-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Biblioteczka
Dwudziestojednoletni Jamie Cole właśnie wyszedł z poprawczaka, gdzie trafił jako nastolatek za morderstwo. Chłopak chce odciąć się od kryminalnej przeszłości i zacząć uczciwe życie, jednak dawne zajęcie mu na to nie pozwala. Jamie bowiem nie tylko kogoś zabił, był też utalentowanym złodziejem samochodów. Po wyjściu z poprawczaka jego dawny szef od razu chce się z nim zobaczyć, ponieważ jest przekonany, że chłopak nadal będzie chciał dla niego pracować. Jamie decyduje się ostatni raz wykonać dla niego zlecenie, po tym ma być wolny. Jakiś czas później chłopak poznaje w klubie Ellie – rudowłosą dziewczynę, która właśnie zerwała z zaborczym chłopakiem. Para ląduje razem w łóżku, potem zaś decydują się na seks bez zobowiązań, który z czasem przeradza się w coś więcej. Jednak przeszłość Jamie'ego nie daje mu o sobie zapomnieć...
O ile spodziewałam się, że fabuła nie będzie jakoś specjalnie odkrywcza sądziłam, że chociaż bohaterowie jakoś to nadrobią. Błąd. Bohaterowie to chyba największa wada powieści. Autorka chyba uznała, że w życiu wszystko jest czarne i białe, bo w swojej książce stworzyła takie właśnie postacie. W zasadzie większość bohaterów jest albo dobra albo zła. Mamy Ellie, która jest jakąś matką Teresą, jest zawsze miła i pomocna, zupełnie jak jej ojciec. Matka dziewczyny robi wszystko pod publikę, ciągle jest perfekcyjnie ubrana i umalowana, zależy jej tylko na pieniądzach i pozycji. Pod koniec książki pokazała się z trochę innej strony, ale przez fakt, że ciągle nalegała, aby Ellie wróciła do byłego chłopaka tylko dlatego, że może zapewnić jej godną przyszłość, nie byłam w stanie jej polubić. I oczywiście perełka całej powieści, czyli Miles - były chłopak Ellie. Jest zaborczy, nie może pogodzić się z tym, że dziewczyna go zostawiła i za wszelką cenę chce ją odzyskać. Większość bohaterów jest po prostu płaska i bezbarwna.
Denerwowało mnie strasznie to, że autorka ciągle zmieniała zdanie, co do wyborów bohaterów. Na samym początku Jamie nie chciał się z nikim wiązać, miał złe skojarzenia w związku z pewną dziewczyną, z którą niegdyś się spotykał. Jednak autorka najwyraźniej stwierdziła, że nie obchodzi ją co pisała jeszcze kilka stron wcześniej i uznała, że nie będzie nic dziwnego w tym, że Jamie zakocha się od pierwszego wejrzenia w dziewczynie, którą zobaczył w klubie. Tak samo było z Ellie, która sama zaproponowała Jamie'emu (który nagle dostał olśnienia i chciał być jej chłopakiem) luźny układ zamiast związku, ale długo nie zajęło jej zmienienie zdania.
Książka została napisana z perspektywy obu głównych bohaterów, dzięki czemu bardzo dobrze możemy ich poznać. Zazwyczaj taki zabieg uważam za plus, ale w tym wypadku odebrało to powieści trochę tajemniczości i wydaje mi się, jednak autorka powinna postawić na jedną perspektywę.
Związek Ellie i Jamie'ego był do bólu słodki, a przy niektórych tekstach, którymi chłopak raczył swoją dziewczynę po prostu ręce opadały. Ich relacja była strasznie wyidealizowana. Nie twierdzę, że prawdziwa miłość nie istnieje i tak dalej, ale prawie ciągle czytamy o tym, że Jamie uważa, że nie zasługuje na Ellie, a ona nie wie jak taki idealny facet mógł się w niej zakochać. Lubię romanse, ale naprawdę, ileż można tak słodzić?
Strasznie uderzyła mnie monotonność książki. Spotkania Ellie i Jamie'ego przeplatane ciągłymi powrotami chłopaka do przestępczego świata, od którego nie mógł się uwolnić były po prostu nudne. W pewnym momencie przestałam się łudzić, że kiedykolwiek zacznie uczciwe życie, bo ciągle coś go ciągnęło do dawnego zajęcia, z którym tak bardzo chciał skończyć.
Mieliście kiedyś coś takiego, że wiedzieliście, że książka jest zła i wam się nie spodoba, a mimo to chcieliście ją przeczytać i to zrobiliście? Nie? Ja mam tak bardzo często (chyba jestem masochistką) i w tym przypadku tak właśnie było. Być może ta powieść spodoba się komuś, kto lubi proste romanse z idealnymi związkami, ale dla mnie Chłopak... był za bardzo przesłodzony i banalny.
Dwudziestojednoletni Jamie Cole właśnie wyszedł z poprawczaka, gdzie trafił jako nastolatek za morderstwo. Chłopak chce odciąć się od kryminalnej przeszłości i zacząć uczciwe życie, jednak dawne zajęcie mu na to nie pozwala. Jamie bowiem nie tylko kogoś zabił, był też utalentowanym złodziejem samochodów. Po wyjściu z poprawczaka jego dawny szef od razu chce się z nim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Henry Page sądzi, że kiedy pierwszy raz się zakocha, będzie to scena żywcem wyjęta z filmu romantycznego. Uważa, że będzie czuł motylki w brzuchu i to wydarzenie zmieni jego życie. Jednak kiedy do klasy wchodzi Grace Town, ubrana w męskie ciuchy i podtrzymująca się laską, nic takiego się nie dzieje. Kiedy nauczyciel proponuje im stanowisko redaktora naczelnego szkolnej gazetki Grace odmawia, ale ostatecznie decyduje się pomóc Henry'emu w prowadzeniu gazetki, tyle że na samym początku informuje go, że nie ma zamiaru napisać w niej ani słowa. Nastolatkowie powoli zaczynają się poznawać i spędzać ze sobą czas. Henry zdaje sobie sprawę, że Grace stała się dla niego kimś więcej niż tylko koleżanką ze szkoły. Jednak czy ona jest stanie odwzajemnić jego uczucia?
Po przeczytaniu zaledwie kilkunastu stron książki w mojej głowie od razu zapaliła się lampka. Miałam wrażenie, że w powieści jest coś dziwnie znajomego i nie musiałam się długo zastanawiać, żeby zorientować się, że książka pani Sutherland okropnie przypomina mi twórczość John Greena. Miałam wrażenie, że autorka "wzięła" sobie główną bohaterkę z Szukając Alaski, bohatera z Papierowych Miast, dorzuciła do tego trochę metafor o wszechświecie i złotych myśli o zapomnieniu żywcem wyjętych z Gwiazd Naszych Wina i tak oto powstała Chemia Naszych Serc.
Chyba najwięcej mam do powiedzenia na temat całej relacji łączącej naszych głównych bohaterów. Przyznam szczerze, że cały ten "związek" Grace i Henry'ego nie do końca do mnie przemówił. Wiem, że to miała być młodzieżówka opowiadająca o tym, jak trudna czasem jest pierwsza miłość, szczególnie w nastoletnim wieku i tak dalej, ale z każdą kolejną stroną odnosiłam coraz większe wrażenie, że relacja, która łączyła Grace i Henry'ego była toksyczna. W życiu dziewczyny zdarzył się wypadek, który wpłynął na nią do tego stopnia, że przeniosła się do innej szkoły i zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Przed tym wydarzeniem była uśmiechniętą nastolatką chodzącą w sukienkach, natomiast potem zaczęła nosić męskie ubrania i przestała pisać, co wcześniej robiła ze świetnym skutkiem. Przez całą książkę bardzo widoczny był "podział" na Grace sprzed wypadku i Grace po wypadku. Odniosłam wrażenie, że ona sama do końca nie wiedziała kim jest. Henry się w niej zakochał, ale ona była przekonana, że zakochał się w idei dziewczyny, którą już nie jest. On sam też nie wiedział kim jest obiekt jego westchnień. Przed cały czas nie mogłam się pozbyć przeczucia, że Grace dobrze wiedziała jak bardzo Henry jest w niej zakochany i w pewnym sensie wykorzystywała to kiedy miała ochotę, a później nagle stwierdziła, że powinni zwolnić. Nigdy nie powiedziała mu, że chce, aby byli parą, nie określiła się w stosunku do niego. Przez jej zachowanie nie byłam w stanie jej polubić, chociaż bardzo starałam się ją zrozumieć. Domyślam się, że zamysł autorki był inny i nie chodziło o to, aby czytelnicy odbierali tę relację w ten sposób, ale ja przez ostatnie sto stron książki nie byłam w stanie pozbyć się wrażenia, że ten związek, o ile można go tak nazwać jest po prostu toksyczny.
Powieść jest dosyć zabawna, chociaż momentami zastanawiałam się na czym konkretnie polega poczucie humoru autorki, bo niektóre sytuacje, zamiast wzbudzać mój śmiech wydały mi się po prostu absurdalne i przerysowane. Być może tylko ja to tak odbieram, ale czasem naprawdę nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Wiem, że cała ta historia miała być właśnie taka - specyficzna i zapadająca w pamięć jako wyjątkowa i inna, ale przez to po raz kolejny w głowie pojawił mi się pan Zielony i nie mogłam się pozbyć wrażenia, że autorka bardzo się nim inspirowała.
Książka została napisana z perspektywy Henry'ego, dzięki czemu jest on dla czytelnika otwartą księgą. Polubiłam tę postać, może dlatego, że miałam okazję tak dobrze ją poznać. Dużym plusem są też bohaterowie drugoplanowi, którzy zostali bardzo dobrze wykreowani. Chodzi mi głównie o przyjaciół Henry'ego, jego rodziców i osoby z otoczenia. Cieszę się, że autorka im także poświęciła trochę uwagi, bo dzięki temu, że są tak wyraziści bardzo ich polubiłam. Lola i Muz - przyjaciele Henry'ego, którzy byli zdecydowanie jedną z największych zalet powieści, jego siostra, Sadie, znajomi ze szkoły, to wszystko sprawiło, że cała powieść, mimo tych wszystkich absurdalnych sytuacji, stała się bardziej realna.
Nie mówię, że Chemia Naszych Serc to zła powieść, ale być może wystawiłabym jej wyższą ocenę, gdyby nie te skojarzenia z Johnem Greenem, których nie mogłam się pozbyć podczas czytania. Jest to po prostu kolejna młodzieżówka, o której pewnie niedługo zapomnę. Sięgnęłam po tę książkę w ciemno, więc nie mogę powiedzieć, że się rozczarowałam, ale też nie mówię, że jakoś pozytywnie mnie zaskoczyła. Jeśli ktoś ma ochotę na trochę "greenowską" powieść młodzieżową o pierwszej miłości, to czemu nie.
Henry Page sądzi, że kiedy pierwszy raz się zakocha, będzie to scena żywcem wyjęta z filmu romantycznego. Uważa, że będzie czuł motylki w brzuchu i to wydarzenie zmieni jego życie. Jednak kiedy do klasy wchodzi Grace Town, ubrana w męskie ciuchy i podtrzymująca się laską, nic takiego się nie dzieje. Kiedy nauczyciel proponuje im stanowisko redaktora naczelnego szkolnej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ashlyn przeżywa żałobę – w wyniku białaczki życie straciła jej bliźniaczka Gabby. Siostra zostawiła Ash skrzynkę z listą rzeczy do zrobienia i listami, które dziewczyna miała otwierać po wykonaniu każdego zadania. Nastolatka jest załamana śmiercią Gabby, w dodatku jej mama informuje ją, że Ash musi przeprowadzić się do ojca, który przed laty zostawił rodzinę. Dziewczyna wyjeżdża do Wisconsin, gdzie ma zamieszkać z tatą i jego nową rodziną – partnerką Rebeccą i jej dziećmi, Hailey i Ryanem. Na miejscu Ashlyn poznaje przystojnego Daniela, w którym zakochuje się niemal od pierwszego wejrzenia. Mężczyzna zaprasza ją do baru, w którym ma zagrać jego zespół o nazwie Misja Romea. Para szybko znajduje wspólny język, bowiem oboje uwielbiają Szekspira. Jednak wszystko się komplikuje kiedy nastolatka zaczyna naukę w nowej szkole i okazuje się, że Daniel jest jej nauczycielem...
Przez dłuższy czas w ogóle nie miałam zamiaru sięgać po tę książkę. Naczytałam się tylu negatywnych opinii, że po prostu stwierdziłam, że nie warto tracić na nią czas. Jednak niedawno Kochając Pana Danielsa wpadła mi w ręce, a ja potrzebowałam jakiegoś lekkiego i niezobowiązującego romansu na odstresowanie. Podeszłam do tej książki z dużym dystansem i praktycznie na samym początku założyłam, że nie będzie to zbyt ambitna powieść i że pewnie mi się nie spodoba. Czy słusznie?
Zacznę od prawdopodobnie największej zalety Kochając Pana Danielsa, jaką są bohaterowie. Autorka stworzyła postacie, które polubiłam praktycznie od pierwszych stron książki. Szczególną sympatią obdarzyłam Ryana, który był moim absolutnym ulubieńcem od kiedy tylko pojawił się na kartach powieści. On i jego siostra Hailey byli bardzo barwnymi postaciami i dzięki nim książka wiele zyskała. Główną bohaterkę też polubiłam, pomimo tego, że jej kreacja była dosyć oklepana. Kochająca czytać i pisać wielbicielka Szekspira, nie brzmi to zbyt oryginalnie. Podobnie było zresztą z Danielem, który został przedstawiony dosłownie jako ideał faceta. Przyznam, że trochę mnie to na początku raziło, szczególnie kiedy on i Ashlyn rzucali cytatami Szekspira na prawo i lewo, ale po jakimś czasie przywykłam i przestało mi to przeszkadzać.
Dużą wadą książki była szablonowość. Główna bohaterka traci kogoś bliskiego, przeprowadza się do innego miasta, gdzie poznaje mężczyznę, w którym zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Ile razy już czytałam coś podobnego. Nie jest to nic nowego, tak samo jak motyw zakazanej miłości. Pomijam też fakt, że jakiś rok temu przeczytałam fragment czyjejś recenzji, w której autorka zawarła chyba największy spoiler w całej książce. Być może przez to oceniłam tę książkę niżej niż bym mogła, gdybym nie wiedziała co się stanie. Podczas czytania cały czas miałam w głowie to, co się stanie, przez co Kochając Pana Danielsa bardzo straciło w moich oczach.
Kochając Pana Danielsa nie jest zbyt odkrywczą powieścią. Można w niej znaleźć sporo schematów, które powielają się w innych książkach, co jest jej największą wadą. Podeszłam do niej zniechęcona negatywnymi opiniami, ale muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona. Styl pisania autorki jest lekki, dzięki czemu przeczytanie książki zajęło mi zaledwie kilka godzin. W ostatecznym rozrachunku oceniam ją raczej na plus. Jeśli lubicie tego typu książki – proste i niezobowiązujące, polecam wam Kochając Pana Danielsa
Ashlyn przeżywa żałobę – w wyniku białaczki życie straciła jej bliźniaczka Gabby. Siostra zostawiła Ash skrzynkę z listą rzeczy do zrobienia i listami, które dziewczyna miała otwierać po wykonaniu każdego zadania. Nastolatka jest załamana śmiercią Gabby, w dodatku jej mama informuje ją, że Ash musi przeprowadzić się do ojca, który przed laty zostawił rodzinę. Dziewczyna...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Evie jest szesnastolatką kochającą róż i serial telewizyjny Easton Heights. Jednak jej życia nie można nazwać normalnym. Dziewczyna pracuje w MANIP – Międzynarodowej Agencji Nadzoru nad Istotami Paranormalnymi, która zajmuje się łapaniem i neutralizowaniem wampirów, wilkołaków czy wiedźm, jednym słowem, wszystkich Paranormalnych. Wychowywała się w rodzinach zastępczych, a kiedy miała osiem lat zaczęła pracę w Agencji. Evie jest jedyną osobą, która potrafi zobaczyć prawdziwą postać Paranormalnych, kryjącą się pod iluzją, dzięki czemu jest w stanie je złapać. Życie Evie nigdy nie było normalne, ale kiedy do Agencji włamuje się Lend – paranormalny, który potrafi przyjąć formę każdej istoty, którą spotkał – sprawy jeszcze bardziej się komplikują. Szczególnie, że nikt nie wie kim jest tajemniczy chłopak, a Evie zaczyna odkrywać sekrety, które ukrywała przed nią Agencja...
Ta książka to istny chaos. To właśnie pierwsze słowo, które pojawia się w mojej głowie, kiedy o niej myślę. Wszystko dzieje się tak strasznie szybko. Wiecie jak to jest, kiedy czytacie książkę, a akcja dłuży się niemiłosiernie i macie wrażenie, że powinna być o sto stron krótsza? W tym wypadku jest odwrotnie. Gdyby autorka poświęciła więcej uwagi całej historii i trochę bardziej ją rozbudowała byłoby znacznie lepiej. Ta książka powinna mieć kilkadziesiąt stron więcej. Akcja nie powinna tak szybko pędzić, przez to powieść wiele straciła. Poza tym, relacja między Evie a Lendem jest chyba jakąś parodią. Od kiedy jego postać pojawiła się w książce było wiadomo, że coś między nimi będzie, ale to jak ten wątek miłosny został wprowadzony było po prostu śmieszne. No bo, serio, główna bohaterka siedzi obok faceta, którego ledwo zna, oglądają razem serial i nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki uświadamia sobie, że się w nim zakochała. Czy tylko mi coś tutaj nie gra? Wyglądało to tak, jakby autorka na siłę chciała wcisnąć do książki wątek miłosny, który, swoją drogą, był tak strasznie oczywisty. Wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że główna bohaterka nigdy wcześniej nie wykazywała jakichś głębszych uczuć względem Lenda. To, jak ich relacja została przedstawiona pozostawia wiele do życzenia.
Jeśli chodzi o główną bohaterkę to jestem do niej nastawiona raczej neutralnie. Nie mogę powiedzieć, że jakoś szczególnie ją polubiłam, ale była raczej pozytywną postacią. Na pewno była inna niż bohaterki, z którymi zazwyczaj mam do czynienia w książkach. Kochająca róż i serial dla nastolatków dziewczyna, która marzyła o tym, pójść do liceum, i mieć prawo jazdy, czyli jednym słowem, mieć normalne życie, którego nigdy nie było dane jej zaznać. Rozumiem, że autorka chciała stworzyć bohaterkę, która będzie zachowywała się jak zwyczajna nastolatka pomimo tego, kim jest i jak wygląda jej życie. Poniekąd jej się to udało, ale jakoś nie byłam w stanie bardziej jej polubić.
Styl pisania autorki jest tragiczny. Dobra, może trochę przesadzam, ale sposób, w jaki została napisana ta powieść to chyba jakiś żart. Przez cały czas czułam się, jakbym czytała jakieś streszczenie, a nie normalną książkę. Akcja leci strasznie szybko i nie ma płynności przy przeskakiwaniu między wydarzeniami. Fabuła nie była wcale taka zła, pomysł był generalnie dość dobry, ale autorka wszystko zepsuła pisząc, jakby ktoś ją gonił. To wszystko powinno być trochę bardziej rozbudowane, relacje między bohaterami, a przede wszystkim ważne wydarzenia, którym autorka powinna poświęcić więcej uwagi, a które kończyły się zanim jeszcze się zaczęły. Poza tym, bądźmy szczerzy, patrząc na okładkę chyba nikt nie spodziewa się jakiejś szczególnie ambitnej lektury. Paranormalność jest przewidywalna do bólu.
Nie spodziewałam się niczego niezwykłego po tej książce, więc nie mogę powiedzieć, że się zawiodłam. Mimo wszystko liczyłam, że trochę bardziej wkręcę się w fabułę, ale autorka uniemożliwiła mi to swoim okropnym stylem pisania i przedstawieniem wydarzeń tak, jakby dopiero zaczęła pisać, a na następny dzień miała wysłać książkę do wydawcy. Za pomysł dostałaby ode mnie mocne sześć, ale jeśli chodzi o jego realizację, czuję, że jedynka to za dużo. Paranormalności mówię stanowcze nie.
Evie jest szesnastolatką kochającą róż i serial telewizyjny Easton Heights. Jednak jej życia nie można nazwać normalnym. Dziewczyna pracuje w MANIP – Międzynarodowej Agencji Nadzoru nad Istotami Paranormalnymi, która zajmuje się łapaniem i neutralizowaniem wampirów, wilkołaków czy wiedźm, jednym słowem, wszystkich Paranormalnych. Wychowywała się w rodzinach zastępczych, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Stephen Worthington jest wykładowcą literatury i od kilku lat jest singlem. Nie radzi sobie za dobrze z kobietami i jest do bólu przewidywalny. Dlatego tak bardzo denerwuje go panna Wilde – jego inteligentna i prowokująca studentka. Któregoś wieczoru Stephen spotyka Julię Wilde pod barem i odwozi ją do domu. Ta z pozoru niewinna przysługa kończy się w mieszkaniu panny Wilde, a konkretnie – w jej łóżku. Stephen obiecuje sobie, że już więcej nie spotka się ze swoją studentką poza uczelnią, jednak nie potrafi się jej oprzeć...
Gdybym miała wybrać jedno słowo, które mi teraz przychodzi na myśl, byłoby to słowo idiotyczne. Idiotyczne były teksty, żarty, zachowania bohaterów. Zgaduję, że miało to być zabawne, ale nie wyszło. Część dialogów między bohaterami była zwyczajnie bezsensowna i chyba miała robić za zapychacz między scenami seksu, przynajmniej w pierwszej połowie książki. Generalnie całą powieść można by opisać w dwóch zdaniach: Ona jest moją studentką, nie mogę się z nią spotykać. Zakochałem się w niej. I wierzcie mi, czytając te dwa zdania zamiast całej książki niczego nie tracicie.
Związek nauczyciela z uczennicą był już przerabiany wiele razy, ale chyba pierwszy raz spotkałam się z takim jego przedstawieniem. Tytułowy debiutant to Stephen, którego Julia uczy jak obchodzić się z kobietą w łóżku. Jest przy tym śmiała i nie ukrywa, że nie wstydzi się nagości, ani otwartych rozmów o seksie. Za to główny bohater jest ostrożny, ma obsesję na punkcie porządku i ubiera się jak emeryt. W obu się przypadkach autorka chyba trochę przesadziła, bo, o ile rozumiem, że jakoś chciała wyłamać się ze schematu, to sposób w jaki to zrobiła był dość radykalny.
Główny bohater to chyba najbardziej absurdalna postać z jaką się dotychczas spotkałam. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie są różni i tak dalej, ale ciężko jest mi wyobrazić sobie dorosłego mężczyznę, wykładowcę na uniwersytecie, który ciągle się jąka i nie potrafi złożyć sensownego zdania podczas rozmowy z kobietą. Przez większość książki miałam wrażenie, że Stephen jest nastolatkiem. Strasznie mnie irytował, szczególne pod koniec. Przez głównego bohatera i to, jak zachowywał się, nie tylko w towarzystwie Julii, cała powieść nie wypada realistycznie. Nie pomaga fakt, że książka została napisana z jego perspektywy. Jak czytałam całe akapity jego myśli o tym, że nie powinien spotykać się ze swoją studentką, po czym i tak jechał do jej mieszkania, miałam ochotę rzucić tym gniotem o ścianę, co zresztą później zrobiłam.
Nie mogę nie wspomnieć o tym, że Debiutant był po prostu nudny. Bohaterowie już po jakichś czterdziestu stronach lądują razem w łóżku, mimo że podobno panna Wilde tak strasznie Stephena denerwowała. Potem cała powieść kręci się wokół tego, że główny bohater nie powinien sypiać ze studentką, ale i tak to robi. Ciągle do niej wraca, aż nagle, jak grom z jasnego nieba spada na niego świadomość, że chyba się w niej zakochał. I tak zaczyna się lanie wody, jak to on jej nie pragnie, a ona nie chce związku. Mniej więcej na tym opiera się cała ta książka.
Chyba nigdy nie żałowałam, że przeczytałam jakąś książkę, aż do teraz. Debiutant był kompletną stratą czasu i pomimo tego, że nie ma nawet trzystu stron, męczyłam się z tą powieścią, jakby miała się nigdy nie skończyć. Coś mi się wydaje, że przez długi czas będę omijać erotyki szerokim łukiem, a wam omijać radzę Debiutanta.
Stephen Worthington jest wykładowcą literatury i od kilku lat jest singlem. Nie radzi sobie za dobrze z kobietami i jest do bólu przewidywalny. Dlatego tak bardzo denerwuje go panna Wilde – jego inteligentna i prowokująca studentka. Któregoś wieczoru Stephen spotyka Julię Wilde pod barem i odwozi ją do domu. Ta z pozoru niewinna przysługa kończy się w mieszkaniu panny...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to