Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Powiem krótko - fantastyczna rzecz! Dawno nie czytałam - a dokładnie, to słuchałam audiobuka czytanego przez Pana Rozenka - czegoś równie dobrego. Niby zwykła powieść sensacyjna, ale za to jaka! Wciąga i chwyta za serce przy okazji. Jest lato, pora wakacji, więc gorąco polecam lekturę, słuchanie, jak komu pasuje. Naprawdę warto! A dla autora ogromne brawa i ukłony :)

Powiem krótko - fantastyczna rzecz! Dawno nie czytałam - a dokładnie, to słuchałam audiobuka czytanego przez Pana Rozenka - czegoś równie dobrego. Niby zwykła powieść sensacyjna, ale za to jaka! Wciąga i chwyta za serce przy okazji. Jest lato, pora wakacji, więc gorąco polecam lekturę, słuchanie, jak komu pasuje. Naprawdę warto! A dla autora ogromne brawa i ukłony :)

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem, czy będę w mniejszości, ale muszę powiedzieć, że mnie ta powieść tak się spodobała, że w szybkim tempie "łyknęłam" nie tylko "Dom na wyrębach", ale i dwie następne części. Wiem, że dla wielu osób za mało dzieje się w tej powieści akcji mrożących krew w żyłach, jednak mnie to pasuje. Autor nie epatuje czytelnika krwawą miazgą i okrucieństwem, a misternie buduje nastrój grozy - co często jest o wiele trudniejsze niż to pierwsze. Ode mnie duży plus dla Pana Dardy za lekkie pióro i powiem szczerze, że już przymierzam się do jego następnych powieści.

Nie wiem, czy będę w mniejszości, ale muszę powiedzieć, że mnie ta powieść tak się spodobała, że w szybkim tempie "łyknęłam" nie tylko "Dom na wyrębach", ale i dwie następne części. Wiem, że dla wielu osób za mało dzieje się w tej powieści akcji mrożących krew w żyłach, jednak mnie to pasuje. Autor nie epatuje czytelnika krwawą miazgą i okrucieństwem, a misternie buduje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejna wspaniała powieść autorki, którą szczerze mogę polecić. Nie chcę tu nawet streszczać jej fabuły, żeby nie odbierać przyjemności z lektury tym, którzy jeszcze "Ciemno, prawie noc" nie czytali. Powiem tylko, że dla każdego, kto lubi styl Joanny Bator i jej postrzeganie świata, jest to pozycja obowiązkowa wręcz. Miejscem akcji jest ponownie miasto Wałbrzych. Klimat powieści jest miejscami nostalgiczny, a miejscami (najczęściej) smutny. Nie jest to jednak smutek wpędzający w depresję, a raczej smutek, który poprzez refleksję i przemyślenia pozwala inaczej spojrzeć na świat, dostrzec jego piękno, pomimo napotykanej szpetoty i szubrawstwa, i ujrzeć promyk słońca. Autorka z wielkim wyczuciem i subtelnością opowiada o sprawach trudnych, bolesnych i budzących grozę.
Dla mnie ciekawostką jest również nazwisko głównej bohaterki, Alicji Tabor - bo to anagram nazwiska autorki - czy to przypadek, czy efekt zamierzony ?...

Coś mi się widzi, że popadłam w "batoromanię" :) Co ja zrobię, jak już przeczytam wszystkie jej powieści ?:)

Kolejna wspaniała powieść autorki, którą szczerze mogę polecić. Nie chcę tu nawet streszczać jej fabuły, żeby nie odbierać przyjemności z lektury tym, którzy jeszcze "Ciemno, prawie noc" nie czytali. Powiem tylko, że dla każdego, kto lubi styl Joanny Bator i jej postrzeganie świata, jest to pozycja obowiązkowa wręcz. Miejscem akcji jest ponownie miasto Wałbrzych. Klimat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetnie napisany kryminał, który lekko i z wielką ciekawością się czyta. W główny wątek kryminalny autorka wplata umiejętnie i z wielkim wyczuciem wątki obyczajowe, które stanowią ogromną zaletę jej powieści. Przy tym, jak dla mnie, bardzo istotne jest, że Pani Lackberg nie epatuje czytelnika opisem krwawych, pełnych okrucieństwa scen. Takie dreszczyki emocji nie są mi do szczęścia potrzebne - stresy i emocje w realnym życiu wystarczają mi w zupełności. :)
Ciekawe bardzo jest to, że każdy bohater powieści, to w ujęciu Camilli Lackberg ciekawe psychologiczne studium postaci, które sprawia, że czytelnik wie, z kim ma do czynienia i czego po danej osobie można się spodziewać. Autorka skupiła w "Księżniczce z lodu", jak w soczewce, barwny wachlarz postaci, z których każda myśli i czuje odmiennie, wyznaje inne zasady, którymi kieruje się w życiu i każdą z nich uważny czytelnik jest w stanie w jakiś sposób zrozumieć.
"Księżniczka z lodu", to pierwsza powieść autorki z cyklu o Fjallbacce i jednocześnie pierwsza powieść tej pisarki przeze mnie przeczytana (i z pewnością nie ostatnia!). Jestem zachwycona lekkim piórem tej Pani i łatwością, z jaką skradła moje czytelnicze serce. Tym samym Pani Camilla Lackberg wskakuje na moją osobistą listę najbardziej poczytnych autorów! Gorąco polecam!

Świetnie napisany kryminał, który lekko i z wielką ciekawością się czyta. W główny wątek kryminalny autorka wplata umiejętnie i z wielkim wyczuciem wątki obyczajowe, które stanowią ogromną zaletę jej powieści. Przy tym, jak dla mnie, bardzo istotne jest, że Pani Lackberg nie epatuje czytelnika opisem krwawych, pełnych okrucieństwa scen. Takie dreszczyki emocji nie są mi do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dalsza część losów Dominiki Chmury i jej matki Jadzi wciągnęła mnie równie mocno, jak "Piaskowa Góra", od której wszystko się zaczęło. Również tutaj mamy bogactwo postaci, wątków, zaplątanych losów pierwszo- i dalszoplanowych bohaterów. A w tle wydarzenia historyczne, postęp techniczny i różnorodność etniczna, kulturowa i językowa. Każda postać pojawiająca się w powieści, to nowy interesujący wątek. Mimo ich wielości, autorka zręcznie prowadzi czytelnika przez meandry poszczególnych życiorysów i wydarzeń, by w pewnym momencie wszystko zgrabnie połączyć i ukazać sens tych wszystkich zawirowań.
Uważam, że powstałby z tego bardzo ciekawy i nieco zakręcony film, bo to gotowy materiał na scenariusz, na film drogi.

Dalsza część losów Dominiki Chmury i jej matki Jadzi wciągnęła mnie równie mocno, jak "Piaskowa Góra", od której wszystko się zaczęło. Również tutaj mamy bogactwo postaci, wątków, zaplątanych losów pierwszo- i dalszoplanowych bohaterów. A w tle wydarzenia historyczne, postęp techniczny i różnorodność etniczna, kulturowa i językowa. Każda postać pojawiająca się w powieści,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdybym miała podsumować swoje wrażenia z lektury "Anubisa" jednym zdaniem, to powiedziałabym, że narobiłam sobie wielkiego smaku, ale zaspokoiłam go tylko w niewielkiej części. Autor bowiem od samego początku wprowadza nastrój grozy i stopniowo go podsyca, budząc tym samym w czytelniku nadzieję wielkiej kulminacji, która jednak nie nadchodzi. Coś tu ewidentnie nie wyszło i szczerze mówiąc, czytelnik może się czuć oszukany. Ja w każdym razie czuję spory niedosyt, gdyż oczekiwałam czegoś bardziej wyrazistego: konkretnych scen grozy i zdecydowanych akcji. Tymczasem jedyne, czym autor nas raczy, z niezwykłą wręcz wytrwałością, to podsycana ciągle na nowo tajemnica (która koniec końców okazuje się nie tak mocno fascynująca, jak by się wydawało), powtarzające się opisy podziemnych skalnych korytarzy i swoista "psychoanaliza" głównych bohaterów, ze szczególnym uwzględnieniem profesora VanAndt'a.
O ile początek powieści mnie zafrapował i szybko wciągnął, to dalszą jej część zwyczajnie przemęczyłam, żeby dobrnąć do ostatniej strony. Do końca miałam nadzieję na wielkie bum, ale się przeliczyłam. W mojej ocenie powieść jest po prostu nijaka i zapewne szybko o niej zapomnę.

Gdybym miała podsumować swoje wrażenia z lektury "Anubisa" jednym zdaniem, to powiedziałabym, że narobiłam sobie wielkiego smaku, ale zaspokoiłam go tylko w niewielkiej części. Autor bowiem od samego początku wprowadza nastrój grozy i stopniowo go podsyca, budząc tym samym w czytelniku nadzieję wielkiej kulminacji, która jednak nie nadchodzi. Coś tu ewidentnie nie wyszło i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, jak to się dzieje, ale proza Elizabeth Gaskell zawsze działa na mnie wyjątkowo kojąco. Autorka tak pięknie ujmuje w słowa nawet niezbyt ciekawe, czy wręcz nudne, kwestie, że czytam ją zawsze jak zaczarowana. To prawdziwy dar i pisarka zrobiła z niego bardzo dobry użytek.
Jej proza jest zbliżona w klimacie do twórczości Jane Austin, więc każdy, komu bliska jest tematyka głębokich uczuć, szlachetnego romantyzmu i prawdziwych ludzkich ponadczasowych wartości, będzie usatysfakcjonowany lekturą jej powieści. Przy tym dodać należy, że motyw miłości, tak lubiany przez żeńską część czytelników, zawsze ujęty jest w taki sposób, iż żadną miarą nie można zarzucić autorce infantylizmu czy śmieszności.
Ja osobiście bardzo się cieszę, że mam przed sobą jeszcze kilka spośród jej powieści do przeczytania, bo to zapowiedź smakowitej uczty dla intelektu :) Nie zamierzam jej sobie odmawiać:)

Nie wiem, jak to się dzieje, ale proza Elizabeth Gaskell zawsze działa na mnie wyjątkowo kojąco. Autorka tak pięknie ujmuje w słowa nawet niezbyt ciekawe, czy wręcz nudne, kwestie, że czytam ją zawsze jak zaczarowana. To prawdziwy dar i pisarka zrobiła z niego bardzo dobry użytek.
Jej proza jest zbliżona w klimacie do twórczości Jane Austin, więc każdy, komu bliska jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniale poprowadzona narracja, plastyczne opisy, barwny język i wielowątkowa fabuła - to wszystko składa się na wspaniałą, niezwykłą opowieść o społeczności rodzin górniczych tytułowej Piaskowej Góry.
Chociaż niektórzy z moich znajomych uznali ją za zabawną, czy wręcz komiczną, dla mnie stanowi ona swoisty powrót do czasów dzieciństwa i wczesnej młodości oraz powód do wielu wspomnień i refleksji. Jestem rówieśnicą Dominiki (córki pierwszoplanowej bohaterki o imieniu Jadzia) i pochodzę z małego górniczego miasteczka w dawnym województwie wałbrzyskim. Kiedy czytam fragment o wyjazdach górników do "Enerefu" i przywożonych przez nich stamtąd skarbach w postaci kolorowych szamponów, płynów do kąpieli, gum balonowych, kolorowych puszek z piwem i napojami, czy katalogów "Otto", to przenoszę się w czasie do mieszkania mojej koleżanki ze wspólnego osiedlowego bloku. Wraca wspomnienie kolorowej łazienki w mieszkaniu jej rodziców, z mnogością ślicznych mydełek w różnych kształtach i kolorach, witający od progu zapach "zielonego jabłuszka", widok długiego rzędu kolorowych puszek na półce nad kolorowym telewizorem marki "Rubin" (które to telewizory okryły się potem niesławą z powodu "dziwnej" skłonności do samozapłonu) i przeglądanie z wypiekami na twarzy grubych niczym "Biblia Tysiąclecia" katalogów sprzedaży wysyłkowej. Nie ma się z czego śmiać, do dziś pamiętam bezbrzeżny smutek, jaki ogarnął moją małoletnią wówczas duszę, gdy rzeczona koleżanka zakomunikowała mi, że jej tata nie da rady przywieźć mi wypatrzonej w tymże katalogu upragnionej szczoteczki do zębów z rączką w kształcie psa Pluto, bo to za drogo kosztuje
i mojej mamie nie starczy pieniędzy, żeby mu oddać :( Ech...

Pośród fikcyjnych postaci o fikcyjnych imionach i losach autorka przemyca prawdziwych ludzi, prawdziwe ich losy i bolesne, a czasem - nie przeczę - i komiczne historie z przeszłości dalszej i bliższej. Skłania do refleksji i zadumy nad Polską, zwrotami jej dziejów i mentalnością narodową, nawet jeśli ograniczoną tylko do niewielkiego skrawka mieszkańców wałbrzyskiej ziemi.
Ja dostrzegam wprawdzie komizm w wielu miejscach "Piaskowej Góry" i wielokrotnie zdarzało mi się śmiać do rozpuku podczas jej lektury (patrz - wątek serialu "Isaura"; o tym, jaką miał siłę "rażenia" świadczą licznie w owym czasie nadawane dzieciom imiona "Isaura" i "Leoncio"), lecz nieobcy był mi także smutek, o którego przyczynach długo by mówić.
Jedno jest dla mnie pewne: "Piaskowa Góra" ze wszech miar godna jest polecenia. Jest tylko jeden warunek - trzeba lubić tego typu narrację (niemalże pozbawioną dialogów) i specyficzny, bardzo bogaty i plastyczny (ciśnie mi się słowo "naturalistyczny"), język, w jakim autorka ukazuje nam swoje historie. I jeszcze jedna ważna rzecz - nie dajcie się zwieźć początkowemu mylnemu wrażeniu, że autorka przeskakuje bez celu z wątku w wątek - w tym szaleństwie jest bowiem metoda, którą odkryją tylko Ci, którzy dotrwają do końca :)

Wspaniale poprowadzona narracja, plastyczne opisy, barwny język i wielowątkowa fabuła - to wszystko składa się na wspaniałą, niezwykłą opowieść o społeczności rodzin górniczych tytułowej Piaskowej Góry.
Chociaż niektórzy z moich znajomych uznali ją za zabawną, czy wręcz komiczną, dla mnie stanowi ona swoisty powrót do czasów dzieciństwa i wczesnej młodości oraz powód do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

De lektury Kasacji podeszłam z wielkim zapałem, zachęcona pozytywnymi recenzjami i wyrażanymi głośno zachwytami znajomych. Nie wiem, może zbyt wiele oczekiwałam i stąd moje - nie nazbyt wielkie, ale jednak - rozczarowanie. Fabuła nie jest specjalnie porywająca czy zaskakująca. Ale nie to irytuje mnie najbardziej w przypadku tej powieści. Czytając ją nie mogłam zwyczajnie oprzeć się wrażeniu, że mam przed oczami artykuł prasowy, którego autor do przesady stara się wysławiać poprawnie i używać fachowego języka z dziedziny prawa tak, aby każdy laik był w stanie pojąć, o co chodzi. Ja rozumiem, że nie każdy jest prawnikiem i nie każdy zna prawniczy slang, ale sądzę, że autor mógłby prowadzić narrację w sposób bardziej naturalny, bez tego naukowego i nieco formalnego zadęcia. Wyobraźmy sobie przykładowo, że ktoś umieszcza akcję powieści w środowisku hakerów i innych wszelkiej maści specjalistów z dziedziny informatyki, używając przy tym języka właściwego dla instrukcji obsługi komputera, zamiast typowego dla tego środowiska slangu i nazewnictwa. Trąciłoby to pewną sztucznością i kompletnie psuło zamierzony efekt. Podobnie odbieram Kasację. Dla mnie osobiście sposób prowadzenia jej narracji jest mało naturalny i zwyczajnie mnie drażni. Wspomnę jeszcze tylko o błędach, które autorowi zdarzały się wcale nie tak rzadko, a wymienię dla przykładu tylko dwa: Chyłka na sali sądowej poprawia poły żakietu - aż chce się wykrzyknąć "jakiego żakietu?!", skoro obowiązkowym strojem adwokata podczas rozprawy jest toga (i co najwyżej mogłaby sobie poprawić lub zapiąć zielony plisowany żabot - nota bene często niechlujnie zwisający, zamiast zapięty u adwokatów na rozprawie ;))? Chyłka podczas przesłuchania świadka chodzi po sali i staje przy miejscu dla świadka - chyba w sądzie amerykańskim, bo w polskim z pewnością nie (!).
Biorę jednak poprawkę na to, że Kasacja jest pierwszą powieścią autora z tej serii i jak sam przyznaje, nie uniknął on błędów podczas pracy nad nią. Wypada zatem trzymać kciuki, aby warsztat pracy Remigiusza Mroza dorównał jego zapałowi do pracy i czytać dalej, może się w końcu polubimy ;)

De lektury Kasacji podeszłam z wielkim zapałem, zachęcona pozytywnymi recenzjami i wyrażanymi głośno zachwytami znajomych. Nie wiem, może zbyt wiele oczekiwałam i stąd moje - nie nazbyt wielkie, ale jednak - rozczarowanie. Fabuła nie jest specjalnie porywająca czy zaskakująca. Ale nie to irytuje mnie najbardziej w przypadku tej powieści. Czytając ją nie mogłam zwyczajnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W życiu jakoś tak jest, że często najtrudniej jest mówić i pisać o zwyczajnych ludzkich sprawach. Ba, niejednokrotnie wydają się one nie warte ani pióra, ani talentu, ani zainteresowania potencjalnych czytelników - no bo któż chciałby czytać o tym, że ktoś tam wstał rano z łóżka, zaparzył kawę, pokroił chleb na kanapki, czy też zawiązał sznurowadła w butach. Poza tym, na rynku literackim aż roi się od pozycji tak przyprawiających o dreszcze grozy i skrajne emocje, że w porównaniu z nimi takie zwykłe ludzkie sprawy wieją nudą.
Whartonowi jednak nie tylko udaje się pisać o takich sprawach pięknie i w ciekawy sposób, ale jeszcze udaje mu się sprawić, że te "zwyczajne sprawy" zyskują na urodzie, stają się w pewnym sensie obiektem marzeń i westchnień.
"Opowieści z Moulin Du Bruit" to przykład takiej własnie perełki, która wyszła spod pióra amerykańskiego pisarza. Na jej kartach autor zawarł szczere, płynące prosto z serca myśli i wspomnienia o życiu, jakie spędził wraz z żoną i dziećmi na francuskiej wsi, w przerobionym na dom, wyremontowanym własnoręcznie, młynie. Wharton snuje piękną opowieść, która zachwyca i wciąga od pierwszej strony, a jednocześnie stanowi balsam dla skołatanych myśli i serca. Na mnie osobiście ogromne wrażenie robi także wielka życiowa mądrość autora, która przebija z każdego akapitu jego dzieła. Czuje się wyraźnie, jak bardzo ceni i pielęgnuje on wartości życia rodzinnego i życia w ogóle. Kiedy czytam historie takie, jak ta, to życie - przynajmniej na chwilę - staje się prostsze i mniej skomplikowane.
Bardzo cenię sobie dorobek literacki Williama Whartona, a takie pozycje, jak "Opowieści..." utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że moje zauroczenie tym autorem z lat studenckich nie było chwilowe i bezpodstawne.

W życiu jakoś tak jest, że często najtrudniej jest mówić i pisać o zwyczajnych ludzkich sprawach. Ba, niejednokrotnie wydają się one nie warte ani pióra, ani talentu, ani zainteresowania potencjalnych czytelników - no bo któż chciałby czytać o tym, że ktoś tam wstał rano z łóżka, zaparzył kawę, pokroił chleb na kanapki, czy też zawiązał sznurowadła w butach. Poza tym, na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aktualnie jestem w trakcie lektury ostatniej z trzech części całego cyklu "Troja", ale już teraz mogę powiedzieć, że styl Gemmell'a absolutnie mnie urzekł. Tematyka starożytna, jakże mi bliska w związku z zainteresowaniami oraz ukończonymi studiami (filologia klasyczna), stanowi dla mnie osobiście dodatkowy walor jego prozy.
Autor w ciekawy sposób przenosi nas do czasów starożytnej Grecji i wydarzeń znanych nam z eposów Homera. Przedstawia je jednak zupełnie inaczej, "obierając" z mitologicznych treści i czyniąc bardziej realnymi i możliwymi do wyobrażenia dla współczesnego, niekoniecznie lubiącego dawne wierzenia Greków czytelnika. Bohaterowie przedstawieni są bardzo realnie, jako ludzie z krwi i kości, a nie istoty będące pod opieką bóstw, których nie imają się ciosy i strzały. Gemmell wyposaża ich zresztą w ludzkie przywary i zalety, prezentując tym samym starożytność jako niezwykle fascynujący, ale i rzeczywisty etap w dziejach cywilizacji. Wielu zapewne czytelników pokiwa po lekturze głową, mówiąc: "przecież to mogło tak być...". Przyznam, że mnie samą dopadały czasem chwile zadumy, mimo że akcja powieści jest wartka i nie pozwala na nudę. Szczegółów jednak zdradzać nie będę, bo nie chcę Wam odbierać przyjemności:)

Aktualnie jestem w trakcie lektury ostatniej z trzech części całego cyklu "Troja", ale już teraz mogę powiedzieć, że styl Gemmell'a absolutnie mnie urzekł. Tematyka starożytna, jakże mi bliska w związku z zainteresowaniami oraz ukończonymi studiami (filologia klasyczna), stanowi dla mnie osobiście dodatkowy walor jego prozy.
Autor w ciekawy sposób przenosi nas do czasów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Pożegnanie z Afryką" odkryłam wiele, wiele lat temu, jeszcze w szkole podstawowej i to zupełnym przypadkiem. Otóż na lekcji geografii, nauczycielka poleciła, aby każdy uczeń w klasie zebrał jak najwięcej informacji o Afryce i przygotował na ten temat obszerną wypowiedź, oczywiście na ocenę. Po lekcjach zatem popędziłam do biblioteki publicznej i poprosiłam panią bibliotekarkę o pomoc w znalezieniu stosownych publikacji (wczesne lata osiemdziesiąte - o internecie i Wikipedii nikt wtedy nawet nie marzył - byłyby jeszcze bardziej niewyobrażalne niż posiadanie w domu telefonu ;)). Po dłuższej chwili pojawił się przede mną stos książek, a wśród nich "Pożegnanie z Afryką". Na szczęście pani bibliotekarka przy wyborze książek nie zwróciła uwagi na mój wiek, najwyraźniej kierując się li i wyłącznie słowem "Afryka" w tytule.
W taki oto sposób ta perełka trafiła w moje małoletnie ręce (bo oczywiście skwapliwie ją capnęłam - może coś przeczuwając - mimo, iż odrzuciłam sporo innych pozycji bardziej stosownych dla mnie tak z racji wieku, jak i zadanego w szkole tematu) i uwiodła na całe życie :)
Czytałam ją wtedy z zapartym tchem i niesamowity klimat "Pożegnania..." jest ze mną do dzisiaj. Chociaż obecnie wiele wątków bardziej kojarzy mi się z filmem, a Karen Blixen już zawsze będzie miała dla mnie twarz Meryl Streep, to jednak wciąż tęsknię za cudowną historią, opowiadaną na kartach tej książki przez autorkę.
Afryka, jaką ukazuje nam Karen Blixen, jest piękna i egzotyczna, ale bywa też groźna i z pewnością nie rozpieszcza żyjących tam ludzi. Trzeba być silnym człowiekiem, żeby tam żyć albo taką siłę w sobie wyrobić. Mimo tego, a może właśnie dlatego, autorka pokochała Czarny Ląd, jak własną ojczyznę. Zakochała się w jego krajobrazach, cudownych widokach oraz ludzie Kikuju, za który czuła się odpowiedzialna i któremu starała się zapewnić miejsce do godnego życia. Wątki osobiste autorki, o jej małżeństwie, miłości, przyjaźni, chorobie i konieczności dokonywania trudnych ludzkich wyborów, przeplatają się płynnie z opisami afrykańskiego lądu.
Taka Afryka musi zachwycić i zachwyca. Ze wszech miar polecam tę lekturę, bo jest tego warta. Dla mnie, to pozycja obowiązkowa w moim księgozbiorze.

"Pożegnanie z Afryką" odkryłam wiele, wiele lat temu, jeszcze w szkole podstawowej i to zupełnym przypadkiem. Otóż na lekcji geografii, nauczycielka poleciła, aby każdy uczeń w klasie zebrał jak najwięcej informacji o Afryce i przygotował na ten temat obszerną wypowiedź, oczywiście na ocenę. Po lekcjach zatem popędziłam do biblioteki publicznej i poprosiłam panią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Japonia widziana oczami człowieka z Europy. Jakże inna od wszystkiego, co mniej lub bardziej znane i oswojone. Autorka bardzo przystępnie i z dużą dozą humoru oraz autoironii opowiada o Kraju kwitnącej wiśni, obalając przy okazji niektóre spośród mitów krążących na temat Japonii i jej mieszkańców. Dzięki lekturze książki zyskałam pewność, że Japonia to może dobre miejsce do zwiedzania i przyjrzenia się kulturze innych ludzi, ale nie do osiedlenia się i życia. Moja europejska, a szczególnie polska, mentalność nie zniosłaby tego:)
Piękna i ciekawa relacja z podróży, którą świetnie i szybko się czyta, a która mimo wszystko skłania do refleksji oraz zadumy nad sobą i swoim życiem. Powiem więcej, ja dzięki tej opowieści dostrzegłam, jak wiele we własnym życiu mam powodów do radości!
Edit: I jeszcze jedna ważna rzecz - nie jest to typowy dziennik z podróży ani poradnik dla podróżujących po Japonii w ścisłym tego słowa znaczeniu. Lektura relacji autorki z tej i innych podróży po wielu zakątkach świata wskazuje, iż podróże stanowią dla niej nie tylko okazję do poznania ciekawych miejsc i ludzi, ale jednocześnie - a może przede wszystkim - stwarzają możliwość dokonania podróży w głąb siebie i osobistego rozwoju duchowego. Jeśli spojrzymy na "Blondynkę w Japonii" z tej perspektywy, nie będziemy zawiedzeni. Ja w każdym razie nie byłam.

Japonia widziana oczami człowieka z Europy. Jakże inna od wszystkiego, co mniej lub bardziej znane i oswojone. Autorka bardzo przystępnie i z dużą dozą humoru oraz autoironii opowiada o Kraju kwitnącej wiśni, obalając przy okazji niektóre spośród mitów krążących na temat Japonii i jej mieszkańców. Dzięki lekturze książki zyskałam pewność, że Japonia to może dobre miejsce do...

więcej Pokaż mimo to