicago, które zmuszeni są opuścić. Sielankowy obrazek zakłóca jedynie pobliska droga, którą z zadziwiającą regularnością przemykają ciężarówki. Rodzina Creed’ów szybko zdobywa sympatię starego małżeństwa, mieszkającego w sąsiedztwie. Jud Crandall staje się dla nich nie tylko wdzięcznym towarzyszem rozmów, ale również przewodnikiem po najbliższej okolicy. To właśnie on zabiera rodzinę na stary cmentarz dla zwierząt, na którym okoliczni mieszkańcy chowają swoich pupili. Od tej chwili śmierć stanie się obecna w ich życiu o wiele bardziej, niżby kiedykolwiek sobie tego życzyli...
Horror nigdy nie był moim ulubionym gatunkiem, jednak niezwykła okładka tej książki nie pozwalała mi o sobie zapomnieć. Dlatego właśnie zaryzykowałam spotkanie z powieścią Kinga i ... przepadłam na dobre. „Cmętarz zwieżąt” to z całą pewnością nie jedna z tych książek, które sprowadzają się do dużej ilości krwi i przerażających stworów. W dużej mierze zdarzenia są całkowicie realne i mogłyby przytrafić się każdemu z nas. Nowa praca, przeprowadzka, zawieranie nowych znajomości - jak łatwo wczuć się w sytuację głównych bohaterów. Dopiero z czasem zaczyna robić się dziwnie i mrocznie. Louis zostaje wciągnięty w niebezpieczną grę, której konsekwencji nie jest w stanie przewidzieć. I nawet jeżeli skutki jego czynu są co najmniej niepokojące, istnieje spore ryzyko, że następnym razem posunie się jeszcze dalej. To szaleństwo nie jest jednak wynikiem zwykłej bezmyślności, a owocem silnego uczucia, jakim mąż i ojciec darzy swoją rodzinę. King doskonale nakreślił portret mężczyzny, który w obliczu niezwykle bolesnych doświadczeń kompletnie traci rozeznanie w tym, co dobre a co złe, co słuszne a co niedopuszczalne. Czytając zapewne niejedna osoba sama postawi sobie pytanie, jak sama zachowałaby się w obliczu sytuacji, z jaką ma do czynienia Louis. Gdzie znajduje się granica pomiędzy miłością a szaleństwem?
Stephen King nakreślił przed czytelnikiem bardzo interesującą historię, wobec której trudno pozostać obojętnym. W tej opowieści już samo przeczucie, że może wydarzyć się coś niedobrego jest na tyle intensywne, by książkę przeczytać niemal jednym tchem. „Cmętarz zwieżąt” to doskonały dowód na to, że możliwe jest napisanie ambitnego horroru, z dopracowaną fabułą i barwnymi postaciami. Co więcej, horror może poruszać intrygujący i skomplikowany temat. W przypadku tej powieści jest nim śmierć. Podczas lektury pojawiają się pytania odnośnie przeżywania śmierci bliskich, ale również godzenia się z własnym przemijaniem. I choć sytuacja w której znajduje się główny bohater jest całkowicie abstrakcyjna, może sprowokować refleksje na bardziej kontrowersyjny temat - czy zawsze, za każdą cenę, należy podtrzymywać życie drugiego człowieka? Czy zawsze służy to drugiemy człowiekowi a może jedynie zaspokojeniu egoistycznych pobudek drugiej osoby, która nie chce pozostać opuszczona? Pisarz nie dostarczy nigomu gotowych odpowiedzi, jednak z dużym prawdopodobieństwem zmusi do myślenia.
Nie przypuszczałam, że lektura „Cmętarza zwieżąt” będzie w stanie dostarczyć mi zarówno dużej porcji rozrywki i wrażeń, jak i głębszych przemyśleń. To z całą pewnością lektura, która na długo pozostanie w pamięci i którą serdecznie polecam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/02/cmetarz-zwiezat-stephen-king.html)
Czasem życie potrafi podsunąć temat na naprawdę wciągającą książkę. Wystarczy uważnie obserwować i łapać okazję... Stephen King napisał jedną ze swoich najbardziej znanych powieści podczas pobytu w wynajętym domku w Orrington, w stanie Maine. Sam domek nie jest jeszcze niczym nadzwyczajnym, jednak cmętarz dla zwierząt, znajdujący się tuż za nim, był już co najmniej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-03
Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie powieści niemal idealnej. Intrygująca, wielowątkowa fabuła, szereg barwnych, nietuzinkowych postaci, błyskotliwe dialogi, wymowne opisy – tak mogłaby zaczynać się lista wymogów, jakie powinna spełniać taka książka. Mogłoby się więc wydawać, że powieść napisana przez S. Kinga okaże się więc totalnym nieporozumieniem. Jedna, jedyna postać - prosta kobieta, która na kolejnych stronach opowiada o swoich losach? Doprawy trudno uwierzyć, jak fantastycznie tę książkę się czyta...
Dolores Claiborne to niczym nie wyróżniająca się mieszkanka niewielkiego Little Tall Island. Dość szybko związała się z pewnym człowiekiem, urodziła dzieci, a ponieważ nie mogła poszczycić się ani dobrym wykształceniem, ani szczególnymi umiejętnościami, zaczęła szukać pracy jako pomoc domowa. Los chciał, że jej pracodawczynią stała się niezwykle zamożna ale i szczególnie trudna w obyciu Vera Donovan. I choć praca w jej domu wymagała nie tylko wyjątkowej dokładności i dyscypliny, ale i stalowych nerwów, Dolores zdołała utrzymać posadę przez wiele długich lat. Pewnego dnia starsza pani umiera, a okoliczności tego wydarzenia wydają się być mocno podejrzane. Nic więc dziwnego, że Dolores zostaje wezwana na przesłuchanie. Nikt jednak nie podejrzewa, jak niesamowite będzie jej zeznanie.
Na teść tej powieści składa się jeden, ciągnący się przez ponad 250 stron monolog. Co prawda w pokoju, w którym znajduje się Dolores znajdują się jeszcze dwie osoby, jednak żadna z nich nie wypowie choćby jednego słowa. Co wiecej, Dolores jest naprawdę prostą kobietą, tak więc język powieści również nie jest szczególnie wyrafinowany. Praktycznie całe swoje życie spędziła w jednym miejscu, więc sporą część swojej opowieści poświęca trudom pracy u wymagającej Very i prozie życia z mężczyzną, który kiedyś zawrócił jej w głowie, by wkrótce stać się biernym, lubiącym zaglądać do kieliszka gburem ze skłonnością do przemocy. Mimo to, powieść przykuwa uwagę czytelnika już od pierwszej strony i naprawdę trudno choć na chwilkę przerwać czytanie. Mało który pisarz tak jak King potrafi sprawić, by zupełnie przeciętne wydarzenia prezentowały się równie ekscytująco. "Dolores" nie jest jednak jedynie opowieścią o życiu kobiety, która podążając za porywem serca, przekreśliła swoje szanse na lepsze życie. Monolog Dolores pozwoli nam odkryć tajemnice pewnego morderstwa, które miało miejsce wiele lat wcześniej, jednak nigdy nie zostało wyjaśnione.
S. King niezwykle umiejętnie dozuje nam informacje i buduje napięcie, naprawadza nas na trop, by chwilę później po raz kolejny wywieźć nas w pole. Jest coś doprawdy niezwykłego w sposobie, w jaki wykreował swoją bohaterkę. Czytając, momentami trudno uwierzyć, że powieść wyszła spod pióra mężczyzny. Czy to możliwe by jakikolwiek mężczyzna tak doskonale rozumiał psychikę prostej, pracującej kobiety? By pojmował jak frustrujące mogą być dla niej wydawałoby się prozaiczne wymagania pracodawczyni, jak sposób kładzenia wycieraczki czy ilość klamerek, jakie należy użyć wieszając pranie? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, skąd King czerpał swoją wiedzę, nie ulega jednak wątpliwości, że z tematem poradził sobie znakomicie. Jakby tego było mało, powołał do życia bohaterkę-morderczynię, która wzbudza w czytelniku szczerą sympatię. Nawet jeśli zeznanie Dolores nie jest poparte ani jednym dowodem i na dobrą sprawę może być w całości zmyślone, mało który czytelnik, po zapoznaniu się z jej opowieścią będzie zdania, że powinna ponieść jakąkolwiek karę.
"Dolores Claiborne" to w moim przekonaniu jedna z najbardziej udanych powieści w dorobku wielkiego pisarza. Z pozoru niezwykle prosta, a tak intrygująca, trzymająca w napięciu, dopracowana w każdym szczególe. To rewelacyjny portret psychiczny kobiety doprowadzonej do ostateczności. Tą książkę naprawdę znakomicie się czyta. Gorąco polecam!
http://alison-2.blogspot.com/2015/03/dolores-claiborne-stephen-king.html
Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie powieści niemal idealnej. Intrygująca, wielowątkowa fabuła, szereg barwnych, nietuzinkowych postaci, błyskotliwe dialogi, wymowne opisy – tak mogłaby zaczynać się lista wymogów, jakie powinna spełniać taka książka. Mogłoby się więc wydawać, że powieść napisana przez S. Kinga okaże się więc totalnym nieporozumieniem. Jedna, jedyna postać -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-26
Jodi Picoult to autorka ciesząca się ogromną popularnością, zarówno w Polsce, jak i na całym świecie. Pisarka ujęła czytelników niezwykle umiejętnym podejściem do bardzo trudnych zagadnień, które mogą dotknąć każdego z nas. Ciężka choroba, decyzje, które mogą wywoływać moralne rozterki, trudne relacje międzyludzkie - to własnie świat, w którym się obraca i o którym potrafi bardzo interesująco pisać.
Na pierwszy rzut oka tematyka "Dziewiętnastu minut" może wydawać się bardzo amerykańska. Jeżeli jednak dobrze się wczytać, czytelnik szybko zrozumie, że poruszane przez Jodi Picoult problemy są bardzo uniwersalne.
Siedemnastoletni Peter Houghton wyrusza do szkoły z plecakiem wypełnionym bronią. Jego ofiarami stają się zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. W dosłownie parę minut zmienia życie mieszkańców sielankowego Sterling w prawdziwy koszmar. Sprawa wydaje się być oczywista - setki świadków mogą w każdej chwili wskazać Petera jako bezwzględnego mordercę, proces zdaje się być jedynie formalnością. Czy aby na pewno? Chłopak nie należy do grupy znudzonych nastolatków, którzy z braku lepszego zajęcia, zaczynają strzelać do żywych celów. Peter już od czasów przedszkolnych jest ofiarą regularnych upokorzeń ze strony rówieśników. Dorośli umywają od sprawy ręce, bo jak twierdzą, ewentualne interwencje wywołują jeszcze większą agresję. Pozostawiony sam na sam z problemem, żyje w ciągłym strachu przed kolejną podłością ze strony najpopularniejszych dzieciaków w szkole. Czy lata takiego psychicznego obciążenia mogą usprawiedliwiać jego zachowanie?
Jodi Picoult z niebywałym wyczuciem porusza się w obszarze tematów zdecydowanie kontrowersyjnych. Ucieka od prostych odpowiedzi, stara się w uczciwy i obiektywny sposób pokazać racje każdej ze stron. Prawdą jest, że Peter dopuścił się czegoś niewyobrażalnego i doprowadził do zniszczeń, których nic nie będzie w stanie zrekompensować. W takich momentach wiele osób momentalnie wysuwa postulaty o zakazie powszechnego posiadania broni. Z drugiej strony od razu pojawiają się głosy, że to nie broń a człowiek dokonuje zniszczenia. Świadome i umiejętne posługiwanie się pistoletem czy strzelbą, samo w sobie nie stwarza zagrożenia. Która postawa jest słuszna? Picoult nie opowiada się po jakiejkolwiek stronie, pozwalając czytelnikowi na prywatną ocenę i refleksję.
Choć główny bohater dopuścił się czegoś niewybaczalnego, byłoby zdecydowanym uproszeniem, nazwać go zimnym mordercą. Ze stronic książki wyłania się bowiem postać chłopca regularnie poniżanego, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Mogłoby się zdawać, że część nieprzyjemnych sytuacji, które go spotykają, to tak naprawdę nic nie znaczące drobnostki - mało wyszukane przezwisko, wyrzucenie pudełka na śniadanie przez okno autobusu, prowokacyjne komentarze na temat orientacji seksualnej... Dla większości jego równieśników to małe, nic nie znaczące złośliwości, które postrzegaja bardziej w kategorii dowcipu. Czytelnik ma za to okazję zobaczyć, jak zgubna może się okazać kumulacja takich żartów. Ogrom poniżenia, z jakim zmaga się Peter jest naprawdę przytłaczający.
Pisarka nie ogranicza się jedynie do wnikliwego opisu życia młodego człowieka, który został doprowadzony do ostateczności. Dostrzega wielość interesujących zagadnień, jakie tworzą się po dokonaniu zbrodni. W przejmujący sposób pokazuje dramat rodziców chłopca w chwili, gdy cały świat okrzykuje ich dziecko mianem potwora. Matka będąca położną, dręczy się pytaniami, czy naprawdę była aż tak złą rodzicielką, że jej ukochany syn dopuścił się czegoś tak strasznego. Otoczenie bez wiekszego zastanowienia zrzuca na nią lwią część odpowiedzialności. Czy faktycznie popełniła karygodne błędy w wychowaniu? Jak ma kontynuować pracę w zawodzie, gdy w każdym nowym życiu dostrzega zagrożenie? Ojciec chłopca jest osobą, która nauczyła go posługiwania się bronią. Chłopiec czuł się naprawdę wyróżniony faktem, że dopuścił go do swojej największej pasji. Czy powinien był przewidzieć, że Peter może wykorzystać te umiejętności w tak przerażający sposób? Czy będzie w stanie spojrzeć synowi w oczy, w chwili, gdy z powodu pewnych zdarzeń z przeszłości bardziej utożsamia się z rodzicami ofiar, niż z rolą kochającego i wybaczającego ojca zagubionego chłopca?
Sprawa oczywiście dotyka nie tylko najbliższą rodzinę, ale również osoby z szerzej pojętego otoczenia chłopca. Przykładowo, czy matka dziewczynki, która co prawda nie padła ofiarą Petera, jednak była świadkiem zdarzenia, będzie potrafiła być na tyle obiektywna, by przewodzić w jego procesie? Jak powinna zachować się dawna przyjaciółka chłopca, będąca świadkiem jego regularnego poniżania, która na własne oczy zobaczyła, jak Peter zabija jej chłopaka? "Dziewiętnastu minut" to książka, w której roi się od złożonych problemów, niejednoznacznych odpowiedzi i głębokich emocji.
Czytelnik do samego końca nie będzie w stanie przewidzieć, jak może zakończyć się ta historia. Z jednej strony jest oczywistym, że Peter musi ponieść karę, z drugiej zwykłe skazanie w obliczu wszystkiego, czego się dowiedzieliśmy na temat chłopca, wydaje się trochę "niesprawiedliwe". Rozwiązanie, na jakie zdecydowała się pisarka jest zaskazujące ale i w pełni satysfakcjonujące. Książka z pewnością na długo pozostanie w pamięci czytelnika.
To moje pierwsze spotkanie z dorosłą twórczością Jodi Picoult i muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Pomimo, że pisarka wydała już naprawdę bardzo dużo książek, całość jest naprawdę wnikliwa, doskonale przemyślana, świetnie opisana i naprawdę wstrząsająca. Gdybym miała wpływ na listę lektur szkolnych, poważnie zastanowiłabym się nad włączeniem jej do kanonu lektur obowiązkowych. Książka z pewnością nie zmieni każdego szkolnego oprawcy we wzór dobrego zachowania, ale może uczulić otoczenie na sytuacje, w których ktoś bawi się kosztem innej osoby. Z drugiej strony to wyraźny sygnał dla osób poniżanych, że zachowanie, jakiego dopuścił się Peter, w żaden sposób nie rozwiązuje sprawy. Warto wczytać się w jego przemyślenia w trakcie rozprawy a także w treść listu, jaki otrzymał od jednej z postrzelonych uczennic.
Książkę polecam każdemu, kogo interesują trudne problemy i pytania, na które brak jest jednoznacznych odpowiedzi. Jak już wspomniałam, to moje pierwsze spotkanie z dorosłą twórczością pisarki. Jeśli kolejne będą równie udane, szybko zasilę szeregi jej gorących zwolenników. Polecam!
(http://alison-2.blogspot.com/2013/09/dziewietnascie-minut.html)
Jodi Picoult to autorka ciesząca się ogromną popularnością, zarówno w Polsce, jak i na całym świecie. Pisarka ujęła czytelników niezwykle umiejętnym podejściem do bardzo trudnych zagadnień, które mogą dotknąć każdego z nas. Ciężka choroba, decyzje, które mogą wywoływać moralne rozterki, trudne relacje międzyludzkie - to własnie świat, w którym się obraca i o którym potrafi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-11-27
O niebiosa, dzięki Wam za natchnienie, jakim obdarzyłyście autora w trakcie pisania tej książki. Stworzyć książkę grubości cegły, której po prostu nie można odłożyć na półkę to naprawdę mistrzowski wyczyn. Ale po kolei...
Krótko po urodzeniu drugiego syna, umiera żona Toma Budowniczego. Ponieważ Tom nie ma ani pracy ani pieniędzy, by wyżywić siebie i rodzinę, postanawia zdać się na Wolę Bożą. Nowo narodzonego syna kładzie na grobie matki, licząc na jego szybką i bezbolesną śmierć. Szczęśliwym trafem dziecko zostaje jednak odnalezione i kolejne lata spędzi pod opieką opata Philipa. W czasie dalszych poszukiwań pracy, skrzyżują się nie tylko ścieżki obu mężczyzn, ale także ich marzenia o wybudowaniu najwspanialszej na świecie katedry...
„Filary ziemi” to pierwsza książka Kena Folletta, jaka trafiła do moich rąk. Juz po lekturze kilku stron wiedziałam, że nie będzie ostatnią... Czasy, w których autor umieścił swą powieść, są niewątpliwie interesujące, ale też na tyle odległe, że potrzeba naprawdę wyjątkowej wyobraźni, by opisać je tak barwnie i tak wiarygodnie. Ken Follett, jak nikt inny opisał atmosferę życia ludzi, którzy poświęcili swoje życie Bogu - z pozoru tak monotonnego, w rzeczywistości pełnego intryg i skomplikowanych sytuacji. Jego opisy zdają się być tak autentyczne, jak gdyby autor faktycznie żył w tamtych czasach i na bieżąco opisywał życie obserwowanych ludzi. Nieważne czy wyższe sfery, czy też prości robotnicy, każda postać jest niezwykle dopracowana i umiejętnie wpleciona w akcję powieści.
Follett bardzo umiejętnie bawi się naszymi emocjami. Niespodziwane zwroty akcji potrafią w jednej chwili zburzyć nasze nadzieje na wybudowanie katedry, by parę stron dalej rozbudzić je na nowo. Chyba właśnie w tym celu został stworzony William Hamleigh, tak bezduszny, że czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak po prostu go nienawidzić. Rzadko zdarza mi się, podczas jakiejkolwiek lektury doświadczyć tak ekstremalnych uczuć. Tym bardziej doceniam więc talent pisarski autora.
W „Filarach ziemi” odnajdziecie miłość, nienawiść, nadzieję, zwątpienie i fascynację ówczesną architekturą - to wszystko w scenerii XII wiecznej Anglii sprawi, że książka z pewnością przypadnie do gustu każdemu miłośnikowi powieści historycznych.
Kończąc moją recenzję czuję się w obowiązku ostrzec wszystkich potencjalnych czytelników. Lektura tej książki może kosztować Was wiele zarwanych nocy, spóźnień do szkoły czy pracy – ryzyko, które moim zdaniem naprawdę warto podjąć. Polecam !
(http://alison-2.blogspot.com/2012/01/filary-ziemi_19.html)
O niebiosa, dzięki Wam za natchnienie, jakim obdarzyłyście autora w trakcie pisania tej książki. Stworzyć książkę grubości cegły, której po prostu nie można odłożyć na półkę to naprawdę mistrzowski wyczyn. Ale po kolei...
Krótko po urodzeniu drugiego syna, umiera żona Toma Budowniczego. Ponieważ Tom nie ma ani pracy ani pieniędzy, by wyżywić siebie i rodzinę, postanawia...
Książka, nad czym ubolewam, nie została jeszcze przetłumaczona na język polski. Jej oryginalny tytuł to "Die Gottessucherin". Książka opowiada losy autentycznej osoby i jednej z najbardziej wpływowych kobiet swoich czasów. Gracia Mendes Nasi, bo o niej mowa, urodziła się w Lizbonie, w żydowskiej rodzinie. Przyszło jej żyć w bardzo skomplikowanych czasach, gdy to Żydzi zmuszeni byli wybierać pomiędzy nawróceniem na chrześcijaństwo a życiem na wyganiu. Będąc młodą kobietą, musiała przejąć interesy po zmarłym mężu, jednocześnie organizując drogę ucieczki dla setek Żydów w Portugalii i Hiszpanii, coraz dotkliwiej uciskanych przez inkwizycję. Żyjąc w poczuciu obowiązku wobec własnej wiary, ludu, rodziny, trudno było znaleźć miejsce na własne uczucia czy słabości...
Gracia Mendes Nasi to wyjątkowa reprezentantka narodu żydowskiego. Kobieta, która samodzielnie prowadzi ogromny interes, utrzymuje międzynarodowe kontakty, ratuje setki uciekinierów, a nawet czynnie wpływa na politykę, może imponować, również w czasach nam współczesnych. Mam cichą nadzieję, że książka Petera Prange już niedługo zostanie przetłumaczona na nasz język i ciepło przyjęta przez wielu polskich Czytelników...
Książka, nad czym ubolewam, nie została jeszcze przetłumaczona na język polski. Jej oryginalny tytuł to "Die Gottessucherin". Książka opowiada losy autentycznej osoby i jednej z najbardziej wpływowych kobiet swoich czasów. Gracia Mendes Nasi, bo o niej mowa, urodziła się w Lizbonie, w żydowskiej rodzinie. Przyszło jej żyć w bardzo skomplikowanych czasach, gdy to Żydzi...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to