rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Fanką "Silva Rerum" jestem od momentu, gdy siedząc w Radiu Kraków natrafiłam na egzemplarz recenzencki. Już po pierwszych stronach zakochałam się w tej powieści i jej bohaterach. Jak chyba większość tu osób na 3 tom czekałam z wytęsknieniem, a gdy tylko nadszedł dzień premiery przeszłam pół księgarni w mieście by go "już mieć"...No i jak? Niestety zawiodłam się...Myślę, że jest to książka najsłabsza z całego cyklu. A w czym te słabości? Po pierwsze główny bohater. Kiedyś usłyszałam takie złośliwe porównanie, że najbardziej nudnymi ludźmi są księgowi i taką nudną postacią jest główny bohater. Nie dość, że wydawał mi się nudny to jeszcze bardzo irytował mnie jego stosunek do kobiet. Okey ja wiem jak to w tamtych czasach wyglądało, ale stosunek Piotra Antoniego do kobiecych bohaterek, przekłada się na ich odbiór. One są zwyczajnie...nudne...Nudne, płaskie, bez wyrazu...Gdzie ta wspaniała Urszula? Gdzie Anna Katarzyna, która w 2 tomie mnie totalnie zaskoczyła? Jedynie jest Teodora, dziewczynka, która w poprzednim tomie przybiła gwoździami buty Szewda i momenty, gdy ona pojawia się na kartach 3 tomu były dla mnie ciekawe. Tak samo jak młoda piękna i widmowa żydóweczka...ale reszta? Niestety...Brakowało mi też w tym tomie narracji bohaterów 2 planu, tak jak to było wcześniej... No i niestety cała historia wiała dla mnie przeraźliwą nudą. Brakowało mi tych rozpasanych barokowych zmysłów, perwersji...a cała misja Piotra Antoniego przeszła totalnie dla mnie nie zauważona... Nie jest to książka zła, bo zdarzają się w niej fragmenty, które czytałam z wypiekami na twarzy, ale w większości mnie męczyła...Brakowało mi duchów z Milkont...Brakowało mi tych wielobarwnych postaci 2 planu, brakowało mi większej łączności z poprzednimi tomami. Ja wiem, że to nowe pokolenie, nowy świat, ale jednak 3 tom Silvy nie jest do końca tym, czego się spodziewałam...I przez to mam problem z oceną tej książki. Waham się pomiędzy 6 a 7...Niby bardziej czuje, że 6, ale 7 daje ze względu na sentyment...Chociaż trochę boje się ostatniego tomu tej opowieści...

Fanką "Silva Rerum" jestem od momentu, gdy siedząc w Radiu Kraków natrafiłam na egzemplarz recenzencki. Już po pierwszych stronach zakochałam się w tej powieści i jej bohaterach. Jak chyba większość tu osób na 3 tom czekałam z wytęsknieniem, a gdy tylko nadszedł dzień premiery przeszłam pół księgarni w mieście by go "już mieć"...No i jak? Niestety zawiodłam się...Myślę, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najgorsze w tej książce jest to, że wygląda to jak bezczelne spisanie z innych - np. niedawno wydanych książek o Kantorze....WSTYD!!!

Najgorsze w tej książce jest to, że wygląda to jak bezczelne spisanie z innych - np. niedawno wydanych książek o Kantorze....WSTYD!!!

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niestety rozczarowanie...Ady praktycznie nie ma w tej książce...I zabrzmie może jak stereotypowa feministka, ale widać że autorem jest facet...W tej książce brakuje subtelności, próby wejścia w skórę bohaterki...jej przemyśleń uczuć i fascynacji...Za dużo tu o Babbaga rozumiem że ich przyjaźń była ważna i inspirująca, ale ten ciężar narracji można było rozłożyć inaczej...Ada czeka wciąż na biografię w stylu "Buntowniczej"Charlotte Gordon!

Niestety rozczarowanie...Ady praktycznie nie ma w tej książce...I zabrzmie może jak stereotypowa feministka, ale widać że autorem jest facet...W tej książce brakuje subtelności, próby wejścia w skórę bohaterki...jej przemyśleń uczuć i fascynacji...Za dużo tu o Babbaga rozumiem że ich przyjaźń była ważna i inspirująca, ale ten ciężar narracji można było rozłożyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dużo oczekiwałam po tej książce. Jednak już po przeczytaniu kilku stron narastała we mnie irytacja, złość i niestety...rozczarowanie. Miałam wrażenie, że autorka mocno zmaga się ze sobą i trochę nie wie, jaką do końca chce napisać książkę „raczej naukową o czarownicach”, „bardziej eseistyczną o współczesnych bolączkach kobiet” a „przemyśleniami Mony Chollet. Przez tę szarpaną narrację, niektóre fragmenty drażniły i miałam wrażenie czytania wciąż i wciąż o tym samym. Niektóre jej spostrzeżenia wydają się być przerwane w połowie, niektóre w ogóle nierozwinięte. Pomiędzy dywagacjami o tym, czy każda kobieta chce być matką, starością kobiet a stosunkiem lekarzy do pacjentek majaczą, ale tylko majaczą tytułowe „Czarownice”. Miałam wrażenie, że Chollet nie bardzo umie się odnaleźć w swojej własnej opowieści. Chce pisać lekko i atrakcyjnie, jednocześnie pokazując własną erudycję, ale niestety ta układanka pęka i trudno ją poskładać. Mona Chollet porusza ważne tematy, ważne trudne i potrzebne we współczesnej dyskusji na temat kobiecości i feminizmu, ale także praw jednostki. Tylko miałam niestety wrażenie, że klisza „Czarownic” jest chwytem marketingowym – autorka praktycznie w ogóle nie analizuje tego zjawiska w szerszym kontekście społeczno - historyczno - kulturowym ani nawet w aspekcie popkultury, która ostatnio przeżywa „magiczny renesans”. Nie odnosi się do baśniowej figury czarownicy, z całego bogatego sztafażu historii o kobietach skazanych na czary wybiera postaci tylko wybiórcze. Gdzie takie postaci jak Barbara Zdunk? Anna Boleyn? Gdzie Czarownice z Peney?Oj niestety kontekts historyczny tu bardzo, bardzo kuleje i jest strasznie wybiórczy... Chollet co prawda stara się wrzucić kilka smaczków jak chociażby przywołuje historię o grupie kobiet przebranych za wiedźmy, które protestowały przed giełdą w Nowym Jorku, ale te tematy momentalnie odrzuca i nie pozwala im się rozwinąć... Dodatkowo co uderza w książce to bardzo widoczna perspektywa mieszkanki Europy Zachodniej – nasz region jest nieobecny...a szkoda, przecież też mamy wiele do powiedzenia w tej materii! Niestety jest to książka przeciętna chodź o tematach o których powinniśmy rozmawiać i z mierzyć się z nimi.

Dużo oczekiwałam po tej książce. Jednak już po przeczytaniu kilku stron narastała we mnie irytacja, złość i niestety...rozczarowanie. Miałam wrażenie, że autorka mocno zmaga się ze sobą i trochę nie wie, jaką do końca chce napisać książkę „raczej naukową o czarownicach”, „bardziej eseistyczną o współczesnych bolączkach kobiet” a „przemyśleniami Mony Chollet. Przez tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lalki teatralne są pełne kontrastów. Z jednej strony wydają się delikatne i kruche, z drugiej zaś – budzą podskórną grozę i strach. Wisząc na cienkich sznureczkach, zdają się kołysać między życiem a śmiercią. W jednej chwili mogą z trzaskiem upaść na ziemię, a ich rozrzucone członki uświadamiają nam, że tak do końca nigdy nie opanowaliśmy materialnego świata.

Potencjał lalek wykorzystywali twórcy pierwszej awangardy: dla surrealistów były wcieleniem istot ze snów. „Czy lalki mają duszę?” – to jedno z pytań, które Karol Hordziej zadaje Jerzemu Koleckiemu (1925–2018), malarzowi, współzałożycielowi i wieloletniemu dyrektorowi Teatru Lalek Rabcio w Rabce-Zdroju. Kolecki nie odpowiada wprost, dopytuje z lekko filozoficznym przekąsem, o znaczenie „duszy”. W końcu mówi: „Mają duszę, którą nada im aktor, ale są przedmiotami”. Przypomina to słowa Kota z Cheshire, bohatera Alicji w Krainie Czarów, który zapytany przez główną bohaterkę o drogę, odpowiedział, że to zupełnie obojętne, jeśli Alicja nie wie, gdzie chce się dostać. Kolecki kontynuuje: „(…) wydaje mi się, że aktor i lalka są zgrani ze sobą i jedno bez drugiego nie jest już tym, czym miało być”. Tworząc projekty lalek, zawsze dbał o to, by gotowym postaciom nakładać „makijaż” i „(…) wszystko, co dzieje się na twarzy”. Wspomnienie Alicji nie jest przypadkowe – to właśnie stworzona przez Jerzego Koleckiego twarz Carrollowskiej bohaterki pojawiła się pewnego dnia na fasadzie nowojorskiego New Museum.

W albumie znalazł się tekst Stacha Szabłowskiego, historyka sztuki i kuratora, który zadaje istotne pytania o twórczość Koleckiego. Na ile jego działania należy postrzegać w kontekście pokolenia, II Grupy Krakowskiej czy polskiej szkoły plakatu? Gdy przyglądamy się zamieszczonym w albumie pięknym fotografiom lalek, projektom scenografii, widzimy modernistyczny charakter tych prac. Doskonałym tego przykładem są projekty scenografii do spektaklu Tomek w krainie dziwów czy Bamba w oazie Tongo. Projekty z Tomka… przypominają organiczne formy znane z prac Marii Jaremy, z kolei Bamba… zachwyca modernistycznym wyczuciem proporcji i syntetycznym użyciem barw. W twórczości Koleckiego pełno też surrealistycznej melancholii – tworzone przez niego lalki wydają się wyciągnięte z onirycznej krainy snów, pełnej fantazyjnych postaci, ale i dziecięcej wrażliwości. Właśnie ta ostatnia perspektywa – dziecięca wyobraźnia – była dla Koleckiego szczególnie istotna. W jubileuszowej publikacji Teatru Rabcio, wydanej w 1969 r., stwierdził, że w tworzeniu prac dla dzieci istotne jest nie tylko pokazanie bogatego przeżycia za pomocą interesującego sztafażu teatralnego, ale także uczenie patrzenia, czucia i rozumienia świata. Poznanie powinno odbywać się w takim samym stopniu przez emocje i rozum. „Czy Rabcio spełnił swoją funkcję?” – to ostatnie pytanie zadane przez Karola Hordzieja w rozmowie otwierającej album. „A to trzeba by tamte dzieci zapytać, co pamiętają z tamtych lat, co pamiętają z teatru lalek w Rabce” – odpowiada Kolecki.

Więcej: Miesięcznik Znak, numer 768 maj 2019

Lalki teatralne są pełne kontrastów. Z jednej strony wydają się delikatne i kruche, z drugiej zaś – budzą podskórną grozę i strach. Wisząc na cienkich sznureczkach, zdają się kołysać między życiem a śmiercią. W jednej chwili mogą z trzaskiem upaść na ziemię, a ich rozrzucone członki uświadamiają nam, że tak do końca nigdy nie opanowaliśmy materialnego świata.

Potencjał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wielowątkową historię Tadeusza Kantora rozpoczyna gęsta, poplątana i monumentalna prezentacja jego przodków i ich historii.

Te majaczące jak we śnie powidoki przypominają gorączkę trawiącą artystę przez całe życie. Pleśniarowicz oddaje sposób zmagania się bohatera nie tylko z własnym dziedzictwem, ale i opowieścią o XX w. Biografię Kantora wyszywają największe Mojry minionego stulecia – urodził się chwilę po wybuchu I wojny światowej, dorastał i tworzył w cieniu II wielkiej wojny i odbijających się głuchym echem jej strzałów w kolejnych dekadach. Odszedł, gdy wciąż jeszcze czuć było euforię po upadku muru berlińskiego i na wschodzie Europy budowała się nowa rzeczywistość.

Pleśniarowicz opowiada nie tylko o jednym z ostatnich najwybitniejszych, ale także totalnych artystów minionego wieku. Kreśli przy tym intrygującą historię sztuki i teatru. Autor prowadzi czytelnika przez świat krakowskiej bohemy: artystów, aktorów, ale też snuje znakomitą refleksję nad współczesnym dziedzictwem Kantora i teatru Cricot. Bohaterowie poruszają się po wielkiej scenie, która – zgodnie z przekonaniem twórcy – fascynuje po dzień dzisiejszy. Z jedną zasadniczą różnicą: współcześnie korzystamy z wolności, którą dała nam przeszłość. To ona stworzyła Kantora jako wizjonera i artystę zafascynowanego materialnością przedmiotów, traktującego je jako wielkie laboratorium nieobecnego, w którym nie ma czasu na pośpiech. W tym kontekście znaczący wydaje się drugi człon tytułu – „nigdy już tu nie powrócę”. Z oddali widać więcej i może właśnie teraz najbardziej potrzebujemy tego kantorowskiego spojrzenia?

Więcej: Miesięcznik Znak numer 750, listopad 2018

Wielowątkową historię Tadeusza Kantora rozpoczyna gęsta, poplątana i monumentalna prezentacja jego przodków i ich historii.

Te majaczące jak we śnie powidoki przypominają gorączkę trawiącą artystę przez całe życie. Pleśniarowicz oddaje sposób zmagania się bohatera nie tylko z własnym dziedzictwem, ale i opowieścią o XX w. Biografię Kantora wyszywają największe Mojry...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo słaby przewodnik. Po pierwsze: dramatyczna ilość zdjęć a takie publikacje powinny zawierać ich dość znaczną ilość. Po drugie ciężko się w nim połapać - brak map z trasami etc. Będąc np. w Curtea de Argeș kompletnie nie wiedziałam gdzie mam dalej iść by zobaczyć poszczególne zabytki - a ogólne zwroty w stylu "Obok", "opodal" wcale nie ułatwiały sprawy. Dodatkowo informacje o zabytkach są bardzo szczątkowe i ogólne...Naprawdę NIE NIE NIE.

Bardzo słaby przewodnik. Po pierwsze: dramatyczna ilość zdjęć a takie publikacje powinny zawierać ich dość znaczną ilość. Po drugie ciężko się w nim połapać - brak map z trasami etc. Będąc np. w Curtea de Argeș kompletnie nie wiedziałam gdzie mam dalej iść by zobaczyć poszczególne zabytki - a ogólne zwroty w stylu "Obok", "opodal" wcale nie ułatwiały sprawy. Dodatkowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka legenda w temacie kuratorstwa.Niestety przyjemność czytania zerowa - masa literówek i innych błędów...

Książka legenda w temacie kuratorstwa.Niestety przyjemność czytania zerowa - masa literówek i innych błędów...

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ta książeczka to małe cacuszko pachnące duchami.

Ta książeczka to małe cacuszko pachnące duchami.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznam, że miałam duże oczekiwania względem tej książki. Kupiłam ją w niedzielne popołudnie z nadzieją na fajną, inteligentną i zaskakującą książkę. Poprzeczka była wysoko, także z tego względu, że kultura żydowska jest mi w jakimś stopniu znana. Kupując te książkę myślałam, że znajdę w niej dużo smaczków, historii trochę "od kuchni" (oczywiście koszernej). Niestety główna bohaterka - Margot - pozująca na otwartą i tolerancyjną osóbkę okazała się w trakcie rozwoju historii ogromną ignorantką. Rozumiem, że kultura chrześcijańska i judaistyczna wychodzą z tego samego pnia kulturowego, pozostając przy tym odmienne, ale brak woli, chęci ze strony Margot do chociażby sprawdzenia czy jej przyjaciele nie mają w okresie planowanej przez nią wizyty świąt był dla mnie objawem skrajnej ignorancji. Sam fakt tego, że podczas wizyty w Izraelu oburzała się na panujące tam zwyczaje był dla mnie objawem czegoś na wzór głupiego dziecięcego buntu- że wszystko musi być po mojemu - wówczas świat jest lepszy. Margot gdzieś zarzuca swoim przyjaciołom zamknięcie przed zewnętrznym światem, a mówiąc brutalnie sama swoim ubiorem chciała prowokować obcy dla niej świat. Właśnie takie drobne detale sprawiły, że książka bardzo mi "zgrzytała", historia czasem była rwana, chaotyczna, chociaż zawierała też piękne momenty jak chociażby nauka jazdy na rowerze najstarszej córki pracodawców. Niemniej podsumowując ta książka to trochę hałasu niestety o nic...

Przyznam, że miałam duże oczekiwania względem tej książki. Kupiłam ją w niedzielne popołudnie z nadzieją na fajną, inteligentną i zaskakującą książkę. Poprzeczka była wysoko, także z tego względu, że kultura żydowska jest mi w jakimś stopniu znana. Kupując te książkę myślałam, że znajdę w niej dużo smaczków, historii trochę "od kuchni" (oczywiście koszernej). Niestety...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Krótka historia o długiej miłości Ewelina Karpacz-Oboładze, Angelika Kuźniak
Ocena 6,6
Krótka histori... Ewelina Karpacz-Obo...

Na półkach: , ,

Sama historia świetna...Listy sprawiają, że serce zaczyna bić szybciej...Gwiazdki odejmuje niestety za opisanie historii...Zbyt pośpiesznie, trochę niestety po łebkach...A szkoda.Może wystarczyłoby zostawić tylko te listy?

Sama historia świetna...Listy sprawiają, że serce zaczyna bić szybciej...Gwiazdki odejmuje niestety za opisanie historii...Zbyt pośpiesznie, trochę niestety po łebkach...A szkoda.Może wystarczyłoby zostawić tylko te listy?

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„15 stuleci” rozmowa Jakuba Banasiaka z Wilhelmem Sasnalem to opowieść trochę inna od tej, którą być może wszyscy znamy. W osi zainteresowania Banasiaka owszem jest sztuka, jest i słynna Grupa Ładnie, ale książka jest raczej wyprawą w stronę osobistego stosunku artysty do rzeczywistości.

Każda historia ma swój początek. Historia Sasnala zaczyna się w rodzinnych Mościcach, dzielnicy Tarnowa. To właśnie tam młody Wilhelm spędził dzieciństwo wraz z siostrą pod czujnym okiem babci, która opowiadała mu o historii rodziny. Jak okaże się za kilka lat – ta Mała Ojczyzna będzie dla niego zawszę istotnym punktem na mapie. Możliwe, że to właśnie tam, podczas zabaw na terenach przemysłowej dzielnicy miasta, podczas opowieści babci u młodego Wilhelma zakiełkowało zainteresowanie historią, która zawsze była i jest dla niego niezwykle istotna. Zresztą motyw ten powraca w różnych częściach książki. Malarz stawia przede wszystkim na artystyczną refleksję nad pewnymi kodami historii... Także tymi własnymi. „Zależy, jak rozumieć patriotyzm. Przynależność narodowa jest mi obca. Lubię określenie „kraina”, czuję przywiązanie do krajobrazu, smaków, zapachów, ziemi, języka. Jestem polskim krajowcem. Mam duży szacunek do tej ziemi – jakkolwiek patetycznie by to zabrzmiało, ziemi zbroczonej krwią. Do narodu już mniejszy. Podobnie pisał o tym Czesław Miłosz w Rodzinnej Europie. Kiedy opisywał krajobraz okolic Wilna, podkreślał, że na dłuższą metę w innym trudno mu się funkcjonuje. Musi być trochę pagórkowato – nie górzyście, ale i nie płasko. Mam podobnie, przywiązuję się do krajobrazu, widoków. Musi być tak, jak lubię, inaczej coś szwankuje.”-podkreśla.

W pewnym momencie w Polskiej sztuce pojawił się istotny mit. Chodzi tu o Grupę Ładnie w skład której wchodził Marcin Maciejowski, Rafał Bujnowski, Marek Firek, Józef „Tomczyk” Kurosawa i właśnie Wilhelm Sasnal. Trudno uchwycić moment, kiedy ta legenda zaczęła się kształtować. Z „15 stuleci” wyłania się po raz kolejny obraz, że grupa ta praktycznie nie istniała. Może nawet wierzyli w nią bardziej ludzie z zewnątrz niż sami „ładniowcy”. Niemniej to doświadczenie okazało się „trampoliną” dla większości członków grupy. Na pytanie o to, w jakim stopniu ukształtowała go grupa, odpowiada: „W żadnym, ponieważ była sytuacją towarzyską, a nie artystyczną. Po Grupie Ładnie nie pozostały żadne istotne fakty artystyczne– ani obrazy, ani manifesty” Ta jasna deklaracja, wycofanie także Sasnala, skupienie się na własnej koncepcji sztuki, prywatnej, osobistej, ale także takiej, gdzie przeplatają się bardziej oficjalne wydarzenia, stało się z czasem wyróżnikiem sztuki Wilhelma. Trzeba tu przyznać, że Banasiak świetnie prowadzi tę rozmowę. Jego pytania są konkretne, ale celne. Widać, że wie wiele o swoim rozmówcy i wie, co mogłoby zainteresować czytelników.

Nazwisko Sasnala stało się niewątpliwie synonimem sukcesu w sztuce. Oczywiście w „15 stuleciach” nie mogło zabraknąć pytań o nagrodę van Gogha, o sukces aukcyjny Sasnala, o wystawę w Zachęcie, ale także o wielkie wystawy i wielki świat sztuki. Co, ciekawe, mimo że sztuka jest centrum tej rozmowy, nie stanowi osi narracyjnej. Czytając ją widać, że Sasnal jest dojrzałym artystom. Już dawno przekroczył w swoim życiu magiczną linię, która pozwala mu na pewien dystans do art worldu. Nie chodzi tu, że odciął się od niego, ale widoczna u niego postawa charakteryzuje się pewną świadomością mechanizmów, jakie rządzą tym światem. I co, ważne jego opowieści o wizytach u kolekcjonerów w Azji, nie przytłaczają. Od to. Spotkanie jak każde inne. Naturalny element pracy. Myliłby się jednak ten, kto myślałby, że to udawana skromność, przemyślana autokreacja. Z „15 stuleci|” wyłania się obraz nie tylko gwiazdy polskiej sztuki, ale także mówiąc trywialnie „fajnego, normalnego faceta”, z którym można pogadać zarówno o sztuce, o polityce tak jak o zwykłych codziennych sprawach. Trzeba przyznać, że jest to książka świetna, momentami wręcz fascynująca, taka, od której nie można się oderwać. Z wielu powodów. Przede wszystkim jest to pierwszy tak obszerny wywiad z Sasnalem, chodź jednocześnie jest to propozycja pewnej monografii i znakomita lekcja „czytania” jego sztuki.

Wszystkie rozdziały, dociekania Banasiaka, przemyślenia samego artysty zostały tu podane w bardzo przyjemnej formie, w takiej, która mogłaby nawet zainteresować osoby nieznające do końca sztuki Sasnala. I co bardzo istotne, „15 stuleci” jest przykładem publikacji o sztuce, która ma właśnie szansę trafić do przeciętnych odbiorców. Nie specjalistów, nie artystów, ale po prostu miłośników dobrej literatury. To w polskich publikacjach dotyczących sztuki przykład bardzo rzadki.

W wywiadzie, co warto podkreślić, znajduje się wiele ciekawych anegdot – m.in. o tym, jak malarstwo Romka Dziadkiewicza wpłynęło na Wilhelma, jak trafił do Fundacji Galerii Foksal, czy takich o wyprawach do Berlina, gdzie wraz z Anką młody Wilhelm odkrywał międzynarodowy świat sztuki. Książka - rozmowa Banasiaka i Sasnala jest wielowątkowa i podobnie jak sztuka tego drugiego nie zawsze przewidywalna i jasno określona, przez co wciąga jak najlepszy kryminał. Jednak jest to przede wszystkim pochwała wolności artystycznej. Jak podkreśla Sasnal w ostatniej wypowiedzi w książce : „Czuję się wolny, bo mogę wieść życie takie, jakie chcę i jakie lubię. Zdaję
sobie sprawę, że znajduję się w uprzywilejowanej sytuacji – nie muszę, że tak powiem, zginać karku. Malowanie jest najwspanialszym sposobem na spędzenie życia. Co może być przyjemniejszego niż to, że siedzisz sam ze sobą w pracowni, a przed tobą jest tylko to, co wykonasz bez żadnych ograniczeń i we własnym tempie?(...)”... Dlatego też we własnym tempie zachęcam do przeczytania tej książki. Warto.



Tekst opublikowany na www.numarte.com

„15 stuleci” rozmowa Jakuba Banasiaka z Wilhelmem Sasnalem to opowieść trochę inna od tej, którą być może wszyscy znamy. W osi zainteresowania Banasiaka owszem jest sztuka, jest i słynna Grupa Ładnie, ale książka jest raczej wyprawą w stronę osobistego stosunku artysty do rzeczywistości.

Każda historia ma swój początek. Historia Sasnala zaczyna się w rodzinnych Mościcach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Może trochę za dużo oczekiwałam po tej książce albo może tylko potwierdza ona to, że o Katarzynie Kobro wiemy tyle, co nic.
Zaczyna się nieźle, ale potem (niestety) historia leci trochę nie wiadomo, na łeb, czy na szyję? Czytając, miałam wrażenie, że Kobro widzimy cały czas z boku, autorka nie podejmuje ryzyka stawiania własnych tez o tej wielkiej artystce, ale posługuje się co chwile co nowymi cytatami. Podziwiam ogrom materiału, jaki zebrała, ale czy biografia powinna być zbiorem przypisów? Artystkę widzimy więc z boku, niestety jej postać pozostaje tłem -dla historii, dla męża, nawet dla córki. Kobro, nie ma... Jest duchem, kolejnym fantazmatem polskiej sztuki...
Zgromadzone cytaty, wspomnienia bliskich Katarzyny nic nie wnoszą, pokazują osobiste piekło Kobro i jej męża, uwięzioną w tym wszystkim córkę-tylko to wiedzieliśmy już wcześniej...

Może trochę za dużo oczekiwałam po tej książce albo może tylko potwierdza ona to, że o Katarzynie Kobro wiemy tyle, co nic.
Zaczyna się nieźle, ale potem (niestety) historia leci trochę nie wiadomo, na łeb, czy na szyję? Czytając, miałam wrażenie, że Kobro widzimy cały czas z boku, autorka nie podejmuje ryzyka stawiania własnych tez o tej wielkiej artystce, ale posługuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

No cóż...jak mówił bohater jednej z polskich komedii..."Ciemność, widzę ciemność". Książka niby jest napisana prostym językiem, ale czasem taki styl wszystko utrudnia bo trąci bylejakością...I trochę taka jest ta książka. Mam wrażenie, że autorka ślizga się po opowieści, nie pokazuje nam tego co usłyszała podczas rozmów z żonami astronautów. A może tam tak naprawdę nie było ciekawej historii? To pytanie wracało do mnie po każdym rozdziale... Bohaterki są naiwne, nie mają "osobowości", wszystkie zlały mi się w jedną czarną dziurę z której nie potrafię wyciągnąć odpowiedzi na proste pytanie jakie były. Oczywiście w książce jest cała masa ciekawych wątków, jednak autorka ich nie rozwija...A szkoda, bo przez to dyplomatycznie powiem, że to najwyżej książka z potencjałem...

No cóż...jak mówił bohater jednej z polskich komedii..."Ciemność, widzę ciemność". Książka niby jest napisana prostym językiem, ale czasem taki styl wszystko utrudnia bo trąci bylejakością...I trochę taka jest ta książka. Mam wrażenie, że autorka ślizga się po opowieści, nie pokazuje nam tego co usłyszała podczas rozmów z żonami astronautów. A może tam tak naprawdę nie było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

No cóż...moja głowa nieczystością nie została skalana...

No cóż...moja głowa nieczystością nie została skalana...

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nieludzko dobra! Aż żal, że zima, bo czytanie na drzewach utrudnione!

Nieludzko dobra! Aż żal, że zima, bo czytanie na drzewach utrudnione!

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznam, że miałam z tą książką poważny problem. Z jednej strony była tą wyczekiwaną od dawna (szukałam jej po bibliotekach od 10 lat), z drugiej właśnie przez tą perspektywę czasu trochę rozczarowała. Żałuję, że nie udało mi się jej przeczytać, gdy o niej po raz pierwszy usłyszałam. A tak to stało się jak stało. Czasem już tak z książkami jest, że powinniśmy przeczytać je na pewnym etapie w życiu. Tak było w moim przypadku z "Mgłami Avalonu". Jednak nie mogę powiedzieć że się rozczarowałam, był momenty, gdzie czekałam co będzie dalej (zwłaszcza końcówka), ale były też takie w których sprawdzałam ile jeszcze stron do końca rozdziału. Niektóre dialogi trąciły banałem, wyrosłam już z pseudo uduchowionych i sztywnych dialogów jakimi odsypują się bohaterowie. Jednak cudownie było wejść do tego świata, który w dzieciństwie różowił mi policzki. Monetami znów chciałam być Morgianą, czy podróżować z Rycerzami Artura. Nie mogłam tylko znieść Gwenifer, jej głupoty, ignorancji na granicy fanatycznej bezmyślności.
Jednak nie żałuje, że przeczytałam Mgły, tylko ten taki nie opisany żal, że przeczytałam je dopiero po tylu latach. Chociaż przyznam, że czar Avalonu wciąż wabi jak zapach kwiatów jabłoni.

Przyznam, że miałam z tą książką poważny problem. Z jednej strony była tą wyczekiwaną od dawna (szukałam jej po bibliotekach od 10 lat), z drugiej właśnie przez tą perspektywę czasu trochę rozczarowała. Żałuję, że nie udało mi się jej przeczytać, gdy o niej po raz pierwszy usłyszałam. A tak to stało się jak stało. Czasem już tak z książkami jest, że powinniśmy przeczytać je...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O czym mowa?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Malanowska w Drobnych szaleństwach sportretowała pokolenie dzisiejszych trzydziestoparolatków, tych, którym „się udało”. Po zmianie ustroju w Polsce, po ‘89 roku znaleźli się w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości i zaczęli się piąć po szczeblach kariery, kończyli uniwersytety, nierzadko bronili doktoraty na zagranicznych uczelniach, rozkręcali własne interesy. Potem przyszła pora na założenie rodziny, męża, żonę, dziecko, jednak obowiązki dnia codziennego nie utrudniały im korzystania z przyjemności oferowanych przez nową rzeczywistość. Taka właśnie jest Maja, główna bohaterka Drobnych szaleństw. Jej historia mogłaby być kolejną słodką, landryniaście różową opowieścią spełnionej kobiety, którą wpada w impas codzienności i przez całe 250 stron szuka sposobu, by się z niego wyrwać. Koniec końców udałoby się jej i wszystko wróciłoby do normy. W tej historii jest jednak inaczej, szczęśliwe dzieciństwo nie gwarantuje stabilności psychicznej w dorosłym życiu, doktorat nie chroni przed niespełnieniem w pracy. Rodzina i przyjaciele nie dają oparcia, dom nie staje się oazą spokoju i miejscem ładowania akumulatorów do dalszego zdobywania świata. Przyjaciele nie tworzą zwartej grupy wsparcia, tylko sami zamykają się w kokonach swoich problemów. W naszym świecie depresja jest czymś złym, o czym się nie mówi. To znamię, stygmat, piętno pozwalające na wytykanie palcami. W tym świecie musimy być wiecznie szczęśliwi, korzystać z dobrodziejstw, jakie oferuje nam świat. Ta książka pokazuje nam skrawek tego, o czym wszyscy doskonale wiemy, ale boimy się do tego przyznać. Przed innymi, a co najgorsze – przed sobą samym.


więcej : http://e-splot.pl/?pid=articles&id=636

O czym mowa?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Malanowska w Drobnych szaleństwach sportretowała pokolenie dzisiejszych trzydziestoparolatków, tych, którym „się udało”. Po zmianie ustroju w Polsce, po ‘89 roku znaleźli się w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości i zaczęli się piąć po szczeblach kariery, kończyli uniwersytety, nierzadko bronili doktoraty na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyglądając się historii kina i sztuki do lat 70. ubiegłego wieku, można zauważyć pewne manipulacje w obrębie konstrukcji kobiecej tożsamości. Nie pojawia się żadna oś symetrii pomiędzy podmiotowością mężczyzny a kobiety. Kobiecość jest budowana w oparciu o męskie spojrzenie, o jego pragnienia i fetysze. Przedstawicielka płci pięknej staje się materializacją męskich fascynacji i potrzeb. Jej szczęście i samorealizacja stają się możliwe tylko względem uzupełniającego ją mężczyzny. Kobieta bez towarzyszącego jej partnera staje się bytem niepełnym, ułomnym. Spojrzenie na jej indywidualność czy tożsamość zawsze następuje poprzez fallogocentryczne oko. Jednocześnie owo spojrzenie jest zarazem widoczne i ukryte, tworzy voyeurystyczną siatkę znaczeń.

W klasycznym artykule „Dlaczego nie było wielkich kobiet artystek?” Linda Nochlin daje odpowiedź na postawione w tytule pytanie. Po pierwsze, wskazuje na dyskryminację kobiet, które chciały kształcić się w kierunku artystycznym. W dużej mierze pozwalano im jedynie na haftowanie, a jeśli już miały dostęp do „sztuki wyższej”, ich reprezentacja na rynku była bardzo ograniczona. Z drugiej strony, autorka zwraca uwagę na kulturowe definiowanie pojęcia „wielkości” opierające się na męskim paradygmacie, funkcjonującym za pośrednictwem instytucji społecznych.

Zarówno kino, jak i sztuki piękne są współcześnie jednym z najbardziej rozwiniętych systemów przedstawiania znaczeń w wizualnych reprezentacjach. Podstawowym sensualnym odczuwaniem obrazu jest skopofilia, określana przez Freuda jako niezależna od samych stref erogennych. Badacz wskazywał na różne przykłady podglądania, rozróżniając przypatrywanie się obiektom związanym ze sferą prywatną (wydzielinom, genitaliom, scenom seksualnym) i publiczną. Sam popęd ulega różnym modyfikacjom, ale ostatecznie można go sprowadzić do postrzegania podmiotu oglądu jako przedmiotu. W podobny sposób przez stulecia traktowana była kobieta, jako ta, która ma „cieszyć oko”.

W swojej najnowszej książce, „Władczynie spojrzenia. Teoria filmu a praktyka reżyserek i artystek”, Małgorzata Radkiewicz buduje koherentną narrację opierającą się na historii zmian, jakie zaszły w konstruowaniu obrazu filmowego przez reżyserki od lat 70. Każda z nich na swój indywidualny sposób dążyła do swobodnej ekspresji kobiecego spojrzenia, uwolnienia go od patriarchalnego sposobu odczuwania rzeczywistości. Podobne działania można zaobserwować u artystek sztuk wizualnych, sięgających po nowe medium, jakim była początkowo sztuka wideo. Stąd też w książce pojawiają się interpretacje twórczości Katarzyny Kozyry, Anny Baumgart, Zuzanny Janin, Alicji Żebrowskiej czy Katarzyny Kowalskiej. Dodatkowo w ostatnim rozdziale Radkiewicz opisuje ubiegłoroczną wystawę „Gender Check!” w warszawskiej Zachęcie.

więcej: http://artpapier.com/?pid=2&cid=3&aid=2934

Przyglądając się historii kina i sztuki do lat 70. ubiegłego wieku, można zauważyć pewne manipulacje w obrębie konstrukcji kobiecej tożsamości. Nie pojawia się żadna oś symetrii pomiędzy podmiotowością mężczyzny a kobiety. Kobiecość jest budowana w oparciu o męskie spojrzenie, o jego pragnienia i fetysze. Przedstawicielka płci pięknej staje się materializacją męskich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Literacki świat „Sailora” to świat toczącej się z wolna karykatury rzeczywistości, nad którą można przytaknąć głową, ale można też przejść nie oglądając się zbyt często za siebie.

Kim jest Norman Leto? Jak sam o sobie mówi na pierwszych stronach Sailora, urodził się w 1980 roku w Givenne. Jego ojciec, człowiek łagodny i uczciwy, pochodził z rodziny o myśliwskich tradycjach. Matka, zgodnie z zasadą, że przeciwieństwa się przyciągają, była kobietą silną i władczą.

Według Normana byli najuczciwszymi ludźmi jakich udało mu się poznać. Norman miał siostrę – Monique, która w wieku ośmiu lat została pozbawiona ślicznej główki w wyniku potrącenia przez ciężarówkę. Jego najlepszym kumplem od czasów młodości był niejaki Fuss, który z biegiem czasu wykańczał się psychicznie przez walki z pewnym profesorem na uniwersytecie. Za nim jednak Fuss porzucił wiarę w edukację wyższą, Leto postanowił zakończyć swoją przygodę z systemem szkolnictwa na trzeciej klasie liceum, stając się genialnym dzieckiem raczkujących systemów informatycznych, pozwalających tworzyć fikcyjne rzeczywistości. Norman mógł zostać jednym z wielu przygarbionych chłopców, wpatrujących się zza grubych szyb okularów w migoczące ekrany komputerów w Dolinie Krzemowej. W jego umiejętnościach czaiła się taka wersja historii, jednak nigdy nie urzeczywistniła się. Norman został informatykiem, następnie artystą. Jednak zawsze i niezmiennie był socjopatą...

ciąg dalszy : http://e-splot.pl/?pid=articles&id=1063

Literacki świat „Sailora” to świat toczącej się z wolna karykatury rzeczywistości, nad którą można przytaknąć głową, ale można też przejść nie oglądając się zbyt często za siebie.

Kim jest Norman Leto? Jak sam o sobie mówi na pierwszych stronach Sailora, urodził się w 1980 roku w Givenne. Jego ojciec, człowiek łagodny i uczciwy, pochodził z rodziny o myśliwskich...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to